- promocja
-
W empik go
Mocno Śpij - ebook
Mocno Śpij - ebook
Najnowsza pełna zwrotów akcji powieść J.H. Markerta, uznanego przez krytyków i wielbicieli gatunku za dziedzica Stephena Kinga.
W kolejnej po Gościu z koszmaru i Panu kołysance powieści Markerta, jak na klasykę gatunku przystało, nie brakuje trudnych do wyjaśnienia zjawisk i wydarzeń, mrocznych postaci oraz nastroju niesamowitej grozy, gdzie prawdziwe źródło zła to nie wymyślone potwory, lecz realni ludzie.
Przed laty w miasteczku Twisted Tree w domu Ojca Ciszy – mężczyzny, który udawał księdza, policja znalazła kilkanaście ciał dzieci. Mordercę nazwano tak, ponieważ od chwili aresztowania nie odezwał się słowem. Dopiero tuż przed egzekucją wypowiedział zdanie, które uruchomiło lawinę koszmarnych, niewyjaśnionych zgonów. Rozpoczyna się pełne zwrotów akcji śledztwo. Czy kluczem do rozwiązania zagadki okaże się jedyny ocalały z masakry w domu Ojca Ciszy, obecnie dorosły człowiek, przebywający w zakładzie psychiatrycznym?
Kategoria: | Katalog |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8343-531-2 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chłopiec kolorował tak zapalczywie, że czarna kredka złamała mu się w dłoni na pół.
W przypadku tego koloru to nie było nic niezwykłego.
Chłopiec pamiętał, że ciemność wokół tych oczu była gęsta i tylko przyciskając kredkę odpowiednio mocno, można było odtworzyć tak głęboką, ciemną czerń.
Siedział na drewnianej podłodze, sięgnął po kolejną czarną kredkę z pojemnika stojącego obok i wrócił do kolorowania z furią i pośpiechem – właśnie usłyszał, że matka idzie na górę.
Zrobił coś złego i była wściekła.
A kiedy była wściekła, stawała się okrutna. Ale nie mógł sobie przypomnieć, co zrobił tym razem.
– Noah! – piskliwy głos matki zawołał go ze schodów za zamkniętymi drzwiami sypialni. – Noah Nichols!
Z każdym jej krokiem jęczały stopnie.
To sprawiało, że z jego sercem działo się coś złego, było obrzmiałe i dudniące.
Wyobraził sobie jej sięgającą kolan bawełnianą spódnicę, grubą jak zasłona, szeleszczącą przy każdym kroku, jej wielkie stopy upchnięte w ciężkich butach.
Z całych sił docisnął kredkę do papieru.
Musiało być ciemniej.
Musiał to dobrze zrobić.
Jej głos za drzwiami zbliżał się coraz bardziej.
– Noah, idę do ciebie. Ktoś tu był niegrzecznym chłopcem! Ktoś był niedobrzykiem!
Wyobraził sobie, jak schody załamują się pod jej ciężarem, jak wpada do ciemnej, zakurzonej dziury, spada do piwnicy, w której spały wszystkie pająki, do piwnicy z wężami i różnymi nędznymi kreaturami, zapada się w ziemi z robakami, korzeniami i kośćmi dinozaurów. Wyobraził sobie, jak matka umiera tam na dole.
Rozpadając się w pył.
Na malutkie drobinki.
Kolorował mocno, złamał kolejną czarną kredkę. Odrzucił ją na bok jak poprzednie, zadowolony, że skończył rysunek na czas. Skończył wystarczająco.
– Noah! – Była tuż za drzwiami.
Co on takiego zrobił?
Zdmuchnął kredkowy pył z rysunku, rozsiewając czarne okruchy wśród drobinek kurzu, które unosiły się w promieniach słońca wpadającego przez okno. Czarne resztki osiadły na wyblakłych deskach podłogi, mieszając się z tymi w dziesiątkach innych kolorów barwiącymi drewno jak paleta farb. Tak sobie wyobrażał tęczę, gdyby nagle rozpadła się na miliardy maleńkich kawałków.
Klamka zagrzechotała.
– Noah, otwórz te drzwi, natychmiast! Natychmiast!
Nie powinien był zamykać drzwi. Przysięgła, że następnym razem, gdy je zamknie, ojciec weźmie pasek, ten z grudkami utwardzonego kleju w każdej z dziurek.
Ale chłopiec nie pamiętał, żeby zamykał drzwi.
Spojrzał na kolorowy obrazek w swoich dłoniach i przestraszył się.
W prawym dolnym rogu widniał podpis czerwoną kredką – Dean.
Klamka zatrzęsła się, jakby zaraz miała odpaść.
– Chcesz do swojej arki, Noe? Właśnie tam chcesz trafić?
Starał się nie patrzeć na drzwi szafy w kącie pokoju, małe jak dla hobbita, teraz zbliżające się jak tunel.
Nad nimi starannie namalowane słowa.
– Nie zamykaj mnie w arce – szepnął do siebie.
Wstał i na miękkich kolanach podreptał w stronę ściany, do której przykleił rysunki tworzące już dość rozległą płaszczyznę. Różne wersje oczu – były ich dziesiątki – narysowane po powrocie z tego przerażającego domu.
Drzwi sypialni zatrzęsły się, a matka krzyczała coś o powodzi i arce.
– NOAH!
Wziął kilka pinezek z miseczki na podłodze i przypiął nowy obrazek obok innych, wiszących tam jak gigantyczny kolaż, wszystkie podpisane imionami, których nie znał.
Zaginieni nastolatkowie znalezieni w Twisted Tree
_Trwające miesiąc poszukiwania kończą się tragedią_
_Wczoraj po południu, zaraz po godzinie 16.00, poszukiwania dwóch zaginionych nastolatków, Grishama Grahama i Jeremy’ego Shakesa, uczniów ostatniej klasy szkoły średniej w Twisted Tree i gwiazd lokalnej drużyny futbolowej, dobiegły smutnego i przygnębiającego końca. Po tym, gdy na schodach komisariatu policji w Twisted Tree zostawiono anonimowy list, w którym podano lokalizację zaginionych nastolatków, ciała obu chłopców znaleziono zakopane dwadzieścia jardów od opuszczonej rezydencji Crawley Mansion, popularnego miejsca spotkań nastolatków w Twisted Tree, rzut beretem od słynnych powykręcanych drzew, które dały miastu nazwę. Obaj chłopcy zostali znalezieni z podobnymi urazami głowy powstałymi w wyniku ciosów zadanych tępym narzędziem, prawdopodobnie młotkiem. Ciosy te okazały się śmiertelne. Pierwsze doniesienia o zaginięciu dwóch chłopców napłynęły cztery tygodnie temu, w noc aresztowania Jeffa Pritcharda. Władze badają obecnie możliwy związek między tymi dwiema sprawami, ponieważ Crawley Mansion, ostatnie miejsce, w którym widziano chłopców, znajduje się zaledwie nieco ponad kilometr przez las od „Domu Grozy” Pritcharda. Zarówno Grisham, jak i Jeremy mieli przed sobą obiecującą karierę…_ROZDZIAŁ 1
Światło na ganku było zapalone.
Za dziesięć dziewiąta, a jej córka czwartoklasistka wciąż jeszcze nie spała – drobna sylwetka dziewczynki pojawiła się w oknie salonu i zniknęła, gdy tylko zatrzymali się przy krawężniku. Cztery duże krople deszczu uderzyły w przednią szybę, a potem pojawiła się równomierna, uporczywa mżawka.
Tess Claiborne zastygła na chwilę, zanim wysiadła z nieoznakowanego sedana swojego partnera, który nie wyłączył silnika.
– Wszystko w porządku? – Danny Gomes bębnił kciukami o kierownicę, co, jak dobrze wiedział, doprowadzało Tess do szału. Nie dlatego, że w ogóle to robił, ale dlatego, że nie trzymał rytmu. Zero wyczucia tempa. Żadnej wskazówki, że chodzi o jakiś konkretny kawałek. A dla kogoś takiego jak Tess, kto urodził się z nieustającą potrzebą dotarcia do sedna sprawy, jego bezładne bębnienie było jak drapanie paznokciami po tablicy. Ale akurat teraz nie miała prawa narzekać. Akumulator w jej samochodzie się rozładował, nie miała czasu się z tym bawić, więc była wdzięczna za podwózkę.
– Tak, okej – odpowiedziała i znów spojrzała na teraz już puste okno. Szczerze mówiąc, nie była jeszcze gotowa, by stanąć twarzą w twarz z własną córką, i nie podobało jej się, jakie to żałosne uczucie. Jeśli przed rozstaniem z Justinem były jeszcze jakieś wątpliwości, to teraz się rozwiały – ulubiony rodzic wykopany na orbitę, a ona została sama z tym całym chaosem.
Danny, jako najlepszy przyjaciel jej męża, siłą rzeczy trzymał stronę Justina. Tess spojrzała na Danny’ego.
Przestał bębnić.
Deszcz kaskadami spływał po przedniej szybie. Wygładziła białą bluzkę i namacała kaburę, w której trzymała swoją dziewiątkę.
– Włącz wycieraczki. Proszę.
Włączył. Kaskady zniknęły.
– Lepiej?
Przytaknęła.
– Jutro rozmawiam z prawnikiem.
– Co? Tess, poważnie?
– Tak, Danny, poważnie. Masz z tym jakiś problem?
– Nie, ale… Cholera, nie wiem. Może mam. To się chyba dzieje za szybko, wiesz? Co z terapią? Eliza dała ci ten numer, prawda?
– A co z niewtrącaniem się w nie swoje sprawy?
Danny przesunął się na siedzeniu, żeby znaleźć się z nią twarzą w twarz. Miał na koszuli trochę pyłu z prażonej kukurydzy, którą się wcześniej raczył. Zabrudzenie znajdowało się tuż nad brzuchem, bo tam lubił wycierać ręce po zjedzeniu czegoś sypkiego.
– A co z tym, że twoje sprawy są nasze, a nasze są twoje? Mówimy sobie wszystko? Czterech Jeźdźców i inne głupoty?
– Tylko żartowaliśmy – powiedziała Tess, przypominając sobie noc, kiedy siedzieli we czwórkę przy ognisku i, już dość mocno pijani, poprzysięgli sobie różne rzeczy. Justin nawet proponował, żeby zawarli pakt krwi, jakby byli nastolatkami. Tess zanurzyła w swojej wódce z tonikiem papierek po lizaku Dum-Dum, po czym żuła go przez chwilę, a w końcu nazwała Justina idiotą i była to scena bardzo w ich klimacie.
Mogliby razem konie kraść. Dwie pary trzymające ze sobą na dobre i złe. A teraz to wszystko poszło się pieprzyć z powodu jej męża.
_Żeby cię cholera, Justin._
Odwróciła wzrok od partnera, spojrzała znowu na dom, puste okno.
Nie potrafiła stwierdzić, na kogo Danny był bardziej wkurzony – na Justina za zdradę czy na nią za to, że go wyrzuciła z domu. Do czego miała pełne prawo. Nawet żona Danny’ego, Eliza, która pracowała w opiece społecznej, a przy tym jakoś znalazła czas, żeby porządnie wychować piątkę dzieci razem z Dannym, nie miała zastrzeżeń. A może Danny był wkurzony tak ogólnie, bo ich świat został zaburzony.
Pracowali jako detektywi w departamencie policji w Missouli w Montanie i fakt, że niemal przestali ze sobą rozmawiać, nie ułatwiał im roboty. Ponadto nawyki jej partnera stały się dla niej jeszcze bardziej irytujące. Trzeba podkreślić, że Danny miał wielką skłonność do wygłupów, czym często działał jej na nerwy, zważywszy, że ona była zawsze poważna.
Grzmot zawibrował na wschodzie powolnym pomrukiem. Tess poczuła się nieswojo. Jej serce zaczęło szybciej bić.
_Nadchodzi burza._
Danny podrapał się po przerzedzonych brązowawych włosach i wypuścił powietrze jak rozdymka, co robił zawsze, gdy się z czymś pogodził.
– Dasz sobie radę wieczorem?
Tess skinęła głową.
– Tak. Będzie dobrze.
Jej fobia na punkcie burz, problem od czasów nastoletnich, kiedy jeszcze używała imienia Tessa, to nie jego problem.
– O której to się ma stać?
– O północy. Czasu wschodniego.
– Mam nadzieję, że to przyniesie twojemu tacie trochę spokoju.
– Taaa… – powiedziała, myśląc o egzekucji, która miała się odbyć po drugiej stronie kraju za kilka godzin. – Mam nadzieję.
Patrzyła na deszcz, otworzyła drzwi samochodu.
– Do zobaczenia rano – rzuciła, wysiadając, i zamknęła drzwi, ominęła różowy rower Julii stojący na środku chodnika i pospiesznie weszła do domu.
Tammy i Lincoln Bellingsowie byli sąsiadami, którzy zostali regularnymi opiekunami do dziecka, odkąd wyrzuciła Justina dwa tygodnie temu. Mieli czwórkę własnych dzieci, już dorosłych, które wyprowadziły się jakiś czas temu, więc teraz chętnie zajmowali się Julią. Tess weszła do kuchni i zobaczyła Tammy z rękami po łokcie w mydlinach w zlewie, a Lincolna przy stole grającego z Julią w warcaby.
– No i kto tu jeszcze nie śpi? – zapytała Tess.
Julia rzuciła matce poirytowane spojrzenie, które było standardem od miesięcy, odkąd skończyła dziewięć lat, a zaczęło się pojawiać jeszcze częściej od czasu odejścia Justina.
Lincoln przesunął pionek.
– To moja wina. Wciągnęła mnie w jeszcze jedną partyjkę – powiedział i pozbierał pionki, które przeskoczył. Julia zmarszczyła brwi, studiując planszę, jakby zastanawiała się, jak mogła nie przewidzieć tego ruchu. – Naładowałem akumulator twojego samochodu – dodał Lincoln.
– Nie musiałeś tego robić, ale dziękuję.
– Robi się takie rzeczy dla sąsiadów, Tess.
Wstał od stołu, potargał rude włosy Julii i podał żonie płaszcz przeciwdeszczowy.
Tess obserwowała, jak Julia zdejmuje pionki z szachownicy.
Tammy dotknęła ramienia Tess.
– Trzymaj się. I zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebować – powiedziała cichym głosem, po czym niemal wyszeptała: – Odmówię modlitwę za twojego ojca dziś wieczorem.
– Są w domku na działce – powiedziała Tess. – Myślę, że potrzebują trochę prywatności.
Tess odprowadziła sąsiadów i zamknęła za nimi drzwi. Kiedy wróciła do kuchni, Julia miała już przygotowaną szachownicę do kolejnej partii.
– Nie dzisiaj, kochanie. Powinnaś już spać. Jutro szkoła.
Julia gwałtownie wstała, zrzucając szachownicę na podłogę, pionki potoczyły się w różne strony.
– Tata by mi pozwolił! – wykrzyczała i wybiegła z pokoju.
Tess zawołała za nią, ale córka była już na korytarzu, za chwilę trzasnęła drzwiami sypialni.
Rozległ się grzmot; serce Tess przyspieszyło. Wyciągnęła szklankę z szafki, napełniła ją Old Samem na dwa palce, dorzuciła lód i piła, aż ciepło uspokoiło bicie jej serca. Pomyślała, że Julia rano posprząta warcaby. Popijała bourbona. Nuta karmelu przypomniała jej Twisted Tree, jej rodzinne miasto w Kentucky, gdzie bourbon był nie tylko napojem, ale wręcz stylem życia.
Wreszcie zdecydowała, że nie chce zaczynać następnego dnia od kłótni, więc schyliła się, by pozbierać czerwone i czarne pionki rozsypane po wyłożonej kafelkami podłodze.
Aż znów rozległ się grzmot; zamiast dudnienia głośne klaskanie.
Tess drgnęła, po czym z irytacją kopnęła leżące na podłodze pionki i wyszła z kuchni. Myślała o tym, że ona i Eliza zawsze muszą trzymać dyscyplinę, podczas gdy ich mężowie są towarzyszami zabaw. Kobiety kochały swoje dzieci nie mniej niż mężczyźni, ale to zawsze do Justina i Danny’ego dzieci podbiegały, kiedy wracali z pracy. Justin, gdy tylko przekraczał próg, upuszczał teczkę w przedpokoju, symboliczny sposób zostawiania pracy za drzwiami – czego ona nigdy nie była w stanie zrobić – i stał tam jak posąg z rękami rozciągniętymi na boki. Nazywał to Drzewem Pandy. W którymkolwiek miejscu domu była Julia, natychmiast przybiegała i wskakiwała na niego. Czasem przodem i wtedy było to klasyczne przytulenie, czasem bokiem. Ale bez względu na to, pod jakim kątem skakała, trzymała się ojca jak panda drzewa i stali tak nieruchomo, jakby połączeni rzepem, aż jedno z nich wypadało z roli i zaczynało się śmiać.
Tess znalazła się przy drzwiach sypialni Julii, uśmiechając się do wspomnień, trochę wbrew sobie. Pchnęła drzwi i zobaczyła córkę leżącą na łóżku i udającą, że śpi, z ramieniem obejmującym nową lalkę, którą nazwała Dolly. Tess poszła do własnej sypialni i starała się ignorować zapach wody kolońskiej Justina, którą dziś rano nostalgicznie psiknęła kilka razy w powietrze. _Żałosne_. Jakoś wciąż się utrzymywał, jak to bywa ze wspomnieniami. Rzuciła torebkę na podłogę, zzuła baleriny, zdjęła kaburę i zamknęła pistolet w środkowej szufladzie komody. Rozebrała się do biustonosza i majtek, odwróciła się bokiem, żeby zobaczyć swój profil w lustrze toaletki. W wieku trzydziestu trzech lat nadal miała wysportowaną, wyrzeźbioną sylwetkę. Eliza żartowała z nią na ten temat, bo sama, po piątce dzieci, trochę przytyła – jak mówiła, stała się bardziej krągła i bardziej ponętna, dodając, że Danny jako dobry mąż łaskawie przytył razem z nią. Żartowali, że Tess i Justin nadal są w formie, ponieważ mieli tylko jedno dziecko, a w domyśle pojawiała się sugestia, że dawno powinni mieć kolejne.
Sugerowali, że jedno to łatwizna, chociaż wcale tak nie było.
Tess posyłała im wtedy wymuszony uśmiech, ale w głębi duszy bolało ją to za każdym razem, gdy o tym wspominali. Nie dlatego, że nie mogła, ale raczej dlatego, że nie chciała, a cała ich czteroosobowa banda dobrze wiedziała, że Justin od lat pragnął kolejnego dziecka.
Tess odwróciła się od lustra i zrobiła to, co zawsze, kiedy wkradało się poczucie winy – pomyślała, jak trudno było przy pierwszym. Trudny poród. Problemy, jakie miała z karmieniem piersią. Depresja poporodowa, która doskwierała jej przez prawie rok. Nieprzespane noce. Ciągły płacz dziecka z kolką.
_Julia była trudnym niemowlęciem._
Danny i Eliza najwyraźniej nie przeszli przez nic podobnego z żadnym ze swojej piątki albo jeśli przeszli, to nigdy się do tego nie przyznali.
Eliza po prostu wydawała się w tym lepsza. W macierzyństwie.
A wszystko to stało się bardziej widoczne dla Tess, odkąd zmusiła Justina do odejścia.
Krzyczała na niego dwa tygodnie temu, bo nie mogła wtedy na niego patrzeć. A teraz, tutaj, upinała swoje sięgające ramion brązowe włosy w kok i włożyła jeden z T-shirtów Justina, bo stare nawyki trudno wyplenić.
Zaczynała za nim tęsknić.
Jej obrączka ślubna leżała na komodzie, deszcz uderzał o dach, rozlewał się po rynnach, które trzeba było wyczyścić.
_Problem na jutro._
Za oknem błysnęło. Jeszcze więcej grzmotów, tym razem głośniejszych. Dokończyła drinka i z impetem odstawiła szklankę na komodę, wciąż zirytowana tym, w jaki sposób Julia wybiegła z kuchni.
Ale jutro szkoła i musiała iść spać.
Justina nie było w domu i Tess zastanawiała się, czy ma wszystko, co trzeba, by grać obie role, dobrego i złego policjanta.
Drzwi do jej sypialni skrzypnęły.
Julia stała w progu z Dolly w jednej ręce i postrzępionym różowym kocykiem w drugiej. – Mamo, najpierw pojawia się błyskawica czy grzmot?
Niebieskie oczy Julii przypominały jej Justina. Córeczkę tatusia.
_Do diabła z nim._
Na dodatek córka odziedziczyła jej lęki.
W tym momencie zabrakło prądu. Tess zmusiła się, by udawać spokój.
– Mam przynieść świece?
Julia przytaknęła.
– A ja przyniosę papier.
***
Garderoba idealnie tłumiła hałas burzy.
Byłoby zupełnie ciemno, gdyby nie blask świec – to był pomysł Justina z dawnych lat, by odwrócić myśli od burzy poprzez tworzenie, powiedzmy, sztuki. Ale to pierwsza burza, podczas której były tylko we dwie. Julia przechyliła świeczkę, chlusnęła żółtym woskiem na papier, uzupełniając kształt, który już wysechł.
Patrzyła na niego z ukosa.
– Wygląda trochę jak kwiat – zdecydowała i spojrzała na kartkę swojej matki. Czerwona plama rozmazana na środku. – Czy to słoń?
– Może i tak. To rzeczywiście wygląda jak trąba – powiedziała Tess i dodała jeszcze dwie krople, by utworzyć nogę i wydłużyć trąbę.
Czasami zamiast kapać woskiem, rysowały obrazki, które miały utworzyć słowa, jak w kalamburach, ale takich rysowanych; kolejny pomysł Justina, który Julii bardzo się spodobał. Tej nocy po prostu kapały woskiem, ale na stercie kartek leżał obrazek, który zrobili podczas ostatniej burzy, przedstawiający choinkę i ciasteczko, a między nimi znak plus. _Ciasteczko świąteczne_. Bardzo prosty rebus, ale Tess bardziej lubiła wosk. Przy wosku nie musiała myśleć.
Julia pochyliła się do przodu i wlała jedną kroplę żółtego wosku w to, co mogło być głową czerwonego słonia Tess.
– No i już. Teraz może widzieć – stwierdziła, po czym zdmuchnęła świecę i położyła się na podłodze, jej włosy rozłożyły się na poduszce jak dzika trawa. Zamknęła oczy, gdy rozległ się odległy grzmot. – Pamiętasz, jak Danny próbował zrobić Drzewo Pandy z całą piątką swoich dzieci?
W ciemności Tess odpowiedziała:
– Tak, pamiętam.
Potem jej córka zapytała:
– Kiedy wróci tatuś?
W gardle Tess utworzyła się gula. Wolałaby porozmawiać o burzy.
– Nie wiem.
Julia na tym poprzestała, a Tess poczuła ulgę.
Kilka minut później córka cicho chrapała.
Tess patrzyła, jak śpi, patrzyła, jak chudziutka klatka piersiowa unosi się i opada z ledwie słyszalnym dźwiękiem. Zrobiło jej się cieplej na sercu.
Sprawdziła telefon; zapomniała wcześniej wyłączyć wibrację. Justin wysłał SMS-a dziesięć minut temu.
_Jak się trzymasz? Świece są w szafie. Papier też. Porozmawiamy wkrótce?_
Nie odpowiedziała. Położyła telefon ekranem do dołu na podłodze i w garderobie znów zrobiło się ciemno. Była dziesiąta. Zastanawiała się, jak sobie radzą jej rodzice w domku. Oczyma duszy widziała ojca w fotelu, słuchającego radia, czekającego na wieści, że to się stało.
Północ w Kentucky.
Egzekucja.ROZDZIAŁ 2
– Oko za oko! – krzyczała kobieta w koszulce z antyaborcyjnym hasłem przed stanowym zakładem penitencjarnym w Eddyville w Kentucky. Niskie chmury wisiały nad więzieniem jak fioletowy czepek. – Zasługuje na śmierć!
Linie zostały namalowane na parkingu dosłownie kilka godzin temu, białą farbą, więc teraz protestujący przeciwko karze śmierci krzyczeli na jej zwolenników oddzieleni pasem ziemi niczyjej. Obie strony trzymały transparenty i rwały się do boju, podczas gdy policyjne oddziały prewencji starały się nad nimi panować.
USMAŻYĆ OJCA CISZĘ!
ZABIJANIE NIGDY NIE JEST W PORZĄDKU!
ZNIEŚĆ KARĘ ŚMIERCI!
Za kilka minut człowiek zostanie uśmiercony przez porażenie prądem, co było niegdyś najpowszechniej stosowaną metodą egzekucji w USA. Jeff Pritchard, były woźny szkoły parafialnej, przez lata przebierał się za księdza, gdy zabijał swoje ofiary, które uważał za wyrzutków społeczeństwa. Przez siedemnaście lat, wyczerpując wszystkie znane sądom apelacje, Pritchard nie powiedział ani słowa.
Nie był księdzem, nigdy nim nie był, ale zdjęcia z jego aresztowania w Twisted Tree, na których widać go było ubranego w ukradzione szaty kapłańskie, migały we wszystkich wiadomościach i internecie. Tak mocno zakorzeniły się w umysłach opinii publicznej, że ludzie przyjęli to jako fakt. Kiedy zauważono, że konsekwentnie milczy, odmawiając jakichkolwiek wypowiedzi, któraś gazeta nazwała go Ojcem Ciszą.
Ekipy reporterów z całego kraju tłoczyły się w lasach wokół więzienia, próbując się dostać jak najbliżej bram z kutego żelaza. Błyskały flesze aparatów. Wielu ludzi trzymało świece. Różne sekty religijne krzyczały na siebie nawzajem, oceniając moralne aspekty tego, co miało się wydarzyć; inni byli wściekli, że tak długo to wszystko trwało.
– Znieść karę śmierci! – krzyczał mężczyzna w garniturze.
– Zróbcie to dla dzieci! – krzyczała kobieta z lokami.
– Usmażyć Ojca Ciszę!
Było to nagrywane z każdego możliwego kąta i każdym sposobem – telefonami, kamerami na statywie i iPadami, atmosfera robiła się niebezpiecznie bliska zamieszek.
Ale wewnątrz murów więzienia procedura egzekucji toczyła się swoim rytmem.
I panowała tam cisza.
***
Naczelnik podążył za czterema strażnikami więziennymi, którzy prowadzili Jeffa Pritcharda do sali egzekucyjnej na końcu bloku nr 3.
Jak dotąd wszystko przebiegało zgodnie z planem.
Pewnej wilgotnej nocy w maju 1911 roku osiemnastoletni chłopiec o imieniu James Buckner zapisał się w historii jako pierwsza ofiara krzesła elektrycznego w Kentucky, a czekając na śmierć, został ochrzczony, odrodził się w wierze i spędził ostatnie godziny na czytaniu Biblii.
Jeff Pritchard nie uczestniczył w żadnym z przedegzekucyjnych zwyczajów. Odmówił kapelana, odmówił ostatniego posiłku. Skazani na śmierć współwięźniowie szeptali słowa pożegnania, gdy przechodził obok nich, a miał do przejścia kawał drogi. W odpowiedzi kiwał głową, ale jego oczy nie odrywały się od czarnych drzwi na końcu korytarza.
Sala straceń, gdzie stał Stary Skwierczak, była sterylna i zimna, nieużywana od ponad trzydziestu lat, bo stan Kentucky przestawił się z krzesła elektrycznego na zastrzyki śmierci pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Ale nowy gubernator, Clinton Bullsworth, był staromodnym twardzielem, który podczas kampanii wyborczej deklarował, że pragnie załatwić Jeffa Pritcharda na gorąco.
Bullsworth wiedział, że śmiertelny zastrzyk ma najwyższy wskaźnik nieudanych egzekucji i z Jeffem Pritchardem nie zamierzał ryzykować. Prawda była taka – i można było usłyszeć, jak to mówił w viralowym filmiku na TikToku – że chciał zobaczyć, jak ten człowiek skwierczy. Krzesłu elektrycznemu przywrócono dawną świetność, Stary Skwierczak znów był gotowy do działania.
Media obserwowały z sąsiedniego pomieszczenia przez pancerne szyby, jak strażnicy pomagali Pritchardowi zająć miejsce na krześle. Po zapięciu pierwszego pasa naczelnik stanął twarzą w innym kierunku. Po drugiej stronie szkła siedzieli członkowie rodzin ofiar. Kat. Prawnik Pritcharda, Barrett Stevens. Szeryf, lekarz więzienny, kapelan. Jedynymi osobami, które odrzuciły zaproszenie, byli detektywi, którzy złapali Pritcharda prawie dwie dekady temu.
Pritchard unikał kontaktu wzrokowego z rodzinami, ale skinął głową w stronę swojego prawnika, który w reakcji odsunął się od szyby. Strażnicy zacisnęli paski wokół ramion Pritcharda i poprawili elektrody na jego łydkach i nadgarstkach. Przeciągnęli gruby skórzany pas przez klatkę piersiową mężczyzny i zarzucili skórzaną maskę z drutami na jego długie włosy. Przez otwory widać było tylko usta i nos.
Naczelnik skinął głową, a strażnicy opuścili pomieszczenie szybciej, niż to robili podczas prób.
– Jeffie Pritchardzie, słyszysz mnie?
Pritchard przytaknął.
– Zostałeś osądzony przez ławę przysięgłych złożoną z równych tobie i skazany na śmierć przez porażenie prądem. Jeśli masz jakieś ostatnie słowa przed egzekucją, wypowiedz je teraz.
Przez lata spędzone w celi śmierci mężczyzna siedzący na krześle nigdy nie powiedział ani słowa naczelnikowi, policji, doradcom czy reporterom. Odrzucił psychologów, NBC, ABC, CNN, Fox i Barbarę Walters.
Ale teraz jego usta się poruszyły i wyszeptał coś, czego naczelnik nie mógł zrozumieć, ale strażnik stojący obok zbladł.
Okrągły zegar na ścianie wskazywał północ.
Naczelnik dał znak katu, a następnie dołączył do niego w bocznym pomieszczeniu. Po włączeniu prądu o napięciu tysiąca pięciuset woltów usłyszano cichy jęk, a potem głośny trzask, gdy prąd wdarł się do ciała Pritcharda.ROZDZIAŁ 3
Gdy burza minęła, Tess zdmuchnęła świece, otworzyła drzwi garderoby i podniosła Julię z pokrytej wykładziną podłogi.
Była już prawie na korytarzu, gdy Julia mruknęła:
– Śpię w twoim łóżku.
To nie była prośba czy pytanie, tylko stwierdzenie. Justin zawsze powtarzał, że dzieci w łóżku to najlepsza antykoncepcja, ale jego tu nie było, a Tess również nie miała ochoty spać sama.
Ułożyła Julię po stronie Justina i patrzyła, jak córka znów zasypia. Tess powiedziała sobie wcześniej tego dnia, że dziś wieczorem nie włączy telewizora. Jej ojciec postanowił to samo i oboje z matką uciekli do chatki w Lesie Narodowym Lolo, żeby być z dala od medialnego szumu. Nie było tak źle jak w dniach tuż po aresztowaniu Pritcharda, ale trzy tygodnie temu lokalne media zaczęły dzwonić, prosząc o wywiady i oświadczenia, a ojciec przystawał na to, dopóki matka nie położyła temu kresu i nie zażądała, by wyjechali z miasta.
Ale Tess wątpiła, by ojciec, odznaczony były detektyw, który wraz ze swoim partnerem, Burtem Lobellem, aresztował Jeffa Pritcharda, siedział teraz zupełnie biernie. Prawdopodobnie nie spał i oglądał CNN.
Tak jak się umawiali, że nie zrobią.
Ale Betsy zawsze mawiała, że Tess tę swoją szczerą nieustępliwość bez wątpienia ma po Lelandzie, i jeśli chcieli coś zrobić, to robili i już. W kuchni Tess przygotowała sobie bourbona z lodem, wróciła do sypialni i włączyła telewizor.
Piękna kobieta z mikrofonem rozmawiała z dobrze ubranym mężczyzną w studiu CNN.
_…i wreszcie kontrowersje się skończyły, gdy po północy Jeff Pritchard został porażony prądem w więzieniu stanowym w Eddyville w stanie Kentucky. Jako jeden z najbardziej tajemniczych seryjnych morderców, których…_
Wyłączyła telewizor i rzuciła pilota na łóżko. Serce jej mocno waliło. _Jeff Pritchard. Ojciec Cisza_. Nieważne, jak go nazywano, nie żył.
_Nieważne, jak głęboko go pochowają, i tak będzie za płytko._
Rozważała, czy zadzwonić do ojca. _Zostaw go w spokoju. Ma się dobrze_. Prawdopodobnie pije Old Sama, tak jak ona. A jednak wysłała mu SMS-a:
_No cóż, już po wszystkim. Jak się macie z mamą?_
Kliknęła „wyślij” i czekała, wątpiąc, czy odpisze – nie był fanem SMS-ów. Przytknęła nos do krawędzi szklanki, poczuła karmelowe i waniliowe nuty, które przypominały jej dom, i wypiła solidny łyk bourbona, by pogrzebać wszelkie wspomnienia, które próbowały wypłynąć na powierzchnię.
Pogrzebane wspomnienia z nastoletnich czasów, wspomnienia, które Justin, zawodowy psycholog, zbyt często próbował odkopywać przez dziesięć lat małżeństwa. Jej dzieciństwo było dobre, dopóki nie przestało takie być. Ale znudziły jej się jego pytania. Nie była jego pacjentką. Była jego żoną. I po pewnym czasie poczuła, że nawet w tym nie jest dobra.
Zadzwonił telefon.
Uśmiechnęła się, gdy zauważyła, że jej ręka lekko drży, gdy odbierała.
– Tatuś?
– Twarda pani detektyw wciąż nazywa swojego staruszka tatusiem?
Tess odczekała chwilę, zanim się odezwała.
– Nareszcie nie żyje.
– Załatwiony na amen – powiedział.
– Jak się czujesz?
– Oficjalnie?
– Tak.
– Ulżyło.
– A nieoficjalnie?
– Ulżyło.
– Tyle to mogłeś mi napisać w SMS-ie.
– Wtedy nie usłyszałbym twojego głosu w środku nocy, kochanie.
Drżenie w jego głosie nie umknęło jej uwadze. Jakkolwiek by się starał, jej ojciec nie był dobrym aktorem – nosił swoje emocje na wierzchu – a telefon nie pomógł mu zamaskować niepokoju.
_Coś ukrywa_.
– Mama w łóżku?
– Przygotowuje kąpiel. Ma swój sposób na relaks.
Lód brzęknął w szklance, gdy ojciec wziął łyk.
– A ja mam swój – dodał.
Zrobiła to samo i ten łyk wszedł jej dużo łagodniej niż poprzednie.
Teraz, gdy usłyszała lód w szkle, zdała sobie sprawę, że ojciec brzmiał jak wstawiony. Ale kto mógłby go za to winić w tę noc?
– Ktoś się odzywał?
Pauza. Kolejny łyk.
– Burt zadzwonił. Rozmawialiśmy krótko. On też się ukrywa, przynajmniej w tę noc.
Burt i jej ojciec wspólnie poprowadzili szarżę na dom Pritcharda w noc jego aresztowania. Rozmawiali z Burtem regularnie przez kilka lat po tym, jak rodzina Tess przeprowadziła się do Montany, a ostatnio tylko od czasu do czasu. Ale przynajmniej utrzymywali kontakt. Tess wiedziała, że niekiedy rozmowy ze starym partnerem smucą ojca, i teraz żałowała, że wywołała ten temat. Zawsze myślała, że Burt czuł się zraniony, gdy jego wieloletni partner nagle odszedł ze służby, miesiąc lub dwa po aresztowaniu Jeffa Pritcharda.
Tess była świeżo upieczoną nastolatką, gdy nagle musiała zacząć walczyć o utrzymanie się w gronie znajomych, z czym nigdy wcześniej nie było problemu. Rodzice powiedzieli, że przeprowadzka była spowodowana niezdrowym zainteresowaniem, jakie mimowolnie przyciągała ich rodzina. Trzeba było uciec od tego cyrku, chociaż kiedy przeprowadzali się na zachód, medialny szum już niemal ustał. Nie całkowicie, ale prawie. Reporterzy już ich nie ścigali; ojciec i Burt nie pojawiali się w wiadomościach co wieczór. Ale jej rodzina wolała dmuchać na zimne i wyprowadzić się ze słynącego z gorzelni miasta, które zawsze kochali, dopóki nie odkopano tak wiele zła i strach nie wypełzł na powierzchnię.
Tess czuła to wtedy, tak jak teraz – w pewnym sensie przeprowadzili się przez nią.
Ta potrzeba chronienia jej.
Ale przed czym? Co takiego zrobiła? To były wspomnienia, które gdzieś przepadły – te, o których Justin wiedział, że gdzieś tam się chowają – z czasu, kiedy aresztowano Jeffa Pritcharda.
„Nie trzeba mnie naprawiać, Justin!” – krzyknęła kiedyś do niego, nie mogąc przyznać przed samą sobą, że jej gniew przynajmniej częściowo wynikał z faktu, że mąż się nie mylił.
– Rzeka dzisiaj wezbrała – powiedział ojciec, przywracając ją do teraźniejszości.
Rzeka Pattee wiła się za ich chatą w Lolo. Ojciec lubił siedzieć na ganku z tyłu domu i pić poranną czarną kawę, słuchając płynącej wody.
– Wszystko w porządku, tato?
Długa pauza.
– Nic takiego, czego by wcześniej nie widzieli. Egzekucja jak egzekucja. – Wypił kolejny łyk. – Tak mi donieśli naoczni świadkowie. Potrzeba było trzech strzałów prądem, żeby odesłać drania z powrotem do piekła.
Tess miała trudności z przypomnieniem sobie ojca sprzed tego aresztowania – na pewno kiedyś częściej się uśmiechał – ale mama powiedziała, że to, co zobaczył w tym domu, zmieniło go na dobre. Zaczął więcej pić i mniej spać, a kiedy udawało mu się zamknąć oczy, budziły go koszmary. Trwało to latami, z czasem osłabło, ale nigdy nie ustąpiło. Mama powiedziała, że znów miał koszmar w zeszłym tygodniu.
Tess pozwoliła ojcu mówić, ponieważ rzadko to robił.
– Gubernator zwymiotował, a potem naczelnik na niego naskoczył. Pokłócili się na oczach wszystkich. Nigdy więcej nie powinni budzić Starego Skwierczaka.
_Kolejny drink._
– I ten smród. Przez telefon ten mój gość… Powiedział, że myślał, że nigdy nie pozbędzie się tego smrodu.
Lód brzęknął w pustej szklance. Tess poczuła mdłości – ta rozmowa nie służyła żadnemu z nich.
– Co powiesz na to, żebyśmy pogadali jutro? Przyjadę z Julią do was do domku. Może pizza u Tony’ego?
– Ja chętnie. Twoja mama też. – Zrobił pauzę. – Jak tam Justin?
– Justin jak to Justin.
Miała nadzieję, że taka odpowiedź wystarczy, bo nie była gotowa zaoferować dłuższej. Justin i Leland zawsze dobrze się dogadywali – Justin dogadywał się ze wszystkimi. Od pierwszego dnia nawiązali więź jak najlepsi kumple z bractwa. Leland jako ojciec, którego Justin nigdy nie miał. Tak, jej ojciec był wkurzony, kiedy usłyszał, co zrobił Justin, ale wkurzony niewystarczająco, jak na gust Tess. Powtarzał jej nieraz, żeby pamiętała, że nie wyszła za mąż za swoją robotę. Że spędza zbyt dużo czasu w pracy, a za mało z rodziną. Jakby ponosiła część winy za romans męża.
Już miała powiedzieć dobranoc, gdy ojciec dodał:
– To była najlepsza rzecz dla nas wszystkich.
Na początku pomyślała, że mówi o romansie Justina, ale zdała sobie sprawę, że wrócił do wcześniejszego wątku.
– Co było najlepsze?
– Że się tu przeprowadziliśmy.
I tyle. Nie wyjaśnił dlaczego, a ona nie zapytała. Więcej materiału do rozmowy na jutro, gdy słońce zaświeci, a butelka bourbona znów będzie pełna.
– Kocham cię, tato.
– Ja też cię kocham, słoneczko.
Miała się rozłączyć, gdy jeszcze się odezwał.
– Tessa?
– Tak?
Nic. Toczył jakiś wewnętrzny spór, coś w sobie dusił. _Przestań mnie chronić_. Ale powiedział tylko:
– Dobranoc.
Zakończyła rozmowę.
Dopiła bourbona.
Nie spała przez całą noc.ROZDZIAŁ 4
Lisa Buchanon spała z bronią przy łóżku.
Miała nadzieję, że nie będzie musiała jej użyć, ale może jednak.
Postanowiła nie oglądać wiadomości w dniach poprzedzających egzekucję Jeffa Pritcharda. Ten szum informacyjny budził w niej zbyt duży niepokój.
I tak już zbyt wielu w małym miasteczku Twisted Tree uważało, że jest chyba stuknięta, skoro mieszka w tym domu po wszystkim, co w nim znaleziono siedemnaście lat temu. Uważaliby ją za jeszcze bardziej szaloną, gdyby nie zdjęcie, które gazety zamieściły, gdy kupiła to miejsce lata temu. Bez najmniejszego problemu mogła uchodzić za atrakcyjną kobietę. Czterdziestoletnia, ale wciąż singielka. Uosobienie ogłady i elegancji z Południa.
Ale jeśli Jeff Pritchard został stracony o północy, jak donoszono pocztą pantoflową, to nie zdziwiła się, że pierwszy kamień wpadł przez okno do salonu minutę po północy. A potem śmiech i odgłosy innych, mniej ciężkich rzeczy uderzających w fasadę jej domu.
Jej domu.
Już nie jego.
Cholerne dzieciaki.
Gdy tylko otworzyła drzwi i strzeliła na postrach w stronę drzew, zaczęli uciekać na swoich quadach i motocyklach, a kilku innych biegiem, ich śmiech wisiał w powietrzu jak dym z lufy, zanim całkowicie rozproszył się, gdy dotarli do głównej drogi.
Podwórko przed domem stanowiło obraz nędzy i rozpaczy.
Jajka rozbryzgane po całym ganku. Na ścianach. Na drzwiach. Jedno okno rozbite. Dwa krzewy derenia przystrojone czymś, co wyglądało na serpentyny z dziesiątek rolek papieru toaletowego.
Odczekała chwilę, żeby się upewnić, że nie wrócą, cieszyła się, że przynajmniej egzekucja na krześle elektrycznym dobiegła końca. Zastanawiała się, czy mieszkanie w domu byłego seryjnego mordercy będzie teraz łatwiejsze, skoro seryjny morderca już nie żyje.
Weszła do środka, zamknęła drzwi i zadzwoniła na policję.ROZDZIAŁ 5
W klasztorze Sióstr Klarysek w Bowling Green siostra Mary Rose obudziła się na słomianym materacu, gdy zapukano do drzwi jej celi, wzywając na modlitwę za kwadrans pierwsza.
Tradycją sióstr klarysek było wstawanie w środku nocy, by modlić się za świat, gdy niebo spowijał mrok, a ludzie popełniali tak wiele grzechów.
Usiadła w ciszy, ale z ciężkim, głośno bijącym sercem, czując w kościach, że to już się stało i Jeffrey Pritchard, chłopiec, którego kiedyś znała z sierocińca Sióstr Miłosierdzia, nie żyje.
Czym prędzej przebrała się z powłóczystej koszuli nocnej w habit, otworzyła drewniane drzwi i ruszyła wraz z pozostałymi dwudziestoma trzema klaryskami, boso i w kontemplacyjnej ciszy, w stronę kaplicy.
Tam siostra Mary Rose ponownie pomodliła się za jego duszę.
Bo już dawno temu mu wybaczyła.PRZEDTEM
Z NAGRANEJ ROZMOWY DETEKTYWA LELANDA PATTERSONA Z TODDEM BLACKSTONE’EM (EMERYTOWANYM WETERYNARZEM Z BOWLING GREEN W STANIE KENTUCKY).
BLACKSTONE: Jest pan pewien, że to on? Zabił tych wszystkich ludzi, jak gadają? Łącznie z dziećmi?
DETEKTYW PATTERSON: To on. To Jeff Pritchard. Co do tego nie mamy wątpliwości.
BLACKSTONE: No dobrze, niech mnie pan źle nie zrozumie. Możemy sobie porozmawiać. Ale co to ma teraz za znaczenie?
DETEKTYW PATTERSON: Ma takie, doktorze, że śledztwo, przynajmniej w moim pojęciu, nie kończy się na tym „kto”. Nie zaznam spokoju, dopóki nie dowiem się „dlaczego”.
BLACKSTONE (ODCHYLAJĄC SIĘ NA KRZEŚLE): A on nie chce mówić.
DETEKTYW PATTERSON: Nie chce mówić.
BLACKSTONE: Więc ta cała farsa z Ojcem Ciszą to prawda?
DETEKTYW PATTERSON: Poza tym, że nie jest księdzem, to tak, milczał w interesujących nas kwestiach. Ale powiedziano mi, że miał pan z nim kontakt, gdy był chłopcem. W pańskiej klinice?
BLACKSTONE (KIWA GŁOWĄ, NA CHWILĘ ZAMYKA OCZY): Tak, wtedy po raz pierwszy. I ostatni, bym powiedział. Jeff miał dziewięć lat. Badałem właśnie uroczego kociaka, miał na imię Ragamuffin, jeśli dobrze pamiętam. Ten dzień wrył mi się w pamięć z wielu powodów, detektywie. Na pewno nie chce pan czegoś do picia?
DETEKTYW PATTERSON: Nie, dziękuję bardzo. Proszę kontynuować.
BLACKSTONE (POPIJAJĄC KAWĘ): Spojrzałem przez okno, zobaczyłem chłopca ciągnącego stary wózek Radio Flyer. Klasyczny czerwony, zakurzony pyłem z bocznych dróg. Wiózł na nim psa, od razu było widać, że rannego. Skończyłem badanie kota i wyszedłem chłopcu na spotkanie.
DETEKTYW PATTERSON: Znał go pan?
BLACKSTONE: Nie, niezupełnie. Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.
DETEKTYW PATTERSON: Ale wiedział pan, kim on jest?
BLACKSTONE: Tak. Był ministrantem w kościele. I widywałem go, jak chodził bocznymi drogami wokół miasta, ciągnąc zakupy tym samym radio flyerem.
DETEKTYW PATTERSON: Sam?
BLACKSTONE: Tak, i dlatego z początku nie zdziwiłem się, że przyszedł sam do mojej kliniki. Chłopiec wydawał się bardzo niezależny. Rodzice nie przejmowali się nim zbyt mocno. (JESZCZE JEDEN ŁYK KAWY). Przywiózł dorosłego golden retrievera potrąconego tego ranka przez samochód. Biedny pies był cały we krwi, trząsł się na wózku, przykryty przez chłopca kocem. Trzeba go było uśpić, a kiedy powiedziałem o tym Jeffowi, skinął głową ze łzami w oczach. Spodziewał się tego. I powiedział mi, że dlatego go przywiózł. By skrócić jego cierpienie.
DETEKTYW PATTERSON: A rodzice?
BLACKSTONE: Zapytałem, gdzie są. Odparł, że powiedzieli, że to nie ich pies i nie ich problem. Widzi pan, chłopiec przygarnął psa jakoś rok wcześniej i umowa była taka, że pies może zostać, jeśli chłopiec sam się nim zajmie. Więc zrobił, co mógł.
DETEKTYW PATTERSON: Policzyłem to i owo. Stary dom Jeffa…
BLACKSTONE: Wtedy jeszcze nie był spalony.
DETEKTYW PATTERSON: Ale to było sześć kilometrów od miejsca, gdzie kiedyś miał pan klinikę.
BLACKSTONE: Tak, ciągnął tego psa sześć kilometrów. I tulił go, czule, kiedy usypiałem biedne psisko. Był w tym wszystkim sam. A potem nalegał, że odwiezie martwego psa z powrotem. Zaoferowałem, że go tutaj skremuję. Wyjaśniłem, że się tym zajmę. Wszystko za darmo, ale on nalegał, że zabierze psa do domu i sam go pochowa. A ja pamiętam, jakby to było wczoraj, że chłopiec głaskał uśpionego psa i cicho mu śpiewał do ucha.
DETEKTYW PATTERSON: Pamięta pan, co śpiewał?
BLACKSTONE: Tę kołysankę dla dzieci. _Good Night, Sleep Tight_. A co, wie pan coś o tym?
DETEKTYW PATTERSON: Śpiewał to samo swoim ofiarom, więc tak, słyszałem o tym.
BLACKSTONE: Cholera, to czyni to wszystko jeszcze bardziej przerażającym.
DETEKTYW PATTERSON: Przepraszam, doktorze, ale czy kiedykolwiek później widywał pan Jeffa Pritcharda?
BLACKSTONE: Tak. Przyjeżdżał jeszcze sześć razy w ciągu następnych czterech lat. Za każdym razem ciągnąc ranne zwierzęta w tym radio flyerze. Za każdym razem pytał, czy można je uratować. Wszystkie były bliskie śmierci, zbłąkane kundle, które, jak mówił, znalazł. Wędrowcy. Ranni wędrowcy, tak je nazywał.
DETEKTYW PATTERSON: A pan je usypiał?
BLACKSTONE: Oczywiście. Nie ma nic gorszego niż cierpiące zwierzę. To jego słowa. Oczywiście się zgadzałem.
DETEKTYW PATTERSON: Przepraszam, że spytam bez ogródek, ale czy nigdy nie pomyślał pan, żeby zadzwonić do jego rodziców? Albo nawet odprowadzić go do domu?
BLACKSTONE: Tak. I jedno, i drugie. Przez telefon jego ojciec był obojętny. Twierdził, że chłopak po prostu ma swoje dziwactwa. Jest trochę ekscentryczny. Ale oni wiedzieli, co robi, i mu nie przeszkadzali. Ale to… To mi nie wystarczyło, detektywie. Więc pewnego dnia poszedłem za nim do domu. Z daleka obserwowałem, jak zakopywał jakieś zwierzę.
DETEKTYW PATTERSON: I?
BLACKSTONE: Obok domu, w pobliżu lasu, który graniczył z ich posesją, chłopak miał własny cmentarz dla zwierząt. I tam było pochowanych więcej niż tylko tych siedem psów. Widzi pan, on każdy mały kopczyk oznaczył krzyżem z patyków.
DETEKTYW PATTERSON: Odwróconym krzyżem?
BLACKSTONE: Nie, te wydawały się normalne.
DETEKTYW PATTERSON: Ile ich było? Doktorze?
BLACKSTONE: Przynajmniej dwa tuziny. (PATRZY NA MNIE PROSTO). Powinienem był się domyślić, detektywie.
DETEKTYW PATTERSON: Jeśli spojrzeć z dystansu, wiele osób powinno było się domyślić wielu rzeczy. Ale niestety czasu cofnąć się nie da. I jedyna rzecz, która z doświadczenia wydaje mi się niepodważalną prawdą, to fakt, że ten cały dystans nigdy do niczego się nie przydaje.PRZEDTEM
_Dom Grozy Ojca Ciszy_
_Skutki wydarzeń w Twisted Tree_
_Minęły trzy tygodnie od aresztowania Jeffa Pritcharda – znanego teraz we wszystkich serwisach informacyjnych jako Ojciec Cisza – a liczba ofiar nadal rośnie. Oprócz czwórki otrutych dzieci znalezionych w piwnicy szczątki, jak się uważa, co najmniej piętnastu innych ofiar, wyłącznie dorosłych mężczyzn, zostały odkopane pod podłogą stodoły i pod wiatą samochodową, wraz z prawem jazdy identyfikującym jedną z ofiar jako Allena Bigsby’ego, dwudziestoletniego chłopaka pracującego na zmywaku. Zaginięcie Allena zgłoszono w Twisted Tree ponad osiem miesięcy temu._
_Śledczy pracują przez całą dobę, by zidentyfikować pozostałych, koordynując swoje działania z raportami o zaginięciach z miasta i okolic. Ponieważ Pritchard odmawia rozmowy z kimkolwiek, władze mają tylko domysły na temat motywu, ale jedną wspólną cechą łączącą znane ofiary jest to, że wszystkie wydawały się wyrzutkami społeczeństwa: kłopotliwymi, zaniedbanymi, uzależnionymi i bezdomnymi. Na swój własny, wypaczony sposób Pritchard mógł wierzyć, że im pomaga._
_Wielokrotnie podejmowano próby zebrania informacji od jedynego znanego ocalałego, Noaha Nicholsa, ale jak dotąd były one nieskuteczne, ponieważ straumatyzowany chłopiec niewiele pamięta ze swojej trwającej miesiąc niewoli. Ale jeśli istnieje coś takiego jak jasna strona tej tragedii – władze nie znalazły żadnych oznak fizycznego, w tym seksualnego, znęcania się nad ofiarami. Oczywiście sama psychiczna przemoc może przynieść wiele okropności._ROZDZIAŁ 9
Zapach świerków przypominał Wyrzutkowi dom.
Powiedział Julii i chłopcu, że powietrze w domu ma jeszcze dodatkowy aromat, coś wyjątkowego, niepowtarzalnego, zwanego „daniną dla aniołów”¹. Dzieci spojrzały na niego dziwnie, jak większość ludzi, więc dodał: „Poczekajcie, sami się przekonacie”, i poprosił, żeby dały mu chwilę na refleksję i zmówienie krótkiej modlitwy.
Szczerze mówiąc, nie czuł się dobrze. Bolała go głowa. Przypuszczał, że to kwestia napięcia odczuwanego przez ostatnie dwanaście godzin. Dwanaście godzin, o których chciałby zapomnieć. Albo może to była ekscytacja, podniecenie, ale nie, chyba nie. Podniecenie oznaczało radość, a on nie czerpał żadnej radości z tego, co zrobił w tamtej chatce – i czego był świadkiem – dlatego czuł potrzebę, żeby wczoraj wieczorem wejść do kościoła i modlić się o przebaczenie.
Teraz miał nadzieję umyć od tego ręce. Rozegrać to mądrze i nie dać się złapać. Wróci do domu w okamgnieniu. Do Domu Zabaw, gdzie życie było fajne i komfortowe.
Ciągle powtarzał sobie, że postąpił słusznie wobec dziewczynki Claiborne’ów. Jej życie i tak miało się rozpaść na dwa. Dwa domy. Dwa święta Bożego Narodzenia. Dwa Święta Dziękczynienia. Kłótnie o opiekę.
Tak czy inaczej, nie można było wcisnąć przewijania wstecz, były tylko przyciski do przodu i szybko do przodu.
Ścisnął boki głowy, by uporządkować myśli. Czasami były zamglone. Czasami znów stawał się dzieckiem i wszystko pogrążało się w ciemności.
_Niech dzieci nie cierpią._
Wyrzutek pokręcił głową. Usłyszał odryglowywanie zamka, skrzypienie otwieranych drzwi. Czasami wspomnienia przychodziły z dźwiękami.
_Wkrótce wrócisz do domu._
To pomogło uporządkować sprawy.
Aż pomyślał o młotku, który zostawił w chacie.
Dobrze, że zawsze nosił dwa. Tamten był zakrwawiony po tym, co zostało uczynione, i nie chciał go dotykać.
Bez znaczenia.
Trudno dopasować odciski do kogoś, kto nigdy nie istniał.
BESTSELLERY
- EBOOK
36,90 zł 51,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
19,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
19,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
19,90 zł 32,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...
33,90 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.