Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Miłość wyczytana z nut - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 czerwca 2016
Ebook
23,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość wyczytana z nut - ebook

28-letnia Eliza pracuje jako świetliczanka, prowadząc spokojne, ustabilizowane życie. Nagle na jej drodze pojawia się dwóch mężczyzn: romantyczny skrzypek Bruno i pragmatyczny lekarz Adam. Obydwaj starają się o względy Elizy. Wybór tylko pozornie jest prosty, bo choć serce Elizy pragnie namiętności i pod tym względem skłania się ona ku skrzypkowi, to z drugiej strony rozum podpowiada, że życie z przebojowym, przedsiębiorczym Adamem może okazać się równie udane, a przede wszystkim dające gwarancję spokoju i bezpieczeństwa bez trosk o potrzeby materialne. Podjęcie decyzji dodatkowo komplikuje fakt, iż Eliza spodziewa się dziecka. Jakie będą konsekwencje jej wyborów? Czy decyzja okaże się słuszna? Czy serce może wygrać z rozumem lub odwrotnie?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65223-56-2
Rozmiar pliku: 835 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nie chciałam wyprawiać urodzin, ale Magda się uparła. Ja uważałam, że celebrować należy okrągłe rocznice, a ona twierdziła, że każda okazja do świętowania jest dobra.

Upierałam się przy swoim, tłumacząc, że nie mam ochoty balować w dzień swoich urodzin, szczególnie że właśnie ten dzień przypominał mi, iż wielkimi krokami zbliżam się do magicznej trzydziestki. Magicznej, bo tę granicę obrałam sobie jako czas, do którego zamierzam zrealizować wszystkie plany, i te zawodowe, i te osobiste. Najpóźniej do trzydziestki chciałam wyjść za mąż, urodzić pierwsze dziecko i podjąć rozwijającą, satysfakcjonującą i dobrze płatną pracę. Taką z perspektywami na przyszłość.

Tymczasem, mimo iż do trzydziestych urodzin zostały już tylko dwa lata, nie miałam ani narzeczonego, ani nawet chłopaka, nie miałam szans na zmianę pracy, ani też jakichkolwiek pomysłów na zmianę średnio udanego życia. Wciąż mieszkałam z rodzicami, przyjaźniłam się głównie z Magdą, a czas wolny spędzałam najczęściej w domu, przed telewizorem lub z książką w ręku. Żadnych szaleństw, niespodziewanych wypadów, żadnych spontanicznych wyskoków. Odkąd skończyłam studia i podjęłam pracę w świetlicy społecznej, moje życie drastycznie się wyciszyło i straciło tempo. Tym bardziej więc nie miałam ochoty przypominać sobie o mijającym czasie.

Magda jednak się uparła. Stwierdziła, że urodziny to świetna okazja, by, zdmuchując świeczki na torcie, wypowiedzieć życzenie, a także zabawić się, odprężyć, może nawet upić i pomarzyć o super przyszłości, jaka nas czeka. Bo przecież kiedyś nas czeka. Zadeklarowała się wspaniałomyślnie, że to ona zorganizuje mi urodziny i postawi tort. Wyjdziemy razem i będziemy bawić się do rana.

Od zawsze, odkąd tylko pamiętam, powtarzała, że to ona, jako moja najlepsza i w dodatku jedyna przyjaciółka, będzie moją ostoją, moim lekiem na chandrę, moim kompanem do zabawy. A kiedy już znajdę męża, to zostanie moją świadkową, a potem chrzestną moich dzieci. Oczywiście ja deklarowałam względem niej dokładnie to samo. Planowałyśmy, że kiedy będziemy mężatkami, to zamieszkamy nieopodal siebie, żeby nasze dzieci mogły się razem bawić, a my plotkować przy kawce w ogródku. Oczywiście plan był taki, że będziemy okropnie bogate, zamieszkamy we wspaniałych domach z ogrodami, a nasi mężowie będą przystojni i zakochani w nas po uszy.

– Nie będziemy musiały pracować – marzyła Magda, gdy rozmawiałyśmy na ten temat, popijając urodzinowe wino w przytulnej małej kawiarence na Chmielnej. – Nasze dni będą upływały beztrosko pomiędzy sklepami a salonami kosmetycznymi. Wieczory zaś będziemy spędzać w restauracjach, teatrach albo na przyjęciach u bogatych znajomych.

– Chyba byśmy się zanudziły – roześmiałam się z jej wizji.– Takie życie wcale nie jest fajne. Nie po to studiowałam, żeby spędzać czas w butikach. Zresztą ty chyba też nie.

– O nie, nie zanudziłybyśmy się! Na pewno nie! Ja nie po to studiowałam, żeby iść do pracy, ale po to, żeby właśnie po maturze nie iść do niej zbyt szybko. Zawsze to kilka lat imprezowania więcej. Nie sądzisz chyba, że pasjonuje mnie farmacja? Wyobrażasz sobie, żebym siedziała pół dnia w białym kitlu, sprzedając jakieś leki? O nie, co to, to nie! A ty? Co możesz robić po pedagogice? Siedzieć w dusznej szkole albo w jakiejś świetlicy społecznej, jak teraz. I wieczne marudzenie, że nie masz na fryzjera i sama musisz farbować włosy.

– Przyzwyczaiłam się.

– E tam, gadanie. Do luksusu też mogłabyś się przyzwyczaić. Załóż się, że jak już będziemy bajecznie bogate, to odechce ci się ganiać do pracy, żeby się użerać z jakimiś małolatami z patologicznych rodzin.

– Nie odechce mi się. Zresztą, jakoś mi nie zależy na uwieszeniu się ramienia bogatego męża. Wolałabym sama być bogata, bez niczyjej pomocy.

– No pewnie, w pracy na świetlicy można zbić takie kokosy, że ho ho! – tubalnym głosem przedrzeźniała mnie przyjaciółka. – „Dzieci, poproście swoich tatusiów recydywistów o przyniesienie całego urobku z włamu prosto do mnie. Inaczej nie będę się wami zajmować należycie”.

– Przestań. – Zatkałam jej usta dłonią, mimo że sama dusiłam się ze śmiechu.

– No widzisz, nie będziesz bogata. Chyba że rzucisz tę robotę i otworzysz jakiś snobistyczny prywatny ośrodek dla trudnej młodzieży. O, to jest myśl! Ja mogłabym przygotowywać dla nich psychotropy, tajne środki uspokajające, żeby nie podskakiwali za bardzo. To jest myśl! – ekscytowała się Magda. – A ich starzy by za to płacili grubą forsę, żeby się tylko pozbyć problemu. No, sama powiedz, czy nie jestem genialna? Tym sposobem staniemy się bogate, oczywiście podział zysków fifty-fifty, i będziemy mogły sobie wybierać pośród równie bogatych mężów.

– I co nam przyjdzie z tego bogactwa?

– Jak to co? Szczęście, kochana, samo szczęście!

Idea otworzenia prywatnego ośrodka dla trudnej młodzieży upadła równie szybko, jak się pojawiła. Chwilę później Magda wpadła bowiem na kolejny genialny pomysł, tym razem dotyczący zupełnie innej branży.

– Ośrodek dla trudnej młodzieży to niezbyt trafiony pomysł – wyznała, delektując się kolejną lampką wina. – Zaharujemy się. Zanim dojdziemy do kokosów, to stracimy zbyt dużo czasu na użeranie się z tą całą bandą wyrostków. Poza tym, trzeba by na początek sporo zainwestować, choćby w lokal, a nie mamy pieniędzy. Wpadłam na o wiele lepszy i bardziej przyjemny sposób na zarabianie. Zostaniemy projektantami mody! Zajęcie prestiżowe i niewymagające. Ty masz zdolności praktyczne, będziesz projektować. Zatrudnimy krawcową i ona będzie szyć. Ja się zajmę marketingiem. Podział zysków fifty-fifty, oczywiście.

– Obawiam się, że to także nie jest trafiony pomysł. Dość odległy od naszych obecnych zajęć. – Uśmiechnęłam się lekko. – Nie znam się na projektowaniu.

– Na tym nie trzeba się znać! Co to za filozofia narysować sukienkę? Cała rzecz to ją uszyć, ale w tym już głowa krawcowej. Mówię ci, to jest myśl, na pewno się uda. Masz zadanie na weekend, żeby zaprojektować kilka strojów. Ja przygotuję ofertę promocyjną. Pamiętasz Monikę? Grała w tym serialu, czekaj, niech sobie przypomnę… − Magda zmrużyła oczy. − „Błogość uczuć” chyba jakoś tak. Monia chodziła ze mną do szkoły. Można by odnowić z nią kontakt, żeby na jakiejś imprezie założyła suknię naszego projektu i tym sposobem się sprawa rozdmucha. Mówię ci, to bardzo proste. A ty wiesz, ile taka suknia od znanego projektanta może kosztować?

– No ile?

– O, kochana, nieskończenie wiele…

– Nie, dziękuję, jakoś nie mam ochoty zostać projektantką. Daj spokój, wcale nie chcę być bogata, dobrze mi tak, jak jest.

– Akurat. Mieszkasz z rodzicami, masz słabo płatną pracę, kilka nieudanych związków za sobą i brak perspektyw na kolejny i tobie jest dobrze?

– Dobrze jak dobrze, ale lubię swoją pracę. Może nie uwierzysz, ale te dzieciaki są naprawdę wartościowe, cieszę się, że mogę z nimi pracować, pomagać, poświęcić swój czas. To naprawdę sprawia mi frajdę. A faceta znajdę już niebawem, zobaczysz. I wcale nie musi być bogaty.

– Pożyjemy, zobaczymy. Tylko mi za kilka lat nie płacz w rękaw, że ja się wyleguję przy swoim basenie z drinkiem w ręku, a ty musisz gnieść się w kawalerce z mężem i gromadką dzieci.

– Nie będę ci płakać, bez obaw. W kawalerce też może być przyjemnie. Jak się ludzie kochają, to nic innego nie jest ważne. Można być szczęśliwym i w namiocie.

Magda westchnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową. Ja też nie do końca wierzyłam w to, co mówię, ale tylko dlatego, że nigdy jakoś specjalnie nie lubiłam wypadów pod namiot.

Oczywiście zaśmiewałyśmy się z tych planów i szalonych pomysłów Magdy. Tak naprawdę miałyśmy bardzo skonkretyzowane cele. Magda wbrew pozorom nigdy nie była materialistką, a farmacja to był jej prawdziwy konik. Marzyła o tym, że któregoś dnia uda jej się stworzyć linię kosmetyków ekologicznych, które będą dostępne w aptekach po niewygórowanych cenach. Wcale nie pragnęła bogactwa i wielkiego domu z basenem, ale możliwości realizowania się w laboratorium, dostępu do wszelkich nowinek, tworzenia czegoś nowego na wysokim poziomie.

Ja z kolei bardzo lubiłam spędzać czas ze swoimi podopiecznymi. Przeżywałam każdy sukces w szkole, każdą piątkę, czwórkę, a nawet tróję, jeśli tylko wiedziałam, że mój wychowanek musiał włożyć naprawdę sporo wysiłku, by opanować materiał. W świetlicy jednak nie tylko pomagałam w lekcjach. Prowadziliśmy również różne warsztaty, rozmowy, organizowaliśmy wycieczki, wyjścia do kina, czy teatru. Zależało nam na tym, żeby te dzieciaki poznały świat z trochę innej strony niż ten, który przedstawiają im rodzice – zazwyczaj alkoholicy z kryminalną przeszłością, bo właśnie taka grupa mi się trafiła.

Zdmuchując prowizoryczną świeczkę na torciku, który zamówiła dla mnie Magda, miałam to samo, co każdego roku życzenie. „Chcę być szczęśliwa”. Po prostu. Cokolwiek to miało znaczyć. Najwyraźniej nie osiągnęłam jeszcze tego stanu, skoro rok w rok, moje życzenie pozostawało niezmienione. Być może urodzinowe życzenia wcale się nie spełniają… Nie zamierzam jednak z nich rezygnować, bo życzenie, samo wypowiedzenie go w myślach, nic przecież nie kosztuje, ale nadzieja, że może się spełni, sprawia tak wiele przyjemności.

O urodzinowym życzeniu przypomniałam sobie jakiś czas później, kiedy poznałam Adama.

Poznaliśmy się w pracy. Nie mojej, ale jego. Któregoś dnia, jeden z chłopców na świetlicy, Tomek, dostał nagle ataku duszności. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło, nie wiedzieliśmy co robić. Pani dyrektor próbowała się bezskutecznie dodzwonić do jego rodziców, w tym czasie kolega zatelefonował na pogotowie. Dopiero kiedy przyjechała karetka i Tomkowi został podany tlen, duszności ustały. Sanitariusz zaordynował, że trzeba zabrać dziecko do szpitala na badania. Zobowiązałam się, że to ja z nim pojadę.

Na miejscu przyjął nas młody, bardzo opanowany lekarz. Po krótkim wywiadzie uspokoił mnie, że chłopcu na pewno nic nie jest, duszności były najwyraźniej reakcją na stres. Okazało się, że w czasie, gdy chłopiec spędzał czas na zajęciach w świetlicy, w jego szkole trwała wywiadówka, a wychowawczyni zagroziła, że jeśli rodzice znów się nie stawią, Tomek będzie zagrożony. Oczywiście Tomek wiedział, że rodzice na wywiadówkę nie przyjdą, bo gdy wychodził z domu, ojciec siedział z kolegami pod sklepem monopolowym, a matka zajmowała się młodszymi dziećmi.

– No cóż, niewesołe dzieciak ma życie, ale co zrobić – westchnął lekarz, gdy Tomek poszedł do łazienki. – Oczywiście zostawimy go na obserwację, zrobimy badania. Czy jest jakiś kontakt z jego rodzicami?

– Obawiam się, że nie. Próbowaliśmy się do nich dodzwonić, ale numer nie odpowiada – wyjaśniłam. – Pani dyrektor świetlicy zobowiązała się, że do nich pojedzie. Nie otrzymałam od niej jak dotąd żadnej wiadomości. Jestem jednak pewna, że dopilnuje tego, żeby zostali poinformowani. Tak czy inaczej, sama jutro przyjadę do Tomka.

– Dobrze, myślę, że już jutro będzie wszystko wiadomo, ale naprawdę proszę się nie martwić. Takie reakcje czasem się zdarzają, szczególnie u wrażliwych dzieci.

– Dziękuję, uspokoił mnie pan. Prawdę mówiąc trochę spanikowałam, pierwszy raz widziałam coś takiego, on naprawdę nie mógł oddychać. To było straszne. Jeszcze raz panu dziękuję. Do zobaczenia jutro. – Uśmiechnęłam się i podałam lekarzowi rękę na pożegnanie. Przytrzymał ją kilkanaście sekund, patrząc na mnie z zamyśleniem.

– Mnie jutro nie ma… – powiedział po dłuższej chwili. – A sam będę ciekaw, jak się sytuacja z tym chłopcem rozwinie. Może zostawię pani swoją wizytówkę? Zadzwoniłaby pani do mnie jutro?

– Oczywiście – powiedziałam niepewnie, bo wydało mi się to dziwne, żeby lekarz aż tak angażował się w sprawy przypadkowych pacjentów. Wzięłam jednak wizytówkę, chowając ją do kieszeni spodni.

– To świetnie. A zatem do usłyszenia!

Skinęłam głową na pożegnanie i wyszłam na korytarz, gdzie czekał na mnie Tomek przebrany już w szpitalną piżamę. Obok niego stała blada, drobna pielęgniarka, która próbowała namówić go, żeby poszedł z nią na oddział.

– O, ja z tą panią jestem! – chłopiec krzyknął na mój widok.

– Pani jest mamą? – spytała bladolica, wzdychając ciężko.

– Nie, jestem opiekunką Tomka ze świetlicy… Przyjechałam tu z nim karetką.

– Uparł się, żeby na panią zaczekać.

Pokrótce wyjaśniłam Tomkowi, co się z nim będzie działo, jakie mu zrobią badania i czego się może spodziewać.

– To naprawdę nic strasznego, muszą sprawdzić czy jesteś całkiem zdrowy. Jutro być może wrócisz do domu. Pani dyrektor powiadomiła twoich rodziców, na pewno przyjadą do ciebie, jak nie dziś, to jutro. A ja też jutro wpadnę do ciebie.

Odprowadziwszy go do sali, upewniłam się, że pielęgniarka pomoże mu się zaaklimatyzować. Właśnie podano kolację. Na wszelki wypadek zostawiłam jednak Tomkowi dziesięć złotych, gdyby miał ochotę kupić coś do picia w szpitalnym bufecie.

Kiedy wychodziłam ze szpitala, minął mnie w drzwiach lekarz, który nas przyjął. Nie zauważył mnie jednak, szybkim krokiem udał się w stronę parkingu.

Przypomniałam sobie o naszej rozmowie i obietnicy skontaktowania się z nim. Myśląc o tym, zadzwoniłam do Magdy, żeby opowiedzieć jej o dzisiejszych wydarzeniach.

– A przystojny? – zagadnęła, gdy już skończyłam relacjonować pobyt w szpitalu.

– Kto? – spytałam nieco roztargniona, bo akurat skończyłam na tym, jak obiecałam Tomkowi, że jutro też wpadnę.

– No, lekarz przecież. Przystojny?

– Trudno powiedzieć. Taki średni, normalny, nie jakiś playboy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Jednocześnie próbowałam sobie przypomnieć jego wygląd. W sytuacji szpitalnej nie przyglądam się lekarzom i innym członkom personelu medycznego pod kątem urody.

– Ale blondyn, czy brunet, wysoki, niski, gruby, chudy, no, takie rzeczy to chyba można zauważyć? – dopytywała podekscytowana Magda.

– Blondyn, trochę wyższy ode mnie, ale nie za wiele.

– E, to nie będziesz mogła chodzić w obcasach – zmartwiła się przyjaciółka.

– Dziś byłam w butach na obcasach i wydawał się jednak wyższy ode mnie, ale naprawdę nie pomyślałam, żeby zwrócić na to uwagę. Zwróciłam jednak uwagę na to, że trzymał moją dłoń o wiele dłużej niż to przyjęte, no i prośba o mój telefon do niego jutro…

– Nie napalaj się, może to rzeczywiście jakiś altruista, który interesuje się losem swoich pacjentów.

– Albo powiedział tak tylko z grzeczności. Wiem, wiem… Nie będę do niego dzwonić, nie mam zamiaru się wygłupiać.

– Nie napalaj się, ale wykorzystaj sytuację! Trzeba kuć żelazo póki gorące! Oczywiście pod warunkiem, że ci się podoba. No, a jak ma na imię?

Próbowałam odnaleźć wizytówkę w torebce, dopiero po chwili przypomniałam sobie, że włożyłam ją do tylnej kieszeni spodni. Magda po drugiej stronie słuchawki zdążyła się już zniecierpliwić.

– Jeszcze tego brakowało, żebyś zgubiła jego numer, koniec świata! – krzyczała.

– Adam. Adam Wieczorkowski. Internista, Humana-Med – przeczytałam.

– Humana-Med, no proszę, fiu fiu, to on musi być niezły, Humana-Med. To olbrzymia firma! A może to jego klinika?

– Coś ty, gdyby to była jego klinika, to nie pracowałby na dyżurach w szpitalu. Bardziej się zastanów nad tym, po co on tyle pracuje? Może ma żonę i gromadkę dzieci na utrzymaniu?

– To nie spojrzałaś na palec? Nie wiesz, czy nosi obrączkę?

– Nie, nie spojrzałam. Zresztą, brak obrączki niczego wcale nie oznacza. Mógł ją zgubić, zdjąć, zapomnieć, cokolwiek.

– Masz rację. Brak obrączki nic by nam nie powiedział, ale już jej obecność powiedziałaby wiele, mogłaś sprawdzić.

– Dobra, dość już tego gadania. Porozmawiamy, jak się zobaczymy, mam autobus – krzyknęłam do słuchawki, choć wcale nie doszłam jeszcze na przystanek.

Planowałam pojechać do świetlicy, ponieważ byłam ciekawa, czy pani dyrektor udało się porozmawiać z rodzicami Tomka, ale kiedy spojrzałam na zegarek, okazało się, że zbliża się już dwudziesta.

Wróciłam do domu.

Mama jak zwykle dopytywała się, co tam w pracy. I jak zwykle odpowiedziałam, że w porządku. Nie chciało mi się rozwijać tematu, szczególnie że wiedziałam, iż pytania o pracę rzucane są rutynowo i mama nie oczekuje szczegółów. Dla niej o wiele bardziej ekscytujące niż życie wychowanków świetlicy były zmagania gwiazd w nowym programie rozrywkowym, w którym musiały odpowiadać na najbardziej intymne pytania od widzów.

Mama uwielbiała ten program.

Zjadłam podgrzany w mikrofali obiad i zaszyłam się w swoim pokoju.

Zmęczona, nie miałam siły już czytać, choć robię to niemal każdego dnia, nie licząc tych wieczorów, kiedy wychodzę.

Tym razem zamiast sięgnąć po książkę włączyłam radio i przez chwilę siedziałam bezmyślnie w fotelu, a następnie po krótkim, nawet bardzo krótkim prysznicu, poszłam spać.

– Wcale nie chcieli otworzyć – opowiadała dyrektorka świetlicy, gdy zapytałam ją o rodziców Tomka. – Musiałam się dobijać i tłumaczyć przez drzwi kim jestem i po co przychodzę. Dopiero później mi się przyznała, że myślała, że jestem od komornika. Ponoć zalegają z opłatami już od wielu miesięcy. Kiedy ktoś puka, po prostu udają, że ich nie ma.

– Ale udało się pani w końcu wejść? – dopytywałam, nalewając sobie kawy do kubka.

– Tak, w końcu weszłam, ale stałam pod tymi drzwiami chyba z piętnaście minut. Gdyby nie sąsiadka, która akurat wychodziła z psem na spacer i powiedziała mi, że na pewno są w domu, to pewnie bym odpuściła. W końcu otworzyła matka. Nieufnie na mnie patrzyła, ale zaprosiła do środka. Ogólnie tylko powiedziałam jej, co się stało, bo przecież sama nie znałam szczegółów, a z tego pośpiechu zapomniałam sobie spisać w komórkę twój numer telefonu, żeby zadzwonić. I tak dobrze, że zapamiętałam, do którego szpitala go zawieźli.

– No i co? Pojadą tam dzisiaj?

– O kochana, już wczoraj matka u niego była! Bardzo się przejęła, nie mogę powiedzieć. Stary spał gdzieś w pokoju, nawet nie widziałam, bo przyjęła mnie w kuchni. Muszę przyznać, że było czysto, schludnie, chociaż oczywiście warunki niezbyt dobre, widać, że bida z nędzą. Ale kiedy tylko jej opowiedziałam o Tomku, zawołała jakąś koleżankę przez okno, żeby przypilnowała młodszych dzieci i jak stała, tak wyszła, żeby jechać do szpitala. Wcale bym się nie zdziwiła, że dziś od samego rana też tam jest.

– Ja też się wybieram – powiedziałam. Miałam nadzieję, że uda mi się wyjść z pracy trochę wcześniej.

Świetlica działała od ósmej do dziewiętnastej, pracowaliśmy na dwie zmiany. Rano przychodziły dzieci, które zaczynały szkołę na godziny popołudniowe, a po południu te, które kończyły wcześniej. Ja w tym tygodniu pracowałam jednak przez całe dnie, bo koleżanka, z którą się zamieniałam złamała nogę i nie znaleźliśmy nikogo na zastępstwo w tak nagłym czasie. Owszem, świetlica mogła odwołać zajęcia, ale pod koniec roku szkolnego większość naszych podopiecznych wymagała dodatkowych korepetycji, uwagi, pomocy w lekcjach, dlatego zdecydowałam się zastąpić Kasię i pracować przez cały dzień, z godzinną tylko przerwą na obiad.

– Pewnie, jedź, ale jeśli lekarze mówią, że nic mu nie jest, to pewnie już go tam nie będzie. Nie wiem, o której robią wypisy, chyba koło czternastej, jak wszędzie.

Kilka godzin pracy upłynęło mi bardzo szybko. Garstka dzieci, która przychodzi do nas rano, jest niezwykle zdyscyplinowana i zdolna. Aż trudno uwierzyć, że wymagają pomocy świetlicy środowiskowej. Raczej można by pomyśleć, że ich zapracowani rodzice nie mają co z nimi zrobić przed szkołą, a na opiekunkę żałują pieniędzy.

Nikt z nas nie sprawdza sytuacji rodziny, nie wchodzi z butami do żadnego domu. Do świetlicy może zapisać się każde dziecko poniżej osiemnastego roku życia. Przyjęło się jednak, że w większości zapisują się dzieciaki z rodzin dysfunkcyjnych, którym o świetlicy mówią nauczyciele lub pedagodzy szkolni. Te dzieciaki naprawdę potrzebują uwagi i kiedy już zaczną chodzić, to rzadko zdarza się, żeby bez powodu opuszczały nasze zajęcia. Wydaje się wręcz, że kiedy nie mogą przyjść do świetlicy, to tęsknią za nami, ale może to tylko moje czcze marzenia i pragnienie żeby być potrzebną.ALEJA BZÓW

Aleksandra Tyl

Na głowę Izabeli, młodej, samotnej dziennikarki spadają kolejne problemy. Zawierucha w pracy, nagły wyjazd jedynej przyjaciółki, kłopoty finansowe – to wszystko kumuluje się w jednym czasie. Na domiar złego nadchodzi wiadomość, że pałac na wsi, położony przy uroczej Alei Bzów, w którym Izabela spędziła dzieciństwo i w którym mieszka jej babcia – został sprzedany przez gminę i staruszka niebawem zostanie eksmitowana. Dopiero gdy Izabela poznaje Monikę – matkę chorego dziecka, jej własne problemy odchodzą na dalszy plan. Zaangażowana w pomoc nowej koleżance, pochłonięta pracą, nie zauważa, że i do niej powoli zaczyna uśmiechać się szczęście. Bo choć przeprowadzka babci wydaje się być nieunikniona, to każda wizyta w Alei Bzów powoduje u Izabeli mocniejsze bicie serca…

Dalsze losy bohaterów powieści Aleja Bzów znajdziecie w książce: Szczęście pachnie bzem.

ALEKSANDRA TYL

Magiczne lato

Alicja samotnie wychowuje siedmioletnią Matyldę. Córka często choruje, ma obniżoną odporność. Za radą lekarki wyjeżdżają na wieś, żeby dziecko zmieniło klimat i z dala od smogu miasta nabierało sił. Zatrzymują się u dalekiej ciotki – Józefiny. Alicja dopiero na miejscu dowiaduje się, że staruszka para się zielarstwem, a jej specjalnością są miłosne eliksiry. Mimo że dziewczyna początkowo nie wierzy w magiczną moc ziół, a do zajęcia ciotki podchodzi z dystansem, to jednak przychodzi taki dzień, kiedy pokusa skorzystania z mikstury jest wyjątkowo silna…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: