Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłosz w Kalifornii - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
31 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
54,99

Miłosz w Kalifornii - ebook

„Nie wybierałem Kalifornii. Była mi dana”.

 

Czesław Miłosz

Nigdzie nie mieszkał dłużej. Czterdzieści lat przeżyte w Kalifornii to czas wielkiej samotności wypełnionej tytaniczną pracą – tu powstały najważniejsze dzieła, bez których nie byłoby Nagrody Nobla i pozycji jednego z największych poetów XX stulecia.

Ówczesna Kalifornia to tygiel studenckiej rewolty, hippisowskiej kontrkultury i narodzin nowej ery w Dolinie Krzemowej. Z samotni na Niedźwiedzim Szczycie poeta obserwował przemiany kulturowe, któ­re opisał w Widzeniach nad Zatoką San Francisco. Jego refleksja obejmo­wała relacje między Naturą a Historią, między tym, co już było i tym, co dopiero ma nadejść.

Książka Cynthii L. Haven. pokazuje ile Miłosz zawdzię­czał Kalifornii, ale też unaocznia, jak ważną rolę dla niej odegrał, czego nauczyli się od niego amerykańscy poeci.

To opowieść o tym, jak miejsce wygnania stało się miejscem tryumfu.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6980-4
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

KALIFORNIA JAKO WYSPA

W późnych latach siedemdziesiątych Mark Klus grabił liś­cie i gałązki przed domem Czesława Miłosza na Grizzly Peak. Były student polskiego poety zapamiętał, jak Miłosz się roześmiał, a potem powiedział: „Jeśli Kalifornia nie jest odrębną planetą, to w każdym razie jest przynajmniej odrębną kolonią na planecie Ziemia”.

Co miał na myśli? „Kalifornia jest niezupełnie z tej Ziemi, bo przypomina prehistoryczny krajobraz, gdzie nie ma śladów ludzkiej aktywności i cywilizacji, gdyż te skarlały”, wyjaśnił mi Klus. „W Kalifornii i na całym Zachodzie wyczuwa się jakąś oddzielność. Dlatego uważam, że Kalifornia była dla Miłosza pustkowiem. Jego stosunek do niej nabrał z latami charakteru głęboko ambiwalentnego, ale do czego Miłosz nie miał takiego stosunku?”

Miłosz sformułował tę samą myśl w swych rozważaniach o Kalifornii zawartych w tomie _Widzenia nad Zatoką San Francisco_: „Jest to już księżycowa przygoda naszego rodzaju, która na tym polega, że jesteśmy rzuceni w świat przedstawiający się nam jako nic albo, w najlepszym razie, jako chaos bezładnie pomieszanych klocków, i musimy ułożyć je w jakimkolwiek porządku”. Określenie „księżycowa przygoda” przywołuje nie tylko słowo „lunatyczny” (obłąkańczy), ale wyjaś­nia także odczucie Miłosza dotyczące Kalifornii jako kolonii, miejsca „skolonizowanego” przez resztę pla­nety. Stąd jego wewnętrzna sprzeczność.

Miłosz, myśliciel wypływający na szerokie wody, a także człowiek słowa, spędził w Kalifornii cztery dekady, lwią część swej literackiej kariery. Był obywatelem amerykańskim, amerykańskim poetą i pisarzem, wybitnym profesorem Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Jest jego jedynym jak dotąd laureatem Lite­rackiej Nagrody Nobla. Jego życie zaczyna się jednak daleko od Kalifornii, w majątku na Litwie, gdzie urodził się w 1911 roku w rodzinie ziemiańskiej mówiącej po polsku. Literacka kariera poprowadziła go do Warszawy, a po jej zniszczeniu – na placówkę dyplomatyczną w Stanach Zjednoczonych, gdzie służył stalinowskim władzom Polski. Zbiegł w Paryżu, niemal dekadę później zaproponowano mu wykłady w Kalifornii. Gdy Polska odzyskała wolność, wrócił do ojczyzny, gdzie zmarł w 2004 roku. Jego tożsamość była hybrydowa – choć wcale tego nie chciał.

Paradoks polega na tym, że największym poetą Kalifornii – a zarazem z pewnością jednym z największych poetów amerykańskich – był Polak, który napisał po angielsku jeden jedyny wiersz, _To Raja Rao_. Przyznał to sam: „Jestem w pewnym sensie amerykańskim poetą, chociaż wiadomo, że wszystkie moje wiersze są tłumaczone z polskiego”. Dziś nie jest czytany z taką łapczywością jak po Noblu, którego zdobył w 1980 roku, ale to nie jego wina, tylko nasza. „Czytamy Miłosza z innym rodzajem uwagi”, stwierdził jego wydawca Daniel Halpern, odnosząc się być może do faktu, że po ponad czterdziestu latach od tamtego noblowskiego sukcesu żyjemy w czasach, które nie wyróżniają się szczególną zdolnością do długiego utrzymywania uwagi.

Kalifornia wpłynęła na myślenie Miłosza w sposób, którego w pełni jeszcze nie uchwyciliśmy. Może dlatego, że nie rozumie się samej Kalifornii. Jej czołowe znaczenie w naszym kraju ulega często redukcji do stereotypu, zacierającego to, czym się naprawdę różni i na czym polega jej wyjątkowa rola w kraju i na świecie. Aby zrozumieć znaczenie Kalifornii dla noblisty Miłosza, powinniśmy spojrzeć na nią świeżym okiem, choć wydaje się nam, że ją znamy, a także ujrzeć ją taką, jaką była, gdy przybył do niej po raz pierwszy, a odkrywał on dla siebie Amerykę w powojniu, jeszcze przed narodzinami Doliny Krzemowej, zanim z Berkeley i Haight-Ashbury społeczna rewolucja rozlała się po całym kraju, zanim branża winiarska podźwignęła się po okresie prohibicji i powstała kalifornijska kuchnia, słowem w epoce, kiedy alkohol był wciąż powszechnym spoiwem społecznym.

Początkowo jego zainteresowania, graniczące z obsesją – historia, język, cywilizacja, czas i prawda – wydawały się nie znaczące tu, gdzie, na poły niechętnie, znalazł swój dom. Jednak z biegiem czasu te dwa światy, dwie rzeczywistości – Kalifornia i Europa Wschodnia – zaczęły przeglądać się w sobie, wzajemnie oświetlać, a nawet przenikać jedna drugą. W ten sposób przemieniły go z poety piszącego z jednego końca świata w poetę, który mógł być rzecznikiem ich obu; z poety skoncentrowanego na historii w poetę zatroskanego o czasy współczesne i zawsze wpatrzonego uważnie w to, co wiekuiste. Choć Miłosz pisał po polsku, ściśle współpracował ze swymi amerykańskimi tłumaczami. Często zdecydowanie nie zgadzał się z Ameryką, lecz był, by użyć określenia Susan Sontag, „myślicielem o oceanicznej głębi” w kraju, który nierzadko tego potrzebował.

Kalifornia była jego schronieniem przed katastrofami XX wieku, mimo że nie miał takiej intencji, jak również nie mógł przewidzieć, że Kalifornia będzie zarazem scenerią i stanem umysłu, w których literatura oddaje tak wielką rozmaitość fascynacji i niepokoju, solennej pogody ducha w stylu zen i radykalnego buntu. Kalifornia ma w sobie coś z innego świata, choć z pewnością jest z tego świata. Pewne niezwykłe fakty wspierają jej ukrytą, podskórną wyjątkowość; możliwe, że dzięki nim możemy nadać Miłoszowemu żartowi o „księżycowej przygodzie” poważniejsze znaczenie. To jedyny większy region naszego kraju, który kiedyś uważano za wyspę. Pobrzmiewają w tym echa wcześniejszego przeświadczenia, że jest ona kolonią, a może księżycem i rzeczywiście ten amerykański stan wciąż zachowuje sporo z wyspiarskiej psycho­logii, jakby zerwał cumy łączące go z kontynentem.

Pogoda w Kalifornii może wydawać się hipnotycznie monotonna. To przez znaczną część roku kraj pełen słońca i błękitnego nieba, gdzie temperatura rzadko spada poniżej zera i utrzymuje się na łagodnym, umiarkowanym poziomie. Także obejmująca większość obszaru stanu Kalifornijska Prowincja Florystyczna jest swego rodzaju wyspą – to jedno z kluczowych miejsc na świecie pod względem bioróżnorodności, o charakterze bliższym rejonowi Morza Śródziemnego niż reszcie Stanów Zjednoczonych: to bardziej Eden niż El Paso. W Kalifornii mamy dwa tysiące gatunków roślin, nie występujących nigdzie indziej na Ziemi, a także lokalne odmiany motyli, gadów i innych stworzeń. Rosną tu drzewa o obwodzie dwunastu metrów, a niektóre wodo­spady mierzą trzysta metrów wysokości.

Ta sama Kalifornia daje nam przedsmak apokalipsy nawiedzającej nasze życie i obciążającej gospodarkę. Sezonowe pożary lasów wywołują przerażenie w mias­teczkach, a powodzie docierają do miast, wymazując ślady obecności człowieka na tej ziemi. Sztormy nadciągające znad oceanu potrafią wyrywać drzewa z korzeniami, miotać głazy na autostrady, topić domy w błocie i wywracać linie wysokiego napięcia. (Beznamiętny tytuł gazetowy o „dwupiętrowych falach zalewających plaże w strefie Zatoki” brzmiał, jakby nie działo się nic nadzwyczajnego). Trzęsienia ziemi, raz słabsze, raz dewastujące, nawiedzają „Złoty Stan” bez ostrzeżenia, a my żyjemy wręcz wśród czynnych wulkanów. („Opiekuńcze duchy skryły się za podziemne łoża bulgoczącej rudy i targały niekiedy powierzchnią, aż pękała materia autostrad”, pisał Miłosz). Zdominowane przez skały, surrealne krajobrazy wzdłuż autostrady nr 1 na Środkowym Wybrzeżu przykrywają uskoki tektoniczne, tak samo jak porośnięte lasami wzgórza Berkeley i panoramiczne widoki rozciągające się wokół autostrady nr 280. Zachwycające scenerie, które cieszą nasze oczy, wzięły się stąd, że jest to jedna z najbardziej niestabilnych krain na planecie i tylko czekać, aż jakiś wstrząs geologiczny ją przemebluje.

Niepewny urok owego regionu uwodził już pierwszych odważnych poszukiwaczy przygód, którzy odkry­wali to, o czym rdzenni Kalifornijczycy wiedzieli od dawna: że żyzność tych ziem czyni z niej krainę cudów. Dziś jeszcze bardziej jest to prawdą. Dolina Kalifornijska jest usiana gajami migdałowymi i orzechowymi, pełna winnic zaopatrujących w surowiec wytwórnie wina. Imigranci z Pendżabu z upraw ryżu stworzyli przemysł przynoszący osiemset milionów dolarów przychodu rocznie. Pola ryżowe ciągną się wzdłuż autostrad, zatapiając tereny i wzbogacając o halucynacyjną zieleń czerwoną barwę ziemi i sprażony słońcem żółty kolor otaczających je wzgórz. Większość z nas, uciekinierów ze stref o surowszym klimacie, szybko przyzwyczaja się do nadzwyczajnej obfitości świeżych owoców i warzyw dostępnych przez cały rok. Alejki naszych supermarketów wypełniają miejscowe figi i oliwki, granaty i brzoskwinie, szparagi i rukola.

Wiosenne kwiaty trzymają się aż do grudnia w naszych wypieszczonych ogrodach lub poza nimi. Przywykamy do powietrza pachnącego jaśminem i do corocznej eksplozji rozkwitania. Krzewy magnolii, bugenwille, słoneczniki, lilie, orchidee i róże, a wszystko w otoczeniu pachnących kamforą eukaliptusów z lekko kołyszącymi się gałęziami pokrytymi szarozielonymi liśćmi. Zbocza wzgórz pełne pomarańczowych kalifornijskich maków, które towarzyszą nam do września. Później suche miesiące: zielone wzgórza żółcieją pod koniec wiosny, ustają opady deszczu, czasem za wcześnie i zbyt kompletnie, susza i suche powietrze pod gorącym słońcem – to też składnik życia w Kalifornii. Większość z nas się dopasowuje. A Miłosz?

Nie wybierałem Kalifornii. Była mi dana.

Skąd mieszkańcowi północy do sprażonej pustki?

***

W epoce, kiedy podróże lotnicze, satelity i drony przekształciły naszą planetę w globalną wioskę, mało kto pamięta, że Kalifornię uważano niegdyś za jedno z najbardziej tajemniczych, niedostępnych i niezbadanych miejsc na Ziemi, podobnie jak Arktykę czy Australię. Niedostępnych i niezbadanych naturalnie nie dla rdzennych mieszkańców, którzy już tu byli. Kalifornia miała największą gęstość zaludnienia na kontynencie przez tysiące lat. Jak wielką? Szacunki znacznie się różnią, sięgając nawet siedmiuset tysięcy ludzi z dwustu różnych plemion.

Jednak europejskich odkrywców przybywających do Kalifornii czekała najpierw niebezpieczna podróż. Żegluga z Dolnej Kalifornii w kierunku północnym była prawie niemożliwa – należało płynąć wprost na piętrzące się fale – dlatego hiszpańskie statki kierowały się ku Hawajom, a następnie daleko na zachód od wybrzeży kalifornijskich. Dopiero później mogły płynąć wzdłuż nich na południe. Szlak nie był więc bezpośredni, za to niewątpliwie kosztowny. Przez długi czas grupy te szukały zatem legendarnego „Przejścia Północno-Zachodniego”, mającego łączyć Pacyfik z Atlantykiem. Miłosza ciekawiła hiszpańska historia Kalifornii, która była mu w jakiś sposób bliska. Był przecież także cudzoziemcem w obcej krainie; odkrywcą odbywającym długą wewnętrzną podróż, którą dokumentował w swych wierszach, esejach i powieściach.

Pierwszym podróżnikom z Półwyspu Iberyjskiego wszystko w tym nowym świecie wydawało się odwrócone do góry nogami; stawiało na głowie ich oczekiwania, jak po przejściu na drugą stronę lustra. Kalifornia od początku burzyła ich przewidywania: Europejczycy wyrzuceni przez morze na brzeg na Półwyspie Kalifornijskim myśleli, że wylądowali na wyspie u wybrzeża Azji. Tak też przedstawiali go na mapach dawni kartografowie – jako wyspę. I w pewnym sensie mieli rację.

Już na samym początku ten region wymyślił swą przeszłość. Na przykład kastylijski autor Garci Ordóñez (or Rodríguez) de Montalvo napisał w 1510 roku romans rycerski o fikcyjnym plemieniu czarnych amazońskich wojowniczek zamieszkujących utopijną wyspę położoną rzekomo „bardzo blisko od ziemskiego Raju”. Wszystko tam było ze złota – inne metale nie występowały – a Amazonki trzymały na smyczy gryfy, które karmiły żywymi ludźmi. Gdy te mityczne stwory najadły się do syta, porywały jeszcze niepożartych i trzymając ich w paszczy, szybowały nad górami i urwiskami, aby w końcu upuścić ich na niechybną śmierć. Dowodząca Amazonkami królowa Calafia była uparta i oszałamiająca. (Może jej potomkiniami są dziś, przynajmniej pod względem duchowym, kalifornijskie biegaczki przemierzające nasze parki o wschodzie słońca, dyrektorki w salach konferencyjnych naszych korporacji, nasze senatorki i członkinie Izby Reprezentantów). Miłosz wspomina o niej dwukrotnie: w swym _Innym abecadle_ (1998), gdzie pisze, że jej imię było profetyczne, i w zbiorze esejów _Emperor of the Earth_ (1977), gdzie wspomina o przyczynie, dla której pamięta się o niej do dzisiaj, o ile się pamięta. Czy mamy tego świadomość, czy nie, została uwieczniona w wyrazie „Kalifornia”.

Etymologia jej imienia jest niejasna. W opowieści de Montalvo kobiece plemię Calafii szykuje się do bitwy z chrześcijanami na Ziemi Obiecanej, co sprawia, że jego dzieło przenosi nas z wiecznego „teraz” w czas historyczny. Możliwe, że jej imię pochodzi od „kalifa”’ lub „kalifatu” – czyli określenia władcy lub państwa pod jego władzą. Inni uważają, że zostało zaczerpnięte z _Pieśni_ _o Rolandzie_, jedenastowiecznego francuskiego eposu o wy­darzeniach z VIII wieku. Wymienia się w nim nazwę „Califerne”, być może zniekształconą perską nazwę „Kar-i-farn”, góry w Raju. Współczesnym takie pomieszanie wydarzeń historycznych z szesnastowiecznym romansem rycerskim, by w ten sposób wyjaśnić nazwę miejsca, które samo stało się legendą – i to odgrywającą znaczną rolę w czasie historycznym – wydaje się ryzykownym mnożeniem fantazji. Ale czyż mnożenie fantazji nie pasuje dobrze do Kalifornii?

„Lekkość jest cechą kultury amerykańskiej. To kultura, która pragnie unosić się na powierzchni”, zauważyła znajoma Miłosza, kalifornijska poetka Jane Hirshfield. Ta uwaga wydaje się szczególnie trafna w odniesieniu do Kalifornii, bardziej niż do jakiegokolwiek innego miejsca w naszym kraju. Przywiązuje nas do tego ziemskiego _Paradiso_ coś więcej niż tylko drzewa i technologia. Dochowujemy wierności czemuś więcej niż pewnemu etosowi i stylowi życia, świeżym rybom i łagodnym zimom. Jesteśmy wszyscy potomkami Echnatona, przybranymi dziećmi słońca.

Wchłaniamy toksyczne światło – ekstrawagancki, nie kończący się blask słońca. „Uniwersalne światło, a ciągle się zmienia”, napisał Miłosz. „Bo kocham także światło, może tylko światło”. Początkowo jednostajnie błękitne niebo, słońce w samo południe odbieramy jako opresję. Nowo przybyły tęskni za cieniem, za zmierzchem, za gwiazdami. Lecz wkrótce człowiek uczy się wyczuwać zmianę pór roku nie dzięki śniegowi lub kroplom deszczu, ale raczej z powodu różnicy pomiędzy promieniami słońca w porze letniej, które sprawia, że wszystko pod jego panowaniem nabiera jasności i ostrości, a kładącym się niżej złocistym światłem jesieni, następnie naszymi pełnymi mgły dniami zimowymi, kiedy rozwlekłe zachody słońca rozpraszają blask i rzucają cienie. W rytmie łagodnie zmieniających się pór roku życie w Kalifornii upływa jak w transie. Czas mija. Jak zauważył Orson Welles, siadamy w wieku dwudziestu pięciu lat, a wstajemy, mając sześćdziesiąt dwa.

„Więcej światła!”, wołał umierający Goethe. My również.

***

Odwiedziłam Miłosza w jego rezydencji na Grizzly Peak raz czy dwa we wczesnych latach 2000. W swoim domu poeta mógł czuć się „bardzo blisko od ziemskiego Raju”, tak piękne było jego otoczenie. To nie były nasze rodzinne strony, ale Miłosz mieszkał tu już od 1960 roku, a ja przybyłam dwie dekady później. Miał wówczas osiemdziesiąt dziewięć lat, zdrowie mu szwankowało, a nasze pierwsze spotkanie trzeba było zorganizować z precyzją i przezornością, jakich zwykle oczekuje się na statku kosmicznym. Kilka tygodni później przyszłam z kolejną wizytą, nawiązującą do pierwszej. Dla mnie to było jak szczęśliwy rzut monetą – dwa ostatnie wywiady, jakich udzielił dla amerykańskich mediów. Zanim otrzymałam stypendium na podróż do Polski, minęło osiem lat, Miłosz już od dawna nie żył.

Zapytałam go wtedy o _être_ i _devenir_, tematy stale przewijające się w jego twórczości. Terminy dość łatwe do przełożenia: _être_, czyli „być”, i _devenir_, czyli „stawać się”, ale udzielił odpowiedzi wymijającej, mało konkretnej. Zbył pytanie: „Mój Boże, wielki problem”. A potem jednak spróbował: „Jesteśmy w procesie płynnej zmiany. Żyjemy w świecie _devenir_. Patrzymy na świat _être_ z nostalgią. Świat esencji to świat średniowiecza, Tomasza z Akwinu”. Stabilne wieki średnie? To chyba dziewięt­nastowieczna fikcja. Widziały narodziny państw feudalnych; potęgę Kościoła i oddziaływanie klasztorów; rewolucję w sztuce, literaturze, kulturze, rozwój uniwersytetów; Czarną Śmierć, niepokoje polityczne i ludowe rebelie, by nie wspomnieć o postępie w nauce i matematyce w świecie islamskim, które z wolna promieniowały na Zachód.

Lecz nie. Miłosz rozważał zamiast tego wpływ Tomasza z Akwinu, być może najbardziej pozytywnie usposobionego człowieka w historii. Akwinata nie wiedział wszystkiego o świecie, ale uważał, że jest on poznawalny. Pokazał, jak wszystko da się sklasyfikować i usystematyzować w uporządkowane uniwersum drogą syntezy teologii chrześcijańskiej i filozofii Arystotelesowskiej w sposób ustanawiający fundament cywilizacji zachodniej na długie wieki. Miłosz, który odebrał ściśle katolickie wychowanie, nasiąkłby takim światem, wszystkimi jego kategoriami, które dzieci w szkole musiały ongiś wkuwać na pamięć.

System tomistyczny stopniowo się wyczerpał, gdy został wyparty przez nowożytnych myślicieli, ale w XX wieku nastąpiło jego powojenne odrodzenie inspirowane przez Jacques’a Maritaina, Étienne’a Gilsona i innych. W tym czasie Miłosz przebywał we Francji, studiował w Instytucie Katolickim u ks. Daniela Lallementa, współpracownika Maritaina. Paryż był kuźnią neotomizmu.

„Moim zdaniem to rzecz zabójcza zatracić się w ruchu, w stawaniu się – ciągnął Miłosz. – Trzeba mieć jakąś podstawę w byciu, w _esse_, łacińskim źródle angielskiego wyrazu _essence_”_._ Po chwili zaś dodał: „Ogólnie biorąc, cała współczesna filozofia jest postnietzscheańska, anulu­je esencje, prawdy wieczne. Postmodernizm polega na odmowie wszelkich dążeń do prawdy”. Próbowałam go dopytywać w tej sprawie, ale zgłosił zastrzeżenie, że wymaga ona wielkiej precyzji, nieosiągalnej w takiej rozmowie. Przepatrzyłam więc później jego twórczość, lecz był poetą, a nie systematycznie myślącym filozofem. W teologii tomistycznej _esse_ to Bóg. By mieć więcej swobody w igraszkach z ideami, Miłosz, co nie zaskakuje, sięgnął po francuskie _être_. Tym samym skręcił w pewnym sensie w stronę francuskich neotomistów po­kroju Maritaina, którzy z wielkim powodzeniem wydobyli myśl tomistyczną z marazmu – w Eliotowskim „nieruchomym punkcie krążącego świata” przeciw Heglowskiemu Duchowi Dziejów, sprowadzającemu zmianę i rewolucję.

Ameryka Miłosza była światem _être_, relatywnej (ale tylko relatywnej) stabilności „natury” – używał tego słowa dla odróżnienia od domeny spraw człowieka, a nie w znaczeniu istoty czy sedna czegoś, czyli jego natury. „Czy mnie obchodziły wybory prezydenckie, demokraci, republikanie – to nie był dla mnie żaden rytm czasu. To nie było miejsce, gdzie czuje się ziarnistość historycznego czasu. Więc zostawała natura (…). Dzisiaj też odbieram Amerykę wyłącznie jako naturę”. Wyłącznie? Zdumiewają te słowa, przecież pisał tak elokwentnie o amerykańskiej duszy, o historii, kulturze, narodzie. Doświadczył tylu wstrząsów wywołanych przez ludzi.

Jego uwagi stanowią bezpośredni dowód na błąd kategoryzacji, jaki popełnił: przybywając do Stanów Zjednoczonych, do Kalifornii, w 1960 roku, sądził, że przybywa do pozostającego poza czasem świata natury. Tymczasem Berkeley miało wkrótce stać się piorunochronem dla _devenir_, świata zmiany i przemiany, a Miłosz znajdzie się w jego jądrze. Kalifornia była nie tylko strefą tworzenia, ale i zniszczenia wywołanego przez pożary, powodzie, trzęsienia ziemi, a także przez zamieszki. Rejon Zatoki San Francisco stał się epicentrum Free Speech Movement, politycznej i seksualnej rewolucji lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a w końcu rewolucji technologicznej rodem z Doliny Krzemowej, która choćby na krótką chwilę podbiła, jak się zdaje, czas i przestrzeń.

Żyjemy w nieustannie przekształcającej się krainie, gdzie natura i kultura wzajemnie żywią się sobą, i nie wiadomo tak do końca, co jest dziełem człowieka, a co integralną częścią przyrody: czy na przykład pogoda należy do niej, czy do nas. Duch władający Kalifornią jest kapryśny i emocjonalny, potężny i nieujarzmiony. A sprzeczności narastają przemożnie z każdym rokiem – to terytorium zarazem sybaryckiego luksusu, jak i przykazań ekologii, panorama cudów przyrody, ale też inkubator cudów technologii, gdzie, na wiele sposobów, nasze dzieci wolałyby raczej być botami. Mieszkańcy tego rejonu zajęci są głównie swoim „ja” i psychoanalizą, a mimo to padają ofiarą własnej ignorancji. Bogaci ocierają się o nędzarzy szperających w śmietnikach w poszukiwaniu odpadków z bistra i mieszkających pod mostami lub w parku Golden Gate. Kalifornia ma też stronę okrutną, gdy staje się cmentarzyskiem zdeptanych nadziei i stłamszonych duchów – czy to z holly­woodzkiej, brutalnej i destrukcyjnej fabryki marzeń, czy wskutek gwałtownie rosnących czynszów w rejonie Zatoki, gdzie zdesperowani ludzie wychodzą na ulice lub upychają się w kamperach przy El Camino Real. Nasze obozowiska bezdomnych, igły i odchody na ulicach San Francisco, szalona przepychanka mająca udowodnić, że nam się powiodło, nieważne, na jakich warunkach, to też jest Kalifornia.

„To wybrzeże woła o tragedię jak wszystkie miejsca piękne”, napisał Robinson Jeffers. Tragedia ma również wymiar metafizyczny, a piękno jest jej częścią. Miłosz to też wyczuwał. Przez dziesięciolecia wypełniał stronice swej poezji i prozy opisami Kalifornii. Pytania zadawane mu niepewnie podczas naszych rozmów u niego w domu dostarczyły mi materiału do refleksji na dwie dekady, gdy zastanawiałam się nad jego odpowiedziami. Z upływem czasu, analizując jego przemyślenia, dostrzegłam, że choć napisano o nim mnóstwo, to najwięcej o jego życiu pisali Polacy, Polacy rozkładali jego poezję na najdrobniejsze części, wskutek czego patrzy się na niego przede wszystkim z perspektywy europejskiej. Mam nadzieję, że opowiem jego historię od nowa – a przynajmniej jej część, bo żył długo – z perspektywy amerykańskiej, rzucając snop świat­ła na elementy bagatelizowane lub niedoceniane przez Europejczyków. Tak, Miłosz był poetą świadectwa, ale dużo więcej niż tylko nim, tak jak galaktyka wykracza poza bycie pojedynczą gwiazdą. Na ile się zmienił pod naszym wpływem? Jak bardzo my zmieniliśmy się dzięki niemu? Jak postrzegamy jego historię z punktu widzenia innego krajobrazu, innego narodu? To byłoby jak klepnięcie go po plecach, gdyby powiedzieć, że dał nam przeszłość, a my daliśmy mu przyszłość. Bo wynikałoby z tego, że szale wagi są równe, choć przecież nas jest trzysta dwadzieścia milionów, a on jeden. A jednak jest to prawdą tylko częściowo. Przebywając na wygnaniu w Ameryce, mógł swobodnie publikować, zarówno w przekładach, jak i po polsku, i zdobyć Literacką Nagrodę Nobla oraz uzyskać międzynarodowy rozgłos, a to byłoby niemożliwe, gdyby żył w komunistycznej Polsce.

Co więcej, zawdzięczamy mu grupę wybitnych tłumaczy, którą stworzył pod swym patronatem i przewodnictwem; znaleźli się w niej zdobywca Pulitzera Robert Hass (jego czołowy tłumacz), były amerykański Poeta Laureat Robert Pinsky, Lillian Vallee, Richard Lourie, Clare Cavanagh i inni. Jego wpływ na poezję amerykańską – „podbicie stawki”, jak to określił Hass – był subtelny, trudny do uchwycenia, a jednak trwały i głęboki. Ponadto zainteresowanie, jakie okazał naszej literaturze, naszym poetom i pejzażom, zmieniało nas, kiedy patrzyliśmy na siebie z jego polsko-litewskiej perspektywy, zakorzeniło nas w przeszłości, która znika wraz z nim. Ostatecznie uznał siebie za jednego z nas; napisał niektóre ze swych najbardziej zachwycających wierszy o naszych krajobrazach i naszej historii, jak również pewne niejednoznaczne utwory o mieszkańcach Kalifornii (na przykład o Allenie Ginsbergu). Był jednym z obrońców Robinsona Jeffersa, gdy poeta z Carmel nie cieszył się uznaniem krytyków; fascynacja i przerażenie Miłosza twórczością Jeffersa, którego podziwiał, sprawiły, że etos kalifornijski nabrał ostrzejszych konturów. Położył nową warstwę świadomości na nasze postrzeganie samych siebie, a amerykańska debata publiczna zyskała dzięki niemu nieco bardziej międzynarodową perspektywę.

Żył tu wśród wielu sprzeczności i pisał o nich. Także w nim samym tkwiły sprzeczności: był intelektualistą i człowiekiem lubiącym życie, słynął z jednego i drugiego. W jednej części jego psyche mieszkali Akwinata i święty Augustyn, a w innej królował bigos mocno zakrapiany żubrówką. Polska jako kraj, który tyle wycierpiał w swych dziejach, nie przygotowała go na Raj na Ziemi, krainę syren, niegdyś uważaną za oddzieloną od kontynentu i otoczoną zewsząd morzem. Czyż bez­litosna Calafia nadal sprawuje nad nią rządy?

Zdaniem Miłosza, jak najbardziej: „Nie chcę bawić się w łańcuchy przyczyn i skutków, wolę uznać, że jest coś takiego, jak duch kontynentu i że on to złośliwie rozpruwa, cokolwiek próbuje się dookoła siebie namotać”. Zatem nieugięta i barbarzyńska Calafia nadal nam towarzyszy, choć przebrania, jakie przywdziewa, niekoniecznie są całkiem naturalne. Jej pozorowane odnowy i upadki mogą być trikami mentalnymi związanymi ze zwrotami w procesach historycznych.

Do czasu, gdy w 1978 roku ukazał się jego przełomowy tom _Bells in Winter_, Miłosz zmieszał świat Litwy ze światem Kalifornii. W tym tomie splata on obrazy wileńskich starych panien z pustyniami Zachodu. Pisze o roku, „kiedy eukaliptusowe lasy wymarzły na naszych górach / I każdy mógł darmo zaopatrzyć się w drzewo do kominka”. Ze szczytu wzgórza (prawdopodobnie Grizzly Peak, gdzie miał dom) rozciąga się widok: „Nisko pod nami zatoka, igrające słońce, / I wieże San Francisco za rdzawym oparem”. Kalifornijczyk w podeszłym wieku opisuje górską wspinaczkę „Nad stoki czarnoboru i płat oceanu”, aż wzniósł się „nad za­chodzące słońce”.

Mark Klaus, były student, a od czasu do czasu ogrodnik Miłosza, opowiadał o manichejskich skłonnościach poety i o tym, jak kształtował go krajobraz. „Gdy był wysoko w górach, osiągał perspektywę apokaliptyczną, zwłaszcza w otoczeniu półpustynnym, jak Kalifornia, włącznie z pełnym zgiełku San Francisco. Jeśli tak wygląda warsztat demiurga, to musiało się tak skończyć; być może Kalifornia zapewniała mniej rozproszeń Europejczykowi, mającemu stać się poetą klasy światowej ”.

Miłosz wyruszył w podróż bardziej szaloną, bezkompromisową i nieodwracalną, niż planował; zapro­wadziła go tutaj, do krainy z łagodnym klimatem i kataklizmami, zaślubionej zagładzie, która przychodzi wraz ze zmianami geograficznymi lub płomieniami jesienią, krainy wymyślającej i tworzącej siebie na nowo, gdzie czas i przestrzeń przyjmuje nowe kształty, zwłaszcza odkąd nauczyliśmy świat komunikować się z prędkością światła, podróżować z prędkością dźwięku, zamrażać ulotne chwile w obrazach mknących przez ekrany w pogrążonych w półmroku salach kinowych na całym świecie. Kalifornia: kochaj albo rzuć. A niekiedy jedno i drugie.

1 Czesław Miłosz, _Widzenia nad Zatoką San Francisco_, Kraków 2000, s. 14.

2 Przetłumaczony przez Czesława Miłosza na język polski jako _List_, zob. Czesław Miłosz, __ _List, w: tegoż,_ _Wiersze wszystkie, Kraków 2021, s. 613–615._

3 _Wstawać rano, pisać, a potem na jagody… Z Czesławem Miłoszem rozmawia Adam Michnik_, w: Czesław Miłosz, _Rozmowy polskie 1979−1998_, Kraków 2006, s. 246.

4 Amy Graf, _Two-Story Waves Headed to Bay Area Beaches_, „San Francisco Chronicle”, 17 października 2019.

5 Czesław Miłosz, _Jak było_, w: tegoż, _Wiersze wszystkie_, d_z. cyt.,_ s. 589.

6 Czesław Miłosz, _Osobny zeszyt: Przez galerie luster_, w: tegoż, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 741.

7 Czesław Miłosz, _Inne abecadło_, Kraków 1998, s. 195; oraz tenże, _Emperor of the Earth: Modes of Eccentric Vision_, Berkeley 1981, s. 16.

8 Wypowiedź Jane Hirshfield w filmie dokumentalnym w reżyserii Marii Zmarz-Koczanowicz _Czarodziejska góra. Amerykański portret Czesława Miłosza_ (2000).

9 Czesław Miłosz, _Miasto bez imienia_, w: tegoż, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 572.

10 Czesław Miłosz, Renata Gorczyńska, _Podróżny świata. Rozmowy_, Kraków 2002, s. 147.

11 Robinson Jeffers, _W obronie złych snów_, w: Czesław Miłosz, _Ogród nauk_, Kraków 2013, s. 289.

12 Czesław Miłosz, _Widzenia nad Zatoką…_, dz. cyt., s. 15.

13 Czesław Miłosz, _Dzwony w zimie_, w: tegoż, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 695.

14 Czesław Miłosz, _Jak było_, tamże, s. 589.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: