Mistyfikacja - ebook
Mistyfikacja - ebook
Lady Camilla Ferrand otrzymuje wiadomość o ciężkiej chorobie ukochanego dziadka i postanawia jak najszybciej dotrzeć do jego posiadłości. Samotnie wyrusza w drogę, ale zaraz za miastem ulega wypadkowi. Z pomocą przychodzi jej tajemniczy dżentelmen. Camilla jest pod wrażeniem nieznajomego i prosi go o jeszcze jedną przysługę. Chce go przedstawić dziadkowi jako swojego narzeczonego i w ten sposób uwolnić umierającego od jego największego zmartwienia – wydania za mąż jedynej wnuczki. Nie wie, że tajemniczy nieznajomy nie pomaga jej z dobroci serca…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1983-9 |
Rozmiar pliku: | 951 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1812
Zabłądzili.
Camilla podejrzewała to już od pewnego czasu, ale teraz, kiedy rozsunęła zasłonkę i wyjrzała, nabrała pewności. Powóz otulała mgła. Nie miała pojęcia, gdzie są. Mogli równie dobrze zatrzymać się dziesięć jardów od domu dziadka, co na skraju urwiska.
– Co robić, panienko? – zawołał woźnica .
– Czekaj, daj mi pomyśleć. – Dalsza jazda była bardzo ryzykowna.
Pozwoliła zasłonce opaść i z westchnieniem oparła się o miękkie poduszki wynajętego powozu. Wiedziała, że to wyłącznie jej wina. Gdyby nie była tak bez reszty zaabsorbowana własnymi problemami, zauważyłaby gęstniejącą mgłę i zorientowałaby się, że nieznający tych terenów woźnica pomylił drogę. Teraz powinna zatrzymać się w miasteczku i nająć miejscowego pocztyliona, żeby wskazywał im drogę. Zamiast tego łamała sobie głowę, jak znaleźć wyjście z kłopotliwego położenia, w jakie się wpakowała przez własne kłamstwa (dlaczego dziadek powiedział o tym ciotce Beryl?), i kompletnie nie zwracała uwagi na drogę. Teraz musiała zapłacić za swoje roztargnienie.
Camilla otworzyła drzwi dyliżansu i wychyliła się na zewnątrz. Nie widziała wyraźnie nawet pierwszej pary koni. Spojrzała na drogę. Była niewiele szersza od ścieżki biegnącej przez wrzosowisko i z całą pewnością nie znajdowali się na trakcie do Chevington Park. Bóg jeden wie, gdzie ten londyński woźnica ich wywiózł.
Narzuciła płaszcz, zawiązała troczki pod szyją i lekko zeskoczyła na ziemię.
– Panienko! Co panienka robi? – zapytał się zdziwiony woźnica i zrobił taki ruch, jakby chciał zejść z kozła. – Nie opuściłem nawet schodków.
Camilla machnęła ręką.
– Nie zawracaj sobie tym głowy. Jestem już na ziemi, jak widzisz. Chcę się rozejrzeć.
– Niech panienka nie odchodzi, proszę. Taka mgła, że własnej ręki nie widać. – Woźnica wyglądał na zatroskanego. – Pogańskie miejsce ten Dorset.
Camilla uśmiechnęła się do siebie.
– Masz latarnię?
– Tak, panienko. – Woźnica podał jej latarnię, nadal pełen wątpliwości. Ewidentnie nie słyszał, żeby młode damy z wyższych sfer włóczyły się we mgle po bezdrożach, z latarnią czy bez.
– Myślę, że jedno tylko możemy zrobić: będę szła obok pierwszej pary koni i wskazywała drogę – stwierdziła. – Dzięki temu nie zjedziemy w krzaki ani nie wpadniemy do jakiejś dziury. Widzę na kilkanaście stóp.
– Panienko! – Woźnica był tak przerażony, jakby Camilla zaproponowała, że zedrze z siebie odzienie i popędzi z krzykiem w noc. – Nie może panienka! Proszę…
– A dlaczego nie? To jedyne rozsądne wyjście.
– Nie wypada. Ja poprowadzę konie. – Chciał odłożyć wodze, ale powstrzymał go głos Camilli.
– Nonsens! A kto zatrzyma konie, jeśli nagle poniosą? Ja ich nie opanuję. Natomiast jestem w stanie patrzeć na drogę. Poza tym mieszkałam tu niemal przez całe życie.
– Ależ, panienko… to byłoby bardzo niestos…
– Mniejsza o to. Zasady przyzwoitości nie pomogą nam wyjść z tarapatów, prawda?
Odwróciła się, kończąc w ten sposób dyskusję. Wzięła jednego z koni z uzdę i ruszyła przed siebie, w drugiej ręce trzymając uniesioną latarnię. Konie potulnie poczłapały za nią.
Trakt był nieco błotnisty – wczesnym wieczorem trochę padało – więc Camilla starała się iść po pasie trawy biegnącym wzdłuż drogi, żeby nie zabłocić pantofli, które jednak szybko przemokły od rosy. Mgła jednak nieco podniosła się, odsłaniając rosnące tu i ówdzie kępy janowca i krzaki głogów. Niestety równocześnie zaczęło mżyć. Camilla westchnęła i naciągnęła na głowę kaptur.
Mżawka stopniowo gęstniała i wkrótce zmieniła się w rzęsisty deszcz. Stopy Camilli ślizgały się po mokrej trawie, więc zeszła na drogę, ale błoto okazało się jeszcze gorsze. Na domiar złego jej cienki płaszcz zaczął przemakać. Przemknęło jej przez myśl, żeby wziąć z powozu parasolkę, ale wówczas żadną miarą nie zdołałaby utrzymać latarni i prowadzić koni. Maszerowała więc dalej, wdzięczna choć za to, że mgła zaczęła się rozstępować.
Nagle na prawo dostrzegła jakiś ruch. Uniosła latarnię i starała się przebić wzrokiem ciemność. Pod niewielkim drzewem dostrzegła mężczyznę, niemal całkowicie ukrytego pod gałęziami.
– Sir! – zawołała Camilla i energicznym krokiem ruszyła w jego stronę. – Sir, czy mógłby mi pan pomóc? Obawiam się, że zabłądziłam i…
Mężczyzna odwrócił się ku niej z zagniewaną twarzą. W ręku trzymał pistolet z długą lufą.
– Cicho! – syknął. – Chcesz, żeby nas pozabijali?
W tym momencie latarnia eksplodowała w jej ręce z hukiem i zgasła. Spłoszone konie zarżały i zatańczyły nerwowo. Camilla krzyknęła i odwróciła się, żeby uciec do powozu. Ale mężczyzna rzucił się na nią całym ciężarem i oboje runęli na trawę. Tak mocno uderzyła o ziemię, że zaparło jej dech. Nieznajomy przygniatał ją swoim ciężarem. Próbowała wydostać się spod niego, żeby złapać oddech.
– Przestań się drzeć, do licha, bo nas zastrzelą! – warknął i przygwoździł ją do ziemi. – Chcesz zginąć, idiotko?
Camilla dopiero w tym momencie zrozumiała, czym był ten huk i dlaczego latarnia się roztrzaskała. Ktoś do niej wygarnął! Uświadomiła sobie również, że kiedy mężczyzna przewracał ją na ziemię, słyszała następne wystrzały. Zrobiło jej się słabo.
Z oddali dobiegały jakieś krzyki, ale palby już nie było. Przerażone konie rżały i nerwowo podrzucały głowami. Woźnica klął i starał się nad nimi zapanować.
Nieznajomy uniósł głowę i obejrzał się do tyłu. Camilla przyjrzała mu się. Miał mroczną, zaciętą twarz o ostrych rysach, wystających kościach policzkowych i czarnych, ściągniętych brwiach. Wyglądał groźnie. Instynktownie wyczuła, że to do niego strzelano.
– A niech to! – warknął. – Chyba po nas idą.
– Co? – rzuciła ostrym, podniesionym głosem. – Co się tutaj dzieje?
Potrząsnął głową, zacisnął stalowe palce na jej ramionach i poderwał ją na nogi.
– Biegiem! – rozkazał i pociągnął ją w stronę powozu.
Za ich plecami huknęły kolejne dwa wystrzały i coś uderzyło w bok pojazdu. Nieznajomy szarpnięciem otworzył drzwi i wrzucił Camillę do środka. Krzyknęła, kiedy z impetem upadła na podłogę. W tym samym momencie powóz gwałtownie ruszył, przerażone konie poniosły. Woźnica już nie mógł ich utrzymać.
Nieznajomy uczepił się drzwi. Camilla myślała, że zamierzał wejść do środka, ale on wspiął się na dach.
– Uważaj! – krzyknęła do woźnicy, ale zaraz potem jej uszu dobiegł jego okrzyk zaskoczenia, odgłosy walki, a potem uderzenie bezwładnego ciała – niewątpliwie biednego woźnicy.
Powóz szybko nabierał prędkości, spanikowane konie nie potrzebowały większej zachęty. Dyliżans podskakiwał i chwiał się na nierównościach drogi. Camilla trzymała się kurczowo siedzenia w obawie, że wypadnie przez otwarte drzwi.
Słyszała kolejne huki wystrzałów, a w następnej chwili dostrzegła ciemne sylwetki ludzi na koniach. Nagle z mroku tuż przy powozie wyłonił się potężny mężczyzna, złapał za otwarte drzwi i przerzucił nogi do środka. Camilla krzyknęła i odskoczyła jak najdalej od niego. Młócąc rękami powietrze, natrafiła na leżącą na podłodze parasolkę. Złapała ją i z całej siły rąbnęła mężczyznę w piszczele. Zawył z bólu, a wtedy dźgnęła go mocno ostrym czubkiem w brzuch. Wrzasnął i runął ciężko na drogę.
Camilla rozglądała się bystro za następnymi napastnikami, trzymając parasolkę w pogotowiu. Pędzili z zawrotną prędkością, pojazd podskakiwał dziko na nierównościach. Przez otwarte drzwi wlewały się do środka strugi deszczu, bo mżawka zmieniła się w ulewę.
Dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że powóz zwolnił. Przesunęła się ostrożnie w stronę drzwi, zdołała je złapać i zatrzasnąć. Z niesmakiem popatrzyła na sporą kałużę, która zebrała się na podłodze. Zdjęła przemoczony płaszcz i odkryła, że był ubłocony na plecach. Stało się to zapewne wtedy, kiedy nieznajomy rzucił ją na ziemię.
Nieznajomy, pomyślała ze zmrużonymi powiekami. Kim był i co go przygnało w te odległe rejony Dorset? Z pewnością nic dobrego. Strzelano do niego i było oczywiste, że krył się pod tamtym drzewem, czatując na kogoś. Nic dziwnego, że popatrzył na nią z taką wściekłością, kiedy go zawołała; zdradziła jego obecność. Zastanawiała się, czy był rozbójnikiem, czy zwyczajnym draniem, który zaczaił się na któregoś ze swych wrogów.
Oczywiście, rozważała dalej, mógł również mieć coś wspólnego z „dżentelmenami” – którym to mianem, wymawianym zawsze ściszonym głosem, określano mężczyzn trudniących się tutaj przemytem. Wszyscy o tym wiedzieli i było tajemnicą poliszynela, że wielu prominentnych obywateli, nawet sędziów pokoju i śledczych, przymykało oko na nielegalny handel. Zresztą wielu z nich o brzasku, po bezksiężycowej nocy, znajdowało pod kuchennymi drzwiami kilka beczułek francuskiej brandy. Mieszkańcy tych odludnych części wybrzeża nie znosili wtrącania się władz centralnych w to, co uważali za swoje interesy. W minionym stuleciu przemytnicy byli tak silni, że gang Hawkridge’a toczył regularne bitwy z żołnierzami. I choć tamte czasy bezprawia należały już do przeszłości, to przemyt kwitł nadal, szczególnie obecnie, kiedy wojna odcięła Anglików od wielu towarów z Francji.
Camilla wróciła myślami do nieznajomego, przypominała sobie jego twarz, gdy pochylał się nad nią w ciemności. Zdecydowanie wyglądał na przemytnika, który zadarł z kamratami, lub na zbójcę czyhającego na podróżnych. Kimkolwiek był, jedno nie ulegało dla niej wątpliwości: nie była przy nim bezpieczna. Ta szaleńcza jazda to zapewne nic w porównaniu z tym, co ją czekało, kiedy powóz się zatrzyma.
I w tym właśnie momencie Camilla poczuła, że pojazd zwalnia. Za moment nieznajomy zeskoczy z kozła i otworzy drzwi. Wyciągnie ją na zewnątrz i… Cóż, nie była pewna, co nastąpi potem, ale niewątpliwie był zdolny do wszystkiego, przed czym matrony ostrzegały półgłosem młode panny, tak nierozważne, że ośmielały się wychodzić z domu bez towarzystwa.
Camilla mocniej ścisnęła w ręku parasolkę, która sprawdziła się już wcześniej jako broń. Kiedy pojazd stanął, skuliła się przy drzwiach i czekała. Krew dudniła jej w uszach, nerwy miała napięte do granic możliwości. Najpierw usłyszała głuchy odgłos, gdy mężczyzna zeskoczył na ziemię, potem skrzypienie butów, gdy podchodził do drzwi.
Gałka w drzwiach przekręciła się.
– Czy ty…
Camilla wyskoczyła z krzykiem i z całej siły trzasnęła go parasolką w twarz. Z niekłamaną satysfakcją usłyszała, jak rączka uderzyła o kość policzkową. Parasolka złamała się na pół, a nieznajomy zatoczył się do tyłu i z tłumionym przekleństwem podniósł dłoń do policzka.
Camilla na to właśnie czekała. Ruszyła biegiem przed siebie, krzycząc, ile sił w płucach. Zdawała sobie sprawę, że byli pewnie zbyt daleko, by ktoś mógł ją usłyszeć, ale musiała próbować. Uniosła spódnicę i pędziła drogą, niemal nie dotykając stopami ziemi. Nie czuła nawet deszczu, który po niej spływał, ani błota oblepiającego pantofle.
Nieznajomy puścił się za nią w pościg i wkrótce ją dogonił, choć biegła tak szybko, że serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Zaraz jego ręka zacisnęła się na ramieniu Camilli jak żelazna obręcz.
– Przestań się wydzierać, kobieto! – warknął. – Do licha, co z tobą nie tak? Ściągniesz tu całą okolicę.
Camilla rzeczywiście zamilkła, ale tylko dlatego, że zabrakło jej tchu. Nabrała powietrza w płuca, odwróciła się i rzuciła na niego z pięściami. Uderzyła go w pierś z taką siłą, że ból przeszył całe jej ramię. Nieznajomy wyrzucił z siebie wiązkę przekleństw i złapał ją za nadgarstek.
– Do diabła, kobieto, przestaniesz wreszcie? Oszalałaś?
Oboje byli już kompletnie przemoczeni, ale żadne z nich nie zwracało na to uwagi. Mężczyzna był znacznie wyższy i potężniejszy od Camilli, więc wynik walki był przesądzony, ale ona walczyła o życie i niestrudzenie zadawała ciosy z rozpaczy. W pewnym momencie udało jej się sięgnąć paznokciami do jego twarzy. Odchylił się, ale niewystarczająco. Rozorała mu policzek, o milimetr mijając oko.
Runął na ziemię, pociągając ją za sobą. Błoto złagodziło nieco siłę uderzenia, ale mimowolnie rozluźnił uchwyt. Camilla dostrzegła okazję, by mu się wyrwać, ale zanim stanęła na nogach, już złapał ją za rękę i zatrzymał tak gwałtownie, że upadła twarzą w błoto. Poderwała się, plując i prychając, wściekła do nieprzytomności, i rzuciła się na niego. Spleceni w walce, potoczyli się po namokłej ziemi.
Camilla krzyczała i wiła się, próbując się oswobodzić, a on starał się ją obezwładnić. Kiedy prawie udało mu się unieruchomić jej ramiona, przypadkiem dotknął jej piersi. Zszokowana wstrzymała oddech. Nieznajomy również wydawał się zaskoczony i na chwilę zamarł w bezruchu. Camilla znowu spróbowała się wyrwać, ale zdążył ją złapać za rękaw sukni. Przemoczony materiał rozdarł się i został mu w garści, a Camilla, straciwszy równowagę, wylądowała na ziemi. Usiadł na niej, tak że nie była w stanie się ruszyć, chwycił nadgarstki i unieruchomił jej ręce za głową.
Nieznajomy ciężko oddychał, jego pierś podnosiła się i opadała gwałtownie. Prosta, ciemna koszula rozchyliła się, ukazując opaloną, mokrą skórę. Na kości policzkowej miał rozcięcie po ciosie parasolką, włosy posklejane, a w błyszczących oczach malował się gniew.
Camilli zaschło w gardle. Mężczyzna był bardzo męski i bardzo zły. Zdawała sobie sprawę z dwuznaczności pozycji, w której zastygli, a ciężar jego ciała obudził w niej niespodziewanie podniecenie, mieszające się ze złością i innym uczuciem, którego nie umiała nazwać.
Nieznajomy przesunął po niej spojrzeniem, zatrzymując się dłużej na mokrym staniku jej sukni.
– Niech pan mnie puści! – krzyknęła.
– Nie, dopóki nie otrzymam odpowiedzi na kilka pytań! – warknął. – Kim pani jest, do kroćset, i co tutaj robi?
– Co tutaj robię? – Zachłysnęła się z oburzenia. – Mam święte prawo jechać tą drogą. To pan najwyraźniej coś knuje, skoro czaił się pan w ciemności, a jacyś ludzie do pana strzelali. Proszę natychmiast mnie puścić, zanim ściągnie pan na siebie jeszcze większe kłopoty.
– Sytuacja nie uprawnia pani raczej do stawiania żądań – zauważył z kpiącym uśmieszkiem.
Miał szerokie usta, z pełną dolną wargą i mógłby mieć zniewalający uśmiech, gdyby rysy jego twarzy nie zastygły w zimnym, ironicznym grymasie. Camilla pogardliwie wydęła wargi, żeby nie pokazać po sobie strachu.
– To oczywiste, że jest pan jakimś rzezimieszkiem – oświadczyła chłodno. – Sugeruję, żeby pan zrezygnował, zanim stanie się również zbrodniarzem.
Jego brwi powędrowały do góry i ułożyły się w odwrócone V, nadając jego mrocznej fizjonomii jeszcze bardziej demoniczny wygląd.
– Dobrze powiedziane, madame. Ale pozwolę sobie zauważyć, że przy braku świadków trudno kogoś oskarżyć o zbrodnię. – Zrobił pauzę, żeby zawoalowana groźba w pełni do niej dotarła, po czym uśmiechnął się i dodał: – Poza tym nic mi nie wiadomo o żadnej zbrodni popełnionej tej nocy. To przecież nie przestępstwo, że przejąłem powóz, aby ratować damę przed bandą zbójów, którzy ją atakowali.
– Wie pan równie dobrze jak ja, że to nie o mnie chodziło tym ludziom – odparła Camilla. – To do pana strzelali.
Ponury grymas wykrzywił jego usta.
– Możliwe, ale nie zrobiliby tego, gdyby nie wkroczyła pani na scenę, krzycząc i wymachując latarnią.
– A skąd mogłam wiedzieć, że jest pan zamieszany w jakieś ciemne sprawki? Szukałam u pana pomocy, nie wiedziałam, że mam do czynienia ze złodziejem.
– Nie jestem złodziejem – burknął. Niespodziewanie wstał z ziemi płynnym ruchem, podniósł ją wraz z sobą i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę powozu. – Ci ludzie mogą w każdej chwili wrócić.
Camilla zapierała się obcasami.
– Nie, proszę mnie puścić! Nigdzie z panem nie pójdę.
– Myślę, że lepiej wrócić do Edgecombe, niż zostać w ciemnościach na odludziu, po którym krąży gromada uzbrojonych mężczyzn.
– Nie mówiłam, że zostanę tutaj! Miałam na myśli, że pan nigdzie ze mną nie pojedzie.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym puścił jej rękę i cofnął się.
– Oczywiście. Ma pani rację. W takim razie zostawiam panią. Miłego dnia, madame.
Odwrócił się i zaczął się oddalać. Osłupiała Camilla wpatrzyła się w jego plecy i zaraz uświadomiła sobie, że jej woźnica leży gdzieś nieprzytomny, może nawet martwy, a ona nie poradzi sobie z czwórką koni.
– Zaczekaj! – zawołała, a ponieważ nieznajomy nie zatrzymał się, podbiegła za nim kilka kroków. – Stój! Proszę!
– Tak? – Odwrócił się i pytająco uniósł brwi.
– Niech pan nie odchodzi. Ja… nie dam rady sama wrócić do Edgecombe.
– Hmm. Wygląda więc na to, że ma pani problem. Dobranoc.
– Och, czy musi pan być taki irytujący!? Mówię, że może pan pojechać ze mną do Edgecombe.
– Czy chce pani przez to powiedzieć, że zamierza uczynić mi ten honor i mnie zatrudnić? – zapytał ironicznie. – Bardzo to uprzejme z pani strony. Obawiam się jednak, że nie zasługuję na tak wielki zaszczyt. Będzie dla mnie lepiej iść pieszo. Jeden człowiek we mgle łatwiej przemknie się niezauważony niż wielki powóz.
– Konie są szybsze.
Wzruszył ramionami i odwrócił się, żeby odejść.
– Stój! Nie może pan mnie tu zostawić! Żaden dżentelmen nie porzuciłby damy w takiej sytuacji.
– Jak była pani uprzejma zauważyć, niewiele we mnie z dżentelmena i, mówiąc otwarcie, nie zauważyłem w pani cech damy.
Camilla spiorunowała go wzrokiem.
– Dobrze. Wystarczająco już mnie pan obraził. Czy teraz możemy już jechać? Nie przepadamy za sobą, ale możemy zawrzeć pewną umowę: pańskie umiejętności powożenia w zamian za możliwość skorzystania z mojego pojazdu.
Nieznajomy bez słowa wspiął się na kozioł, a Camilla pośpiesznie wsiadła i znowu ruszyli w drogę, tym razem w tempie dostosowanym do stanu drogi. Pojazd podskakiwał na wybojach, tak że zaczęła snuć mroczne podejrzenia, że naumyślnie wjeżdżał w koleiny, aby ją zirytować.
Jej dyskomfort pogłębiała jeszcze świadomość, w jakim stanie są jej włosy i ubranie. Rano wyglądała uroczo w kwiecistej, muślinowej sukni i zielonych półbucikach z koźlęcej skórki, z włosami kunsztownie upiętymi na czubku głowy w koronę, z której spływały na plecy prześliczne loki. Teraz pantofle miała oblepione błotem, zarówno z zewnątrz, jak i od środka, a sukienka i włosy były w nie lepszym stanie. Nawet bieliznę miała mokrą, a ziemista maź zasychała na jej włosach i skórze.
Jak wytłumaczy swój wygląd, kiedy dotrze wreszcie do Chevington Park? – łzy napłynęły jej do oczu. Jakby i bez tego nie miała dość problemów – z dziadkiem i tymi okropnymi kłamstwami…
Z ponurą determinacją mrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy. Nie chciała płakać, choćby z tego powodu, że pozostawiłyby one ślad na jej brudnych policzkach, a on z pewnością doszedłby do wniosku, że płakała przez niego. Skrzywiła się, poirytowana, że jej myśli pobiegły ku temu okropnemu człowiekowi, który ją uprowadził.
Był nieokrzesanym prostakiem. Traktował ją w sposób karygodny. Żaden kulturalny mężczyzna nie przygwoździłby damy do ziemi, nie przesuwałby tak ostentacyjnie spojrzeniem po jej piersiach, oblepionych mokrym, cieniutkim batystem, który niczego nie zasłaniał. Zaczerwieniła się, choć siedziała sama w mrocznym wnętrzu powozu. To było takie dziwne, niemal porywające… choć równocześnie niestosowne i irytujące.
Poruszyła się niespokojnie na siedzeniu. Nagle koła powozu zaturkotały na bruku. Wjechali do wioski i już po chwili skręcili na dziedziniec przed Błękitnym Niedźwiedziem. Camilla odetchnęła z ulgą. Wyskoczyła, zanim powóz całkiem się zatrzymał.
– Zajmij się końmi, chłopcze – zawołała do stajennego, który zmierzał w ich stronę. – I zaopiekuj się moim woźnicą. Obawiam się, że trzeba będzie sprowadzić lekarza.
Stajenny stanął jak wryty na jej widok, ale Camilla zmierzała już śpiesznie do drzwi gospody. W głowie miała tylko jedną myśl: dotrzeć bezpiecznie do środka, zanim nieznajomy zdąży zeskoczyć z kozła i ją dogoni.
Kiedy weszła do wspólnej sali, wszystkie rozmowy umilkły, a goście odwrócili się jak na komendę i wlepili w nią wzrok. Camilla podniosła rękę do ubłoconych włosów, popatrzyła na swoją mokrą sukienkę, oblepiającą ciało w absolutnie nieprzyzwoity sposób, oraz na oderwany rękaw i głęboka czerwień zalała jej twarz.
Oberżysta, ogromny, zwalisty mężczyzna, porzucił swoje miejsce przy szpuncie i ruszył w jej stronę. Camillę na jego widok zalała fala ulgi.
– Saltings! Tak się cieszę, że was widzę!
– Co ty sobie myślisz, dziewczyno, przychodząc tutaj w takim stanie? To przyzwoita gospoda i nie mamy zwyczaju…
– Saltings! – zawołała Camilla, wstrząśnięta. – Nie poznajesz mnie? – Do oczu napłynęły jej łzy upokorzenia. To była ostatnia kropla, która przepełniła czarę goryczy. Okropne zakończenie okropnego dnia. Jak Saltings, który znał ją przez całe życie, mógł ją wziąć za nierządnicę? Czy naprawdę zamierzał mnie stąd wyrzucić? – To ja! Camilla Ferrand! – Nie była w stanie powstrzymać łez, płynęły nieprzerwanym strumieniem, znacząc ślad na pokrytych zaschniętym błotem policzkach.
– Panna Ferrand! – powtórzył oberżysta i szczęka mu opadła. – Dobry Boże, co się stało?
Podszedł, delikatnie wziął ją za rękę i poprowadził do mniejszej sali, zapewniającej odrobinę prywatności. Nagle jednak się zatrzymał.
– O rany, nie! Tam jest pewien dżentelmen. – Popatrzył znowu na Camillę, a potem na pozostałych klientów, którzy gapili się na nich z żywym zainteresowaniem.
– No, cóż – westchnął. – To nic. Tutaj nie może panienka zostać, to pewne.
Zapukał energicznie i otworzył drzwi.
– Bardzo przepraszam, sir – powiedział Saltings, wpychając Camillę do pokoju. – Ale mamy tu pewien problem. Ta dama… no, cóż… nie powinna siedzieć w ogólnej sali, wśród tłumu gości, sir.
Camilla spojrzała na siedzącego przy ogniu mężczyznę – już na pierwszy rzut oka było oczywiste, że jest dżentelmenem, tak jak było oczywiste, że nieznajomy z wrzosowisk to prostak i rzezimieszek. Wstał na jej widok i uniósł brwi. Był nienagannie ubrany – od idealnego węzła prostego, ale eleganckiego białego krawata poczynając, a na czubkach wypolerowanych do połysku butów kończąc.
– Rzeczywiście, Saltings, masz rację – przyznał. – Problem w tym, że oczekuję gościa. O, już jest. I wygląda tak, jakby przeżył tę samą przygodę co ta młoda dama.
Camilla odwróciła się.
– Ty! – krzyknęła z odrazą.
W progu stał jej prześladowca.ROZDZIAŁ DRUGI
Nowo przybyły obrzucił ją spojrzeniem świadczącym o tym, że w pełni podzielał jej uczucia. To, że był równie przemoczony, brudny i obszarpany jak ona, stanowiło dla Camilli pewne pocieszenie.
– Co pani tu robi, do diabła? – warknął ochryple. – Czy ja już nigdy się od pani nie uwolnię?
– Mogłabym powiedzieć to samo.
– Rozumiem, że już się państwo znacie – powiedział dżentelmen przy kominku tonem salonowej pogawędki.
Nieznajomy mruknął twierdząco.
– Obawiam się, że nie zostaliśmy sobie formalnie przedstawieni – odezwała się Camilla lodowatym tonem.
– Widzę, że jak zwykle zapomniałeś o dobrych manierach, Benedikcie – stwierdził wytworny dżentelmen z westchnieniem. – Pozwolę sobie naprawić owo niedopatrzenie. Ja, droga pani, jestem Jermyn Sedgewick. A to, hmm, Benedict…
– Miło mi pana poznać, panie Sedgewick. Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o spotkaniu z panem Benedictem.
– Widzę, że jak zwykle wywarłeś czarujące wrażenie. – Pan Sedgewick spojrzał z uśmiechem na towarzysza.
Jedyną odpowiedzią Benedicta był dźwięk do złudzenia przypominający warczenie. Odwrócił się tyłem do nich obojga, szybkim krokiem podszedł do kominka i wyciągnął ręce do ognia.
– Saltings – zwrócił się do karczmarza pan Sedgewick. – Myślę, że przydałaby się nam waza gorącego ponczu z rumem. Sam go wymieszam.
– Oczywiście, sir.
Oberżysta ukłonił się i z ociąganiem opuścił pokój. Camilla domyśliła się, że miał ochotę posłuchać, co wydarzyło się jej i Benedictowi.
Sedgewick zwrócił się w jej stronę.
– A teraz, panno…?
– O, przepraszam. Pan był tak uprzejmy, a ja nawet się nie przedstawiłam. Nazywam się Camilla Ferrand.
– Miło mi panią poznać, panno Ferrand, nawet w tak pożałowania godnych okolicznościach. Proszę podejść do ognia, z pewnością jest pani przemarznięta. – Poprowadził ją do kominka i wskazał fotel.
Camilla usiadła, wychyliła się do przodu i chłonęła błogosławione ciepło. Benedict zerknął na nią, skrzywił się, odwrócił do niej tyłem i oparł łokieć na gzymsie. Sedgewick wodził wzrokiem od jednego do drugiego, ale powstrzymał się od komentarzy. Zapadło pełne napięcia milczenie, które przerwało dopiero pukanie. Po krótkiej chwili wkroczył Saltings, a za nim chłopak niosący najlepszą, srebrną wazę do ponczu, jaką mieli w zajeździe, oraz tacę ze składnikami do przygotowania rozgrzewającego napoju.
– No, nareszcie. – Sedgewick podszedł do kredensu. – To postawi panią na nogi, panno Ferrand. Normalnie, oczywiście, nie proponowałbym takiego napoju młodej damie, ale ponieważ pani przemarzła i ma za sobą ciężkie doświadczenia, to wydaje mi się, że tego właśnie pani potrzeba.
Zaczął mieszać poncz jak ekspert, dodając rum, cukier i cytrynę, aż uznał, że gorący napój ma odpowiedni smak. Podał srebrny kubek Camilli, która przyjęła parujący trunek z wdzięcznością. Nigdy nie piła mocnych alkoholi, ponieważ, jak słusznie zauważył pan Sedgewick, uważano je za nieodpowiednie dla kobiet. Ucieszyła się więc. Pod miłą, owocową słodyczą wyczuła mniej przyjemny smak, ale summa summarum napój nie był tak mocny i niesmaczny, jak się spodziewała, a cudownie rozgrzewał.
Wypiła cały kubek i natychmiast poczuła się lepiej.
– To było znakomite, panie Sedgewick, dziękuję – powiedziała, a on natychmiast napełnił ponownie wszystkie trzy kubki.
– A teraz, panno Ferrand, proszę mi opowiedzieć, co przytrafiło się pani i panu, hmm, Benedictowi.
Camilla rzuciła mroczne spojrzenie na wzmiankowanego mężczyznę.
– On mnie porwał.
– Boże – burknął Benedict ze zniecierpliwieniem i odwrócił się tyłem do ognia, żeby rozgrzać plecy. – Niech pani znowu nie zaczyna.
– I o mało nie zginęłam – dodała Camilla. Skrzyżowała przed sobą ramiona i patrzyła wrogo na Benedicta.
– Benedikcie! – Pan Sedgewick popatrzył na znajomego w osłupieniu. – Co się stało, na litość boską?
– Ta panienka przesadza. Nic wielkiego. – Lekceważąco machnął ręką. – Strzelano do nas.
– I ty mówisz, że to nic wielkiego?
Benedict wzruszył ramionami.
– Nikomu nic się nie stało. Byli daleko, zresztą nie trafiliby pewnie nawet w oborę.
– Nikomu nic się nie stało! – krzyknęła Camilla. – A mój woźnica? Myślę, że go zabiłeś!
Benedict przewrócił oczami.
– Stuknąłem go tylko leciutko – wyjaśnił cierpliwie panu Sedgewickowi, po czym zwrócił się do Camilli. – Nie odzyskał dotąd przytomności, bo jest pijany jak bela. Przez całą drogę pociągał z butelki. Nic dziwnego, że zgubiliście drogę.
– Zgubili drogę? – powtórzył Sedgewick. – Ma pani za sobą naprawdę straszny dzień.
Łzy napłynęły do oczu Camilli.
– Nawet pan nie wie jak bardzo. – Urwała, żeby się opanować. – Wydaje mi się… wydaje mi się, że to najgorszy dzień w moim życiu! – dokończyła wreszcie i, ku własnemu zaskoczeniu, zaniosła się płaczem.
Na twarzy Sedgewicka odmalowało się przerażenie mężczyzny, który stanął wobec płaczącej niewiasty.
– Droga pani – zaczął. – Bardzo proszę… Na pewno nie jest aż tak źle.
– Jest! – krzyknęła Camilla i ukryła twarz w dłoniach.
– Nie powinieneś jej dawać ponczu z rumem – zwrócił się Benedict do Sedgewicka. – Jest zalana.
– Nie jestem pijana! – Camilla podniosła głowę, oburzona jego grubiaństwem. Ze złością otarła łzy z policzków. – Jestem tylko zmęczona i… i… załamana. Wszystko przepadło… wszystko na nic!
Benedict uniósł brew i spytał kpiąco:
– Odwołano przyjęcie? Wybranek ożenił się z inną?
Camilla zerwała się na równe nogi z zaciśniętymi pięściami.
– Jak pan śmie! Jak śmie pan trywializować moje… moje… Nienawidzę pana! Mój dziadek umiera!
Zalała się łzami i znowu opadła na fotel. Sedgewick spojrzał karcąco na przyjaciela, nawet sam Benedict miał dość przyzwoitości, by skruszony spuścić głowę.
– Przepraszam – powiedział sztywno. – Nie miałem pojęcia…
– Tak mi przykro. – Sedgewick podszedł do Camilli i wziął ją za rękę. – Jeśli mógłbym coś dla pani zrobić…
– Jest już stary i ciało odmówiło mu posłuszeństwa. – Camilla wytarła policzki, rozmazując na nich błoto, i wzięła niepewnie oddech. – Kilka miesięcy temu miał atak apopleksji i od tego czasu nie opuszcza swojego pokoju. Doktor… – Przełknęła z trudem. – Doktor uprzedził nas, że niewiele życia pozostało dziadkowi, ale on jakoś się trzyma. – Uśmiechnęła się przez łzy. – Zawsze był najbardziej upartym człowiekiem na świecie.
– Jestem pewien, że ma za sobą długie, bogate życie – powiedział Sedgewick pocieszająco.
Camilla kiwnęła głową.
– Tak. I ja… ja prawie pogodziłam się już z jego śmiercią. Chodzi o to, że… och, tak strasznie namieszałam. – Przełknęła łzy i podniosła na pana Sedgewicka ogromne, pełne błagania oczy. – Ja naprawdę nie chciałam. Miałam najlepsze intencje, a teraz… teraz będę musiała powiedzieć mu prawdę. Jemu i wszystkim. Boję, że to go zabije!
Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Z pewnością nie jest aż tak źle.
– Ależ jest. Okłamałam go.
Benedict prychnął z niesmakiem.
– Naturalnie – mruknął drwiąco.
Oburzona Camilla zwróciła się w jego stronę.
– Ja chciałam dobrze!
– Każdy tak mówi! – odparł. – Najpierw się oszukuje, a potem twierdzi, że to dla czyjegoś dobra.
– Cicho, Benedikcie. Proszę nie zwracać na niego uwagi, panno Ferrand. On ma wypaczoną ocenę natury ludzkiej.
– Ja naprawdę chciałam dobrze – powtórzyła Camilla, zwracając się wyłącznie do pana Sedgewicka. – Próbowałam zapewnić mu odrobinę spokoju, uczynić jego ostatnie dni lepszymi. Nie pomyślałam, że on powie o tym cioci Beryl!
– Naturalnie – powiedział pan Sedgewick, zdezorientowany, ale pełen współczucia.
– Nie odwiedzałam dziadka od tamtego ataku, żeby uniknąć konfrontacji z ciotką. Ona mnie zasypie pytaniami i będzie domagała się odpowiedzi, gdzie on jest. Nie zniosę tego. A teraz jest tam Lydia. Nie chodzi o to, że nie potrafiłaby okłamać ciotki Beryl, bo umie kłamać jak z nut, jeśli chce. – Jej ton wskazywał, że gorąco zazdrościła Lydii wspomnianej wyżej umiejętności. – Problem w tym, że daje się ponieść fantazji i… i musiałam przyjechać, żeby wyznać im prawdę.
– Nie widzę w tym wszystkim choćby odrobiny sensu – zauważył brutalnie Benedict.
– Benedikcie…
– Nie, ma rację. Jestem kompletnie skołowana. – Camilla przyłożyła rękę do czoła i westchnęła. Przez moment patrzyła na pana Sedgewicka, po czym lekko kiwnęła głową, jakby podjęła jakąś decyzję. – Można panu zaufać, prawda? To znaczy, nikomu pan o tym nie powie?
– Oczywiście, że nie! – Mężczyzna wydawał się urażony tym, że zakwestionowała jego dyskrecję.
– Czuję, że muszę komuś o tym powiedzieć, bo inaczej pęknę. O niczym innym nie myślałam przez całą drogę. Przez cały dzień. A właściwie przez kilka ostatnich tygodni. Naprawdę nie wiem, co robić.
Zerknęła niepewnie na Benedicta.
– Zapewniam, panno Ferrand, że nie będę rozgłaszał po Londynie pani dziewczęcych sekretów – mruknął ze skrzywioną miną.
– Ręczę za Benedicta – wtrącił pośpiesznie pan Sedgewick. – A teraz proszę zdradzić, z jakim to problemem się pani boryka?
Camilla zawahała się i spojrzała z ukosa na wazę ponczu.
– Czy sądzi pan… Czy mogłabym dostać jeszcze trochę ponczu? Jest taki rozgrzewający.
– Oczywiście. – Sedgewick napełnił ponownie trzy kubki.
– Skończy się na tym, że będziesz miał na głowie nietrzeźwą pannicę – ostrzegł Benedict.
– Proszę nie gadać głupstw – palnęła Camilla. – Ja jeszcze nikty, eee, nigdy w życiu nie byłam nietrzeźwa.
– Cicho, Benedikcie. Proszę mówić, panno Ferrand.
Pociągnęła duży łyk ponczu i wzięła głęboki oddech.
– Jak już mówiłam, dziadek miał atak apopleksji, doktor kazał mu leżeć w łóżku i uprzedził, że długo nie pożyje. Oczywiście przyjechałam do Chevington Park, kiedy tylko o tym usłyszałam.
– Do Chevington Park? – powtórzył zaskoczony Sedgewick. – To znaczy, że… pani dziadek to…
– Hrabia Chevington. – Camilla kiwnęła głową. Wpatrywała się w kubek, który trzymała w rękach, więc nie zauważyła spojrzenia, jakie jej dobroczyńca rzucił na Benedicta. – Tak, moja mama była jego córką. Rodzice zmarli, kiedy byłam mała. Wychowywali mnie dziadkowie oraz ciocia Lydia, lady Marbridge. Jej mąż, a mój stryj, dziedzic tytułu hrabiowskiego, zmarł przedwcześnie, kiedy ich syn, Anthony, był jeszcze malutki. Ciocia była tak dobra, że zaopiekowała się również i mną. Mieszkaliśmy wszyscy u dziadków w Chevington Park i pewnie dlatego jestem tak silnie związana z dziadkiem. Babcia nie żyje od kilku lat. Pojechałam odwiedzić dziadka, kiedy tylko dowiedziałam się o jego chorobie. Doktor uprzedził, że nie wolno go denerwować, bo to mogłoby pogorszyć jego stan, a może nawet wysłać go na tamten świat. Tymczasem dziadek nieustannie zamartwiał się o to, że jeszcze nie mam męża, który by się mną zaopiekował. A przecież doskonale sobie radzę sama.
Benedict odchrząknął znacząco, więc odwróciła się i zmierzyła go ostrym spojrzeniem. Uśmiechnął się niewinnie i gestem nakazał jej kontynuować.
– Jak mówiłam, dziadek bardzo się o mnie niepokoił. Widzicie, panowie, jest dość staroświecki. Tak. – Energicznie kiwnęła głową. – A małżeństwo, panowie, to instytucja stworzona dla dobra mężczyzn, nie widzę w nim żadnych korzyści dla kobiet.
– Słucham?
– Taka jest prawda. Mężczyźni po ślubie mogą nadal robić, co im się żywnie podoba, podczas gdy od ich żon oczekuje się posłuszeństwa, rodzenia dzieci i utrzymywania porządku w domu. Nic więcej. Kobiety nie mają żadnych praw i żadnej swobody.
Sedgewick uśmiechnął się lekko.
– Chyba pani trochę przesadza, panno Ferrand.
– Czyżby? – Wyprostowała się i spojrzała na niego zmrużonymi oczami. – Z dniem ślubu cały majątek żony staje się własnością męża. Nawet ona sama! Mąż ma prawo narzucić jej dyscyplinę, ograniczać swobodę, nawet ją bić, jeśli przyjdzie mu na to ochota. Poza tym kobieta nie ma prawa głosować!
– Głosować? Dobry Boże, pani chciałaby głosować?
– A czemu nie? Nie rozumiem, czemu pan się dziwi. Rzecz w tym, że po prostu nie mogę. Odebrałam znakomite wykształcenie i mogę bez przesady powiedzieć, że wiele rozumiem. Ale najgłupszy nawet mężczyzna ma prawo głosu tylko dlatego, że jest mężczyzną i posiada jakiś majątek!
– Boże, miej nas w swojej opiece – skomentował sucho Benedict. – Sawantka.
Camilla rzuciła mu spojrzenie, które zmiażdżyłoby mniej gruboskórnego mężczyznę.
– Nie rozumiem, co jest takiego okropnego w wykształconej, inteligentnej kobiecie. Nie wątpię, że należy pan do tych mężczyzn, którzy uważają, że kobieta powinna szydełkować, nie odzywać się niepytana, a w głowie mieć tylko suknie i fryzury.
– Wręcz przeciwnie, panno Ferrand, mam serdecznie dość kobiet o pustych główkach. – Skłonił głowę z lekkim uśmiechem, który sugerował, że zaliczał Camillę do tej grupy.
Sedgewick postanowił skierować rozmowę na wcześniejszy temat.
– A więc z tego powodu nie wyszła pani za mąż, panno Ferrand?
– Tak, nie widzę powodu, żeby oddawać kontrolę nad sobą i moim majątkiem jakiemuś mężczyźnie. Jestem panią siebie i pozostaną nią, dopóki nie wyjdę za mąż. Ale mam już dwadzieścia pięć lat i jestem uważana za starą pannę, co bardzo martwi dziadka. A teraz, od czasu choroby, przejmuje się tym jeszcze bardziej. Nie może znieść myśli, że umrze i zostawi mnie bez opieki. Przekonywałam go, że radzę sobie doskonale, że mam własny majątek odziedziczony po rodzicach i mogę być niezależna, ale on nie przestawał się martwić. Uważa, że samotne życie jest wbrew naturze, chce, żebym miała męża i dzieci. – Zamilkła na chwilę, po czym westchnęła i dodała: – Więc powiedziałam mu, że jestem zaręczona.
Benedict parsknął śmiechem.
– A to paradne! Obrończyni praw kobiet udaje, że upolowała męża.
– Chciałam tylko oszczędzić mu trosk! – prychnęła Camilla. – Panu, oczywiście, nie przyszłoby do głowy, żeby oszczędzić komuś bólu czy zmartwienia.
– Niezależnie od motywów – zauważył spokojnie – kłamstwo pozostaje kłamstwem.
– I kto to mówi? Złodziej! – palnęła gorąco Camilla. – Czy przemytnik, czy kim tam pan jest. Nie wahał się pan pobić do nieprzytomności woźnicę, uprowadzić dyliżans i wciągnąć mnie w swoje ciemne interesy, ale uznaje pan za przekroczenie granic przyzwoitości drobne kłamstwo, mające na celu rozwianie trosk umierającego człowieka!
– Benedict… – Sedgewick poskromił go jednym spojrzeniem. – Proszę nie zwracać na niego uwagi, panno Ferrand. Nie ma zrozumienia dla nas, zwykłych śmiertelników, ani dla naszych drobnych problemów. To jasne, że opowiedziała pani dziadkowi tę bajeczkę, żeby mógł odejść w spokoju.
Camilla uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i wzięła kolejny łyk ponczu. Już nie odnosiła wrażenia, że w jej żołądku wybucha kula ognia; teraz po jej ciele rozchodziło się już tylko przyjemne ciepło i czuła się nieco podniesiona na duchu. Pomyślała, że taka szczera rozmowa przynosi prawdziwą ulgę.
– Jest pan bardzo wyrozumiały – zwróciła się do Sedgewicka. – Dziadek był tak chory, nie miał nawet siły wypytywać mnie szczegółowo o to, kim jest ów mężczyzna i w jaki sposób się poznaliśmy. – Uśmiechnęła się słabo. – Nie robił mi uwag na temat niestosowności takich zaręczyn, bo przecież mężczyzna powinien najpierw przyjechać do niego i poprosić o moją rękę. Był uszczęśliwiony i jego stan zaczął się poprawiać. Wkrótce poczuł się znacznie lepiej, zaczął łajać garderobianego i zaczął chodzić po schodach, a potem ciosał kołki na głowie doktorowi, który na to nie zezwolił. Im lepiej jednak się czuł, tym bardziej wypytywał mnie o narzeczonego i w końcu to się stało nieznośne. Musiałam, oczywiście, zmyślać i było mi coraz bardziej przykro, że go oszukuję. Zaczęłam żałować swojego kłamstwa, ale nie mogłam się już wycofać. Brnęłam dalej w obawie, że go zdenerwuję i będzie miał kolejny atak apopleksji. W końcu nie mogłam już dłużej tego znieść i uciekłam do Bath. Ale ciągle odbierałam jego listy z pytaniami i prośbami, abym go wreszcie przywiozła do Chevington Park. Przez cały czas łamałam sobie głowę, jak się z tego wyplątać…
– Po prostu powiedz dziadkowi, że narzeczony dał dyla – zasugerował małodusznie Benedict. – To zakończy sprawę. I jest wysoce wiarygodne. Zresztą i tak po dzisiejszej eskapadzie najpewniej zerwałby zaręczyny.
Camilla odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
– I pan ma czelność obwiniać mnie o to, co się dzisiaj wydarzyło? Tak czy owak, mój narzeczony nie należy do mężczyzn, którzy „dają dyla”, jak to wulgarnie pan określił.
Benedict parsknął śmiechem.
– A to paradne! Pani narzeczony to wytwór wyobraźni, więc może zrobić wszystko, czego tylko pani zapragnie.
– Chodzi o to, że mężczyzna, którego opisałam dziadkowi, nigdy nie postąpiłby w sposób niegodny. Pan tego z pewnością nie potrafi zrozumieć, ale większość dżentelmenów postępuje honorowo.
– Ano, panienko, trudno to wyrozumować – odparł z ciężkim akcentem parobka i udał, że drapie się po głowie jak tępawy wieśniak. – Nie wyznaję się na elegancji.
– Och, zamknij się, Benedikcie – odezwał się spokojnie Sedgewick. – To oczywiste, że nie mogła powiedzieć dziadkowi o zerwanych zaręczynach, bo przecież nie wolno go denerwować.
– Właśnie – przyznała Camilla z satysfakcją. – Stan zdrowia dziadka nadal pozostawia wiele do życzenia i doktor każe go oszczędzać. Dlatego ciągle odkładałam termin przyjazdu z panem Lassiterem do Chevington.
– Z jakim panem Lassiterem? – zapytał Benedict.
– Z moim narzeczonym
– Ach, tak. Oczywiście.
– Pozwolisz jej dokończyć, Benedikcie? – zapytał Sedgewick. – Nadal nic nie wiemy o ciotce Beryl.
– Ciotka – mruknęła Camilla z niesmakiem i wydęła wargi – uznała, że dziadek wymaga jej opieki, i wprowadziła się do Chevington Park z dziewczętami. Ciocia Lydia uważa, że wykorzystała po prostu okazję, bo dziadek jest zbyt chory, by ją wyrzucić. Jestem pewna, że jej obecność doprowadza go do szału. I gospodynię również. Ale to nieważne. Problem w tym, że dziadek powiedział ciotce Beryl o moich zaręczynach. Nie przyszło mi do głowy, że mógłby to zrobić. Kiedy wymyśliłam tę historię, spodziewałam się, że pożyje jeszcze kilka dni.
– Rozumiem. A poinformowanie ciotki Beryl o zaręczynach diametralnie zmieniło sytuację, jak mniemam.
– O tak. – Camilla ze smutkiem kiwnęła głową i upiła kolejny łyk ponczu. Pomimo okropnej sytuacji, w jakiej się znajdowała, czuła się całkiem odprężona. – Ciotka Beryl to najgorsza z moich krewnych. Ma dwie kompletnie bezbarwne córki, które za wszelką cenę chce wydać za mąż, i fakt, że ja nie stanęłam przed nimi na ślubnym kobiercu, daje jej ogromną satysfakcję. Niemniej żyje w ciągłym lęku, że włożę obrączkę na palec, zanim ona zdoła schwytać w sieć jakiegoś niepodejrzewającego pułapki biedaka.
– A czy powiedziałaś jej o swoich poglądach na temat małżeństwa? – zapytał Benedict z rozbawieniem, które poirytowało Camillę. Szczególnie rozdrażnił ją figlarny układ jego warg wygiętych w uśmiechu.
– Oczywiście, że tak! Ale mi nie uwierzyła. Uważa, że to tylko wykręty i skwapliwie złapałam szansę wyjścia za mąż, podobnie jak zrobiłyby to jej córki.
– To zrozumiałe domniemanie, jeśli wziąć pod uwagę twoje udawane narzeczeństwo.
Camilla z wyniosłym chłodem zignorowała uwagę Benedicta, zwracając się wyłącznie do pana Sedgewicka.
– Ciotka Beryl nie uwierzyła, że jestem zaręczona. Nawet pokłóciła się o to z dziadkiem. Doktor był wściekły i zabronił jej poruszania tego tematu. Ale Lydia pisze, że nadal się o to spierają. Ciotka Beryl wciąż czyni aluzje, a dziadek mnie broni. – Łzy napłynęły jej do oczu na myśl o lojalności dziadka. – Och, czuję się taka podła! Okłamałam go i wolę nie wiedzieć, co o mnie pomyśli, kiedy się o tym dowie. A musi się dowiedzieć! Lydia napisała ostatnio, że powinnam przyjechać, bo dziadek ciągle o mnie pyta. Obawiam się, że to nie potrwa długo, zanim…
Urwała i wzięła głęboki oddech. Sedgewick pogładził jej dłoń.
– No już. Proszę się uspokoić.
– Muszę wyznać prawdę. – Westchnęła. – Lydia uważa, że będziemy w stanie zamydlić oczy ciotce Beryl, ale ja w to nie wierzę. Zacznie mnie wypytywać o rzeczy, które powinnam wiedzieć. Na przykład z jakiej rodziny pochodzi mój narzeczony i w jaki sposób jest spokrewniony z tą czy inną osobą. Zacznę brnąć w kłamstwa i w końcu całkiem się zamotam. Zresztą, jak mogłabym wytłumaczyć to, że ze mną nie przyjechał, skoro całej rodzinie na tym tak zależy? I dlaczego pozwolił mi podróżować samej? – Dwie pojedyncze łzy spłynęły jej po policzkach. – Nie wiem, jak zniosę pełen politowania i wyższości wzrok ciotki Beryl. A dziadek? Co będzie, jeśli zdenerwuje się tym tak, że umrze? Wolę nawet o tym nie myśleć!
Wstała raptownie, głośno odstawiła kubek na stół i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.
– Gdybym znalazła sposób, jak się z tego wyplątać! Łamię sobie nad tym głowę od wielu dni, ale na nic nie wpadłam… na nic!
– A gdybym ja znalazł wyjście? – odezwał się Sedgewick po dłuższej chwili milczenia.
Camilla i Benedict zwrócili się w jego stronę w osłupieniu.
– Co, do diabła… – zaczął Benedict.
– Jakie? – Camilla podbiegła do niego z nadzieją.
– Zjawi się pani dzisiaj w Chevington Park z narzeczonym.
– Co? – Zmieszana Camilla zmarszczyła czoło. – Jak…? Kto…?
Sedgewick uśmiechnął się i wskazał głową drugiego z obecnych w pokoju mężczyzn.
– Benedict zostanie pani narzeczonym.