Mistrzowie flirtu - ebook
Mistrzowie flirtu - ebook
Sir Jasper Coale znany jest z niechęci do małżeństwa. Zmęczony zainteresowaniem debiutantek, wyjeżdża do Bath. Główną atrakcją miasta są wieczorki karciane organizowane przez tajemniczą lady Suzanne Prentess. Suzanne jest nie tylko namiętną hazardzistką, ale też mistrzynią flirtu, na który pozwala sobie jedynie przy karcianym stole. Sir Coale chce odkryć jej wszelkie sekrety i proponuje zakład. Stawką jest bezcenny klejnot lub kolacja we dwoje. Zapowiada się pasjonująca rozgrywka…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1344-8 |
Rozmiar pliku: | 825 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– No, no, lordzie Markham. Czy widział pan kiedyś takie ładne dziecko?
Jasper Coale, wicehrabia Markham, patrzył na dziecko w kołysce i zastanawiał się, co odpowiedzieć. Na szczęście na pomoc przyszła szwagierka.
– Ależ, lady Andrews, od kiedy to mężczyźni interesują się niemowlętami? Wicehrabia zapewne cieszy się tylko, że jego chrześniak nie krzyczy co sił w płucach, tak jak podczas uroczystości. Całe szczęście, że usnął, gdy wracaliśmy z kościoła.
Chrzciny drugiego dziecka Dominica i Zeli były ważnym wydarzeniem i kościółek w Lesserton pękał w szwach. Po uroczystości Dominic wydał przyjęcie dla dzierżawców i mieszkańców wioski w Białym Jeleniu, a rodzina i przyjaciele zostali zaproszeni do Rooks Tower. Zela z zadowoleniem patrzyła na gości, którzy zjechali z całej Anglii, chociaż zbierało się na śnieg, jak zwykle na początku roku. Podejrzewała, że to obecność samego wicehrabiego Markham przekonała wielu z nich, aby odejść od ciepła domowych kominków. Jasper nie mógł przybyć na chrzciny swojej bratanicy Arabelli przed półtora rokiem, ale Zela i Dominic prosili go, by został ojcem chrzestnym ich drugiego dziecka i tym razem tylko zupełnie nieprzejezdne drogi mogłyby go zatrzymać w domu.
W kominkach w Rooks Tower płonął ogień, stół uginał się pod ciężarem zastawy i potraw, a wino lało się strumieniami. Jasper był pewien, że cała okolica przez najbliższe miesiące będzie rozprawiać o gościnności Coale’ów. Większość gości zgromadziła się w żółtym salonie, Jasper jednak poszedł w głąb domu i dołączył do Zeli w gabinecie, gdzie dziecko spało pod opieką niańki. Sir Arthur i lady Andrews, obydwoje w doskonałych humorach, podążyli za nim.
– Muszę przyznać, że mój chrześniak bardzo mi się podoba, szczególnie gdy śpi – uśmiechnął się Jasper, zaglądając do kołyski.
– We mnie wzbudza instynkt kwoki – oświadczyła lady Andrews, na co jej mąż parsknął śmiechem.
– Bogu dzięki, moja droga, że dni twojego macierzyństwa już minęły.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, sir. – Lady Andrews podniosła błyszczące oczy na Jaspera. – A co z panem, lordzie Markham? Jestem pewna, że zazdrości pan bratu, widząc, jak bardzo jest szczęśliwy.
W ciemnych oczach Zeli błysnął niepokój. Uśmiech Jaspera zgasł. Musiał szybko coś powiedzieć, żeby nikt nie zwrócił uwagi na jej bladość. Ale zanim znalazł odpowiednie słowa, jego szwagierka doszła do siebie i zaśmiała się ze wszystkimi.
– Po spędzeniu dwóch tygodni w towarzystwie chrześniaka i bratanicy lord Markham zapewne jeszcze bardziej ceni sobie wolność. – Wzięła go za rękę i wsunęła sobie pod ramię. – Proszę nam wybaczyć, lady Andrews i sir Arthurze, muszę zabrać wicehrabiego, by pożegnał się z moją siostrą.
– Podziwiam twój refleks – wymamrotał Jasper, gdy wychodzili z pokoju.
– Musiałam coś zrobić – odpowiedziała cicho. – Nie chciałam, żebyś ich uraził jakimś ostrym słowem. To dobrzy ludzie i nie mieli złych intencji.
– Nie mieli złych intencji? – prychnął Jasper. – Wybacz, ale zdaje się, że ostatnio cały świat chce mnie wyswatać. Wystarczy, że spojrzę na jakąś kobietę, a jej rodzina już słyszy weselne dzwony.
– Z pewnością zawsze tak było, tylko teraz bardziej to zauważasz – zaśmiała się Zela.
– Może masz rację. Sądziłem, że gdy wyjadę z Londynu, uda mi się wreszcie odpocząć od nieustannych plotek i spekulacji.
– Milordzie, masz prawie trzydzieści lat. Całe towarzystwo uważa, że czas już, byś się ustatkował i spłodził dziedzica.
– Towarzystwo niech się łaskawie powiesi. Nie ożenię się bez miłości, a wiesz, że jesteś jedyną kobietą…
Zela zatrzymała się.
– Cicho, Jasperze. Ktoś może to usłyszeć.
– I co z tego? – uśmiechnął się. – Dominic wie, że dałaś mi kosza, a inni nic mnie nie obchodzą.
Potrząsnęła głową, próbując obrócić sytuację w żart.
– Wstydź się, milordzie. Twoja reputacja flirciarza, któremu żadna kobieta nie potrafi się oprzeć, zostałaby poważnie nadwerężona, gdyby świat się dowiedział, że dostałeś kosza.
Popatrzył na nią, zastanawiając się, jak to możliwe, by ze wszystkich znanych mu kobiet jedyna, z którą chciał się ożenić, wybrała jego brata bliźniaka. Nigdy nie uległa jego urokowi i być może po części dlatego tak go pociągała.
– Masz rację – mruknął i ucałował jej palce. – W takim razie niech pozostanie naszą tajemnicą, że jesteś kobietą, która złamała mi serce.
Zela zarumieniła się i potrząsnęła głową.
– Ależ, Jasperze, może je troszeczkę pokiereszowałam, ale z pewnością nie złamałam. Nie jestem odpowiednią kobietą dla ciebie. Z pewnością gdzieś na świecie jest inna, która znacznie bardziej do ciebie pasuje.
– Jeszcze jej nie znalazłem, chociaż szukam wytrwale.
– Miłość odnajduje nas wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy. Tak było ze mną i z Dominikiem.
Na wzmiankę o mężu w jej oczach rozbłysła iskierka. Serce Jaspera ścisnęło się na ten widok.
– Co tu się dzieje? Znów romansujesz z moją żoną, sir?
Zela odwróciła się i z szerokim uśmiechem wyciągnęła rękę do męża. Małżeństwo służyło Dominicowi. Poważnie ranny żołnierz, który wrócił z Półwyspu Iberyjskiego ledwo żywy, teraz był zadowolonym ojcem rodziny i szanowanym właścicielem ziemskim. Okropne blizny na jego twarzy i ciele powoli znikały od maści i balsamów, które przygotowywała mu Zela.
– Lady Andrews mówiła właśnie Jasperowi, że czas już, by się ożenił – powiedziała Zela ze śmiechem.
– To prawda – mruknął Dominic. – Mógłbyś wreszcie ulżyć tym nieszczęsnym kobietom. Moi znajomi w mieście mówią, że gdy po sezonie wyjechałeś z Londynu, co najmniej trzy głupie gąski wpadły w rozpacz.
Jasper szeroko rozłożył ramiona.
– Skoro mają ochotę ze mną flirtować, jak mógłbym im tego odmawiać? A co do małżeństwa, nie planuję się jeszcze ustatkować.
– Ale powinieneś – odrzekł śmiało bliźniak. – Potrzebujesz syna. Ja nie chcę tytułu. Doskonale się czuję tutaj, w Rooks Tower. – Objął Zelę i przyciągnął do siebie. – Chodź, moja droga. Twoja siostra zaraz wyjeżdża do West Barton. Chce się z tobą pożegnać.
– Właśnie idziemy pożegnać się z Marią, Reginaldem i małym Nickym. Pewnie już nie zobaczymy mojego siostrzeńca przed wyjazdem do szkoły w Exeter – westchnęła Zela. – Będziemy za nim bardzo tęsknić, prawda, Dom?
– Mały Nicky ma już jedenaście lat i stał się takim łobuzem, że mój łowczy gotów go udusić – odparł ciepło jej mąż.
Jasper uśmiechnął się, wspominając własne dzieciństwo.
– W takim razie koniecznie trzeba go wysłać do szkoły.
Zela znów ujęła go pod ramię i poprowadziła w stronę żółtego salonu.
– Zatem zamierzasz opuścić nas jutro? Wracasz do Londynu?
– Nie, jadę do Bristolu. A dokładniej do Hotwells.
– Hotwells? – Dominic wybuchnął śmiechem. – Tylko mi nie mów, że zamierzasz odwiedzić Glorianę Barnabus!
– W rzeczy samej. Przed świętami dostałem od niej list. Prosiła, bym do niej zajrzał.
– Cóż za wspaniałe nazwisko – zachwyciła się Zela. – Czy osoba, która je nosi, jest równie barwna?
– Nie – westchnął Dominic. – To nasza daleka kuzynka, wiecznie słabująca wdowa. Nie wyjaśniła, dlaczego tak nagle zapragnęła się z tobą zobaczyć po tylu latach?
– Ani słowem, chociaż przypuszczam, że ma to coś wspólnego z jej synem Geraldem. Pewnie chce, żebym pomógł mu realizować ambicje polityczne albo coś w tym rodzaju.
Dominic wzruszył ramionami i odsunął się od drzwi.
– No cóż, zajmiesz się Glorianą i przynajmniej przez jakiś czas nie będziesz rozrabiał.
Zela popatrzyła na szwagra z namysłem.
– Nie byłabym tego taka pewna, mój drogi. Ze swoim urokiem i z tą przystojną twarzą lord Markham wszędzie narozrabia.
Jasper wyruszył z Rooks Tower następnego ranka. Sam powoził karyklem. Towarzyszył mu tylko chłopak stajenny i kuferek przywiązany rzemieniem z tyłu powozu. Żegnający go Dominic i Zela wyglądali jak uosobienie szczęścia małżeńskiego. Nie zazdrościł im, bowiem nie wierzył, by kiedykolwiek coś podobnego stało się jego udziałem. Znał mnóstwo kobiet, z wieloma flirtował, ale żadna oprócz Zeli nie trafiła do jego serca. Z westchnieniem usiadł wygodniej i skupił się na powożeniu. Zapewne kiedyś będzie się musiał ożenić i spłodzić dziedzica, ale jeszcze nie teraz.
Panna Suzanne Prentess weszła do porannego pokoju swojej rezydencji w Bath. Przy złoconym stoliku zarzuconym papierami siedziała jej ciotka, zajęta dodawaniem kolumny cyfr. Nawet nie podniosła głowy, gdy jej siostrzenica zapytała:
– Ile zarobiłyśmy ostatniego wieczoru?
Pani Wilby skończyła obliczenia i schludnym charakterem pisma zanotowała sumę na dole kartki.
– Prawie dwieście funtów. Po odjęciu kosztów kolacji, świec i temu podobnych powinno nam zostać co najmniej sto pięćdziesiąt. Całkiem nieźle, wziąwszy pod uwagę, że jeszcze nie zaczął się marzec.
Suzanne popatrzyła na nią z podziwem.
– Niezmiernie się cieszę, że odkryłaś w sobie talent do interesów, ciociu Maude.
Przywiędłe policzki pani Wilby zabarwiły się rumieńcem.
– Nonsens. To tylko zdrowy rozsądek i umiejętność rachowania, moja droga. Ty również to potrafisz.
– Bogu dzięki. To bardzo pomaga skubać naszych gości.
– Suzanne, nikogo nie skubiemy! Po prostu lepiej od nich potrafimy oceniać swoje szanse. – Rumieniec na jej policzkach pogłębił się. – Mówisz tak, jakbyśmy prowadziły przybytek hazardu, choć dobrze wiesz, że nigdy bym się na coś takiego nie poważyła.
– Nie, nie, oczywiście, że nie, ciociu – powiedziała szybko Suzanne. – Tylko się z tobą droczę. Po prostu zapraszamy przyjaciół na wieczór przy kartach, a jeśli stracą przy tym kilka szylingów…
– Albo gwinei.
– Albo gwinei – zgodziła się Suzanne z błyskiem w oczach. – Tym lepiej dla nas.
Ciotka Maude popatrzyła na nią niepewnie, po czym splotła dłonie i wybuchnęła:
– Ale wcale mi się to nie podoba, że zarabiamy pieniądze w taki sposób!
– Nie zarabiamy tak wiele, ciociu. A poza tym niektórzy z naszych gości wychodzą stąd wygrani.
– No tak, ale ogólnie rzecz biorąc… Ach, moja droga! Wciąż myślę, że to nie jest w porządku. Nasi sąsiedzi z Royal Crescent nie są z tego powodu zachwyceni.
Suzanne opadła na sofę.
– Też mi coś! To tylko kilku starych, marudnych hipochondryków. Przecież bardzo starannie dobieramy gości. Ja sama nie zamieszkałabym tu z własnej woli, ale testament wuja jednoznacznie stanowił, że nie mogę tknąć mojego majątku ani sprzedać tego domu, dopóki nie skończę dwudziestu pięciu lat. Zostały jeszcze dwa lata.
– Mogłabyś wynająć dom i poszukać dla nas czegoś mniejszego.
Suzanne stanowczo potrząsnęła głową.
– Nie. Ten dom bardzo mi odpowiada. Ma dobre położenie, przez co nasze wieczory nabierają prestiżu. A poza tym jestem przecież dziedziczką fortuny i adres przy Royal Crescent doskonale pasuje do mojego statusu – dodała z odrobiną przekory.
Ciotka Maude opuściła spojrzenie na swoje paznokcie.
– Kiedy prosiłaś, żebym z tobą zamieszkała, sądziłam, że chodzi ci o to, byś mogła wychodzić i pokazywać się w towarzystwie.
– Przecież pokazuję się w towarzystwie, ciociu. Bywamy w łaźniach i w teatrze, na balach i na zgromadzeniach.
– Ale myślałam, że chcesz sobie znaleźć męża.
Suzanne wybuchnęła śmiechem.
– Nie, nie, nigdy nie miałam takiego zamiaru. Doskonale się czuję w stanie wolnym.
– Masz już dwadzieścia trzy lata i grozi ci, że zostaniesz starą panną.
– No to zostanę – odrzekła Suzanne z rozbawieniem. – A może przyjmę oświadczyny któregoś z tych czarujących młodych ludzi, którzy ozdabiają nasze wieczory?
– Gdybyś tylko zechciała to zrobić… – westchnęła pani Wilby.
– Pan Barnabus oświadczył mi się wczoraj. – Dostrzegła błysk nadziei na twarzy ciotki i szybko potrząsnęła głową. – Oczywiście odmówiłam. Bardzo się starałam nie dopuścić do tych oświadczyn, ale nie dał się zniechęcić.
– Och, mój Boże! Czy był bardzo rozczarowany?
– Tak, ale szybko mu to minie.
– Mam nadzieję, że nie spróbuje ze sobą skończyć tak jak ten biedny pan Edmonds.
Suzanne roześmiała się.
– Nie sądzisz chyba, że odrzucenie przeze mnie oświadczyn Jamiego Edmondsa miało cokolwiek wspólnego z tym, że wpadł do rzeki?
– Słyszałam, że skoczył z mostu Bath Bridge.
– Droga ciociu, pan Edmonds zwyczajem młodych ludzi pił w jakiejś podrzędnej tawernie na nabrzeżu, a potem próbował przejść po poręczy mostu. Stracił równowagę i spadł na barkę z węglem. – Na widok rozczarowania na twarzy ciotki jej usta zadrgały. – Wiem, że tak było, bo sam mi o tym opowiadał, gdy spotkałam go później na Milsom Street.
– Ale wszyscy mówili…
– Wiem, co wszyscy mówili. Tę plotkę rozpuścił jeden z przyjaciół pana Edmondsa, pan Warwick. Był na mnie zły, bo w zeszłym tygodniu nie chciałam przyjąć od niego weksla i odesłałam go do domu jeszcze przed kolacją.
Pani Wilby skinęła głową.
– Ach, tak, pamiętam. Było zupełnie oczywiste, że wypił za dużo i nie nadawał się do dobrego towarzystwa.
– Ani do kart – dodała Suzanne. – Ale wybaczyłam mu, bo później bardzo grzecznie mnie przeprosił. Dość już o tym. Wychodzę do term, a w drodze powrotnej wstąpię do Duffielda i poszukam czegoś do czytania. Wybierzesz się ze mną?
– Z chęcią. Mam nadzieję, że w termach spotkamy jakichś znajomych.
W oczach Suzanne pojawił się przewrotny błysk.
– A ja mam nadzieję, że spotkamy takich, których będzie można zaprosić na następny wieczór przy kartach.