- nowość
Modlę się. Nie przeszkadzać - ebook
Modlę się. Nie przeszkadzać - ebook
Lektura tej książki jest jak wstąpienie do szkoły modlitwy dla każdego. Autor, zainspirowany własnym doświadczeniem duszpasterskim, podąża śladami postaci biblijnych i mistrzów duchowości karmelitańskiej. Pokazuje, że w modlitwie nie chodzi o obowiązek, lecz o spotkanie, relację z Bogiem, życie z Nim i dla Niego – o miłosny dialog. Daje także wiele praktycznych wskazówek dotyczących modlitwy i przestrzega, czego należy unikać, jeśli chce się w pełni wykorzystać więź miłości między Bogiem a człowiekiem, odnowić swoje życie duchowe i powrócić na właściwą ścieżkę życiową.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7906-775-6 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Modlitwa nie jest obowiązkowa”. Tak rozpoczęło się spotkanie z przełożonym seminarium w pewien poniedziałkowy wieczór. Aż podskoczyłem na krześle. Jeśli modlitwa nie jest obowiązkowa w życiu chrześcijańskim, to jak mamy podtrzymywać naszą więź z Bogiem? Słuchałem z pewną nieufnością, jaki będzie ciąg dalszy. Przełożony kontynuował: „Modlitwa nie jest opcjonalna”. Moje zdumienie rosło. Albo jedno, albo drugie, inaczej popadamy w relatywizm! Następnie padła olśniewająco prosta odpowiedź: „Modlitwa jest życiodajna!”.
Za pomocą tych trzech zdań przełożony seminarium wyprowadził mnie z moralizatorskiego poczucia obowiązku i z relatywizmu, aby skupić moją uwagę na tym, co w doświadczeniu modlitwy jest fundamentalne. Chodzi w niej o spotkanie, relację z Bogiem, życie z Bogiem i dla Niego, miłosny dialog.
To życiodajne doświadczenie nie przychodzi samo z siebie. Dziś wielu ludzi, nawet dobrych chrześcijan, zdaje się świetnie sobie radzić bez tego czasu spotkania w swoim codziennym życiu. Na przykład pewnego dnia jadłem posiłek u młodej dziewczyny z prowadzonej przeze mnie grupy modlitewnej. Było bardzo sympatycznie. Między kawałkami gruszki i plastrami sera rozmawiałem z nią o modlitwie, a ponieważ uczęszczała do tej grupy, chciałem wiedzieć, czy nie ma większych problemów z modlitwą na co dzień. W tym punkcie rozmowy jeszcze czułem się pewnie. Lecz ona odparła: „Nie, nie, grupa modlitewna to cała moja modlitwa w tygodniu; zresztą i tak nie mam czasu na więcej”.
Odpowiedź była stanowcza i nieodwołalna, ale mimo wszystko zaryzykowałem: „Może trzeba zacząć od pięciu albo nawet trzech minut ciszy na przeczytanie Ewangelii z danego dnia?”. Moja próba spotkała się z pełnym wyrzutów milczeniem w rodzaju: „Widać, że ksiądz to ma czas!”. Wyszedłem najedzony, lecz skonsternowany. Ileż to razy znalazłem się w podobnej sytuacji, kiedy mój życiowy wybór stawał się dla innych pretekstem do wycofania się: nauka w seminarium, Boże wezwanie, celibat podjęty dla Boga i moje kapłaństwo, w skrócie wszystkie okoliczności… Ten to ma łatwo!
Ale historia na tym się nie kończy. Rok później ta sama osoba przyszła mnie odwiedzić. W międzyczasie w ogóle nie poruszała ze mną tego tematu.
– Wie ksiądz, mocno na mnie wpłynęła nasza rozmowa, kiedy ksiądz mnie odwiedził.
– Tak?
– Moje życie od roku się nie zmieniło, robię dokładnie to samo, ale wprowadziłam trzy minuty modlitwy dziennie i można powiedzieć, że inaczej przeżywam swoją codzienność; jestem jakoś inaczej obecna, we wszystkim, co robię, wszystko jest bardziej spójne.
To zdumiewające, kiedy się widzi, jak kilka minut może odmienić życie, nadać mu sens. Modlitwa to nie magiczna księga, która rozjaśnia za jednym zamachem wszystkie egzystencjalne i decyzyjne problemy. Nie szukajmy w niej też łatwo dostępnego talizmanu, który może odmienić boskie wpływy, skłonić bogów do stanięcia po naszej stronie, przywołać sprzyjający wiatr. Przypominalibyśmy wówczas nastolatka, który nie umiejąc wziąć się do roboty, wypowiada w końcu pospieszną i głupią modlitwę, błagając, by wzory matematyczne same weszły do jego głowy lub, gorzej jeszcze, by otrzymał najniższą ocenę, byle zdać egzamin, a czasem podając w tej samej modlitwie preferowaną opcję alternatywną: uzyskanie oceny najwyższej.
Słuchając rozmaitych opinii o tym ćwiczeniu, jakim jest modlitwa, dochodzę do wniosku, że ta cisza ukierunkowana na Boga, to spotkanie z Nim, nie mając w sobie nic z magii, odmienia życie – czyni je spójnym i sensownym.
Modlitwę można więc porównać do steru statku. W zestawieniu z całym okrętem stanowi malutką część, jednak bez niego nigdzie nie dopłyniemy. W Vendée Globe, regatach solo dookoła świata, połowa uczestników odpada z powodu awarii tej właśnie części. Bez niej dryfujemy wydani na porywy wiatru, a każdy silniejszy podmuch może nas przewrócić. Kiedy Teresa od Dzieciątka Jezus określa modlitwę jako „oddech duszy”1, nie czyni tego, by wpędzać w poczucie winy każdego, kto się nie modli lub nie potrafi wytrwać w milczeniu dłużej niż kilka sekund, ani żeby potępiać matkę tonącą w morzu pracy przy nieustannym zgiełku dzieci, ani nawet po to, by przerwać działanie człowieka służącego innym z oddaniem i energią. Mówi te słowa, bo są prawdziwe.
Wejdźmy więc na drogę nauki. Uczmy się ciszy wewnętrznej, która wprowadza nas w dialog z Bogiem. Nie w tym celu, by stwierdzić, co nam się nie udaje, czego nie dajemy rady zrealizować w naszym życiu, lecz by wykonać kolejny krok ku Temu, który tak bardzo nas kocha. Dwie postawy mogą być dla nas światłem na tej ścieżce. Bądźmy zdecydowani! Ale też łagodni wobec samych siebie. Jedno i drugie. W przeciwnym razie istnieje niebezpieczeństwo, że albo staniemy się ociężali z braku zdecydowania, albo surowi z braku łagodności. Energia i giętkość! Odwaga i zdolność adaptacji! Silna wola i elastyczność!
Będziemy mówili o modlitwie. Jest wiele sposobów modlitwy, wchodzenia w relację z naszym Panem. We wszystkich metodach chodzi o dialog. Ten dialog zakłada, że słuchamy i wypowiadamy się. „Pragnę słuchać tego, co mówi Pan Bóg” (Ps 85,9)2. Aby słuchać, należy zamilknąć. To dlatego każda metoda modlitwy wymaga ciszy; każda dąży do jakiejś formy milczenia. To spotkanie, w którym trwa milczący dialog duszy z Bogiem, tradycja Kościoła nazywa modlitwą myślną. Zakon karmelitański3, zakorzeniony w doświadczeniu proroka Eliasza4, rozwinął swoją duchowość wokół tej właśnie praktyki, lecz wszyscy jesteśmy stworzeni, aby doświadczać takich chwil intymnej bliskości z Bogiem. Nie jest to tylko dla niektórych, oszlifowanych, wezwanych i uformowanych, aby stać się elitą. Dla nich byłaby zastrzeżona cicha słodycz uszczęśliwiającej i dobroczynnej bliskości. Pozostali mieliby się zadowolić okruszkami. Nie! Modlitwa myślna jest dla wszystkich. Teresa z Ávili5 mówi nawet, że modlitwa to brama, przez którą wchodzimy do życia duchowego6. Bez tej praktyki nasza intymna bliskość z Bogiem nie może wzrastać.
To prawda, że ścieżka każdego człowieka jest inna. Nasze cechy dziedziczne, osobowość, temperament mają swój udział w budowaniu tej ścieżki w wyjątkowy sposób. Napotykamy jednak te same trudności i znajdujemy wspólne punkty oparcia i zaczepienia. Właśnie tę ścieżkę chciałbym wskazać, aby każdy mógł robić postępy w spotkaniu z Panem.
Rozpocznijmy naszą wędrówkę, podążając za patriarchami i prorokami, którzy przez swoje długie doświadczenie spotkania z Bogiem odkrywają przed nami kilka użytecznych zasad, jak kroczyć naprzód, nie łapiąc zadyszki.ROZDZIAŁ PIERWSZY .
KILKA DOŚWIADCZEŃ ZACZERPNIĘTYCH ZE SŁOWA BOŻEGO
Transcendentny
O pierwszych doświadczeniach spotkania z Bogiem opowiadają wydarzenia z życia Mojżesza. Spotykał Boga na górze Synaj albo w krzewie gorejącym, albo w burzy, albo też w formie świetlistego obłoku, którego nie dało się przekroczyć. Hebrajczycy mieli zakaz zbliżania się do góry Synaj czy do Namiotu Spotkania pod karą śmierci. Tylko Mojżesz miał ten przywilej. Tu objawiała się wszechmoc Boga, Jego transcendencja.
Podobnie było z Izajaszem i Jeremiaszem, którzy w momencie Bożego wezwania głęboko odczuwali swoje ubóstwo. Jeremiasz podważa wezwanie, które usłyszał: „Nie umiem mówić” (Jr 1,6), a Izajasz woła: „Biada mi! Jestem zgubiony!” (Iz 6,5). To nie jest błahe czy pozbawione konsekwencji spotkanie. W czasie modlitwy spotykamy się z samym Bogiem.
A zatem przyjmijmy, że wewnątrz nas znajduje się pałac o przeogromnej wartości. (…) I że w tym pałacu znajduje się ten wielki Król, i że On uznał za właściwe być waszym Ojcem, i że On zasiada na tronie o przeogromnej wartości, którym jest wasze serce. (…) Cóż może być wspanialszego, niż widzieć, że Ten, który swoją wielkością wypełniłby tysiąc światów, zamyka się w czymś tak małym!7
Wielki król, który wypełniłby tysiąc światów! Można rzec, że jest to błogosławione ostrzeżenie, jakie otrzymujemy przez świadectwo świętych i proroków. On jest transcendentny.
Na modlitwę nie przychodzimy tak, jakbyśmy wchodzili do kawiarni czy do sklepu. Sam Jezus, kiedy uciszył wichurę i morze, kiedy się przemienił, kiedy kroczył po wodzie, ujawniał swoją transcendencję. Wobec ogromnej liczby ryb złapanych w sieć Piotr mówi: „Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5,8). Doświadczenie modlitwy opiera się na świadomości, że On jest transcendentny. Jesteśmy prochem wobec Stwórcy.
Kiedy Louis opowiada o swojej kiełkującej relacji z narzeczoną, gubi się we wzruszających i niezrozumiałych wyjaśnieniach. „Ona jest… A ja czuję w sobie… To bardzo silne… Nie, to coś więcej… Brak mi słów”. A Jeanne po czterdziestu latach małżeństwa jasno stwierdza: „Mój mąż jest tajemnicą, którą uczę się kochać każdego dnia”. Te dwa świadectwa na swój sposób wyrażają, jak głębokie i niezbadane jest serce człowieka. Osoba ludzka jest tajemnicą, która nam umyka. Nigdy nie skończymy odkrywać, kim on jest, kim ona jest. Tym bardziej w relacji z Bogiem – „wielkim królem, który wypełniłby tysiąc światów”!
W modlitwie jesteśmy więc zaproszeni do rozważania wielkości i nieskończonej wzniosłości Boga, lecz również, jak zobaczymy, Jego bliskości i przyjaźni. Nie da się tych dwóch aspektów rozdzielić. Zapominając o Jego wielkości, porzucamy Jego bóstwo. Zapominając o Jego bliskości, porzucamy w pewien sposób wcielenie. Niezmierzony Bóg stoi przy nas.
Twarzą w twarz!
Na górze Synaj Mojżesz i Bóg rozmawiali „twarzą w twarz” (Wj 33,11), inaczej mówiąc, jak równy z równym. To rzadki przywilej w Starym Testamencie. W większości koncepcji religijnych Bóg mieszka w niebie i wydaje rozkazy ze swego tronu. Teksty religijne, a nawet biblijne przypominają nam nieskończony dystans, jaki istnieje między tym, co Boże, a tym, co ludzkie. Manoach w Księdze Sędziów oświadcza swojej żonie, przywołując to przekonanie: „Pomrzemy, albowiem ujrzeliśmy Boga” (Sdz 13,22); jest napisane, że kiedy spotykamy Boga „twarzą w twarz”, musimy umrzeć (Wj 33,20). Bóg jest olśniewający, zbyt wzniosły, byśmy mogli trwać przed Jego obliczem i nie zostać pochłonięci. A Mojżesz otrzymał tę szczególną łaskę mówienia z Bogiem, który stał się jego powiernikiem. Bóg staje na poziomie Mojżesza w wydarzeniu gorejącego krzewu, ale też w każdym spotkaniu podczas czterdziestu lat exodusu. Przez swojego pośrednika Bóg zstępuje, by rozmawiać ze swoim ludem.
To prefiguracja tego, co spełni Chrystus. W Jezusie Bóg zstępuje, ukazuje się nam z ludzką twarzą. Wszystkim daje możliwość, aby Go widzieli, poznawali i wchodzili z Nim w relację. Staje się naszym partnerem. Przywilej dany Mojżeszowi rozciąga się na wszystkich, którzy zechcą patrzeć na Chrystusa i Jego oblicze. Tym właśnie jest modlitwa – wejściem w spotkanie twarzą w twarz, w relację miłości.
Tak było w przypadku Pauline. Miała czterdzieści dwa lata, wychowywała dwójkę dzieci i od dnia, kiedy zostawiła męża, uważała, że nic nie robi tak, jak trzeba. Do tego pracy coraz więcej, koniec miesiąca zawsze trudny, trzeba dopilnować dzieci: przez nagromadzenie problemów Pauline miała skłonność do uciekania od relacji. I jak tu myśleć, że Bóg się nią zajmuje? Aż któregoś dnia jej syn poprosił o chrzest. Dzięki kontaktom z parafią zaczęła się pomału otwierać, a nade wszystko pewnego razu odważyła się wreszcie pomodlić. Ośmieliła się uznać, że Bóg nie jest mrocznym, odległym demiurgiem, którego wyroki są groźne i bezosobowe. Zaakceptowała, że Bóg ma dla niej czas. Co za nawrócenie! Weszła wówczas w relację „twarzą w twarz” z Bogiem, w przyjaźń, w której obecność Boga nie wynika z protekcjonalnej wyniosłości, ale z Jego radości dawania się nam i patrzenia na nas. Bóg nie zstępuje na ziemię, byśmy zrozumieli, jak bardzo jesteśmy pozbawieni znaczenia; wręcz przeciwnie, wciela się, byśmy poczuli, że jesteśmy ważni.
Kiedy spojrzymy na drogę, jaką przebyła Pauline, której zajęło rok, żeby przejść od myśli o modlitwie do pierwszych słów prawdziwie skierowanych do Boga, możemy stwierdzić, że nie tak łatwo jest z Bogiem „mówić”.
Wróćmy do proroka Mojżesza i tych, których uważamy za specjalistów od rozmowy z Bogiem. Bóg dał Mojżeszowi na górze Synaj to, co tradycja nazwała „dziesięcioma przykazaniami” (Wj 20) czy inaczej Dekalogiem. Hebrajska wersja tekstu mówi o „dziesięciu słowach”8. Bóg daje nam więc swoje Słowo, a to Słowo wymaga od nas odpowiedzi. Bóg rozpoczyna z nami dialog: Mojżesz otrzymał tablice, na których zostały zapisane te słowa, a lud Hebrajczyków był zaproszony, by na to wezwanie odpowiedzieć. Lecz u stóp góry lud Boga niecierpliwił się i zbudował sobie złotego cielca (Wj 32). Bóg się rozgniewał i w gruncie rzeczy oświadczył Mojżeszowi, że zniszczy tę bandę nieudaczników i niewdzięczników, aby zbudować sobie nowy lud pochodzący od ich przywódcy Mojżesza. Wówczas Mojżesz negocjuje. „Co będą o Tobie myśleć, jeśli wygubisz Twój lud, który dopiero co wyzwoliłeś? Co sobie pomyślą Egipcjanie?” (por. Wj 32,11–14). Na końcu tych pertraktacji Bóg zmienia zdanie i kontynuuje dzieło przymierza ze swoim ludem. Z Księgi Rodzaju pamiętamy zwłaszcza Abrahama targującego się z Bogiem: „Jeśli znajdziesz pięćdziesięciu sprawiedliwych, zniszczysz to miasto? Czterdziestu? Trzydziestu? Dziesięciu?” (por. Rdz 18,23–33). Patriarchowie i prorocy są mistrzami sztuki negocjacji. Dialogują z Bogiem. Przykładów jest więcej. Zdumiewające jest to, że odkrywamy tu Boga, który zmienia zdanie, wyjaśnia swoje intencje9. Bóg nie boi się rozmawiać z człowiekiem. Więcej, to On chce tego dialogu, to jest Jego sposób objawiania się. Po epizodzie ze złotym cielcem Bóg objawia swoje miłosierdzie (Wj 33,19), czego dotąd jeszcze nie uczynił. Istotnie Bóg nie narzuca się w sposób gwałtowny i definitywny: On nie jest księgą praw do przestrzegania. Owszem, daje prawo, punkty odniesienia, które porządkują życie ludu Izraela. Jednak nade wszystko wsłuchuje się w człowieka, aby pełniej mu się objawiać.
Zrozummy dobrze, że te fragmenty nie ukazują kapryśnej i zmiennej strony Boga; one mówią o naszej odpowiedzialności. Bóg czeka na nas w spotkaniu twarzą w twarz. Poprzez dialog chce, byśmy stali się osobami wolnymi, śmiałymi i zaangażowanymi. Nie chodzi też o prowadzenie negocjacji jak nastolatek, który obiecuje być grzeczny, żeby otrzymać mniej bolesną karę. Bóg pragnie przyjaźni. Pod koniec życia Jezus odsłania, jaką więź chce z nami mieć. „Już was nie nazywam sługami, ale przyjaciółmi” (por. J 15,15).
Teresa z Ávili również odwołuje się do relacji przyjaźni. Modlitwa prawdziwie chrześcijańska opiera się na tym fundamencie. Jeśli umieścimy Boga wysoko w niebie, jest spora szansa, że uznamy Go za oddalonego od nas i naszych trudności, niezdolnego, by nas naprawdę zrozumieć, kiedy się do Niego modlimy. Bóg jest tu, naprzeciw nas czy u naszego boku, nieważne – jest tutaj, na naszym poziomie. Z jednej strony transcendencja Boga wydaje się nas od Niego oddalać. Z drugiej strony spotkanie twarzą w twarz nas zbliża: Bóg przekracza dzielącą nas przepaść, nie usuwając jej. Co więcej, jest to spotkanie wewnętrzne i intymne.
Bóg w nas
Odkryliśmy, że Bóg objawia się w burzy, która jest znakiem Jego mocy i transcendencji. Mojżesz rozmawia z Bogiem twarzą w twarz wśród gromów na górze Synaj lub w świetlistym obłoku. Bóg jest jego partnerem. Ale w Biblii pomału kształtuje się inne doświadczenie Boga, mianowicie wraz z pojawieniem się proroka Eliasza w Księdze Królewskiej. Bóg ukazuje się Eliaszowi w „szmerze łagodnego powiewu” (1 Krl 19,12). Wyrażenie co najmniej zdumiewające. Bóg objawia się łagodnie, dyskretnie, wewnętrznie. Jaki kontrast w porównaniu z Mojżeszem! Już na pierwszy rzut oka zauważamy przeciwstawność tych dwóch doświadczeń: burzy i szmeru. Lecz dla proroków to nie jest sprzeczne.
Czy Bóg jest w naszym wnętrzu? Czy w nas zamieszkuje? Teresa z Ávili doświadczała obecności Boga w swoim wnętrzu, lecz czy to możliwe?
W pierwszych początkach taka była niewiadomość moja, że nie wiedziałam o tym, iż Bóg jest obecny we wszystkich stworzeniach; gdy więc na tej modlitwie czułam Go tak obecnym w duszy mojej, zdawało mi się to rzeczą niemożliwą. A jednak niepodobna mi było nie wierzyć, że jest we mnie, tak żywo czułam i tak jasno, zdawało mi się, widziałam obecność Jego… Ludzie nieoświeceni mówili mi, że jest obecny tylko przez łaskę, ale ja temu nie mogłam dać wiary, bo, jak mówię, zdawało mi się, że Go widzę rzeczywiście obecnego; wielkie więc z tego powodu miałam utrapienie. Później dopiero uczony i wielki teolog (o. Barrón OP) z Zakonu chwalebnego patriarchy Dominika wyzwolił mnie od tej wątpliwości i nauczył mnie, że Bóg rzeczywiście jest w nas obecny10.
Wszechmocny Bóg jest w naszym wnętrzu. Jesteśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo:
On nas przenika i zewsząd otacza. Nie ma cząsteczki w naszym bycie, gdzie by Go nie było, nie ma ruchu naszych członków czy naszych władz, którego by On nie ożywiał. Jest wokół nas, jest w nas, przenika najtajniejsze i najgłębsze dziedziny naszej duszy. Bóg jest duszą naszej duszy, życiem naszego życia. Jest wielką rzeczywistością, w jaką jesteśmy zanurzeni i która swoją czynną obecnością i ożywiającą wszechmocą przenika wszystko, co mamy i czym jesteśmy: „W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28)11.
Bóg działa w nas: On nas stworzył, daje nam sens i spójność, byśmy mogli stać się partnerami Jego przymierza, związku przyjaźni z Nim. Święty Augustyn dobrze zrozumiał wagę sprawy na podstawie własnego doświadczenia. Tak opisuje dzień, kiedy odkrył, że Bóg jest w nim:
Późno Cię umiłowałem, piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem. W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie, bezładnie chwytając rzeczy piękne, które stworzyłaś. Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą. One mnie więziły z dala od Ciebie – rzeczy, które by nie istniały, gdyby w tobie nie były12.
Jesteśmy rozproszeni, zajęci i pochłonięci przez tyle spraw, które nie są Bogiem. Bóg jest w nas, a my tymczasem zachowujemy się, jakby sens naszego życia zależał od tego, jak dopniemy nasze małe przedsięwzięcia. Zamiast żyć z Dawcą życia, sami decydujemy, czym jest życie. Zamiast zastanowić się nad ogromem oceanu, pozostajemy na powierzchni.
To, że Bóg mieszka i działa we mnie, jest decydujące. Modlitwa jest pragnieniem dojścia do Boga, który w nas działa, w nas przebywa, który chce w nas promieniować. Jest to wchodzenie do swojego wnętrza, do własnej głębi, która jest miejscem zamieszkania Boga. Transcendentny Bóg mieszka w nas!
Oto jedna z wielkich zasad życia duchowego: uwewnętrznienie. To kluczowa postawa, aby móc pogłębić relację z Bogiem. Pamiętam, jak pierwszy raz uwewnętrzniłem modlitwę _Ojcze nasz_. Tyle razy ją wcześniej odmawiałem! Ale w końcu pozwoliłem tym słowom wejść we mnie, do środka. Przekroczyłem próg i znalazłem się w świecie prawdziwie dla mnie nowym: swoim wnętrzu. Niewiele jeszcze o nim wiedziałem. Myśli brzęczały i fruwały we wszystkich kierunkach. Z początku to wnętrze było dość zagmatwane i niesforne. Potem stopniowo przyzwyczajałem się do tego świata, do jego niespotykanych perspektyw. Poznałem jego kontury i mechanizmy. Najpierw odbywało się to w trybie walki o przetrwanie: dominowały wrzenie i niestałość. Zalewały mnie tysiące bardzo różnych myśli, wzniosłych i banalnych: po niemal mistycznej myśli o woli Bożej przychodziła bardzo przyziemna refleksja o menu obiadowym. Z czasem pośrodku tego strumienia, w dużo spokojniejszym trybie, odsłaniała się pewna obecność, która zaczynała we mnie trwać i mnie wypełniać.
Teresa z Ávili obszernie zachęca początkujących w modlitwie do zejścia w głąb siebie. Zdaje sobie sprawę, jak bardzo ów wrzący strumień myśli może zaskoczyć kogoś, kto chce oddawać się temu ćwiczeniu, a nawet skłonić go do wycofania się. Zastrzeżenia są wówczas liczne: „Nie umiem się modlić”, „Myślę o tysiącu spraw”, „Nie umiem trwać w skupieniu”, „Nie wiem, co mówić”. Jest również wiele niebezpieczeństw: narcyzm czy zamknięcie się w sobie przez introspekcję o posmaku odnalezionej tożsamości, która jednak nie jest skoncentrowana na Bogu. Zaznajomienie się z tym nowym światem przychodzi z czasem. To kwestia praktyki. Skupienia można się nauczyć i to jest prawdopodobnie największe wyzwanie, kiedy zaczynamy się modlić. Powaby świata nas pociągają, często wolimy działać i odpowiadać na wezwania zewnętrzne. I mamy po temu dobre powody! Działanie jest użyteczne, korzystne i konkretne! Światowy zgiełk nie pozwala nam usłyszeć Boga i odpowiedzieć na Jego zachęty: szum w tle wciąż zagłusza błogą harmonię, jaką chce nam ofiarować Pan.
Na modlitwie często czujemy się jak korek miotany falami oceanu, nie wiemy, co zrobić, żeby utrzymać się na powierzchni i obrać dobry kierunek. Ale nie ma wyboru. Od tego zależy głębia naszego życia. A więc odwagi, powiedziałaby nam Teresa z Ávili! Mierząc się z tym nowym światem, bądźmy pewni, że czekają na nas skarby do odkrycia.
„Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”
Mojżesz ma doświadczenie Boga transcendentnego, którego spotyka twarzą w twarz, Eliasz odkrywa Boga wewnętrznego, natomiast historia proroka Samuela ukazuje ogólną postawę, do jakiej jesteśmy zaproszeni. Kapłan w świątyni już kilka lat wcześniej przyjął młodego Samuela, który przygotowywał się do pełnienia posługi w tym świętym miejscu. Otóż pewnej nocy Samuel słyszy swoje imię. Idzie do kapłana. Po trzech takich wizytach ten ostatni zrozumiał, że to Bóg wzywa Samuela. Prosi więc chłopca, żeby słuchał uważnie tego głosu. Samuel jest posłuszny: „Mów, bo sługa Twój słucha” (1 Sm 3,10).
A my tyle mamy do powiedzenia!
Podczas szkoły modlitwy jedna z uczestniczek podniosła rękę, by zwrócić na coś uwagę kaznodziei: „Mówi ksiądz o milczeniu i o Bogu, który mówi, ale ja zawsze mam coś Bogu do powiedzenia, opowiadam Mu o swoim dniu, wyrażam to, co czuję, wzywam Go w moich intencjach!”. Kaznodzieja z początku był nieco zdziwiony, potem zanurzył się w głąb siebie i odpowiedział łagodnie: „Dla tego, kto nie umie słuchać, żadna relacja nie jest możliwa”.
Oczywiście, że w dialogu z Bogiem możemy się wypowiadać! Jeszcze do tego wrócimy. Widzimy jednak cały realizm tekstu biblijnego: to nie jest przypadkowy szczegół, że Samuel dopiero za trzecim razem pojmuje, kto do niego przemawia. Na dodatek zrozumiał to tylko dzięki wyjaśnieniu kapłana.
Słuchanie jest trudne. Bardzo śmieszy mnie jedna postać w uniwersum Tintina: profesor Lakmus. Jest mistrzem nieporozumień. Często słyszy to, co chce usłyszeć, jego roztargnienie i głuchota – inaczej mówiąc: jego temperament i ułomność – wpędzają go w groteskowo absurdalne sytuacje. Oczywiście nie jesteśmy wszyscy tak głusi jak on, ale dość często rzeczywistość, w jakiej się znajdujemy, interpretujemy wyłącznie w świetle naszego rozumienia danej sytuacji. Nie tak łatwo jest naprawdę słuchać! Trudno nam na przykład usłyszeć dźwięki i intonacje innego języka. Mieszkańcy Europy Zachodniej uczący się chińskiego potrzebują często wielu lat, by rozróżnić tony i inne niuanse, bo język ten ma intonacje, które nam trudno usłyszeć, przynajmniej na początku. Podobnie potrzebujemy czasu, żeby zrozumieć, w jaki sposób mówi Bóg. Musimy przyzwyczaić się do słuchania.
Inaczej niż w wymianie zdań z widzialnym rozmówcą to słuchanie, czyli modlitwa, odbywa się w ciszy. Wyzwanie słuchania – i to podwojone przez wyzwanie milczenia. Oto kolejna zasada życia duchowego, zaraz po uwewnętrznieniu: milczące słuchanie pośród czegoś, co znacznie częściej przypomina pole bitwy niż spokojną ciszę. To tak jakbyśmy prosili o ciszę na zatłoczonej ulicy handlowej albo na placu zabaw! Uwaga, cisza nie jest pustką czy brakiem myśli. Jest to cisza zamieszkana i ukierunkowana na obecność Pana. Nie jest naszym celem nie myśleć o niczym albo trwać w pustej bezczynności. Cisza to skierowanie naszego serca na obecność Pana, aby Go spotkać.
Patrząc na mnie badawczo i niepewnie, młodzi studenci i licealiści dopytywali: „Bóg z księdzem rozmawia? Ksiądz słyszał Boga?!”. Jak im to prosto wyjaśnić? Oczywiście w słowie Bożym miałem mocne doświadczenia, w których mogłem poczuć obecność Boga, ale nade wszystko jest komunia w milczeniu, w ciemnej i świetlistej ciszy, intymnej i osobistej. Jest to uważne, pytające słuchanie, w którym pojawia się myśl o posmaku modlitwy. Przyjmujemy ją wówczas uważnie i życzliwie i przez chwilę to słowo w nas przebywa. Może to być słowo z Ewangelii, które właśnie przeczytaliśmy i które chce w nas zamieszkać, albo wewnętrzne spojrzenie, które się upraszcza. Ta cisza nie jest pustką – to jest spotkanie ze Słowem. Słowo to przybiera różną postać, podobnie jak dialog z Panem, nasze spotkanie z Nim. Jeszcze do tego wrócimy.
Samuel rozpoczął naukę na proroka w dniu, kiedy zaczął słuchać Boga. Tak jak on, nie mając doświadczenia, musimy się czasem zadowolić tą pewnością: w miarę jak ćwiczymy się w milczeniu, w tym spotkaniu, Bóg czyni z nas proroków. W miarę jak naprawdę słuchamy słowa Bożego i pozwalamy mu wejść do naszego wnętrza, Bóg przemienia i urabia swojego apostoła. Samuel był młody, kiedy przeżył to pierwsze doświadczenie w świątyni. Dopiero wiele lat później stał się dojrzałym, mądrym i posłusznym prorokiem, jakiego znamy. Co więcej, nawet w podeszłym wieku prawdopodobnie wciąż musiał z uległością powtarzać te słowa: „Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”.
Pewien autor z XVII wieku, P. Bourgoing, podał nieodparty argument na poparcie tej tezy: „Skoro natura dała nam dwoje uszu i tylko jeden język, to po to, by nam pokazać, że w rozmowie z ludźmi powinniśmy co najmniej dwa razy więcej słuchać niż mówić. O ileż bardziej powinniśmy tak postępować z Bogiem!”.
Zaufanie
Teraz dajmy się pouczyć pewnej wojowniczce. Judyta była wdową, która zaangażowała całą swoją energię i piękność, by zabić Holofernesa, generała armii asyryjskiej, i w ten sposób rozgromić jego armię. Zostawiła nam wspaniałą modlitwę i dała kilka świateł na naszą drogę. Poza opowieścią o podstępnym zwycięstwie Księga Judyty podkreśla głęboką ufność, jaką ta kobieta pokładała w Bogu. Zakończenie jej modlitwy przed ostateczną walką brzmi następująco: „Boże niebios, Stworzycielu wód i Panie wszelkiego stworzenia, wysłuchaj mnie nieszczęśliwą, która Cię błagam i ufam w miłosierdzie twoje” (Jdt 9,17)13. Oto serce jej modlitwy. Opierając się na dziele Boga dla jej ludu w minionych wiekach, aktualizuje tę ufność i czyni ją swoją. Bóg dzisiaj znów dotrzyma swojej obietnicy zbawienia wobec nas.
Jesteśmy w stanie uwierzyć, że Bóg działa na rzecz innych: naszych przodków i przyjaciół. Najtrudniej uwierzyć, że Bóg jest obecny w naszym własnym życiu, że nam towarzyszy i kocha nas osobiście. „Bóg kocha mnie tak jak wszystkich innych”, narzeka pewien młody człowiek. I rzeczywiście, jak zdać się na przyjaciela, który wydaje się daleki? „Brakuje mi nawet zaufania do samego siebie, a jeszcze trudniej ufać Bogu”, oświadcza inny. I znów, jak zwracać się do Boga, jeśli czujemy się niepewnie nawet wobec otaczających nas ludzi?
Za tymi uzasadnionymi i dość powszechnymi pytaniami stoi szersze zagadnienie. Czy możemy ufać Bogu?
Nie chcemy za bardzo się oddalać od tego, nad czym panujemy, co znamy i co potrafimy zmierzyć. W tym leży nasza największa pewność. Możemy nawet uważać to za umiejętność. Sam Chrystus mówi, że mamy ocenić nasze siły, zanim przystąpimy do budowy wieży; że mamy się upewnić, czy nasza armia jest dostatecznie silna, zanim rozpoczniemy bitwę. Lecz uwaga, nie zapominajmy, że pierwszą walkę wygrywamy na innym polu. Judyta drwi z uzbrojenia Asyryjczyków. Włócznie, tarcze, łuki i proce na nic im się nie zdadzą w walce z tym, kto wyznaje Imię Pana. Broń jest inna. „Jesteś Bogiem pokornych” (Jdt 9,11), stwierdza Judyta. Wkraczamy wówczas na ziemię nieznaną, bo już nie my panujemy nad przebiegiem walki. Broń naprawdę skuteczna, broń Boga, wymaga porzucenia naszych ludzkich zabezpieczeń.
Wobec nieznanego jesteśmy wszyscy jak dzieci, które z bojaźnią i drżeniem spoglądają na drugą stronę ulicy, bo nigdy tam nie były. Starsi koledzy im dogadują, mówią, że to proste, nie ma się czego bać itd. Ale kilka miesięcy wcześniej tak samo lękali się „drugiej strony ulicy”. Dziecko uspokaja się wówczas dzięki rodzicowi, przyjacielowi lub słowom zachęty. Niełatwo nam przychodzi zaufać. Potrzebujemy świadectw, przyjaciół, odkrywców. Judyta wojowniczka to przede wszystkim kobieta, która przyjęła świadectwo swoich braci. W modlitwie ufamy słowu Bożemu, które czytamy. Ufamy Bogu, który nam obiecał Ducha Świętego i który daje świętych swojemu Kościołowi. Ufamy Kościołowi, który nas pociesza i poucza.
Ufać znaczy właściwie odnawiać naszą wiarę w Boga. Siłą Judyty jest to, że wierzy teraz. Staje pośrodku wszystkich mężów izraelskich, modli się, a następnie działa. To jak z aplikacjami i oprogramowaniem naszych telefonów i komputerów – aktualizujemy je, aby połączenie nie padło. W przeciwnym razie program szybko się zdezaktualizuje. Modlitwa to nieustanna aktualizacja; to wkraczanie w przestrzeń ufności wobec Boga. Jesteśmy Jego umiłowanymi dziećmi!
Pamiętam, jak wziąłem na ręce kilkumiesięczne dziecko. Jego mama miała dość zaufania, by mi je powierzyć! Potem podrzuciłem je do góry. Momentalnie zmienił się wyraz jej twarzy. Sądzę, że się przestraszyła. Lecz co ciekawe, samo dziecko pozostało ufne, nie okazało strachu, nawet się śmiało. Czego uczy nas ten maluch? Dziecko ma jak gdyby wrodzone poczucie zaufania! Było noszone pod sercem przez dziewięć miesięcy, jest karmione itd. Jednak to wszystko dzieje się niejako „naturalnie”. Podobnie możemy się ćwiczyć w zaufaniu Bogu – On nosi nas na swojej dłoni:
Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach (Iz 49,15–16).
Jezus, ukazawszy się św. Faustynie, przekazał jej te proste słowa, które możemy często powtarzać: „Jezu, ufam Tobie”. Możemy ćwiczyć się w ten sposób: Jezu, ufam ścieżce, którą mnie prowadzisz, wiem, że mi towarzyszysz, że jesteś obecny w udręce, przez jaką przechodzę, w nocy duchowej, w jakiej w tej chwili trwam. Mam ufność, bo wiem, że nic nie może mnie od Ciebie oddzielić, że Twoja moc jest przede wszystkim mocą przemiany, abym mógł ofiarować Ci moją wolność, że Ty mnie wyzwalasz, że wszystko, co przeżywam, może być przemienione w Twojej miłości.
Takiej ufności uczymy się stopniowo; to konieczne, jeśli chcemy odkryć prawdziwe oblicze Boga. Teresa od Dzieciątka Jezus tak stwierdza: „Ufność i nic jak tylko ufność powinna nas prowadzić do Miłości…”14.
Teresa pisała te słowa do siostry, kiedy sama nie „czuła” już Boga. Bóg pozwolił jej w ten sposób doświadczyć miłości bardziej darmowej, oderwanej od odczuwalnych, drugorzędnych pocieszeń. Uczyła się zdawać na Boga i ufać Mu.
I na odwrót, brak ufności jest szatańskim podstępem. Nic nas bardziej nie rozbija niż ta perfidna i sugestywna insynuacja: Bóg zostawia cię samego. On cię nie potrzebuje. Tak działa Zły. Ucieka się do wszelkich sposobów, aby zniszczyć ufność, by nam pokazać, że Bóg nam nie towarzyszy, że się o nas nie troszczy. Zły robi wszystko, by nas przekonać, że jesteśmy sami na drodze.
Podczas modlitwy i całego naszego życia jesteśmy zaproszeni do aktów ufności wobec Boga, do mówienia Mu – czasami wbrew okolicznościom zewnętrznym, które wydają się przykre i bolesne – że wierzymy w Niego i że Go kochamy. To jest dowód miłości i zawierzenia, ufności w Jego miłość.
Być sobą
Kontynuując nasze poszukiwania na stronicach Biblii, odkrywamy najpiękniejsze z jej pereł: psalmy. Jest to zbiór modlitw skierowanych do Boga, zredagowanych prawdopodobnie na przestrzeni kilkuset lat. Łącznie jest ich sto pięćdziesiąt, o różnej długości – krótkie, zawierające dwa wersety, i długie, które mają ich kilkadziesiąt. Charakterystyczne jest to, że autorzy psalmów mieli śmiałość modlić się w bardzo różnych okolicznościach. Psalmista modli się do Boga niezależnie od sytuacji, w jakiej się znalazł. Lecz nade wszystko te modlitwy są natchnione. Bóg powiedział nam, jakimi słowami mamy się modlić, i to jest niezwykłe. Są psalmy, którymi możemy śpiewać z radości, bo całe są uwielbieniem. Są też takie, dzięki którym wykrzykujemy Bogu nasze cierpienie, nasz ból i możemy nawet pytać Boga o Jego pozorną bezczynność.
Czasem staramy się wypowiedzieć piękną modlitwę lub próbujemy modlitwę idealizować. Wiele osób przychodzi do mnie, żaląc się, że nie umieją się modlić. Szukamy zgrabnych formułek, które mogłyby spodobać się Bogu, ładnych tekstów. I dobrze. Ale to nie wystarczy. Po prostu dlatego, że wysyłamy Bogu hologram nas samych: jakąś bezcielesną, efemeryczną postać! Naszą własną replikę, doskonałą i bez skazy.
Spotkałem pewnego razu prezesa spółki, człowieka, który, zdawałoby się, odniósł w życiu sukces. W czasie rozmowy wspomniał o swoim sposobie modlitwy: „odmawiam pacierz”. Słuchając go, zdałem sobie sprawę, że recytuje modlitwy, żeby w rachunkach z Bogiem być na czysto. Tak naprawdę nigdy w modlitwie nie odważył się być sobą. Wypełnia swój obowiązek tak jak dziecko pracę domową: bo trzeba ją zrobić i bo mama powiedziała, że tak trzeba. „Nie bądźcie gadatliwi jak poganie” (Mt 6,7), ostrzega nas Chrystus. To ostrzeżenie dotyczy nas wszystkich. Każdemu z nas grozi niebezpieczeństwo, że w pewnym momencie stanie się automatem do modlitwy – prezentuje fasadę w lśniących barwach, a wewnątrz pozostaje zblazowany i zimny. Wszystkim nam grozi, że z przyzwyczajenia włączymy nasz modlitewny software, który zapomina, że każdy plik jest inny, każda strona wyjątkowa, inaczej mówiąc, że każdego dnia słowo Boże jest wyjątkowe, każdy dzień naszego życia jest niepowtarzalny.
Pan chce się z nami spotkać, chce, żebyśmy byli prawdziwi! Każdego dnia jesteśmy trochę inni. I nawet jeśli zmieniamy się mikroskopijnie, wciąż się zmieniamy i powinniśmy pokazywać się Bogu w prawdzie, kiedy przed Nim stajemy, każdego dnia nieco inni. Tylko uwaga! W prawdzie, ale skoncentrowani na Nim! W przeciwnym razie grozi nam, że zmonopolizujemy rozmowę i nie doświadczymy spotkania twarzą w twarz. W ten sposób w Bożym spojrzeniu odkrywamy coraz bardziej, że jesteśmy grzesznikami miłowanymi przez Tego, który stworzył nas na swój obraz i podobieństwo.
Święta Teresa z Ávili omawia ten aspekt modlitwy trochę inaczej. W jakim stanie przychodzimy na modlitwę?
To On czyni siebie poddanym i chce, abyście to wy były wielmożną panią, i chce dostosować się do waszej woli.
Jeśli jesteście radosne, patrzcie na Niego jako zmartwychwstałego, a samo przywołanie obrazu, gdy On wyszedł z grobu, rozraduje was. A tym bardziej tego, z jakim blaskiem, co za zwycięstwo, i z jakim pięknem, z jakim majestatem, jakże rozradowany! Jak ktoś, kto bardzo udanie zakończył batalię, podczas której zdobył tak wielkie królestwo, a wszystko to chce wam ofiarować. A zatem czy to wiele, że na Tego, który tak wiele wam daje, choć raz zwrócicie oczy, by wpatrywać się w Niego?
Jeśli jesteście pośród trudów lub smutne, patrzcie na Niego zmierzającego do ogrodu Oliwnego; jakież wielkie udręczenie dźwigał w swojej duszy, skoro – mimo że był w stanie ścierpieć wszystko – wspomina o nim i uskarża się na nie15.
Teresa z Ávili mówi o naszych stanach wewnętrznych! I zachęca nas jednocześnie, żebyśmy patrzyli na Tego, który jako jedyny może nadać sens naszemu życiu i uczynić je Bożym: na Chrystusa.
Możemy w ten sposób rozpocząć nasz czas modlitwy. W duchowości ignacjańskiej nastolatkom proponuje się, żeby określili, jaka pogoda panuje w ich wnętrzu: czy jest deszczowo, słonecznie, burzowo, mgliście itd. Jakaś przykrość czy drobna radość zmienia często nasz stan ducha, kiedy chcemy się modlić. Nazwanie jej i przedstawienie Bogu może pomóc uczynić z tego wydarzenia siłę, ofiarę, modlitwę. W przeciwnym razie może się ono szybko stać kamykiem w bucie… Jeśli pominiemy naszą psychologię, będzie nas uwierało poczucie, że nie pokazaliśmy się przed Bogiem prawdziwie. To drobna rzecz, mały kamyk, ale nie pozwala nam dobrze chodzić. Nie bójmy się więc przychodzić na modlitwę, bez względu na nasz stan psychiczny.
Naucz nas modlić się!
Na zakończenie tej pierwszej części przyjrzyjmy się uczniom: podeszli do Jezusa i poprosili, żeby ich nauczył się modlić. Wcześniej szukali Jezusa po dniu pełnym zajęć w Kafarnaum. Znaleźli go na miejscu pustynnym, był sam (Mk 1,35–37; J 6,15). Innym razem odsyła ich, mówiąc, żeby przeprawili się na drugą stronę jeziora, podczas gdy On poszedł modlić się samotnie (Mt 14,22–23). Jeszcze innym razem przemienił się wobec Piotra, Jakuba i Jana (Mt 17,1–8). Uczniowie byli poruszeni modlitwą Jezusa. Dlatego poprosili, żeby ich nauczył, jak to robić (Łk 11,1). A On im odpowiedział:
Módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu.
Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz… (por. Mt 6,6–14).
Pierwsze słowa, jakich rodzice uczą swoje dziecko, to „tata” i „mama”. I tego jednego właściwie pragną: żeby to były jego pierwsze słowa, żeby dziecko rozpoznało tę szczególną, wyjątkową więź, którą ma rozwijać. To więcej niż słowo – tu zostaje nazwana fundamentalna relacja!
Podobnie jest w modlitwie. Z pewnością nie nauczyliśmy się jej języka przy urodzeniu. Znajdzie się być może dziecko, którego pierwszym słowem będzie „Alleluja”, ale to raczej dlatego, że jego rodzice słuchają na okrągło muzyki chrześcijańskiej, a nie w wyniku pobożnej decyzji. Musimy nauczyć się mówić „Ojcze”. I uczniowie dobrze rozumieją, że sam Jezus musi ich tego nauczyć.
Kiedy się w tym ćwiczyłem, przy pierwszych podejściach uważałem, że moje słowa brzmią zupełnie fałszywie. To było jak mówienie „Tato” do nieznajomego. Mogłem zwracać się do Niego „Panie” czy „Boże”, ale „Tato” i „Abba” wydawały mi się mgliste. Potem zobaczyłem, że nawet apostołowie nauczyli się modlić z Jezusem. Co za ulga! Nie jestem zobligowany do wyprodukowania doskonałej modlitwy za pierwszym razem! Jestem na ścieżce nauki i uczy mnie sam Bóg, przez Jezusa!
Modlitwa to nie technika, która nam „wychodzi”, z tutorialem znalezionym w internecie czy z opracowanym procesem wdrożenia. Dzieci nie zaczynają od studiowania gramatyki, kiedy uczą się mówić; zaczynają od patrzenia, słuchania i powtarzania tego, co mówią rodzice. Modlitwa to relacja. I tylko sam Bóg może nas tej relacji nauczyć. Oczywiście wzory modlitwy nam pomagają. Pamiętam, jak wpatrywałem się długo w rozmodloną zakonnicę, usiłując wychwycić z jej twarzy poruszenia duszy, które mogły kierować ją ku Bogu. Świadectwo dzieci, które widziały modlących się rodziców, wyraźnie odsłania siłę przykładu na tym etapie. Ale to nie wystarczy. Umacniając naszą relację z Jezusem, wchodzimy do Jego Serca i uczymy się modlić do Niego w prawdzie.
Może się wydawać, że ten czas nauki trwa bardzo długo. Ale jedno zdanie św. Augustyna nas oświeca: „Jeśli nie chcesz przestać się modlić, nie przestawaj pragnąć”16.
Modlitwa to nie wynik. To nie osiągnięcie, określona, ukończona forma, gładka masa bez grudek i o boskim smaku. Pragnienie już jest modlitwą. Pragnienie kochania Boga, który uczy nas, jak Go kochać. Podczas konferencji dla kapłanów kardynał Schönborn stwierdził nawet, że czasami trzeba nam się zadowolić posiadaniem „pragnienia, by modlitwy pragnąć”17. Kiedy zdarza się, że nie mamy ochoty się modlić, proste poruszenie serca, które ukierunkowuje nas na to pragnienie, już jest modlitwą.
„Chcę widzieć Boga” to również wołanie Teresy z Ávili, przejęte przez ojca Marię Eugeniusza18. Właśnie to pragnienie powinno w nas mieszkać i jesteśmy zaproszeni, by je podtrzymywać. „Naucz mnie”!PRZYPISY
1 Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, francuska karmelitanka z końca XIX wieku, zmarła w wieku 24 lat. Przełożone poprosiły, aby spisała swoje wspomnienia. Te rękopisy autobiograficzne zebrano w całość zatytułowaną _Dzieje duszy_. To prawdziwe arcydzieło duchowości!
2 Wszystkie cytaty z Pisma Świętego podane są w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2002 – przyp. tłum.
3 Zakon żebraczy powstały na początku XIII wieku. Stawia nacisk na modlitwę kontemplacyjną w służbie życia apostolskiego. Cicha modlitwa, inaczej zwana modlitwą myślną, jest podstawowym ćwiczeniem duchowym dla rozwoju zjednoczenia z Bogiem.
4 Eliasz to prorok ze Starego Testamentu. Jego historia jest opowiedziana pod koniec Pierwszej Księgi Królewskiej i na początku Drugiej Księgi Królewskiej.
5 Święta Teresa z Ávili, hiszpańska karmelitanka żyjąca w XVI wieku. Razem ze św. Janem od Krzyża zreformowała zakon karmelitański.
6 Święta Teresa z Ávili, _Księga mojego życia_, rozdz. 8, pkt 9, przeł. D. Wandzioch, W. Ciak, Flos Carmeli, Poznań 2010: „Ponieważ o tych smakach, które Pan daje tym, którzy wytrwają w modlitwie, będzie jeszcze szeroko mowa, tutaj nic więcej o nich nie powiem. Tyle tylko, że modlitwa jest bramą dla tych tak wielkich darów, które Pan mi uczynił. Gdy jednak brama ta jest zamknięta, nie wiem, jak miałby je sprawić. Albowiem choćby chciał wejść, aby gościć się z duszą i ugościć ją, nie ma którędy, gdyż pragnie jej samotnej i czystej, i z pragnieniem przyjęcia tych darów. Jeśli stawiamy Mu wiele przeszkód i nie przykładamy się w niczym, aby je usunąć, jak On ma do nas przyjść?”.
7 Święta Teresa z Ávili, _Droga doskonałości_, rozdz. 28, pkt 9, przeł. D. Wandzioch, W. Ciak, Flos Carmeli, Poznań 2016. (Ostatniego zdania cytatu brak w rękopisie, na którym opiera się polskie wydanie, więc podano tłumaczenie własne – przyp. tłum.).
8 W języku hebrajskim _devarim_ znaczy „słowa”.
9 Na przykład w Księdze Rodzaju, która opowiada, jak Bóg stwarza człowieka, potem stwierdza, że nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, potem szuka dla niego pomocy i wreszcie czyni ich mężczyzną i kobietą… Ten drugi opis stworzenia w Księdze Rodzaju różni się od pierwszego, w którym mężczyzna i kobieta są od początku we dwoje.
10 Święta Teresa z Ávili, _Księga mojego życia_, rozdz. 18, pkt 15, cyt. za: bł. Maria Eugeniusz od Dzieciątka Jezus, _Chcę widzieć Boga_, cz. 1, rozdz. 2, przeł. W. Ryszka, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 1982, s. 21.
11 Błogosławiony Maria Eugeniusz od Dzieciątka Jezus, _Chcę widzieć Boga_, cz. 1, rozdz. 2, s. 22. Ojciec Maria Eugeniusz był francuskim karmelitą żyjącym w XX wieku, założycielem Instytutu Notre-Dame de Vie.
12 Święty Augustyn, _Wyznania_, ks. X, 27, przeł. Z. Kubiak, wyd. VII, Znak, Kraków 2021, s. 308.
13 Werset ten znajduje się w Wulgacie, ale nie występuje we współczesnych tłumaczeniach Biblii. Podane tłumaczenie opiera się na tekście francuskim – przyp. tłum.
14 Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, _List 197_, w: _Listy_, przeł. I. Koperka, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2003, s. 378.
15 Święta Teresa z Ávili, _Droga doskonałości_, rozdz. 26, pkt. 4–5 (tłum. zmod.).
16 Święty Augustyn, _Enarrationes in Psalmos_, Ps 37,14.
17 Kardynał C. Schönborn, _Radość kapłaństwa. Śladami proboszcza z Ars_, przeł. A. Kuryś, PROMIC, Warszawa 2010, s. 64.
18 W rzeczywistości św. Teresa z Ávili nigdy nie powiedziała „chcę widzieć Boga”, lecz „aby zobaczyć Boga, trzeba umrzeć” (por. _Poezje_, 7: _Tęsknota wygnania_). Sformułowanie „chcę widzieć Boga” pochodzi od bł. ojca Marii Eugeniusza, który przypisuje je św. Teresie jako wyrażające jej myśl i pragnienie.