Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Młodzi żeglarze, czyli Przygody myśliwskie w Ameryce Północnej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Młodzi żeglarze, czyli Przygody myśliwskie w Ameryce Północnej - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 295 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Te mniej­sze są znacz­nie od wil­ków zwy­czaj­nych, da­le­ko zwin­ni ej sze i włó­czą się więk­sze­mi gro­ma­da­mi. Sa­mi­ca ho­du­je małe w no­rach na rów­ni­nach, a nie po le­śnych kry­jów­kach, jak zwy­czaj­na wil­czy­ca. Wil­ki łą­ko­we od­zna­cza­ją się nad­zwy­czaj­ną prze­bie­gło­ścią, nie ustę­pu­jąc w tem po­krew­nym so­bie li­som. Nie dają się w żad­ne si­dła ło­wić, same czę­sto­kroć umie­ją zwa­bić pod­stęp­nie an­ty­lo­py. Gdy zda­le­ka wy­strzał po­sły­szą, za­miast ucie­kać, oglą­da­ją się do­ko­ła i bie­gną na­wet w tę stro­nę, w na­dziei, że im się uda po­chw­ry­cić upo­lo­wa­ną zwie­rzy­nę. Je­śli zwierz jaki, an­ty­lo­pa, je­leń lub żubr, zra­nio­ny przez strzel­ców, uj­dzie ich po­go­ni, nie tak ła­two unik­nie żar­łocz­no­ści wil­ków. Ale co jest naj­dziw­niej­sze, że wil­ki wten­czas tyl­ko pusz­cza­ją się w po­goń za więk­szym zwie­rzem, gdy jest śmier­tel­nie ra­nio­ny; je­śli lek­ką tyl­ko ma ranę, nie ru­szą się z miej­sca. Nig­dy się w tem nie mylą i nie­raz my­śli­wy z po­sta­wy wil­ków wno­si, czy zwie­rzy­na da się do­go­nić. Może się jed­nak wy­da­rzyć, że ta żar­łocz­na zgra­ja przed no­sem mu roz­szar­pie i po­żrze ca­łe­go je­le­nia. Wil­ki łako we, tak samo jak inne ga­tun­ki tych zwie­rząt, włó­czą się zwy­kle za sta­da­mi ba­wo­łów, cza­tu­jąc na słab­sze sa­mi­ce i ma Je, któ­re w lot chwy­ta­ją, jak tyl­ko się przy­pad­kiem od gro­ma­dy odłą­czą. Nie­raz tez, gdy się po­rwą na zra­nio­ne­go żu­bra, zwierz przed sko­na­niem prze­bi­je ro­ga­mi kil­ku na­past­ni­ków, nim pad­nie ofia­rę resz­ty.

Po­mię­dzy temi wil­ka­mi są tak­że od­mia­ny, ale nie tak licz­ne. Wszyst­kie od­zna­cza­ją się szcze­gól­nie gło­sem, po­dob­nym do szcze­ka­nia psa; zwy­kle daje się sły­szeć naj­pierw trzy­krot­ne szcze­ka­nie, a po­tem prze­cią­głe wy­cie. Ztąd po­cho­dzi na­zwa ga­tun­ko­wa wil­ków szcze­ka­ją­cych (Ca­nis la­trans). Wil­ki te trzy­ma­ją się tyl­ko za­chod­niej czę­ści lądu i włó­czą się po roz­le­głych łą­kach. Na pół­noc nie za­bie­ga­ją da­lej, jak do 55° szer. geogr. ale na po­łu­dniu dość licz­nie na­po­ty­ka­ją się jesz­cze i w Mek­sy­ku, gdzie je na­zy­wa­ją ko­jo­ta­mi.

Cie­płe, pu­szy­ste fu­tro tych wil­ków nic w so­bie nie­ma nad­zwy­czaj­ne­go, ale w han­dlu nosi szcze­gól­ną na­zwę wil­ków od­wra­ca­nych, dla tego, że skó­ra do wy­pra­wy nie roz­ci­na się przez śro­dek, jak skó­ry więk­szych zwie­rząt, ale od­wra­ca się na wy­wrót.

A te­raz po­wróć­my do na­szych po­dróż­nych.

– To są wil­ki łą­ko­we – od­po­wie­dział Mau­ry­cy na py­ta­nie Nor­ma­na.

– A to chy­ba któ­ry je­leń jest oka­le­czo­ny – od­rzekł Nor­man – albo może tych wil­ków nad­zwy­czaj­na ze­bra­ła się gro­ma­da, kie­dy się na je­le­nie po­rwa­ły; cza­sem i to się zda­rza.

– Zda­je się, że gro­ma­da wil­ków ogrom­na – mó­wił Mau­ry­cy, przy­pa­tru­jąc się da­lej – naj­mniej z pięć­dzie­siąt.

Ach! co się sta­ło; od­bi­ły jed­ne­go je­le­nia od stad­ka i bie­gną w tę stro­nę!

Ale tam­ci spo­strze­gli to już i bez lu­ne­ty i wszy­scy czte­rej ra­zem po­chwy­ci­li za strzel­by. Wa­pi­ti biegł pro­sto na nich, a za nim wi­dać było roz­pro­szo­ną po łące gro­ma­dę wil­ków, któ­ra go zbliz­ka go­ni­ła. Moż­na je było wziąć za zgra­ję psów zgłod­nia­łych. W parę mi­nut je­leń był już tak bliz­ko, że chłop­cy wi­dzie­li wy­raź­nie błysz­czą­ce jego oczy i zli­czyć mo­gli ude­rze­nia zwin­nych ko­pyt. Pięk­ny to był zwierz i oka­za­ły. Wiel­kie jego rogi mia­ły jesz­cze wio­sen­ną, ak­sa­mit­ną po­wło­kę, pę­dził z py­skiem pod­nie­sio­nym do góry, tak, że koń­ce roz­ga­łę­zio­nych ro­gów do­ty­ka­ły ple­ców. Biegł tak w pro­stym kie­run­ku, na nic nie zwa­ża­jąc, wtem na­gle, o sto kro­ków od obo­zu, spo­strzegł wi­dać dym ogni­ska i sto­ją­ce przy nim po­sta­cie, sko­czył bo­wiem w bok i skrył się w gąsz­czach nad­brzeż­nej wierz­bi­ny. Wil­ki go­ni­ły tuż za nim całą gro­ma­dą, a gdy znik­nął w gę­stwi­nie, pu­ści­ły się tak­że w tę stro­nę; chłop­cy są­dzi­li, że wpad­ną tam i ob­sko­czą go nie­zwłocz­nie, nic im w tem nie prze­szka­dza­ło, gdy znów, ku wiel­kie­mu po­dzi­wie­niu na­szych że­gla­rzy, wil­ki wstrzy­ma­ły się w za­pę­dzie i za­wró­ci­ły, jak­by prze­ra­żo­ne ja­kimś nie­spo­dzie­wa­nym wi­do­kiem. Chłop­cy wy­obra­ża­li so­bie zra­zu, że to ich obec­ność wraz z dy­mem ogni­ska od­stra­szy­ła dra­pież­ną zgra­ję; po­miar­ko­wa­li jed­nak wkrót­ce, że mu­sia­ła być inna ja­kaś przy­czy­na tego po­pło­chu, gdyż oby­cza­je wil­ków za­nad­to do­brze im były zna­ne.

Ale w tej chwi­li co in­ne­go mie­li na my­śli; ukry­ty ro­gacz za­je­chał im w gło­wę i nio­sąc strzel­by na ra­mie­niu, wszy­scy czte­rej usta­wi­li się do­ko­ła za­ro­śla i cze­ka­li cier­pli – wie, ai je­leń się z nie­go wy­chy­li. Wierz­by nie­wiel­ką prze­strzeń zaj­mo­wa­ły, ale sta­ły bliz­ko przy so­bie i li­ść­mi były okry­te, tak, że trud­no było zaj­rzeć do środ­ka gę­stwi­ny. Zwierz przy­cza­ił się ci­chut­ko, nie sły­chać było naj­lżej­sze­go szme­ru, żad­na ga­łąz­ka się nie po­ru­szy­ła.

Ma­ren­go wy­sia­ny był na wy­tro­pie­nie zwie­rzy­ny, nasi my­śli­wi nie wąt­pi­li, że pręd­ko wy­szu­ka je­le­nia i cze­ka­li, trzy­ma­jąc broń w po­go­to­wiu. Ale za­le­d­wie pies znikł w za­ro­ślach, gdy dało się sły­szeć dziw­ne sa­pa­nie, po­tem szmer głu­chy, chrzęst ga­łę­zi i sze­lest li­ści, a po chwi­li ozwał się od­głos ko­pyt i je­leń wy­sko­czył z za­ro­śli. Fra­nek strze­lił, ale spu­dło­wał, je­leń biegł da­lej, a czte­rej my­śli­wi pu­ści­li się w po­goń za nim. Lecz wszy­scy sta­nę­li po chwi­li, gdyż wi­dok nie­zwy­kły wzrok ich ude­rzył. Jo-leń, za­miast po­my­kać szyb­ko, jak wprzód, pod­ska­ki­wał nie­zgrab­nie i ja­kież było – zdzi­wie­nie na­szych my­śli­wych, gdy uj­rze­li, że uno­sił na so­bie inne ja­kieś zwie­rzę.

Nie chcie­li oczom swo­im wie­rzyć; tak było jed­nak. Ja­kieś ciem­ne, ko­sma­te stwo­rze­nie sie­dzia­ło na kar­ku je­le­nia i dłu­gie pa­zu­ry za­pu­ści­ło w jego skó­rę. – Pan­te­ra! – krzyk­nął Fra­nek, a Mau­ry­ce­mu zda­ło się w pierw­szej chwi­li, że to niedź­wiedź, ale na niedź­wie­dzia zwierz ten był za mały. Tyl­ko Nor­man, miesz­ka­niec tych stref pół­noc­nych, po­znał od­ra­zu strasz­li­we­go ro­so­ma­ka, przez kra­jow­ców zwa­ne­go wol­wo­re­nem. Gło­wy jego nie wi­dać było wca­le, gdyż po­grą­żył ją po­mię­dzy ło­pat­ka­mi je­le­nia, któ­re­mu usi­ło­wał kark roz­szar­pać. Ale Nor­man wska­zy­wał to­wa­rzy­szom krót­kie nogi i łapy sze­ro­kie, wiel­ki ogon pu­szy­sty i ko­sma­tą sierść ciem­no­bru­nat­nej bar­wy, a Lu­cy­an przy­znał, że to były ce­chy ro­so­ma­ka.

My­śli­wi nasi spo­strze­gli wkrót­ce, gdy prze­mi­nę­ła pierw­sza chwi­la zdzi­wie­nia, że wa­pi­ti z dziw­nym swym jeźdz­cem był już za da­le­ko, aby go kula mo­gła do­się­gnąć. Mau­ry­cy i Fra­nek chcie­li go­nić za nim, ale ich wstrzy­mał Nor­man, ra­dząc, aby się nie ru­sza­li z miej­sca.

– On nie za­bie­gnie da­le­ko – mó­wił – po­cze­kaj­my tro­che; o, pa­trz­cie), je­leń bie­gnie do wody.

Wa­pi­fi, wy­bie­gł­szy z za­ro­śli, biegł pro­sto przed sie­bie, ale spo­strze­gł­szy wodę, zwró­cił się w tę stro­nę; wi­docz­nie miał za­miar za­nu­rzyć się w wo­dzie, są­dził może, że tym spo­so­bem po­zbę­dzie się strasz­li­we­go na­past­ni­ka, któ­ry mu szar­pał kark bez li­to­ści.

W kil­ku pod­sko­kach był już u brze­gu, a w tem miej­scu brzeg wzno­sił się wy­so­ko, wa­pien­na ska­ła pię­trzy­ła się na ośm stóp naj­mnićj nad wodą. Je­leń jed­nak się nie za­wa­hał, wbiegł na wzgó­rze, a po­tem do wody wsko­czył. Plusk dał się sły­szeć, je­leń wraz z ro­so­ma­kiem znikł w nur­tach je­zio­ra; po chwi­li obaj wy­pły­nę­li, lecz wy­pły­nę­li osob­no. Zim­na ką­piel wi­docz­nie nie sma­ko­wa­ła ro­so­ma­ko­wi. Wa­pi­ti pły­nął śmia­ło na śro­dek je­zio­ra, ale zwierz dra­pież­ny, czu­jąc się w ob­cym ży­wio­le, nie­zgrab­nie ob­ra­cał się w wo­dzie i usi­ło­wał do­stać się do lądu. Nasi strzel­cy sta­li wła­śnie na wy­so­kim brze­gu i ztąd do­sko­na­le go mo­gli wziąć na cel; nie na­my­śla­jąc się za­tem, Mau­ry­cy i Nor­man dali ognia jed­no­cze­śnie. Na­wet i Fra­nek po­słał swo­ją kul­kę w tez sar­nę stro­nę i ko­sma­ty po­twór wy­wró­cił ko­zioł­ka w wo­dzie. Rzecz dziw­na, żad­ne­mu nie przy­szło na myśl strze­lać do je­le­nia; ta nie­szczę­sna ofia­ra, prze­śla­do­wa­na przez tylu wro­gów za­wzię­tych, zbu­dzi­ła współ­czu­cie we wszyst­kich ser­cach. By­li­by mu może po­zwo­li­li ujść cało… ale na­dzie­ja świe­że­go pie­czy­ste­go prze­mo­gła li­tość i za­ła­twiw­szy się z ro­so­ma­kiem, my­śli­wi wzię­li się do je­le­nia. Szyb­ko na­bi­li strzel­by i usta­wi­li się sze­re­giem na brze­gu, cze­ka­jąc, aż się przy­bli­ży. Ale je­leń czuł, że śmierć nie­chyb­na go cze­ka z tej stro­ny i śmia­ło pły­nął da­lej na śro­dek je­zio­ra. Trud­no było przy­pusz­czać, aże­by je mógł całe prze­pły­nąć, gdyż brze­gu prze­ciw­ne­go nie było na­wet wi­dać; mu­siał po­wró­cić albo uto­nąć i my­śli­wi cze­ka­li cier­pli­wie, śle­dząc wszyst­kie jego ru­chy. Już znacz­nie się od brze­gu od­da­lił, gdy na­gle uj­rze­li ze zdzi­wie­niem, jak za­czął się z wody wy­nu­rzać co­raz wy­żej, w koń­cu pod­niósł się do po­ło­wy po­nad po­wierzch­nią. Na­tra­fił na ska­łę i wi­dząc się bez­piecz­nym, sta­nął na niej i nie my­ślał się ztąd ru­szać.

Mau­ry­cy z Nor­ma­nem po­bie­gli po łód­kę, spu­ści­li ją na wodę i po­pły­nę­li w po­goń za nim. Je­leń spo­strzegł te­raz, że już było po nim i za­miast od­pły­nąć da­lej, zwró­cił się pro­sto do nich, na­sta­wił rogi i przy­brał po­sta­wę wy­zy­wa­ją­cą. Ale prze­śla­dow­cy jego nie zwa­ża­li na to wca­le i gdy się do­sta­tecz­nie zbli­ży­li, Nor­man, któ­ry ro­bił wio­sła­mi, za­trzy­mał łód­kę, a w tej­że sa­mej chwi­li cel­ny strzał Mau­ry­ce­go roz­legł się w po­wie­trzu, od­bi­ło go echo oko­licz­ne, a wa­pi­ti wpadł w wodę, jak kło­da.

Łód­ka pod­pły­nę­ła, uwią­za­no go za rogi do niej i po­wró­co­no na ląd… gdzie pysz­na ta zwie­rzy­na zło­żo­na zo­sta­ła w obo­zie. My­śli­wi nasi zdzi­wi­li się nie­zmier­nie, spo­strze­gł­szy, że je­leń jesz­cze przed na­pa­ścią ro­so­ma­ka i wil­ków, był już zra­nio­ny. W jed­nej z jego ło­pa­tek zna­leź­li' ko­niec zła­ma­nej strza­ły. A więc In­dy­anie po­lo­wa­li na nie­go i to nie­zbyt daw­no, gdyż rana była świe­ża. Rana ta nie by­ła­by śmier­tel­na, gdy­by mu kto mógł tę strza­łę wy­cią­gnąć ale tak mu­siał­by od niej zgi­nąć wcze­śniej czy póź­niej. Mie­li więc wy­ja­śnie­nie, dla cze­go wil­ki na­pa­dły zwie­rzę, na któ­re nig­dy­by się in­a­czej nie od­wa­ży­ły po­rwać. Na­wet i ro­so­mak rzad­ko kie­dy się rzu­ca na tak wiel­kie­go je­le­nia, ale mu­siał być zgłod­nia­ły, a gdy zdo­bycz pod­su­nę­ła się sama tuż pod drze­wo, na któ­rem się usa­do­wił na noc­leg, nie mógł się oprzeć ta­kiej po­ku­sie. Wil­ki znów mu­sia­ły spo­strzedz ro­so­ma­ka, przy­bli­żyw­szy się do za­ro­śli i dla tego tak zmy­ka­ły. Zwie­rzę­ta te są tchórz­li­we, za­rów­no jak dra­pież­ne, a wi­dok ro­so­ma­ka jest dla nich tak strasz­ny, jak wi­dok zgłod­nia­łej ich zgrai dla zra­nio­ne­go je­le­nia.

roz­dział XV.

Dwaj nur­ko­wie.

Zdję­to sta­ran­nie skó­rę z je­le­nia i wy­su­szo­no ją przy ogniu. Od cza­su roz­bi­cia pierw­szej łód­ki, gar­de­ro­ba na­szych że­gla­rzy w opła­ka­nym była sta­nie. Ze skór trzech le­śnych re­ni­fe­rów za­le­d­wie zdo­ła­li wy­sztu­ko­wać dwie krót­kie i ob­ci­słe kurt­ki. Nie mie­li tez żad­nych koł­der, oprócz skór ba­wo­lich, a te dla dwóch tyl­ko wy­star­czyć mo­gły. Okry­wa­li się nie­mi Lu­cy­an i Fra­nek, jako młod­si i słab­si. Mau­ry­cy i Nor­man mu­sie­li się kłaść co wie­czór bez żad­ne­go okry­cia i zim­no im strasz­li­wie do­ku­cza­ło, a by­ło­by go­rzej jesz­cze, gdy­by nie to, że sy­pia­li przy roz­pa­lo­nem ogni­sku. Ale by­wa­ły noce tak zim­ne, że na­wet przy ogniu trud­no się było roz­grzać. My­śli­wi i po­dróż­ni w Ame­ry­ce pół­noc­nej mają zwy­czaj, ukła­da­jąc się do snu, zwra­cać nogi do ognia i utrzy­mu­ją, że naj­zdro­wiej jest tak spać, aże­by w nogi było cie­pło. Nasi że­gla­rze nie od­stę­po­wa­li od tego zwy­cza­ju i za­wsze się tak do snu kła­dli, że no­ga­mi przy­pie­ra­li do czte­rech ro­gów ogni­ska, a gło­wy zwra­ca­li w czte­ry stro­ny świa­ta, Ma­ren­go spał przy Mau­ry­cym, któ­re­go uwa­żał za swo­je­go pana.

Cho­ciaż mięk­ko im było na po­sła­niu z li­ści, brak koł­der da­wał się uczu­wać do­tkli­wie; skó­ra za­bi­te­go je­le­nia wy­bor­na była do tego użyt­ku i bar­dzo im się przy­da­ła. Po­sta­no­wi­li więc za­trzy­mać się na je­den dzień, aże­by ją wy­su­szyć i wy­po­rzą­dzić. Przy tej spo­sob­no­ści chcie­li tak­że uwę­dzić tro­chę mię­sa, cho­ciaż pie­czeń je­le­nia wa­pi­ti nie jest po­szu­ki­wa­na przez sma­ko­szów; su­cha, ży­la­sta, nie ma wca­le sma­ku wy­kwint­nej zwie­rzy­ny. In­dy­anie, za­rów­no jak i bia­li my­śli­wi, zwy­kle tyl­ko dla skó­ry za­bi­ja­ją te zwie­rzę­ta, na ie­dze­nie wolą za­wsze żu­bra, re­ni­fe­ra lub zwy­czaj­ne­go je­le­nia. Mię­so to szcze­gól­ną ma wła­sność; tłuszcz jego na­tych­miast krzep­nie, gdy osty­gnie i robi się twar­dy. Ale skó­ra wy­so­ko jest ce­nio­na; cień­sza od skó­ry ło­sio­wej, po wy­pra­wie­niu bar­dzo pięk­nie wy­glą­da, zwłasz­cza gdy jest przy­rzą­dzo­na na spo­sób in­dyj­ski, to jest wy­mo­czo­na w roz­two­rze z mó­zgu i tłusz­czu sa­me­go zwie­rzę­cia, po­tem wy­my­ta, wy­su­szo­na, wy­gła­dzo­na i w koń­cu okop­co­na tro­chę w dy­mie. Skó­ra sta­je się wów­czas mięk­ka i ela­stycz ua, jak rę­ka­wicz­ka je­lon­ko­wa i pie­rze się wy­bor­nie, jak płót­no. Tych sza­cow­nych wła­sno­ści nie po­sia­da­ją skó­ry in­nych ga­tun­ków je­le­ni, gdyż raz wy­pra­ne, sta­ją się twar­de, szorst­kie i trze­ba je dłu­go trzeć i wy­gła­dzać, za­nim tro­che zmięk­ną.

Lu­cy­an znał się do­sko­na­le na przy­rzą­dza­niu skór i umiał się z nie­mi ob­cho­dzić nie­mniej zręcz­nie, jak in­dyj­skie ko­bie­ty. Ale w po­dró­ży nie mie­li po­trzeb­nych do tego przy­bo­rów, mu­sie­li więc po­prze­stać na mniej wy­kwint-nem przy­rzą­dze­niu. Roz­cią­gnę­li ją tyl­ko na prę­tach wierz­bo­wych i po­wie­si­li przy ogni­sku, po­tem ją wy­tar­li jak mo­gli naj­le­piej i oczy­ści­li z licz­nych pa­so­rzy­tów, któ­re o tej po­rze ob­sia­da­ją je­le­nie.

Pod­czas gdy Lu­cy­an opo­rzą­dzał skó­rę, Mau­ry­cy i Nor­man kra­ja­li mię­so na pa­ski i roz­wie­sza­li je przy ogni­sku. Gdy się z tem za­ła­twi­li, za­czę­li się przy­pa­try­wać ro­bo­cie Lu­cy­ana.

– Hej, chłop­cy! – za­wo­łał Fra­nek, zry­wa­jąc się na­gle, jak gdy­by so­bie coś bar­dzo waż­ne­go przy­po­mniał.– A co bę­dzie z ro­so­ma­kiem? Wszak to wspa­nia­łe fu­tro, cze­muż­by­śmy go tak­że nie za­bra­li?

– Do­brze mówi – rzekł Nor­man – a my­śmy o tem za­po­mnie­li. Cóż kie­dy ten zwierz obrzy­dły za­to­nął, jak­że go te­raz wy­do­sta­nie­my z wody?

– Już ja go wy­ło­wię, za­rę­czam – mó­wił Fra­nek – utnę so­bie tyl­ko dłu­gi pręt z wierz­bi­ny, przy­cze­pię do nie­go mój stem­pel od strzel­by i wy­cią­gnę ro­so­ma­ka, żeby tam nie wiem co. Chodź­my prę­dzej.

– Spu­ść­myż łód­kę na wodę – rzekł Nor­man – brzeg jest za wy­so­ki, nie do­sta­nie­my do dna.

– Spusz­czaj­że ty łód­kę, ka­pi­ta­nie–rzekł Fra­nek – a ja bie­gnę po pręt.

– Stój – za­wo­łał Mau­ry­cy – ja mam lep­szy spo­sób; Ma­ren­go!

Mó­wiąc to, Mau­ry­cy zbli­żył się do brze­gu, z któ­re­go strze­la­li do ro­so­ma­ka. Wszy­scy po­szli źa nim, a Ma­ren­go pod­ska­ki­wał we­so­ło i dum­nie spo­glą­dał do­ko­ła, bo prze­wi­dy­wał, iż ma być uży­ty do ja­kiejś waż­nej spra­wy.

– Czy są­dzisz, że pies wy­cią­gnie zwie­rza? – za­py­tał Nor­man.

– Nie–od­po­wie­dział Mau­ry­cy – ale mi do­po­mo­że.

– A toż ja­kim spo­so­bem?

– Po­cze­kaj­cie chwil­kę, za­raz oba­czy­cie.

Mau­ry­cy zdjął cza­pecz­kę fu­trza­ną, roz­piął kurt­kę re­ni­fe­ro­wą, po­tem resz­tę odzie­nia zrzu­cał ko­lej­no, sło­wem ro­ze­brał się do naga.

– Za­raz ci po­ka­żę, ku­zyn­ku–rzekł do Nor­ma­na – jaki to ze muie zręcz­ny nu­rek.

Mó­wiąc to, sta­nął na sa­mym brze­gu i ro­zej­rzał się z uwa­gą do­ko­ła, aże­by na­tra­fić na miej­sce, gdzie ro­so­mak wpadł w wodę; po­tem zwró­cił się do psa i za­wo­łał:

– Za mną, Ma­ren­go!

Pies za­szcze­kał, pa­trząc w oczy pana, jak­by chciał od­po­wie­dzieć, że zro­zu­miał do­sko­na­le, o co idzie. Mau­ry­cy raz jesz­cze wska­zał mu je­zio­ro, pod­niósł ręce po­nad gło­wą, zło­żył dło­nie i za­ko­ły­saw­szy się w po­wie­trzu, rzu­cił się w wodę gło­wą na­przód.

Ma­ren­go za­szcze­kał zno­wu i po­sko­czył za nim tak szyb­ko, że obaj w jed­nej pra­wie chwi­li za­nu­rzy­li się i zni­kli pod wodą. Pies wcze­śniej wy­pły­nął, a Mau­ry­ce­go tak dłu­go nie było wi­dać, że Nor­man i dwaj bra­cia za­czy­na­li już być o nie­go nie­spo­koj­ni. W koń­cu jed­nak, do­syć da­le­ko od miej­sca, gdzie się za­nu­rzył, woda się po­ru­szy­ła i czar­na gło­wa Mau­ry­ce­go uka­za­ła się na po­wierzch­ni. Spo­strze­gli, że trzy­mał coś w rę­kach i po­py­chał ja­kiś wiel­ki przed­miot przed sobą; po­zna­li po chwi­li, że to był ro­so­mak.

Ma­ren­go pły­nął tuż przy nim, chwy­cił zdo­bycz z rąk pana i obaj zwró­ci­li się w stro­nę, gdzie brzeg był niz­ki i rów­ny. Mau­ry­cy wy­sko­czył pierw­szy na ląd, po­tem wy­do­był się pies, cią­gnąc za sobą ro­so­ma­ka, któ­re­go za­raz za­bra­li Nor­man z Fran­kiem i za­nie­śli, a ra­czej za­wle­kli do obo­zu; Lu­cy­an tym­cza­sem przy­niósł ubra­nie Mau­ry­ce­go i zno­wu wszy­scy czte­rej za­sie­dli do­ko­ła ogni­ska.

Ro­so­mak jest naj­brzyd­szy ze wszyst­kich zwie­rząt ame­ry­kań­skich. Ocię­ża­ły jego tu­łów, nogi krót­kie i gru­be, sierść ku­dła­ta i ogon pu­szy­sty, ale na­de­wszyst­ko dłu­gie i za­krzy­wio­ne pa­zu­ry i pysk ostre­rai zę­ba­mi opa­trzo­ny, na­da­ją mu po­stać okrop­ną. Chód jego jest ci­chy i jak­by peł­za­ją­cy, wej­rze­nie zu­chwa­łe i zło­śli­we. Stą­pa całą nogą, tak, jak niedź­wiedź i śla­dy jego czę­sto bio­rą za śla­dy tego zwie­rzę­cia. Ale In­dy­anie i my­śli­wi umie­ją je roz­róż­nić. Kark jego za­okrą­glo­ny jest łu­ko­wa­to. Dra­pież­ny i nad­zwy­czaj żar­łocz­ny, nie ustę­pu­je w tem ro­so­ma­ko­wi sta­re­go świa­ta, z któ­rym jest bliz­ko spo­krew­nio­ny. Ża­den… zwierz nie nisz­czy z taką za­ja­dło­ścią drob­nej zwie­rzy­ny, nie­raz tez na­pa­da i więk­sze stwo­rze­nia, je­że­li mu się do tego spo­sob­ność nada­rzy; musi na nie uży­wać pod­stę­pów, bo nie jest bar­dzo zwin­ny. Utrzy­mu­ją nie­któ­rzy, że ro­so­mak kła­dzie się na drze­wach i na ska­łach, cza­tu­jąc na je­le­nie i rzu­ca się na nie z góry, gdy bliz­ko prze­cho­dzą.

Po­wia­da­ją tak­że, że na­kła­da wów­czas przy so­bie mchu, któ­rym się te zwie­rzę­ta ży­wią, aby je zwa­bić; jest na­wet mnie­ma­nie, że lisy mu do­po­ma­ga­ją w po­lo­wa­niu i na­pę­dza­ją je­le­nie w tę stro­nę, gdzie ro­so­mak cza­tu­je. Wszyst­kie te nie­praw­do­po­dob­ne po­da­nia i wie­le in­nych dzi­wacz­niej­szych jesz­cze, po­wta­rza­li daw­niej­si przy­rod­ni­cy

0 ro­so­ma­ku azy­atyc­kim. Nie ule­ga jed­nak wąt­pli­wo­ści, że tak azy­atyc­ki, jak i ame­ry­kań­ski jest nad­zwy­czaj zmyśl­ny. Oto na­przy­kład prób­ka jego chy­tro­ści i dow­ci­pu: My­śli­wi, po­lu­jąc na kuny, za­sta­wia­ją na nie si­dła w śnie­gu, czę­sto na prze­strze­ni pięć­dzie­się­ciu mil. Si­dła te zro­bio­ne sa z drze­wa, a na przy­nę­tę wkła­da­ją w nie głów­ki prze­pió­rek i ka­wał­ki róż­nej zwie­rzy­ny, na któ­re kuny (Mu­ste­la mar­tes) bar­dzo są ła­ko­me. Jak tyl­ko kuna po­chwy­ci przy­nę­tę, sprę­ży­na za­pa­da i cięż­ki ka­wał drze­wa chwy­ta zwie­rzę i przy­trzy­mu­je je moc­no. Otoż ro­so­mak umie tak zręcz­nie się spra­wić, że za­kra­da się do si­deł od tyłu i po­cią­ga je, nie do­ty­ka­jąc przy­nę­ty. Drew­no za­pa­da, nie po­chwy­ciw­szy nic, a on wten­czas przy­nę­tę bez­piecz­nie wy­cią­ga. Prze­cho­dzi tak nie­raz od jed­nych si­deł do dru­gich i przy każ­dych tęż sar­nę sztu­kę po­wta­rza, póki wszyst­kich nie po­psu­je. Je­że­li kuna zła­pie się wcze­śniej w si­dła, ro­so­mak jej nie zja­da, bo nie lubi mię­sa kuny, ale wy­do­by­wa ją z si­deł, roz­dzie­ra na ka­wał­ki i pod śnieg za­grze­bu­je. Lisy zna­ją te jego zw?ycza­je, a po­nie­waż one po­że­ra­ją chci­wie kuny, więc pusz­cza­ją się w ślad za nim na ta­kie wy­pra­wy. Nie umie­ją same wy­cią­gnąć zwie­rzą­tek z si­deł, ale gdy ro­so­mak tego do­peł­ni i za­grze­bie kuny w śnie­gu, do­by­wa­ją je ztam­tąd i zja­da­ją Po­ka­zu­je się więc, że nie one ro­so­ma­ko­wi, ale on ira do­star­cza zwie­rzy­ny. Nie idzie za­tem, żeby te dra­pież­ne zwie­rzę­ta żyły z sobą w zgo­dzie; ro­so­mak, sil­niej­szy od li­sów, czę­sto na nie na­pa­da, ale one za to zwin­niej­sze są od nie­go i rzad­ko mu się dają zła­pać. My­śli­wi i ua lisy za­sta­wia­ją si­dła, a ro­so­mak je tak­że wy-nąj­du­je i roz­dzie­ra czę­sto, nim się do­sta­ną w ręce my­śli­wych. Mło­de lisy pa­da­ją zwy­kle ofia­rą jego żar­łoc­twa; gdy na­tra­fi na kry­jów­kę sa­mi­cy, dusi ją ra­zem z całą ro­dzi­ną i po­że­ra. Na­pa­da i mło­de wil­ki. W ogó­le, tak z li­sa­mi, jak z wil­ka­mi w nie­przy­ja­znych jest sto­sun­kach, gdzie tyl­ko może, to im pła­ta fi­gle, wy­kra­da zwie­rzy­nę, krzyw­dzi i prze­śla­du­je. Ale ulu­bio­nem jego po­ży­wie­niem są bo­bry i gdy­by nie to, że te zwie­rzę­ta mogą się przed nim schro­nić do wody, gdzie ro­so­mak nie umie so­bie dać rady, dra­pież­nik ten wy­nisz­czył­by ród ich cały. Węch ma wy­bor­ny i każ­de zwie­rzę zwie­trzy w le­sie i na łące. To tez nie­mniej jest strasz­ny dla wszel­kich istot ży­ją­cych, jak pan­te­ra i niedź­wiedź.

Eoso­mak chro­ni się zwy­kle w szcze­li­nach skał lub wy­drą­że­niach drzew; prze­by­wa za­rów­no po la­sach jak po łą­kach, w oko­li­cach uro­dzaj­nych i na pu­sty­niach. Trzy­ma się głów­nie stref pół­noc­nych, wśród la­sów i śnie­gów. W po­łu­dnio­wych czę­ściach Sta­nów Zjed­no­czo­nych już dziś nie po­ja­wia się nig­dzie, cho­ciaż nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że go tam wi­dy­wa­no, póki nie za­bra­kło bo­brów. Na pół­noc się­ga bar­dzo wy­so­ko, może aż­pod sam bie­gun, bo wszę­dzie, gdzie po­dróż­ni do­tar­li, tam i ro­so­ma­ka spo­ty­ka­li.

Zyje sa­mot­nie i po­dob­nie do wie­lu zwie­rząt dra­pież­nych po nocy naj­czę­ściej na żer wy­cho­dzi. Sa­mi­ca ho­du­je dwo­je, rza­dziej tro­je lub czwo­ro ma­łych, któ­re zra­zu mają sierść żół­ta­wą, pra­wie bia­łą, póź­niej do­pie­ro ciem­nie­ją, a gdy do­ro­sną, fu­tro ich przy­bie­ra pięk­ny od­cień ciem­no­bru­nat­ny, a zimą pra­wie czar­ny. Fu­tro to, po­dob­ne nie­co do fu­tra niedź­wie­dzia, ma włos krót­szy i mniej bywa ce­nio­ne, cho­ciaż ma w han­dlu nie­po­spo­li­te zna­cze­nie i co rok ty­sią­ce tych zwie­rząt prze­cho­dzi przez ręce agen­tów Sto­wa­rzy­sze­nia han­dlo­we­go za­to­ki Hud­so­na.

Na­uko­we te wia­do­mo­ści o ro­so­ma­ku opo­wie­dzia­ne były przez Lu­cy­ana, Nor­man zaś do­dał do tego wie­le cie­ka­wych szcze­gó­łów o jego oby­cza­jach i mniej pew­ne po­da­nia, po­wta­rza­ne przez my­śli­wych i han­dla­rzy fu­ter, któ­rzy nie­raz to zwie­rzę przed­sta­wia­ją w ba­jecz­nem świe­tle i przy­pi­su­ją mu nad­zwy­czaj­ne i nie­praw­do­po­dob­ne czy­ny.

roz­dział XVI.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: