- W empik go
Młody król - ebook
Młody król - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 151 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chłopiec – bo był tylko chłopcem mając dopiero szesnaście lat – nie zmartwił się ich odejściem, lecz z głębokim westchnieniem ulgi rzucił się na miękkie poduszki swego haftowanego posłania. Leżał tam, ze spłoszonymi oczyma i otwartymi ustami, niczym brązowy leśny faun lub młode zwierzątko z puszczy, świeżo złapane w potrzask przez myśliwych. Bo istotnie myśliwi znaleźli go prawie przypadkiem, gdy bosy i z fujarką w ręku postępował za stadem kóz biednego pasterza, który go wychował i uważał za syna. Było to dziecko jedynej córki starego króla z małżeństwa zawartego potajemnie z kimś należącym do znacznie niższego stanu – jak mówiono, z cudzoziemcem, który dzięki cudownej, magicznej umiejętności gry na lutni zdobył serce młodej księżniczki; inni mówili o artyście z Rimini, któremu księżniczka okazywała wiele, może nawet zbyt wiele łaski i który nagle, pozostawiając swoje dzieło w katedrze nie skończone, zniknął z miasta. Dość, że dziecko, gdy liczyło sobie zaledwie tydzień, zostało porwane od matki w czasie snu i oddane pod opiekę prostych wieśniaków, którzy nie mieli własnych dzieci i żyli w zapadłej części lasu oddalonej od miasta o z górą dzień drogi. Smutek lub zaraza, jak stwierdził nadworny lekarz, lub może, jak poszeptywali inni, szybka w działaniu włoska trucizna podana w kielichu korzennego wina zabiła w godzinę po przebudzeniu białe dziewczątko, które dało mu życie. W tym samym czasie gdy zaufany posłaniec, który wiózł dziecko przed sobą na siodle, zsiadał ze zgrzanego konia i stukał do koślawych drzwi chatki pasterza – ciało księżniczki składano do otwartego grobu. Grób wykopano na zapomnianym cmentarzu kościelnym poza bramami miasta; jak mówiono, leżało w nim już inne ciało, ciało młodego człowieka wspaniałej egzotycznej piękności, którego ręce związane były z tyłu powrozem, a pierś pokłuta licznymi krwawymi ranami.
Taka przynajmniej była wieść, jaką szeptano z ucha do ucha; pewne jest to, że na łożu śmierci stary król – czy to wstrząśnięty wyrzutami sumienia za swój wielki grzech, czy po prostu pragnąc, aby królestwo zostało przy jego rodzie – kazał posłać po chłopca i w obecności Rady Przybocznej ogłosił go swoim dziedzicem.
Niemal od pierwszej chwili swego znalezienia młody król zdradzał oznaki jakiegoś dziwnego umiłowania piękna, które miało mieć tak wielki wpływ na całe jego życie. Ci, którzy mu towarzyszyli do przeznaczonych dla niego komnat, często wspominali okrzyk radości, jaki wydarł mu się z piersi na widok przygotowanych dla niego delikatnych szat i kosztownych klejnotów. Podobno z dziką niemal radością odrzucił szorstką skórzaną koszulę i nędzną owczą opończę. Chwilami brakowało mu oczywiście swobody leśnego życia i drażniły go nużące dworskie ceremonie, które zajmowały tyle czasu, lecz ten wspaniały pałac – „Radość”, jak go nazywano – którego był panem, zdawał się być jakimś nowym światem, dopiero co stworzonym specjalnie dla jego przyjemności. Jak tylko mógł się wyrwać z sali obrad lub z sali przyjęć, zaraz zbiegał po ogromnych schodach z kolorowego porfiru strzeżonych przez lwy ze złoconego brązu i błąkał się wśród komnat i korytarzy, jak ktoś, kto spodziewa się znaleźć w pięknie złagodzenie bólu i wybawienie od nudy.
W tych odkrywczych podróżach, jak zwykł je nazywać – bo rzeczywiście były to wspaniałe podróże przez zadziwiające lądy – towarzyszyli mu czasami jasnowłosi dworscy paziowie w luźnych płaszczach i turkoczących wstążkach. Lecz częściej błąkał się sam przeczuwając wyostrzonym instynktem, co było prawie jasnowidzeniem, że tajemnic sztuki najlepiej uczyć się w skrytości i że piękno, podobnie jak mądrość, kocha samotnych wielbicieli.
Krążyło o nim wiele ciekawych historii z owego czasu. Mówiono, że tłusty burmistrz, który przybył, aby wygłosić kwiecistą, wiernopoddańczą orację w imieniu mieszkańców miasta, ujrzał go klęczącego w prawdziwym uwielbieniu przed wielkim obrazem sprowadzonym z Wenecji; wydawało się, że oddaje cześć jakimś nowym bogom. Innym razem zniknął na kilka godzin i po długich poszukiwaniach znaleziono go w małej komnacie na jednej z północnych wieżyczek pałacu, patrzącego w zachwyceniu na grecką kameę wyobrażającą Adonisa. Widziano go – jak wieść niesie – przyciskającego swe gorące wargi do marmurowego ciała starożytnego posągu, który znaleziono w łożysku rzeki przy budowie kamiennego mostu; na posągu wyryte było imię niewolnika z Bityny należącego do Hadriana. Innym znów razem spędził całą noc przyglądając się grze światła księżycowego na srebrnym wizerunku Endymiona.
Fascynowały go wszelkie rzadkie i cenne rzeczy i chcąc je posiadać wysyłał w świat licznych kupców: jednych po zakup bursztynu od barbarzyńskich rybaków z północnych mórz, drugich do Egiptu na poszukiwania przedziwnego zielonego turkusu, który można znaleźć tylko w grobowcach królów i który podobno posiada własności magiczne; innych jeszcze do Persji po jedwabiste kobierce i malowane naczynia gliniane, a jeszcze innych – do Indii po gazę, upstrzone plamami o barwie kości słoniowej kamienie księżycowe, bransolety z jaspisu, drzewo sandałowe, niebieską emalię i chusty z kosztownej wełny.
Lecz najbardziej zajmowała go szata, którą miał włożyć na koronację, szata przetykana złotem, korona wysadzana rubinami i berło lśniące rzędami pereł. Tak, o tym myślał dzisiejszej nocy leżąc na przepysznym łożu i patrząc na pień sosnowy dopalający się na otwartym palenisku. Wiele miesięcy temu przedłożono mu projekty największych artystów jego czasów i rozkazano rzemieślnikom, żeby dniem i nocą pracowali nad ich wykonaniem, a cały świat miał poszukiwać klejnotów godnych tego dzieła. Widział siebie oczyma wyobraźni, stojącego przy wysokim ołtarzu katedralnym w jasnych szatach królewskich, a uśmiech błąkał się i igrał na jego chłopięcych wargach i zapalał żywym blaskiem jego ciemne płochliwe oczy.
Po pewnym czasie wstał i opierając się o rzeźbione obramowanie kominka rozejrzał się po nikle oświetlonej komnacie. Ściany pokryte były obiciem przedstawiającym, triumf piękna. Wielka komoda inkrustowana agatem i lapis lazuli wypełniała jeden róg, naprzeciwko okna stała gablota kunsztownej roboty, lakierowana i pokryta mozaiką ze złota, na której ustawiono kilka delikatnych czarek z weneckiego szkła oraz filiżankę z żyłkowanego ciemnego onyksu. Zdawało się, że blade matki na jedwabnej kapie łóżka wysunęły się ze zmęczonych rąk snu. Smukłe trzciny inkrustowane kością słoniową podtrzymywały aksamitny baldachim, z którego, niczym biała piana, strzelały kity strusich piór ku bladosrebrnemu rzeźbionemu sufitowi. Roześmiany Narcyz z zielonkawego spiżu trzymał nad głową polerowane zwierciadło. Na stole stała niska waza z ametystu.