- W empik go
Mistrz tajemnicy - ebook
Mistrz tajemnicy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 153 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A na domiar złego szaman Scundoo popadł w niełaskę i nie można było skorzystać z jego słynnej czarodziejskiej sztuki, by odkryć złoczyńcę. Bo i rzeczywiście: miesiąc temu obiecał pomyślny południowy wiatr, więc plemię postanowiło wybrać się na potlatch do Tonkinu, gdzie Taku Jim miał wydać wszystkie swoje dwudziestoletnie oszczędności. I patrzcie. Kiedy nadszedł ten dzień, zerwał się fatalny północny wiatr i z trzech pierwszych kanoe, które odważyły się wypłynąć na wzburzone morze, jedno poszło na dno, pozostałe zaś rozbiły się na skałach tak, że nawet utonęło jedno dziecko. „Przez pomyłkę pociągnąłem za sznurek przy złym worku” – tłumaczył się szaman. Ale ludzie nie chcieli o niczym słyszeć: przestali mu znosić pod próg ofiary z mięsa, ryb i futer. Siedział więc teraz nadęty w swej chacie, jak myśleli – poszcząc w gorzkiej pokucie, a w rzeczywistości racząc się szczodrze ze swych obfitych, tajemnych zapasów i rozmyślając nad przewrotnością tłumu.
Zginęły gdzieś koce Hooniah. Dobre, cudowne ciepłe i grube koce, z których była tym bardziej dumna, że dostały jej się za bezcen. Ty-Kwan z pobliskiej wsi zgłupiał chyba, że rozstał się z nimi tak łatwo. Hooniah nie wiedziała, że należały do zamordowanego Anglika; po jego zaginięciu amerykański kuter dość długo krążył przy brzegu, a jego motorówki sapały i warkotały po ukrytych zatoczkach. I nie nie mąciło jej zadowolenia, bo nie wiedziała, że Ty-Kwan na gwałt wyzbył się koców, by uwolnić swe plemię od odpowiedzialności przed sądem za tę zbrodnię. A że inne kobiety pękały z zazdrości, jej duma przeszła wszystkie granice, rozrosła się, objęła całą wieś i wybrzeże Alaski od Dutch Harbor do St. Mary. Wspaniała grubość tych koców i to, że były tak cudownie ciepłe zdobyły totemowi Hooniah słuszny szacunek, a jej imię było na ustach mężczyzn na wszystkich morskich łowiskach i podczas uczt. Okoliczności, w jakich zginęły, były nadzwyczaj tajemnicze.
– Tylko je rozłożyłam na słońcu pod boczną ścianą domu… – po raz tysiączny skarżyła się Hooniah swym siostrom z plemienia Thlinget. – Tylko je rozłożyłam i odwróciłam się na chwilę, bo Di-Ya, ten rabuś surowego ciasta i pożeracz mąki, wsadził głowę do żelaznego garnka, przewrócił go i ugrzązł w nim. Nogi mu się bełtały w powietrzu jak gałęzie drzewa na wietrze. Ledwie go stamtąd wyciągnęłam i dwa razy pacnęłam głową o drzwi, by mu we łbie rozjaśnić i, wyobraźcie sobie, koce znikły.
– Koce znikły – przerażonym szeptem powtórzyły kobiety. „Straszna strata” – powiedziała jedna. A druga: „Takich koców jeszcze nie było”. Trzecia dodała: „Bardzo cię żałujemy, Hooniah”. Ale w duszy każda z nich cieszyła się, że te wstrętne koce, ta sól w oku wszystkich, nareszcie przepadły.
– Tylko je rozłożyłam na słońcu… – zaczęła Hooniah po raz tysiączny pierwszy.
– Tak, tak – głośno odezwał się znudzony Bawn. – Nikt obcy nie zaglądał jednak do wsi. Jasne więc, że ktoś z naszych ukradł koce.
– O Bawn, czyż to możliwe? – chórem odezwały się oburzone kobiety. – Któż by to zrobił!
– A więc chyba czary – ciągnął Bawn dość flegmatycznie, choć ukradkiem chytrym spojrzeniem przesunął po twarzach kobiet. – Czary! – Na dźwięk tego strasznego słowa przycichły i z lękiem spojrzały po sobie.
– Tak – potwierdziła Hooniah i jej ukryta złośliwość wyszła na jaw w chwilowym podnieceniu. – Zawiadomiono już Klok-No-Tona i posłano po niego łódź z silnymi wioślarzami. Na pewno przybędzie z wieczornym przypływem.
Małe grupki rozproszyły się natychmiast i strach padł na całą wieś. Ze wszystkich nieszczęść czary były najokropniejsze. Tylko szamani potrafią radzić sobie z rzeczami nieuchwytnymi i tajemniczymi i nikt – mężczyzna, kobieta czy dziecko – aż do chwili próby nie może wiedzieć, czy szatan nie opanował jego duszy. A ze wszystkich szamanów najgroźniejszy był Klok-No-Ton, który mieszkał w sąsiedniej wsi. Żaden nie odkrył tylu złych duchów co on, żaden nie poddawał ofiar straszniejszym torturom. Raz odnalazł nawet diabła ukrytego w trzymiesięcznym dziecku. Najbardziej upartego diabła ze wszystkich, którego zdołano wypędzić dopiero wtedy, gdy dziecko przez tydzień leżało na tarninie i na głogu. Ciałko wrzucono potem do morza, ale fale ciągle wyrzucały je na brzeg, niby jakąś klątwę ciążącą na wsi. I nie zniknęło dopóty, dopóki w czasie odpływu nie przywiązano do pala dwóch silnych ludzi i morze ich nie zatopiło.
Po tego właśnie Klok-No-Tona posłała teraz Hooniah. Szkoda, że Scundoo, ich własny szaman, był w niełasce. On miał łagodniejsze sposoby i znany był z tego, że wypędził dwóch diabłów z mężczyzny, który później spłodził siedmioro zdrowych dzieci. Ale Klok-No-Ton! Na myśl o nim serce w nich zamierało od złych przeczuć i każdemu zdawało się, że inni patrzą nań podejrzliwie; każdemu i wszystkim prócz Sime'a. Sime zaś był niedowiarkiem, który z pewnością źle skończy, a tej pewności nie zdołały zachwiać nawet jego powodzenia.
– Cha, cha, cha – śmiał się Sime. – Złe duchy i Klok-No-Ton, który jest najgorszym złym duchem w całym kraju Thlingetów.