- W empik go
Modern love – 6 gorących opowiadań na walentynki - ebook
Modern love – 6 gorących opowiadań na walentynki - ebook
Modern Love to zbiór 6 romantycznych i seksownych opowiadań, które udowadniają, że miłość, pożądanie i cielesność mają różne oblicza.
„Zachwiane fundamenty. Dwa oblicza Sary Larson" Catriny Curant: Czy wózek inwalidzki jest ograniczeniem, czy ograniczenia mamy w głowie? Kim stanie się Łukasz, gdy postanowi realizować się w życiu bez względu na wszystko i gdy na jego drodze stanie nowa szefowa, zimna Sara Larson?
„Dojrzała rozkosz" Anny Kaveto: Dwoje dojrzałych ludzi po przejściach. Czy taka miłość może być namiętna i pełna rozkoszy?
„Odnaleźć swoje miejsce" Annah Viki M.: Drogi Ewy i Jana ciągle się rozchodzą. Jednak nie potrafią o sobie zapomnieć i rok w rok, w walentynki, kontaktują się ze sobą mimo innych relacji...
„Blizny" rehab-e: Czy starszy mężczyzna, zrażony poprzednimi relacjami, pozwoli sobie na nową znajomość z młodszym przystojniakiem? Jakie sekrety oboje skrywają?
„Walentynkowe tajemnice" Catriny Curant: Inez ma dar, chociaż czasami wydaje jej się, że jest to przekleństwo... widzi przyszłość ludzi, los ich miłości. A Wy? Odważylibyście się skorzystać z daru, aby zobaczyć swoją przyszłość z ukochaną osobą?
„W drodze do ciebie" Annah Viki M.: Ewa porywa Łucję w podróż, by przekonać ją do siebie. Tymczasem Łucja nie chce związać z kobietą, ponieważ boi się konsekwencji społecznych i rodzinnych. Czy ta podróż zbliży dziewczyny do siebie? Czy Ewa wyzna Łucji, co ją najbardziej podnieca?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-282-8141-3 |
Rozmiar pliku: | 237 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czasami życie decyduje za nas. Czasem jest to skok, czasem wypadek albo okoliczności. Patrzę w lustro zawieszone pod kątem, tak abym mógł spokojnie się ogolić, chociaż dziś golenie się jest ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę. Miałem złą noc, śniło mi się, że grałem w piłkę. Zabawny koszmar, nie? Oczywiście mam teraz cienie pod oczami, najchętniej zostałbym w domu, ale nie mogę. Nie teraz, gdy po pół roku rywalizacji mam rozmowę o staż. Golę się więc, myję twarz z nadzieją, że zimna woda trochę odgoni to zmęczenie, i szczerzę zęby do lustra. Patrzy na mnie z niego całkiem niebrzydka gęba, szkoda, że o reszcie nie mogę tego powiedzieć.
SCI – niezły skrót prawda? Mój wyrok. Dla niewtajemniczonych dopowiem: _spinal cord injury_, czyli uraz rdzenia kręgowego. Brak czucia od pasa w dół. Brak możliwości chodzenia. Stałem się zmotoryzowany, mimo że wolałbym ubrać trampki i pobiegać. Tak, doszedłem do momentu, w którym jestem w stanie kpić z mojego stanu, etap rzucania przedmiotami, krzyków i prób samobójczych jest już za mną. Ciężko było, nie powiem. Wiecie, że pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie, gdy obudziłem się w szpitalu, brzmiała: „czemu oni wszyscy ryczą, przecież nic mnie nie boli”? Kurwa. Powiem wam, że już wolałbym, aby bolało. Moja dziewczyna rzuciła mnie po dwóch miesiącach, sam bym siebie rzucił po tygodniu. Kawał chuja był ze mnie w tamtych czasach, na początku. Patrzę na siebie całkiem niezłymi oczami, taki mój plus. Kobiety zawsze twierdziły, że mam krowie oczy, brzmi źle, nie? Ale nie jest złe, są duże i ładne. Wózek mam sportowy, taki wózkowy mercedes, kosztował mnie sporo zachodu, ale daje radę. Powiem wam prawdę: przed wypadkiem był ze mnie kawał sukinsyna. Teraz? Cóż, powiedzmy, że jestem trochę mniejszym draniem, chociaż może lepiej to ukrywam. Sam nie wiem, kim jestem.
Wciągam na siebie koszulę, białą, z długimi rękawami, które zasłonią tatuaże. Muszę zrobić dobre wrażenie, wyjątkowo zależy mi na tym stażu. Przed wypadkiem było łatwo, miałem pracę, która mi pasowała, robiłem w budowlance, stawiałem domy. Ciężko się pracuje fizycznie, siedząc na wózku, więc dokończyłem studia, które kiedyś przerwałem, bo wolałem zarabiać już, natychmiast. Teraz mniej mi się śpieszy. Architektura – odkryłem ją na nowo, tym razem z dojrzalszą fascynacją. Nie powiem, wkręciłem się, otworzyła przede mną świat, mogłem go odtwarzać na nowo w innym wymiarze. Kasa z ubezpieczenia i odszkodowanie była wysoka (co nie zmienia faktu, że gdybym mógł, wolałbym nigdy nie mieć powodu, by dostać tę kasę), więc pozwoliła mi na spokojne studiowanie, a w przerwach na wyjazd do miejsc, które są ikoną architektury. Gdy wiesz, jak coś jest zbudowane, gdy dostrzegasz trzon, ideę, inaczej odbierasz twór. Byłem w Londynie, aby spojrzeć na 30 St Mary Axe, który zdaje się budowlą przyszłości, wybuchłem śmiechem przy Atomium w Belgii, a potem siedziałem godzinami przed Casa Milà. Zastanawiałem się, czemu w pędzie do przodu zapominamy o szczegółach, o tym, że czasem warto zadbać również o to, aby budynek oprócz majestatu miał charakter, miał coś, czego zniszczenia ludzie będą żałować. Uniwersalne piękno. Świat przyszłości, w którym dominuje łączenie metalu i szkła, do mnie nie przemawia. Jego sterylność i pogoń za wydajnością mnie męczą. Może przez to, że ja nigdy już nie będę idealny, mam zniszczony trzon. Czy budynek może istnieć, gdy jest uszkodzony? Czasami miewam jeszcze pretensje do stworzyciela za fuszerkę, którą zrobił, za niedopracowany system obronny. Zbyt łatwo nas zburzyć.
***
Założyłem rękawiczki. Dłonie się niszczą, a ja tego nie lubię, chociaż moja siostra twierdzi, że noszę je dlatego, że jestem bucem i dobrze w nich wyglądam. Pewnie ma rację, mała zołza. Jako jedyna nie przestała traktować mnie normalnie, zmieniając formę żartów na bardziej brutalne. Czasem mam wrażenie, że to ona pozwoliła mi zachować równowagę psychiczną. Ona i jej żarty, totalny brak litości i współczucia, którym mnie zagnębiali wszyscy wokoło. Tak, litość męczy.
Taksówka zatrzymuje się tak, abym mógł spokojnie wysiąść. Mój kumpel przerabia jeden wóz, abym mógł prowadzić, ale to potrwa, bo trudno o części. Samochody, które są dostępne na rynku, zabiłyby i tak moje obniżone poczucie wartości. Nie będę jeździł fordem, poczekam na mój wóz. Na razie jestem skazany na taksówki, metro i autobusy. To pierwsze, o dziwo, jest najmniej wygodne, bo musisz czekać, aż kierowca wyciągnie wózek z bagażnika. Daję mu za to napiwek, a on go bierze bez słowa. Wkurzające jest, gdy się krygują, zaczynają gadać, że nie trzeba. Napiwek to napiwek – dają, to dziękujesz. To, że nie chodzę, nie znaczy, że nie myślę, do cholery.
Budynek jest wielki, nowoczesny, z mnóstwem szyb i metalu. Majstersztyk współczesnego budownictwa. Nie podoba mi się. W całym jego wyglądzie jest coś z pancerza, jakby ktoś chciał się w nim schować. W recepcji kobieta uśmiecha się na mój widok profesjonalnie, ale gdy mówię nazwisko kobiety, z którą jestem umówiony na rozmowę, marszczy lekko brew.
– Jest pan pewien? – dopytuje, a gdy potwierdzam, marszczy dziwnie usta. Nachyla się i podaje mi przepustkę: „Gość”. – Proszę poczekać tam. – Wskazuje dłonią kilka stolików i krzesła przy automacie do kawy. Stolik jest na koszmarnej wysokości, odstawienie napoju graniczy z cudem. Zresztą nawet dla tych na krzesłach jest to niewygodne.
Po chwili jest nas pięcioro. A więc tyle osób przeszło wstępną selekcję. Obstawiam, że chętnych było kilkanaście razy więcej, to praca marzeń, nazwisko liczące się na całym świecie. Staż tu sprawia, że furtki przestają istnieć, chcą cię wszędzie, chociaż nie wiem, kto mógłby nie chcieć zostać tu po stażu. To tutaj powstają najciekawsze projekty, tutaj dzieje się przyszłość. Ludzie patrzą na siebie i milczą, oceniają szanse, rzucają na mnie okiem, ale ewidentnie wydaje się, że jedna osoba wysuwa się na prowadzenie. Jest niesamowicie pewny siebie, młody, ambitny i wygląda, jakby już miał tę fuchę. Czuję się przy nim staro z moją trzydziestką na karku. Kobieta podchodzi do nas i wita się z nami uprzejmie. Tłumaczy, że pani Larson spóźni się kwadrans, ale zaprowadzi nas do sali konferencyjnej. Winda jest duża, spokojnie się mieścimy, nawet z moim wózkiem, panuje gęsta atmosfera. Patrzę na przestraszoną dziewczynę i puszczam jej oko. Uśmiecha się skrawkiem ust, wygląda, jakby zaraz miała podejść do egzaminu życia. Może dla niej to właśnie jest egzamin życia. Ja swój już przeszedłem, może nawet zdałem? W końcu jestem w tej windzie, a mogłem sobie palnąć w łeb lub rzucić się w łatwo dostępny świat wirtualny.
– Zmarnowaliście czas czy zajrzeliście do teczek przed wami? – Nie wita się. Wchodzi do sali konferencyjnej i patrzy na nas z lekko uniesioną lewą brwią. Znam ją z gazet i Internetu, a teraz wiem, że obraz tej kobiety w rzeczywistości jest jeszcze bardziej surowy. Włosy ma związane w zbyt mocny kok, idealnie dopasowany kobiecy garnitur, który z jakiegoś powodu sprawia, że robi mi się przykro, i długie palce z czerwonymi paznokciami. To na nich zatrzymuję spojrzenie. Są piękne, jej dłonie. Oczywiście, że nikt nie wziął wcześniej teczki do rąk, więc teraz nadrabiamy.
– Nie marnujcie mojego czasu więcej – mówi sucho – chcę, abyście do jutra do ósmej przedstawili trzy propozycje. Teczki stąd nie wychodzą. Miłej zabawy.
Gra się zaczyna. Wyciągam z plecaka komputer, jedna z dziewczyn zbladła, nie jest przygotowana, właśnie dzwoni do swojego chłopaka, aby przywiózł jej sprzęt z domu.
– Co za sucz. – Kobieta, która przedstawiła się jako Anna, przegląda teczkę i głośno komentuje. – Takie rzeczy się robi w kilka tygodni.
Ma rację, zadanie jest niewykonalne, ale takie są najfajniejsze. Patrzę na Sebastiana – ten już siedzi i pracuje, jak maszyna. Wszyscy wiemy, że spędzimy w tym miejscu najbliższą dobę.
– Wie ktoś, ile jest miejsc na tym stażu? – Chłopak ma na imię Wojtek, chyba, nie mam pamięci do imion.
– Kto ją tam wie, trzy lata temu przyjęła piątkę, rok temu nikogo. – Brunetka z kolorowym plecakiem nie podnosi głowy, kiedy to mówi. Fajna jest, w dawnych czasach startowałbym do niej od razu mimo pierścionka na dłoni.
Pracujemy. Czasem ktoś rzuci komentarz, czasem milczymy, dzień mija zastraszająco szybko. Pojawiają się pierwsze zamówienia na kawę i jedzenie. Po północy nie wytrzymuję, zjeżdżam na dół na fajkę. Rzadko palę, ale potrzebowałem oczyścić głowę. Akurat wychodzi, zerka na mnie – koszulę już dawno miałem podwiniętą na ramionach, jej wzrok przejeżdża po tatuażach i zatrzymuje się na papierosie. Myślę, że coś powie, ale nie komentuje. Rzucam jej luźne: „dobrej nocy”, kiwa głową i wsiada do auta, które podjechało. Jest w niej coś dziwnego. Wiem, że od kilku lat jest wdową, trudno dokopać się do jej życia prywatnego. Tak, próbowałem, bo czemu nie?
O drugiej w nocy mam ochotę wyć, wszystko mnie boli, ale zaciskam zęby mocniej, zaczynam zgadzać się z tym „co za sucz”. Kłuje mnie w ramieniu, ból przenika na dłoń, ta drętwieje. Nie biorę leków, nie chcę, aby mnie przytłumiły, już wolę ból.
***
Jest szósta. Słońce pomału wstaje, pierwsi ludzie mijają salę i patrzą na nas z uśmiechami, może też przechodzili przez ten mały sprawdzian. Mam trzy projekty. Dwa są dobre, jeden jest przeciętny. Chce mi się jeść, pić i spać, ale pal to licho. Kasuję go, robię zarys czegoś innego, czegoś, co może nie jest modne, ale mi gra. Lepiej dać coś swojego niż coś, co jest tylko przeciętne.
Wchodzi z kawą, idealnym makijażem, świeżą fryzurą i uśmiechem. Patrzy na nas, wita się zdawkowo i siada na fotelu.
– Ktoś gotowy? – pyta, przeglądając telefon. Sebastian idzie pierwszy, ja odkładam rysik. Zaczyna się jazda bez trzymanki. Seria pytań, uwag, Sara Larson nie zostawia na nikim z nas suchej nitki. Wracam do domu wypompowany, zakpiłbym, że ledwo trzymam się na nogach. O piętnastej przychodzi wiadomość, dostałem się dalej. Nie wiem, czy się z tego cieszyć, czy raczej wiać.
***
Nie dziwi mnie Sebastian, tak jak nie dziwi mnie brak brunetki. Anna jest, tak jak i dziewczyna o imieniu Jessica, która przedstawiając się, przeczy stereotypowi, że to imię mają „różowe panny”. Wygląda na twardzielkę i po prezentacji wiem, że nią jest. To widać w stylu, w pomyśle, w sposobie prezentacji. Jess zostanie, jestem o tym przekonany, ja bym ją zostawił. Sara ma dla nas dzień, plan zakłada wyjazd na budowę, omówienie kilku rzeczy na miejscu. Tłuczemy się za nią jak gęsi w stronę windy.
– Jadę sama, ty – pokazuje mnie palcem – możesz zostać. – Patrzy na resztę. – Widzimy się na dole.
– Nie potrzebuję litości – warczę zły i cofam wózek. Poczekam na windę, pieprzę jej łaskę.
Doganiam ich przy wyjściu, Sara Larson kończy coś mówić i idzie w stronę drzwi, nagle jednak zawraca w moją stronę.
– Łukasz.
Patrzę na nią, wciąż zirytowany.
– Chciałam z tobą omówić trzeci projekt. W windzie. Jeżeli uważasz, że twoja niepełnosprawność wpływa na twoją pracę, to odpuść, bo nie szukam osób, które litują się nad sobą. Szukam geniusza.
Odchodzi, klnę. Zgubiło mnie własne przekonanie, że ludzie widzą we mnie kogoś słabszego. Pułapka, w którą wpadłem, zakładka, w którą sam się wrzuciłem. Debil.
***
Trzy miesiące później wiem jedno: praca dla Sary Larson to rollercoaster. Jej pomysły, styl pracy, podejście do rzeczywistości wychodzą poza ramy, zmusiła nas do wyjścia poza nasze. Mnie, Sebastiana i Jess. Anna nie dała rady, rzuciła staż po dwóch tygodniach. Zrobiła błąd, bo zaczęła się podporządkowywać, a Sara tego nie znosi. Ich walka była krótka i bolesna.
– Łukasz, rusz dupę po kawę jak nie słuchasz – jej głos tnie powietrze. Patrzę na nią z politowaniem, brałem się na to na początku. Wklepuję zamówienie w aplikację, kawa będzie za sześć minut, wysyłam jej buziaka. Kręci głową i rzuca kolejne liczby, szkicujemy, kłócimy się. To świetne zlecenie, dziwię się, że robi je z nami zamiast z podstawową ekipą.
– No ruszcie te wasze sparciałe mózgi. – Uderza pięścią w stół. Jedenaście godzin, tyle czasu już tu tkwimy, włosy wymknęły jej się z koka, koszulę ma rozpiętą tak, że gdy się nachyla, widać jej piersi. Ma je kurewsko fajne.
– Wywalmy to. – Skreślam jeden z elementów na szkicu. – Wrzućmy w to miejsce żywą ścianę.
– Zimno? Jak ogarniesz zimę? – Nie odrywa ode mnie spojrzenia, szkicuję na tablecie, całość widać na dużym monitorze.
– Ukradniemy je stąd. – Już wiem, widzę to, rysuję, zaznaczam. – I zrobimy to.
Wnoszą kawę, ale nikt się tym nie przejmuje. Pomysł jest genialny, ja to wiem, Sara też. Tworzę jak w amoku, kawa stygnie.
– No dobra, nogi ci może wysiadły, ale to jest grube – mówi cicho Jess, kręci głową z niedowierzaniem. Sam nie wierzę, że na to wpadłem. Larson dzwoni po kolejne dwie osoby, pół nocy rozmawiamy o tym, czy jest to możliwe. Jest, do cholery. Wiem, że jest. Jestem pierdolonym geniuszem.
***
Patrzę na jej odkryte ramiona. Ma na sobie koszulkę, koszulę i marynarkę rzuciła niedbale na oparcie fotela. Bawi mnie myśl, jaka sztywna była na początku i jak z biegiem czasu – gdy tylko rzuca się w wir pracy – staje się inną kobietą. Twórczą, pochłoniętą swoją pasją i niekonwencjonalną. Dwa oblicza Sary – nauczyłem się już je rozróżniać. Ta formalna Sara Larson, która ewidentnie ma problem z nawiązywaniem relacji, nie umie tego robić, więc gra profesjonalną. Bo to gra, obstawiam, że wyuczona. A potem tłumy znikają, pojawia się Sara – dziewczyna, która kocha swoją pracę, właśnie ten jej etap, gdy pomysły się pojawiają, splatają ze sobą i tworzą coś niesamowitego. Dziś taka jest, a ja nie mogę przestać na nią patrzeć. Jej włosy już dawno wypadły z koka, na czole ma zmarszczki – wygląda, jakby się z nimi urodziła – przecinają jej czoło w trzech miejscach, zarówno gdy się śmieje, jak i wtedy gdy myśli. Teraz myśli, chodzi i siłą woli powstrzymuje się przed obgryzaniem paznokci. To moja wina, moja i pomysłu, który pojawił się przy tamtym małym projekcie, ostatecznie usunęliśmy go stamtąd. Sara zdecydowała, że przejdzie na flagówkę, na najważniejszy projekt w tym roku. Coś, co może zmienić trendy w budownictwie. Pracujemy po kilkanaście godzin dziennie, ilość konsultacji i problemów, które się pojawiają, jest zadziwiająca.
– Łukasz, spójrz – nachyla się, jej delikatna dłoń przed chwilą przejechała po moim przedramieniu, czuję zapach jej perfum – damy to – stuka w ekran palcem – tu. – Nie umiem się skupić. Jak pachnie Sara Larson? Kawą, to jeden z jej podstawowych zapachów, potem jest zapach jej włosów, rumiankowy. I skóry, skóra Sary Larson pachnie goździkami. Kurwa, jak skóra kobiety może pachnieć goździkami? Mam ochotę ją pogłaskać, złapać za włosy i pocałować, pewnie gdyby nie ten pierdolony wózek, teraz bym to zrobił, ale… No właśnie, „ale”. Flirtujemy ze sobą, ale bardziej jak dwójka kumpli niż kochanków. Dziewięć miesięcy wspólnej pracy zbliża, ten budynek zbliża nas jeszcze bardziej. Nocki w pracy, kawy pite na ławce w parku, wyjazd, który pokazał, że Sara ma problem z ludźmi, bo na przyjęciu z potencjalnymi sponsorami ledwo się trzymała, a po spiła się w pokoju trzema drinkami, tak że skończyłem, drzemiąc przy jej łóżku z miską na kolanach. Wiem jedno: gdy to skończymy, gdy zamkniemy projekt, odejdę, ucieknę, aby nie złamała mi serca. Pieprzona Sara Larson.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.