- promocja
- W empik go
Miłosne równanie - ebook
Miłosne równanie - ebook
Miłość łamie serca.
Miłość do nauczyciela przełamuje tabu.
Cassidy Boyd to siedemnastolatka uczęszczająca do jednego z najlepszych liceów w Birmingham. Jej sytuacja rodzinna jest trudna – matka zmarła na raka, a wkrótce po tym ojciec popadł w uzależnienie. Dziewczyna zmaga się nie tylko z żałobą, ale również z alkoholizmem rodzica, kruchym budżetem domowym, nauką i niechęcią ze strony rówieśników. Mimo przeciwności losu Cassidy robi wszystko, by po skończeniu szkoły dostać się na wymarzone studia i poprawić swój status.
Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy jej ulubiony korepetytor się wyprowadza, a jej klasę zaczyna uczyć najbardziej znienawidzony nauczyciel. Profesor Benjamin Cole wzbudza jednak w dziewczynie coraz większą fascynację i to uczucie nie jest jednostronne...
Cassidy cierpiała w ciszy, dopóki nie poznała go bliżej. Był postrachem uczniów, nie dopuszczał do utraty kontroli, ale dziewczyna wytrąciła mu z rąk wszystkie karty. Kiedy ofiarował jej pomoc w najbardziej bolesnym momencie życia, wszystko się między nimi zmieniło.
Ta miłość nie powinna się wydarzyć. Czy zakazany romans ma szansę przetrwać?
Historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek 18+.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8371-607-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Cassidy, w tym roku niestety nie będę mógł ci pomóc – powiedział pan Thomas.
Siedziałam u niego już od kilku godzin, starając się przyswoić jedne z ostatnich matematycznych zagadnień, jakie chciałam przerobić w te wakacje. Za trzy tygodnie zaczynała się szkoła i musiałam być przygotowana.
– Nie rozumiem? – zwróciłam się do sąsiada i zarazem nauczyciela.
To on od kilku lat pomagał mi zrozumieć królową nauk, która sprawiała mi trudności. Frank Thomas był emerytowanym nauczycielem, mieszkającym po sąsiedzku. Nie miałam pieniędzy, by płacić za prywatne lekcje, ale pan Thomas był wdowcem, na dodatek po siedemdziesiątce, pomagałam mu więc w pracach domowych lub zakupach, starając się w ten sposób spłacić dług. To dzięki temu człowiekowi udawało mi się zdawać z klasy do klasy.
– Mój syn chce, bym z nim zamieszkał. Jestem coraz starszy i trudno mi samemu – wyjaśnił.
Posmutniałam, bo wiedziałam że jego syn mieszka daleko od Birmingham, zatem nie było możliwości, by mógł mnie dalej uczyć.
– Bardzo mi przykro, ale wierzę, że sama też sobie poradzisz – pocieszał mnie, klepiąc ojcowsko po ramieniu.
– Też chciałabym w to wierzyć. – Posłałam mu wymuszony uśmiech.
Nie chciałam, by czuł się przeze mnie źle, więc po kilku sekundach ponownie się uśmiechnęłam. Starałam się, by wyglądało to jak najnaturalniej. Chyba uznał to za szczery gest, bo skinął pojednawczo głową, po czym postukał ołówkiem w notatnik, starając się skupić na nim moją uwagę.
– W takim razie dokończmy to zadanie – rzucił, więc od razu przeniosłam wzrok na zapisaną kartkę.
W skupieniu starałam się pochłaniać każde jego słowo, by zapamiętać jak najwięcej. Gdy lekcja dobiegła końca, zebrałam przyniesione przez siebie książki i inne przybory, po czym upchałam je do plecaka. Było już późne popołudnie, ale nie miałam jeszcze ochoty wracać do domu.
– Co z ojcem? Dalej pije? – zwrócił się do mnie bez ogródek Frank, jakby pytał o pogodę.
Skinęłam głową. Sytuacja w moim domu była taka sama jak zazwyczaj.
– Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak – rzucił, przysiadając w ulubionym fotelu.
Znajdowaliśmy się teraz na wprost siebie, więc nie miałam jak ukryć grymasu, który pojawiał się na mojej twarzy na wzmiankę o ojcu.
– Nikt nie może mi pomóc. Od pięciu lat nic się nie zmieniło i nie wierzę, że może się zmienić. Odkąd zmarła mama, on… – urwałam, bo na samą myśl o mamie łzy napłynęły mi do oczu.
Frank posmutniał, widząc targające mną emocje. Cieszyłam się, że jest obok i traktuje mnie jak wnuczkę, a teraz miałam stracić też jego.
– Czasem mam ochotę walnąć twojego ojca i powiedzieć mu, żeby wziął się w garść i zaczął zajmować swoją wspaniałą córką, ale wiem, że nie mogę tego zrobić.
– To miłe, ale nierealne. To ja zajmuję się nim i myślę, że tak już zostanie – odparłam, siląc się na pogodny ton.
W pokoju na moment zapadła cisza, ale po chwili mój rozmówca spoważniał i zaczął mi się przyglądać.
– Posłuchaj mnie teraz, Cassidy. Jesteś odważna i twarda. Znam niewiele osób, które przeżyły chociaż ułamek tego, co spotkało ciebie. Ty jednak dajesz sobie radę i mimo że masz dopiero siedemnaście lat, wielu ludzi powinno brać z ciebie przykład. Chcę, byś mi obiecała, że się nie poddasz i spełnisz marzenia bez względu na wszystko. Nawet jeśli miałabyś w którymś momencie zostawić ojca i iść własną drogą. On ma swoje życie, ale ty też je masz. I nikt nie ma prawa mówić ci, jak powinno ono wyglądać. Nawet ojciec. – Słowa, które padały z jego ust, były przepełnione troską i stanowczością.
– Wiem, chociaż boję się, że nie mam tyle odwagi… – przyznałam, spuszczając głowę i wpatrując się w zniszczone trampki.
– Nie mów tak. Jesteś wartościową osobą i życzę ci, byś znalazła w sobie siłę i osiągnęła wszystko to, co sobie wymarzyłaś. Obiecaj mi, że nawet jeśli mnie już tu nie będzie, nie zrezygnujesz i będziesz walczyć o swoje życie. – Mężczyzna wyraźnie czekał na mój gest.
Nie byłam pewna, czy kiedykolwiek uda mi się wypełnić tę obietnicę, mimo to skinęłam głową. Chciałam w ten sposób dać mu znać, że chociaż się postaram. Widząc ten nieśmiały gest, uśmiechnął się i odchylił na oparcie obdartego fotela.
Kwadrans później pożegnałam się i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Nie była to moja ostatnia wizyta w tym domu, gdyż pan Thomas miał się wyprowadzić dopiero na początku września, jednak opuszczając jego niewielkie podwórko, czułam ucisk w sercu. Traktowałam go jak dziadka, którego już nie miałam. Od trzech lat spędzałam z nim prawie każdy weekend, ucząc się matematyki i słuchając życiowych rad, na które nie mogłam liczyć w domu. To on był moim mentorem i przewodnikiem.
Idąc wolnym krokiem wzdłuż ulicy, która prowadziła na nasze podwórko, rozejrzałam się po okolicy. Osiedle, na którym mieszkałam, leżało w jednej z biedniejszych dzielnic Birmingham. Domy były niewiele większe od przyczep kempingowych, a niektóre z nich tak podupadły, że wyglądały jak niezamieszkałe. Było tu jednak wiele zieleni, co nieznacznie poprawiało wygląd i atmosferę tego miejsca. Przyglądałam się dzieciom, które wciąż bawiły się na zewnątrz. Nadszedł wieczór, ale pogoda była wyjątkowo ładna, dlatego większość z nich jeździła na rowerach lub grała w piłkę. Kobiety podlewały ogródki lub rozmawiały, spoglądając od czasu do czasu na swoje pociechy. Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie czasów, gdy sama byłam pilnowana przez mamę. Potem przyszła choroba, która najpierw odebrała jej siły, by ostatecznie zabrać i ją. Od tego czasu minęły cztery lata, które całkowicie zmieniły życie mojej rodziny. Najpierw choroba zabrała mi mamę, a potem ojca, który po śmierci żony znalazł ukojenie w alkoholu. I tak zostało do dziś. A pośrodku tego wszystkiego stałam ja. Zdana na siebie nastolatka, która zamiast nawiązywać przyjaźnie, bawić się i łamać zasady, musiała dorosnąć, by zaopiekować się rodzicem i samą sobą.
Od kilku miesięcy pracowałam w niewielkiej kawiarni, by dokładać się do rachunków, kupować jedzenie i inne potrzebne rzeczy. Oczywiście moja pensja nie wystarczała na drogie ubrania czy gadżety, które miały setki dzieciaków z mojej szkoły. Byłam przez to outsiderką, nietolerowaną przez resztę. Poza tym nie pasowałam tam. Szkoła, do której uczęszczałam, była jednym z najlepszych liceów w całym hrabstwie West Midlands. Chodziły tam dzieci z bogatych rodzin. Dołączyłam do nich tylko ze względu na osiągnięcia w nauce i stypendia, które musiałam utrzymać, by było mnie stać na czesne. Musiałam ukończyć tę szkołę, by dostać się na medycynę. Chciałam zostać lekarzem, odkąd dowiedziałam się, że mama zachorowała na rzadki nowotwór. To wtedy porzuciłam zabawki i skupiłam się na nauce, by kiedyś pomóc komuś, kto znalazł się w podobnej sytuacji.
Póki co realizowałam każdy cel, który sobie wyznaczyłam. Mogło się to jednak zmienić wraz z odejściem pana Thomasa. By ubiegać się o stypendia studenckie, musiałam mieć świetne oceny ze wszystkich przedmiotów, a matematyka była czymś, co spędzało mi sen z powiek. Nie potrafiłam jej zrozumieć, a nawet gdy mi się to udało, od razu pojawiała się jakaś przeszkoda, której nie mogłam przeskoczyć. Potrzebowałam pomocy pana Thomasa i strach ogarniał mnie na samą myśl, że zaraz nie będę mogła z niej korzystać.
Z tymi myślami dotarłam do domu. Grzebiąc w plecaku w poszukiwaniu kluczy, spojrzałam przelotnie na niewielki biały budynek. Był to jednopiętrowy, prostokątny bloczek z kilkoma oknami, do którego prowadziły spękane płyty chodnikowe. Nie było tu za wiele roślinności, bo nie miałam czasu zajmować się ogrodem. Nasze zasoby ograniczały się do kilku krzewów iglastych i rozłożystej jabłoni, która rosła tu od niepamiętnych czasów. Owoce, które dawała, nie nadawały się do jedzenia. Miały gorzkawy posmak, a do tego upodobały je sobie robaki.
Wyjęłam klucze i zbliżyłam się do drzwi frontowych. Gdy przekroczyłam próg, uderzył mnie zapach alkoholu. Po chwili usłyszałam głośne chrapanie. Znajomy dźwięk zaprowadził mnie do niewielkiego saloniku połączonego z kuchnią. Tak jak myślałam, znalazłam tam ojca, który zasnął na kanapie po opróżnieniu kolejnej butelki z piwem. Najwyraźniej sen zmorzył go w chwili, w której wciąż miał butelkę w dłoni, bo teraz leżała na podłodze, a jej zawartość zdążyła wsiąknąć w wyblakły szarawy dywan, tworząc na nim żółtą plamę.
Odłożyłam plecak na blat stolika, schyliłam się po butelkę i wyniosłam ją do kuchni. Szkło kleiło się od płynu, który wylał się ze środka, więc z obrzydzeniem przemyłam ręce w zlewie. Wiedząc, że muszę posprzątać, przebrałam się w stare spodnie i rozciągnięty T-shirt i poszłam do łazienki. Kilka minut później, klęcząc na podłodze, ścierałam gąbką plamę po piwie. Odgłosy sprzątania nie obudziły ojca, podobnie jak zgryźliwe uwagi, które rzucałam pod jego adresem.
Późnym wieczorem, leżąc na łóżku, wpatrywałam się w uliczną latarnię, która stała kilkanaście metrów od domu. Noc była ciepła, więc otworzyłam okno, by wpuścić nieco świeżego powietrza. Gdy przyglądałam się ćmom latającym pod rozżarzoną lampą, które wydawały mi się jedynie niewielkimi punkcikami, usłyszałam szczęk otwieranych drzwi. Wiedziałam, że to ojciec sprawdza, czy wróciłam do domu. Robił to każdego wieczoru, jakby się bał, że kiedyś mnie nie zastanie. Nie miałam ochoty na rozmowę z nim, dlatego leżałam bez ruchu i udawałam, że śpię. Przez kilka sekund widziałam światło padające z korytarza, a po chwili usłyszałam skrzypnięcie drzwi, po którym w pokoju znów zapadł zmrok.
Wiedziałam, że tata już więcej nie zajrzy do pokoju, położyłam się więc na plecach i odgarnęłam kołdrę. Wpatrzona w sufit, zaczęłam rozmyślać nad tym, jak poradzę sobie bez pana Thomasa. Te myśli napawały mnie strachem, ale wiedziałam, że za wiele już osiągnęłam, by się poddać. Musiałam dać radę i za wszelką cenę przeżyć ostatnie dwa lata szkoły, by w końcu robić to, co naprawdę kocham. Z tą niemą obietnicą w sercu zasnęłam.ROZDZIAŁ 1
Pożegnałam pana Thomasa, który wyjechał kilka dni wcześniej, niż planował. I on, i ja uroniliśmy łzę, chociaż nie spodziewałam się, że aż tak przeżyję jego wyjazd. Podczas rozstania ponownie kazał mi obiecać, że się nie poddam i będę dążyć do spełnienia marzeń, aż w końcu mogłam jedynie machać za samochodem odjeżdżającym w dal. Był ostatni dzień wakacji, a następnego miała zacząć się nauka. Zdążyłam kupić potrzebne książki i zeszyty i przygotować się na nadchodzący rok szkolny. W pracy też ustaliłam najdogodniejszy dla siebie grafik, który pozwalał mi zarobić nieco pieniędzy, a jednocześnie nie zawalać lekcji. Zostało mi jedynie zacisnąć zęby i wytrzymać dwa ostatnie lata tak samo jak poprzednie.
* * *
Rozpoczęcie nowego roku szkolnego przypadło w piątek, więc zajęcia zaczynały się dopiero w poniedziałek, co dawało wszystkim dodatkowy wakacyjny weekend. Spędziłam go na powtarzaniu materiału, który przerabiałam z panem Thomasem. Wiedziałam, że robię to obsesyjnie, ale w zasadzie nie miałam innych planów. W weekendy nie pracowałam, z ojcem prawie nie rozmawiałam, a przyjaciół nie miałam, nauka wydawała się więc dobrym pomysłem. Dzięki temu czas zleciał mi naprawdę szybko i zanim się obejrzałam, nadszedł poniedziałek.
Jak zwykle wstałam wcześniej, by przygotować się do wyjścia. Lato jeszcze nas nie opuściło, więc ranek powitał mnie słońcem i śpiewem ptaków. Widząc za oknem błękitne niebo, zapowiadające późniejszy upał, ubrałam się w zwiewną sukienkę mamy, którą ona wprost uwielbiała, zresztą tak samo jak ja. Długie, kasztanowe włosy jedynie rozczesałam, tworząc z nich kaskadę pofalowanych kosmyków, opadających na ramiona i plecy. Nie nosiłam makijażu, więc wyglądałam inaczej niż większość innych dziewczyn z mojej szkoły. One zawsze miały na sobie markowe ubrania, kosztowną biżuterię, buty na wysokich obcasach i torebki od znanych projektantów. Ich twarze zdobiły profesjonalne makijaże, które wyglądały jak z okładek magazynów modowych, a one same dojeżdżały do szkoły samochodami lub były wożone przez szoferów. Ja dojeżdżałam rowerem lub autobusem. Oczywiście w szkole były też osoby podobne do mnie, ale jedynie garstka. Nasz dyrektor, pan Hank Wilson, bardziej cenił pieniądze wpływowych rodziców uczniów niż zdolne, ale biedniejsze osoby. Dla zachowania pozorów pozwalał jednak, by tacy jak ja także dostąpili łaski uczęszczania do jego królestwa, którym rządził nieprzerwanie od piętnastu lat.
Zarzuciłam plecak na ramię i skierowałam się do wyjścia. Przechodząc przez ciasny korytarzyk, chciałam wymknąć się jak najciszej, by nie musieć rozmawiać z ojcem. Niestety mi się nie udało.
– Już wychodzisz? Dopiero siódma, a ty nic nie jadłaś – zwrócił się do mnie.
Przystanęłam i odwróciłam się w jego kierunku. Kilkudniowe picie odcisnęło na nim wyraźne piętno. Jego twarz była wychudzona i poszarzała, a oczy – zmęczone i przekrwione.
– Nie jestem głodna. Poza tym bardzo się spieszę – rzuciłam, starając się nie zwracać uwagi na jego wygląd.
– O której wrócisz? – zapytał pojednawczo.
– Nie wiem. Po szkole idę do pracy – odparłam, wzruszając ramionami.
Ojciec skinął głową i spuścił wzrok na wczorajszą gazetę, która leżała na kuchennym blacie. Uznawszy naszą rozmowę za zakończoną, na powrót ruszyłam w kierunku drzwi. Przez moment rozważałam jazdę rowerem, ale miałam na sobie sukienkę, dlatego zdecydowałam się na autobus. Przyspieszyłam kroku, by zdążyć na jedyną linię, która podjeżdżała w okolice szkoły. Kilka minut później byłam już na przystanku i sprawdzałam rozkład. Zerknęłam na telefon. Miałam jeszcze kilka minut do odjazdu, oparłam się więc o przeszkloną ściankę niewielkiego zadaszenia.
Gdy autobus przyjechał, wsiadłam do środka i pół godziny później byłam na miejscu. Szkoła była jeszcze dość pusta. Widziałam jedynie kilka sprzątaczek, paru nauczycieli i niewielką grupkę zaspanych uczniów. Pierwszą miałam biologię, ruszyłam więc wolnym krokiem pod salę, w której odbywały się zajęcia. Kilka minut przed ósmą coraz więcej osób zaczęło pojawiać się na korytarzu. Starałam się nie zwracać na nikogo uwagi, przeglądając coś w telefonie. Była to jedyna rzecz, którą pozwoliłam sobie kupić dla przyjemności. Nie stać mnie było na porządny komputer, więc telefon spełniał po części jego funkcję.
– Nasz kopciuszek ma nowy telefon – usłyszałam, po czym nieopodal mnie rozległy się śmiechy.
Podniosłam głowę i napotkałam wzrok Eveline, dziewczyny z mojej klasy, która wprost uwielbiała obrzucać mnie błotem. Była piękna, bogata i zepsuta do szpiku kości. Zawsze towarzyszyły jej Ann i Lillie, przyjaciółki, które zachowywały się tak, jakby była ich guru. Starałam się nie reagować na docinki, ale czasem ich perfidność przechodziła wszelkie wyobrażenia.
– Z czego się śmiejecie? – dołączył do nich Adam, chłopak Eveline, który dorównywał jej złośliwością.
– Nasz kopciuszek ma nowy telefon – powtórzyła Lillie, a jej towarzyszki znów się roześmiały.
Nie zwróciłam uwagi na odpowiedź Adama, bo schowałam telefon do plecaka i odeszłam dalej od nich. Miałam nadzieję, że za chwilę pojawi się pani Smith, a ja będę mogła wejść do klasy. Już po chwili tak właśnie się stało, co pozwoliło mi uciec od prześladującej mnie grupki. Z doświadczenia wiedziałam, że prędzej czy później znudzą się mną i znajdą inną ofiarę. Musiałam jedynie zacisnąć zęby i przeczekać najgorsze.
Lekcja strasznie się dłużyła, więc co chwilę łapałam się na tym, że zerkam na wskazówki zegara, które zdawały się stać w miejscu. Biologia nie sprawiała mi problemów, więc nie obawiałam się, że przez nieuwagę stracę coś istotnego. Był to jeden z ważniejszych przedmiotów, który miałam zamiar zdawać na egzaminach końcowych za dwa lata, więc uczyłam się na bieżąco.
Gdy lekcja dobiegała końca, wyjęłam plan, by sprawdzić, jaka jest następna. Okazało się, że matematyka, więc od razu poczułam ucisk w żołądku. Odruchy ciała denerwowały mnie i sprawiały, że czułam się jak dziecko. Obawiałam się, że matmy znów będzie nas uczył dyrektor, który nie do końca się do tego nadawał. Często zamiast tłumaczyć nam materiał, załatwiał szkolne sprawy. A to mi nie pomagało…
Gdy zadzwonił dzwonek, uczniowie zerwali się ze swoich miejsc i skierowali do wyjścia. Jedni rozmawiali, inni przepychali się i śmiali, ale nikt nie słuchał ostatnich słów pani Smith. Ze współczuciem spojrzałam na niską, otyłą kobietę, która starała się przekrzyczeć gwar nastoletnich głosów. Po chwili skapitulowała i sięgnęła po torebkę. Poczekałam, aż wszyscy opuszczą salę, żebym nie musiała znów stawiać czoła prześladowcom. Robiłam tak wiele razy i zazwyczaj była to dobra taktyka. Przerwa nie trwała długo, więc miałam jedynie kilka minut, by przemieścić się z klasy na drugim piętrze do sali na parterze, nieopodal gabinetu dyrektora. Zdążyłam na kilka sekund przed dzwonkiem.
W oczekiwaniu na pana Wilsona większość klasy usadowiła się na swoich miejscach, korzystając z tego, że klasa była otwarta. Ławki stojące w pierwszym rzędzie były puste, więc wybrałam tę obok podwyższenia, na którym ustawiono biurko nauczyciela, i wypakowałam książki. Gdy przyglądałam się napisom na podręczniku, poczułam uderzenie w plecy. Nie było bolesne, bo w moim kierunku poleciała jedynie kartka zwinięta w kulkę, więc nie zareagowałam, w nadziei, że za chwilę zacznie się lekcja. Gwar rozmów i śmiechy panujące w klasie sprawiły, że nikt nie usłyszał, gdy w klasie pojawił się nauczyciel. Dopiero donośne trzaśnięcie drzwiami zwróciło na niego naszą uwagę. W pomieszczeniu zapadła cisza, przerwana na moment upadającym ołówkiem.
Byłam zaskoczona, bo w drzwiach nie pojawił się pan Wilson, tylko Benjamin Cole. Matematyk, o którym krążyły legendy. Podobno był najbardziej wymagającym i ostrym nauczycielem w całej szkole. Wszyscy drżeli przed nim ze strachu i była to chyba jedyna osoba w szkole, która nie zwracała uwagi na status społeczny, a jedynie na osiągnięcia w nauce. Uczniowie, którzy do tej pory wałęsali się po klasie lub siedzieli na ławkach, na sam widok jego zaciętej miny zajęli w milczeniu swoje miejsca. Dopiero wówczas mężczyzna ruszył w kierunku podwyższenia, przy którym siedziałam.
– Zapewne nie wszyscy z was wiedzą, kim jestem – zaczął donośnym głosem. – Nazywam się Benjamin Cole i przez najbliższe dwa lata będę uczył was matematyki. Żeby nie było nieporozumień, omówię teraz zasady, jakie panują na moich lekcjach. Po pierwsze, nie toleruję spóźnień. Każdy, kto wejdzie do sali po mnie, choćby sekundę później, będzie zmuszony ją opuścić. Po drugie, nie interesuje mnie, kim są wasi rodzice. Jeśli kogoś zapytam, a on nie będzie znał odpowiedzi, a na dodatek zacznie straszyć mnie wpływowymi rodzicami, może być pewien, że nie zda do następnej klasy. Nie uratuje was nawet pójście z tym do dyrektora. Zawarłem z nim pewną umowę, więc u mnie nie ma taryfy ulgowej. Po trzecie, oczekuję pełnego skupienia. Nie toleruję rozmów. Gdy mówię ja, nikt nie ma prawa się odezwać, chyba że podniesie rękę, a ja udzielę mu głosu. Macie szanować to, że staram się przekazać wam wiedzę. Po czwarte, żadnych telefonów komórkowych, o ile nie spoczywają wyciszone na dnie plecaków. Każdy, kogo zobaczę z telefonem w ręce, będzie mógł go odebrać po lekcjach w gabinecie dyrektora, a jeśli to nie poskutkuje, przed każdą lekcją będziecie składać telefony na moim biurku, by stracić później całą przerwę w kolejce po ich odbiór. Po piąte i ostatnie, jeśli jeszcze raz zobaczę, że ktoś z was zaczepia inną osobę z klasy, by ją upokorzyć lub ośmieszyć, przepytam go tak wnikliwie, aż sam poczuje się upokorzony i ośmieszony. Rozumiemy się? – zakończył przemowę, wpatrując się w dziesiątki przerażonych par oczu.
Niestety, nikt nie miał odwagi odpowiedzieć, więc ponowił pytanie, tym razem głośniej:
– Rozumiemy się?!
– Tak! – odpowiedział chór głosów, po czym w klasie znów zapadła grobowa cisza.
– Doskonale! Zatem możemy zacząć. Ja się przedstawiłem, więc teraz wy macie okazję zrobić to samo – rzucił wesołym tonem, spoglądając na mnie.
Wiedziałam, że zrobił to tylko dlatego, że siedziałam najbliżej jego biurka. Niechętnie i z ociąganiem podniosłam się z miejsca i niemal szeptem bąknęłam:
– Cassidy Boyd.
Mężczyzna zmrużył oczy i nachylił się ku mnie, przekrzywiając przy tym głowę tak, jakby starał się wytężyć słuch. Gdy miałam zamiar powtórzyć swoje nazwisko, zza moich pleców dobiegł cichy śmiech. Nauczyciel od razu oderwał wzrok ode mnie i zatrzymał wzrok na kimś z tyłu.
– Ty! – Wskazał palcem i dodał: – Tak, ty! Wstań!
Sekundę później usłyszałam szuranie krzesła, więc delikatnie się odwróciłam. To była Eveline. Widziałam na jej twarzy strach, który starała się maskować obojętną miną.
– Możesz mi powiedzieć, co takiego powiedziała Cassidy, że cię rozbawiła?! – zapytał.
Byłam w szoku, że w ogóle usłyszał moje imię.
Dziewczyna milczała, przewracając oczami, jakby starała się powiedzieć coś w stylu „Daj mi święty spokój”. Nie umknęło to uwadze nauczyciela, który również podniósł się ze swojego miejsca.
– No słuchamy. Podziel się z nami tym, co tak bardzo cię rozbawiło. Może wszyscy się pośmiejemy! – warknął.
Eveline nie wytrzymała jego spojrzenia i po chwili spuściła wzrok.
– Przepraszam – bąknęła cicho.
– Usiądź – rzucił, więc opadła na swoje miejsce z zaciętą i obrażoną miną.
Pierwsza lekcja z Benjaminem Cole’em była w zasadzie czymś w rodzaju wieczorku zapoznawczego, bo zanim wszyscy się przedstawili, znów usłyszeliśmy dzwonek. Jednak przez ten czas miałam okazję przyjrzeć się nowemu nauczycielowi z bliska. Był wysoki i dobrze zbudowany, z gęstwiną ciemnych włosów i z widocznym na twarzy zarostem. Nie potrafiłam ocenić jego wieku, ale nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. W twarzy odznaczały się mocno zarysowana szczęka i stalowoszare oczy, w okularach w czarnej oprawie. Wyglądał męsko, a jego zachowanie tylko dopełniało efektu. Ubierał się modnie i elegancko, ale niezbyt oficjalnie. Było widać, że dba o siebie. Jednak moją uwagę przykuły bransolety z rzemieni i niewielkie tatuaże na nadgarstkach. Przez moment zastanawiałam się nawet, czy ma ich więcej. Można było poczuć się przy nim onieśmielonym, czego doświadczyła Eveline, zazwyczaj pyskata. Było to na swój sposób fascynujące, bo od dwóch lat nie widziałam, by jakikolwiek nauczyciel sprawił, żeby poczuła się zawstydzona.
Reszta zajęć minęła dość szybko i nadszedł czas powrotu do domu. Tym razem nie czekałam, aż większość osób wyjdzie, tylko jako jedna z pierwszych ruszyłam do wyjścia. Było już po piętnastej, a o szesnastej zaczynałam zmianę w kawiarni. Musiałam zatem zdążyć na autobus. Wybiegając ze szkoły, nie zauważyłam stojącej przy schodach Eveline, więc niechcący na nią wpadłam.
– Uważaj, idiotko! – Odepchnęła mnie, przez co straciłam równowagę i niebezpiecznie zachwiałam się na najwyższym stopniu schodów.
Udało mi się jednak złapać poręczy i uniknąć upadku. Nie chcąc jej bardziej drażnić, wydukałam przeprosiny i pobiegłam w stronę przystanku. Udało mi się zdążyć do pracy, jednak wpadłam tam zziajana i spocona, czego nie przeoczył mój szef Richard.
– Cassidy, co się stało?! Gonił cię ktoś?! – wykrzyknął.
Zaczął się przy tym rozglądać w poszukiwaniu domniemanego oprawcy, który miałby chcieć mnie skrzywdzić. Wyglądał przy tym zabawnie, zwłaszcza że sam był postury piłki plażowej, co wyraźnie utrudniało mu ruchy. A jakby tego było mało, sięgał mi do ramion.
– Nie! Po prostu nie chciałam się spóźnić – wydyszałam, wchodząc za ladę i sięgając po fartuszek, który chowałam pod kontuarem.
Lokal był nieduży, więc oprócz toalety i niewielkiego pokoiku socjalnego personel nie miał zbyt wiele miejsca na swoje rzeczy.
– I takich pracowników cenię! Widzisz, Bart! Powinieneś brać z niej przykład – rzucił szef do drugiego kelnera, który właśnie przygotowywał komuś kawę.
– Jasne, szefie! – odparł chłopak, posyłając Richardowi pobłażliwy uśmiech.
– Ciesz się, że umiesz parzyć kawę. Inaczej już by cię tu nie było – odgryzł się mężczyzna, kręcąc przy tym wąsa.
Ich rozmowy i przekomarzania zawsze sprawiały mi radość. Ruch był niewielki, więc zaczęłam odrabiać lekcje. Richard pozwalał mi na to pod warunkiem, że każdy gość w lokalu zostanie obsłużony na czas.
Moja zmiana kończyła się o dziewiętnastej, więc kilka minut wcześniej spakowałam swoje rzeczy i upewniłam się, że o niczym nie zapomniałam. Miałam przed sobą jeszcze kilka godzin nauki, więc chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Mój dzień zakończył się około północy, więc z ulgą położyłam się do łóżka. Za kilka godzin znów musiałam wstać, sen jednak nie nadchodził. Po zamknięciu powiek prześladował mnie obraz stalowoszarych oczu nowego nauczyciela. Myśl o nim wzbudzała pewien lęk. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się myśleć o kimś tak intensywnie, a tym bardziej o nauczycielu. O osobie, która powinna być mi całkowicie obojętna.ROZDZIAŁ 2
Minęły już trzy tygodnie od rozpoczęcia szkoły i niestety zaczęłam mieć problemy z matematyką. Nie znalazłam też nikogo, kto byłby w stanie mi pomóc, tak jak robił to Frank. Legendy o naszym nowym nauczycielu okazały się prawdziwe i już po kilku lekcjach z nim zrozumiałam, jak mało umiemy. A ja ciągnęłam się w ogonie najgorszych uczniów… Miałam trudności nawet z najprostszymi zadaniami, bo jak się okazało, dyrektor bardzo zaniedbał nasz poziom. Często podawał samą teorię i zagadnienia, które nijak miały się teraz do tego, co Benjamin Cole nazywał podstawą. Starałam się, jak mogłam, czytając notatki od pana Thomasa, jednak rezultaty były mizerne. Apogeum okazała się być jedna z piątkowych lekcji matematyki, podczas której miałam rozwiązać skomplikowane równanie przy tablicy. Stałam tam ze spuszczoną głową, obracając w dłoniach ciemnoniebieski marker. Czułam wstyd, a cisza w klasie wręcz dudniła mi w uszach. W końcu westchnęłam i odłożyłam pisak na niewielką półeczkę, wystającą spod tablicy. Zażenowana, spojrzałam na rozpartego na krześle nauczyciela.
– Nie umiem tego zrobić – przyznałam i po chwili usłyszałam ciche śmiechy.
Pan Cole gwałtownie przeniósł wzrok na pozostałych uczniów, a ci od razu się uspokoili.
– W takim razie – zwrócił się znów do mnie – powiedz, czego tu nie rozumiesz?
Omiotłam wzrokiem liczby zapisane na tablicy, by jak najumiejętniej przekazać to, co sprawiało mi największą trudność, chociaż prawda była taka, że nie rozumiałam niczego.
– Trudno powiedzieć – rzuciłam, nie chcąc przyznać otwarcie, że całe zadanie jest dla mnie niezrozumiałe.
Mężczyzna westchnął, podniósł się ze swojego miejsca, stanął tuż obok mnie i podniósł marker. Przyglądałam się, jak wyprowadza równanie, tłumacząc wszystko krok po kroku. Nie zwracał się jedynie do mnie, ale spoglądał też na klasę, która słuchała jego słów w skupieniu. Jego bliskość mnie peszyła, więc nie do końca rozumiałam to, co mówił. Gdy zadanie było skończone, znów zwrócił się do mnie:
– Rozumiesz już? – Wyglądał na zniecierpliwionego.
Nie chcąc go drażnić, przytaknęłam.
– Usiądź – rzucił takim tonem, jakby wiedział, że kłamię.
Przez resztę lekcji starałam się notować wszystko, co mówił. Gdy zadzwonił dzwonek, klasa nawet nie drgnęła. Benjamin Cole jako jedyny nauczyciel sprawiał, że banda rozpuszczonych dzieciaków nawet nie próbowała opuścić lekcji, dopóki na to nie pozwolił. Na korytarzu było już słychać hałasy innych uczniów, ale w naszej sali wciąż panowała grobowa cisza.
– Za tydzień napiszecie kolejny test – oznajmił, wertując przy tym podręcznik.
Po klasie rozległ się szmer niezadowolenia, jednak on wcale się tym nie przejął.
– Tak, tak. Bardzo mi was szkoda. Zatem skoro doszliśmy do porozumienia, zanotujcie, że test obejmie działy od trzeciego do piątego włącznie.
Bałam się już na samą myśl o kolejnym teście, zwłaszcza że nie wiedziałam jeszcze, jak poszedł mi poprzedni, który pisaliśmy ponad tydzień wcześniej. Nie chciałam już na samym początku roku złapać złych ocen, bo później miałabym ogromne problemy z ich poprawieniem. Problemem było też to, że nie mogłam jak inne dzieciaki zapisać się na prywatne lekcje, bo nie było mnie na to stać. Stypendium ledwie wystarczało na czesne, a prawie cała pensja szła na najpotrzebniejsze rzeczy i rachunki. Pozostawało mi więc samej starać się zrozumieć materiał i modlić się o cud.
Po opuszczeniu klasy pobiegłam na przystanek i równo o szesnastej wpadłam do kawiarni. Był piątek, a więc początek weekendu, dlatego lokal był już pełny. Niektórzy goście byli stałymi klientami, innych widziałam po raz pierwszy. W soboty i niedziele nie pracowałam, więc moja dzisiejsza zmiana miała trwać do samego końca. Zazwyczaj zamykaliśmy o dwudziestej pierwszej, jeśli jednak wciąż było dużo gości, zostawaliśmy dłużej. Po kilku godzinach pracy w końcu miałam chwilę, by usiąść. Było już po dwudziestej, a Bart poprosił Richarda o wcześniejsze wyjście, więc zostałam na sali sama. Nie przejęłam się tym, bo ruch znacznie zmalał. Teraz ludzie szli raczej do klubów, a nie do kawiarni, mogłam więc w spokoju posprzątać większość stolików, bo ledwie dwa były jeszcze zajęte. Cieszyłam się, że wyjdę z pracy zgodnie z planem.
Moja radość nie trwała jednak długo, bo usłyszałam za plecami dźwięk dzwoneczka zawieszonego tuż nad drzwiami wejściowymi. Odwróciłam się i omal nie wypuściłam z rąk tacy z brudnymi naczyniami. Przy ladzie stał Benjamin Cole w towarzystwie pięknej roześmianej brunetki. Nie spodziewałam się go tu zobaczyć. Widok nauczyciela poza szkołą zawsze wywoływał we mnie dziwną niezręczność. Nie miałam jednak wyboru i musiałam ich obsłużyć. Z ociąganiem ruszyłam w ich kierunku.
– Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? – zapytałam, przywołując na twarz uśmiech.
Mój nauczyciel nie od razu zorientował się, z kim rozmawia, był bowiem zajęty grzebaniem w portfelu. Dopiero po chwili schował go do kieszeni i spojrzał w moim kierunku.
– Chcielibyśmy… – urwał, gdy mnie rozpoznał. – O! Panna Boyd.
Zdaje się, że też był lekko skrępowany.
– Pracujesz tu? – zwrócił się do mnie na ty.
– Tak. W czym mogę pomóc? – powtórzyłam, nie chcąc wdawać się w dyskusje.
Kobieta, która mu towarzyszyła, posłała mi szeroki uśmiech.
– Znacie się? – zapytała.
Już miałam zamiar odpowiedzieć, ale mnie uprzedził.
– Tak. Cassidy to moja uczennica – wyjaśnił, po czym wskazał kobiecie stolik. – Może usiądziesz? Zaraz do ciebie dołączę.
Najwyraźniej Benjamin Cole lubił dyrygować nie tylko uczniami. Jego towarzyszka chyba też o tym wiedziała, bo bez słowa ruszyła w kierunku stolika w kącie lokalu. Dopiero gdy zajęła miejsce, nauczyciel znów zwrócił się do mnie:
– Jest tu może jakieś menu?
– Oczywiście. Proszę usiąść, a ja za chwilę do państwa podejdę.
Chwilę później zmierzałam już w kierunku ich stolika z dwiema kartami. Zdawali się być w dobrych humorach. Śmiali się i rozmawiali, co mnie zdziwiło, bo pan Cole na lekcjach zawsze miał grobową minę. Chcąc dać im czas do namysłu, dyskretnie się wycofałam. Przeglądanie menu zajęło im kilka minut, więc gdy zobaczyłam, że obie karty leżą już na blacie, ruszyłam w ich stronę z notesem w dłoni.
– Czy mogę przyjąć zamówienie? – Uśmiechnęłam się uprzejmie.
– Tak – odezwała się kobieta. – Ja poproszę gorącą czekoladę i sernik.
– Dla mnie tylko kawa. Czarna, bez cukru – oznajmił pan Cole, nawet nie obdarzając mnie spojrzeniem.
– Rozumiem – zanotowałam. – Czy potrzebują państwo jeszcze menu? – zapytałam na odchodne.
– Nie. Nie będą już potrzebne – rzucił.
Skinęłam uprzejmie głową i oddaliłam się, by przygotować zamówienie, a chwilę później im je podałam. Od czasu do czasu dolatywał do mnie ich śmiech. Po dwudziestej pierwszej kawiarnia opustoszała. Zostali tylko oni, ja i siedzący na zapleczu Richard. Wyglądali tak, jakby mieli zamiar siedzieć tu jeszcze dobrą godzinę, więc moja nadzieja na punktualne wyjście uleciała.
– Ile można siedzieć przy jednej kawie? – szepnął Richard, który stanął za mną niepostrzeżenie, przez co lekko podskoczyłam.
– To mój nauczyciel matematyki. Wolę go nie wyganiać i nie narażać się na problemy. W szkole krążą o nim legendy – rzuciłam z poważnym wyrazem twarzy.
– Jakie legendy? – zainteresował się mój szef. – Czyżby lubił młode dziewczyny?
Jego pytanie zbiło mnie z tropu, więc zmarszczyłam brwi.
– Nie! Chodziło mi raczej o to, że wszyscy się go boją – wyjaśniłam.
Richard spłonął rumieńcem, gdy zrozumiał, jak bardzo się pomylił.
– Yyy… No tak – odchrząknął, strzepując niewidzialny kurz z lady.
Zajęłam się opróżnianiem tacy, którą odłożyłam wcześniej na bok. Milczenie nie trwało jednak długo.
– Muszę cię prosić o przysługę – zwrócił się do mnie Richard.
Spojrzałam na niego w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
– Nie mogę dłużej zostać. Żona na mnie czeka, jesteśmy umówieni na kolację u przyjaciół. Czy mogłabyś zamknąć kawiarnię? – rzucił w końcu.
– Jutro nie pracuję, więc jak otworzysz? – Nie miałam ochoty zrywać się z rana tylko po to, by przywieźć mu klucze.
– Mógłbym do ciebie podjechać. Oczywiście jeśli to nie kłopot.
Widziałam, że mu zależy, a też nieczęsto prosił mnie o przysługi.
– Jasne, nie ma sprawy – zgodziłam się w końcu.
Posłał mi uśmiech i zaczął zbierać swoje rzeczy.
– Świetnie! Bardzo dziękuję. A w poniedziałek możesz wyjść wcześniej – zaproponował.
Widząc jego radość, ja także się uśmiechnęłam. Gdy był już przy drzwiach, przypomniałam sobie, że nie zostawił mi kluczy.
– Zaczekaj! – krzyknęłam.
– Co tam, Cassie?
– Klucze! Nie dałeś mi kluczy – wyjaśniłam, a on z udawaną powagą klepnął się w czoło.
– Dobrze, że chociaż ty tu myślisz – rzucił, podając mi pęk żelastwa, po czym dodał: – Zadzwonię do ciebie jutro, gdy będę już w pobliżu.
– Jasne – przytaknęłam i odwróciłam niewielką tabliczkę wiszącą na drzwiach.
Teraz napis na niej brzmiał „ZAMKNIĘTE”.
Uspokojona tym, że już nikt więcej się nie pojawi, zajęłam się sprzątaniem. Liczyłam na to, że moja krzątanina w końcu ich wypędzi, jednak tak się nie stało. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła dwudziesta druga i zaczęłam się martwić, jak dostanę się do domu. Musiałam zatem wybrać między zwróceniem uwagi gościom a samotnym powrotem do domu, najpewniej na piechotę. Nie miałam ochoty na nocny spacer, uznałam więc, że Richard wybaczy mi wypędzenie gości z lokalu. Z bijącym sercem ruszyłam w kierunku ostatniego zajętego stolika. Stanęłam nieopodal i nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Za to mój nauczyciel, gdy mnie dostrzegł, momentalnie zmienił wyraz twarzy na poważny.
– Niczego nie potrzebujemy – rzucił od niechcenia, znów kierując wzrok na swoją towarzyszkę.
Nie oddaliłam się jednak, a jedynie odchrząknęłam, co sprawiło, że znów na mnie spojrzał. Jego wzrok był pełen zniecierpliwienia, ale tym razem się nie odezwał. Czekał na to, co mam do powiedzenia.
– Przepraszam państwa – zaczęłam cicho – lokal jest już nieczynny i muszę prosić państwa o wyjście.
Sama nie mogłam uwierzyć w to, co powiedziałam. Najwyraźniej on też, bo tylko kilka sekund zajęło mu, by zmarszczyć brwi, przybrać waleczny wyraz twarzy i nabrać powietrza, jakby chciał rzucić jakąś niemiłą odpowiedź. Nie zrobił tego jednak, bo uprzedziła go siedząca z nim kobieta.
– Oczywiście. Trochę się zasiedzieliśmy, a pani chce pewnie wracać już do domu – powiedziała z przepraszającym uśmiechem.
– To nie jest żadna pani. To siedemnastolatka, więc daruj sobie oficjalny ton – rzucił Benjamin.
– Przestań! Nie rób mi wstydu! Dziewczyna jest zmęczona. Cały dzień była w szkole, a teraz musi siedzieć tu z nami – warknęła kobieta, która już się nie uśmiechała.
Nie chciałam być świadkiem ich kłótni, więc wycofałam się za ladę, w nadziei, że za moment sobie pójdą. Pierwsza podniosła się kobieta, która skierowała się od razu do drzwi, posyłając mi po drodze przepraszające spojrzenie. Zdałam sobie sprawę, że za chwilę do lady podejdzie mój nauczyciel, żeby uregulować rachunek. Zerknęłam na drzwi, licząc, że kobieta zaczeka na niego wewnątrz lokalu. Jednak jej sylwetka majaczyła już za szybą. Była na zewnątrz i najwyraźniej rozmawiała przez telefon, paląc papierosa. Zrezygnowana, nabiłam na kasę zamówienie i czekałam, aż Benjamin podejdzie. Zrobił to po chwili. Nie starałam się nawiązać z nim kontaktu wzrokowego, wręcz unikałam go jak ognia. On natomiast świdrował mnie spojrzeniem. Gdy wydrukowałam rachunek i mu go podłam, niechętnie po niego sięgnął i wyjął portfel. Czekając na pieniądze, spoglądałam w bok. W końcu mężczyzna rzucił pieniądze na ladę i bez słowa ruszył w kierunku wyjścia. Zanim zorientowałam się, ile ich zostawił, zdążył już wyjść. Rachunek opiewał na dwadzieścia kilka funtów, a na ladzie leżała pięćdziesiątka. Szybko dobrałam resztę z kasy i wybiegłam na zewnątrz, by oddać pozostałą kwotę. Nie zastałam tam jednak nikogo, wróciłam zatem do środka, a pieniądze schowałam do plecaka z zamiarem zwrócenia mu ich w poniedziałek. Po zamknięciu lokalu ruszyłam w drogę powrotną do domu. W głowie wciąż miałam przebieg tego wieczoru i bałam się, że moje zachowanie odbije się na mnie negatywnie w szkole.