Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Młoda Francya: studya literackie: Guy de Maupassant, Paul Bourget, Gabryel Seailles, Henryk Becque - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Młoda Francya: studya literackie: Guy de Maupassant, Paul Bourget, Gabryel Seailles, Henryk Becque - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 385 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Guy de Mau­pas­sant, Paul Bo­ur­get, Ga­bry­el Séa­il­les, Hen­ryk Be­cque

Kra­ków

G. Ge­be­th­ner i Spół­ka

1888

Kra­ków. – Druk WŁ,. L. An­czy­ca i Sp., pod zarz. J. Ga­dow­skie­go

PRZED­MO­WA.

Ar­ty­ku­ły, któ­re wy­da­ję dzi­siaj w od­dziel­nej książ­ce, po­ja­wi­ły się naj­pierw w Prze­glą­dzie ty­go­dnio­wym, gdzie uta­len­to­wa­ny re­dak­tor tego pi­sma, p. Wi­ślic­ki, za­wsze życz­li­wy i po­błaż­li­wy dla mło­dych pi­sa­rzy, udzie­lił go­ścin­ne­go przy­ję­cia, zaco raz jesz­cze wy­po­wia­dam mu moję naj­go­ręt­szą wdzięcz­ność. Po­nie­waż te­raz wła­śnie wyjść ma we Fran­cyi tłó­ma­cze­nie tych szki­ców, zbie­ram je w ory­gi­na­le w je­den tom, acz­kol­wiek nie prze­ce­niam by­najm­niej do­nio­sło­ści mych prac kry­tycz­nych. Są to rze­czy bar­dzo mło­de, peł­ne bra­ków któ­re zna­ne mi są le­piej niż ko­mu­ko-wiek – są­dzę jed­nak, że mogą jesz­cze za­jąć pew­ną część na­szej pu­blicz­no­ści. Na­ce­cho­wa­ne były te stu­dya mło­dzień­czym en­tu­zy­azmem, czę­sto­kroć wy­po­wia­da­ją­cym się zbyt szum­nie – ale cóż ro­bić! je­stem en­tu­zy­astą w kwe­sty­ach li­te­rac­kich, ni­cze­go więc nie chcę zmie­nić w to­nie mych ar­ty­ku­łów, po­wtó­re zaś, na­tchnio­ne są one go­rą­cą mi­ło­ścią dla tej pięk­nej nie­śmier­tel­nej, za­wsze mło­dej i uro­czej li­te­ra­tu­ry fran­cu­skiej, któ­ra stoi na cze­le pi­śmien­nictw eu­ro­pej­skich, dzi­siaj tak samo jak i za cza­sów epo­ki jej kla­sycz­ne­go roz­kwi­tu, któ­ra jest źró­dłem naj­lep­szych i naj­głęb­szych ra­do­ści umy­sło­wych w ży­ciu kaź­de­go wy­kształ­co­ne­go czło­wie­ka – pod tym wzglę­dem nie zmie­ni­łem ani na jotę ów­cze­snych prze­ko­nań. Ci więc któ­rzy u nas na­wet ko­cha­ją jesz­cze oj­czy­znę Ra­ci­na, La­mar­ti­na, Wik­to­ra Hugo, Mus­se­ta, Bal­za­ka, Sul­ly Pru­dhom­me'a, Zoli, Ta­ine'a i tylu in­nych gie­niu­szów li­te­rac­kich – niech ra­czą prze­rzu­cić z po­błaż­li­wo­ścią ni­niej­szych kil­ka szki­ców. Nie sta­ra­łem się na­wet po­łą­czyć ich a po­ste­rio­ri ni­cią sztucz­nej syn­te­zy, za­mi­ło­wa­nie li­te­ra­tu­ry fran­cu­skiej jest al­bo­wiem ich ideą wspól­ną i wy­star­cza­ją­cą na to, aby ra­zem po­łą­czo­ne nie sta­no­wi­ły dy­so­nan­su. Ośmie­lę się zwró­cić uwa­gę czy­tel­ni­ka jesz­cze na je­den, na­po­zór drob­ny, lecz dla mnie na­der do­nio­sły i ra­do­sny fakt: kie­dy pi­sa­łem te szki­ce, mia­łem na celu po czę­ści spo­pu­la­ry­zo­wa­nie imion kil­ku mło­dych pi­sa­rzy, we Fran­cyi na­wet mało jesz­cze zna­nych wte­dy, lecz któ­rym obie­cy­wa­łem roz­gło­śną, eu­ro­pej­ską sła­wę. Przy­pusz­cze­nia moje nie były wi­dać po­zba­wio­ne wszel­kiej in­tu­icyi kry­tycz­nej, gdyż dzi­siaj nie tyl­ko we Fran­cyi, ale i u nas nie­ma mi­ło­śni­ka li­te­ra­tu­ry któ­ry­by nie wie­dział, że au­tor Cru­el­le énig­me, Un cri­me d'amo­ur i Men­son­ges p. Bo­ur­get, jest pierw­szym ar­ty­stą psy­cho­lo­giem bie­żą­cej chwi­li, Mau­pas­sant, au­tor Bel-Ami iMont-Oriol'a pierw­szym z po­wie­ścio­pi­sa­rzy – na­tu­ra­li­stów no­wej gie­ne­ra­cyi li­te­rac­kiej, a p. Hen­ryk Be­cque naj­bar­dziej uzdol­nio­nym z dra­ma­to­pi­sa­rzy, któ­rzy wy­stą­pi­li w Pa­ry­żu po prze­ło­mie na­ro­do­wym 1870 roku.

Pa­ryż 15 Maja 1888 r.

GUY DE MAU­PAS­SANT,

Temu lat kil­ka, Emil Zola za­mie­rzyć wy­dać zbiór no­wel, na­pi­sa­nych wy­ła­_cz­nie przez pi­sa­rzy szko­ły na­tu­ra­li­stycz­nej. Mia­ło to być nie­ja­ko stresz­cze­niem środ­ków i ten-dcn­cyi stron­nic­twa. Sam Zola na­pi­sał praw­dzi­wy klej­not ar­ty­stycz­ny, no­wel­kę L'at­ta­que du mo­ulin, któ­ra prze­py­chem sty­lu, mi­strzow­stwem ko­lo­ry­tu, siłą roz­wo­ju głów­ne­go mo­ty­wu, sta­nąć po­win­na w licz­bie naj­cen­niej­szych utwo­rów zna­ko­mi­te­go pi­sa­rza; pięć lub sześć opo­wia­dań do­star­czy­li przy­ja­cie­le i adep­ci mi­strza, pa­no­wie Hen­ni­que, Huy­smans, Céard, Ale­xis, zwy­kli go­ście ślicz­nej wil­li Zoli w Me­da­nie.

Wy­jąw­szy, jak po­wie­dzie­li­śmy, no­we­lę Zoli, inne opo­wia­da­nia sta­no­wią­ce ten to­mik, od­zna­cza­ją się prze­ra­ża­ją­cą ma­nie­rą, i zwie­rzę­cym por­no­gra­fi­zmem *). A jed­nak

*) Póź­niej pp, Hen­ni­que, Ale­xis, Huy­smans i Céard dali do­wód, w utwo­rach więk­szych roz­mia­rów i więk­szej war­to­ści es­te­tycz­nej, praw­dzi­we­go li­te­rac­kie­go nowy ten De­ca­me­ron wy­warł wszę­dzie pew­ne wra­że­nie i miał po­wo­dze­nie, lecz Za­wdzię­czał je cał­ko­wi­cie pra­cy Zoli i no­wel­ce jed­ne­go z współ­pra­cow­ni­ków, któ­ra ogro­mem ta­len­tu, ja­kim była na­ce­cho­wa­ną, li­te­ral­nie za­bi­ła są­siad­ki. Imię jej au­to­ra sta­ło się od­ra­zu gło­śnem i opi­nia pu­blicz­na od­kry­ła w nim na­tych­miast ta­lent pierw­szo­rzęd­ny ory­gi­nal­ny i sym­pa­tycz­ny. Był­to je­den z przy­ja­ciół Zoli, uczeń i krew­ny Gu­sta­wa Flau­ber­ta, mło­dy czło­wiek Guy de Mau­pas­sant, któ­ry już wte­dy był au­to­rem bła­hej jed­no­ak­tów­ki: Hi­sto­ire du vieux temps i to­mi­ka pięk­nych wier­szy, wy­da­nych pod cha­rak­te­ry­stycz­nie skrom­nym ty­tu­łem: Des vers. No­we­la Bo­ule-de-Sułf zdo­by­ła au­to­ro­wi roz­głos, któ­re­go do­cze­kać się nie mogą po dłu­gich atach pra­cy set­ki de­biu­tu­ją­cych co­rocz­nie we Fran­cyi pi­sa­rzy. Praw­da, że ta­kich de­biu­tan­tów nie­wie­lu. Opo­wia­da­nie jego od­zna­cza­ło się głę­bo­ko­ścią ana­li­zy, praw­dą cha­rak­te­rów, żyw­cem z na­tu­ry schwy­co­nych, ory­gi­nal­no­ścią for­my, któ­ra od­róż­ni­ła ta­len­tu, szcze­gól­nie p. Huy­smans, któ­re­go zresz­tą moc­no prze­ce­nia­ja we Fran­cyi. (Przyp… au­to­ra.)

je od in­nych po wia­stck w Wie­czo­rach me­dan­skich. I głów­na, naj­cen­niej­sza ce­cha ta­len­tu Mau­pas­sant'a: sa­mo­ist­ność – wy­stą­pi­ła na jaw i od­ra­zu oce­nio­ną zo­sta­ła przez pu­blicz­ność. Zdu­mie­wa­ją­ca swo­ją doj­rza­ło­ścią zna­jo­mość ser­ca ludz­kie­go, jego po­zio­mo­ści, ego­izmu i sła­bo­ści, opro­mie­nia­ła już pierw­sze opo­wia­da­nie mło­de­go au­to­ra, Nie by łato wszak­że ma­nie­ra li­te­rac­ka przy-bru­ka­nych uczniów Zoli, ani po­nu­ra wznio­słość mi­strza; sa­mo­ist­ny po­gląd na ży­cie wiel­kie­go ta­len­tu prze­ja­wiał się już w pierw­szych, za­wsze nie­pew­nych, tą razą tak po­myśl­nych kro­kach. Bę­dzie­cie za­do­wo­le­ni z po­wiast­ki Mau­pas­sant'a – pi­sał Flau­bert do Zoli przed roz­po­czę­ciem dru­ku Wie­czo­rów me­dan­skich – zdo­bę­dzie mu sła­wę nie­za­wod­nie, to praw­dzi­we, głę­bo­ko ludz­kie ar­cy­dzie­ło. W tych kil­ku sło­wach krew­ne­go, przy­ja­cie­la i na­uczy­cie­la Mau­pas­sant'a, mie­ści­ła się już cała cha­rak­te­ry­sty­ka li­te­rac­ka przy­szłe­go au­to­ra Une vie. Do gro­na głę­bo­kich ba­da­czy na­tu­ry ludz­kich, jej ta­jem­nic i za­ga­dek, przy­by­wał nowy mistrz, któ­re­go głów­ną siłą mia­ła być wła­śnie zna­jo­mość ser­ca czło­wie­ka, zna­jo­mość wznio­sła i nie­mi­ło­sier­na, Mau­pas­sant, rów­nież Jak Flau­bert i Zola, na­le­ży do tych my­śli­cie­li, któ­rzy znaj­du­ją, że w na­tu­rze nie­ma nic po­zio­me­go, że wszyst­ko w har­mo­nii wszech­rze­czy jed­na­ko­wo jest pięk­nem i le­gal­nem, a więc wszyst­ko w ży­cin pod­le­ga ana­li­zie sztu­ki, a więc każ­de ide­ali­zo­wa­nie ży­cia jest kłam­stwem nie­po­trzeb­nem, bo świat sam przez się dość pięk­ny i ide­al­ny w swej rów­no­wa­dze. Jest to zresz­tą je­dy­nie pra­wie wspól­na ce­cha jego ta­len­tu z ta­len­tem ojca Ro­go­now. Mamy przed sobą bo­wiern zdol­ność cał­kiem ory­gi­nal­ną i sa­mo­ist­ny acz­kol­wiek wy­ro­słą na grun­cie na­tu­ra­li­zmu, w czem zaś szcze­gó­ło­wo za­wie­ra się jej od­ręb­ność, po­sta­ra­my się da­lej wska­zać. Po nie­spo­dzia-nem po­wo­dze­niu Bo­ule de Suif Mau­pas­sant za­czął pi­sać masę in­nych po­wia­stek czy­li no­wel, z któ­rych żad­na nie prze­wyż­sza­ła pierw­szej i któ­re rzu­ci­ły tyl­ko ja­skraw­sze świa­tło na nie­zwy­kłe przy­mio­ty jego ar­ty­stycz­ne­go tem­pe­ra­men­tu. Dla ka­ry­ery li­te­rac­kiej mło­de­go pi­sa­rza, były to utwo­ry nie­pro­duk­cyj­ne; wszy­scy wie­dzieh, źe Mau­pas­sant ta­lent po­sia­da, ale cie­kawń byli zo­ba­czyć, jak się ten ta­lent wyda w utwo­rze skoń­czo­nym, w dzie­le przed­sta­wia­ją­cem nie szkic chwi­li jed­nej, ale roz­wój zu­peł­ny cha­rak­te­rów, na­mięt­no­ści i opo­wia­da­nia. Mau­pas­sant po­wi­nien był, za­raz po Bo­ule de Suif wy­stą­pić ł praw­dzi­wą po­wie­ścią, z dzie­łem, któ­re de­cy­du­je o przy­szło­ści li­te­rac­kiej au­to­ra, a po szczę­śli­wej fa­zie jego świet­nych de­biu­tów, spo­dzie­wa­no się cze­goś w ro­dza­ju Vani Bo­va­ry, Flau­ber­ta. Zo­ba­czy­my o ilej­zi­ści­ły się te wiel­kie na­dzie­je. Na­pi­sał swo­je zna­ko­mi­tą po­wieść Ży­cie może tro­chę za­póź­no i nad­uży­wał po­czę­ści cier­pli­wo­ści czy­tel­ni­ków i kry­ty­ki wy­da­wa­niem swych szki­ców, cho­ciaż i w tych drob­nost­kach ol­brzy­mi dar spo­strze­gaw­czy i głę­bo­kość sądu psy­cho­lo­gicz­ne­go Mau­pas­sant'a, prze­ja­wi­ły się wy­dat­nie. C'est as­sez, – ma­wiał jed­nak zna­ko­mi­ty kry­tyk Sar­cey w pry­wat­nej roz­mo­wie z mło­dym au­to­rem – c'est as­sez; pi­szesz same szki­ce nie­wy­czer­pu­ją­ce tre­ści, a dzie­ją się pra­wie wszyst­kie w świe­cie, o któ­rym nie war­to mó­wić; ana­li­zu­jesz wy­łącz­nie ży­cie ko­biet, któ­rych zbyt grzecz­nie na­zwać ko­kot­ka­mi, – na­pi­szże coś ludz­kie­go, są inne stwo­rze­nia na świe­cie, sta­je się to juź nu­źą­cem. I Sar­cey miał słusz­ność: było to już nu­żą­cem, taką ko­bie­tą była słyn­na Bo­ule de Suif, ta­kie­mi były lo­ka­tor­ki Domu Tel­lier, taką jest pan­na Fifi – Mau­pas­sant zy­skał­by wkrót­ce re­pu­ta­cya hi­sto­ry­ogra­fa pew­neg"0 ro­dza­ju Aspa­zyi. A jed­nak w tych szki­cach spa­czo­nych jed­no­stron­no­ścią cią­głych wy­bu­chów na­mięt­ne­go tem­pe­ra­men­tu, któ­ry, zda­wa­ło się, mę­czy au­to­ra i szu­ka wy­po­wie­dze­nia w jego utwo­rach, jak­że czę­sto wi­dzi­my myśl fi­lo­zo­ficz­ną dziw­nej wznio­sło­ści, ustęp tak praw­dzi­wy, roz­dzie­ra­ją­cy i dra­ma­tycz­ny, że tyl­ko wyż­szy ta­lent mógł go utwo­rzyć. W naj­bar­dziej draż­li­wych i nie­ste­ty! wła­śnie w naj­lep­szych z tych no­wel w Domu Tel­lier lub Ma­da­me Bap­ti­ste na­przy­kład, zro­zu­mieć już mo­że­my me­to­dę Mau­pas­sant'a: bie­rze on naj­bar­dziej upa­dłą mo­ral­nie lub ma­to­ry­al­nie isto­tę, kil­ko­ma nie­mi­ło­sie­me­mi ry­sa­mi szki­cu­je całą brzy­do­tę jej upad­ku – a jed­nak w niej na­wet wy­naj­du­je coś czyst­sze­go, coś ludz­kie­go, ja­kiś od­blask tych zga­słych pier­wiast­ków szla­chet­nych, któ­re nig­dy nie umie­ra­ją zu­peł­nie w du­szy ludz­kiej. Lecz, po­wta­rzam raz jesz­cze, no­we­le nu­żyć wszyst­kich za­czy­na­ły jed­no­stron­no­ścią, nie­obro­bie­niem i dys­pro­por­cyą mię­dzy ich war­to­ścią a zdol­no­ścia­mi au­to­ra, – do­pie­ro w po­wie­ści dłuż­szej i opra­co­wa­nej, ma­lu­ją­cej świat nor­mal­niej­szy, a więc szer­szy i do­nio­ślej­szy, któ­ra wy­szła tej wio­sny p, t.: Une vie dał mło­dy au­tor praw­dzi­we do­wo­dy swe­go nie­po­spo­li­te­go ta­len­tu.

I.

Po­bież­nym prze­glą­dem po­wie­ści i przy­to­cze­niem kil­ku z niej ustę­pów, pra­gnie­my dać czy­tel­ni­kom cho­ciaż­by nie­zu­peł­ne po­ję­cie o sub­jek­tyw­nej ma­nie­rze au­to­ra, oraz

O ży­wot­no­ści i dra­ma­tycz­no­ści tre­ści utwo­ru, tak wy­róż­nia­ją­ce­go się, a któ­ry jed­nak za­czy­na się jak set­ki tu­zin­ko­wych ro­man­si­deł. Ja­ni­na de Vaux, bo­ha­ter­ka po­wie­ści, tyl­ko co ukoń­czy­ła pen­sy­onat i wra­ca do domu ro­dzi­ców, śred­niej za­moż­no­ści oby­wa­te­li nor­mandz­kich. Du­sza jej prze­peł­nio­na ró­żo­we­mi na­dzie­ja­mi mło­do­ści, umysł za­ję­ty ma­rze­nia­mi o szczę­ściu, mi­ło­ści i ra­do­ściach przy­szło­ści, cała jej isto­ta dąży do ułud­nej kra­iny szczę­ścia, snów zło­tych

1 uciech nad­ziem­skich, któ­re są prze­cież ży­ciem sa­mem. Jak pta­szek wy­pusz­czo­ny z klat­ki, rwie się Ja­ni­na do ży­cia, dzia­ła no­ści, do uśmiech­nię­tej wio­sny świa­ta. Le­piej od­ma­lo­wać tę dzie­wi­czość umy­słu, ser­ca i ota­cza­ją­cej przy­ro­dy – nie­po­dob­na. Rysy, ja­kie­mi Mau­pas­sant kre­śli uspo­so­bie­nie swej bo­ha­ter­ki, mają ogól­nie ludz­kie zna­cze­nie, każ­da dziew­czyn­ka lat szes­na­stu ma­rzy tak samo jak Ja­ni­na – nic ująć, nic do­dać nie po­trze­ba, ale wie­leż razy ten cud­ny roz­kwit dziec­ka, prze­ista­cza­ją­ce­go się w ko­bie­tę, pod cie­płem tchnie­niem wio­sny ży­cia i wy­wo­ła­nej przez nią pierw­szej mi­ło­ści, wie­leż razy był przed­sta­wio­ny na naj­roz­ma­it­sze spo­so­by! A jed­nak i w tej naj­mniej ory­gi­nal­nej czę­ści dzie­ła, ar­ty­stycz­na in­dy­wi­du­al­ność prze­ja­wia się już z nie­zwy­kłą siłą w mi­strzow-stwie po­sta­cio­wa­nia, ma­lo­wa­nia przy­ro­dy i cha­rak­te­ry­sty­ki osób dzia­ła­ją­cych w opo­wia­da­niu. Na­zwah­śmy Ja­ni­nę ogól­nie ludz­kim ty­pem i ta­kie okre­śle­nie nie zda­je się nam prze­sa­dzo­nem – nie­ste­ty, każ­da pra­wie ko­bie­ta śred­nich zdol­no­ści, śred­nie­go wy­kształ­ce­nia i tem­pe­ra­men­tu – jest taką samą Ja­ni­ną przed za­mąż­pój­ściem, ma­rzy i ocze­ku­je cze­goś, a ra­czej ko­goś, jak bo­ha­ter­ka Mau­pas­sant'a. Au­tor po­sia­da dar w kil­ku sło­wach od­ma­lo­wa­nia ca­łe­go czło­wie­ka, rzu­ce­nia kil­ko­ma drob­ne­mi fak­ta­mi świa­tła na całą jego mo­ral­na, isto­tę; ta­lent spo­strze­gaw­czy łą­czy się w nim z rów­nież po­tęż­nym ta­len­tem wy­ko­naw­czym. Ja­kąż mi­strzow­ską po­sta­cią jest ta Ja­ni­na, któ­rej cały tem­pe­ra­ment po­zna­je­my już w krót­kiej fa­zie po­wie­ści, po­prze­dza­ją­cej jej za-mąź­pój­ście, to jest ma­lu­ją­cej epo­kę ży­cia ko­bie­ce­go, w któ­rej nie­ma jesz­cze na­mięt­no­ści i wal­ki! Od­gad­nąć już ła­two mo­że­my, co po­cznie w dal­szych ży­cia ko­le­jach, tak nie­mi­ło­sier­nie a wiec tak do­sko­na­le jest na­szki­co­wa­nym ten pro­to­typ zwy­kłej, po­spo­li­tej ko­bie­ty. Ja­ni­na jest cór­ką zruj­no­wa­nych, ale dość jesz­cze nie­za­leż­nych ma­te­ry­al­nie, naj­pocz­ciw­szych ale naj­bie­miej­szych mo­ral­nie lu­dzi. Mat­ka po­sia­da ser­ce naj­lep­sze, ale jest scho­ro­wa­ną, oty­łą i apa­tycz­ną isto­tą, za­to­pio­ną je­dy­nie w czy­ta­niu prze­sta­rza­łych po­wie­ści; oj­ciec ma­rzy­ciel i dzi­wak, za­by­tek prze­szłe­go wie­ku, pod wpły­wem któ­re­go wy­rósł zwo­len­nik swo­bo­dy i kry­ty­ki, pan­te­ista, my­śli­ciel wie­rzą­cy je­dy­nie w pra­wa czło­wie­ka i w kon­trakt so­cy­al­ny Ro­us­se­au'a, zresz­tą po­czci­wiec, któ­ry mu­chy nie za­bi­je, ale co do cha­rak­te­ru, siły, woli i zna­jo­mo­ści ży­cia – czło­wiek, jak mó­wią u nas, do ni­cze­go. Tacy lu­dzie, ma się ro­zu­mieć, wpły­wu naj­mniej­sze­go wy­wrzeć nie mo­gli na cór­kę, to też otrzy­ma­ła tyl­ko kon­won­cy­onal­ne wy­cho­wa­nie fran­cu­skie; dzie­ciń­stwo Ja­ni­ny upły­nę­ło w za­mknię­tym pen­sy­ona­cie, gdzie nie dali jej ani wie­dzy, ani roz­wo­ju umy­sło­we­go, ani zdro­we­go po­glą­du na świat, wy­szła z nie­go nic nie wie­dząc o ży­ciu prak­tycz­nem, nie mo­gąc zno­wu schro­nie­nia zna­leść w abs­trak­cyj­nym świe­cie na­uki lub ide­ału. Bez zna­jo­mo­ści wa­run­ków po­wsze­dnie­go bytu, bez wy­ro­bio­nej siły woli, bez świa­do­mo­ści celu w przy­szło­ści, zkąd za­czerp­nie ży­cia ta bied­na dziew­czy­na, któ­rej cha­rak­ter po­le­ga na zu­peł­nym jego bra­ku? Losy Ja­ni­ny na­bie­ra­ją zna­cze­nia cze­goś ogól­ne­go i ro­dza­jo­we­go, przed nami roz­ta­cza­ją się ob­ra­zy w ogó­le ży­cia ko­bie­ty, jaką two­rzą ko­mu­na­ły mo­ral­no­ści na­szej, czczość nie­wie­ście­go wy­cho­wa­nia, kłam­li­wość na­szej cy­wi­li­za­cyi. Czyż tak jędr­ne od­ma­lo­wa­nie po­sta­ci, że sta­je się ona ty­pem ogól­nym, nie jest za­słu­gą po­wie­ścio­pi­sa­rza? Ja­ni­na po­ko­chać praw­dzi­wie nic mo­gła, łak­nę­ła mi­ło­ści jak łak­nie jej wszyst­ko mło­de, ale z po­zio­mo­ścią swe­go.

roz­wo­ju mo­ral­ne­go i umy­sło­we­go, sa­mej isto­ty mi­ło­ści zro­zu­mieć nie mo­gła. Taka dziew­czyn­ka rzu­ca się w ob­ję­cia pierw­sze­go lep­sze­go głup­ca, któ­ry za­szczy­cić ją ze­chce swem imie­niem – i to naj­smut­niej­sze w tej ko­me­dyi mi­ło­ści; ofia­ra jej są­dzi, że ko­cha istot­nie i na­wet, że męż­czy­zna po­dzie­la mi­raż mi­ło­ści jed­nej chwi­li. Ro­dzi­ce da­jąc cór­ce ta­kie wy­cho­wa­nie i taki roz­wój mo­ral­ny, na­ra­ża­ją ją na sa­mo­bój­stwo du­cho­we, ja­kiem było mał­żeń­stwo Ja­ni­ny.

Wy­cho­dzi za mąż za są­sia­da, wi­ceh­ra­bie­go Ju­lia­na de La­ma­re, któ­re­go zna bar­dzo mało, a ra­czej nie zna wca­le, z któ­rym nic ją nie łą­czy, a któ­re­go jed­nak ko­cha praw­dzi­wie. Ja­ni­nie przy­najm­niej zda­je się, że wra­że­nie, ja­kie w niej bu­dzi wi­dok na­rze­czo­ne­go, jest mi­ło­ścią, na czem zaś opie­ra się ta mi­łość, co ją wy­wo­łu­je i uspra­wie­dli­wia – sa­ma­by od­po­wie­dzieć nie mo­gła za­pew­ne. Wszyst­ko w tych bied­nych, nie­roz­wi­nię­tych lal­kach, któ­re two­rzy na­sza fa­ry­ze­uszow­ska kul­tu­ra współ­cze­sna, jest czczem i po­wierz­chow­nem, do­pó­ki strasz­ne bo­le­ści ży­cio­we nie roz­wi­ną w nich, dro­gą okrut­nych do­świad­czeń, praw­dzi­wych i doj­rza­łych uczuć. A jed­na urok mło­do­ści, zdro­wia i siły jest tak wiel kim, że i dla przy­szłej wi­ceh­ra­bi­ny czas za­ślu­bin był epo­ką szczę­ścia i roz­kwi­tu. Niech nam wol­no bę­dzie na chwn­lę prze­rwać wą­tek opo­wia­da­nia i słów kil­ka wy­rzec o po­sta­ci wpro­wa­dzo­nej do ak­cyi przez au­to­ra bez naj­mniej­szej po­trze­by, a jed­nak tak zna­ko­mi­cie po­ję­tej i przed­sta­wio­nej, że ona jed­na cha­rak­te­ry­zu­je twr­czość pi­sa­rza, jego ta­lent spo­strze­gaw­czy, jego po­gląd na cele ar­ty­zmu, jego zna­jo­mość ser­ca ludz­kie­go i tych strun, któ­re w niem naj­ła­twiej po­ru­szyć. Tą po­sta­cią jest ciot­ka Ja­ni­ny, gra­cy­alist­ka miesz­ka­ją­ca u jej ro­dzi­ców, sta­ra pan­na, jed­na z tych istot bier­nych, po­zba­wio­nych woli, ini­cy­aty­wy i wła­snej fi­zy­ogno­mii mo­ral­nej, któ­re całe ży­cie zo­sta­ją nie­po­zna­ne­mi na­wet przez krew­nych i bli­skich, po zgo­nie któ­rych nikt stra­ty żad­nej nie czu­je. Gdy mó­wio­no w ro­dzi­nie cio­cia Liza, te dwa wy­ra­zy nie mia­ły żad­ne­go mo­ral­ne­go zna­cze­nia, zda­wa­ło się, że mó­wią o ja­kiejś nie­udu­cho­wio­nej rze­czy do­mo­wej. Na­le­ża­ła do tych lu­dzi, któ­rzy po­dzie­lać nie umie­ją ce­lów ży­cio­wych i przy­zwy­cza­jeń ota­cza­ją­cych, któ­rzy po­wie­ści w ży­ciu nie mają.

A jed­nak tą razą tak nie było: ta nie­szczę­śli­wa, bier­na i apa­tycz­na sta­ra pan­na mia­ła swo­je po­wieść ży­cio­wą; ośmia­ny, cho­ciaż nie­zna­ny ni­ko­mu do­kład­nie wy-bu­cłi na­mięt­no­ści, opro­mie­nił jej mło­dość przed­wcze­śnie zwię­dłą. W ży­ciu naj­bier­niej­sze­go czło­wie­ka na­sta­je chwi­la, w któ­rej cały za­sób dłu­go tłu­mio­nych uczuć wy­po­wie­dzieć się musi, cho­ciaż­by w dzi­wa, cznej, czę­sto­kroć śmiesz­nej for­mie, to już dar­mo, dolą nas wszyst­kich jest cier­pieć i ko­chać. Bar­dzo, bar­dzo daw­no, kie­dy cio­cia Liza mło­dą jesz­cze była, na­padł na nią szał ja­kiś, chcia­ła so­bie ży­cie ode­brać i le­d­wo zdo­ła­no ją ura­to­wać. Dłu­gie lata szy­dzi­li ze sta­rej pan­ny nie­mi­ło­sier­nie, nie zwa­źa­jąc na to, że istot­na przy­czy­na tego roz­pacz­li­we­go kro­ku nie­zna­ną była ni­ko­mu.

Ja­kie­go strasz­ne­go dra­ma­tu we­wnętrz­ne­go był ten wy­buch ostat­niem sło­wem, jaką sumę bo­le­ści, walk du­chow­nych, zła­ma­nych ma­rzeń i zdep­ta­nych po­ry­wów przed­sta­wiał – tego au­tor nic mówi, każe się tyl­ko do­my­ślać dra­ma­tu prze­szło­ści, któ­ry wy­dał­by się nam nie­za­wod­nie bar­dzo bla­dym, ale pro­szę za­uwa­żyć jak umie ko­rzy­stać z tego głę­bo­ko roz­czu­la­lą­ce­go wspo­mnie­nia, aby w jed­nej póź­niej­szej chwi­li od­kryć przed nami za jego po­mo­cą całą ta­jem­ni­cę przy­gnę­bie­nia ośmia­nej i nie­śmia­łej isto­ty, jak umie wy­naj­dy­wać naj­szla­chet­niej­sze i naj­de­li­kat­niej­sze uczu­cia ludz­kie tam, gdzie po­zor­nie jest tyl­ko bi-go­te­rya, ego­izm i ogra­ni­czo­ność.

Noc wio­sen­na błysz­czy mi­lio­na­mi gwiazd, mó­wiąc ko­chan­kom o mi­ło­ści, rzą­dzą­cej wszech­świa­tem, o wiecz­no­ści, któ­ra uświę­ci ich uczu­cie, o nie­zmie­rzo­nej prze­strze­ni, któ­rej ono na­peł­nić nie zdo­ła. Na­rze­cze­ni spa­ce­ru­ją przed do­mem, w sa­lo­nie zo­sta­ła cio­cia Liza, dla przy­zwo­ito­ści strze­gą­ca dzie­ci. Go­dzi­na już póź­na i ro­dzi­ce spać po­szli, tyl­ko Ja­ni­na i Ju­lian roz­stać się nie mogą – jesz­cze i jesz­cze ma­rzą bez koń­ca. Ale niech sam au­tor prze­mó­wi za mnie: Na­rze­cze­ni cią­gle spa­ce­ro­wa­li po dzie­dziń­cu, cho­dząc od al­tan­ki w gę­stwi­nie krza­ków do gan­ku. Szli w mil­cze­niu, trzy­ma­jąc się za ręce; zda­wa­ło się, że oso­bi­sto­ści ich zla­ły się z ota­cza­ją­cą przy­ro­dą, tak po­god­ną w swej po­etycz­nej pięk­no­ści, Na­gle Ja­ni­na uj­rza­ła cień sta­rej pan­ny, któ­ra uwy­dat­nia­ła się w oknie. Zo­bacz pan, – wy­rze­kła – cio­cia Liza na nas pa­trzy. Wi­ceh­ra­bia pod­niósł gło­wą i od­po­wie­dział obo­jęt­nie: Rze­czy­wi­scie pa­trzy na nas. I zno­wu spa­ce­ro­wać za­czę­li, za­to­pie­ni w świat swych ma­rzeń. Ale rosa wie­czor­na dreszcz ja­kiś wzbu­dzi­ła w nich wkrót­ce. Wróć­my, po­wie­dzia­ła. Wró­ciw­szy do po­ko­ju, cio­cię za­sta­li zno­wu się­dzą­cą i pra­cu­ją­cą nad ro­bót­ką; tyl­ko pa­lusz­ki jej ja­koś drża­ły, jak­by po sil­nem zmę­cze­niu. Ja­ni­na po­de­szła do niej: cio­ciu pora spać. Sta­ra pan­na gło­wę pod­nio­sła, oczy jej były czer­wo­ne: zda­wa­ło się, że przed chwi­lą pła­ka­ła, lecz za­ko­cha­ni nie zwró­ci­li na to uwa­gi, a wi­dząc, że bo­tyn­ki Ja­ni­ny po­kry­te były rosa, mło­dy czło­wiek nie­spo­koj­nie i czu­le za­py­tał się: Czy nie zmar­z­ły dro­gie, ślicz­ne nóż­ki two­je? Wte­dy pal­ce cio­ci za­drża­ły tak gwał­tow­nie, że ro­bót­ka upa­dła i rap­tow­nie za­kryw­szy twarz rę­ko­ma sta­ra ko­bie­ta za­czę­ła gło­śno i kon­wul­syj­nie pła­kać. Na­rze­cze­ni nie wie­dzie­li co wy­rzec. Ja­ni­na upa­dła przed nią na ko­la­na, schwy­ci­ła ją za ręce, po­wta­rza­jąc wzru­szo­nym gło­sem: cóż ta­kie­go, cóż ta­kie­go, cio­ciu. Bie­dacz­ka, od­kry­wa­jąc twarz ze­szpe­co­ną strasz­ną roz­pa­czą, od­po­wie­dzia­ła gło­sem, w któ­rym łzy jesz­cze brzmia­ły: To dla­te­go, że on za­py­tał się cie­bie, czy nie zmar­z­ły two­je ślicz­ne nóż­ki. Mnie ta­kich py­tań nikt nie za­da­wał: nig­dy, nig­dy, nig­dy. Hra­bia od­wró­cił się, aby ukryć uśmiech szy­der­czy. – Nie wiem jak się Wyda czy­tel­ni­kom ta sce­na, nie­za­wod­nie po­mi­strzow­sku na­pi­sa­na, stresz­czo­na i prze­czy­ta­na ode­rwa­nie, ale w ogól­nym cią­gu opo­wia­da­nia i w ory­gi­na­le, wy­wie­ra głę­bo­kie, nad wy­raz sil­ne wra­że­nie. W tej sce­nie tkwi ko­mizm praw­dzi­wy, ten, któ­re­go źró­dło w ob-ser­wa­cyi ży­cio­wej i któ­ry dla­te­go, gra­ni­cząc z dra­ma­tem, czę­sto­kroć łzy, a nie śmiech bu­dzi. – Ja­kieś tchnie­nie mi­ło­ści i mi­ło­sier­dzia uno­si się nad tym luź­nym epi­zo­dem, za­wie­ra­ją­cym jed­nak za­gad­kę ca­łe­go ży­cia ludz­kiej isto­ty. I nie mamy pra­wa bar­dzo szy­dzić z au­to­ra, któ­ry swój utwór do­ku­men­tem ludz­kim na­zy­wa – czyź ta sce­na nie daje nam po­znać ciot­ki Lizy, z ro­dzi­ny Bal­za­kow­skich Bied­nych krew­nych le­piej od wszyst­kich ofi­cy­al-nych jej do­ku­men­tów i urzę­do­wych cha­rak­te­ry­styk?

Cały po­gląd au­to­ra na twór­czość arty stycz­ną wy­ra­ża się w tej sce­nie, któ­ra dla te­goż umiesz­czo­ną zo­sta­ła, że jest w niej praw­da psy­cłio­lo­gicz­na, kul­mi­na­cyj­ny punkt roz­wo­ju pew­ne­go cha­rak­te­ru. – Mniej­sza o to, że ten cha­rak­ter z samą po­wie­ścią, związ­ku żad­ne­go nie­ma; prze­cież ozdo­bą jej nie jest in­try­ga i ze­wnętrz­na stro­na fak­tów, lecz ukry­ta w niej praw­da mo­ral­na, bo­gac­two spo­strze­żo­nych ob­ja­wów du­chow­nych, cie­ka­wych, bo ogól­nych i praw­dzi­wych.

Po ślu­bie któ­re­go ob­rzę­dy, uczty i ce­re­mo­nie au­tor do­sko­na­le ma­lu­je, na­stą­pi­ły tak czę­sto opie­wa­ne przez po­etów mie­sią­ce mio­do­we.

Fo­to­gra­ficz­nie praw­dzi­wy ob­raz ży­cio­wy roz­ta­cza da­lej przed nami zmia­ny swych kształ­tów" i od­cie­ni, lecz kry­je się w tem mi­strzow­stwie ob­ra­zo­wa­nia nie­tyl­ko zre-czność rze­mio­sła, ja­kiem jest fo­to­gra­fia, nic, tak wspa­nia­ła ko­pia du­cho­wych pro­ce­sów jest sztu­ką w naj­szla­chet­niej­szem… bo naj-skrom­niej­szem zna­cze­niu wy­ra­zu. Nie­chże bcz­dar­ność lub ta­lent po­spo­li­ty przed­sta­wi nam ze wznio­słą pro­sto­tą Mau­pas­sant a ko­le­je cho­ciaż­by tak zwy­czaj­ne­go ży­cia, ja­kiem było ży­cie Ja­ni­ny? I przy­znam się otwar­cie, dla mnie oso­bi­ście ten ro­dzaj sztu­ki, ta zu­peł­na ob­jek­tyw­ność w opo­wia­da­niu, ten roz­biór na­uko­wy fak­tów ży­cio­wych, dziw­nie są sym­pa­tycz­ne mi.

Na po­cząt­ku jed­nak opi­sa­nia mio­do­wych mie­się­cy swych bo­ha­te­rów, Alau­pas-sant wpadł w prze­sa­dę i je­śli nie zmniej­szył nią war­to­ści dzie­ła w oczach bez­stron­nych sę­dziów, dał jed­nak po­wód fi­li­strom i nie­wy­kształ­co­nym li­te­rac­ko lu­dziom do oskar­ża­nia go o nie­mo­ral­ność i cy­nizm.

Opis szcze­gó­ło­wy pierw­szej nocy mał­żon­ków, przed­sta­wio­ny ze stro­ny fi­zycz­nej, dziw­nie nie­mi­łe wy­wie­ra wra­że­nie; nie dla tego, że pru­de­ryą ob­ra­ża, lecz po­pro­stu z tej przy­czy­ny, że jest nie­po­trzeb­nym zu­peł­nie, nic nie do­da­je do po­zna­nia mo­ral­ne­go ży­cia bo­ha­ter­ki; a prze­cież fak­ty ma­te­ry­al­ne o tyle nas tyl­ko zaj­mu­ją, o ile na roz­wój jej we­wnętrz­nej isto­ty dzia­ła­ją.

Mniej wię­cej, mó­wiąc mową au­to­ra, wszyst­kie pierw­sze noce szczę­ścia ko­chan­ków po­dob­ne do sie­bie; może nas za­jąć wra­że­nie, ja­kie ten prze­łom ży­cio­wy wy­warł na umysł i du­szę ko­bie­ty, w żad­nym ra­zie nas nie ob­cho­dzi opis noc­nej to­a­le­ty męża i wal­ka jaką to­czył z nie­win­ną i prze ra­żo­ną dziew­czy­ną? Czyż au­tor nie zro­zu­miał, że cały ten ustęp wstre.t bu­dzi w tych, któ­rzy nie szu­ka­ją w po­wie­ści dra­stycz­nych scen i sy­tu­acyj? Poj­mu­ję bar­dzo do­brze, że Mau­pas­sant wpro­wa­dził tę sce­nę – chciał za­zna­czyć jako pierw­sze sto­sun­ki z męż­czy­zną bu­dzą naj­czę­ściej tyl­ko przy­kre, bo­le­śne uczu­cia w dzie­wi­czem ser­cu, nie­obe­zna­nem z na­mięt­no­ścią i jej upo­ka­rzaj ące­mi kom­pro­mi­sa­mi; chciał za­no­to­wać pierw­sze, jed­no z ty­sią­cz­nych roz­cza­ro­wań Ja­ni­ny, któ­ra przy sa­mem roz­po­czę­ciu ży­cia znaj­du­je w ide­al­nej, a tak go­rącz­ko­wo ocze­ki­wa­nej ta­jem­ni­czej mi­ło­ści i mał­żeń­stwa li tyl­ko po­zio­my, zwie­rzę­cy in­stynkt.

Pierw­sze kwia­ty jej ma­rzeń i prze­czuć zwię­dły w jed­ne noc pod zim­nem tchnie­niem rze­czy­wi­sto­ści, jak umie­ra­ją pierw­sze la­to­ro­śle wio­sen­ne za­bi­te nie­spo­dzia­nym mro­zem ma­jo­wym. Je­den z naj dow­cip­niej­szych li­te­ra­tów fran­cu­skich mó­wił pi­szą­ce­mu te sło­wa, bro­niąc Mau­pas­sant'a od oskar­żeń bez­myśl­nych: wie­le bar­dzo mło­dych ko­biet po­wie­dzą prze­czy­taw­szy ten ustęp po­wie­ści: O nie, – wszyst­ko zu­peł­nie nie tak się dzie­je, ale po­znaw­szy kre­ślo­ne przez au­to­ra wra­że­nie, ja­kie wy – kry­cie ta­jem­ni­cy ży­cio­wej zo­sta­wi­ło Ja­ni­nie, wie­leż smut­nie przy­zna w głę­bi du­cha: ja­każ to praw­da! Zna­ko­mi­ty dra­ma­turg, o któ­rym wspo­mnia­łem, miał słusz­ność, lecz dla przed­sta­wie­nia tej praw­dy psy­chicz­nej, nie było po­trze­by ma­lo­wać sa­me­go pro­ce­su mi­ło­ści zmy­sło­wej: na­le­ża­ło tyl­ko za­zna­czyć wpływ jej na umysł i sa­mo­wie­dzę Ja­ni­ny.

Czy­tel­nik od­gad­nie za­wsze aż nad­to do­myśl­nie, co się kry­je pod kla­sycz­ne­mi krop­ka­mi, prze­ry­wa­ją­ce­mi ciąg opo­wia­da­nia. Jed­nak dla Ja­ni­ny, jak i dla każ­dej mło­dej ko­bie­ty, na­stą­pi­ła chwi­la, w któ­rej zro­zu­mia­ła po­ry­wa­ją­ce za­chwy­ty na­mięt­no­ści i za­żą­da­ła ich sama; roz­kwit ten sił ży­cio­wych wy­wo­ła­ny po­czę­ści po­dró­żą do Włoch i do Kor­sy­ki, jaką mał­żon­ko­wie przed­się­wzię­li, wra­że­niem cza­row­mem, ja­kie bu­dzi przy­ro­da po­łu­dnio­wa, szep­czą­ca wszyst­kie­mu co mło­de upa­ja­ją­cą pieśń szczę­ścia i na­mięt­no­ści – roz­kwit ten na­stą­pił w dusz­ny dzień let­ni, kie­dy Ja­ni­na i Ju­lian po­dró­żu­jąc po wy­spie Kor­sy­ce, zmę­cze­ni dłuż­szą wy­ciecz­ką, pić za­czę­li jed­no­cze­śnie zim­ną jak lód wodę gór­ne­go źró­dła: pa­lą­ce usta ich zjed­no­czy­ły się w go­rą­cym po­ca­łun­ku mi­ło­snym – dla Ja­ni­ny pierw­szym w ży­ciu po­ca­łun­ku na­mięt­nym, bo te­raz do­pie­ro zna­la­zła w nim ogrom roz-co­szy nie­zna­nej.

Lecz nie zwa­ża­jąc na te cza­row­ne chwi­le ma­te­ry­al­ne­go szczę­ścia, na ten na­wał nie­zna­nych mło­dej ko­bie­cie ra­do­ści i wra­żeń, wró­ci­ła do kra­ju nie­za­do­wo­lo­ną.

Po­dróż mio­do­wyc­li mie­się­cy, któ­rą fran­cu­zi tak fi­lu­ter­nie zo­wią, le pe­tit voy­age, bło­tem ob­rzu­ci­ła więk­szą część jej ma­rzeń, przy­najm­niej zwię­dły one, stra­ci­ły daw­ny urok barw ide­al­nych i ko­lo­ry­tu nad­ziem­skie­go.

Mąż dał się po­znać ta­kim, ja­kim był w rze­czy­wi­sto­ści: nie­wy­kształ­co­nym, złym i bru­tal­nym z tem­pe­ra­men­tu, źle wy­cho­wa­nym, de­spo­tycz­nym i zmy­sło­wym głup­cem. Zwy­czaj­ny typ mier­no­ści świa­to­wej, nie­okrze­sa­ne­go fran­cu­skie­go oby­wa­te­la.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: