Moby Dick - ebook
Moby Dick - ebook
Powieść uznawana za jedno z arcydzieł literatury światowej i klasykę literatury amerykańskiej
„Wszelkie omówienie czy też wprowadzenie do tej powieści musi przypominać próbę zapakowania wieloryba do puszki po sardynkach. Moby Dick to […] epika najwyższych lotów, podejmująca wiele wątków mitologicznych i biblijnych. To utwór metafizyczny, prometejski, nihilistyczny, komiczny, tragiczny, mistyczno-erotyczny, nietzscheański […]”
fragmenty eseju Mikołaja Wiśniewskiego
Spis treści
Etymologia
Wyjątki
Rozdział I: Miraże
Rozdział II: Sakwa podróżna
Rozdział III: Oberża Pod Wielorybnikiem
Rozdział IV: Kołdra
Rozdział V: Śniadanie
Rozdział VI: Ulica
Rozdział VII: Kaplica
Rozdział VIII: Kazalnica
Rozdział IX: Kazanie
Rozdział X: Przyjaciel od serca
Rozdział XI: Nocna koszula
Rozdział XII: Dane biograficzne
Rozdział XIII: Taczki
Rozdział XIV: Nantucket
Rozdział XV: Chowder
Rozdział XVI: Okręt
Rozdział XVII: Ramadan
Rozdział XVIII: Jego znak
Rozdział XIX: Prorok
Rozdział XX: Ogólne poruszenie
Rozdział XXI: Na pokład!
Rozdział XXII: Wesołych świąt!
Rozdział XXIII: Brzeg od zawietrznej
Rozdział XXIV: Obrońca
Rozdział XXV: Postscriptum
Rozdział XXVI: Rycerze i giermkowie
Rozdział XXVII: Rycerze i giermkowie (cd.)
Rozdział XXVIII: Ahab
Rozdział XXIX: Wchodzi Ahab; po nim Stubb
Rozdział XXX: Fajka
Rozdział XXXI: Królowa Mab
Rozdział XXXII: Cetologia
Rozdział XXXIII: Specksynder
Rozdział XXXIV: Stół w kajucie
Rozdział XXXV: Szczyt masztu
Rozdział XXXVI: Mostek kapitański
Rozdział XXXVII: Zachód słońca
Rozdział XXXVIII: Zmierzch
Rozdział XXXIX: Pierwsza wachta nocna na maszcie
Rozdział XL: Północ, forkasztel
Rozdział XLI: Moby Dick
Rozdział XLII: Białość wieloryba
Rozdział XLIII: Słuchajcie!
Rozdział XLIV: Mapa
Rozdział XLV: Affidavit
Rozdział XLVI: Przypuszczenia
Rozdział XLVII: Wyrabiacz mat
Rozdział XLVIII: Pierwsze łowy
Rozdział XLIX: Hiena
Rozdział L: Załoga i łódź Ahaba. Fedallah
Rozdział LI: Fontanna widmo
Rozdział LII: „Albatros”
Rozdział LIII: Gam
Rozdział LIV: Historia „Town-Ho”
Rozdział LV: O potwornych wizerunkach wielorybów
Rozdział LVI: O mniej błędnych wizerunkach wielorybów tudzież o wiernych obrazach scen wielorybniczych
Rozdział LVII: O wielorybach malowanych: o wykonywanych z zębów, z drewna, z blachy, z kamienia; o wielorybach w górach i w gwiazdach
Przypisy
Tom II
Rozdział LVIII: Brit
Rozdział LIX: Mątwa
Rozdział LX: Lina
Rozdział LXI: Stubb zabija wieloryba
Rozdział LXII: Rzut
Rozdział LXIII: Widełki
Rozdział LXIV: Wieczerza Stubba
Rozdział LXV: Wieloryb jako danie
Rozdział LXVI: Masakra rekinów
Rozdział LXVII: Wycinanie tłuszczu
Rozdział LXVIII: Kołdra
Rozdział LXIX: Pogrzeb
Rozdział LXX: Sfinks
Rozdział LXXI: Historia „Jeroboama”
Rozdział LXXII: Małpia lina
Rozdział LXXIII: Stubb i Flask ubijają wieloryba właściwego, a następnie gwarzą nad nim
Rozdział LXXIV: Głowa kaszalota – widok kontrastowy
Rozdział LXXV: Głowa wieloryba właściwego – widok kontrastowy
Rozdział LXXVI: Taran
Rozdział LXXVII: Wielka beczka heidelberska
Rozdział LXXVIII: Cysterna i wiadra
Rozdział LXXIX: Preria
Rozdział LXXX: Makówka
Rozdział LXXXI: „Pequod” spotyka „Dziewicę”
Rozdział LXXXII: Szczytność i chwała wielorybnictwa
Rozdział LXXXIII: Jonasz z historycznego punktu widzenia
Rozdział LXXXIV: Koziołkowanie
Rozdział LXXXV: Fontanna
Rozdział LXXXVI: Ogon
Rozdział LXXXVII: Wielka Armada
Rozdział LXXXVIII: Szkoły i nauczyciele
Rozdział LXXXIX: Ryba Przytrzymana i Ryba Wolna
Rozdział XC: Głowy czy ogony
Rozdział XCI: „Pequod” spotyka ,,Pąk Róży”
Rozdział XCII: Szara ambra
Rozdział XCIII: Rozbitek
Rozdział XCIV: Uścisk dłoni
Rozdział XCV: Sutanna
Rozdział XCVI: Wytapialnia
Rozdział XCVII: Lampa
Rozdział XCVIII: Rozlewanie i czyszczenie
Rozdział XCIX: Dublon
Rozdział C: Noga i ramię. „Pequod” z Nantucket spotyka „Samuela Enderby” z Londynu
Rozdział CI: Karafka
Rozdział CII: Altana na Arsacydach
Rozdział CIII: Wymiary szkieletu wieloryba
Rozdział CIV: Wieloryb wykopaliskowy
Rozdział CV: Czy zmniejsza się rozmiar wieloryba? Czy on sam zaginie?
Rozdział CVI: Noga Ahaba
Rozdział CVII: Cieśla
Rozdział CVIII: Ahab i cieśla
Rozdział CIX: Ahab i Starbuck w kajucie
Rozdział CX: Queequeg w swej trumnie
Rozdział CXI: Pacyfik
Rozdział CXII: Kowal
Rozdział CXIII: Kuźnia
Rozdział CXIV: Złotnik
Rozdział CXV: „Pequod” spotyka „Kawalera”
Rozdział CXVI: Konający wieloryb
Rozdział CXVII: Wachta wielorybia
Rozdział CXVIII: Kwadrant
Rozdział CXIX: Świece
Rozdział CXX: Pokład pod koniec pierwszej wachty nocnej
Rozdział CXXI: Północ – u nadburcia forkasztelu
Rozdział CXXII: Północ na maszcie – gromy i błyskawice
Rozdział CXXIII: Muszkiet
Rozdział CXXIV: Igła
Rozdział CXXV: Log i linka
Rozdział CXXVI: Boja ratunkowa
Rozdział CXXVII: Pokład
Rozdział CXXVIII: „Pequod” spotyka „Rachelę”
Rozdział CXXIX: Kajuta
Rozdział CXXX: Kapelusz
Rozdział CXXXI: „Pequod” spotyka „Rozkosz”
Rozdział CXXXII: Symfonia
Rozdział CXXXIII: Pościgu dzień pierwszy
Rozdział CXXXIV: Pościgu dzień wtóry
Rozdział CXXXV: Pościgu dzień trzeci
Epilog
Mikołaj Wiśniewski, Posłowie
Przypisy
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-06-03539-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tego wybladłego nauczyciela – o wytrwałym odzieniu, sercu, ciele i umyśle – jeszcze mam przed oczami. Swoje stare leksykony i gramatyki wiecznie odkurzał dziwaczną chustką, przyozdobioną jakby na urągowisko wesołymi flagami wszystkich znanych narodów świata. Uwielbiał odkurzanie swych starych podręczników; czynność ta w jakiś łagodny sposób przypominała mu o jego śmiertelności.
„WHALE – szwedzki i duński h v a l. Zwierzę to otrzymało swą nazwę od krągłości czy toczenia się, ponieważ w języku duńskim h v a l t oznacza sklepiony, łukowaty”.
Słownik Webstera
„WHALE – pochodzi bezpośrednio od holenderskiego i niemieckiego w a l l e n; A.S. W a l w-i a n, toczyć się, pławić”.
Słownik Richardsona
– hebrajski
– grecki
CETUS – łaciński
WHOEL – anglo-saksoński
HVALT – duński
WAL – holenderski
HWAL – szwedzki
WHALE – islandzki
WHALE – angielski
BALEINE – francuski
BALLENA – hiszpański
PEKEE-NUEE-NUEE – język fidżi
PEHEE-NUEE-NUEE – język erromangoańskiWYJĄTKI (Dostarczone przez pewnego pod-pod-bibliotekarza)
Jak to się okaże, ten prosty a pilny szperacz i mól książkowy, ów pod-pod-bibliotekarz, biedaczysko, musiał najwidoczniej przeszukać wszelkie biblioteki i uliczne stragany z książkami na tym świecie, wychwytując każdą aluzję do wielorybów, jaką mu się udało znaleźć w którejkolwiek z ksiąg, duchownych czy świeckich. Dlatego też nie w każdym wypadku należy uważać zamieszczone bez ładu i składu w niniejszych wyjątkach wzmianki o wielorybach – jakkolwiek autentyczne by były – za prawdziwą ewangelię w sprawach wielorybnictwa. Bynajmniej. W ogólności, co się tyczy przytoczonych tu autorów starożytnych, jak również poetów, to wyjątki z ich prac są wartościowe czy zajmujące tylko o tyle, że pozwalają rzucić okiem z lotu ptaka na to, co tu i ówdzie mówiły, myślały, wyobrażały sobie i śpiewały o Lewiatanie rozliczne narody i pokolenia, włącznie z naszym własnym.
Żegnaj więc, biedaku pod-pod-bibliotekarzu, którego jestem komentatorem. Należysz do owego beznadziejnego, wycieńczonego plemienia ludzi, których nigdy nie rozgrzeje żadne wino tego świata, dla których nawet białe sherry byłoby zbyt mocne i różowe, z którymi jednakże miło jest czasem zasiąść, czując się także biedaczyną, wspólnie ronić łzy i ze zroszonym okiem a pustą szklenicą powiedzieć wprost ze smutkiem, który nie jest całkowicie pozbawiony powabu: – Dajcie temu pokój, pod-pod-bibliotekarze! Im więcej bowiem trudu sobie zadajecie, by przypodobać się światu, tym większa was zawsze spotyka niewdzięczność! Obym mógł opróżnić dla was Hampton Court i Tuileries! Ale przełknijcie łzy i sercem śpieszcie wzwyż, na szczyt masztu, bo oto przyjaciele wasi, którzy wcześniej odeszli, opróżniając już na wasze przybycie siedmiopiętrowe niebiosa, aż uchodzić muszą tak długo rozpieszczani Gabriel, Michał i Rafael. Tutaj trącacie się z sobą tylko okruchami serc – tam czynić to będziecie niekruszącymi się pucharami!
„I oto Bóg uczynił olbrzymie wieloryby”.
Genesis
„Lewiatan szlak za sobą ciągnie połyskliwy.
Rzekłbyś, iż głębina szronem jest pokryta”.
Hiob
„I przysposobił Pan rybę wielką, żeby połknęła Jonasza”.
Jonasz
„Tam mkną korabie; oto ów Lewiatan, którego uczyniłeś, by igrał w morzu”.
Psalmy
„Dnia onego Pan swym wielkim, potężnym a srogim mieczem pokarze Lewiatana, kąśliwego węża, zaiste tego Lewiatana, węża zdradliwego, i pobije smoka, któren w morzu przemieszkuje”.
Izajasz
„A jakakolwiek rzecz znajdzie się w obrębie chaosu paszczy onego potwora, czy będzie to zwierz, łódź, czyli też kamień, nie mieszkając, zniknie w plugawej gardzieli i przepadnie w bezdennej czeluści jego brzuszyska”.
Plutarch, Moralia
„Ocean Indyjski hoduje w sobie wiele najpotężniejszych ryb, jakie istnieją: między innymi zaś wieloryby i płetwale, zwane balaene, takową mają długość jak cztery akry czy morgi gruntu”.
Pliniusz
„Ledwie dwa dni płynęliśmy po morzu, kiedy około wschodu słońca ukazała się sroga ilość wielorybów tudzież innych morskich monstrów. Między wielorybami jeden był niezwykle potwornych rozmiarów. Tenże się do nas z rozwartą zbliżył paszczęką, na wsze strony bałwany wzbijając i toń przed sobą roztrącając, aż się zapieniła”.
Lukianos, Historia prawdziwa
„Odwiedził on tę krainę również i w celu złowienia wielorybów, których kości zębowe wielce są cenne; z nich sztuk kilka przywiózł królowi. Najprzedniejsze wieloryby łowione są w jego własnym kraju; z nich poniektóre sięgają czterdziestu i ośmiu, a inne pięćdziesięciu łokci długości. Oświadczył, iż był jednym z sześciu ludzi, którzy w ciągu dwóch dni upolowali ich sześć dziesiątków”.
Ustna narracja Othera spisana wedle słów jego
przez króla Alfreda, A.D. 890
„A podczas gdy wszelakie inne przedmioty, czy to zwierzęta, czyli też łodzie, które znajdą się w okropnej czeluści paszczęki owego potwora (wieloryba), przepadają bezzwłocznie i zostają połknięte, kiełb morski chroni się do niej z bezpieczeństwem wielkim i tamże zasypia”.
Montaigne, Apologia Raimonda Sebond
„Zmykajmy, zmykajmy! Niech mnie diabli porwą, jeśli to nie Lewiatan opisany przez szlachetnego proroka Mojżesza w żywocie cierpliwego Hioba”.
Rabelais
„Wątroba tego wieloryba równała się ładunkowi dwóch wozów”.
Stowe, Annały
„Ów Lewiatan olbrzymi, którego mocą kipią morza podobne kotłowi wrzącemu”.
Przekład psalmów przez lorda Bacona
„Co zaś się tyczy onej potwornej masy wieloryba, czyli orki, nic nam pewnego nie wiadomo. Tuczą się one niezmiernie, tak że z jednego wieloryba niewiarygodną ilość oleju wydostać można”.
Bacon, Historia żywota i śmierci
„Olbrot to rzecz najprzedniejsza w świecie na wewnętrzne obrażenia”.
Król Henryk
„Ogromnie wielorybowi podobny”.
Hamlet
„By go chwycić, ni zręczność, ni wymyślna sztuka
Nic tu zdziałać nie mogła, powrócił więc z dala
I tego, kto nikczemnie go zranił, znów szuka,
Ból piersi mu przeszywa, jak ogniem przepala,
Tak mknie ranny wieloryb ku brzegom przez fale”¹.
Spenser, Królowa wieszczek
„Niezmierny jako wieloryby, które ruchem swych cielsk ogromnych tak potrafią wśród ciszy spokojnej ocean rozkołysać, że aż wrzeć pocznie”.
Sir William D’Avenant,
Przedmowa do Gondiberta
„Słusznie mogą ludzie wątpić, czym jest olbrot, skoro uczony Hosmannus w swym dziele, przez trzy dziesiątki lat pisanym, powiada po prostu: N e s c i o q u i d s i t”.
Sir T. Browne, O olbrocie i olbrotowcu.
Vide jego V. E. (Vulgar Errors)
„Jak Spensera żelazny mąż cepem wzniesionym
Zdruzgotać nas potrafi potężnym ogonem.
W bokach swych nosi wbite oszczepy błyszczące,
Na grzbiecie włócznie wzrosły jak drzewa na łące”².
Waller, Bitwa o Summer Islands
„Sztuką utworzon jest ów wielki Lewiatan zwany Wspólnotą albo Państwem (po łacinie: Civitas), który nie jest niczym innym, jak tylko sztucznym człowiekiem”.
Początek Lewiatana Hobbesa
„Głupi Manzul połknął to, nie gryząc, jak gdyby było szprotką w paszczęce wieloryba”.
Wędrówka pielgrzyma
„Wielki, groźny Lewiatan, owa morska bestia,
Którą to Bóg obdarzył ze wszystkich dzieł swoich
Największym kształtem pośród stworzeń morskiej głębi”³.
Raj utracony
„Tam Lewiatan, największe z żyjących
Stworzeń, na falach leży rozciągnięty,
Niby przylądek, a gdy płynie, zda się
Ruchomym lądem, skrzelami pochłania
I paszczą zionie całe morze wody”⁴.
Ibid.
„Owe potężne wieloryby, co pływają w morzu wody, wewnątrz nich zaś pływa całe morze oleju”.
Fuller, Państwo świeckie i duchowne
„Tak właśnie tuż za cyplem jakowymś wytrwale
Żądne zdobyczy leżą wielkie Lewiatany,
Czekają nieruchome, obmyte przez fale,
Aż w ich paszcze zabłądzą rybki pośród piany”⁵.
Dryden, Annus Mirabilis
„Podczas gdy wieloryb unosi się na wodzie u rufy okrętu, odcinają mu łeb i holują za łodzią tak blisko do brzegu, jak się tylko da; wszelako zawadzi on o dno już na dwunastu czy trzynastu stopach głębokości”.
Thomas Edge, Dziesięć wypraw do Szpicbergu.
U Purchassa
„Po drodze ujrzeli siła wielorybów igrających w oceanie i w swawoli rozpylających wodę przez nozdrza i otwory nosowe, które natura umieściła im na barkach”.
Sir T. Herbert, Podróże do Azji i Afryki,
Harris Collection
„Ujrzeli tu tak olbrzymie zastępy wielorybów, że zmuszeni byli płynąć z ogromną ostrożnością, z obawy, by okręt nie zderzył się z nimi”.
Schouten, Szósta podróż naokoło świata
„Pożeglowaliśmy z Elby, z wiatrem północno-wschodnim, na pokładzie okrętu, który zwał się «Jonasz w Wielorybie».
Poniektórzy powiadają, że wieloryb nie jest zdolen otworzyć swej paszczy, to wszelako jest bajką.
Częstokroć na maszty się wdrapują, by się przekonać, czy nie dojrzą wieloryba, jako że pierwszy, który go dostrzeże, dukata za trud swój otrzymuje.
Opowiadano mi o pewnym wielorybie upolowanym opodal Wysp Szetlandzkich, który miał w żywocie ponad beczkę śledzi.
Jeden z naszych harpunników powiadał mi, że raz upolował na Szpicbergu wieloryba, któren był cały biały”.
Podróż do Grenlandii, A.D. 1671, Harris Collection
„Kilka wielorybów podpłynęło do tego wybrzeża (Fife), anno 1652; jeden z nich miał osiemdziesiąt stóp długości, a należał do gatunku fiszbinowców. Tenże (jako mi doniesiono), krom wielkiej ilości oleju, dostarczył 500 miar fiszbinu. Szczęki jego ustawione są jako brama w ogrodzie w Pitferren”.
Sibbald, Fife i Kinross
„Ja zaś ułożyłem się, że popróbuję, czy potrafię pokonać i ubić onego kaszalota, jako że nigdym jeszcze nie słyszał, by którykolwiek z owego gatunku zginął z ręki człowieczej, takową się zaciekłością i szybkością odznaczają”.
Richard Strafford, List z Bermudów, A.D. 1668
„Wieloryby na morzu Głosu Boga słuchają”.
Nowy Modlitewnik Angielski
„Widzieliśmy również obfitość ogromnych wielorybów, gdyż, rzec mogę, po stokroć jest ich więcej w owych południowych morzach, niźli ich mamy na północ od siebie”.
Kapitan Cowley, Podróż naokoło globu, A.D. 1729
„ zaś oddechowi wieloryba częstokroć towarzyszy woń tak nieznośna, że pomieszania zmysłów doznać można”.
Ulloa, Ameryka Południowa
„Stu najmężniejszym Sylfom w zbrojach i przyłbicy
Ważną straż powierzamy, straż mówię spódnicy;
Niejeden nas poucza przypadek zbyt srogi,
Że choć je wielorybie otaczają rogi,
Choć je bronią falbany najmocniej przyszyte,
Przecież niestety! szturmem bywają dobyte”⁶.
A. Pope, Pukiel włosów ucięty
„Jeśli zwierzęta lądowe porównamy pod względem wielkości z owymi, które siedlisko swoje w głębinach obrały, wydadzą nam się one przy tym porównaniu zgoła pogardy godne. Wieloryb jest bez wątpienia największym zwierzem w Stworzeniu”.
Goldsmith, Historia naturalna
„Gdybyście mieli pisać bajkę dla małych rybek, kazalibyście im przemawiać jako dużym wielorybom”.
Goldsmith do Johnsona
„Po południu ujrzeliśmy coś, co wzięliśmy za skałę; okazało się wszelako, iż był to nieżywy wieloryb, którego ubili jakowiś Azjaci i właśnie holowali go do brzegu. Znać było, że usiłowali ukryć się za owym wielorybem, aby uniknąć naszego wzroku”.
Cook, Podróże
„Rzadko ośmielają się napadać na większe wieloryby. Odczuwają przed niektórymi z nich lęk tak srogi, że kiedy na morze wypłyną, obawiają się nawet wspominać ich imienia, a w łodziach wiozą gnój, wapień, drzewo jałowca tudzież inne przedmioty podobnej natury, aby wieloryby przestraszyć i w ten sposób zapobiec, by się zbytnio nie zbliżyły”.
Listy Uno van Troiza na temat podróży Banksa
i Solandera do Islandii w roku 1772
„Wieloryb kaszalot napotykany przez nantucketańczyków jest zwierzem wielce obrotnym i zaciekłym, a łowy wielkiej od rybaków zręczności i śmiałości wymagają”.
Memoriał o wielorybach wystosowany przez Thomasa Jeffersona do ministerstwa francuskiego w roku 1778
„Powiedzcie więc, proszę, co jest na świecie temu równe?”
Wzmianka Edmunda Burke’a w Parlamencie
o nantucketańskich połowach wielorybów
„Hiszpania – ów olbrzymi wieloryb wyrzucony na brzegi Europy”.
Gdzieś u Edmunda Burke’a
„Dziesiąte źródło ordynaryjnych dochodów królewskich, oparte podobno na tym, iż król czuwa nad morzami i strzeże ich od piratów i rozbójników, to prawo do RYBY KRÓLEWSKIEJ, którą jest wieloryb i jesiotr. Owe zaś, czy na brzeg wyrzucone, czyli też pochwycone w pobliżu wybrzeży, własność królewską stanowią”.
Blackstone
„Wkrótce wezmą już udział w śmiertelnych zabawach,
Rodmond wznosi żelazo, mierzy ostrym grotem,
Bada przestrzeń i czuwa nad najmniejszym zwrotem”⁷.
Falconer, Rozbicie okrętu
„Lśniły kopuły, dachy, wieże,
Chyże rakiety się wzbijały,
By iskry swe zawiesić szerzej;
Łuk nieba ogniem świecił cały.
Tak leciał ogień aż pod chmurę,
Jak czasem w środku oceanu
Wieloryb wodę wzbija w górę.
Kipiała radość niewstrzymana”.
Cowper, Odwiedziny Królowej w Londynie
„Za jednym uderzeniem serca wyrzuca on zeń z niepomierną szybkością do piętnastu galonów krwi”.
Sprawozdanie Johna Huntera o sekcji
wieloryba (małych rozmiarów)
„Aorta wieloryba ma przekrój większy od głównej rury wodociągowej na Moście Londyńskim, a woda hucząca w czasie przelotu tą rurą ma mniejszy impet i szybkość od krwi chlustającej z serca wieloryba”.
Paley, Teologia naturalna
„Wieloryb to zwierzę ssące, pozbawione tylnych kończyn”.
Baron Cuvier
„Na 40. stopniu na południe ujrzeliśmy kaszaloty, lecz nie upolowaliśmy żadnego przed pierwszym maja, kiedy to całe morze było nimi pokryte”.
Wyprawa Colnetta mająca na celu
rozszerzenie połowów kaszalotów
„W płynnym, wolnym żywiole pod mymi stopami
Płynęły, nurkowały najróżniejsze ryby,
To w pogoni, to w bojach, to w igraszkach znowu.
Kształtów ich i kolorów język nie wypowie,
A marynarz nie widział i nigdy nie ujrzy:
Lewiatany straszliwe i małe stworzonka,
Których armie rozliczne każda fala niesie,
Zbite w ławice wielkie jak chmury szerokie
I wyspom pływającym na wodzie podobne.
Poprzez owe pustynne, bezdrożne przestrzenie
Instynkt wiedzie je tylko, chociaż z każdej strony
Grożą im strasznych wrogów żarłoczne napaście:
Wielorybów, rekinów i potworów dziwnych,
Z czołem zbrojnym lub szczęką, która mieczem błyska,
Piłą straszy, kłem grozi, rogiem śmierć rozdziela”⁸.
Montgomery, Świat przed Potopem
„Hej, opiewajcie hymnami
Króla ludu z płetwami.
W Atlantyku do tej pory
Nie pływał większy wieloryb;
Czyż rybę tłustszą ktoś może
Napotkać w polarnym morzu”.
Charles Lamb, Triumf wieloryba
„W roku 1690 kilka osób zebrało się na wysokim wzgórzu, obserwując wieloryby wyrzucające fontanny wody oraz igrające ze sobą. Natenczas ktoś zauważył: «Tam właśnie – i wskazał na morze – leży zielone pastwisko, na które kiedyś wnuki naszych dzieci udawać się będą za chlebem»”.
Obed Macy, Historia Nantucket
„Zbudowałem dla Zuzanny i dla siebie chatkę, a wejście do niej uczyniłem w kształcie gotyckiego łuku, ustawiwszy szczękę wieloryba”.
Hawthorne, Bajki po dwakroć opowiedziane
„Przybyła, by zamówić pomnik dla swego pierwszego umiłowanego, którego wieloryb zabił na Oceanie Spokojnym nie mniej niż czterdzieści lat temu”.
Ibid.
„Nie, panie, to wieloryb – odparł Tom. – Widziałem, jak trysnął parą wodną; wyrzucił z siebie dwie tak piękne tęcze, jakie sobie tylko wymarzyć można. Prawdziwa z niego kadź tłuszczu!”
Cooper, Pilot
„Przyniesiono dzienniki i w «Gazecie Berlińskiej» wyczytaliśmy, że tam wprowadzono już na scenę wieloryby”.
Eckermann, Rozmowy z Goethem
„Na Boga! Panie Chace, co się to stało?
– Odpowiedziałem: – Rozbił nas wieloryb”.
Relacja o katastrofie statku wielorybniczego „Essex”
z Nantucket, który został zaatakowany i ostatecznie zniszczony
przez wielkiego kaszalota na Oceanie Spokojnym.
Spisał Owen Chace z Nantucket, pierwszy oficer
rzeczonego statku. New York, 1821
„Nocą marynarz w olinowaniu czuwał,
Wiatr rozhulany grał;
Księżyc to błyszczał, to mgłą się zasnuwał,
Wieloryb fosfor za sobą roziskrzył,
Gdy ciemnym morzem rwał”⁹.
Elizabeth Oakes Smith
„Długość lin wyciągniętych z różnych łodzi, biorących udział w upolowaniu tego jednego wieloryba, wyniosła ogółem 10 440 jardów, czyli około sześciu mil angielskich.
Czasami wieloryb trzepnie w powietrzu swym potężnym ogonem, a odgłos, podobny do strzelenia z bicza, rozlega się na odległość trzech do czterech mil”.
Scoresby
„Oszalały z męki, którą cierpi od ponawianych ataków, rozwścieczony kaszalot przewala się z boku na bok; podrywa swój olbrzymi łeb i kłapie szeroko rozwartymi szczękami na wszystko, co jest w pobliżu. Rzuca się łbem naprzód na łodzie; te – pędzone przed nim z ogromną szybkością – czasami całkowitemu ulegają zniszczeniu.
Jest rzeczą wielce zdumiewającą, że rozpatrzenie zwyczajów zwierzęcia tak interesującego, a z handlowego punktu widzenia tak ważnego (jak kaszalot) mogło być do tego stopnia zaniedbane czy też wzbudziło tak niewielkie zaciekawienie wśród licznych obserwatorów, między którymi wielu było kompetentnych, a którzy w ostatnich latach musieli mieć najliczniejsze i najdogodniejsze okazje przyjrzenia się jego obyczajom’’.
Tomasz Beale, Historia kaszalota, 1839
„Kaszalot (olbrotowiec) nie tylko jest lepiej uzbrojony od wieloryba właściwego (wal grenlandzki albo właściwy) dzięki temu, że ma potężną broń na obu końcach swego ciała, ale także częściej wykazuje skłonność do zaczepnego użycia owej broni, i to w sposób zarazem tak przebiegły, śmiały i złośliwy, iż musi się go uznać za najniebezpieczniejszego do zaatakowania ze wszystkich znanych odmian wielorybiego plemienia”.
Fryderyk Debell Bennett, Wyprawa wielorybnicza
naokoło świata, 1840
„13 października. Ze szczytu masztu zakrzyknięto:
– Tam, tam dmucha!
– Gdzie? – zapytał kapitan.
– Trzy rumby po zawietrznej, panie kapitanie.
– Skręcić ster! Spokojnie!
– Tak jest.
– Hej tam, na górze! Widzisz teraz tego wieloryba?
– Tak jest! Cała chmara kaszalotów! O, tam dmucha! Tam wyskoczył!
– Krzycz! Krzycz za każdym razem!
– Tak jest! Dmucha! Znowu – znowu – znowu dmucha, dmuuuuucha!
– Jak daleko?
– Dwie i pół mili!
– Do pioruna! Tak blisko! Wszyscy na pokład!”
J. Ross Browne, Szkice z wyprawy
wielorybniczej, 1846
„Statek wielorybniczy «Glob», na którego pokładzie rozegrały się te straszliwe wydarzenia, które mamy opowiedzieć, należał do wyspy Nantucket”.
Relacja pozostałych przy życiu Laya i Husseya
o buncie na „Globie”, A.D. 1828
„Ścigany niegdyś przez wieloryba, którego był zranił, przez czas jakiś odpierał napaść lancą, jednakże rozwścieczona bestia rzuciła się wreszcie na łódź, a on sam uratował się wraz z towarzyszami jedynie dzięki temu, że wskoczyli do wody, ujrzawszy, że atak jest już nieuchronny”.
Tyerman i Bennett, Dziennik misjonarza
„Samo Nantucket – powiedział pan Webster – stanowi wielce osobliwą i godną uwagi cząstkę dochodu narodowego. Ma ono ludność składającą się z ośmiu do dziewięciu tysięcy osób, które żyją tam w morzu, co roku znacznie pomnażając bogactwo narodowe dzięki rzemiosłu wymagającemu największej śmiałości i siły wytrwania”.
Sprawozdanie z mowy Daniela Webstera
na temat petycji w sprawie wybudowania
falochronu w Nantucket, wygłoszonej w senacie
Stanów Zjednoczonych, 1828
„Wieloryb runął wprost na niego i prawdopodobnie zabił go na miejscu”.
Wieloryb i jego łowcy, czyli przygody wielorybnika
oraz życiorys wieloryba, zebrane w czasie rejsu
powrotnego „Komodora Preble”
przez wielebnego Henry’ego T. Cheevera
„Jeśli uczynisz najmniejszy choćby hałas – odparł Samuel – wyprawię cię do piekła”.
Żywot Samuela Comstocka (buntownika) przez jego
brata, Williama Comstocka. Inna wersja relacji
o statku wielorybniczym „Glob”
„Wyprawy Holendrów i Francuzów na Ocean Północny, zmierzające do odkrycia, o ile to możliwe, drogi przezeń do Indii, minęły się wprawdzie ze swym głównym celem, jednakże ujawniły siedliska wielorybów”.
McCulloch, Słownik handlowy
„Rzeczy te mają swoją odwrotną stronę; piłka odbija się tylko po to, by znowu skoczyć naprzód: albowiem teraz, przez wykrycie owych siedlisk wielorybich, wielorybnicy, zdaje się, natrafili pośrednio na nowy trop owego tajemniczego szlaku z północy na zachód”.
Z czegoś niepublikowanego
„Nie sposób napotkać na oceanie statek wielorybniczy i nie uznać, iż z bliska przedstawia on uderzający widok. Statek taki, płynący pod skróconymi żaglami, z wystawionymi na masztach czatami, które pilnie śledzą szeroką przestrzeń wokół siebie, wygląda zgoła inaczej niż statki odbywające regularną podróż”.
Prądy i wielorybnictwo, U.S. Ex. Ex.
(The United States Exploring Expedition)
„Wędrowcy, którzy znaleźli się w okolicach Londynu oraz w innych miejscach, przypominają sobie zapewne, iż widzieli duże, zakrzywione kości wbite w ziemię, celem utworzenia łuków lub bram, albo też wejść do altan. Mówiono im, iż są to kości wielorybów”.
Opowiadania z podróży wielorybniczej
na Ocean Arktyczny
„Dopiero gdy łodzie powróciły z pogoni za owymi wielorybami, biali spostrzegli, że okręt ich opanowany został krwawo przez krajowców, którzy zaciągnęli się do załogi”.
Sprawozdanie dziennikarskie o opanowaniu
i odbiciu statku wielorybniczego „Hobomack”
„Na ogół jest dobrze wiadomo, że spośród załóg statków wielorybniczych (amerykańskich) niewiele tylko ludzi powraca na pokładzie tego samego żaglowca, na którym odpłynęli”.
Podróż na statku wielorybniczym
„Nagle potężna masa wynurzyła się z wody i wystrzeliła pionowo w powietrze. Był to wieloryb”.
Miriam Coffin, czyli Łowca wielorybów
„Wielorybowi wbija się harpun, bez wątpienia. Ale zastanówcie się tylko, w jaki sposób moglibyście powodować krzepkim, nieokiełznanym źrebcem, mając, jako jedyny po temu środek, linkę uwiązaną do nasady jego ogona”.
Rozdział o wielorybnictwie w Ribs and Trucks
„Pewnego razu ujrzałem dwa z owych potworów (wielorybów), prawdopodobnie samca i samicę, płynące z wolna, jeden za drugim, bliżej niż o rzut kamieniem od brzegu (Terra del Fuego), nad którym buk rozpostarł swe konary”.
Darwin, Podróż naturalisty
„Wszyscy na rufę! – wykrzyknął oficer, kiedy obróciwszy się, ujrzał tuż koło dziobu łodzi rozwarte szczęki potężnego kaszalota, zagrażające szalupie natychmiastowym zniszczeniem. – Wszyscy na rufę, jeśli wam życie miłe!”
Wharton, Łowca wielorybów
„Wesoło, moi chłopcy, pewnie, celnie, śmiało
Rzucajcie harpun ostry w wieloryba ciało!”¹⁰
Pieśń nantucketańska
„Wieloryb złowrogi w sztorm i wiatr srogi
W morskiej ojczyźnie będzie panem,
Gdzie siła przed prawem ma rządy krwawe –
Król nad bezkresnym oceanem”¹⁰.
Pieśń o wielorybieRozdział I MIRAŻE
Imię moje: Izmael. Przed kilku laty – mniejsza o ścisłość jak dawno temu – mając niewiele czy też nie mając wcale pieniędzy w sakiewce, a nie widząc nic szczególnego, co by mnie interesowało na lądzie, pomyślałem sobie, że pożegluję nieco po morzach i obejrzę wodną część świata. Taki mam właśnie sposób odpędzania splinu i regulowania krwiobiegu. Gdy tylko stwierdzę, że usta wykrzywiają mi się ponuro, gdy tylko do duszy mej zawita wilgotny, dżdżysty listopad, gdy złapię się na tym, że mimowolnie przystaję przed składami trumien albo podążam za każdym napotkanym pogrzebem, a w szczególności, gdy moja hipochondria tak mnie opanuje, iż potrzeba mi silnych zasad moralnych, by się powstrzymać od rozmyślnego wyjścia na ulicę i metodycznego strącania ludziom z głów kapeluszy – wtedy uznaję, że już wielki czas udać się na morze jak najrychlej. To jest moja namiastka pistoletu i kuli. Katon z filozoficzną oracją rzuca się na ostrze swego miecza; ja spokojnie siadam na okręt. Nie ma w tym nic zdumiewającego. Gdyby tylko zdawano sobie z tego sprawę, okazałoby się, że niemal wszyscy ludzie, każdy na swój sposób, w takiej czy innej chwili, żywią wobec oceanu niemal te same co ja uczucia.
Oto macie wyspiarski gród manhattańczyków, opasany przystaniami jak indyjskie wyspy rafami koralowymi. Otaczają go zewsząd spienione nurty handlu. Z prawej i lewej strony ulice wiodą was ku wodzie. Najdalszym skrajem miasta jest plac Battery, kędy wspaniałe molo obmywają fale i chłodzą bryzy, które jeszcze kilka godzin temu nie widziały lądu. Spójrzcie na tłumy wpatrzone tam w wodę.
Powędrujcie wokół miasta w zadumane niedzielne popołudnie. Przejdźcie od Corlears Hook do Coenties Slip, a stamtąd przez Whitehall ku północy. Cóż ujrzycie? Rozstawieni wokoło całego miasta jak milczące szyldwachy, tkwią tysiącami i tysiącami śmiertelnicy zatopieni w oceanicznych marzeniach. Jedni wsparli się o pale, drudzy zasiedli na skrajach pomostów, ci wyglądają przez burty statków przybyłych z Chin, inni wdrapali się wysoko na olinowanie, jak gdyby usiłując zyskać jeszcze lepszy widok na morze. Ale przecie to wszystko ludzie lądu, w powszedni dzień uwięzieni wśród desek i tynku – przywiązani do kontuarów, przygwożdżeni do ław, przytwierdzeni do biurek. Jakże więc to się dzieje? Czyżby zniknęły łany zielone? Co oni tu robią?
Lecz patrzcie! Oto napływają nowe tłumy, zmierzając wprost ku wodzie, najwyraźniej gotując się do nurkowania. Dziwne! Nie zadowoli ich nic prócz najdalszego skraju lądu. Nie wystarczy im wałęsanie się w cienistym zaciszu magazynów. Nie. Muszą przedostać się tak blisko wody, jak to tylko możliwe bez wpadnięcia do niej. I tam oto stoją – milami całymi, długimi milami. Wszystko to ludzie lądu; przybywają z uliczek i zaułków, ulic i alej – z północy, wschodu, południa i zachodu. A przecie tu jednoczą się wszyscy. Powiedzcie mi, czyżby przyciągała ich tutaj magnetyczna siła iglic kompasów wszystkich tych okrętów?
Albo znowu: jesteście, powiedzmy, na wsi, w jakiejś wyżynnej krainie jezior. Pójdźcie którąkolwiek ścieżką, jaka wam się spodoba, a stawiam dziesięć przeciw jednemu, że zaprowadzi was ona w dolinę i pozostawi nad utworzonym przez strumień jeziorkiem. Są w tym jakieś czary. Pozwólcie najbardziej roztargnionemu z ludzi pogrążyć się w głębokiej zadumie – postawcie go na nogi, wprawcie jego stopy w ruch, a niechybnie zaprowadzi was do wody, jeśli w tej okolicy wodę znaleźć można. Gdybyście kiedykolwiek cierpieli z pragnienia na wielkiej amerykańskiej pustyni, popróbujcie tego eksperymentu, o ile tak się zdarzy, że karawana wasza wyposażona będzie w wyznawcę metafizyki. Tak, wszystkim to wiadomo, że medytacja i woda poślubione są sobie na zawsze.
A oto artysta. Pragnie on namalować wam najbardziej rozmarzony, najbardziej cienisty, najspokojniejszy i najczarowniejszy pejzaż romantyczny w całej dolinie Saco. Cóż będzie głównym elementem tego dzieła? Tu stoją drzewa, każde o pniu wydrążonym, jak gdyby wewnątrz siedział pustelnik z krucyfiksem; tam drzemie łąka, ówdzie śpi bydło, a z tamtej chaty wznosi się sennie dym. W głąb odległych borów wije się kręta ścieżyna, zmierzając w stronę spiętrzonych ostróg szczytów skalnych o zboczach skąpanych w modrości. Lecz choć widzimy obraz tak urzekający, choć drzewo otrząsa na głowę pasterza swe westchnienia jak liście, wszystko to byłoby daremne, gdyby jego oczy nie były utkwione w czarodziejskim strumieniu, który ma przed sobą. Odwiedźcie w czerwcu prerie, gdzie dziesiątkami mil brodzi się po kolana wśród lilii – jakiegoż jedynego uroku tu brak? Wody – nie ma tu ani kropli wody! Gdyby Niagara była jedynie kataraktą piasku, czyż przebywalibyście tysiąc mil, by ją zobaczyć? Czemuż to ów ubogi poeta z Tennessee, otrzymawszy nagle dwie garście srebra, deliberował, czy kupić sobie płaszcz, tak srodze mu potrzebny, czy też obrócić te pieniądze na pieszą wędrówkę do Rockaway Beach? Dlaczego niemal każdy krzepki, zdrowy chłopak o krzepkiej i zdrowej duszy wcześniej czy później dostaje bzika, żeby wyruszyć na morze? Z jakiejże to przyczyny wy sami, w czasie waszej pierwszej morskiej podróży, odczuliście tak tajemnicze drżenie, gdy oznajmiono wam po raz pierwszy, że wy i okręt wasz straciliście już ląd z oczu? Czemuż to starożytni Persowie uważali morze za świętość? Czemu Grecy przydali mu osobne bóstwo, i to brata samego Jowisza? To wszystko z pewnością nie jest pozbawione znaczenia. A głębsze jeszcze znaczenie ma historia Narcyza, który nie mogąc pochwycić dręczącego, zwiewnego obrazu, dostrzeżonego w źródle, skoczył w nie i utonął. Ale my sami widzimy tenże obraz we wszystkich rzekach i oceanach. Jest to obraz nieuchwytnego zwidu życia – i to jest klucz do wszystkiego.
Kiedy jednakże powiadam, że mam zwyczaj wyruszać na morze, gdy tylko oczy ćmić mi się zaczną, a płuca ciążyć – nie należy stąd wnioskować, że kiedykolwiek udaję się na taką wyprawę jako pasażer. Albowiem na to, aby być pasażerem, potrzeba koniecznie sakiewki, a sakiewka jest tylko łachmanem, jeżeli nic się w niej nie ma. Prócz tego pasażerowie cierpią na morską chorobę, stają się swarliwi, nie śpią po nocach – na ogół nie spędzają czasu zbyt przyjemnie. Nie – nie pływam nigdy jako pasażer ani też, mimo że jestem po trosze człowiekiem morza, nie wyruszam nigdy na nie jako komodor czy jako kapitan, czy jako kucharz. Pozostawiam chwałę i znakomitość takich stanowisk tym, którzy to lubią. Jeżeli o mnie idzie, mam odrazę do wszelkich zaszczytnych i szacownych trudów, znojów i udręczeń jakiegokolwiek rodzaju. Wszystko, na co się zdobyć mogę, to dbałość o samego siebie, bez doglądania okrętów, barek, brygów, szkunerów i czego tam jeszcze. Co zaś się tyczy wyruszenia w charakterze kucharza – acz przyznaję, iż znaczna jest w tym chwała, jako że kucharz to na pokładzie statku ktoś w rodzaju oficera – jednak nigdy nie odczuwałem upodobania do przypiekania drobiu; choć gdy jest on już upieczony, należycie omaszczony, roztropnie osolony i posypany pieprzem, nie znajdzie się nikt, kto by wyrażał się o nim z większym ode mnie respektem, a nawet rewerencją. Toć właśnie dzięki bałwochwalczemu uwielbieniu, jakie żywili starożytni Egipcjanie dla pieczonego ibisa i smażonego hipopotama, oglądacie mumie tych stworzeń w owych olbrzymich piekarniach – piramidach.
Nie, kiedy wyruszam na morze, to tylko jako prosty majtek, którego miejsce jest na dziobie okrętu, pod pokładem forkasztelu albo też wysoko w górze, na szczycie stengi masztowej. Co prawda, posyłają mnie to tu, to tam, każą skakać z rei na reję jak konikowi polnemu po majowej łące i zrazu rzeczy tego rodzaju są dosyć nieprzyjemne. Obraża to poczucie naszej godności, zwłaszcza jeśli się pochodzi z rodu z dawna osiadłego w kraju, jak van Rensselaerowie, Randolphowie czy też Hardicanute’owie. A już szczególnie jeżeli przed zabraniem się do morskiego rzemiosła sprawowało się rządy w charakterze wiejskiego nauczyciela, przed którym drżały najroślejsze chłopaki. Zapewniam was, że przeskok z nauczyciela na majtka jest gwałtowny i wymaga silnej mieszanki Seneki i stoików, by móc znosić wszystko z uśmiechem. Ale nawet to uczucie przytępia się z czasem.
Cóż stąd, że jakiś stary kutwa, szyper, rozkaże mi wziąć miotłę i zamieść pokłady? Cóż znaczy podobna zniewaga, jeśli się ją, powiedzmy, odważy na szali Nowego Testamentu? Czyż sądzicie, że archanioł Gabriel będzie miał o mnie gorsze mniemanie dlatego, że pośpiesznie i z uszanowaniem usłucham owego starego kutwy w tym właśnie przypadku? A któż nie jest niewolnikiem? Powiedzcie tylko. Zatem więc, jakkolwiekby się starzy szyprowie mną wysługiwali, jakkolwiekby mnie szturchali i potrącali, znajduję satysfakcję w świadomości, że jest to zupełnie w porządku, że każdy w ten czy ów sposób służył w bardzo podobnych warunkach – to znaczy albo z punktu widzenia fizycznego, albo metafizycznego; tak więc owym powszechnym szturchańcem obdzielani są wszyscy, przeto każdy winien klepnąć drugiego po plecach i być zadowolonym.
Zawsze, powtarzam, wyruszam na morze jako marynarz, uparto się bowiem, żeby mi płacić za mój trud, podczas gdy – o ile słyszałem – pasażerom nigdy nie płaci się ani szeląga. Wprost przeciwnie, właśnie pasażerowie muszą płacić. Istnieje zaś olbrzymia różnica między płaceniem a otrzymywaniem zapłaty. Akt płacenia jest może najdotkliwszym dopustem, jaki na nas ściągnęło owych dwoje złodziei z rajskiego ogrodu. Ale być opłacanym – cóż się może temu równać? Wytworna gorliwość, z jaką człowiek przyjmuje pieniądze, jest doprawdy zdumiewająca, zważywszy, iż tak żarliwie wierzymy, że pieniądze są źródłem wszelkiego doczesnego zła i że bogacz żadną miarą nie może dostać się do nieba. Ach, jakże ochoczo skazujemy się sami na potępienie!
I wreszcie wyruszam na morze zawsze jako majtek z uwagi na zbawienny dla zdrowia ruch i czyste powietrze na pokładzie forkasztelu. A ponieważ na tym świecie wiatry wiejące od przodu znacznie przeważają nad wiatrami od rufy (to znaczy, o ile się nigdy nie pogwałci zasady pitagorejskiej), w większości wypadków płuca komodora stojącego na mostku kapitańskim otrzymują powietrze z drugiej ręki – od majtków na forkasztelu. Jemu się zdaje, że pierwszy nim oddycha; tak jednakże nie jest. W bardzo podobny sposób pospólstwo kieruje swymi przywódcami w wielu innych sprawach, i to wtedy właśnie, gdy ci przywódcy bynajmniej tego nie podejrzewają. Ale jaka była po temu przyczyna, że wielokrotnie już pokosztowawszy morza jako marynarz na statku handlowym, teraz właśnie nabiłem sobie głowę, żeby wyruszyć na wyprawę wielorybniczą – na to lepiej, niż ktokolwiek inny, odpowiedzieć może ów niewidzialny policjant Losu, który sprawuje nade mną stały nadzór, potajemnie mnie śledzi i wpływa na mnie w jakiś sposób niepojęty. I bez wątpienia moje wyruszenie na tę wyprawę stanowiło część owego wielkiego programu Opatrzności, który został nakreślony już dawno temu. Przyszło to jako coś w rodzaju krótkiego interludium i solo między bardziej doniosłymi występami. Przypuszczam, że ta część programu musiała wyglądać mniej więcej tak:
WIELKA WALKA WYBORCZA
O FOTEL PREZYDENTA STANÓW ZJEDNOCZONYCH
WYPRAWA WIELORYBNICZA NIEJAKIEGO IZMAELA
KRWAWA BITWA W AFGANISTANIE
Choć nie potrafię powiedzieć, dlaczego właściwie tak się stało, że owi reżyserowie, Losy, przeznaczyli mi tę lichą rólkę w wyprawie wielorybniczej, podczas gdy inni otrzymują wspaniałe role w wykwintnych komediach lub też wesołe role w farsach – choć nie potrafię powiedzieć, dlaczego właściwie tak się stało, przecie teraz, kiedy wspominam wszystkie okoliczności, sądzę, że przejrzałem po trosze sprężyny i pobudki, które, przebiegle mi podsunięte pod różnymi postaciami, nie tylko skłoniły mnie do odegrania tej roli, ale jeszcze wypieściły we mnie złudzenie, że wynikło to z mojej własnej nieprzymuszonej woli i bystrego rozeznania.
Główną z tych pobudek była przemożna myśl o samym olbrzymim wielorybie. Tak złowieszczy i tajemniczy potwór pobudził całą moją ciekawość. Następnie owe dzikie i dalekie morza, w których przetaczał on swe cielsko wyspie podobne; nieopisane, nienazwane niebezpieczeństwa, jakimi zagrażał, one to właśnie wraz ze wszystkimi towarzyszącymi im cudami tysiąca patagońskich widoków i odgłosów przyczyniły się do tego, żem uległ swojemu pragnieniu. Może dla innych ludzi rzeczy tego rodzaju nie stanowiłyby zachęty, ale jeśli o mnie idzie, to trapiony jestem wiecznotrwałą tęsknotą za tym, co dalekie. Lubię żeglować po zakazanych morzach i lądować u dzikich wybrzeży. Nie lekceważąc sobie tego, co dobre, umiem szybko dostrzec wszelką okropność, a jednak współżyć z nią – jeśli mi tylko na to pozwolą – jako że dobrze jest być na przyjaznej stopie ze wszystkimi mieszkańcami miejsca, w którym się przebywa.
Z tych to powodów cieszyłem się na wyprawę wielorybniczą; olbrzymie śluzy świata cudów rozwarły się przede mną, a pośród fantastycznych wyobrażeń, które skłoniły mnie do powzięcia tego zamiaru, dwa, właśnie dwa zapadły mi w głąb duszy: nieskończone zastępy wielorybów, a w samym ich środku jedno ogromne, zakapturzone widmo, podobne do śnieżnej góry wznoszącej się w powietrzu.Rozdział II SAKWA PODRÓŻNA
Wsadziłem jedną czy dwie koszule do mej starej sakwy podróżnej, wetknąłem ją sobie pod pachę i ruszyłem w drogę na przylądek Horn i Pacyfik. Opuściwszy poczciwy, stary Manhattan, przybyłem jak się należy do Nowego Bedfordu. Działo się to w sobotnią grudniową noc. Wielkiego doznałem zawodu; kiedy się dowiedziałem, że mały statek pocztowy odpłynął już do Nantucket i że nie nadarzy się żadna sposobność dotarcia do owego miejsca przed następnym poniedziałkiem.
Ponieważ większość młodych kandydatów do trudów i utrapień wielorybniczego żywota zatrzymuje się w tymże Nowym Bedfordzie, aby stąd wyruszyć w podróż morską, należy nadmienić, że ja przynajmniej nie miałem zamiaru tak postąpić. Postanowiłem bowiem nie wypływać na żadnym statku, który by nie pochodził z Nantucket; coś świetnego i szumnego we wszystkim, co się wiązało z ową sławną, starą wyspą, pociągało mnie w zdumiewający sposób. Poza tym, mimo że Nowy Bedford w ostatnich czasach stopniowo zyskiwał wyłączność w rzemiośle wielorybniczym i mimo że w tej dziedzinie biedne, stare Nantucket pozostało już teraz mocno w tyle, było ono jednak niegdyś wielkim zaczątkiem Nowego Bedfordu – Tyrem tej Kartaginy – miejscem, w którym wyciągnięto na brzeg pierwszego ubitego amerykańskiego wieloryba. Skądże, jeśli nie z Nantucket, robili na swych czółnach pierwsze wypady w pogoni za Lewiatanem owi czerwonoskórzy, tubylczy wielorybnicy? A skąd, jeśli nie również z Nantucket, wyruszyła ta pierwsza mała, awanturnicza łódź, częściowo załadowana sprowadzonymi tu z lądu kamieniami, przeznaczonymi – jak powiadają – do miotania w wieloryby, ażeby sprawdzić, czy są już dość blisko, by łowcy mogli zaryzykować cios harpunem z bukszprytu?
Ponieważ miałem przed sobą noc, dzień i jeszcze jedną noc w Nowym Bedfordzie, przed odpłynięciem do mego portu przeznaczenia, wynikło kłopotliwe zagadnienie, gdzie mam jeść i spać w tym czasie. Noc nie budziła ufności, była zaiste wielce ciemna i ponura, przejmująco zimna i posępna. W mieście nie znałem nikogo. Niespokojnymi pazurami wysondowałem własną kieszeń i dobyłem z niej ledwie kilka sztuk srebra. „A więc dokądkolwiek się udasz, Izmaelu – powiedziałem do siebie, stojąc tak pośrodku posępnej ulicy z sakwą na barkach i porównując mrok w północnej stronie z ciemnościami od południa – gdziekolwiek w swej mądrości postanowisz spędzić noc, mój drogi Izmaelu, nie omieszkaj zapytać o cenę i nie bądź zbytnio wybredny”.
Niepewnym krokiem przemierzyłem ulice i minąłem tawernę Pod Skrzyżowanymi Harpunami – wyglądała ona jednak na zbyt kosztowną i gwarną. Nieco dalej, z jasno gorejących okien oberży Pod Rybą Mieczem padały tak palące promienie światła, iż wydawało się, że stopiły one lód i śnieg ubity przed domem, gdyż wszędzie poza tym omrożona gołoledź leżała grubo na dziesięć cali, tworząc twardy jak asfalt chodnik – raczej dla mnie przykry, kiedy stopą natrafiłem na twarde, krzemieniste wyboje, z powodu bowiem ciężkiej, bezlitosnej służby podeszwy moich butów znajdowały się w niezwykle opłakanym stanie. „Za drogo tu i zbyt gwarno” – pomyślałem sobie znowu, przystając na chwilę, by przypatrzeć się jaskrawemu blaskowi padającemu na ulicę i posłuchać brzęku szklanek wewnątrz domostwa. „Idźże dalej, słyszysz, Izmaelu? – powiedziałem sobie wreszcie. – Odejdź sprzed wrót; twoje łatane buty tarasują tu drogę”. Poszedłem więc dalej. Teraz już, instynktem wiedziony, ruszyłem ulicami, które prowadziły mnie w stronę wody, jako że tam niezawodnie znajdować się musiały najtańsze, jeśli nie najweselsze gospody.
Cóż za ponure ulice! Masywy czerni, nie domy, po obu stronach, a tu i ówdzie świeczka, jakby migocząca w grobowcu. O tej nocnej godzinie, w ostatnim dniu tygodnia, ta dzielnica miasta okazała się niemal opustoszała. Wkrótce jednak doszedłem do miejsca, gdzie przydymione światło dobywało się z niskiego, rozłożystego budynku, którego podwoje stały gościnnie otworem. Dom miał wygląd zaniedbany, jak gdyby był przeznaczony do publicznego użytku, wszedłem więc i pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było potknięcie się o popielnik w przedsionku. „Ha – pomyślałem, gdy wzbite w górę lotne cząsteczki omal mnie nie udusiły – czyżby te popioły pochodziły z owego zniszczonego grodu, Gomory? A skoro już widziałem Skrzyżowane Harpuny i Rybę Miecz, tu musi być chyba oberża Pod Pułapką”. Pozbierałem się jakoś i słysząc w środku donośny głos, ruszyłem dalej i otworzyłem drugie, wewnętrzne drzwi.
Wydało mi się, że to wielki Czarny Parlament obraduje w piekle. Sto czarnych oblicz obróciło się w rzędach ław, by popatrzeć; za nimi jakiś czarny Anioł Sądu przerzucał karty księgi leżącej na pulpicie. Był to murzyński kościół, a tekst odczytywany przez kaznodzieję mówił o czerni otchłani piekielnej, o płaczu, zawodzeniu i zgrzytaniu zębów, jakie się tam rozlega. „Ha, Izmaelu – mruknąłem do siebie, wycofując się z powrotem – nędzne są rozrywki pod znakiem Pułapki!”
Ruszywszy dalej, dotarłem wreszcie do wątłego światełka w pobliżu doków i usłyszałem rozlegające się w górze żałośliwe skrzypienie. Podniósłszy głowę, zobaczyłem kołyszący się nad drzwiami szyld z białym malowidłem, niewyraźnie przedstawiającym wysoki prosty słup rozpylonych bryzgów wodnych, pod nim zaś takie słowa:
OBERŻA POD WIELORYBNIKIEM
Piotr Trumna
„Trumna? Wielorybnik? – To brzmi raczej złowróżbnie w tym akurat zestawieniu – pomyślałem sobie. – Mówią wszakże, iż nazwisko to jest w Nantucket pospolite i przypuszczalnie ten tutejszy Piotr musi być emigrantem stamtąd”. A ponieważ światło było przyćmione, miejsce wydawało się na razie dość spokojne, sam rozlatujący się drewniany domek wyglądał, jakby go tu przewieziono z ruin jakiejś spalonej dzielnicy, a kołyszący się szyld skrzypiał tak jakoś po nędzarsku – pomyślałem więc, że tu właśnie muszą być tanie kwatery i najlepsza kawa z grochu.
Dziwne to było miejsce – ten stary dom o trójkątnych ścianach szczytowych, z jednej strony jakby sparaliżowany i żałośnie na bok pochylony. Stał na ostrym, wietrznym rogu ulicy, gdzie ów burzliwy wiatr, Euroklidon, hulał znacznie gorzej, niż to kiedykolwiek czynił wokół skołatanej łodzi nieszczęsnego Pawła. Euroklidon może być jednak wielce miłym zefirkiem dla kogoś, kto siedzi w domu ze stopami wspartymi o brzeg kominka, spokojnie grzejąc je przed snem. W posiadaniu moim znajduje się jedyny istniejący egzemplarz dzieł pewnego starego pisarza, który powiada: „Przy osądzaniu onego burzliwego wichru, Euroklidonem zwanego, przedziwna powstaje różnica w zależności od tego, czy wyglądasz nań zza okna szklanego, na którym cały szron umieścił się od strony zewnętrznej, czyli też obserwujesz go przez owo nierozsuwane okno omrożone ze stron obu, którego sama śmierć jedynym jest szklarzem”.
„To całkiem prawdziwe – pomyślałem sobie, gdy mi się ów ustęp na myśl nawinął – nieźle rozumujesz, stary hieroglifie!” Tak, oczy są oknami, a to ciało moje jest domem. Jaka szkoda jednak, że nie pozatykano szpar i szczelin, że nie opatrzono ich tu i ówdzie watą. Ale już teraz za późno na jakiekolwiek ulepszenia. Wszechświat jest już ukończony, sklepienie położone, a wióry z budowy zabrano przed milionem lat. Nieszczęsny Łazarz, szczękający zębami na poduszce z kamiennego stopnia i otrząsający z siebie dreszczami swe łachmany, mógłby zatkać uszy szmatą, a w gębę wsadzić kolbę kukurydzy i jeszcze by to nie powstrzymało tego burzliwego Euroklidonu. – Euroklidon! – powiada stary bogacz spowity w czerwone, jedwabne szaty (miał później jeszcze czerwieńsze) – ba, ba! Co za piękna, mroźna noc, jakże iskrzy się Orion, jakie zorze północne! Niech sobie tam gadają o swych orientalnych letnich krainach wieczystej cieplarni; mnie udzielcie przywileju stworzenia sobie własnego lata za pomocą własnego węgla.
Ale cóż myśli Łazarz? Zaliż może on rozgrzać swe zsiniałe dłonie, wyciągając je ku wspaniałym zorzom północnym? Czyż nie wolałby znaleźć się na Sumatrze miast tutaj? Czy nie o wiele bardziej by mu dogadzało wyciągnąć się na całą długość wzdłuż linii równika, a nawet – zaiste, o bogowie! – zejść do samej otchłani piekielnej, byleby tylko uchronić się od mrozu?
Że jednak Łazarz leży tutaj na kamiennych stopniach przed wrotami domu bogacza, to wydaje się osobliwsze, niż gdyby góra lodowa została przycumowana do jednej z wysp Moluków. Jednak sam bogacz też mieszka, jak car, w lodowym pałacu zbudowanym ze zmrożonych westchnień, będąc zaś prezesem towarzystwa wstrzemięźliwości, spija jedynie ciepławe łzy sierot.
Ale dość już na razie tego biadolenia; wyruszamy na wieloryby i wiele go jeszcze będzie. Zeskrobmy lód z naszych oszronionych stóp i zobaczmy, co to może być za miejsce, owa oberża Pod Wielorybnikiem.