Ministerstwo niezrównanego szczęścia - ebook
Ministerstwo niezrównanego szczęścia - ebook
Misternie spleciona opowieść, cechująca się zdumiewającą siłą i oryginalnością, jednocześnie historia miłosna i prowokacja
Ministerstwo niezrównanego szczęścia zabiera nas w wieloletnią podróż po indyjskim subkontynencie, ale przede wszystkim wnika głęboko w życie wyśmienicie odmalowanych postaci, z których każda szuka bezpiecznego miejsca, sensu, miłości.
Ta niezwykła, pięknie opowiedziana książka, głęboko ludzka i ogromnie czuła, na każdej stronie demonstruje, jak cudownym darem narratorskim obdarzona jest Arundhati Roy
Na cmentarzu pod murami Starego Delhi na wytartym perski dywan przesiaduje Andźum. Na betonowym chodniku znienacka, tuż po północy, pojawia się malutkie dziecko. W zaśnieżonej dolinie zrozpaczony ojciec pisze do swej pięcioletniej córki list, w którym opowiada, kto zjawił się na jej pogrzebie. W mieszkaniu na drugim piętrze samotna kobieta, odpalając papierosa od papierosa, czyta swoje dawne notatki. W Zajeździe Jannat dwoje ludzi, którzy znali się przez całe życie, śpi tak mocno się obejmując, jakby dopiero się spotkali.
Narracja toczy się szeptem i krzykiem, z radosnymi łzami, ale i gorzkim śmiechem. Bohaterowie Ministerstwa niezrównanego szczęścia , i bliscy i dalecy, zostali złamani przez świat, w którym żyjemy, ale zlepieni no nowo przez miłość. Dlatego też nigdy się nie poddadzą.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-219-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nieliczni zauważyli kres tych przyjaznych starych ptaków. Tak wiele innych rzeczy zaprzątało uwagę.
1. Gdzie się udają stare ptaki, aby umrzeć
Żyła na cmentarzu jak drzewo. O świcie żegnała kruki i witała nietoperze. O zmierzchu zaś – odwrotnie. Pomiędzy nocną a dzienną zmianą konferowała z przysiadłymi na najwyższych gałęziach duchami sępów. Delikatne dotknięcia ich szponów odczuwała jak fantomowy ból w amputowanej kończynie. Dowiedziała się, że bez większego żalu przeproszą i znikną z opowieści.
Kiedy zjawiła się po raz pierwszy, bez najmniejszego sprzeciwu, niczym drzewo, znosiła miesiące zwyczajnych tortur. Nie odwracała się, aby sprawdzić, który chłopak cisnął w nią kamieniem, nie wyciągała szyi, aby odczytać wydrapane na jej korze obelgi. Kiedy ludzie ją wyzywali – klowna bez cyrku, królową bez pałacu – pozwalała na to, by cierpienie przemykało po gałęziach niczym wiatr, a ból koiła balsamem, którym był szelest liści.
Dopiero gdy zaprzyjaźnił się z nią i zaczął ją odwiedzać Ziauddin, ślepy imam1, który ongiś prowadził modły w meczecie Fatehpuri, otoczenie uznało, że czas już zostawić ją w spokoju.
Dawno temu pewien mężczyzna, który znał angielski, powiedział, że jej imię czytane w tym języku na wspak brzmi Madźnu. W angielskiej wersji tej historii o Lajli i Madżnunie2 on nazywał się Romeo, a ona, Lajla – Julia. Bardzo ją to rozśmieszyło.
– Chcesz powiedzieć, że zrobiłam khićri3 z ich opowieści? – spytała. – I co poczną, kiedy odkryją, że Lajla to tak naprawdę może być Madżnun, a Romeo to Julia?
Kiedy mężczyzna, który znał angielski, spotkał ją następnym razem, przyznał się do pomyłki. Jej imię czytane na wspak po angielsku brzmi: Mudźna – żadne imię i w ogóle słowo bez znaczenia. Odrzekła na to:
– Nie szkodzi. Jestem nimi wszystkimi, jestem Romeem i Julią, Lajlą i Madżnunem. A także Mudźną, czemu nie? Kto bowiem powiedział, że nazywam się Andźum? A może Andźuman? Jestem mehfil. Jestem zgromadzeniem, wszystkich i nikogo, wszystkiego i niczego. Chciałbyś zaprosić kogoś jeszcze? Proszę bardzo: wszyscy zaproszeni.
Mężczyzna, który znał angielski, powiedział, że bardzo bystro do tego doszła; jemu samemu nawet nie przyszło to do głowy.
– A niby jak miało przyjść przy twoim potocznym urdu? Myślisz, że angielski automatycznie czyni cię bystrzejszym?
Roześmiał się. Zaśmiała się z jego śmiechu. Wypalili na spółkę papierosa z filtrem. Poskarżył się, że Wills Navy Cut są krótkie i klocowate, niewarte swojej ceny. Ona powiedziała, że na co dzień woli je od Four Square czy bardzo męskich Red & White.
Nie pamiętała już teraz, jak się nazywał. A może nigdy tego nie wiedziała. Mężczyzna, który znał angielski, odszedł tam, dokąd musiał odejść. Ona zaś mieszkała na cmentarzu za szpitalem państwowym. Do towarzystwa miała almirę4 firmy Godrej, w której przechowywała muzykę – podrapane płyty oraz taśmy – stare organki, ubranie, świecidełka, ojcowskie tomiki poezji, jej albumy ze zdjęciami i kilka wycinków prasowych, które przetrwały pożar w Chłabgah. Kluczyk nosiła na szyi na czarnej tasiemce wraz z wygiętą srebrną wykałaczką. Spała na postrzępionym dywaniku perskim, który zamykała na dzień, na noc zaś rozwijała między dwoma grobami (jej prywatny żart polegał na tym, że podczas kolejnych nocy nigdy nie były to dwa takie same). I ciągle paliła. I ciągle Navy Cut.
Pewnego ranka, kiedy czytała mu na głos gazetę, stary imam, który najwyraźniej nie słuchał, spytał, udając nonszalancję:
– Czy to prawda, że u was nawet hidźry się grzebie, a nie kremuje?
Czując zbliżające się kłopoty, spróbowała wymówki:
– Prawda…? Czy to prawda? Czymże jest prawda?
Imam nie chciał dać się zbić z tropu, mruknął więc mechanicznie:
– Sać Chuda he. Chuda hi Sać he.
Prawda jest Bogiem. Bóg jest prawdą. Tego rodzaju mądrości można było wyczytać na klapach ciężarówek, które wymalowane przemykały szosami. Potem zmrużył oczy zielone w swej ślepocie, a z jego warg spłynął zielony w swej chytrości szept:
– Powiedz mi, kiedy umieracie, gdzie się grzebie waszych ludzi? Kto obmywa ich ciała? Kto się modli?
Przez długi czas Andźum nic nie odpowiadała. Potem nachyliła się i odszepnęła w niedrzewny sposób:
– A kiedy ludzie mówią o kolorach, czerwonym, błękitnym, pomarańczowym, gdy opisują niebo o wschodzie słońca albo księżyc wstający podczas ramadanu, co przychodzi ci do głowy?
W ten sposób ugodziwszy się nawzajem głęboko, niemal śmiertelnie, w milczeniu siedzieli obok siebie, krwawiąc na czyimś osłonecznionym grobie. Na koniec to Andźum przerwała ciszę.
– To raczej ty mi powiedz, bo wszak to ty jesteś sahibem5 imamem, a nie ja, dokąd udają się stare ptaki, aby umrzeć? Czy zlatują na nas z nieba jak kamienie? Rozdeptujemy ich trupy na ulicach? Czy sądzisz, że Wszechwiedzący i Wszechwładny, który umieścił nas tu, na ziemi, słusznie to urządził, zabierając nas stąd?
Tego dnia wizyta imama trwała krócej niż zwykle. Andźum patrzyła, jak odchodzi, wystukując sobie trasę między grobami, a jego widząca laska komponowała muzykę, kiedy trafiała na kładące się mu w poprzek drogi puste butelki po wódzie i ciśnięte strzykawki. Nie zatrzymywała go. Wiedziała, że wróci. Ilekroć napotykała samotność, zawsze ją rozpoznawała, nawet gdyby tamta usiłowała się skryć za najbardziej wyrafinowanymi szyframi. Czuła, że w jakiś asymptotyczny sposób on potrzebuje jej cienia, a ona – cienia przezeń rzucanego.
Choć jej rozstaniu z Chłabgah daleko było do serdeczności, wiedziała, że sny i sekrety tego miejsca nie należą tylko do niej, aby je mogła zdradzać.
------------------------------------------------------------------------
1 Imam – w islamie sunnickim duchowny sprawujący pieczę nad całym meczetem.
2 Lajla i Madżnun – bohaterowie popularnej arabskiej historii miłosnej.
3 Khićri – mieszanina ryżu i soczewicy. Tu w znaczeniu mieszanki w ogóle.
4 Almira – szafka lub szafa.
5 Sahib – pan.