Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mistrz i Małgorzata - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,99

Mistrz i Małgorzata - ebook

"Mistrz i Małgorzata" to nie tylko jedna z najważniejszych powieści XX wieku, ale jedno z najbardziej tajemniczych dzieł światowej literatury, pełne zagadek, symboli, niedopowiedzeń.

Mogłoby się wydawać, że o arcydziele Bułhakowa powiedziano już wszystko. Po 50 latach od ukazania się książki Grzegorz Przebinda wraz z żoną Leokadią i synem Igorem udowadniają swym nowym tłumaczeniem, że to nieprawda. Odkrywają kolejne warstwy fascynującej historii, rozwiewają wątpliwości i polemizują z poprzednimi przekładami. Oferują nowy klucz do odczytania tej wielkiej księgi, przybliżając ją współczesnemu czytelnikowi. To prawdopodobnie pierwszy przypadek, gdy przypisy czyta się z równą fascynacją co tekst samej powieści.

Michaił Bułhakow – człowiek o wielu twarzach: lekarz frontowy, aktor, dziennikarz, ale przede wszystkim genialny pisarz. Nad swoim największym dziełem – Mistrzem i Małgorzatą – pracował przez 12 lat. Chociaż druku nie doczekał, to w chwili wydania powieści z dnia na dzień zyskał nieśmiertelność.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-4377-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Nie będziesz rozmawiał z nieznajomymi

Pewnego razu wiosną, gdy rozżarzone słońce znikało za horyzontem, na Patriarszych Prudach w Moskwie*² pojawili się dwaj obywatele. Pierwszy – około czterdziestki, ubrany w szary letni garnitur³ – był niewielkiego wzrostu, przysadzisty, ciemnowłosy, łysawy, swój elegancki kapelusz⁴ niósł w ręku, a jego gładko wygoloną twarz zdobiły nienaturalnej wielkości okulary w czarnej rogowej oprawie. Drugi – barczysty chłopak z potarganymi rudawymi włosami, w kraciastej cyklistówce⁵ zsuniętej do tyłu – miał na sobie koszulę w kratę, wymięte białe spodnie i czarne tenisówki.

Pierwszym był nie kto inny jak Michał Aleksandrowicz Berlioz, redaktor miesięcznika literackiego i przewodniczący zarządu jednego z najważniejszych moskiewskich stowarzyszeń pisarzy, w skrócie zwanego Massolitem⁶, a towarzyszył mu poeta Iwan Nikołajewicz Ponyriow, piszący pod pseudonimem Bezdomny⁷.

Gdy tylko pisarze znaleźli się w cieniu dopiero co zazielenionych lip, ruszyli od razu w stronę kolorowej budki z wywieszką: „Piwo i napoje chłodzące”.

Tu wypada zwrócić uwagę na pierwszą dziwną okoliczność związaną z tym strasznym majowym wieczorem⁸. Otóż nie tylko przy budce, ale w ogóle w całej alei równoległej do Małej Bronnej⁹ nie było żywego ducha. W porze, gdy wprost nie dało się oddychać, gdy słońce, rozprażywszy Moskwę, staczało się ciężko w suchych oparach gdzieś za Sadowoje Kolco¹⁰, nikt nie przyszedł pod lipy, nikt nie usiadł na ławce – aleja była pusta.

– Butelkę narzana¹¹! – poprosił Berlioz.

– Narzana nie ma – odpowiedziała kobieta w budce i na wszelki wypadek obraziła się.

– A piwo jest? – ochrypłym głosem zapytał Bezdomny.

– Piwo przywiozą pod wieczór.

– A co w ogóle macie? – spytał Berlioz.

– Napój morelowy, ale ciepły.

– Niech będzie, byle szybko!

Napój morelowy buchnął żółtą pianą, w powietrzu zapachniało jak u fryzjera. Literaci wypili, obaj natychmiast dostali czkawki, zapłacili i usadowili się na ławce¹², twarzą w kierunku stawu, a plecami do ulicy Bronnej.

I oto zaszła druga dziwna okoliczność, tym razem dotycząca samego Berlioza. Czkawka nagle mu przeszła, serce walnęło w piersi i na moment gdzieś się zapadło, po czym wróciło na miejsce, ale tkwiła w nim teraz tępa igła. Na dodatek z niewiadomych powodów ogarnął go tak przejmujący strach, że zapragnął czym prędzej uciec z Patriarszych Prudów, ile sił w nogach.

Rozejrzał się zatrwożony, nie pojmując, co go tak przeraziło. Zbladł, wytarł czoło chusteczką i pomyślał: „Co się ze mną dzieje? Czegoś takiego jeszcze nie było… serce płata mi figle… jestem przemęczony. Czas rzucić to wszystko w diabły i jechać wreszcie do Kisłowodzka¹³…”.

Wtedy gorące powietrze przed nim zgęstniało i utkała się z tego powietrza przezroczysta postać jakiegoś przedziwnego osobnika. Na maleńkiej głowie dżokejka, do tego kusa kraciasta marynarka, też jakby z powietrza… Typ nieprzeciętnie wysoki, ale coś wąski w ramionach, niezmiernie wychudzony, a do tego, proszę zauważyć, co za szydercza mina!

W życiu, jakie Berlioz wiódł do tej pory, nie było miejsca dla podobnych zjawisk. Zbladł jeszcze bardziej, wybałuszył oczy i pomyślał w osłupieniu: „Coś takiego istnieć nie ma prawa…”.

Ale niestety, to coś istniało w najlepsze – długi, przezroczysty typek unosił się tuż nad ziemią i kołysał przed nim w lewo i w prawo.

Berliozem owładnęło nagle tak silne przerażenie, że aż musiał zacisnąć powieki. A gdy je otworzył, okazało się, że już po wszystkim – widmo się rozpłynęło, kraciasty zniknął, a tępa igła wyskoczyła z serca.

– Tfu, do diabła! – zawołał redaktor. – Wiesz, Iwan, przed chwilą o mało co nie dostałem udaru z gorąca! Miałem nawet coś w rodzaju halucynacji…

Spróbował się uśmiechnąć, ale w jego oczach wciąż czaiły się resztki trwogi, ręce mu się trzęsły. Jednak jakoś doszedł do siebie, powachlował się chustką, dziarsko zaczął: „A zatem…”, i kontynuował tyradę przerwaną piciem napoju morelowego.

Mowa była, jak zostało później ustalone, o Jezusie Chrystusie. Chodzi o to, że redaktor zamówił u poety obszerny antyreligijny poemat do kolejnego numeru miesięcznika. I taki utwór Iwan Nikołajewicz stworzył, nawet w bardzo krótkim czasie, niestety, w najmniejszym stopniu nie usatysfakcjonował on redaktora. Główną postać, Jezusa, Bezdomny odmalował wprawdzie w nader ciemnych barwach, ale i tak, zdaniem Berlioza, cały poemat należało napisać na nowo. Wygłaszając teraz coś w rodzaju wykładu o Jezusie, redaktor próbował unaocznić poecie jego podstawowy błąd.

Trudno powiedzieć, co konkretnie sprowadziło Iwana na manowce – siła twórczej wyobraźni czy może całkowita nieznajomość zagadnienia, o którym pisał. Tak czy owak, Jezus wyszedł mu jak żywy, jak gdyby rzeczywiście kiedyś istniał, z tą różnicą, że w poemacie Iwana został obdarzony licznymi cechami negatywnymi.

Berlioz zaś chciał poecie udowodnić, że istota problemu nie polega na tym, jaki był Jezus, dobry czy zły, ale na tym, że Jezusa jako żywej osoby nigdy na świecie nie było, a wszystkie opowieści o nim to czcze wymysły, najzwyklejszy w świecie mit.

Trzeba tu zauważyć, że redaktor był człowiekiem oczytanym i z prawdziwym znawstwem odwoływał się w swej przemowie do starożytnych historyków, na przykład do słynnego Filona z Aleksandrii¹⁴ czy wielkiego erudyty Józefa Flawiusza¹⁵, którzy nigdy ani słowem nie wspomnieli o istnieniu Jezusa. Dowodząc swej gruntownej wiedzy, Michał Aleksandrowicz poinformował poetę również i o tym, że wiadome miejsce w piętnastej księdze, w rozdziale czterdziestym czwartym słynnych _Roczników_ Tacyta¹⁶ – tam gdzie mowa o straceniu Jezusa – to nic innego, jak późniejsza, fałszująca obraz rzeczy wstawka.

Poeta, dla którego wszystko, co mówił redaktor, stanowiło zupełną nowość, z uwagą słuchał Michała Aleksandrowicza, wlepiwszy weń bystre zielone oczy, i tylko z rzadka czkał, przeklinając pod nosem napój morelowy.

– Nie ma takiej religii Wschodu – kontynuował Berlioz – w której niepokalana dziewica nie wydałaby na świat boga. Tak samo chrześcijanie nie wpadli na nic nowego i w identyczny sposób stworzyli sobie Jezusa, który w rzeczywistości nigdy nie istniał. I na to właśnie należy położyć nacisk.

Wysoki tenor Berlioza niósł się po opustoszałej alei. A im bardziej Michał Aleksandrowicz zagłębiał się w karkołomne meandry, w które brnąć wolno tylko człowiekowi gruntownie wykształconemu, tym więcej interesujących i pożytecznych rzeczy dowiadywał się Iwan. I o łaskawym egipskim bogu Ozyrysie, synu Nieba i Ziemi, o fenickim bogu Tamuzie, i o Marduku, a nawet o mniej znanym, surowym bogu Huitzilopochtli¹⁷, którego niegdyś otaczali szczególnym kultem Aztekowie w Meksyku.

I właśnie wtedy, gdy Michał Aleksandrowicz opowiadał poecie o tym, jak Aztekowie lepili z ciasta figurki Huitzilopochtli, w alei pojawił się pierwszy człowiek.

Rozmaite instytucje – swoją drogą, poniewczasie – przedstawiały różne wersje rysopisu tego człowieka. Zdumiewająca jest ich rozbieżność. I tak według pierwszej wersji był on niewielkiego wzrostu, miał złote zęby i utykał na prawą nogę. Według drugiej był niezwykle wysoki, miał platynowe koronki i utykał na nogę lewą. Trzecia informowała lakonicznie, że niczym szczególnym się nie wyróżniał.

Trzeba przyznać, że wszystkie te rysopisy są do niczego.

Przede wszystkim człowiek ów na żadną nogę nie utykał. Nie był ani niskiego, ani nazbyt wysokiego wzrostu – zwyczajnie wysoki. Jeśli chodzi o zęby, to z lewej strony miał platynowe koronki, a z prawej – złote. Nosił drogi szary garnitur¹⁸ i zagraniczne półbuty pod kolor. Szary beret włożył zawadiacko na bakier, a pod pachą trzymał laskę z czarną gałką w kształcie głowy pudla¹⁹. Na oko – czterdziestka z okładem. Usta jakieś krzywe. Gładko wygolony. Brunet. Prawe oko czarne, lewe – niespodziewanie zielone. Brwi czarne – jedna wyżej, druga niżej. Krótko mówiąc, cudzoziemiec.

Mijając ławkę, którą zajmowali redaktor i poeta, cudzoziemiec spojrzał na nich z ukosa, zatrzymał się i przysiadł nagle na ławce sąsiedniej, dwa kroki od pary znajomych.

„Niemiec…” – pomyślał Berlioz.

„Anglik… – pomyślał Bezdomny. – Że też mu nie gorąco w tych rękawiczkach”.

A cudzoziemiec obrzucił spojrzeniem wysokie domy otaczające staw z czterech stron – nie budziło wątpliwości, że ogląda to miejsce po raz pierwszy i robi to z wielką uwagą.

Zatrzymał wzrok na oknach górnych kondygnacji, w których oślepiająco odbijały się załamane promienie słońca, zachodzącego dla Michała Aleksandrowicza po raz ostatni. Potem przeniósł wzrok w dół, gdzie okna zaczynały już gasnąć u schyłku dnia, nie wiedzieć czemu uśmiechnął się protekcjonalnie, zmrużył oczy, ręce splótł na lasce i oparł na nich brodę.

– Owszem, Iwanie – mówił Berlioz – bardzo dobrze i z odpowiednią dozą satyry odmalowałeś, powiedzmy, narodziny Jezusa, syna bożego, ale dowcip polega na tym, że jeszcze przed Jezusem urodził się cały legion bożych synów, jak choćby fenicki Adonis, frygijski Attis, perski Mitra²⁰. A tak naprawdę żaden z nich nigdy się nie rodził ani w ogóle nie istniał, tak samo i Jezus²¹, dlatego musisz traktować doniesienia o jego narodzeniu albo, dajmy na to, o pokłonie trzech mędrców tylko jako niedorzeczne pogłoski. Bo z tej twojej opowieści wynika, że on naprawdę przyszedł na świat!

Bezdomny właśnie usiłował pozbyć się nieznośnej czkawki, wstrzymał więc oddech, co zaowocowało jeszcze bardziej dokuczliwym i głośnym czknięciem. I w tej samej chwili Berlioz przerwał swą przemowę, ponieważ cudzoziemiec nagle wstał i podszedł do pisarzy.

Obaj popatrzyli nań ze zdziwieniem.

– Proszę wybaczyć – zaczął z cudzoziemskim akcentem nieznajomy, nie kalecząc jednak słów – że nie mając przyjemności znać panów osobiście, pozwalam sobie podejść… Wszelako przedmiot waszej uczonej dysputy jest tak interesujący…

I uprzejmie zdjął beret, przyjaciołom nie pozostało więc nic innego, jak podnieść się z lekka i ukłonić.

„Nie, raczej Francuz…” – pomyślał Berlioz.

„Czyżby Polak?”²² – pomyślał Bezdomny.

Trzeba koniecznie dodać, że o ile na poecie cudzoziemiec już od pierwszych słów wywarł jak najgorsze wrażenie, o tyle Berliozowi raczej się spodobał, a może nawet nie tyle spodobał, ile, jak by to powiedzieć, zaintrygował go…

– Pozwolą panowie, że się przysiądę? – zapytał uprzejmie cudzoziemiec.

Obaj koledzy rozsunęli się jak zaczarowani, a on usadowił się zręcznie między nimi i od razu włączył do rozmowy.

– O ile się nie przesłyszałem, był pan łaskaw oznajmić, że Jezus w ogóle nie istniał? – zapytał, kierując w stronę Berlioza swoje lewe zielone oko.

– Nie, nie przesłyszał się pan – grzecznie odpowiedział Berlioz. – To właśnie powiedziałem.

– O, jakie to ciekawe! – zawołał cudzoziemiec.

„Czegóż on, do diabła, chce?” – pomyślał Bezdomny i nachmurzył się.

– A pan zgodził się z rozmówcą? – indagował cudzoziemiec, obracając się w prawo, ku Bezdomnemu.

– Jak amen w pacierzu! – potwierdził poeta, pragnący wyrażać się kwieciście i dobitnie.

– Zdumiewające! – zawołał nieproszony rozmówca i nie wiedzieć czemu rozejrzał się po złodziejsku na boki, po czym ściszył swój niski głos i rzekł: – Panowie wybaczą moje natręctwo, ale jeśli dobrze zrozumiałem, to na dodatek i w Boga panowie nie wierzą? – Tu zrobił wystraszoną minę i dodał: – Przysięgam, nikomu nie powiem.

– Owszem, nie wierzymy w Boga – odpowiedział Berlioz, patrząc z uśmieszkiem na przejętego turystę z zagranicy. – Ale u nas można o tym mówić całkowicie swobodnie.

Cudzoziemiec opadł na oparcie ławki i aż się zachłysnął z ciekawości.

– Panowie są ateistami!?

– Tak, jesteśmy ateistami – odpowiedział z uśmiechem Berlioz, a rozdrażniony Bezdomny pomyślał: „Ale się przyczepił ten zagraniczny osioł”.

– Ach, to cudownie! – wykrzyknął dziwny cudzoziemiec, kręcąc głową i przenosząc wzrok z jednego pisarza na drugiego.

– W naszym państwie ateizm nikogo nie dziwi – z dyplomatyczną uprzejmością wyjaśnił Berlioz. – Znakomita większość ludności naszego kraju już dawno świadomie odrzuciła bajki o Bogu.

W tym momencie cudzoziemiec wyciął następujący numer – zerwał się, uścisnął rękę zdumionemu redaktorowi i oznajmił:

– Pozwoli pan, że mu podziękuję z całego serca!

– Za co niby mu pan dziękuje? – dopytywał się Bezdomny, otwierając szeroko oczy.

– Za niezwykle ważną informację, która dla mnie jako podróżnika jest nadzwyczaj interesująca – objaśnił zagraniczny oryginał, unosząc znacząco palec.

Owa ważna informacja musiała istotnie wywrzeć na podróżniku silne wrażenie, bo z przestrachem obrzucił wzrokiem pobliskie domy, jakby się obawiał, że w każdym oknie czai się ateista.

„Nie, to nie Anglik” – pomyślał Berlioz, a Bezdomny pomyślał: „A gdzież ten spryciarz tak się wyszkolił w rosyjskim, to dopiero zagadka!” – i znowu się nachmurzył.

– Jednak pozwolą panowie, że zapytam – powiedział gość z zagranicy po chwili trwożliwej zadumy – co w tej sytuacji począć z dowodami na istnienie Boga, których, jak wiadomo, jest dokładnie pięć²³?

– Niestety – odrzekł z żalem Berlioz. – Żaden z tych dowodów nie ma najmniejszej wartości i ludzkość już dawno schowała je do lamusa. Wszak zgodzi się pan, że w sferze rozumu nie może być miejsca dla żadnego dowodu na istnienie Boga.

– Brawo! – zawołał cudzoziemiec. – Brawo! Powtórzył pan słowo w słowo myśl sformułowaną przez żwawego staruszka Immanuela²⁴. Ale, co zabawne, rozprawił się on bezlitośnie z wszystkimi pięcioma dowodami, potem jednak, jakby kpiąc z samego siebie, skonstruował własny, szósty!

– Dowód Kanta – z subtelnym uśmiechem zaoponował wykształcony redaktor – jest równie nieprzekonujący. Schiller słusznie twierdził, że podobne rozważania mogą zadowolić jedynie ludzi o mentalności niewolników, a Strauss dowód Kanta zwyczajnie wyśmiał²⁵.

Berlioz mówił, a jednocześnie cały czas się zastanawiał: „A cóż to za jeden? I skąd tak dobrze zna rosyjski?”.

– Wpakować by tego Kanta na trzy lata na Sołówki²⁶ za takie dowody! – palnął znienacka Iwan Nikołajewicz.

– Ależ Iwanie… – wyszeptał skonsternowany Berlioz.

Jednak pomysł zesłania Kanta na Sołówki nie tylko nie zszokował cudzoziemca, ale wręcz wprawił go w zachwyt.

– Racja, racja! – zakrzyknął z błyskiem w zielonym oku, skierowanym na Berlioza. – Tam jest jego miejsce! Przecież mówiłem mu wtedy przy śniadaniu: „Za pozwoleniem, pan, profesorze, wymyślił coś zupełnie bez ładu i składu! Może to i mądre, ale przeraźliwie mętne. Wystawia się pan na pośmiewisko”.

Berlioz wybałuszył oczy. „Przy śniadaniu… z Kantem? Co on plecie?” – pomyślał.

– Wszelako – zaczął obcokrajowiec, w ogóle niespeszony zdumieniem Berlioza, i zwracając się do poety, kontynuował – na Sołówki nie da się go zesłać z tej prostej przyczyny, że od ponad stu lat przebywa w regionach znacznie bardziej odległych niż Sołówki i wydobycie go stamtąd jest absolutnie niemożliwe, zapewniam panów!

– A szkoda! – odezwał się zadziornie poeta.

– Istotnie szkoda – potwierdził nieznajomy, błyskając okiem, i mówił dalej: – Jednak dręczy mnie następujący problem: jeśli Boga nie ma, to kto kieruje życiem ludzkim i w ogóle całym biegiem ziemskich wydarzeń?

– Człowiek tym wszystkim kieruje²⁷. – Rozsierdzony Iwan wyrwał się z odpowiedzią na to, trzeba przyznać, nie całkiem jasne pytanie.

– Proszę wybaczyć – odezwał się łagodnie obcy – ale by móc czymś kierować, trzeba posiadać dokładny plan tego, co ma się wydarzyć, choćby w najbliższej przyszłości. Pozwolę więc sobie zapytać, jak człowiek miałby tym wszystkim kierować, skoro nie tylko nie jest w stanie niczego zaplanować na tak śmiesznie krótki okres jak, dajmy na to, tysiąc lat, ale nie potrafi nawet przewidzieć, co stanie się z nim jutro. W rzeczy samej – tu obcy zwrócił się do Berlioza – niech pan sobie wyobrazi, że zaczyna pan czymś kierować, rozporządzać sobą i innymi, i powiedzmy, już pan w tym nawet zasmakował, a tu nagle okazuje się, że ma pan, khe-khe – zakaszlał znacząco – sarkomę²⁸ płuc… – I słodko się uśmiechnął, tak jakby myśl o sarkomie sprawiła mu przyjemność. – Tak, sarkoma… – powtórzył to dźwięczne słowo, zmrużywszy oczy jak kot. – I oto pańskie zarządzanie się kończy. Wówczas interesuje pana już tylko własny los, niczyj inny. Najbliżsi zaczynają pana okłamywać. Przeczuwając najgorsze, zaczyna pan biegać po najlepszych lekarzach, potem udaje się do znachora, czasem nawet do wróżki. Ale dobrze pan wie, że zarówno pierwsze, drugie, jak i trzecie nic a nic nie pomoże. I wszystko kończy się tragicznie: ten, kto jeszcze do niedawna uważał, że czymś kieruje, leży teraz nieruchomo w drewnianej skrzyni²⁹, a ludzie wokół, widząc, że pożytku już z niego nie będzie, palą go w piecu³⁰. A bywa i znacznie gorzej: człowiek dopiero co wybierał się do Kisłowodzka³¹, ot, błahostka – tu cudzoziemiec przymrużył oczy, kierując wzrok na Berlioza – ale nawet tego nie może zrealizować, bo nagle ni stąd, ni zowąd poślizgnie się i wpadnie pod tramwaj! Czy i wówczas powie pan, że to on sam tak sobą pokierował? Nie słuszniej byłoby przyznać, że kieruje nim ktoś zupełnie inny? – W tym momencie nieznajomy dziwnie zachichotał.

Berlioz z wielką uwagą słuchał tej nieprzyjemnej opowieści o sarkomie i tramwaju. Zaczęły go nachodzić jakieś trwożne myśli. „To nie cudzoziemiec… to nie cudzoziemiec… – krążyło mu po głowie. – Co za przedziwna postać… Kim on tak naprawdę jest?”

– Widzę, że chętnie by pan zapalił. – Obcy nieoczekiwanie zwrócił się do Bezdomnego. – Jakie pan najbardziej lubi?

– A co, ma pan różne do wyboru? – ponuro zapytał poeta, któremu papierosy właśnie się skończyły.

– Jakie pan lubi? – powtórzył obcy.

– Naszą markę³² – odpowiedział ze złością Bezdomny.

Nieznajomy jednym ruchem wyciągnął z kieszeni papierośnicę i podsunął Iwanowi.

– Nasza marka, proszę³³.

Redaktora i poetę wprawił w zdumienie nie tyle fakt, że w papierośnicy nieznajomego znajdowała się akurat Nasza marka, ile wygląd samej papierośnicy. Była ogromna, z czerwonego złota, na wieczku miała brylantowy trójkąt³⁴, który podczas otwierania błysnął niebieskobiałym ogniem.

Obaj literaci skomentowali to w duchu po swojemu. Berlioz: „Jednak cudzoziemiec”, a Bezdomny: „Niech go diabli porwą!”…

Poeta i właściciel osobliwej papierośnicy zapalili, niepalący Berlioz odmówił.

„Trzeba zbić jego argumenty w następujący sposób – zdecydował. – Tak, człowiek jest śmiertelny, nikt temu nie zaprzeczy. Sęk jednak w tym…”

Nie zdążył jeszcze wypowiedzieć tych słów, gdy odezwał się cudzoziemiec.

– Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to dopiero pół biedy. Najgorsze jest to, że bywa śmiertelny znienacka, w tym cały szkopuł! Człowiek nie może nawet mieć pewności, co będzie robił dzisiejszego wieczoru.

„Cóż za niedorzeczne stawianie sprawy” – pomyślał Berlioz i zaoponował:

– To już chyba przesada. Przebieg dzisiejszego wieczoru jest mi mniej więcej znany. To oczywiste, że jeśli tylko na Małej Bronnej nie spadnie mi na głowę cegła…

– Cegła – przerwał mu obcy w pół słowa – nigdy nikomu, ot tak, na głowę nie spada. A już szczególnie panu to nie grozi, zapewniam. Pan umrze inną śmiercią.

– A pan pewnie wie jaką? – ze zrozumiałą ironią zapytał Berlioz, wdając się w tę doprawdy niedorzeczną dyskusję. – To może mi pan powie?

– Z miłą chęcią – odparł nieznajomy. Zmierzył Berlioza wzrokiem, jakby miał zamiar szyć dla niego garnitur, i wymruczał przez zęby coś w rodzaju: „Raz, dwa… Merkury w drugim domu… księżyc zniknął³⁵… sześć… nieszczęście… wieczór… siedem”, po czym gromko i radośnie zawołał: – Utną panu głowę!

Bezdomny dziko wytrzeszczył oczy na aroganckiego przybysza, a Berlioz zapytał, krzywo się uśmiechając:

– Ale kto? Wrogowie? Interwenci³⁶?

– Nie – odpowiedział rozmówca. – Rosjanka, komsomołka³⁷.

– Hm… – wymamrotał Berlioz poirytowany żarcikiem nieznajomego. – Pan wybaczy, ale to mało prawdopodobne.

– Ja również proszę o wybaczenie – odpowiedział cudzoziemiec – ale tak właśnie będzie. Chciałbym teraz zapytać, jeśli to nie tajemnica: co pan będzie robił dziś wieczorem?

– Żadna tajemnica. Zaraz podejdę do siebie, na Sadową³⁸, a potem o dziesiątej wieczorem³⁹ w Massolicie odbędzie się zebranie, któremu osobiście przewodniczę.

– Niestety, nic z tego – kategorycznie sprzeciwił się cudzoziemiec.

– A to niby dlaczego?

– A dlatego – cudzoziemiec zmrużył oczy i spojrzał w niebo, gdzie w przeczuciu wieczornego chłodu krążyło bezszelestnie stado czarnych ptaków – że Annuszka już kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, to właśnie go rozlała. Zebrania zatem nie będzie.

W tym momencie, co w pełni zrozumiałe, pod lipami zapanowało milczenie.

– Proszę wybaczyć – odezwał się po chwili Berlioz, zerkając na wygadującego głupoty cudzoziemca – co ma do tego olej słonecznikowy… i co to za Annuszka?

– Ja wiem, co olej słonecznikowy ma do tego! – odezwał się nagle Bezdomny, gotów wypowiedzieć wojnę nieproszonemu rozmówcy. – Czy panu aby nie zdarzyło się przebywać kiedyś w szpitalu dla umysłowo chorych?

– Ależ Iwanie!… – zawołał cicho Michał Aleksandrowicz.

Ale cudzoziemiec wcale się nie obraził, tylko roześmiał się głośno.

– Zdarzyło się, zdarzyło, i to nie raz! – potwierdził wesoło, wpatrując się w poetę okiem, w którym jednak ani cienia uśmiechu nie było. – Gdzie to ja nie bywałem! Ubolewam tylko, że brakło czasu, by zapytać profesora, co to takiego schizofrenia. Niech więc pan, Iwanie Nikołajewiczu, już sam się o to dopyta!

– Skąd pan wie, jak się nazywam?

– Ależ Iwanie Nikołajewiczu, kto by pana nie znał?

Tu cudzoziemiec wydobył z kieszeni wczorajszy numer „Gazety Literackiej”⁴⁰ i Bezdomny zobaczył na pierwszej stronie własną podobiznę, a pod nią swoje wiersze. Jednakże to, co jeszcze wczoraj było dla poety radosnym dowodem popularności i sławy, teraz wcale go nie ucieszyło.

– Proszę wybaczyć – powiedział, a twarz mu pociemniała. – Czy mógłby pan chwilkę zaczekać? Chciałbym zamienić z kolegą parę słów.

– Ach, z przyjemnością! – zawołał nieznajomy. – Tak miło pod tymi lipami, a ja właściwie nigdzie się nie spieszę.

– Słuchaj, Misza… – szepnął poeta, odciągnąwszy Berlioza na bok. – Z niego żaden zagraniczny turysta. To szpieg. Rosyjski emigrant, który się do nas prześlizgnął⁴¹. Wylegitymuj gościa, bo nam zwieje…

– Myślisz? – szepnął trwożliwie Berlioz i natychmiast przemknęło mu przez głowę: „Przecież on ma rację…”.

– Zaufaj mi – chrypiał mu do ucha poeta. – On tylko udaje durnia, liczy, że coś wyśpiewamy. Słyszałeś, jak zasuwa po rosyjsku – mówił dalej, cały czas łypiąc okiem na nieznajomego, by ten czasem nie dał nogi. – Szybko, łapmy go, bo ucieknie…

I Bezdomny zaczął ciągnąć Berlioza za rękę w stronę nieznajomego.

Ten już nie siedział, lecz stał obok ławki, trzymając w ręku książeczkę w ciemnoszarej oprawie, jakąś grubą kopertę z ozdobnego papieru i kartę wizytową.

– Panowie wybaczą, w ferworze dyskusji zapomniałem się przedstawić. Oto moja wizytówka, paszport i zaproszenie do Moskwy na konsultacje – powiedział dobitnie, wpatrując się badawczo w literatów.

Obaj byli wyraźnie zakłopotani. „Do diabła, wszystko słyszał…” – pomyślał Berlioz, dając zarazem uprzejmym gestem do zrozumienia, że nie ma potrzeby okazywania dokumentów. Gdy cudzoziemiec podsuwał papiery Berliozowi, poeta zdążył dostrzec na wizytówce wydrukowane łacińskim alfabetem słowo „profesor” oraz pierwszą literę nazwiska – „W”.

– Bardzo mi miło – wymruczał nieco skonfundowany redaktor, cudzoziemiec zaś schował dokumenty do kieszeni.

Poprawne stosunki zostały przywrócone i cała trójka z powrotem usiadła na ławce.

– A zatem został pan do nas zaproszony jako konsultant, profesorze? – zapytał Berlioz.

– Jako konsultant.

– Jest pan Niemcem? – dopytywał się Bezdomny.

– Ja…? – zaczął profesor i znienacka popadł w zadumę. – Tak, chyba jestem Niemcem – powiedział.

– Pierwszorzędnie pan mówi po rosyjsku – zauważył Bezdomny.

– O, ja to w ogóle jestem poliglotą, znam całe mnóstwo języków – odparł profesor.

– A jaka jest pańska specjalność? – dociekał Michał Aleksandrowicz.

– Jestem specjalistą w zakresie czarnej magii.

„Masz ci los!…” – przeszyła głowę Berlioza nagła myśl.

– I zaproszono pana do nas jako specjalistę w tej właśnie dziedzinie? – zapytał, jąkając się lekko.

– Tak, w tej dziedzinie – potwierdził profesor i uściślił: – W tutejszej bibliotece państwowej⁴² odnaleziono oryginalne rękopisy Gerberta z Aurillac⁴³, mistrza czarnej magii z dziesiątego wieku. Poproszono mnie, bym je rozszyfrował. Jestem w tej materii jedynym specjalistą na świecie.

– A, już wiem! Pan jest historykiem? – z wyraźną ulgą i zarazem z szacunkiem spytał Berlioz.

– Tak, jestem historykiem – potwierdził uczony i ni w pięć, ni w dziewięć dorzucił: – Dziś wieczorem na Patriarszych Prudach wydarzy się niezwykle interesująca historia!

Tu znowu redaktora z poetą ogarnęło zdumienie, a profesor kiwnął na nich palcem i gdy obaj się ku niemu nachylili, szepnął:

– Pamiętajcie, że Jezus istniał naprawdę.

– Widzi pan, profesorze – odezwał się Berlioz z wymuszonym uśmiechem – szanujemy pańską rozległą wiedzę, lecz mamy w tej kwestii zgoła odmienny pogląd.

– Poglądy nie mają tu nic do rzeczy – odpowiedział dziwaczny profesor. – On po prostu istniał i tyle.

– Ale potrzebny jest jakiś dowód… – zaczął Berlioz.

– Żadnych dowodów nie potrzeba – odparł profesor i kontynuował już ciszej, przy czym jego cudzoziemski akcent nie wiedzieć czemu zniknął: – To wszystko jest bardzo proste: w białym płaszczu ze szkarłatnym jak krew podbiciem, wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan⁴⁴…

* Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczy.

2 _Patriarsze Prudy_ (dosł. Patriarsze Stawy) – skwer w centrum Moskwy, położony nad malowniczym stawem, otoczony z wszystkich stron lipami. Średniowieczna nazwa tego miejsca – Kozie Błoto – kojarzyła się od zarania z siłą nieczystą. W XVII wieku znajdował się tu dwór prawosławnych patriarchów Moskwy i trzy stawy rybne – stąd współczesna nazwa miejsca, mimo że od XIX wieku istnieje już tylko jeden staw. Bułhakow często bywał na Patriarszych Prudach. Wiosną 1924 roku spotykał się tam z Lubow Biełozierską, swoją przyszłą drugą żoną, a od maja 1929 – z Jeleną Szyłowską, trzecią i ostatnią małżonką. Por. przyp. 12.

3 _ubrany w szary letni garnitur_ – ubiór redaktora Berlioza świadczy o tym, że należał on do radzieckiej elity, która w latach 30. XX wieku zaczęła się nosić na modłę przedrewolucyjną, stąd właśnie – mimo nieludzkiego upału – szary garnitur Berlioza i jego elegancki kapelusz, jeszcze w latach 20. uchodzący za „burżuazyjne nakrycie głowy”. Nazwisko fikcyjnego redaktora kojarzy się z francuskim kompozytorem Hectorem Berliozem (1803–1869), twórcą opery _Potępienie Fausta_, oratorium _Dzieciństwo Chrystusa_ oraz _Symfonii fantastycznej_, z takimi częściami jak _Marsz na miejsce straceń_ czy _Sabat czarownic._

4 _elegancki kapelusz_ – w oryginale „_szlapa pirożkom_”, dosłownie „kapelusz bułeczka”, z bruzdą wzdłuż główki, wyglądem przypominający _pork-pie_ albo fedorę. Tak właśnie oddali ów nieprzetłumaczalny rosyjski termin autorzy obu angielskich tłumaczeń _Mistrza i Małgorzaty_: 1. Michael Glenny (1967): „_He carried his decorous pork-pie hat by the brim_”. 2. Richard Pevear i Larissa Volokhonsky (1997): „_He carried his respectable fedora in his hand_…”. W przekładzie niemieckim Thomasa Reschke (1994) pojawia się kapelusz, który „wygląda jak bułeczka”: „_Seinen gediegenen Hut, der wie ein Brötchen aussah, hielt er in der Hand_”. Autorzy obu dotychczasowych polskich tłumaczeń poszli w tym miejscu błędnym tropem, sądząc, że „_szlapa pirożkom_” nie jest rodzajem kapelusza, ale sposobem trzymania go w ręku przez właściciela: 1. Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski (1969): „_Swój zupełnie przyzwoity kapelusz zgniótł w pół i niósł w ręku_”. 2. Andrzej Drawicz (1995): „_W ręku niósł złożony w pół elegancki kapelusz_”. Kto jak kto, ale dbający o elegancję Berlioz na pewno by tak nie zrobił…

5 _w kraciastej cyklistówce_ – wygląd poety Iwana Ponyriowa świadczy o tym, że młodzieniec stylizował się na pisarza proletariackiego nowego pokolenia. W latach 20. XX wieku wybór między kapeluszem a czapką z daszkiem wyznaczał granice konfliktu Nowego i Starego. Lenin na przykład kojarzy się dziś głównie z cyklistówką, ale na emigracji przed 1917 rokiem często nosił kapelusz lub melonik. W młodej Rosji Radzieckiej nie mógłby sobie na to pozwolić. Świadczą o tym słowa jednego z bohaterów sztuki _Adam i Ewa_ (1931) Bułhakowa: „Będzie wojna, bo duszno dziś! Będzie na pewno, bo codziennie w tramwaju słyszę: »Widzicie go, kapelusz sobie włożył!«” (tłumaczenie nasze).

6 _Massolit_ – Moskiewskie Stowarzyszenie Literatów (Moskowskaja Assocyacyja Litieratorow albo Masa Literatów). Organizacji pisarzy o takiej nazwie w Moskwie nie było, ale Bułhakow ironicznie nawiązywał do funkcjonujących w stolicy ZSRR tzw. proletariackich organizacji pisarzy, przede wszystkim do RAPP i MAPP – Rosyjskiego (Moskiewskiego) Stowarzyszenia Pisarzy Proletariackich – znanych z nadgorliwości ideologicznej i donosów na pisarzy.

7 _Bezdomny_ – pseudonim literacki poety Ponyriowa i jego antyreligijny poemat o Jezusie każą przypuszczać, że jednym z prototypów tej postaci był Jefim Pridworow (pseudonim literacki – Demian Biedny), autor rymowanych paszkwili przeciwko chrześcijaństwu (np. „Nowy prawdziwy testament według apostoła Demiana”, 1925), gdzie dokonywał apologii… Judasza. Propagandą antyreligijną zajmowało się wówczas w ZSRR pismo „Bezbożnik”, a inne pseudonimy literackie „chłopskich poetów” tamtych czasów brzmiały: Bezimienny, Głodny, Znajda, Przybłęda. Duński dyplomata Hennig Kehler pisał, że w 1918 roku do Swijażska pod Kazaniem Lew Trocki przywiózł pociągiem o nazwie Lenin pomnik Judasza, odsłonięty uroczyście następnego dnia. W pierwszych latach istnienia ZSRR organizowano Komsomolskie Boże Narodzenia oraz Komunistyczną Paschę. Bywały też Czerwone Wielkanoce, z „sądem” nad papieżem, kończącym się wyrokiem śmierci. W 1929 roku w Moskwie odbył się Drugi Wszechzwiązkowy Zjazd Bezbożników. Trzy lata później Stalin ogłosił plan „bezbożnej pięciolatki”. Zgodnie z nim „do dnia 1 maja 1937 roku na całym terytorium ZSRR nie powinien pozostać ani jeden dom modlitewny i samo pojęcie Boga winno zostać przekreślone jako przeżytek średniowiecza, jako instrument ucisku mas robotniczych”.

8 _strasznym majowym wieczorem_ – akcja właściwa moskiewskich rozdziałów (poza epilogiem) toczy się na początku maja, od środy po zachodzie słońca do nocy z soboty na niedzielę. Rok nie został określony, ale na podstawie innych realiów powieści można uznać, że jest to okres między 1929 a 1939 rokiem.

9 _Mała Bronna_ – jedna z czterech ulic okalających Patriarsze Prudy.

10 _Sadowoje Kolco_ – obwodnica wokół centrum starej Moskwy, wybudowana po wielkim pożarze stolicy w 1812 roku, na miejscu zniszczonego Ziemnego Wału. Początkowo droga była wąska, pozostałą przestrzeń zajmowały sady i wypielęgnowane ogrody przydomowe. Gdy Bułhakow pisał powieść (1928–1940), Sadowoje Kolco diametralnie zmieniło oblicze – zostało wyasfaltowane, tramwaje zastąpiono trolejbusami, a sady i ogródki polikwidowano. Dziś w skład Sadowego Kolca wchodzi trzydzieści siedem ulic i placów – jest to arteria komunikacyjna, po której od rana do nocy mknie w obie strony nieprzerwany sznur aut po dwunastu pasach ruchu.

11 _narzan_ – należy czytać _nar-zan_, woda mineralna z gór Kaukazu, wydobywana w okolicach Kisłowodzka. W latach 30. XX wieku cieszyła się sławą wody leczniczej jeszcze z czasów carskich. W eseju „Kisłowodzk wiosną” (1927) zachwycał się nią jako „żywą wodą” i „szampanem najlepszego gatunku” bliski Bułhakowowi Osip Mandelsztam.

12 _usadowili się na ławce_ – w maju 1929 roku, gdy „powieść o diable” była dopiero w powijakach (wątki o _Mistrzu i Małgorzacie_ pojawią się w redakcji z 1931–1932, a sam tytuł – dokładnie 1 marca 1938), Bułhakow przyprowadził pod tę właśnie ławkę poznaną 28 lutego 1928 roku Jelenę Szyłowską, swą późniejszą żonę, pierwowzór powieściowej Małgorzaty. Po latach wspominała: „Położyłam się spać może nawet o dziewiątej. Nocą (a było około trzeciej, jak się potem okazało) Oleńka (…) obudziła mnie: podejdź do telefonu, twój Bułhakow dzwoni. (Mówiła to z wściekłością). Podeszłam. »Niech się pani ubierze i wyjdzie na ganek« – powiedział tajemniczo Misza. (…) Wyszłam na ganek. Księżyc świeci jak szalony, a Misza, cały w bieli, pod gankiem. Bierze mnie pod rękę, a na wszystkie pytania, na mój śmiech, przykłada palec do ust i milczy jak pień. Prowadzi mnie przez ulicę, przyprowadza na Patriarsze Prudy, stawia pod jednym z drzew i mówi, wskazując na ławkę: tu go ujrzeli po raz pierwszy. I znowu – palec do ust, milczenie” (z listu do brata z lutego 1961, cyt. za: J. Bułgakowa, _Dniewnik Jeleny Bułgakowoj_, Moskwa 1990).

13 _Kisłowodzk_ – miasto uzdrowiskowe na północnym Kaukazie (obecnie Kraj Stawropolski w Federacji Rosyjskiej), znane m.in. z sanatoriów i ujęć wody mineralnej, w tym narzanu. W latach 30. XX wieku ulubione miejsce wypoczynku elity pisarskiej. Mandelsztam w eseju „Kisłowodzk wiosną” (1927) pisał: „Różne bywają słońca, ale takiego jak w Kisłowodzku nie ma chyba nigdzie. Choćby nie wiem jak było gorące, to nigdy nie pali, nie praży, ale jakoś głęboko, na wskroś, napełnia ciało radością (…). Ten sam obywatel, który tu, w Moskwie, obrasta tłuszczem, po parku kisłowodzkim spaceruje sobie z uśmiechniętą fizjonomią”. Idealne wprost miejsce odpoczynku dla przemęczonego przewodniczącego Berlioza.

14 _Filon z Aleksandrii_ (ok. 25 p.n.e.–ok. 50 n.e.) – przedstawiciel żydowskiej filozofii hellenistycznej, interpretator Starego Testamentu w duchu alegoryzmu, myśli egipskiej i filozofii greckiej. W brudnopisach do _Mistrza i Małgorzaty_ Bułhakow zapisywał: „Filon (lata 30. po Chr. – 60 po Chr.) wspomina o Jezusie”.

15 _Józef Flawiusz_ (37–po 95) – żydowski historyk w służbie Rzymian, autor m.in. _Wojny żydowskiej_ oraz _Dawnych dziejów Izraela_. W tych ostatnich (XVIII 3, 3) wspomina imię Jezusa, ale wielu historyków uznaje owo _Testimonium_ _Flavianum_ za późniejszą wstawkę apologetów chrześcijaństwa.

16 _Tacyt_ (ok. 55–ok. 120) – historyk rzymski, w _Rocznikach_ (XV, 44) wspomina imię Chrystusa, gdy wyjaśnia, kim są nienawistni mu chrześcijanie. W bibliotece Bułhakowa znajdował się francuski przekład _Roczników_, wydany w Paryżu w 1858 roku (w archiwum pisarza zachował się wypis łacińskiego fragmentu o Chrystusie z _Roczników_). Swoją drogą, pierwszą namiętną czytelniczką _Roczników_ Tacyta była w Rosji Katarzyna II, jeszcze przed objęciem tronu w 1762 roku.

17 _Ozyrys_, _Tamuz_, _Marduk_, _Huitzilopochtli_ – podobne starożytne pogańskie bóstwa z kilku kontynentów służyły młodej władzy radzieckiej jako pseudobiblia _pauperum_ dla ateizowanego ludu. Por. przyp. 20.

18 _ani niskiego, ani nazbyt wysokiego wzrostu_ _(…)_ _nosił drogi szary garnitur_ – z opowieści rozstrzelanego w 1937 roku Aleksandra Czajanowa „Benedyktow albo Pamiętne wydarzenia życia mego” (1921): „To był on! (…). Wzrostu raczej niskiego niż wysokiego, w szarym staromodnym garniturze (…). Wokół niego nie było języków ognia, nie pachniało też siarką, wszystko w nim było zwykłe i codzienne, ale ta diabelska codzienność była przesycona czymś znaczącym, władczym”. Utwór Czajanowa opowiadał o pobycie szatana w Moskwie, o tym, jak główny bohater toczy walkę o duszę ukochanej kobiety podporządkowanej przybyłemu diabłu… Nazwisko owego bohatera brzmiało Bułhakow! I musi być w tym coś mistycznego, skoro w 1921 roku nikt jeszcze o Michale Bułhakowie nie słyszał… Jego druga żona Lubow Biełozierska wspominała, że pisarz zapoznał się z utworem Czajanowa w 1926 roku i był uderzony takim zbiegiem okoliczności.

19 _z czarną gałką w kształcie głowy pudla_ – w _Fauście_ (1154–1332) Goethego pudel symbolizuje szatana (wszystkie odniesienia do _Fausta_ w przypisach – według przekładu i numeracji wersów Feliksa Konopki).

20 _fenicki Adonis_, _frygijski Attis_, _perski Mitra_ – dwaj pierwsi to bóstwa wegetacji i roślin, corocznie wracające na ziemię, trzeci zaś to bóg Słońca, opiekun panujących i wojowników. W ZSRR – jak pisał po odwiedzeniu Moskwy i Leningradu w 1932 roku Antoni Słonimski – bożki owe służyły w nowo powstałych muzeach ateizmu jako „dowody na nieistnienie Boga”: „W Isakijewskim Soborze zobrazowana jest historia kultów religijnych. Stoją tu rzędem bożki murzyńskie, poczwarne maszkary, stuczłonkie posągi ze Wschodu, bohomazy religijne. Ma to na celu obudzenie w zwiedzającym nie tylko obrzydzenia, ale i wesołości. Patrzcie, do czego modlili się ludzie” (_Moja podróż do Rosji_).

21 _w ogóle nie istniał, tak samo i Jezus_ – Berlioz relacjonuje popularne w początkach istnienia ZSRR poglądy Arthura Drewsa, egzegety protestanckiego, autora „Mitu Chrystusa” 1909), twórcy teorii zwanej „historyzacją mitu”. Dowodził on, że Jezus był postacią wymyśloną, personifikacją idei spotykanej we wszystkich religiach starożytnych, zrodzonej z tęsknoty ludzi za odkupicielem Mesjaszem. Bułhakow czytał książkę Drewsa w rosyjskim tłumaczeniu.

22 _czyżby Polak?_ – nieznajomy był na pewno cudzoziemcem. W stalinowskim ZSRR już samo to wystarczało, aby człowieka traktowano z wrogością. Polaków po wojnie polsko-bolszewickiej 1919–1920 nazywano w komunistycznej Rosji „białopolakami”, czyli sojusznikami antykomunistycznej Białej Armii. Termin wszedł ponownie do użycia po napaści ZSRR na Polskę 17 września 1939.

23 Pięć dowodów na istnienie Boga św. Tomasza z Akwinu (1224 lub 1225–1274), zawartych w jego _Sumie teologicznej_. Stosowne informacje Bułhakow zaczerpnął z artykułu „Bóg” z wielotomowego rosyjskojęzycznego „Słownika encyklopedycznego” Brockhausa i Efrona (publikowanego w latach 1890–1907), z którego – mając go pod ręką w domowej bibliotece – często korzystał podczas pisania _Mistrza i Małgorzaty_.

24 Bułhakow miał też w swej bibliotece dzieło Immanuela Kanta (1724–1804) _Religia w obrębie samego rozumu_. Prace niemieckiego filozofa od 1924 roku znajdowały się na liście książek zakazanych w ZSRR, ułożonej przez wdowę po Leninie Nadieżdę Krupską.

25 Z hasła „Bóg” w „Słowniku encyklopedycznym” Brockhausa i Efrona: „Schiller powiada, że Kant głosi moralność, która zadowala tylko ludzi o duszach niewolników, a Strauss ironicznie zauważa, że Kant w swoim systemie – przeciwnym teizmowi – umieścił przybudówkę, żeby do niej wsadzić Boga”. _Fryderyk Schiller_ (1759–1805) – niemiecki poeta, bardzo ceniony w dziewiętnastowiecznej Rosji, swoimi _Zbójcami_ wywarł wpływ m.in. na Fiodora Dostojewskiego. W bibliotece Bułhakowa znajdowała się czterotomowa edycja poetyckich przekładów z Schillera. _Dawid Strauss_ – niemiecki filozof religii, autor bardzo popularnego wśród ateistów w Rosji od połowy XIX wieku „Żywota Jezusa” (1835–1836). Bułhakow miał w swej bibliotece rosyjski przekład książki Straussa, wydany w dwóch tomach w Sankt Petersburgu i Lipsku w 1907.

26 _Sołówki_ – popularne określenie archipelagu Wysp Sołowieckich na Morzu Białym, gdzie w XV wieku zbudowano słynny monastyr Sołowiecki. W 1922 roku klasztor został zlikwidowany przez bolszewików i zamieniony w obóz pracy. Łagier funkcjonował w latach 1923–1939, na Sołówkach zginął m.in. prawosławny duchowny i teolog Paweł Florenski, którego praca „O złudzeniach w geometrii” wywarła istotny wpływ na _Mistrza i Małgorzatę._ Od końca XX wieku monastyr Sołowiecki znów funkcjonuje jako klasztor.

27 _człowiek tym wszystkim kieruje_ – ironiczna aluzja do wiersza Włodzimierza Majakowskiego „Nasze zmartwychwstanie” (1927), w którym poeta słyszał „kroki komsomolców, zwiastujących nową religię” i odbierał „bogu” prawo do kierowania losem samodzielnego człowieka.

28 _sarkoma –_ nowotwór złośliwy.

29 _leży teraz nieruchomo w drewnianej skrzyni_ – aluzja do dobrze znanego Bułhakowowi opowiadania Iwana Bunina _Pan z San Francisco_ (1915) o amerykańskim milionerze, który wybrał się z żoną i córką w dwuletnią podróż do Starego Świata, ale umarł niespodziewanie na Capri i musiał wracać do ojczystego San Francisco w drewnianej skrzyni pod pokładem statku. W Bułhakowowskiej _Białej gwardii_ (1924) to właśnie opowiadanie Bunina czytała jedna z bohaterek – Jelena Turbina. Por. przyp. 91.

30 _palą go w piecu_ – akt kremacji pozostawał w zgodzie z ideologią komunistyczną. Por. przyp. 353.

31 W drugiej redakcji powieści (1932–1936) pojawiał się tu polski motyw – _Marsz pogrzebowy_ Szopena: „Ten, kto jeszcze niedawno wydawał polecenia przez telefon, pokrzykiwał na podwładnych, z atencją rozmawiał z przełożonymi, wybierał się do Kisłowodzka, leży oto teraz w skrzyni, złożywszy ręce na piersi, a niepocieszona wdowa stoi u wezgłowia i zastanawia się, czy dostanie rentę osobistą. Orkiestra w drzwiach gra fałszywie marsza Szopena”. Jest to jedyna w ostatecznej wersji powieści aluzja do muzyki Szopena. Jego muzyką zachwycał się Bułhakow od lat dziecięcych w Kijowie, dzięki swej matce Warwarze Michajłownej, która wieczorami grała na fortepianie utwory polskiego kompozytora. Podział na redakcje _Mistrza i Małgorzaty_ w tym przypisie i poniższych – według klasyfikacji Jeleny Kołyszewej, przedstawionej w fundamentalnej pracy M.A. Bułgakow, _Mastier i Margarita. Połnoje sobranije czernowikow romana, Osnownoj tiekst_, Moskwa 2015, t. 1–2.

32 _Nasza marka_ – papierosy popularne w latach 20. w ZSRR.

33 Scena częstowania papierosami wedle życzeń przypomina fragment z _Fausta_ Goethego, gdzie Mefistofeles częstuje biesiadników winem wedle upodobań (_Faust_, 2273–2305).

34 _brylantowy trójkąt_ – ten symbol na papierośnicy Wolanda wywoływał przeróżne skojarzenia. Przygotowując w 1985 roku objaśnienia do edycji _Mistrza i Małgorzaty_, która ukazała się w 1990 roku w II serii Biblioteki Narodowej, poszedłem śladem Milivoje Jovanovicia, podkreślającego związki trójkąta z symboliką masońską. Jednak dziś zdecydowanie odrzucam takie skojarzenie. Figury tej nie należy też utożsamiać z okiem Opatrzności, jak to pochopnie uczynił jeden z pierwszych badaczy kulturowo-religijnych kontekstów _Mistrza i Małgorzaty_ Igor Bełza. Rację ma tu, jak zwykle, Lidia Janowska, która w pracy „Trójkąt Wolanda” (Kijów 1992) potrafiła dostrzec związki trójkąta z grecką deltą, pierwszą literą słowa „diabeł” w języku Homera i Plutarcha – Διάβολος. Bułhakow spokojnie mógł dostrzec to graficzne pokrewieństwo, czytając hasło „diabeł” w „Słowniku encyklopedycznym” Brockhausa i Efrona. Dodam, że złote i platynowe trójkąty – z wygrawerowanym na nich pentagramem oraz znakami AIQ BKR (kabały dziewięciu komnat) – Bułhakow na pewno spotkał w opowiadaniu Aleksandra Czajanowa „Benedyktow albo Pamiętne wydarzenia życia mego”. W utworze tym trójkąty były własnością diabła jako przypisane konkretnej duszy ludzkiej, nad którą szatan przejmował panowanie.

35 _Merkury w drugim domu… księżyc zniknął –_ brzmi jak opis zaćmienia Księżyca przez Merkurego. Scena wróżenia również jest zapożyczona z _Fausta_, gdzie w podobny sposób przepowiada przyszłość Mefistofeles (4969–4984).

36 _Wrogowie? Interwenci?_ – strach przed obcymi „interwentami” był obecny w stalinowskim ZSRR jako echo wspomnień po wojskowej ingerencji obcych państw podczas wojny domowej 1917–1923. Stalin w „Prawdzie” w maju 1920 nazwał tę interwencję „trzema napaściami ententy”, z których trzecią wiązał z wojną polsko-bolszewicką, uznając ją za wojnę obronną: „To Polska jest stroną napadającą, która odrzuciła pokojowe propozycje Rosji, podczas gdy Rosja jest stroną broniącą się, co daje jej ogromną przewagę moralną”. Sam Bułhakow pisał w dzienniku _Pod butem_ 18 października 1923 roku: „Jak informują »Izwiestija«, w Polsce strajk górników w Zagłębiu Donieckim, który rozprzestrzenia się na cały (?) kraj. Terror wobec organizacji robotniczych itd. Być może świat faktycznie znajduje się w przededniu decydującej konfrontacji komunizmu z faszyzmem. Jeśli wydarzenia potoczą się tym torem, pierwsze, co nas czeka, to wojna bolszewików z Polską” (tłum. Margarita Bartosik).

37 _komsomołka_ – członkini Komsomołu, masowej komunistycznej organizacji młodzieżowej założonej w 1918 roku (od 1924 nosiła imię Lenina), rozwiązanej dopiero przez Michała Gorbaczowa w latach 90.

38 _Sadowa_ – w istocie ulica Wielka Sadowa (część magistrali Sadowoje Kolco), na której pod numerem 10 znajdowało się słynne mieszkanie Bułhakowa w Moskwie (1921–1924). Por. przyp. 208.

39 _o dziesiątej wieczorem –_ być może aluzja do Stalina. Miał on zwyczaj pracować na Kremlu do późnych godzin nocnych i wracał z Kremla przez Arbat do willi w podmoskiewskim Kuncewie przeważnie po północy. Lubił za to pospać rano.

40 _„Gazeta Literacka”_ („Litieraturnaja gazieta”) – moskiewski tygodnik literacki wychodzący od 1929 roku do dziś.

41 _rosyjski emigrant, który się do nas prześlizgnął_ – chodzi o hipotetycznego zwolennika białego reżimu carskiego – oficera, ziemianina albo arystokratę. Większość z nich po rewolucji bolszewickiej wyemigrowała na Zachód. Mający nienaganne maniery Woland rzeczywiście mógł przypominać Iwanowi białego oficera emigranta, który przyjechał do stalinowskiego ZSRR na przeszpiegi.

42 _tutejsza biblioteka państwowa_ – Rosyjska Biblioteka Państwowa, największa biblioteka w Rosji, potem w ZSRR, założona w 1862 roku jako część Muzeum Rumiancewa. W latach 1924–1992 – Biblioteka im. Włodzimierza Lenina. Bułhakow odwiedzał ją z żoną Jeleną w latach 30., szukając materiałów do wątków biblijnych _Mistrza i Małgorzaty_.

43 _Gerbert z Aurillac_ (ok. 945–1003) – papież Sylwester II (999–1003), francuski benedyktyn, uczony, wychowawca cesarza Ottona III. Po śmierci wokół jego osoby narosła legenda, jakoby umiał wytwarzać złoto i kontaktował się z siłą nieczystą. W Moskwie nigdy nie odnaleziono żadnych jego rękopisów. Bułhakow mógł natomiast wiedzieć o wydanych w Kijowie pod koniec XIX wieku listach i manuskryptach Sylwestra II, przygotowanych przez profesora Nikołaja Bubnowa.

44 _nisan_ – pierwszy miesiąc w ruchomym, księżycowo-słonecznym kalendarzu Żydów, obejmujący okres od nowiu marca do nowiu kwietnia. 14 dnia miesiąca nisan, w przeddzień żydowskiego święta Paschy obchodzonego na pamiątkę wyjścia z Egiptu, miał miejsce sąd Piłata nad Jezusem. Akcja części biblijnej _Mistrza i Małgorzaty_ – jak wynika z zachowanego w archiwum pisarza brulionu do trzeciej redakcji powieści – dzieje się w 33 roku n.e.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: