Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

MMA Fighter. Walka Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
26 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

MMA Fighter. Walka Tom 1 - ebook

ZAWODNIK MMA – WSPÓŁCZESNY GLADIATOR UWODZĄCY NIESKOŃCZONYMI POKŁADAMI TESTOSTERONU

Okazuje się, że w życiu profesjonalnego fightera walka może mieć różne znaczenia. Nico Hunter dochodzi do wniosku, że ta pełna adrenaliny, rozgrywana w klatce nie może równać się z wewnętrznymi zmaganiami z samym sobą.

Spokojna Elle prowadzi nudne, ustatkowane życie. Dobrą pracą i gustownie urządzonym mieszkaniem wynagradza sobie monotonię życia. Facet, z którym spotyka się już nieco ponad dwa lata nie dostarcza jej żadnych wrażeń, ale tak jest bezpieczniej. Stateczniej. Gruby mur, który przez lata budowała wokół swego serca, pozostaje nienaruszony. I dobrze. Przeszłość kobiety jest wystarczającym dowodem na to, co może się wydarzyć, jeżeli straci się kontrolę.

Jednak wszystko zmienia się w dniu, w którym seksowny zawodnik MMA wchodzi do biura Elle. Okazuje się, że wytatuowany, umięśniony fighter wniesie niemałe emocje do poukładanego życia pięknej prawniczki.

ELEKTRYZUJĄCA POWIEŚĆ, KTÓRA WYWOŁA ROZKOSZNY DRESZCZYK EMOCJI I ROZBUDZI CHĘĆ NA NUTKĘ SZALEŃSTWA

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8095-4
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Elle

Chciałabym wierzyć, że moja przeszłość nie prześla­duje mnie jak cień w słoneczny dzień, przed którym nie da się uciec. Moje życie jest udane. Jestem mą­dra, mam świetną pracę, długie nogi, sterczące cycki, a dodatkowo wszyscy ciągle mi powtarzają, że facet, z którym się spotykam, jest niezłą partią i zerwanie z nim byłoby prawdziwą zbrodnią. A więc dlaczego patrzę na drugą stronę pomieszczenia i szukam w za­tłoczonej restauracji Williama, choć jednocześnie jakaś cząstka mnie pragnie, by on jednak wystawił mnie do wiatru i się nie pojawił? Która dwudziestopięciolat­ka chce być wystawiana do wiatru? Taka jak ja – żyją­ca jak na autopilocie, chyba że okoliczności w moim idealnym życiu zmuszą mnie do jakiejś zmiany. Ale tak naprawdę bycie idealnym jest przereklamowane. Jestem tylko bohaterką w swoim życiu, przechodzę od rozdziału do rozdziału w książce, którą napisała jakaś niewidzialna osoba, podczas gdy to ja powin­nam być autorką swojej historii.

Żyję w ten sposób od bardzo długiego czasu. Moje decyzje są zawsze odpowiedzialne i przemyślane, moje życie jest dobrze zorganizowane, a moje ser­ce niezmiennie bije w jednym, stałym rytmie. Przez większość czasu podoba mi się taki porządek rzeczy. Powinnam być dumna z tego, jak wygląda moje ży­cie w tym momencie. Ale prawda jest taka, że czasa­mi czuję się tak, jakbym się w tym swoim idealnym, poukładanym świecie dusiła.

William zauważa mnie. Unosi rękę i zaprasza gestem, bym podeszła do jego stolika, usytuowanego w najbar­dziej oddalonym kącie restauracji. Prawie zawsze sie­dzimy w tym samym miejscu. O tej samej porze, w tej samej restauracji, co tydzień – każdego zwyczajnego ty­godnia po poprzednim zwyczajnym tygodniu. Zauwa­żam dwie dziewczyny siedzące przy barze niedaleko mnie i patrzące ukradkiem na Williama. Miny im rzedną od razu, kiedy zauważają, że William machał do mnie, a nie do nich, bo ich nawet nie spostrzegł. Uśmiecham się najlepiej, jak potrafię, a William, któ­ry zawsze jest dżentelmenem, wstaje, gdy podchodzę do stolika. Całuje mnie w policzek, po czym otacza ra­mionami w talii. Jego dotyk jest taki znajomy.

– Przepraszam, że się spóźniłam – mówię i siadam na swoim krześle.

– Nic się nie stało, sam dopiero co tu przyjechałem – odpowiada, ale wiem, że to kłamstwo. William Har­per nigdy się nie spóźnia. Jestem absolutnie pewna, że był tu piętnaście minut przed czasem, podczas gdy ja spóźniłam się aż dwadzieścia. I mimo że czekał na mnie ponad pół godziny, wiem, że nigdy by mi tego nie wypomniał i nie narzekałby na to.

– Czy mogę podać coś do picia? – Atrakcyjna kel­nerka uśmiecha się do Williama, chociaż jej słowa są skierowane do mnie. Gdybym była zaborcza lub przesadnie zazdrosna, jej próby flirtu pewnie by mnie wkurzyły. Ale ja nie jestem takim typem dziewczyny, latami pracowałam nad tym, żeby się pozbyć emo­cjonalnych reakcji. A przecież zaborczość i zazdrość do nich należą.

– Dla mnie żurawinowy drink z wódką. Ale popro­szę w wersji dietetycznej. – Patrzę na Williama i wi­dzę, że jego szklanka jest już w połowie pusta. W du­chu parskam śmiechem, myśląc, jak dobrze znam tego człowieka. Pozwolił sobie tylko na jednego drinka, jak zawsze, i sączy go od ponad trzydziestu minut. Wiem też, że teraz będzie pił wyłącznie wodę.

– Dla mnie tylko woda, dziękuję – mówi William i uśmiecha się do kelnerki, a ona cała promienieje, bo zwrócił na nią uwagę.

William Harper to przy­stojny mężczyzna. Musiałabym być ślepa, by tego nie widzieć. Jest wysoki, ma niebieskie oczy i idealnie przycięte blond włosy. Zawsze ubiera się tak, jakby właśnie zszedł z okładki magazynu dla mężczyzn – czyli ma na sobie idealny garnitur. Jego zęby są ideal­nie białe, równe i wszystkie widać doskonale, gdy się uśmiecha tym swoim idealnym uśmiechem. Pocho­dzi z bardzo szanowanej rodziny i chociaż ma dopie­ro dwadzieścia siedem lat, już jest partnerem w fir­mie prawniczej swojego ojca. A więc dlaczego, gdy widzę, jak jego usta się poruszają, nie słyszę ani jed­nego słowa, które do mnie wypowiada?

– Elle, czy wszystko w porządku? – William wy­czuwa mój dystans, a ja wiem, że troska, którą sły­szę w jego głosie, jest prawdziwa. On naprawdę jest wspaniałym mężczyzną, takim, którego jak już się złapie, to nie można dać mu odejść.

– Och, przepraszam. – Udaję, że budzę się z za­myślenia. – Chyba nadal nie mogę przestać myśleć o sprawie, nad którą aktualnie pracuję. – To oczywi­ście kłamstwo.

Jednak moja odpowiedź najwyraźniej go satysfak­cjonuje.

– A co to za sprawa?

Bardzo szybko zaczynamy rozmawiać o pracy, ale tak naprawdę zawsze przychodzi nam to z łatwością. Powinnam się cieszyć z tego, że pracujemy w tej sa­mej branży i że on jest człowiekiem, który rozumie to, czym się zajmuję. Niestety, najczęściej rozmawia­my właśnie tylko o sprawach zawodowych.

– Chodzi o bezprawne wypowiedzenie pracy. – Pod­rzucam mu pierwszą sprawę, jaka przychodzi mi na myśl.

Na szczęście po chwili pojawia się kelnerka i sta­wia przed nami nasze drinki, a następnie pyta, czy może przyjąć zamówienie. Dzięki temu mam więcej czasu, by wymyślić, dlaczego tak nudna sprawa jak ta, o której mu powiedziałam, nie daje mi spokoju.

Kelnerka odchodzi, ale po chwili do naszego stoli­ka zbliża się para w podeszłym wieku.

– Pan to Bill Harper Junior, prawda? Syn Billa? – Starszy pan wyciąga rękę i uśmiecha się przyjaźnie.

– Wolę używać imienia William, ale tak, to ja, Wil­liam Harper Junior – odpowiada William.

Przez ostat­nich kilka lat mnóstwo razy słyszałam, jak poprawia w ten sposób innych ludzi. Zawsze się zastanawia­łam, dlaczego tak mu przeszkadza to, gdy ktoś mówi o nim Bill czy Billy. Dlaczego czuje, że musi popra­wiać wtedy ludzi. Bo przecież jeśli ktoś zwraca się do nas, zdrabniając nasze imię, to robi to z sympatii, tak? Mimo to William ma nawyk rzeczowego popra­wiania wszystkich, którzy używają tego zdrobnienia. I jakimś cudem nie brzmi wtedy, jakby był nieuprzej­my. Tak naprawdę nigdy nie zapytałam go, dlaczego to zdrobnienie mu przeszkadza.

Mężczyźni rozmawiają przez chwilę i w niecałe dziesięć minut Williamowi udaje się przekonać star­szego pana, by ten powierzył mu swoje prawnicze in­teresy. Obiecuje, że zadzwoni do jego biura następne­go dnia. I robi to w taki sposób, że nikt nie weźmie go za jakiegoś natręta, który na siłę próbuje sobie za­łatwić u kogoś pracę. William jest charyzmatyczny i profesjonalny. Przychodzi mu to z łatwością, natu­ralnie – pewnie dlatego, że jego ojciec, dziadek i brat też są prawnikami.

Później, gdy kończymy naszą kolację, nikt nam już nie przerywa. Nasza rozmowa staje się lekka i niewy­muszona. Dokładnie taka, jaka była wtedy, gdy po­znaliśmy się na ostatnim roku studiów prawniczych. Od razu zaczęliśmy się ze sobą dogadywać, a ja dzięki temu mogłam go uznać za jednego z moich najbliż­szych przyjaciół. A może przyjaciel to złe słowo, sko­ro sypiam z nim od osiemnastu miesięcy?

– Wypożyczyłem film Possible Cover. Miałem nadzie­ję, że po kolacji będziesz chciała wpaść do mnie i obej­rzeć go ze mną. – To do niego takie podobne… Wy­pożyczył najnowszy film akcji, by obejrzeć go ze mną, chociaż nie znosi tego gatunku filmowego. Wie jed­nak, że ja je uwielbiam. William jest typem człowieka, który lubi głębsze filmy w stylu Woody’ego Allena.

– A możemy przełożyć to na inny dzień? – pytam. Widzę, że delikatnie smutnieje. To już drugi tydzień z rzędu, gdy wykręcam się od spotkania po naszej randce… które zazwyczaj ma miejsce przed seksem. – Muszę być w biurze o szóstej rano, by się przygo­tować do przesłuchania. – Udaje mi się sprawić, że w moim głosie pobrzmiewa żal, jednak tak napraw­dę znowu go z łatwością okłamuję.

Nie jestem pewna, czy kupuje moją wymówkę, czy nie, a może on jest po prostu zbyt miły, by mi to wy­tknąć. Ale i tak mnie to nie obchodzi. Nie jestem dzi­siaj w nastroju. W ciągu ostatnich kilku miesięcy seks z Williamem stał się dla mnie wyzwaniem, chociaż on chyba tego nie zauważa. I to nie jest ogólnie jego wina. Ma dobry sprzęt i potrafi go odpowiednio uży­wać, przynajmniej przez większość czasu. Po prostu ostatnio mam problem ze szczytowaniem podczas na­szych wspólnie spędzonych nocy. Może to jest część problemu. Jeśli chcę skończyć z Williamem, muszę sama o to zadbać. Wydaje mi się, że on sam już nie potrafi mnie doprowadzić do orgazmu. I przez to nie­stety stałam się jedną z tych kobiet, które uprawiają seks ze swoim facetem tylko raz w tygodniu, i jesz­cze przy tym udają. A dzisiaj nie jestem w nastroju na kolejne udawanie.Rozdział 2

Elle

Moi współpracownicy w firmie Milstock i Rowe to bardzo zróżnicowana grupa. William i ja w zeszłym roku, podczas naszego ostatniego roku studiów praw­niczych, odbywaliśmy tu staż. Po ukończeniu szko­ły William zaczął pracę w firmie swojego ojca, która zajmowała się głównie sprawami bogatych ludzi. Za­łożona przez jego dziadka ponad siedemdziesiąt lat temu, ma mocną pozycję na rynku. Leonard Milstock, założyciel firmy Milstock i Rowe, na koniec mojego stażu zaproponował mi posadę młodszego prawnika, a ja ją przyjęłam i bardzo się z tego cieszyłam.

William i ja rzadko miewamy różne zdania na dany temat, ale pokłóciliśmy się właśnie wtedy, gdy zde­cydowałam się pracować dla Milstock i Rowe. Uwa­żał, że to niemądre i nie powinnam zaczynać karie­ry prawnika w tak małej i nieznanej firmie. Mimo to czułam się tam komfortowo, a Milstock pozwolił mi wykonywać pracę, o której inni młodsi prawnicy mo­gliby tylko pomarzyć, pracując w większych firmach. To był jeden z plusów pracy w tak małej firmie, są­dziłam więc, że to rekompensuje mi niższe zarobki i brak prestiżu. Z kolei dla Williama w jego karierze wynagrodzenie i prestiż były wszystkim. Dla mnie nie.

– Dzień dobry, Regino – mówię i uśmiecham się do recepcjonistki, gdy wchodzę do biura piętnaście mi­nut po ósmej, a więc jestem spóźniona o kwadrans. Jednak najwyraźniej nikt o to nie dba, szczególnie bio­rąc pod uwagę fakt, że prawie każdego dnia zostaję w biurze dłużej, zazwyczaj do siódmej. Ja po prostu nie przepadam za wyznaczonymi godzinami pracy.

– Dzwonił William. Powiedział, że masz do niego zadzwonić. Kazał mi sprawdzić twój kalendarz, bo chce wiedzieć, czy jesteś wolna na konsultacje z jego nowym klientem.

Cholera. Teraz William wie, że moja wymówka od­nośnie do wczesnego przesłuchania była kłamstwem.

– Regino, czy możesz wykorzystać Gigi i zadzwo­nić do niego, żeby ustalić i wpisać do kalendarza ter­min, którego on potrzebuje? – Unoszę znacząco brwi, a Regina wie, o co ją proszę, i uśmiecha się podekscy­towana tym, co każę jej zrobić.

Regina jest naszą recepcjonistką od prawie roku. Ma blisko pięćdziesiąt lat, w domu trzyma osiem kotów, a jej biurko jest zdecydowanie za bardzo udekorowa­ne kocim motywem. Wygląda na przeciętną kobietę w średnim wieku. Ma lekką nadwagę, nosi spodnie trochę za bardzo opinające jej pulchny tyłek oraz za­zwyczaj obszerne, luźne, kwieciste koszule i płaskie, wygodne buty. Ogólnie wszystko do siebie pasuje, jeśli spojrzeć na nią z boku. A przynajmniej dopóki nie otworzy ust.

Nigdy w życiu nie spotkałam kobiety, która mia­łaby tak seksowny głos. Jeśli mam być szczera, to chyba nawet żaden mężczyzna nie ma równie zmy­słowego głosu jak ona. Dźwięk, jaki wydobywa się z jej gardła, gdy mówi, przypomina bardziej pomruk seksownego kociaka, a nie głos starej niedźwiedzicy, którego można by się spodziewać po jej wyglądzie. Jestem pewna w stu procentach, że zarobiłaby milio­ny, gdyby została operatorem sekstelefonu albo gdy­by czytała książki i nagrywała audiobooki. Mężczyź­ni nie potrafią jej odmówić i są absolutnie bezbronni, gdy słyszą jej głos. Dlatego kobietę o tak zachwycają­cym głosie postanowiłam nazywać Gigi. Bardziej to do niej pasowało.

Przyznaję, że bardzo często wykorzystuję Gigi, czyli dar, jakim jest głos Reginy. Czasami każę jej zadzwo­nić do klientów, jeśli wiem, że muszę odwołać spotka­nie w ostatniej chwili, a oni nie będą z tego powodu zadowoleni. Gdy ona ich informuje o takiej sytuacji, jakoś lepiej przyjmują złe wieści.

Nikt w biurze nie wie, w jakich okolicznościach ja i Regina spotkałyśmy się wiele lat temu. Na pewno myślą, że jest tylko koleżanką mojej mamy, bo wyglą­damy zupełnie inaczej i dzieli nas spora różnica wie­ku. Ale tak nie jest. Ona jest moją najlepszą przyja­ciółką i… kimś, kto uratował mi życie. Chociaż jeśli ktoś by ją o to zapytał, powiedziałaby, że jest na od­wrót. Kto wie, może rzeczywiście uratowałyśmy so­bie życie nawzajem.

***

Leonard Milstock jest moim siedemdziesięciopię­cioletnim szefem. Tylko raz spotkałam Fredericka Rowe’a, drugiego z założycieli firmy Milstock i Rowe. Mimo to jego imię nadal jest na drzwiach firmy, a on ciągle otrzymuje swoje wynagrodzenie. Ci mężczyźni są przyjaciółmi, odkąd ukończyli razem szkołę, i zo­stali partnerami, jeszcze zanim ja się w ogóle urodzi­łam. Najprawdopodobniej pan Rowe był głową całej firmy i dbał o to, by wszystko przebiegało płynnie. Jednak kilka lat temu musiał odejść na emeryturę z powodu problemów zdrowotnych jego żony i teraz w naszej firmie został tylko ten drugi, bardziej pokrę­cony i niepoukładany życiowo partner.

Wchodzę do gabinetu Leonarda i próbuję znaleźć ja­kieś krzesło pod zwałami papierów, które piętrzą się w całym pokoju. Te sterty są tak wysokie, że mogą w każdej chwili się zawalić. Odsuwam z krzesła trzy marynarki od garnituru, które na pewno leżą tu od lat. Postanawiam odwiesić je na miejsce, podczas gdy Leonard zaczyna mówić o sprawie, nad którą razem pracujemy. Zerkam na papiery leżące na krześle wraz z tuzinem numerów magazynu „Wall Street Journal”. Daty na dokumentach i magazynach wskazują, że mają one już kilka lat. Zaczynam je porządkować, ale Leo­nard albo tego nie zauważa, albo ma to gdzieś. Za­miast tego zaczyna mówić jeszcze szybciej i wprowa­dza mnie w sprawę, gdy jestem w trakcie sprzątania.

– Dzisiaj zajęłabyś się przesłuchaniem – mówi, je­dząc hot doga z papryką, którego przed chwilą przy­niosła mu Regina, chociaż jest jeszcze za wcześnie na tego rodzaju posiłek. Minęła dopiero dziesiąta trzy­dzieści rano.

– Mogę się tym zająć – zgadzam się.

Oczywiście, że mogę, jednak jestem zaskoczona tym, że on mnie o to prosi. Przesłuchanie, które ma się odbyć tego popołudnia, dotyczy naszego najważniejszego klien­ta, więc zazwyczaj to Leonard zajmuje się sprawą, a ja się wycofuję. Najwyraźniej widzi moją zdziwio­ną minę, bo wyjaśnia:

– Mam dzisiaj po południu angioplastykę. – Jego głos jest spokojny, jakby podawał mi godzinę, a nie informował o tym, że będzie miał poważną opera­cję serca.

– Angioplastyka? Jak się pan czuje?

– Dobrze, dobrze. Nic mi nie jest. Lekarze tak na­prawdę robią z igły widły. To tylko zabieg. Mój lekarz chce mnie widzieć na stole operacyjnym chyba tylko dlatego, że nie ma za co opłacić czesnego swojego syna.

– I ta operacja pewnie nie ma nic wspólnego z tym, że ­codziennie je pan na śniadanie hot doga z tłustą kiełbaską i papryką? To nie ma nic wspólnego z tym, że pan nie dba o swoje serca, prawda? – Wstaję, za­kładając, że lepiej się wcielić w rolę pouczającej go córki, bo czasem Leonard pozwala mi się tak zacho­wywać, gdy jego nawyki żywieniowe robią się gor­sze niż zazwyczaj.

– Posłuchaj, panienko. Kiedy będziesz w moim wie­ku, sama zauważysz, że masz gdzieś to, co jesz. Więc zajmij się lepiej jedzeniem tej swojej zdrowej sałaty, żeby nie przytyć, i idź się przygotować do przesłucha­nia klienta. Liczę na to, że go zadowolisz.

Zaczynam się śmiać, bo wiem, jaki jest Leonard. On po prostu się nie zmieni. I mimo że żadne z nas w tej relacji nie jest uprzejme czy powściągliwe, on wie, że mi na nim zależy.

– Powiedz Millie, żeby do mnie zadzwoniła, gdy już wszystko skończysz i będziesz mieć czas, okej? – Tak, Leonard ma żonę o imieniu Millie, więc po ślu­bie z nim nazywa się Millie Milstock. Na jej miejscu zatrzymałabym swoje panieńskie nazwisko, ale my­ślę, że gdy oni brali ślub jakieś pięćdziesiąt lat temu, nawet nie było takiej możliwości.

– Dobra, dobra, niech będzie. – Uśmiecham się do swojego szefa i kręcę głową, patrząc, jak dokańcza swojego hot doga. Gdy lekarze przeprowadzą zabieg poszerzania tętnic, idę o zakład, że odkryją całe ka­wałki kiełbasek, które blokują jego naczynia krwionośne.Rozdział 3

Elle

Kilka dni później Regina dzwoni do mojego gabine­tu, by poinformować mnie, że William i pan Hunter pojawią się tu o jedenastej. Oczywiście William przy­chodzi piętnaście minut wcześniej, a ja… jak zwykle się spóźniam. Robię, co tylko w mojej mocy, by jak najszybciej dokończyć sprawę, którą się aktualnie zaj­muję. Dociera do mnie, że ostatnio źle traktuję Wil­liama, ciągle się spóźniam i okłamuję go, więc daję mu wiele powodów, by mi to wytknął. Ale on tego nie robi. Nie wspomina o tym, że przyłapał mnie na kolejnym kłamstwie, gdy znowu powiedziałam, że nie mogę u niego zostać, bo muszę być wcześniej w pracy. Sama już nie wiem, czy nic o tym nie po­wiedział, bo go to nie obchodzi, czy naprawdę jest taki uprzejmy.

– Dziękuję, Regino. Czy możesz ich pokierować do sali konferencyjnej i powiedzieć, że niedługo przyj­dę? – pytam.

– Jasne, Elle. – Regina odpowiada mi seksowym głosem kociaka, a nie swoim zwykłym.

Uśmiecham się i myślę o tym, czy w ten sposób chce mi dać do zrozumienia, że oni nie są w dobrych nastrojach i że będzie musiała ich udobruchać swoim głosem. A może pan Hunter to miły starszy pan, któremu spo­dobał się sposób mówienia Gigi?

Pojawiam się w sali konferencyjnej zaledwie kilka minut po czasie i jestem z tego dumna, bo to i tak wcześnie jak na mnie. Można powiedzieć, że chociaż raz nie spóźniłam się za bardzo. William i jego klient wstają, gdy wchodzę, a ja nagle czuję, że powinnam zasalutować tym mężczyznom czy coś w tym stylu. Na szczęście trzymam w rękach kawę, notes, telefon i laptop. Najpierw odkładam swoje rzeczy na stół, a dopiero potem na nich patrzę.

Nagle do sali konferencyjnej wchodzi Regina.

– Czy mogę panom podać kawę? – mruczy swo­im superseksownym głosem. Zdecydowanie zmie­niła się w Gigi.

Spoglądam na Wiliama, po części oczekując, że na dźwięk jej głosu zobaczę zachwyt na jego twarzy, ale jego mina jest równie przyjazna i zwyczajna jak za­wsze. Po prostu uśmiecha się do mnie delikatnie.

– Elle, to jest Nicholas Hunter. – William wskazuje ręką na mężczyznę siedzącego obok niego.

W końcu przyglądam się uważnie Nicholasowi Hunterowi i jestem w szoku. Na jego widok przesta­ję na chwilę oddychać. Jest chyba najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałam w swo­im życiu. Siedzący obok niego William prezentuje się świetnie i nie brakuje mu urody, ale wygląda zupeł­nie inaczej i nie posiada pewnych cech, które ma ten drugi. Jego skóra jest opalona, oczy mają piękny zie­lony kolor, włosy są ciemne i zmierzwione, a mocną szczękę pokrywa zarost. Tak wygląda mężczyzna, któ­ry wyciąga do mnie rękę, by się przywitać.

– Jestem Nico. Nikt nie mówi do mnie Nicholas, poza tym facetem – mówiąc to, wskazuje kciukiem na Williama – moją matką i znajomym księdzem. – Ujmuję jego rękę, którą podaje mi nad stołem. Moja dłoń ginie w jego wielkiej dłoni. Czuję się tak, jak­bym ściskała rękę faceta, który ma na sobie rękawi­cę bejsbolową. Jego uścisk jest mocny i ciepły, a gdy do mnie mówi, patrzy mi prosto w oczy i uśmiecha się łobuzersko. Czuję, jak przez nasze złączone dło­nie ogrzewa się moje ciało i wszystko zaczyna mnie mrowić, łącznie z intymną strefą tam na dole.

Nico. Takie seksowne imię pasuje do tego seksow­nego mężczyzny. Nie umyka mojej uwadze, że Wil­liamowi musiało przeszkadzać to zdrobnienie, więc i tak przedstawił swojego klienta pełnym imieniem. William jest po prostu bardzo formalny w tej kwe­stii. Według mnie imię Nico o wiele bardziej pasu­je do mężczyzny, który stoi przede mną, niż Nicho­las. Patrzę na niego dość długo – nie tylko dlatego, że jest niesamowicie przystojny, ale również z tego po­wodu, że skądś go znam. Nawet jego nazwisko, Nico Hunter, brzmi znajomo. Jestem pewna, że coś mi ono mówi, jednak spotkanie zostało ustalone z Nichola­sem Hunterem, więc nie wzbudziło to wtedy moje­go zainteresowania i nie spraw­dziłam go.

– Elle? – odzywa się William, chcąc przyciągnąć moją uwagę.

Mam nadzieję, że nie gapiłam się zbyt długo na Nica. I że szczęka nie opadła mi aż do zie­mi. To by było nieuprzejme.

– Nicholas, znaczy… Nico… ma podpisaną umowę o sponsoring, którą chce zerwać. Moja firma przyj­rzała się jej, ale z naszego punktu widzenia stanowi to problem. Pomyśleliśmy, że może ty zajmiesz się tą sprawą, ze względu na sprawę Weilanda?

Interesujące. Na temat sprawy Weilanda pisałam pracę na ostatnim roku studiów prawniczych. Zosta­ła ona później opublikowana. Wydrukowanie pracy studenta ogólnie jest sporym osiągnieciem dla nie­go, więc nie dziwię się, że William przypomniał so­bie o tej sytuacji. Sprawa dotyczyła sportowca, który podpisał na trzy lata umowę dotyczącą sponsoringu z firmą zajmującą się sprzedażą napojów energetycz­nych. Po tym fakcie jednak połączyła się ona z inną firmą oferującą podobne napoje, z tym że zawierały one środki dopingujące. Weiland nie chciał być koja­rzony z firmą, która sięgała po niedozwolone prepa­raty i robiła wszystko, by produkty nie były testowa­ne na ich obecność. Na jego nieszczęście podpisany przez niego kontrakt był niepodważalny. Jego praw­nik dokonał jednak odpowiedniego posunięcia. Po­zwał firmę, ale tylko na podstawie naruszenia klauzuli o moralności – nie odwołał się do żadnego z punk­tów umowy i nie próbował go podważyć, bo wtedy na pewno by przegrał sprawę.

Czy Nico to jakiś sportowiec? W sumie nie jestem zaskoczona, patrząc na jego wygląd. Należy do po­stawnych mężczyzn i mimo że ma na sobie garnitur, jestem pewna, że jego ciało jest w świetnej kondycji.

– Nico, a może naświetlisz mi trochę tę sprawę?

Z jakiegoś powodu nie mogę się doczekać, aż usły­szę jego historię. Nie chodzi mi tylko o sprawę. Ja po prostu jestem ciekawa człowieka, który stoi prze­de mną.

Nico zaczyna mówić o tym, że trenuje mieszane sztuki walki. Nie bardzo wiem, co się w tym zawiera, ale zakładam, że jest jakimś specem od karate. Słu­chając go, staram się robić jakieś notatki, ale zamiast tego przyłapuję się na tym, że się na niego gapię. Nie jestem w stanie przenieść wzroku z jego osoby na pa­pier. Mówiąc, patrzy mi prosto w oczy, przez co jest mi jeszcze trudniej przerwać ten kontakt wzrokowy. Zapominam, że William siedzi obok i widzi to wszyst­ko. Nie ma w tym pokoju nikogo poza mną i mężczy­zną z oczami w pięknym zielonym kolorze, który nie chce dać mi spokoju i patrzy na mnie nieustannie, co pozbawia moje ciało całej energii.

W tej chwili do pokoju wchodzi Regina z kawą dla naszych gości i jestem jej za to wdzięczna, bo Nico przenosi swoje spojrzenie ze mnie na nią, by jej po­dziękować. Zaraz jednak ponownie skupia swoją uwa­gę na mojej osobie. Patrzę na Reginę, która zerka to na mnie, to na Nica, a potem sugestywnie unosi brwi. Udaję, że zaczynam kaszleć, ale tak naprawdę próbuję tylko ukryć swój uśmiech dłonią. William podaje mi swoją wodę. Jak zwykle zachowuje się niczym praw­dziwy dżentelmen.

Nico kontynuuje swoją opowieść, a ja wykorzystu­ję okazję, by przyjrzeć mu się dokładniej, nim znowu nasze spojrzenia się spotkają. Dostrzegam małą bli­znę nad lewym okiem, a potem kolejną, dłuższą, na prawym policzku. Szramy są ledwo widoczne, jakby miały już kilka lat, ale kontrastują z jego opaloną skó­rą. Jednak nie szpecą go – przeciwnie, sprawiają, że jego twarz wygląda na jeszcze bardziej surową i mę­ską. To twarz silnego mężczyzny, a ja z jakiegoś po­wodu nie potrafię oderwać od niego wzroku.

Gdy Nico kończy opowiadać, odzywa się William. Jego głos w końcu przypomina mi o tym, że on też jest w tym pokoju. Mam nadzieję, że się nie śliniłam, gdy słuchałam jego klienta. Próbuję się skupić na Wil­liamie, który nie przestaje mówić, ale mój wzrok kie­ruje się na Nica, a ten podchwytuje to spojrzenie. Za każdym razem. I za każdym razem widzę, jak kącik jego ust lekko się unosi, jakby w milczeniu cieszył się z tego, że przyłapuje mnie na gapieniu się na niego.

Williamowi udaje się przyciągnąć moją uwagę tyl­ko dlatego, że zaczyna rozmawiać ze mną o tym, jak można by odnieść do tej sytuacji sprawę Weilanda. Nico chce zerwać umowę o sponsoring, którą podpi­sał, bo okazało się, że producent wykorzystuje dzieci jako siłę roboczą. Fakt, że temu mężczyźnie zależy na zerwaniu kontraktu wartego miliony z tak szlachet­nych pobudek, sprawia, że wydaje mi się on jeszcze bardziej pociągający niż na początku.

Gdy mija prawie godzina, William patrzy na zega­rek i zaczyna podsumowywać nasze spotkanie. Nico pyta o moje zdanie na temat tej sprawy, a ja mówię, że zanim wyrażę jakąś opinię, potrzebuję kopii tej umowy, a potem muszę poszukać informacji na te­mat tamtej firmy.

William kiwa głową i wstaje.

– Nadal jesteśmy umówieni na czwartek? Może wtedy będziemy mogli jeszcze raz omówić tę sprawę?

– Hmm, tak. – Widzę, jak Nico nam się przygląda. Myślę, że dostrzegł, co się między nami dzieje.

Wyciąga rękę na pożegnanie. Gdy nasze dłonie się stykają, moje serce od razu zaczyna bić szybciej. Nie wypuszcza mojej ręki od razu. Zamiast tego drugą ręką wskazuje na mnie i Williama.

– Czy wy jesteście parą?

Zaprzeczam w tym samym momencie, w którym William mówi „tak”. Patrzę na Williama, a potem na Nica, który ciągle trzyma moją dłoń w uścisku, i wy­daje mi się, że w jego oczach widzę błysk pasujący do jego uśmieszku. Jest rozbawiony naszą różniącą się odpowiedzią i nie winię go za to. W końcu puszcza moją dłoń, a ja czuję się trochę zawiedziona tym, że nasze ciała już się nie dotykają.

Obracam się w stronę Williama i wiem, że on w my­ślach nadal patrzy na nasze złączone dłonie. Jego twarz wyraża zdezorientowanie i zranienie, a ja za­czynam się czuć źle z powodu braku szacunku, któ­ry właśnie mu okazałam.

– Do zobaczenia w czwartek – mówi do mnie ni­skim głosem.

Kiwam głową, myśląc, że jeśli musimy odbyć jakąś rozmowę, to lepiej zrobić to na osobności. Mężczyźni wychodzą, a ja podążam za nimi. Zatrzymuję się przy biurku Reginy. Nico odwraca się do mnie i uśmiecha. William nawet na mnie nie spogląda.

***

Całą noc przewracam się z boku na bok. Nie potra­fię wyrzucić z głowy obrazu Nica. Ten mężczyzna jest cholernie pociągający i obawiam się, że nie będę po­trafiła kontrolować swoich myśli. Gdy budzę się rano, słysząc głośny budzik, czuję się tak, jakbym spała tyl­ko dziesięć minut. Wychodzę zaspana z łóżka i ledwo docieram do łazienki, by wziąć prysznic. Polewam się zimną wodą, mając nadzieję, że to mnie jakoś obudzi. Po kilku minutach takich tortur zmieniam temperatu­rę wody na cieplejszą i zamykam powieki, rozkoszując się ciepłem. Wtedy coś do mnie dociera. Otwieram oczy i próbuję przypomnieć sobie obraz z przeszłości, który właśnie pojawił się w mojej pamięci.

Nico Hunter. Nico „Pogromca Kobiet” Hunter. By­łam tam w noc, gdy zabił człowieka. To była jedyna walka, na jaką poszłam. Nagle wszystko do mnie wra­ca. Zawsze nazywałam ten sport walką w klatce, ale myślę, że to po prostu inne określenie MMA, czyli mieszanych sztuk walki.

Mój ojczym jest byłym policjantem. Teraz pracu­je jako ochroniarz na różnych wydarzeniach sporto­wych, tak jak to robi wielu gliniarzy na emeryturze. Kiedyś dostał dwa bilety na wielką walkę o mistrzo­stwo w MMA i oddał je mnie. Normalnie bym na to nie poszła, biorąc pod uwagę moją przeszłość i to, jak się czułam, oglądając bijących się ludzi, nawet jeśli oboje brali w tym czynny udział. Ale mój młodszy przyrod­ni brat Max jest fanem tego sportu i musiałam z nim iść. Po prostu nie mogłam odmówić dwunastolatko­wi, który z podekscytowania zapomniał, że miał się zachowywać jak dorosły, i zaczął skakać z tej radości, jakby miał cztery lata.

Walka nie trwała długo. To były tylko dwie rundy. Teraz pamiętam to dobrze. Ogólnie całość zajęła nie więcej niż dziesięć minut. Na godzinę przed walką przeprowadzono wywiady i odbyła się cała reszta róż­nych atrakcji. Mieliśmy dobre miejsca – w dziesiątym rzędzie od ringu. Pamiętam, że krzywiłam się za każ­dym razem, gdy któryś z walczących oberwał, ale nie potrafiłam odwrócić wzroku. Zamykam oczy i w mojej głowie pojawia się powtórka tego wydarzenia. Więk­szość ludzi uważa, że fotograficzna pamięć jest bło­gosławieństwem, ale dla mnie to po prostu przekleń­stwo. Tak, pamiętam wiele postaci i słów, ale także wszystkie złe rzeczy, o których wolałabym zapomnieć.

Czuję się tak, jakbym wybrała film i nacisnęła przy­cisk „play”. W ten sposób odtwarzam w myślach ostatnie minuty walki. Widzę, jak Nico zadaje cios, a potem głowa jego przeciwnika odskakuje w bok, jakby uderzyło go co najmniej dziesięciu mężczyzn. Upada, jego głowa jest bezwładna i kołysze się na szyi. Krzyczący tłum zamiera, a zespół ratunkowy od razu wskakuje na ring.

To straszne wydarzenie, ale nie ten widok mnie drę­czy. To widok drugiego mężczyzny, który upada na ko­lana i ukrywa twarz w dłoniach. Trzęsie się. Jest zała­many. Nie mogę odwrócić od niego oczu, patrzę, jak rozpada się na miliony kawałków. Powinno mi być przykro, bo ktoś inny właśnie stracił życie, ale ja na­wet nie spoglądam w jego stronę. Jestem zapatrzo­na w mężczyznę, który już nigdy nie będzie taki sam. I teraz to wiem. Przez jedną chwilę czuję z nim więź.

W moim umyśle, mimo że jest południe, cienie mojej przeszłości przerastają mnie. Unoszą się nade mną. Nie mogę przed nimi uciec.Rozdział 4

Elle

Gdy w końcu docieram do swojego biura, jestem bar­dziej spóźniona niż zwykle. Przeglądając później mai­le w moim gabinecie i planując swój dzień, czuję się nadal otępiała i co rusz się zamyślam. Nico „Pogrom­ca Kobiet” Hunter. Przed walką go nie znałam, ale tak go nazywano. Pamiętam, że obserwowałam, jak wchodzi do klatki i uśmiecha się łobuzersko do tłu­mu. Wszystkie kobiety zaczynały wtedy szaleć. Nie potrzebowałam dużo czasu, by się domyślić, skąd się wzięła ta nazwa. Pamiętam, że poczułam się jak rażo­na prądem, gdy zobaczyłam jego uśmiech. I nie zapo­minam, co ten uśmiech robił z moim ciałem.

Po tamtej walce prasa nie dawała mu spokoju. Od tego czasu nie był już więcej nazywany „Pogromcą Kobiet”, lecz tylko „Pogromcą”.

Bez namysłu wpisuję słowa do wyszukiwarki Go­ogle. Gdy na ekranie pojawiają się zdjęcia, widzę, że niczym się one nie różnią od obrazów z mojej gło­wy. Sędzia sportowy oznajmił, że tamten śmiertelny cios był przypadkowy, ale prasa i tak rozdmuchała całą sprawę. Po kilku tygodniach, gdy media zaczęły się już interesować innym skandalem, pojawił się ar­tykuł mówiący o tym, że przeciwnik Nica cierpiał na nieznany uraz mózgu i tak naprawdę był chodzącą ty­kającą bombą. Mógł umrzeć w każdej chwili.

W końcu jestem w stanie odepchnąć od siebie my­śli na temat Nica i po dwóch kubkach kawy zajmu­ję się pracą. Po południu dzwoni Regina i mówi, że w lobby czeka na mnie klient. Tak naprawdę nie mia­łam w kalendarzu żadnego spotkania o tej ­godzinie.

Idę do lobby. Uświadamiam sobie, że nie wyglądam zbyt wyjściowo. Moje gęste włosy w kolorze piasko­wego blondu są zwinięte w kok na czubku głowy, któ­ry utrzymuje się dzięki ołówkom wsuniętym w niego w odpowiednich miejscach. Zatrzymuję się gwałtow­nie, gdy widzę, że to Nico wstaje z kanapy w pocze­kalni i odkłada na stolik jakiś magazyn.

Jestem zaskoczona jego pojawieniem się, ale mimo wszystko ten widok nie wydaje mi się dziwny, bo całą noc i większość poranka myślałam o nim. Wyprosto­wuję się i staram się, by moja twarz wyrażała wyłącz­nie profesjonalizm.

– Panie Hunter, czy byliśmy na dzisiaj umówieni? – Udaję, że mogło mi wylecieć z głowy to domniema­ne spotkanie, ale doskonale wiem, że nie mogłabym zapomnieć o niczym, co jest związane z tym mężczy­zną, mimo że widziałam go tylko dwa razy w życiu.

W dwóch krokach zbliża się do mnie i znajduje się teraz o kilka centymetrów za blisko, naruszając moją przestrzeń osobistą. Jestem tego bardzo świadoma. Przewyższa mnie o przynajmniej dwadzieścia centy­metrów, jeśli nie więcej.

– Mów mi Nico, proszę – mówi z uśmiechem. Nag­le wydaje mi się, że w tym pomieszczeniu robi się ja­koś ciaśniej. I cieplej.

Uśmiecham się do niego. I nie muszę udawać. To mój prawdziwy uśmiech. Cieszę się, że go widzę, i nie potrafię tego ukryć. Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest. Powinnam być przerażona tym, co mi się wczoraj przypomniało, ale z jakiegoś powodu tak się nie dzie­je. Ciekawi mnie ten mężczyzna. Kiwam więc głową.

– Nico, w czym mogę ci pomóc?

Uśmiecha się do mnie łobuzersko kącikiem ust, przez co zaczynam myśleć, że jest facetem, który lubi się droczyć i bawić ludźmi. Ale wygląda przy tym cho­lernie seksownie. To naprawdę najseksowniejszy fa­cet, jakiego w życiu widziałam.

– Przypomniałem sobie kilka rzeczy, o których mógł­bym ci powiedzieć, a nie wspomniałem o tym wczo­raj. Masz parę minut?

Przechylam głowę na bok i przyglądam mu się uważnie. Co w nim takiego jest, że nie uciekam od niego, chociaż czuję, że serce bije mi mocno?

– Jasne, chodźmy porozmawiać do mojego gabi­netu.

Nico uśmiecha się zwycięsko. Ten uśmiech jest za­raźliwy. Odwzajemniam go, chociaż nawet nie jestem pewna, dlaczego się uśmiechamy. Idzie za mną koryta­rzem. Gdy będąc już w gabinecie, obracam się w jego stronę, widzę, jak patrzy na mój tyłek. Unosi głowę i spogląda mi prosto w oczy. Normalny człowiek po­winien być zawstydzony tym, że został przyłapany, ale nie Nico. Uśmiecha się i wiem, że wcale nie czu­je się zażenowany. Nie uważam tego za niestosowne czy złe. Co dziwne, podnieca mnie to.

Siadam za swoim biurkiem, a on najpierw patrzy na małe krzesło stojące po drugiej stronie biurka, a potem na mnie.

– Masz coś przeciwko, jeśli usiądziemy tam? – Wskazuje ręką na kanapę za nim, a do mnie docie­ra, że to krzesło jest za małe i zbyt delikatne dla oso­by o jego gabarytach i on po prostu by się na nim nie zmieścił.

– Och, jasne. Przepraszam – mówię, śmiejąc się ci­cho. – Domyślam się, że to krzesło nie byłoby wygod­ne dla kogoś twoich rozmiarów.

Nico staje przy kanapie i czeka, aż usiądę pierw­sza. Zajmuję miejsce na samym brzegu, spodziewa­jąc się, że on usiądzie na jej drugim końcu, by była między nami przestrzeń i byśmy mogli swobodnie rozmawiać. Biurko zazwyczaj zapewnia idealną od­ległość między mną a osobą, z którą się spotykam, by porozmawiać o interesach, ale na tej kanapie nie ma co nas od siebie oddzielać. Nico najwyraźniej ma gdzieś normy społeczne i siada tuż obok mnie, jed­nak nie na tyle blisko, byśmy się dotykali. Odległość jest mniej więcej taka, jakbyśmy siedzieli w teatrze.

Boże, jak w tym małym gabinecie zrobiło się gorąco. Dociera do mnie, że może nie powinnam była zamy­kać za nami drzwi. Podnoszę się i podchodzę do okna, by je otworzyć. Wracam na kanapę, a Nico obraca się twarzą w moją stronę. Jest tak blisko, że czuję nagłą potrzebę, by wyciągnąć rękę i go dotknąć. Obserwu­je mnie i uśmiecha się delikatnie. Wstaję ponownie, biorę z biurka długopis i notes, a gdy wracam na ka­napę, jego uśmiech jest jeszcze szerszy. Wygląda na rozbawionego. Chyba musiał zauważyć, że nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Bardzo się staram udawać, że on nie ma na mnie żadnego wpływu, co oczywi­ście jest ­nieprawdą.

– Nico, a więc o czym chciałeś mi powiedzieć? – Przykładam długopis do kartki, gotowa, by zacząć robić notatki, z głową pochyloną nad notatnikiem. W ten sposób nie będę musiała na niego patrzeć i nie stanę się ponownie niewolnicą jego ­spojrzenia.

Nico siedzi cicho i nic nie mówi. W końcu nie mam wyboru i unoszę wzrok, by sprawdzić, dlaczego się nie odzywa. Gdy zauważa, że na niego patrzę, posy­ła mi uśmiech. Też się do niego uśmiecham, chociaż jestem pewna, że zrobił to specjalnie.

– Zapomniałem wczoraj zaprosić cię na kolację.

– Na kolację? – Jestem zdezorientowana.

Nico uśmiecha się przebiegle, a ja nagle czuję po­trzebę, by go pocałować. Co jest ze mną, do cholery, nie tak? Zawsze jestem spokojna, opanowana i po­układana. A teraz czuję się jak uczennica siedząca przy najfajniejszym chłopaku w szkole.

– Tak, na kolację. Bo jadasz kolację, prawda? – W jego głosie słychać rozbawienie. Droczy się ze mną.

– Hmm. – Waham się przez chwilę. – Nie mogę.

– Dlaczego nie? – pyta. Jego reakcja jest natych­miastowa.

Czuję się tak, jakbym zeznawała w sądzie i ktoś mnie przesłuchiwał.

– Bo to nie byłoby właściwe.

– Masz chłopaka?

– To nie do końca tak.

– No to dlaczego nie byłoby to właściwe? – Uśmie­cha się krzywo. Zanim jeszcze coś doda, wiem już, że to, co powie, będzie flirtem. – Ja uważam, że to by było bardzo właściwe.

Wyraz jego twarzy sprawia, że też się uśmiecham. Nagle gubię się we własnych myślach. To do mnie bardzo niepodobne.

– To skomplikowane. – Te dwa słowa odstraszy­łyby większość mężczyzn, ale najwyraźniej nie Nica Huntera.

– Okej, no to słucham. Pomogę rozwiązać ci problem, z powodu którego to jest takie skompliko­wane, i wtedy będziemy mogli ruszyć dalej. – Opiera się wygodnie o kanapę i zakłada nogę na nogę, przy­gotowując się do wysłuchania historii. Czy on tak na poważnie?

– Cóż… Jesteś klientem Williama.

– A ty wcześniej powiedziałaś, że nie jesteście parą, prawda?

– Nie jesteśmy. – Jeśli mam być szczera, nie uwa­żam Williama za swojego chłopaka. Posiadanie chło­paka wskazuje na to, że jest się w związku, a bycie w związku to coś więcej niż bycie przyjaciółmi i okazjo­nalne zaspokajanie swoich potrzeb. Jednak moja od­powiedź nie jest w pełni zgodna z prawdą. – To zna­czy… nie tak naprawdę.

– Okej – odpowiada. Kładzie ręce na swoich kola­nach i pochyla się. – A więc gdzie tu są jakieś kom­plikacje? – Patrzy mi prosto w oczy, a po chwili kon­tynuuje: – W tym, że „nie tak naprawdę”?

Rumienię się. Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy on rozumie, o co chodzi, czy tylko tak mu się wydaje.

– Tak. – Patrzę mu w oczy i robię wszystko, by mimo zawstydzenia nie opuścić wzroku.

Nico mi się przygląda. Na pewno zauważył moje zawstydzenie. Emanuje ono ze mnie z pełną mocą, mimo że staram się zachowywać jak typowa ja, czy­li być opanowana, spokojna, poukładana. Chyba jed­nak nie potrafię ukryć przed nim tego, co czuję. On na to nie pozwoli, a ja nie mam pojęcia, dlaczego po­zwalam mu mieć nad sobą taką kontrolę. Nie umiem się opanować przy tym mężczyźnie i z tego powodu czuję się niepewnie.

– Pozwól mi zabrać cię na kolację. To tylko kolacja. Będę się zachowywał doskonale, jak dżentelmen. Sło­wo skauta. – Podnosi rękę i pokazuje w geście trzy palce.

Marszczę brwi.

– Czy ty w ogóle kiedykolwiek należałeś do skau­tów? – pytam.

– Tak – odpowiada, chociaż brzmi to mało prze­konująco. Mrużąc oczy, przyglądam mu się z niedo­wierzaniem, przez co niewyraźniej dociera do niego, że mu nie wierzę. – Dobra, byłem tylko przez jeden dzień. Mój brat i ja wdaliśmy się w bójkę i wyrzucono nas stamtąd na drugim spotkaniu. Ale i tak się liczy. Byłem skautem.

Uśmiecham się, rozbawiona tym tłumaczeniem. Je­stem też zaskoczona szczerością jego słów.

– Dlaczego?

– Co dlaczego? – Na jego twarzy widać zdezorien­towanie.

– Dlaczego chcesz iść ze mną na kolację?

Nico powoli obrzuca mnie spojrzeniem od góry do dołu. Wcale się z tym nie kryje. Uśmiecha się chło­pięco, a jednocześnie seksownie, a następnie mówi:

– Poza tym, że wyglądasz wspaniale? Bo to jest oczywiste.

Rumienię się, ale postanawiam tego nie komento­wać. Dobry negocjator wie, kiedy zachować milcze­nie i pozwolić ­przeciwnikowi wypełnić ciszę, nawet jeśli byłoby to dla niego trudne.

– Jesteś mądra i pewna siebie, a ludzie w twoim otoczeniu najwyraźniej cię uwielbiają. – Milknie i pa­trzy na mnie. Widzę, że rozważa, czy ma kontynuo­wać, czy nie. – A gdy patrzę w twoje oczy, dostrze­gam delikatny błysk światła…

Znowu przerywa na chwilę. Patrzę na niego wy­czekująco.

– I przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny my­ślałem wyłącznie o nim i o tym, czy uda mi się ten delikatny błysk rozpalić, aż stanie się płomieniem.

Jasna. Cholera. Spoglądam na niego przez dłuższą chwilę. Kręci mi się w głowie, ale już wiem, jaka bę­dzie moja decyzja, chociaż nic jeszcze nie powiedzia­łam. Wstaję i daję tym sposobem niemy znak, że nasza rozmowa dobiega już końca. Nico też się podnosi i do­łącza do mnie, czekając niecierpliwie na odpowiedź.

– Okej.

Uśmiecha się, co dodaje mu chłopięcego uroku. Nie mogę oderwać od niego wzroku.

– Okej? – powtarza. Myślę, że chyba go naprawdę zaskoczyłam.

Odpowiadam uśmiechem i unoszę brew, udając za­skoczenie tym, że kwestionuje moją odpowiedź.

– Piątek o siódmej. Daj mi swój adres. Przyjadę po ciebie – oznajmia.

– Zazwyczaj pracuję do siódmej. Przyjedź po mnie do biura.

I właśnie w ten oto sposób umówiłam się na kola­cję z Nikiem „Pogromcą Kobiet” Hunterem.

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: