Miłość za zakrętem - ebook
Miłość za zakrętem - ebook
Trzy kobiety i trzy nowe początki.
Jadwiga z nikomu nieznanej bibliotekarki przeistacza się w rasową blogerkę. Definitywnie odcina się od przeszłości, by budować nową, lepszą przyszłość. Udowadnia, że na miłość nigdy nie jest za późno, a dobro wraca.
Ewelina zawróci w głowie lekarzowi po przejściach, ale najpierw będzie musiała zmierzyć się z najgorszą sytuacją, jaką może doświadczyć kochająca matka.
Joanna, choć trzyma wszystkich na dystans, znajdzie się w centrum życiowych zawirowań.
W życiu bibliotekarki z sercem na dłoni, zaradnej fryzjerki i prężnie działającej bizneswoman namiesza pewien mężczyzna. Jak poradzą sobie trzy różne kobiety, które połączył los? Czy wreszcie odnajdą szczęście? I co z tym wszystkim mają wspólnego kluby go-go?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-912-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozumiesz, że nic nie może wiecznie trwać.
Ani radość, ani rozpacz.
Oddychasz i rozkoszujesz się powietrzem. Tym, że wreszcie możesz nabrać je głęboko w płuca. Że nic nie ściska cię w żebrach, krtani ani głowie. Nic nie trzyma cię za rękę. Ani za kark. Możesz swobodnie rozpostrzeć ramiona i chłonąć życie.
Tyle czasu zajęło, nim znowu możesz go skosztować. I nie udławić się. Nie zakrztusić. Nie wypluwać z niesmakiem goryczy zbierającej się gdzieś na powierzchni języka, a tak naprawdę zakotwiczonej z tyłu głowy.
Znasz smak łez. Tych wynikających z bezsilności, rozpaczy, żalu, poczucia krzywdy, smutku, ale również tych, które powoduje rozlewające się po całym ciele niedowierzanie, poczucie ulgi, szczęścia, spokoju.
Na nowo uczysz się uśmiechać. Początkowo wargi bezwiednie wykrzywiał grymas, potem cynizm, aż wreszcie spontanicznie gościły na nich rzadkie momenty zadowolenia, by zadomowić się na dobre. Teraz rozciągasz usta z całkowitą premedytacją. W górę, bo tam pną się zwycięzcy. A nikt nie chce być przegranym.
Znasz wszystkie kolory życia.
Już wiesz, jak to z planami bywa.
Strategie się sprawdzają, ale w przedsiębiorstwach. Nie w codzienności, którą odwiedzają rozmaici ludzie. I ci dobrzy, i ci źli, i ci nieokreśleni, którzy jak kameleon, w zależności od podłoża, zareagują na sytuację.
Tylko co teraz?
Skoro życie jest ciągłą zmianą, status quo to chwilowa aberracja.
A wolisz, by trwał w nieskończoność.
Masz dosyć huśtawek nastrojów. Sytuacji bez wyjścia również. Owijasz się bezpiecznie w cieplutki kokon. Próbujesz nie wyściubiać z niego nosa.
Tylko czy słusznie?
Przecież nie masz pojęcia, jak to wszystko może się rozwinąć.
Wolisz nie nucić: „ale to już było”, żeby nie zapeszyć. Nie wykrakać.
Boisz się ryzykować. Nie chcesz znowu cierpieć.
A co, jeśli najgorsze już za tobą? Co wtedy zrobisz? Czy pozwolisz sobie jeszcze raz zaufać, ponownie uwierzyć, postawić wszystko na jedną kartę?
Możesz nie chcieć. Ale czy słusznie? Czy nie popełniasz błędu?
Bo czasami szczęście czeka tuż za rogiem.#debiutnaszklanymekranie
Rada Eweliny okazała się pomocna. Kiedy Jadwiga zobaczyła przed sobą uśmiechniętą buzię wnuczki, stres zniknął. Zaczęła swobodnie opowiadać o przygotowaniu ogrodu na wiosnę. W ankiecie, którą zrobiła przy pomocy Eweliny na InstaStory, wyszło, że jej obserwatorzy są najbardziej zainteresowani radami dotyczącymi pielęgnacji roślinek. Pewnie nie bez znaczenia był fakt, że Jadwiga wcześniej udzielała początkującym ogrodnikom wskazówek pod zdjęciami okazów ze swojego RODOS.
Sporo rzeczy musiała zrobić od nowa. To, w co wkładała tyle serca, pod osłoną nocy zostało zniszczone. Choć od tych wydarzeń minęło kilka tygodni, nadal wolała za dużo sobie nie przypominać, bo czuła bolesny ucisk w klatce piersiowej. A miły pan doktor kazał unikać jej stresów. Jadwiga nie lubiła przysparzać ludziom zmartwień, więc próbowała stosować się do zaleceń.
To Ewelinka wpadła na pomysł, by Jadwiga poświęciła trochę czasu na, jak to nazywała córka, rozkręcenie profilu. Zuzia grzecznie bawiła się puzzlami, a one popijały zieloną herbatę.
– Nie musisz się z niczego tłumaczyć – przekonywała. – Powiesz, że w odpowiedzi na liczne zapytania postanowiłaś pomóc początkującym ogrodnikom w stworzeniu swojego raju na ziemi.
– Przecież nie było licznych zapytań!
– Sama mówiłaś, że kilka osób pisało do ciebie z prośbą o radę, a nawet było zaniepokojonych, gdy nie wstawiałaś żadnych zdjęć z ogródka.
– Kilka to nie znaczy wiele.
– Oj, tam, mamuś, luz. Tak się mówi. Ty myślisz, że te wszystkie laski, co to próbują na ig zaistnieć, serio mają tylu fanów, że je zasypują wiadomościami? Na początku to znajomi klikają, komentują, czasami jakiś naciągacz napisze. A one jakoś muszą zagaić, nie? Żeby wyszło, jakie to są światowe, rozchwytywane.
– Naprawdę? – Jadwiga była zdumiona. Miała już tyle lat, a nie potrafiła zrozumieć, że ludzie lubią koloryzować swoje życie. Nawet kiedyś pomyślała, że jakby taki jeden z drugim faktycznie się postarał, nie musiałby nikomu kitu wciskać, tylko naprawdę być szczęśliwym. Ale jak świat światem, ludzie lubili wszystko komplikować.
– Jasna sprawa. Przecież jak ktoś widzi, że wszyscy się tym interesują, to on też musi, nie? Nawet logiczne.
– Nie miałam pojęcia, że tak to działa.
– I wtedy wkraczam ja. Cała w brokacie. – Ewelina parsknęła śmiechem i pokazała dopiero co zrobione hybrydy.
Jadwiga uśmiechnęła się do córki. Nadal miała jednak pewne opory.
– A czy to nie jest takie trochę naciągane?
– Mamo, co ci szkodzi? Mieszczuchy serio nie wiedzą, co i jak na takiej działce posiać, posadzić, przyciąć. Sama widziałaś! Tylko ty i pan Stefan ogarnialiście, a my?
– Nadrabialiście zapałem.
– Wiadomo.
– A jak to się stało, że wszyscy ruszyliście w czynie społecznym? – zagadnęła, bo ją nawet ta kwestia trochę interesowała.
– A bo Aśka była umówiona do mnie na botoks. Zaproponowałam jej zimą i tak się wkręciła, że teraz regularnie na niego wpada. Ale nie chce, żeby ta nasza uczennica cokolwiek robiła jej przy włosach. Wiesz, Aśka to taka trochę damulka.
– Ewelinko…
– Przecież nic złego nie mówię. Fakty stwierdzam. Gdybym jej bliżej nie poznała, tobym myślała, że muchy w nosie, złota karta w łapie i z drogi śledzie, bo porsche jedzie.
Jadwiga wzięła głęboki oddech, ale Ewelina nie pozwoliła jej dojść do słowa.
– Moja wina, że takie wrażenie robi? Może nawet ktoś mógłby jej na to zwrócić uwagę, ale chyba wszyscy się boją. A ja ją lubię i nie będę się bez potrzeby narażać. No, i właśnie jak dostałam telefon ze szpitala, kazałam tej młodej wziąć na siebie część klientek, a takie bardziej wymagające odmówić. A że Aśka zaraz się naindyczyła, bo co jej tam jakaś uczennica botoksy będzie odwoływać, dodajmy, do tego dziewczyna trochę nieopierzona i nie czai, żeby wszystkiego klientkom nie paplać, to jak ją Karska docisnęła do muru, zaraz się Julitka wygadała, że mama, szpital, a ja w panice, więc o żadnym zabiegu nie ma nawet mowy.
– Joasi nie sposób odmówić, wcale się tej twojej uczennicy nie dziwię.
– Nie mojej, tylko Elki.
– Twojej trochę też. – Posłała córce ciepły uśmiech. Była z niej bardzo dumna. Owszem, wymarzyła dla Eweliny inną przyszłość, ale każdy powinien żyć tak, jak chce. Gorzej, że czasami człowiek egzystował tak, jak mu łaskawy los pozwalał. – A jakie piękne kwiaty do szpitala przysłała – zachwyciła się jeszcze na wspomnienie okazałej wiązanki.
– No! Aż mi gały na wierzch wylazły, bo pierwszy raz w życiu taki bukiet widziałam. Normalnie jak na filmie! – Ewelina podzielała jej zdanie.
– To naprawdę miłe z jej strony. Przecież nie musieli się tak angażować.
– Jak na moje, to oni się przestraszyli.
– Joanna i pan Witold?
– Aha. Aśka to nawet miała wyrzuty sumienia.
– Dlaczego?
– Według niej ta rozprawa mogła przelać czarę goryczy. A to właśnie adwokacina cię nakłonił do zeznawania. Mówiła, że to mogły być dla ciebie zbyt silne emocje.
– Bo były, córeńko. Nie tak łatwo stanąć po przeciwnej stronie, zwłaszcza gdy chodzi o własne dziecko.
– Paweł sam sobie nagrabił. – Ewelina skrzywiła się z niesmakiem.
– Oczywiście. Dlatego nie mogłam postąpić inaczej. Nie rozumiem tylko, dlaczego zniszczył coś, w co wkładałam tyle serca. – Oczy Jadwigi zalśniły łzami.
– Najlepiej w ogóle o tym nie myśl – powiedziała szybko, chociaż coś w jej spojrzeniu mówiło, że sama zastanawia się nad tą sprawą. – Odbudowę ogródka wykorzystaj do przygotowywania materiałów na ig. Ludzie będą wniebowzięci, mówię ci!
Tak też Jadwiga postanowiła zrobić. Odkąd Janek wyjechał do Zielonej Góry, po powrocie z pracy nie miała zbyt wielu obowiązków. Obiad wystarczał na dwa, a nawet trzy dni, poza tym nie gotowała wyszukanych potraw. Lekkostrawnie, szybko, smacznie. Zmywała naczynia na bieżąco, utrzymywała w mieszkaniu porządek, więc i sprzątanie nie zajmowało dużo czasu. Jeden człowiek faktycznie generuje zdecydowanie mniej prania, śmieci i obowiązków. Przekonała się już o tym, gdy Janek przebywał na leczeniu, dlatego teraz samotność nawet jej nie doskwierała. Przyjemnie tak było posiedzieć w ciszy i spokoju. Móc robić to, na co akurat miała ochotę.
I popołudnia wykorzystać na nagrywanie pogadanek dotyczących ogrodnictwa. Po trudnych początkach było już tylko lepiej. Obserwatorzy jej konta bardzo entuzjastycznie zareagowali na pierwszy filmik. Opublikowanie go okazało się dziecinnie łatwe, a odpowiadanie na komentarze nie aż tak męczące. Zachęcona tym małym sukcesem, pomyślała, że za jakiś czas zacznie dodawać też coś o dobrych powieściach. Niby Ewelina mówiła, że lepiej zdecydować się na jeden kierunek. Ale przecież kochała czytać. Poza tym takie książki można zabrać ze sobą do pięknie urządzonego ogródka, a z wyhodowanych warzywek czy owoców przygotować smaczne przekąski lub pożywne dania.#spacerowo
Codziennie przed snem Jadwiga wybierała się na czterdziestominutowy spacer. Pan doktor zalecał umiarkowaną aktywność fizyczną. Mówił, że najlepiej po prostu iść, nie dumać zbyt dużo, pozwolić ciału i umysłowi odprężyć się.
Niemyślenie nie należało jednak do mocnych stron Jadwigi. Za każdym razem powracały do niej rozmaite wspomnienia, niezałatwione sprawy, dawne żale. Gdy tak patrzyła teraz, z perspektywy czasu na swoją przeszłość, nie była z siebie dumna, oj nie. Odnosiła wrażenie, że na wiele rzeczy po prostu sama pozwoliła. Nie sprzeciwiła się, nie postawiła stanowczo, nie zaparła nogami, kiedy była na to pora. A mina męczennicy na dłuższą metę nikomu się nie podobała. Na początku można i pożałować biedaka, ale potem to wieczne cierpienie staje się nudne. Do tego dochodzi obawa, że zaraźliwe. Dlatego lepiej odsunąć się i to na bezpieczną odległość. Tak na wszelki wypadek, żeby jakimś rykoszetem nie dostać. Poza tym każdy ma swoje sprawy, swój krzyż, swoje troski i zmartwienia. Jeśli taka jedna z drugą ciągle dobrowolnie ładują się w tarapaty, nie ma nawet co współczuć.
Jadwiga o tym wszystkim dobrze wiedziała. Ba, nawet nie chciała tej troski. Ani szczerej, ani udawanej. Zauważyła, że im mniej osób wtrąca się do cudzych spraw, tym lżej się człowiekowi żyje. Choć sama nigdy na krzywdę nie była obojętna. Bo jak to tak, nie pomóc? Przechodziła właśnie obok stawku, gdy z okalających go trzcin dobiegło popiskiwanie.
– A cóż to? – mruknęła, przystając.
Owszem, miała problemy z sercem. Biorąc pod uwagę jej niektóre życiowe wybory, to z głową może trochę też, ale bez przesady. Na urojenia nigdy nie cierpiała. Nasłuchiwała. Nic. Gdy zaczęła znowu iść, piski się powtórzyły. Kobieta głęboko westchnęła i zbliżyła się do trzcin. Wreszcie, kiedy zyskała pewność, rozgarnęła rękami zarośla. Popiskiwanie umilkło. Kobieta przez chwilę rozglądała się uważnie, aż wreszcie jej wzrok zarejestrował ciemny worek. Był częściowo zanurzony w wodzie i… ruszał się!
Jadwiga o mało co nie krzyknęła. Szybko jednak wzięła się w garść i przedarła przez trzciny. Ostrożnie chwyciła za brzeg worka, a po chwili ze środka wysunął się mały, wilgotny nosek! Siedzące w środku zwierzątko całe się trzęsło.
– Kto ci to zrobił, biedactwo? – zagadnęła, wyswobadzając z worka szczeniaczka.
Piesek łypnął na nią, a potem przywarł do jej ręki.
– I co ja teraz z tobą pocznę? – mruknęła, prostując się.
Nie miała nigdy zwierzątka. Oczywiście jako dziecko o nim marzyła, ale ojciec skwitował prośbę dzieci burknięciem: „Wystarczy, że mam czworo darmozjadów na utrzymaniu”, więc do tematu nigdy nie wracali. Potem dzieci suszyły jej głowę o pieska, kotka, kanarka, chomika czy nawet żółwia, ale Jadwiga pozostawała nieugięta.
Nie, nie dlatego, że nie lubiła zwierząt. Po prostu nie chciała wkładać sobie na barki kolejnego obowiązku. Bo przecież tak skończyłoby się spełnienie kaprysu dzieci. Gdy podrosły, miały swoje sprawy i nie wracały nawet do tematu. Ewelinka swego czasu chadzała często do koleżanki, która miała pieska, a Jadwiga była zadowolona, że to jej wystarcza.
Teraz pochylała się nad drobnym, drżącym ciałkiem i nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić. W końcu zdjęła z szyi apaszkę, otuliła nią zwierzątko i przygarnęła do siebie.
– Ile ty masz? – zagadnęła, spoglądając na ciemny pyszczek i próbując ocenić wiek znajdy.
Na szczęście przypomniała sobie, że mijała codziennie lecznicę dla zwierząt. Stwierdziła, że wizyta u weterynarza może być najlepszym z możliwych pomysłów. Przecież nawet nie wiedziała, czym nakarmić znajdę! Owszem, w okresie świąt Bożego Narodzenia zajmowała się przez tydzień pudlem swojej sąsiadki, gdy ta wyjechała do Holandii, by odwiedzić córkę. Tylko pani Halinka dała szczegółowe instrukcje, co, kiedy i w jakiej ilości Ignacy zjada! A znaleziony przez Jadwigę szczeniaczek był na tyle mały, że miała wątpliwości, czy może mu już podać karmę… Pomyślała też, że przy okazji lekarz sprawdzi, czy psiak jest zdrowy, może odrobaczy i podpowie co nieco.
Piesek chyba pod wpływem ciepła i delikatnego kołysania usnął. Jadwiga dotarła pod drzwi lecznicy. Uważnie przestudiowała informację o godzinach przyjęć, zerknęła na zegarek i szepnęła do swojego zawiniątka:
– Uff, doktor przyjmuje.
Otworzyła drzwi i zamarła. W poczekalni siedział olbrzymi pies. Właśnie, siedział, a wyglądał, jakby co najmniej stał. I to na podwyższeniu!
– Niech się pani nie boi – odparła krucha blondynka, która wyłoniła się zza monstrualnego pyska. – Leoś jest bardzo dobrze wychowany.
– Leoś? – stęknęła Jadwiga i mimowolnie mocniej przytuliła do piersi znajdę.
– Yhy. Wszystkie szczeniaki w jego miocie miały imiona na literkę „l”. Mnie się i tak dobrze trafiło, bo jego brat to Lucyfer! A na przykład jedna z sióstr – Leokadia. Mam ciotkę o takim imieniu, przecież to by nie przeszło. Obraza w rodzinie gwarantowana. Na szczęście wybrałam Leona.
– Hm, wygląda na zawodowca – oceniła Jadwiga, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
– Ha, ha! Nie pomyślałam o takim skojarzeniu.
– A ja od razu – mruknęła, stając w bezpiecznej odległości od olbrzymiego psa.
W przegryzaniu tchawicy, dodała w myślach, ale nie powiedziała tego głośno, bo nie chciała być niegrzeczna.
– Jest łagodny jak baranek.
– Wzrostem to i może przypomina całkiem dorodnego barana…
– Niech pani tylko na mnie spojrzy. – Dziewczyna uśmiechnęła się figlarnie. – Czy gdyby Leoś był nieposłuszny, mogłabym go tutaj sama przyprowadzić?
Jadwiga krytycznie zerknęła na filigranową postać.
– Nie bardzo.
– Właśnie! Jeżeli człowiek decyduje się na takiego psa, musi włożyć trochę wysiłku w naukę. Już od samego początku. Najpierw chodziliśmy do przedszkola…
– Gdzie? – Jadwiga wybałuszyła oczy.
– Do psiego przedszkola – odparła z całkowitą powagą blondynka.
Jadwiga pokiwała głową, jakby była to dla niej najnormalniejsza rzecz na świecie. Dziewczyna natomiast kontynuowała swoją opowieść:
– Leoś naprawdę grzecznie się zachowywał. Instruktor zawsze nas chwalił. Ale stwierdziłam, że skoro taki pojętny, a przed nami jednak trochę wspólnego życia, to warto przyuczenie kontynuować, więc poszliśmy na kolejne szkolenia.
– I czego się taki pies uczy?
– Reagować na komendy, współpracować, ale to nie jest tylko tak, że pupila się tresuje. Bo wie pani, często to my, ludzie, popełniamy takie błędy, że głowa mała.
– Domyślam się – mruknęła, sadowiąc się na brzeżku krzesła, oczywiście w odpowiedniej odległości od Leosia.
– I potem człowiek się dziwi, że piesek coś zniszczył albo niby nie słucha. A tak naprawdę właściciel nie umie odpowiednio się zwierzęciem zająć. Dlatego takie kursy polecałabym każdemu. Poza tym to kolejna okazja, żeby pospędzać razem trochę czasu.
– Brzmi rozsądnie.
– No pewnie! Niech pani tylko popatrzy na Leosia. – Pies jak na komendę przeciągle ziewnął. – Słodki jest, prawda?
– A jaka to rasa? – zagadnęła Jadwiga, bo gdy psisko rozwarło paszczę, odniosła wrażenie, że zmieściłaby się w niej w całości. Potwierdzenie faktu, że piesek jest uroczy, zwyczajnie nie przeszłoby jej przez gardło.
– Dog niemiecki.
– Oby to moje maleństwo nie miało podobnych zadatków – mruknęła.
– A to pani z pieskiem przyszła? – zainteresowała się dziewczyna.
– Tak, znalazłam bidulka w parku. – Odsłoniła nieco apaszkę, by lepiej zaprezentować swoje znalezisko.
– Jaki malutki!
– Nie miałam sumienia go tam zostawić. Ewidentnie ktoś próbował pozbyć się pieska.
– To okropne!
– Tak, ludzie potrafią być naprawdę straszni – powiedziała cicho i pogładziła szczeniaka po łebku.#nowytowarzysz
Na szczęście piesek był zdrowy. Trochę odwodniony i niedożywiony, ale poza tym nic mu nie dolegało. Został odrobaczony. Weterynarz założył nawet szczeniaczkowi książeczkę, ale rubrykę na dane właściciela i imię zostawił puste.
– Panie doktorze? – Jadwiga popatrzyła niepewnie to na pieska, to na lekarza.
– Tak?
– Co z nim teraz będzie?
– O to samo chciałem zapytać… – mruknął i potarł się po brodzie. – Bo widzi pani, szkoda takiego malucha do schroniska.
– Prawda. Tylko jakie są inne wyjścia?
– Można spróbować poszukać mu nowego domu. Ludzie chętniej przygarniają szczeniaki niż dorosłe lub starsze osobniki. Tylko gdzieś do tego czasu by musiał mieszkać. Taki piesek wymaga jednak uwagi, cierpliwości i, co tu kryć, po prostu miłości.
– I gdzie ty się teraz podziejesz? – zapytała Jadwiga i pogładziła pieska po główce. – Trzeba naprawdę nie mieć serca, żeby w taki sposób potraktować czyjeś dziecko.
– Miał dużo szczęścia, że go pani znalazła i się nim zaopiekowała.
– Nie mogłam go przecież tam zostawić!
Weterynarz przyglądał się jej, jakby nad czymś mocno dumał. Wreszcie po prostu zapytał:
– Czy byłby chociaż cień szansy, że mogłaby się pani nim zająć?
– Ja? Ależ ja się nie znam na psach!
– To akurat najmniejszy problem, wszystko bym wyjaśnił.
– A jeśli go nie wezmę?
– Mogę spróbować zostawić go tutaj, w lecznicy. Mam klatki dla pacjentów, teraz na szczęście kilka jest wolnych.
– I chce pan go trzymać w klatce? – Jadwiga popatrzyła na weterynarza z wyrzutem.
– Nie może chodzić tutaj luzem. Ludzie przyprowadzają różne zwierzęta. Nie każde toleruje inne psy, nawet małe.
– O, to prawda. Przede mną była tu taka pani z dogiem niemieckim!
– Leosiem? On jest bardzo przyjacielski.
– Wolałabym, żeby do tego szczęściarza się nie zbliżał – mruknęła.
– Szczęściarz. Nawet ładne imię – zauważył weterynarz.
– Myśli pan?
– Oczywiście. Może być nawet tak z angielska, Lucky.
– Lucky. Ładnie – zawyrokowała. – Tylko w sumie szkoda mu mieszać w głowie… A jak ktoś go weźmie i będzie chciał nazwać po swojemu?
– Jakoś do niego i tak trzeba się zwracać – zauważył ostrożnie weterynarz.
Jadwiga popatrzyła w skupieniu na psiaka.
– I pan by mi trochę opowiedział, co i jak z takimi małymi pieskami? Bo ja nawet zajmowałam się pudlem sąsiadki, ale on był już duży. Jedzenie i spacery o stałych porach, a tak to głównie spał.
– Ze szczeniakiem to jak z małym dzieckiem. Wymaga więcej uwagi. Z czasem, faktycznie, dłużej śpi, mniej broi, ale na początku i na spacerki trzeba go częściej zabierać, i pewnych rzeczy po prostu nauczyć.
– Wychodzę codziennie do pracy… – zauważyła trzeźwo Jadwiga. – Nie zostawię go samego na tyle godzin w mieszkaniu.
– Hm, na początku to może być nieco kłopotliwe. – Lekarz pogładził się po brodzie. – A gdybyśmy połączyli siły?
– Co ma pan na myśli?
– Mogłaby go pani przyprowadzać tutaj.
– Jak do żłobka? – Zerknęła niepewnie to na psa, to na weterynarza.
Mężczyzna roześmiał się.
– O, dokładnie. A przy okazji może komuś wpadnie w oko.
– Bardzo pan miły. Mieszkam niedaleko, to jest jakieś wyjście – powiedziała wolno.
– To co? Wszystkie ręce na pokład? Nie damy go do schroniska?
Jadwiga pokiwała głową, a weterynarz promiennie się do niej uśmiechnął.
– Gdyby więcej ludzi było takich jak pani, mniej mielibyśmy problemów.
– Cóż poradzić, jakoś musimy żyć w tym najwspanialszym z możliwych światów – powiedziała z przekąsem.
Weterynarz spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Wolter? – Brew powędrowała mu niemalże do połowy czoła.
– O, zna pan?
– Moja polonistka miała na jego punkcie fioła. Chociaż jej chyba bliższa była postawa pogrążającego się w rezygnacji Marcina niż optymistycznie do wszystkiego i wszystkich nastawionego Panglossa.
– Być może znała życie. – Jadwiga wzruszyła ramionami.
– Chyba nie jest aż tak źle, co? – Mężczyzna uśmiechnął się do niej ciepło.
– Staram się skupiać na uprawianiu swojego ogródka. Dosłownie i w przenośni. I powiem panu, że to naprawdę życiowa rada. Kandyd musiał tyle przejść, doświadczyć tylu nieszczęść, by pojąć, że świat nie jest ani dobry, ani zły.
– Też stara się pani minimalizować zło oraz pomnażać dobro?
– Na tyle, na ile mogę, tak.
– A skąd u pani taka dobra znajomość tej powiastki filozoficznej?
– Jestem bibliotekarką. Zawsze lubiłam czytać.
– Widzisz, kolego, nie mogłeś lepiej trafić – powiedział doktor i pogładził pieska po głowie.
– Tymczasowo – zastrzegła Jadwiga.
– Oczywiście, do momentu, aż ktoś nie zechce dać ci domu już na zawsze.
Weterynarz popatrzył znowu na nią, po czym dokładnie wyjaśnił, jak zajmować się szczeniakiem. Odpowiadał na wszystkie pytania, był sympatyczny i zapewnił, że czeka jutro na pieska.
Jadwiga podziękowała i wzięła swojego nowego towarzysza na ręce. Gdy wyszli z gabinetu, maluch wtulił się w nią i znowu zasnął.
– Musimy ci kupić kilka rzeczy – powiedziała, chociaż psiak miał zostać u niej jedynie na chwilę. Konkretniej to do czasu, aż ktoś go pokocha. Tylko ten ktoś musi być odpowiedzialny i dobry. Jadwiga wiedziała, że komuś, komu źle będzie patrzyło z oczu, na pewno nie odda szczeniaczka.#głuchytelefon
Smażyła klopsy, więc dopiero po chwili usłyszała melodyjkę dobiegającą z jej komórki. Zakręciła gaz, wytarła dłonie o ścierkę i pospieszyła do dużego pokoju. Piesek kręcił się z zaciekawieniem obok ławy, na której leżał telefon.
– Halo? – zapytała, gdy przytknęła głośnik do ucha.
Odpowiedziała jej cisza.
– Halo, kto mówi? – ponowiła pytanie.
Poczuła pierwsze ukłucie niepokoju. Czasami zdarzało się, że zdzwonił jakiś telemarketer i po prostu przez moment słyszała w słuchawce tylko trzaski, a potem zrywało połączenie albo ona zniecierpliwiona czekaniem rozłączała się. Tym razem wydawało się jej, że to inna sytuacja. Przełknęła ślinę.
– Paweł? – zapytała cicho.
Po drugiej stronie nadal zalegała nieprzyjemna cisza. Wreszcie ktoś po prostu zakończył połączenie. Po chwili wahania wybrała ten numer. Najpierw nikt nie odbierał, a potem chyba odrzucił przychodzącą rozmowę. Zadzwoniła znowu, ale w słuchawce wybrzmiała jedynie informacja o tym, że abonent jest poza zasięgiem. Czyli najpewniej wyłączył telefon.
Usiadła na kanapie. Piesek kręcił się koło jej nóg, ale nie zwracała na niego uwagi. Zapomniała też o tym, że była głodna i właśnie przygotowywała sobie obiad. Sprawa pierworodnego syna cały czas ją męczyła. Paweł próbował wyłudzić od swojej żony alimenty. Zaskakujące? Nawet bardzo, ale nie niemożliwe. Przedstawienie odpowiednich dowodów, opinii lekarskich, powołanie wiarygodnych świadków mogło przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę. Jednak Jadwiga zeznawała przeciwko niemu i to w dużej mierze przesądziło sprawę na korzyść Joanny Karskiej. Owszem, Jadwiga nie czuła się najlepiej z myślą, że wystąpiła przeciwko swojemu dziecku, w dodatku w sądzie. Ale przecież nie mogła pozwolić, by syn wciąż pogrążał się w spirali kłamstw i jeszcze wciągał w to innych. Zeznawała pod przysięgą i mówiła całą prawdę. To musiało wystarczyć, by ukoić budzące się w niej co jakiś czas wyrzuty sumienia.
Niestety, po rozprawie ktoś z premedytacją zniszczył jej ukochany ogródek działkowy, a Paweł przepadł jak kamień w wodę. Nie odzywał się ani do matki, ani do siostry. Ewelina była skłonna twierdzić, że to właśnie on zdewastował RODOS. Natomiast Jadwiga nie wiedziała, co o tym myśleć. Po co by mu to było? Przecież nigdy nie interesował się działeczką. Nawet tam nie jeździł. Chciał jej zrobić na złość? Odebrać to, co było dla niej ważne? Tylko czy w ogóle wiedział, ile ten skrawek ziemi dla niej znaczy? Pytania mnożyły się w jej głowie i na żadne nie znajdowała prawidłowej odpowiedzi. Coś jej mówiło, że to chyba nie on. Nie jej syn. Choć już tyle razy się na nim zawiodła, że teraz ślepą ufność w jego niewinność można by nazwać daleko posuniętą, beznadziejną naiwnością.
Z drugiej strony, jeśli nie on dopuścił się tego czynu, to kto? Policja, która została wezwana na miejsce zdarzenia przez pana Stefana, zapalonego działkowicza, złożyła ten występek na karb chuliganów. Młodzi ludzie nie mają co robić, czasami z nudów wynajdują takie zajęcia, mówili. A może zwróciła pani komuś uwagę?, indagowali. Jadwiga zaprzeczyła, pokiwała głową, że rozumie i to w sumie nic takiego, jakoś sobie wszystko od nowa zagospodaruje. Przecież większe nieszczęścia ludzi dotykają, prawda? O tym, że ten widok był ostatnią kroplą przelewającą czarę goryczy, wolała nie wspominać. I tak po prawdzie, wyjaśnienie policjantów nie bardzo do niej przemawiało. Chuligani musieli zniszczyć akurat jej działkę? Przecież wokół było pełno takich ogródków. Nie, to nie trzymało się kupy. Nie dyskutowała jednak z przedstawicielami władzy, bo była nauczona zachowywać pewien dystans wobec służb mundurowych. Jeśli wiedzieli swoje, nie miała zamiaru ich z tego przeświadczenia odzierać.
Pan Witold, adwokat, który prowadził sprawy Joanny i pomagał w Domu Samotnej Matki, dokąd Jadwiga czasami jeździła, stwierdził, że niewiele mogą w tej sprawie zrobić. W nocy raczej nikt na takich ogródkach nie przebywa, a nawet jeśli, trzeba by krążyć po okolicy, szukać świadków, tłumaczył. Nie wiadomo, czy cokolwiek widzieli, nie wiadomo, czy zechcieliby powiedzieć coś na ten temat, nawet jeśliby coś zauważyli. Słowem, gra niewarta zachodu, zawyrokował, a ona mu przyznała rację.
Rozumiała wszystko, niby się z tym pogodziła i starała za dużo na ten temat nie myśleć, ale chuligański wybryk zburzył jej spokój. Już nie traktowała ogródka jako swojego azylu. Wiedziała, że wtargnął tam ktoś obcy. I teraz jeszcze ten dziwny telefon…
Zdecydowanie nie podobało się jej to wszystko. Tylko co miała z tym zrobić?
Ciąg dalszy w wersji pełnej