- W empik go
Mireio: poemat prowansalski w 12 pieśniach - ebook
Mireio: poemat prowansalski w 12 pieśniach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 330 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NAJCELNIEJSZYCH UTWORÓW
LITERATURY EUROPEJSKIEJ.
Literatura Prowansalska.
WARSZAWA.
WŁASNOŚĆ, NAKŁAD i DRUK S. LEWENTALA.
Nowy-Świat.No 41.
1897.
FRYDERYK MISTRAL.
MIREIO
poemat prowansalski w 12 pieśniach
PRZEŁOŻYŁ
Adam M – ski.
WARSZAWA.
WŁASNOŚĆ, NAKŁAD I DRUK S. LEWENTALA.
Nowy-Świat No 41.
1897.
Äîçâîëåíî Öåíçóðîþ.
Âàðøàâà, 24 Äåęàáðÿ 1896 ãîäà.
MIREIO.
Dr. Józefowi Buszyńskiemu na bratnią, pamiątkę.
PRZEDMOWA.
„Bo piewcy my pasterskich rzesz i chłopskich chat!” woła znakomity poeta prowansalski – Mistral – we wstępie do swego poemata epicznego p… t. „Mireio” (Marya) –i ani na chwilę nie zapomina o tym ludowym charakterze swego utworu. Poemat nie obejmuje szerokich widokręgów, jak np. „Pan Tadeusz”, nic mu do dziejów świata, do walk na jakiemkolwiek polu myśli lub prądów społecznych: kraj jego w tej chwili żadnych wstrząśnięć nie przechodzi; zresztą poeta nie maluje tu wszystkich sfer swego społeczeństwa, tylko lud jedynie, a czyni to z taką… szczerością i niezrównaną prostotą, że umiejętnie wybrane ustępy z jego poematu chłop polski z zajęciem mógłby odczytać.
Opis kraju, tej słonecznej nadrodańskiej krainy, cały cykl prac rolniczych od zasiewu do zbioru, jedwabnictwo, chów bydła i koni, igrzyska ludowe, wszystkie przesądy i wierzenia wieśniaka, pozostaie zabytki pogaństwa, i nakoniec nastrój wysoce religijny ludu, a natem tle–niby długa nitka złota–cudna sielanka, miłość dwojga dzieci wyrosłych na łonie natury, prostych i szczerych, lecz z krwią namiętną, jak palące promienie tamtejszego słońca–oto treść poematu.
Poznanie się dwojga młodych, pierwsze oświadczyny, niewinne ich schadzki–to prawdziwe perły poezyi, które w nas zgorzkniałych synach XIX stulecia, zdolne są obudzić tęsknotę za jakąś wiosną nam nieznaną; niejeden z nas powtórzy z poeta:
Lądu i mórz świeże powiewy,
Co kopuł puszcz wstrząsacie drzewy,
Wy, szalone, lagodnie niechaj wiew wasz tchnie!
Przyciszcie, stłumcie dla tej pary
Wesołych szumów waszych gwary!
Dajcie im czas na marzeń czary, O, dajcie czas–niech szczęście ujrzą choćby w śnie!
Tak, w śnie,–bo ten rzadki ptak–szczęście–nie zwykł gościć długo.
Bogaty chłop Ramon, który się pracą dobił znacznego mienia i dziś już pragnie–jak mówi–aby go za to szanowano, nie tylko odmawia jedynaczki ubogiemu synowi koszykarza, ale jeszcze ojca, który z tą propozycyi przyszedł, z ohelgą wyprawia, córce zaś grozi, że już nigdy w życiu ukochanego nie zobaczy. Zrozpaczone dziewcze ucieka do miejsca wsławionego cudami trzech świętych Maryj – i porażone promieniami słońca–w kościele, sród widzeń nadziemskich, umiera. O ile pierwsze pieśni tchną weselem, o tyle w ostatnich wieje głęboki smutek, tęsknota do zaświatów.
Te ostatnie pieśni mniej nas pociągają, ale jaka, i w nich szczerość i prawda! W tej sferze, która – stosownie do epoki – wydała Joannę d'Arc lub Bernardettę, cóż może być naturalniejszego jak taka ekstaza religijna, zwłaszcza w chwili namiętnego podniecenia i rozpaczy? Poecie zaś nastręczyła się tu sposobność wyśpiewania wszystkich mitów religijnych swego kraju przez usta świętych, które je umierającej opowiadają. Prześliczną jest i wzruszającą ostatnia zwrotka hymnu śpiewanego przez lud w kościele:
Królowe rajskie i władczynie,
Wy na goryczy tej dolinie, Gdy chcecie, rybę w sieć ślecie nam łaską swą;
Lecz grzeszną rzeszę w tej ustroni,
Co u drzwi waszych skargi roni,
O, białe kwiaty rajskich błoni, Gdy pokoju łaknie–nim napełnijcie ją!
Forma wiersza jest niezmiernie kunsztowna, dla nas w obszernym poemacie epicznym może trochę nużąca: wolelibyśmy w wielu scenach poważny tok opowiadania; lecz te ludy południa nie oddzielają poezyi od śpiewu; toć podobno gondoljerzy weneccy do niedawna śpiewali oktawy Tassa; słowicza harmonia wiersza im przedewszystkiem pożądana. Wyjąwszy pieśń marynarską koszykarza, piosnkę dziewcząt o Magali i modlitwę samej Mireio w kościele, cały poemat napisany jest zwrotkami siedmiowierszowemi, niezmiernie trudnemi do oddania w przekładzie. Każdy tłómacz fachowiec zrozumie, jak nie łatwem jest często przyswojenie samej treści (piesi IV), nie mówiąc juz o trudnościach językowych, wynikających zarówno z mniejszej daleko śpiewności naszej mowy, jak i z ograniczonej ilości rymów męskich w naszym języku. W poemacie tak długim, którego przytem treść prosta me pozwala używać zbyt wyszukanych wyrazów, trudno ustrzedz się powtarzania tych samych rymów i stąd wynikającej pospolitości. Tłómacz czuje się bardzo dalekim od zadowolenia swoją robotą, czuje jej braki, ale pracował z zamiłowaniem i ma to głębokie przekonanie, że przynosi swemu społeczeństwu utwór mający rzeczywistą wartość i bardzo piękny, nawet w nieudolnym przekładzie. Tłómaczył z oryginału, posługując się razem dosłownym przekładem francuskim, poprawionym przez samego Mistrala; a nadewszystko korzystał z licznych przypisów, które wiele szczegółów co do miejscowości, legend i łamigłówek językowych objaśniają.
Fryderyk Mistral urodził się w 1830 roku w Maillane (Maiano). Syn zamożnego gospodarza–wykształcenie odebrał gruntowne; złożył bakalaureat literacki w Montpellier a licencyat prawa w Ais; w roku 1852 po raz pierwszy przedstawił się jako poeta w wydawnictwie zbiorowem „Li Prouyenoalo”; w 1854 został jednym z głównych założycieli związku „Felibrów”, mającego na celu strzeżenie mowy romańskiej, podżwignienie literatury prowansalskiej, nakoniec–według słów poety Aubaneła–chowanie nienawiści ku temu, co jest nienawiścią, a ukochanie i walczenie za to, co jest miłością. W 1859 r. wyszedł poemat „Mireio”, który obudził zachwyt i zdumienie w samym Paryżu; w r. 1867 dał poeta drugi utwór większych rozmiarów p… t. „Caledan”, w r. 1884 poemat „Nerto”; oprócz tego wiele poezyj mniejszych Mistrala cała Prowancya powtarza.
Osobistość i sposób życia poety jednają mu powszechny szacunek; oto co piszą o nim we wrześniowym Nrze „Mereure de France” roku 1896: „Que Mistral n'ait pas fait hommage de son genie a la grande Patrie, n'importe; sa langue aux nasales sonores est belle et rare, ses poemes sont d'un haut poetę, son attitude de vie – exemple et lecon–fait de l'Empereur du Soleil une des rares grandes tigures de cet age de gloriole et de reclame”. A dalej jeszcze: „Le Midi noua devait bien la gloire bautaine, calrae et souriaate du noble poetę et du simple gentilbomme francais de Maillane.”
U nas do ostatnich czasów niewiele pisano o poezyi prowansalskiej, jeszcze mniej tłómaczone. O ile wiem, z przekładów większych rozmiarów, mamy tylko „Antologię Prowansalską” w tłómaczeniu Ed. Porębowicza, wydaną w 1887 roku. Tenże pisarz wydał w 1888 r. piękne studyum p… t. „Ruch literacki Południowo-Zachodniej Europy”, do którego chcących się obeznać z literaturą prowansalską odsyłam. Tu dodam tylko, że nigdzie nie spełniły się tak dokładnie słowa wieszcza: „O wieści gminna, ty arko Przymierza między dawnemi i mlodszcmi laty!” Kraj, zrujnowany wojnami religijnemi, następnie pozbawiony niepodległości, odrętwiał. Wieki szły; chmarna, wojownicza Północ ujarzmiła ałooeczue Południe, umilkły pieśni trubadurów, twardszy język Północy wziął górę nad dźwięczną mową d'oc, stat się językiem prawa i urzędu; nie słyszano o narodowości prowansalskiej: kraina wcielona do Francyi, stanowiła już tylko jej południowe departamenta:
Płomień przegryzł malowane dzieje, Skarby mieczowi rozkradli złodzieje…
Ale „Pieśń uszła cało!” Rozgrzana u ogniska rodzinnego i u gorącej piersi ludu–rosła, mężniała w ukryciu, aż wstała „z arckaniel-skiemi skrzydłami i głosem”, aż wystrzeliła tak cuduetu kwieciem poezyi, że zdobyła sobie prawo zaliczenia do najdroższych skarbów ludzkości, jak ów, opiewany przez Aubanela, posąg Wenery z Aries, który po wiekach jeszcze nieśmiertelną pięknością jaśnieje. Przez pieśń naród powiedział sobie „jestem”, jak gdyby poczuł w dłoni „miecz archanioła.”
Wielki ruch romantyczny w drugiej ćwierci naszego stulecia ożywił narodowe tradycye Prowancyi. W 1826 r. bezimienny pisarz wydał gramatykę p… t. „(Irammaire franęiise esplicjuee au moyen de la langue provencale”, i w przedmowie do niej zwraca uwagę ziomków, jak wielką jest hańbą nie znać rodowitego języka. W dalszym ciągu powiada, iż Francya stanowi całość i jedność niepodzielną w znaczeniu politycznem, lecz że się to odnosić nie powinno do obyczajów, a tembardziej do języka; że, wyjąwszy 15 czy 16 departamentów, gdzie rzeczywiście zarówno wyższe jak niższe warstwy ludności używają języka francuskiego, we wszystkich innych jest on jedynie ięzykiem klasy wyższej, ięzykiem salonów; że chociaż w Marsylii francuszczyzna z każdym dniem szerzej się rozpościera, chociaż w Aix i w Tulonie to samo zauważyć się daje: tem nic mniej przyznać trzeba, iż większość mieszkańców mówi i długo jeszcze mówić będzie prowansalskiem narzeczem; że nakoniec, można to sprawdzić nawet w tej Marsylii, w której język francuski najwięcej panuje: w okolicach miasta wszędzie lud mówi pa prowansalsku, a i w samem mieście, wyjąwszy dzielnice zamieszkałe przez najwyższe sfery towarzyskie, mowa prowansalska wszędzie rozbrzmiewa.
Jednocześnie z ukazaniem sie tej książki, zaczął pisać gaskońską gwarą Jakób Jaśmin, syn krawca z Agen, perukarz z profesyi. W 1835 r. wydał on zbiór poezyj p… t. „Las papillotas” i w nim złożył dowody niepospolitego talentu 1). W 1852 r. otrzyma! Jaśmin wielką nagrodę akademii francuskiej i medal na cześć jego wybity. W maju 1870 r. wzniesiono pomnik zmarłemu w 1864 roku poecie w rodzinnym mieście Agen, a przywódca „Felibrów” przy odsłonięciu pomnika wspaniałą, natchnioną odę wypowiedział, wielbiąc nie tylko poetę, lecz razem pisarza, który pierwszy swą starą szlachetną mowę na nowo do czci przywrócił. Jaśmin podał hasło ludom Południa; właściwe odrodzenie się prowansalskie zaczyna eię od Józefa Roumanilie (Roumaniho). I ten wyszedł i ludu; syn ogrodnika, urodzony w Saint-Remy w 1818 roku, został nauczycielem w szkółce ludowej, następnie drukarzem i księgarzem w Ayignonie. W 1847 r. wydal tomik poezyj „Li Margarideto” w języku ludu z okolic Aries i Avigńonu. Saint-Rene Taillandier pisze, iż pobudką do użycia tego języka była mu chęć sprawienia rozrywki starej matce, ktorą po francusku nie rozumiała. Tak miłość synowska wskazała, w jaki sposób służyć ojczyźnie. Roumanilie zebrał wkoło siebie zdolniejszą młodzież i wspólnie z nią wydał zbiorową książkę „Li Prouvencalo”. W szczęśliwą godzinę ruch się zaczął, gdyż, jakby na skinienie czarnoksięskiej różczki zbudziły się świetne talenty: Mistral, Auhanel i inni, którzy nie tylko zdołali stworzyć dzieła godne uwielbienia, ale razem dali przykład, że niema sprawy tak straconej, iżby silna wola szlachetnych jednostek dźwignąć jej nie mogła, i że miłość, ukochanie swego społeczeństwa jest tą cudowną laską Mojżesza, co z twardej skały zdrój ożywczy wyprowadza. Cześć tym dzieciom Wiary, Nadziei, Miłości!
A. MsU.
*) Jeden z wierszy Jasmina był przełożony na polski i wraz z oryginałem (As debrio) wydany w r. 1833 w Acen (drukarnia (Juillota). Poemacik sielski tegoż p… t. „Ślepa dziewczyna z Castel-Quille” przetłómaczyli Adam Pajcert (Warszawa, 1860; potem w 2 tomowym zbiorze jogo „Poezyj” 187G r.)
PIEŚŃ I.
Zagroda Falabrego 1)
Opiewam miłość dziewki młodej,
Tej prowansalskich pól jagody,
Sród zbóż, przez całe Crau, 2) po krańce morskich wód,
Skromny twej uczeń, o Iliady
Śpiewaku wzniosły, pejdę w ślady
Dzieweczki tej, przez pola, sady,
Z pod strzechy rodem jest, a więc nie głośna wprzód.
Dyadem skroni jej nie wieńczy,
Zdobnej jedynie w czar młodzieńczy;
Adamaszkowy płaszcz nie błyszczy śród jej szat;
Lecz chcę, by wzniosło ją me słowo
W chwale–jak panią i królową
Pieszcząc wzgardzoną naszą mową,
Bo piewcy my pasterskich rzesz i chłopskich chat.
Ojczyzny mojej Boże-Panie,
Wpośród pasterry ty na sianie
Zrodzon, piersiom tchu daj, rozpłomień dziś mej śpiew!
Ty wiesz, że kiedy śród zieleni
Od ros i słońca się zrumieni
Figa żrzejąca ku jesieni,
Człowiek–wilk chciwy–z gron rad ogałaca krzew.
Ale na drzewie, które lamie
Dion jego, zawsze twoje ramię
Chowa wić niedościgłą mimo wszelki trud,
Szybko wyrosłą w skwarne lato,
Wonną, dziewiczą, a bogatą
W piękne owoce, dane na to,
By ptak powietrzny mogł niemi swej sycić głód.
Wźrok mej gałązkę tę dostrzega,
Jćj świeżość żądze me rozżega!
Widzę–pod Niebem wietrzyk tchem kołysze liść
I owoc nieśmiertelny… Boże
Łaskawy, piękny, niech się wzmoże
Pieśń, by z ptakami wzbić w przestworze
Na skrzydłach prowansalskiej mowy po tę kiść!
Tam, kędy Rodan w gęstwie bieży
Wierzb i topoli, u wybrzeży,
W chałupie podmywanej wciąż przez rzeki nurt,
Stary koszykarz mieszkał z synem;
Zajęciem było mu jedynem,
Krążąc śród zagród między gminem,
Wszystkie stare dziurawe kosze łatać w hurt.
Raz, gdy wikliny niosąc pręty
Szli polem,–ozwał się Wincenty:
„Ojcze, spojrzyj na niebo, na słońce spejrz wraz!
Tam–słupy chmur od Magielony 3)
Podparły niebo na wsze strony,
Jeśli się skupią w wał skłębiony,
Nim do zagrody zdążym, wprzód deszcz zmoczy nas."
„Och, wiatr od morza liście burzy.., 4)
To niekoniecznie deszcz nam wróży,
Inaczej mówiłbym, gdyby z Zachodu 5) wiał!"
„A ile–ozwie się pacholę–
W zagrodzie Falabrego w pole
Wychodzi pługów krajać rolę?"
„Sześć. Boć to z najbogatszych dóbr w Crau jakiem znał!
Patrz, widzisz tam oliwne sady?
Wśród nieb wstęgami Winogrady,
Migdały… Ale–przerwał–ile w roku dui.
(To osobliwość, co zachwyca,
1 czego nie ma okolica),
Tyle szpalerów, a ulica
Każda–ile sad ulic, tyle liczy pni."
Na to Wincenty–„Ależ Nieba!
Ile robotnic zwołać trzeba,
Aby wszystkie oliwki obrać z tylu drzew!"
„Ej–rzecze stary–łatwa rada!
Na Wszystkich Świętych dziew gromada
Z Bans 6–wszystko w wory ci poskłada,
A zebrałyby więcej, gdy podnieci śpiew!"
Gdy tak rozmowa się przedłuża,
Słońce, zachodząc poza wzgórza,
Jęło krasić obłoki w najżywszych barw gry;
Z pól–na wieczerzę–już oracze,
Na mułach, wzniósłszy poganiacze,
Ściągali w progi swe wieśniacze.
W dali noc na moczary zaczęła słać mgły.
„Ot widać już i tokowisko–
Rzekł Wincuś–i stóg słomy blizko,
I nocleg."–Stary dalej prawił: „A dla trzód!
Ach jakież tutaj owiec chowy!
Na lato mają las jodłowy,
W zimie krzemienne te parowy…
Wszystkiego ci, powiadam,–wszystkiego to w bród!
„A taż drzew gęstwa, co swe cienie
Ściele na dachy, a strumienie
Fontanny, co w sadzawkę zlewa wodę swą!
A taż z ulami pszczół pasieka,
Co jeBień łupy dla człowieka,
A która tylko maja czeka,
By na konarach drzew tych zwiesić rojów sto!"
„Ach–krzyknie Wincuś–dobro wielkie,
Lecz dla mnie ponad skarby wszelkie
Jest cora gospodarza.–Może pamięć twa
Pomni ją, ojcze? Toć nam przecię
Do swej kobiałki w zeszłem lecie
Łęk dala zrobić i–jak wiecie–
Do zbierania oliwek wielkich koszów dwa
Tak rozprawiając z starym miody
U wrót znaleźli się zagrody.
Dziewczę karm jedwabnikom dało–i przy ros
Wilgoci–motek zwijać miało.
Wtem–„Dobry wieczór!” usłyszało
„Kompanję witamy całą!”
I to mówiąc, koszykarz z piec zrzucił pęk łóz
„Wzajem!”–odrzecze dziewcze żywo
„Ot, na wrzeciono ja przędziwo
Kładę.–A wy tak późno! Skąd prowadzi Bóg?
Czy może z Valabregue?"–„Tak właśnie,
Po drodze nam, a słońce gaśnie,
Więc–myślę sobie–tu człek zaśnie,
Noclegowisko nam użyczy słomy stóg."
I bez słów dalszych już w zagrodzie
Majster Ambroży siadł na kłodzie,
By się wraz z synem swym znowu roboty jąć.
Właśnie kosz mieli rozpoczęty;
Z rozwiązanego snopu wziętej
Wikliny–długie, gibkie pręty
Zaczęli pleść, krzyżować, przekładać i giąć.
Szesnastu wiosen nic dolicza
Wincuś, lecz wzrostem i z oblicza
Śliczny iście chłopak i z najksztaltniejszych on;
Co prawda–ogorzałe lice…
Lecz–czarnoziemne okolice
Najlepszą rodzą nam pszenicę,
A wino, co zwie k'tauom,–z ciemnych ścieka gron.
Jak majster znał sic sa rzemiośle;
Jak przysposabiać łóz odrośle,
Jak pleść;–nie to by zawsze lepszą robotę miał;
Lecz gospodarski sprzęt potrosze,
Kobiałki, ua grzbiet bydląt kosze
Wkładane–by dźwigały nosze–
Kojec, plecionki–słowem wszystko umiał, znal;
Koszyczki z rozszczepanych wici,
To, co się w handlu prędzej chwyci,
Miotły z prosa–i więcej,–liczyć daremny trud…
Zawsze roboczy najzawzięciej,
Wdzięczny, usłużny, dobrych chęci…
Ale już z pól i sianożęci
Na dziedzińcu się zebrał cały pracowny lud.
W wieczornym chłodzie już ład czyni
Mireio, wdzięczna gospodyni,–
Na stół kamienny misę jarzyn niesie wnet;
Aż wielka misa się przegina;
Drewnianych łyżek już drużyna
Dobywszy – czerpać bób zaczyna…
Koszykarze wciąż plotą. Wtćm: „A cóż tam het,”–
Wiecznie chmurnego nieco czoła
Zagrody pan, Ramon, zawoła–
„Majstrze Ambroży, cóż? Czy mem zapraszać was?
Kosz się i poźniej skończyć może!
Dośćl patrzcie–toć już wschodzą zorze?
Mireio,–misy! O tej porze
Musicie być znużeni–pejdźcie, czas jaż, czas!"
„Pejdźmy”–rzekł stary–i pospołu–
Do rogu kamiennego stołu
Podszedłszy, chleb krajali oba z synem swym.
Dziewcze się krząta nieleniwo,
Uprzejme, zwinne–bób oliwą
Przyprawia,–potĆm biegiem, żywo
Własną rączką posiłek śpieszy podać im. –rr––
✓Vit i*1 roi*'1;%?
MIAMI.
W piętnastej wiośnie swej Mireio…
O sine brzegi wy Font vieio,
Cran równin, wzgórz bauseńskicb kraju, ziemia twa
Nie znaią równej jej ponęty!
W wesołem słońcu rozwinięty
Ten pączek jasny, uśmiechnięty;
Młodzinchne, świeże liczko ma dołeczków dwa.
Jak błoga rosa jej spojrzenie
Płosząca wszelki żal, cierpienie,..
Mniej słodki i mniej czysty odeń promień zórz;
Blask bije z czarnych jej warkoczy,
Gdy w długie pukle je roztoczy,
A krągłej piersi kształt uroczy
Jak podwejna brzoskwinia, gdy ma dojrzeć tuż.
A przylepeozka, a szczebiotka!
Troche płochliwa, troche trzpiotka.
Ach, ten wdzięk w szklance wody człek wypićby rad!
Kiedy już, zwyczajowi gwoli,
O swym zawodzie, swojej doli
Każdy nagadał się dowoli –
(„Jak ongi, ach, za ojców, ach, byl lepszy świat!*)
„Ambroży,–proszą–wy głos macie,
Czyliż nam dziś nie zaśpiewacie?
Czas jest–toć gdzie wieczerza, tam spędzicie noc!"
„Dość żartów!–starzec rzekł z wybuchem:
Szyderców Bóg swych ust podmuchem
W wir popchnie frygi marnej ruchem!…
Śpiewajcie sami, młodzi,–w was dziś młodość, moc!"
„Ojcze,–gromada mu odpowie:
Szydzić–nam nie postało w głowie!
Lecz, patrzcie, wino wam z szklenicy ujdzie wraz!"
Stuknijmy w czarki–wasze zdrowie!"
„Niegdyś–rzekł starzec–o druhowie,
Byłem śpiewakiem co się zowie;
Lecz dziś–rozbite skrzypki (3;–cóż chcecie? przeszedł czas!"
Wtem dziewczę szepnie: „Pieśń weseli–
Gdybyście nam zaśpiewać chcieli"…
„Jagódko, dziś glos mej, jak klos przez burzy wiew
Wywiany – pusty i jałowy,
Lecz na twą prośbę jam gotowy"…
I już po chwili temi słowy –
Spełniwszy szklankę swą koszykarz zawiódł śpiew:
1.
Baiiti Suffren z tulońskiej przystani
Hasło dał – on na morzu dowodzi…
Wnet z Prowancyi pięciuset nas młodzi
Plyniem żądzą bić wroga zagrzani:
Nikt do domu nie zrywa się z łodzi,
Zanim pierzchną Anglicy złamani.
2.
Lecz już miesiąc na morzu upływa,
A przed nami nic – tylko seciny
Mew przeciąga nad reje i liny.
A zaś w drugim już burza się zrywa,
Dzień i noc u pomp nasze drużyny
A potęga szaleje straszliwa.
3.
A na trzeci–to wściekłość nas żegła,
Wrzała krew, że przed nami nikogo,
Że armaty nic zmiatać nie mogą.
Wtem komenda: „Nagniazdo!” przebiegła.
Skinął wódz, majtek zwisł, wzrok śle drogą,
Gdzie arabska kraina odległa.
4.
Cbwila jeszcze,.. „Hej–wrzasnął–trzy brygi
Wielkie pędzą wprost ca nas – zakaty!"
„Baczność, wiaral Do strzelnic armaty!” –
Krzyknął wódz–dać antybskie im figil
Niech spróbują przysmaku psubraty,
.Nim kosz drugi damy na wyścigi".
Nie dokończył–już płomień wybucha:
Kul czterdzieści, jak gromów wężyki,
Pruje atatki. Hat macie, Angliki!
Już na jednym zakrętów ni ducha!
Nic nie słychać–dział tylko grzmot dziki,
Drzewa skrzyp–i ryczy otchłań głucha.
6.
Krok nie więcej tej morskiej przepaści
Dzieli nas. O, dniu szczęsny! o błogi!
Bailli Suffren, co blady, bez trwogi
Stał bez ruchu–da! hasło napaści:
„Przestać ognia! hej, dzieci, ua wrogi!
Niech oliwa z Aix mi ich namaści!"
7.
Nie dokończył–już cała osada
Z halabardy, topory, bosaki,
Z rohatyny, w krwi żądzy jednakiej,
Z wrzaskiem: „Przybić!” Anglików dopada –
Wskok na statku prowanckie junaki–
I zaczyna się krwawa biesiada.
8.
Wrzask, rzeź, mordy, wkoło wściekłość zionie!
Co za trzask, gdy most skruszon się wali,
Gdy się pomost z majtki grąży w fali!
Sam pad! Anglik i oto już tonie;
Za kark chwyta go któś z Prowansali.
Szpony wpił–i obu przepaść chłonie.
Dzisiaj to zda się nie do wiary –
Poczciwiec sobie przerwał stary–
A jednak słowo w słowo prawda w piosnce tej.
Moge zaręczyć bez obawy,
Bom właśnie byl u steru nawy
I po wiek wieków dzień ten krwawy,
Gdybym lat tysiąc żył, przetrwa w pamięci mej!
„Co? wyście byli tam? Lecz potem?
Jako się kosa gnie pod miotem,
Ich trzech ua jednego–toc was musieli zgnieść?"
„Kto? ci Anglicy? to też właśnie” –
Stary marynarz w gniewie wrzaśnie…
Lecz się uśmiechnął, wnet gniew gaśnie
I"z duma swej przerwanej piosnki podjął treść:
O.
We krwi brodząc trwał ten bej zacięty
Od godziny drugiej, aż noc zmroczy.
Prawda, kiedy proch przestał ćmić oczy,
Stu nas brakło; lecz poszły w odmęty
Statki trzy, jliż ich Anglia nie zoczy,
Trzy wspaniałe'królewskie okręty!
IO.
Gdy kraj miły witamy z wyprawy,
Sto kul niosły łodzi naszej ściany,
Eeje w drzazgach a z żagli łachmany;
Żartem rzecze nam Bailli łaskawy:
„Do Paryża-m, kamraty, wezwany
Król przeze mnie pozna wasze sprawy".
11.
„Admirale, szczere słowo twoje –
Myśmy na to–i król cię wysłucha…
Lecz nam biednym coż stąd za otucha?
„Myśmy dlań dom rzucili, ostoje,
Gdy wojenna przyszła zawierucha,
A dziś–chleba–patrz–twe łakną woje.
12.
„Ale pomnij tam witan pokłony.
Gdy iść będziesz, budząc uwielbienia,
Żeś twym majtkom w najwyższej był cenie!
„Bo–daj moc, a nim wrócim w swe strony,
Królem byłbyś, o dobry Suffreme,
Ot na końcach palców wyniesiony!"
Tę pieśń Martegalczyk (') snuł braci
W wieczór stawiać sieć… Wódz do stolicy
Ruszył–mówią–w ocej okolicy
Zazdrościli mu sławy magnaci;
Dotąd nigdy już w naszej dzielnicy
Nie ujrzeli go starzy kamraci!
Wczas stary majster koszykarski
Dokończył piosnki swej żeglarskiej,
Bo za chwilę już w łzach stłumiłby się jej ton;
Lecz nazbyt śpiesznie dla czeladzi,
Co czujnie wkoło się gromadni
Otwarłszy usta,–wszyscy radzi
Słuchać–słuchają jeszcze, choć już umilkł on.
On rzekł: „Za króla ongi Owieczka (lł)
Tak nieraz snuła się piosneczka,
A były pięknej trwale choćby na lat sto…
Diis zestarzały–moda nowa–
Ha cóż? francuska dzisiaj mowa,
A w niej delikatniejsze słowa..
Lecz ciekaw byłbym–czy też rozumie je kto?"
Gdy tak powiadał–robotnicy
Powstali, aby do krynicy,
Oplecionej dokoła w winorośli krzew,
Mułów sześć par do wodopoju
Prowadzić do pięknego zdroju,
I tu poili je w spokoju
Starego z Valabregue po cichu nucąc śpiew,
Mireio śmieszka–na ustroni
Samiutka siedzi–Wincuś do niej,
Syn majstra Ambrożego, przysiada się rad;
Zagawędzili się oboje,
Kłoniąc ku sobie głowy swoje
Jako rozkwitłe dwa powoje,
Kiedy swawolny wietrzyk gnie k' sobie ich kwiat.
„Wincnsiu–pyta się Mireio,–
Kiedy z pakunkiem swym koleją
Zachodzisz tu to tam dla dania koszom łat,
Musisz spotykać w tej wędrówce
Stare zamczyska, to grobowce,
Tu kiermasz, fest, tam puszcz manowce,
Gdy my–ot ten gołębnik to cały nasz świat!"
„Prawda, panienko, to wiadome!
Jagoda czyni nam oskomę,
Lecz gasi pragnienie jak z dzbana wody zdrej;
I–jeśli chodząc za robotą
Nieraz spotkamy się ze słotą –
To przy rozrywkach nie dbam o to,
W cieniu przydrożnych drzew w niepamięć idzie
„To też jak tylko w skwarnem lecie
Drzewa oliwne staną w kwiecie
I kiśćmi się okryją całkiem–w one dni
Śpieszymy wsadów białe puchy,
Lub gdzie w jesionów gęstwie głuchej
Zapach hiszpańskie zdradza muchy,
Których zieleń najsilniej w skwarze słońca lśni.
„Potem się w sklepach je sprzedaje…
To znów, gdzie karlicb dębów gaje (ła)
Zbieramy czerwiec krasny – lub idziemy wpław
Łowić pijawki–to rai gody!
Bez sieci, przynęt–precz zachody –
Ot–zmącisz troche świeżej wody
I pijawki lgną do nóg, bylebyś wszedł w staw.
„A fest u „Świętych”–znacie może?(,3J
Ach co za śpiewy to, niebożę!
A jakie tłumy kalek zewsząd niosą lam!
Nas w fest zawiodła tam robota…
Kościoł zbyt mały–więc ciasnota,
Lecz jakie krzyki! co za vota!
O święte, święte Pańskie, litość miejcie k'nam!
„A byt to rok wielkiego cudu…
Boże! toż widok byt dla ludu!
Na ziemi dziecie nędzne aż żal patrzeć nań,
A śliczne jak Jan Chrzciciel żywy
Modli się w skardze żałośliwej:
„O święte, wzrok mej wróćcie mi wy,
A baranka z rożkami przyniosę wam w dań!"
„Dokoła niego szloch, łzy biega,
Ą właśnie z podwyższenia swego
Relikwie się spuszczały nad skupiony lud (");
I za najlżejszem liny drganiem
Wnet cały kościół brzmiał wołaniem,
Jak gajn szum pod wiatru wianiem:
„O święte, wielkie święte, okażcie nam cud!”
„W objęcia matki chrzestnej wzięta
Dziecina–ściąga swe rączęta
Ku relikwiom–i ledwie kości świętych tknie
Maryj trzech błogosławionych–
Wnet cudotwórczych szczątków onych
Czepia się z siłą zrozpaczonych
Rozbitków, gdy im morze zbawczą deskę pchnie.
„A ledwie chwyci się w miłości
Rączkami onych świętych kości,
Gdy nagle dziecię to–(byłem obecny sam)–
Zawoła w wierze niewymownej:
„Widzę relikwiarz ten cudowny!
Widzę łzy babki mej szanownej!
O! prędzej nieście jagnię, niech je świętym dam!"
„I wy, panienko–to wam powiem–
Darz, Hoże, was pięknością, zdrowiem,–
Lecz gdyby pies, jaszczurka, wilk lub wriż tknął was,
Lub inne błędne zwierzę miało
Ostrym wam zębem zranić ciało,
Czyby w niedoli sił nie stało,
O! pośpieszcie, a ulgi doznacie tam wrazi"
Tak noc ubiegła ira na poły.
Już nieopodal swemi koły
Rozścielał wyprzężony wóz szeroki cień;
Zdaleka, gdzie błotnista Iaka,
Czasem się ozwie brzękot dzwonka
Lub sennej sowy krzyk się zbłąka,
Mieszając skargę smętną do słowiczych pień.
I mówił Wincuś: „Tak zalewa
Dziś blask miesięczny łąki, drzewa,
Więc może o wyścigach powiedzieć wam co,
Gdy blizką była mi nagroda?"
Na to naiwna dziewa młoda,
Nadmiar szczęśliwa, szepnie: „Zgoda!”
I tłumiąc oddech zbliża się, by słuchać go.
„Było to w Nimes, gdzie Esplanada
I gdzie wyścigów piae przypada,
W Nimes, o Mireio, w Nimes! Gęściej się mnogi lud,
Niż włos na głowie wkoło ściska,
Żądny oglądać te igrzyska;
A zapaśnicy zdala, zblizka
Boso, bez czapek, kurtek, w szranki zeszli wprzód.
„Gdy nagle–kogóż tłum zobaczy?
Lagalante – król szybkobiegaczy–
Siłacz, którego imię pewno doszło tu
I o wasz słuch się obijało?
Marsylczyk głośny swoją chwałą
Na Włochy i Prowancyę całą,
Gdzie najtęższych szermierzy pozbawia! on tchu.
„A uda, noga zbudowana
Jak seneszala Cossy Jana! (*5)
Miał wystawę blach lśniących, gdzie wyryto huk
Biegów zwycięskich w wielkiej chwale;
A jakie świetne szarfy, szale!
Rzekłbyś, że tęcza okazale
Na belkach jego domu rozpięła swej luk.
„Ujrzawszy go–z spuszczoną głową
Każdy odziewa się nanowo…
Bo któżby z Lagalantein gonić śmiałość miał?
Cri-młody chłopak bujnej rasy–
{Lecz nóg nie słabych!) w one czasy
Przypędził krowy–ten w zapasy
Lagalanta sam jeden tylko wyzwać śmiał.
„Trafem i ja w pobliżu stałem:
„Ach, szczury marne! – zawołałem–
Wielka mi rzeez biegać–toć i ja biegam wczwałl"
Com rzekł–Szaleniec! Już gromady
Krzyczą: „Stań, bratku, niema rady!”
A jam–pomyślcie–tylko w ślady
Kuropatw pod dębami po pagórkach gnał.
„Musiałem iść! WtÓm z urąganiem
Lagalante wstrzyma! mię wołaniem:
„Ho! Malcze, u trzewików swych rzemyki wiąż!” (,a)
A sam–swe muskularne nogi
Ściskał tymczasem w jedwab' drogi,
W spodnie, u których miał rząd mnogi
Złotych dzwouków–aż dziesięć–brząkających wciąż.
„By tchu nie stracić–każdy bierze
Łozy źdźbło w usta;–szybko, szczerze
Ściskamy sobie ręce, a krew w żyłach gra,
Każdy z nas drży zniecierpliwiony,
Tupiąc po linii wyznaczonej,
Nim dadzą sygnał upragniony!
W końcu padł sygnał!–wnet, jak błyskawiczna skra,
„Pędzimy wszyscy trzej równiną!
„Hej! ha!” Z przed oczn widzów giną
Nasze skoki, tak kurzu kłąb ob wij a nas.
Powietrze niesie – wlos spocony
Kurzy się… Co za bieg szalony!
Zapał' żar! Długo na wite strony
Szeptano, że u mety staniem wszyscy wraz.
„W końcu jam wymknął się zwycięsko,
Lecz to też było moją klęską!
Bo gdy–jak błędny ognik–gDaui ze wszystkich sił,–
Nagle-wy bladły, zadyszany,
Kiedym prześcignął me kompany,
W tej pięknej chwili–wyczerpany
Padam bez tchu nafziemię i już gryzę pyl.
„Lecz tamci dwaj–tańczący prawie–
Niby „cheraus frus” (") w Aix na zabawie,
Równym, mierzonym krokiem wezwał wciąż pędzą, w czwał!
Marsylczyk ów–w zwycięstwa plony
Zapewne ufał… On, wsławiony, (Mówią, że brakło mu śledziony),
Dziś przecież w Cri z Mouries (1B) zwycięzcę znaleźć miał!
„Sród tłumów, pośród ludu fali,
Gdy tuż, tuż mety dościgali,
O! gdybyście widzieli co za skok Cri dał!
W górach, czy wpośród parków cienia
Niema zająca ni jelenia
NÓg równie rączych do gonienial
Lagalante, jak wilk wyjąc, runął, kędy stał.,.
„Zaś nasz Cri, chwałą uwieńczony,
Oplata słup swemi ramiony!
Cale Ntmcs pędzi poznać, jak kraj jego zwą.
I okrzyk się powtarza setnie;
Na słońcu blacha błyszczy świetnie;
Tętnią cymbały, grają fletnie,
Czarując słuch… Tak Cri odbiera tarczę swą".
„A Lagalante?” dziewcze zawoła.–
„Siedząc, w kurzawie, co dokoła
Wzbiła się z pod nóg tłumu naksztalt gęstej mgły,
Załamanemi on rękami
Cierpiąc nad bań ba, co go plami,–
Objął kolana i z kroplami
Potu swojego czoła gorzkie mieszał łzy.
„Cri doń podchodzi–poidrowienie
Niosąc:–„Pejdź, bracie, pod sklepienie
Szyueczku, za pierwszy tryumf śpieszmy wypić tam!
Na jutro żal odłóżmy wszelki,
DziŚ radość, czarki i butelki!
Poza górami świat dość wielki,
Aby na nim starczyło słońca obu nam!"
„Lecz ten, podnosząc twarz zbielałą,
Zdarł z ciała, co mu jeszcze drgało,
Spodnie z złotemi dzwonki i odrzecze: „Stoji
Gdy wiek kres kładzie sile mojej,
Zabierz Cri, tubie to przystoi,
Młodość cię jak łahędzia stroi–
Więc godnyś ten siłaczy pierwszych nosić strej!" –
„Takiemi były jego słowa.
I wnet śród ścisku rzesz się chowa,
Smutny jak z odrąbanym wierzchem sninkly wiąz.
Odtąd znikł szybkobiegacz wzięty:
Czy nadszedł Jan czyli Piotr święty,
Ni wyścig, ni na naciągniętej
Błonie–nigdy i nigdzie nie zwabił go pląs".
Tak przed zagrodą Falabrego
Z ust Wiocusiowycb słowa biega