Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mogłam zabić - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mogłam zabić - ebook

Kiedy tracisz pamięć, tracisz grunt pod nogami. Kiedy okazuje się, że przyczyną amnezji nie jest wypadek samochodowy, który przeżyłaś, tracisz kontrolę nad swoim życiem. A kiedy okazuje się, że jesteś jedyną podejrzaną, bowiem samochód, który rozbiłaś, należał do denata, twoje życie zamienia się w piekło na ziemi. Czy znudzony swoją pracą policjant rozwikła zagadkę?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 271 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS TREŚCI:

Prolog

Stróżka potu powoli spływała po lewej skroni, zaplątała się w pierwsze szpakowate włosy przy uchu, zatrzymała się na moment, a potem zmieniła bieg w stronę policzka, by spaść na szyję.

Jęknął i sam zdumiał się, że jęknął, zamiast wypowiedzieć słowa, które kołatały w jego umyśle. Na ustach pojawiła się maleńka kropelka krwi. Chciał ją zlizać, ale kaszlnął i krew wypełniła mu całą jamę ustną, po czym wypłynęła na brodę. Kaszlnął drugi raz i krew rozlała się na pogniecioną, niebieską koszulę.

Dotknął brzucha i poczuł lepką maź.

Po raz pierwszy oderwał wzrok od postaci przed nim i zerknął na swój korpus. Kuchenny nóż wciąż w nim tkwił. Drewniana rączka groteskowo wystawała ponad bawełnianą, niebieską koszulę, poruszając się przy każdym, coraz szybszym oddechu.

Ciało zadrżało, a nogi niezauważalnie zachwiały się i mężczyzna upadł na jedno kolano. Podniósł głowę.

Jęknął po raz drugi, uwalniając z gardła kolejną porcję ciemnej krwi.

W jego oczach, zanim zaszły mgłą, malowało się zdumienie. Niedowierzając, spojrzał na dłoń, która chwyciła drewnianą rękojeść noża mocno i pewnie. Podciągnęła nóż w górę i bok, a potem wyjęła go z ciała. Nie odrywał wzroku od szerokiego ostrza z dziurkami, po którym spływała na kostkę brukową jego krew.

Upadł na drugie kolano, a potem na lewy bok, zwalając się na bruk. Chciał coś powiedzieć, uciec, ale czuł, że opadł zupełnie z sił. Ze zdziwieniem stwierdził w myślach, że tak właśnie musi wyglądać śmierć. Wcale nie przypomniał sobie całego życia. Po prostu coś ulatywało z jego ciała, niczym para, czyniąc go słabym i wiotkim i nie była to krew, która wsiąkała bardzo powoli w szpary pomiędzy płytkami chodnikowymi.

Zupełnie niedaleko zaszczekał pies, słyszał go.

Nic już nie mógł zobaczyć. Piasek zachrzęścił pod stopami i kroki powoli oddaliły się od niego, tylko trochę stukając podeszwami. Coraz ciszej i ciszej.

Aż dźwięk zniknął.

1.

­— Proszę otworzyć oczy! Hallo, słyszy mnie pani? Proszę otworzyć oczy!

Głos wydobywał się z podziemnej tuby i i docierał do jej uszu raz ciszej, raz głośniej, jakby ktoś głęboko spod ziemi wysyłał do niej słowa w spiralnym rogu, a te zanim wydobyły się na zewnątrz, obracały się w kolistych zakamarkach, niektóre mniej, a niektóre bardziej poobijane.

Westchnęła głęboko i usiłowała otworzyć oczy, skoro ktoś tego od niej wymagał. Czuła, że jej rzęsy trzepoczą niczym skrzydła wielkiego ptaka, usilnie próbując unieść powieki, ale z jakiegoś nieznanego powodu nie miał siły. Włożyła w ten, wydawać by się mogło, prosty wysiłek, całą moc swojej woli i po chwili jedna górna powieka oderwała się od dolnej, sprawiając jej ból. Jęknęła cicho. Czuła, że drugie oko nie usłuchało jej woli, pozostało zamknięte, zlepione jak pieróg.

Spróbowała rozejrzeć się i zidentyfikować głos, który mówił do niej, ale jej głowa leżała sztywno, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Otwarte oko niczym oko cyklopa nerwowo szukało w pomieszczeniu jakiegokolwiek obiektu, na którym mogłoby skupić uwagę, ale widziało wyłącznie mleczną ścianę z czarną plamą gdzieś poza nią.

— Yyyyyyy, Yyyyy— zacharczało jej gardło.

— Spokojnie, proszę się nie ruszać — zabrzmiało tuż przy jej uchu.

Czarna, niekształtna plama poruszyła się, zbliżyła do niej, powiększając swój rozmiar do monstrualnych wymiarów. Poczuła zapach, który przyjemnie wypełnił jej nozdrza i domyśliła się, że to z tej plamy wydobywał się ów wołający do niej głos. Chociaż nie, ten głos był inny, bardziej dźwięczny, całkiem wyraźny i miły. Coś dotknęło jej ramienia i nie wiedziała dlaczego, ale poczuła głęboką wdzięczność za ten gest.

—Miała pani poważny wypadek — ten głos brzmiał jeszcze inaczej. Należał do mężczyzny i nie dochodził już z podziemia ani z żadnego rogu. Słyszała go wyraźnie, mimo że nie potrafiła dostrzec właściciela — w tej chwili jest pani unieruchomiona, dlatego nie może pani poruszać głową. Pani stan jest stabilny, dlatego postanowiliśmy panią obudzić. Wszystko będzie dobrze. Podreperujemy panią jeszcze przez kilka dni i wtedy będziemy mogli porozmawiać o stanie pani zdrowia. Na dziś zakończymy. Proszę odpoczywać i nic nie mówić. Pani gardło powoli dojdzie do siebie po usunięciu rurki trachestomijnej, proszę się niczym nie martwić.

Bardzo chciała im powiedzieć, że nie może ich zobaczyć, więc spróbowała mimo wszystko szarpnąć ciałem do przodu, dając w ten sposób znak, żeby nigdzie nie odchodzili, ale jej ciało pozostało sztywne i wydawało się, że żaden nerw nie zareagował na jej wysiłek.

— Yyyaayyyyooo! — wydobyła z gardła tyle, ile potrafiła i wpadła w jeszcze większą panikę.

Czyjaś dłoń ponownie dotknęła jej ramienia, co odebrała jako pożegnanie względnie próbę dodania otuchy. Nie chciała zostać tutaj sama. w myślach chwyciła cudzą rękę i przycisnęła ją do swojego policzka, dając do zrozumienia, że boi się, ale postać za mgłą oddaliła się. Słyszała tylko ciche szuranie gumowych podeszw na linoleum i ciche trzaśnięcie drzwiami.

Jedyne oko, nad którym miała władzę, zamknęło się i poczuła, że spod rzęs wypływa na policzek ciepła stróżka. Dopiero teraz do jej uszu dobiegł odgłos maszyny z irytującym pikaniem. Kolejne piknięcia natrętnie liczyły jej tętno, dźwięk rozlewał się po całym pomieszczeniu, wwiercał się piskiem w mózg, nie pozwalając skupić się na niczym innym.

Raz, dwa, trzy…Ile razy usiłowała uciec od liczenia, jej myśli liczyły na nowo - raz, dwa, trzy, jakby nie potrafiła niczego więcej. Liczyła tak długo, aż odpłynęła umysłem od bezczelnego „pik, pik” w jej głowie i poleciała w zupełnie inny świat, niedostępny nikomu poza nią.

— Ciekawe czy z tego wyjdzie bez większego uszczerbku na zdrowiu. Jak myślisz?

Wysoka kobieta ze starannie upiętym kokiem z tyłu głowy nie zareagowała na pytanie. Przykucnęła przy otwartej szufladzie białego, szpitalnego biurka i mamrocząc niewyraźnie pod nosem, starannie odkładała na bok małe fiolki z przeźroczystym płynem w środku.

— Tu ziemia, tu ziemia — szczebiocący głos nie dawał za wygraną — mówi się!

Kobieta z kokiem o imieniu Dorota uniosła głowę i nieobecnym spojrzeniem obrzuciła koleżankę. Zmarszczyła czoło na widok młodej dziewczyny, która niemal leżała w fotelu pielęgniarki, opierając bose stopy o drugi fotel, przeznaczony dla Doroty. Poczuła irytację, ale musiała ze skrywaną złością uznać, że właścicielka bosych stóp mogła się pochwalić długimi, smukłymi dolnymi kończynami, które powinien przykrywać chociaż skrawek białego fartucha. Niestety nie przykrywał, wręcz bezwstydnie został przez właścicielkę nóg odsunięty na bok, by całe otoczenie mogło podziwiać wypielęgnowane ciało. Szczupłe i umięśnione nogi przykrywała równomiernie opalona skóra. Tak gładka, że Dorota westchnęła z zazdrością. Na jej powierzchni nie dostrzegła ani jednego zbędnego włoska, ani jednej wystającej krostki, o choćby maleńkiej pajęczynce naczyń krwionośnych nie wspominając. Nawet pięty Natalia miała doskonałe, niczym pięty noworodka, a świeży pedicure i ładnie nałożony lakier a’la french tylko zwieńczały całość czegoś, co wszyscy lekarze na oddziale nazywali „boskimi nogami”. i mieli rację. Te nogi zdecydowanie mogły brać udział w konkursie najpiękniejszych.

— Co mówiłaś? — Dorota odwróciła wzrok od dolnych kończyn koleżanki i z niechęcią przeniosła go na równie doskonałą, drobną twarz Natalii, porównując w myślach nieskazitelną cerę koleżanki ze swoją cerą, która jak zwykle dziś rano uraczyła ją budującym się pod skórą kolejnym pryszczem tuż przy nosie.

— Pytałam o tę babeczkę — Natalia wzruszyła ramionami, równocześnie brodą wskazując ciało na łóżku, jakby przed chwilą zmieniła zdanie i przestał ją interesować stan zdrowia pacjentki.

— Aaaa — Dorota wstała, odruchowo spoglądając na nieruchomą postać na łóżku pod oknem — Wyliże się. Nie takie przypadki tutaj leżały, jeszcze będziesz miała okazję zobaczyć wiele prawie nieżywych. Jeśli tu zostaniesz, oczywiście.

— w sumie nie wiem, czy zostanę na OIOM — Natalia spuściła nogi na dół, pogłaskała łydkę, a potem wyprostowała jedną nogę w kolanie i uniosła ją wysoko, by móc ocenić stopień blaknięcia opalenizny. z dumą stwierdziła, że nie ma zastrzeżeń, więc lekko ziewając, dodała — Chyba najlepiej czułam się na pediatrii!

— No ba! — mruknęła z przekąsem Dorota nieszczególnie zdziwiona słowami młodej pielęgniarki — tam rodzice odwalali za ciebie połowę roboty, co?

— Zaraz połowę! Byłaś kiedyś w takiej robocie, że tak oskarżasz? Więcej nudy jest tutaj — dodała oburzona — Wielce mi zajęcie obserwować umarlaki, można się zanudzić!

— Młoda jesteś, co ty możesz wiedzieć o pracy w szpitalu na intensywnej?

Dorota westchnęła zniesmaczona słownictwem Natalii i kucnęła znowu przy szafce, dając znać koleżance, że nie jest już zainteresowana konwersacją z nią.

Drażniła ją ta młoda osoba. Była z nią dopiero trzeci raz na zmianie, a już miała dosyć. z żalem wspomniała swoją wieloletnią współpracownicę Iwonę, pełną profesjonalizmu, oddaną w swoim zawodzie oddziałową, która dopiero co odeszła na zasłużoną emeryturę. Iwona wprowadziła Dorotę do zawodu niemal 30 lat temu. Cierpliwie i łagodnie tłumaczyła wszystko od podstaw i nigdy nie śmiała się z Doroty, która tuż po studiach pielęgniarskich była odrobinę zadufana w sobie. Wkrótce dzięki Iwonie zrozumiała, jak dużo jeszcze musiała się nauczyć i że sama teoria, nawet zdana na piątki, daleko odbiega od praktyki w szpitalu. Mimo różnicy wieku szybko zostały też przyjaciółkami. A teraz zamiast przyjaznej duszy, miała na zmianie pyskatą młodą kobietę.

Wciąż się z Iwoną przyjaźniły, więc kiedy Dorota zadzwoniła wczoraj do niej, z niekłamanym żalem opowiadając o młodej pielęgniarce, którą musi się opiekować na zmianie, Iwona jak zawsze z cierpliwością ją wysłuchała, a potem dała całą garść dobrych rad. Co z tego, kiedy Dorota nie umiała ich wcielić w życie?

Kiedy zobaczyła trzy dni temu Natalię, pomyślała sobie, że teraz ona odda swoją wiedzę i zaangażowanie młodej dziewczynie. Spłaci dług, który zaciągnęła lata temu, ucząc się za darmo od Iwony, tak jak Iwona dała jej to, co zyskała też przed laty od kogoś z poprzedniego pokolenia. Zamarzyła, że zostanie dla niej niczym matka oddziałowa, pełna dobrych rad i troski. Szybko jednak zmieniła zdanie. Natalia nie była zainteresowana wiedzą, pacjentami. Nie przypominała Dorocie siebie samej, zarozumiałej odrobinę, kiedy zaczęła pracę po studiach. Nie przypominała Dorocie nikogo, kogo znała w swoim i starszym pokoleniu. Natalia była piękna, powabna i zainteresowana wyłącznie plotkami szpitalnymi i sobą.

Z zamyślenia wyrwał Dorotę irytujący szczebiot Natalii, jakby irytująco piękne ciało to było za mało.

— A ten policjant na korytarzu w sumie po co przesiaduje? Myślą, że ona im ucieknie, jak ledwo co ducha nie wyzionęła? — Natalia zaśmiała się głośno, rozbawiona tym, co powiedziała — Widziałaś, jak on tu zerka? Przystojny gość! Mógłby być odrobinę wyższy, jak na policjanta jakieś 180cm tylko ma, ale co tam! Przyjrzałam się mu godzinę temu i ewidentnie miałby ochotę mnie zagadać, ale ma obrączkę na palcu, to go nie zachęcałam jakoś specjalnie.

— A obrączka ci w czymś przeszkadza? — Dorota sarkastycznie przerwała wywód Natalii — Doktor Jachimowicz też ma obrączkę, dwójkę maleńkich dzieci i nie widziałam, by jakoś specjalnie przeszkadzał ci ten fakt we flirtowaniu jeszcze dziś rano!

Natalia roześmiała się jeszcze głośniej, zupełnie nie przejmując się widokiem uniesionych u koleżanki gniewnie brwi, jakby takie komentarze były dla niej chlebem powszednim.

— Oj tam! Policjant a lekarz! Też mi porównanie — Natalia przyjrzała się swoim paznokciom u prawej dłoni, delikatnie odgryzła wystającą skórkę przy kciuku i rzuciła w przestrzeń, nie patrząc na Dorotę — Jak kraść, to miliony!

— Nie rozumiem! — żachnęła się Dorota, po czym ściszyła głos niemal do szeptu, orientując się, że młody policjant stał tuż przy drzwiach. Jego barczysta sylwetka była wyraźnie widoczna na tle wewnętrznego okna sali OIOM — Jakie miliony? o czym ty mówisz?

Natalia spojrzała z politowaniem prosto w oczy Doroty i nie przejmując się, że policjant na zewnątrz może ją usłyszeć, wypaliła z impetem.

— Ile może zarobić policjant, a ile lekarz?

— Natalia, zlituj się! To są żonaci mężczyźni! — Dorotę aż zatkało.

— Dlatego żonaty policjant niech sobie zostanie żonaty, a jak odczepiać wagonik, to nie pusty.

— Jaki znowu wagonik, dziewczyno, o czym ty do mnie mówisz? Co to za nowomowa?!? — Dorocie drżały wargi. Nie miała pojęcia czy irytuje ją ta dziewczyna i to, co wygaduje, czy to, że nie do końca rozumie, o czym ona do niej mówi. A to by oznaczało, że nie nadąża za tokiem myślenia młodego pokolenia.

— Ojej, nie bulwersuj się — Natalia powiedziała to znudzonym tonem, dając do zrozumienia, że reakcja Doroty na jej słowa niewiele ją obchodzi — Tak się mówi, że nie ma wagonika, którego nie można odczepić. w sensie nie ma małżeństwa na stałe. A jak zadawać sobie trud, to niech chociaż wagonik ma swoją cenę, co nie?

— Jesteś cyniczna, droga panno – Dorota fuknęła, kiedy dotarł do niej sens słów Natalii i to, jak bezpardonowo patrzyła na swoją przyszłość. Chciała zakończyć rozmowę i nie brnąć w większe absurdy, bo czuła, że ta wymiana zdań nie skończy się dobrze dla nikogo.

— Taki jest świat — Natalia wzruszyła ramionami i wskazała ręką na łóżko pod oknem — Zobacz, opiekujesz się tutaj być może morderczynią, bo przecież nikogo normalnego nie pilnuje policjant, kiedy jest nieprzytomny. i to cię nie bulwersuje, a bulwersuje cię, że jak świat światem małżeństwa się rozpadają. Jesteś boomer, droga koleżanko!

Dorota dostrzegła błysk satysfakcji w błękitnych oczach Natalii. Nie znalazła w swojej głowie odpowiedniej riposty na czas, więc pozostało jej tylko obserwować, jak zabójczo zgrabne, nagie nogi młodej pielęgniarki znikają za szklanymi drzwiami, a cień policjanta natychmiast prostuje się w żołnierskiej postawie. Była pewna, że młody chłopak wciągnął brzuch na widok Natalii, a kiedy go minęła, patrzył na jej zgrabne nogi z takim samym podziwem, jak ona.

2.

Komisarz Robert Sowa zaparkował pod miejskim szpitalem i zanim wysiadł z samochodu, wyciągnął z kieszeni zmiętą paczkę i papierosa z niej. Wyrównał palcami nieco skrzywionego Viceroya i wsadził sobie do ust, zastanawiając się, czy zapalić go czy odłożyć z powrotem. Przez chwilę obracał papierosa w palcach, wciąż niezdecydowany. Nie wiadomo skąd przypomniał sobie, że markę tych papierosów dekady wcześniej reklamowali lekarze i planowano także zachęcać do palenia tytoniu przez dzieci. Czasy błyskawicznie się zmieniały i obecnie nie tylko wycofywano tę markę z kraju, ale usilnie próbowano oduczyć ludzi palenia. Niestety do tego trendu skłoniła się też jego żona, więc nie miał ostatnio lekkiego życia z nią.

Obiecał w Sylwestra, że rozprawi się ze swoim nałogiem, ale między Bogiem a prawdą marnie mu ta obietnica wychodziła. w domu po prostu oszukiwał, wynajdując sobie prace w ogrodzie lub piwnicy i jak nigdy wcześniej, bardzo dbał o regularne wynoszenie śmieci z kuchennego wiaderka. Najtrudniej było w niedziele, bowiem żona twardo obstawała przy dniu bez pracy zawodowej, mimo że nie byli zbyt religijni. Wypełniała każdą niedzielę zajęciami z dwójką ich synów od rana do wieczora, więc zdarzało się, że wyczekiwał poniedziałku, jak nikt nigdzie na kuli ziemskiej, mimo że lubił spędzać czas z synami. Chłopcy dorastali. Ojciec jako bohater domu coraz częściej przegrywał z rówieśnikami lub komputerem i grami, starali się więc z ich mamą chociaż w niedzielny dzień przypomnieć dzieciakom, że jeszcze istnieją. Na razie z sukcesami, ale czuł, że takich dni będzie coraz mniej.

Jednak zapalił. Zaciągnął się z przyjemnością dymem głęboko do samych płuc i zadowolony oparł głowę o zagłówek. Nie spieszyło mu się specjalnie. Wiedział, że prawdopodobnie i dzisiaj nie zostanie wpuszczony do pacjentki i niczego nowego się nie dowie, ale szef kazał mu monitorować sprawę, więc przyjeżdżał regularnie co kilka dni do szpitala w nadziei, że sprawa ruszy w końcu z miejsca. Obrzucił spojrzeniem wielki, czteropiętrowy gmach przed sobą. Od dziecka czuł awersję przed takimi przybytkami, jakby podświadomie bał się szpitala. Tego strachu nie potrafił stłumić także wtedy, gdy rodzili się jego synowie i stoczył ogromną bitwę z żoną, ale odmówił pobytu podczas porodu. Nie wyobrażał sobie wielogodzinnego oczekiwania na narodziny na sali porodowej.

Nie lubił od jakiegoś czasu swojej roboty. Czuł zmęczenie i coraz częściej myślał o spokojnej emeryturze i może jakimś dodatkowym zajęciu tylko dla podreperowania budżetu domowego, gdzie nie musiałby oglądać ciał bez głów, szukać psychopatycznych zbrodniarzy lub znajdować nieboszczyków w totalnym rozkładzie. Walczył pomiędzy chęcią pójścia na emeryturę a zastaniem krawężnikiem. Właściwie już podjął decyzję, zostało mu tylko własne przemyślenia przekuć w czyn i pożegnać się z dotychczasowym zajęciem. Czuł, że się starzeje wewnątrz duszy, rutyna powoli i ostatecznie odzierała go z marzeń, kawałek po kawałku, jakby jadła tort truskawkowy i wciąż była nienażarta, dlatego otwierała paszczę, łapała kęs i żuła, bezczelnie patrząc, jak z roku na tok ubywa go. Nie miał takich emocji jak kiedyś, a energia, z którą rzucał się w wir pracy i rozwiazywanie zagadek dawno uleciała i często mówił sobie, że nie bardzo pamięta, jaki był dziesięć lat wstecz. To nieprawda, musiałby okłamać samego siebie, bo doskonale pamiętał, kim był kiedyś. Wystarczyło, że zamknął oczy, a ukazywał mu się obraz podrośniętego chłopca, który bez pardonu wchodził do sklepu i niespecjalnie się ukrywając, ładował do kieszeni batony, czekolady lub piwo. Nakryty, a często starał się, by zostać zauważonym, bo tylko wtedy była przednia zabawa i adrenalina krążyła w jego żyłach, wybiegał ze śmiechem, a kiedy znajdował się w bezpiecznej odległości, pokazywał fuck you goniącej go postaci. Był wysoki, szczupły, zwinny jak ryba i bardzo szybki. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich walorów.

Rok temu prowadził sprawę morderstwa dwójki maleńkich dzieci i ich matki, których zabił z zimną krwią ojciec i mąż, a potem zgłosił się na Komendę. To go przerosło, mimo że sprawa była prosta i niezbyt czasochłonna. Nad ciałami tych dzieci płakały wielkie jak dęby chłopy, w tym on, skrupulatnie zatajając przed kolegami, że się porozklejali. Ciałka rocznego i czteroletniego dziecka rozwaliły ich psychikę natychmiast, gdy tylko weszli do tego domu. Pamiętał dziecięce twarzyczki tak wyraźnie, jakby zobaczył je dopiero przed chwilą. Obie buzie spokojne, jakby spały po przeczytaniu im bajki na dobranoc. Nie mieściło im się w głowie, że dorosły, któremu ufały najbardziej na świecie, przerwał ich niewinne życia w brutalny sposób, przecinając małe gardełka kuchennym nożem. Nigdy wcześniej nie czuł się tak bezradny i wściekły równocześnie. Czuł ogromną ulgę, że to nie on musiał przesłuchiwać ich ojca, bo nie był pewny, czy jest w stanie zachować zimną krew i nie spuści przypadkiem porządnego lania gnojowi. Tak o nim mówili. Gnój.

I jak tu rzucić papierosy?

Cisnął przez okno niedopałek i z trudem wygramolił się z pojazdu. Poklepał się po kieszeniach spodni i kiedy w jednej z nich usłyszał znajome grzechotanie, sięgnął dłonią i wyciągnął miętowe tik-taki. Wrzucił sobie na dłoń trzy sztuki, a potem rozgryzł w zębach, by zniknął zapach papierosów.

Przypomniał sobie, że musi zmienić smak cukierków, bo żonie w końcu wydało się podejrzane, że ciągle od niego czuć zapach mięty. Wąchała go starannie po każdym powrocie z pracy, ale zawsze miał wymówkę, że koledzy palą dużo, stąd smród ubrania. Kręciła niedowierzająco głową, ale niczego nie mogła mu udowodnić. Powinna pracować w policji zamiast niego i dałby sobie rękę uciąć, że byłaby wyśmienita w tym zawodzie. Nikt tak nie potrafił łączyć kropek, zadawać dociekliwe pytania, wiercić dziurę w brzuchu i niczym radarem wyczuwać niewinne kłamstewko, jak jego żona Alina. Kochał ją za to z całego serca i równie mocno bał się, kiedy coś przeskrobał. A palenie papierosów ewidentnie należało do grzeszków na jego sumieniu.

Był honorowy. Przyjaźń to dla niego była przyjaźń do śmierci. Kiedy z największym przyjacielem z bidula przyrzekali sobie przyjaźń i wierność po grób, przecięli sobie nadgarstki starym, zardzewiałym scyzorykiem, po czym zmieszali swoją krew, krzyżując ze sobą dłonie, by nadgarstki stykały się ze sobą. Scyzoryk i przysięgę schowali w metalowej puszcze po ciastkach, którą Robert ukradł kucharce z szafki. Puszkę zakopali pod jedyną brzozą nad jeziorem nieopodal bidula.

Po raz pierwszy nie dotrzymał danego słowa, ale nie umiał rozstać się z nałogiem dla żony. Nie tym razem. Za każdym razem usprawiedliwiał się, że ofiarował jej tak dużo z siebie, że osiągnął już pułap i więcej nie potrafi.

Podciągnął spodnie w pasie opadłe nieco z powodu nadmiernego tłuszczu na brzuchu, którego dorobił się w ostatnim roku i trzasnął drzwiczkami samochodu. Nieco za głośno i za mocno, ale nie zwrócił na to uwagi.

W szpitalu na parterze grzmiało jak w ulu. Wiedział, że parter zajęty jest przez pokoje specjalistów, więc na wszystkich korytarzach kłębił się tłum ludzi, oczekujących na wizytę. Przebijał się przez z nich w stronę windy, starając się nie potrącić ludzi o kulach, z temblakami na ręce czy wręcz na wózkach inwalidzkich.

Maleńki, niespełna dwuletni chłopiec biegał po wąskim korytarzu od ściany do ściany, dotykając ręką w gipsie brązowej farby. Sowa domyślił się, dlaczego mały smyk musi nosić teraz gips aż do łokcia. Jego matka chodziła za nim krok w krok, poprawiając co chwila spadającą torebkę z ramienia, kiedy tylko pochylała się nad chłopcem.

Odetchnął z ulgą, gdy winda otworzyła srebrne drzwi niemal natychmiast, gdy do niej podszedł, zanim zdążył nadusić guzik. Ustąpił miejsca starszej kobiecie, poruszającej się z trudem. Pchała przed sobą balkonik na kółkach i Sowa pomyślał, że to musi być genialny wynalazek dla starszych osób. Balkonik miał siedzisko, na którym starsza pani dość nieroztropnie postawiła swoją torebkę. Ktoś musiałby powiedzieć kobiecince, że to prowokacja dla złodzieja, ale nie miał do tego dzisiaj głowy. Wsiadł do obszernej kabiny, naciskając przycisk z numerkiem 3, a winda syknęła, zasunęła grube drzwi i delikatnie ruszyła w górę.

Drzwi ponownie syknęły cicho, kiedy dotarł na trzecie piętro i otworzyły się bezszelestnie. Tutaj panowała prawie cisza. Nikt nie czekał przed drzwiami windy, by do niej wsiąść. Korytarz wydawał się jaśniejszy i przestronniejszy, niż na holu głównym, ale to pewnie przez ilość światła, które wpadało przez ogromne okna. Do jego uszu dochodziły ciche rozmowy z otwartych pokoi pacjentów, ale dało się odczuć, że na tym piętrze czas płynie zupełnie inaczej niż na dole.

W głębi korytarza dostrzegł wysoką brunetkę opartą o parapet okna. Jedną nogę ugięła w kolanie i oparła bosą stopę o kaloryfer. Biały chodak pozbawiony ludzkiej stopy stał samotnie na wykładzinie. Pielęgniarka wysunęła biodra odrobinę do przodu, co nadało jej sylwetce zalotności i finezji. Dłonie trzymała w kieszeniach dość krótkiego fartucha, odsłaniającego niesamowicie długie, opalone nogi. Przyjrzał im się z prawdziwym podziwem. Nie mógł się powstrzymać, by w myśli nie ocenić i nie dać kobiecie dobrej dziesiątki na dziesięć, mimo że z tej odległości nie widział jeszcze jej twarzy. Wystarczył mu widok gęstych, ładnie układających się włosów, spływających lekkimi falami na ramiona. Podniosła jedną dłoń i kokieteryjnie chwyciła w palce wąski kosmyk, by po sekundzie niedbałym ruchem założyć go za ucho. Wiedział, że ten ruch wcale nie jest niedbały, a starannie wyreżyserowany. i wiedział po co.

Tuż obok młodej pielęgniarki stał wysoki i dość chudy mężczyzna. z daleka wydawać by się mogło, że tylko uważnie słucha, spoglądając nieco w dół na twarz młodej kobiety, ale komisarz Robert Sowa dostrzegł u niego lekki, na pograniczu czułości wobec rozmówczyni, uśmiech. Lekarz oparł dłoń o ścianę na wysokości głowy pielęgniarki. Jej włosy muskały jego palce zdaje się przez przypadek, ale dobry obserwator, a takim był komisarz, wiedział, że tam nie ma przypadku. Jest chemia pomiędzy ciałami przyszłych kochanków, nawet jeśli jedno z nich wciąż nie zdaje sobie z tego sprawy i udaje, że trzyma palec na pulsie.

Komisarz Sowa zbliżył się już na tyle blisko, że powinien być dostrzeżony, ale ani lekarz, ani pielęgniarka nie zwrócili na niego uwagi. Chrząknął więc jednoznacznie i dopiero wtedy lekarz cofnął opartą o ścianę dłoń i spojrzał na komisarza lekko poirytowany, bez odrobiny zmieszania.

W tej samej sekundzie rozpoznał komisarza i wyciągnął dłoń na powitanie.

— Wystarczy zadzwonić, nie musi się pan osobiście fatygować tak często. To szpital, tutaj zmiany nie zachodzą tak spektakularnie, jak w pogodzie — powiedział lekarz, puszczając dłoń komisarza.

Pielęgniarka zachichotała, pokazując lekarzowi, jak bardzo go podziwia za dowcip, ale kiedy napotkała zimne spojrzenie Roberta Sowy, spuściła głowę i dość spiesznie odeszła.

— Bardzo to ładna metafora, ale proszę następnym razem nie bawić się przy mnie w kogucika, panie doktorze — komisarz Sowa zmierzył lekarza, dając mu do zrozumienia, kto tu rządzi i dodał — Szanujmy swoją pracę. Moja nie polega na wydzwanianiu do szpitala, gdzie nikt nie podnosi słuchawki na oddziale, włącznie z pana komórką. Mnie płacą za to, że pana doktora odwiedzę. Czy możemy zatem przejść do sedna? Jak pacjentka?

Doktor Piotr Jachimowicz zaczerwienił się niczym nastolatek złapany na papierosie za zaułkiem szkoły. Wiedział, że przesadził i zachował się mało profesjonalnie. Pomyślał nawet, karcąc się w myślach, że ta dziewczyna odbiera mu rozum i musi nad tym popracować.

Gestem wskazał komisarzowi pokój lekarski. Kiedy znaleźli się w środku, zamknął starannie drzwi i dopiero wtedy odezwał się ponownie.

— Ja rozumiem, że pana szefowi się spieszy i chciałby zamknąć sprawę, ale nie można jeszcze przesłuchać pacjentki, mimo że leczenie przebiega dobrze i zgodnie z planem.

— Co to znaczy dobrze?

— To znaczy, że stan jest stabilny, organizm się regeneruje, ale pacjentka dopiero zaczyna odzyskiwać mowę. Ma też problemy ze wzrokiem i wciąż nie wiemy, czy uda nam się uratować drugie oko. Rana twarzy jest bardzo poważna, chociaż goi się prawidłowo.

— Kiedy można liczyć na rozmowę z nią? — komisarz Sowa podszedł do stolika i bez pytania nalał ze szklanego dzbanka do stojącej szklanki wodę, pilnując, by pływające plastry cytryny nie wypadły mu z naczynia. Dopiero wtedy pytająco spojrzał na lekarza, a kiedy ten kiwnął mu przyzwalająco, wypił duszkiem wodę i odstawił szklankę.

— Nie wiem — doktor Jachimowicz usiadł w fotelu, założył noga na nogę i odgarnął grzywkę z czoła — Musicie zrozumieć, że to są trudne procesy. Nie wiemy, co się stało. Gardło było trochę podrażnione rurką, ale obecnie nie ma takich przeszkód, a mowa wraca bardzo powolnie i widać, że pacjentka ma poważne problemy ze złożeniem pojedynczego słowa. Doznała poważnego wstrząsu mózgu i mimo że nie ma obecnie żadnego ucisku czy krwotoku mózgowego, nie znamy skali uszkodzeń. Fizycznie, po rezonansie, jesteśmy w stanie powiedzieć, że mózg nie jest uszkodzony, ale to wszystko, co mogę panu na dziś dzień powiedzieć, bo medycyna nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania. My także czekamy na reakcję pacjentki na leczenie, by móc wiedzieć, co dalej.

Wstał z fotela i rozłożył ręce.

— Czas, czas, czas i jeszcze raz czas — dodał — Nie jestem w stanie przyspieszyć dochodzenia do zdrowia, mimo ogromnych chęci i żadne naciski tu nie pomogą. Mógłby pan też pomyśleć o zwolnieniu tych biednych policjantów. Nie mają innego zajęcia na mieście? Ta pacjentka naprawdę jeszcze długo nie ucieknie. To nie film akcji. w realnym życiu rzadko pacjent wyrywa sobie wenflony, kradnie odzież lekarzowi i wybiega na ulicę. A ci młodzi ludzie bezczynnie siedzą godzinami na krzesełku. Litości!

— Nikt nie naciska — komisarz Sowa rozejrzał się po skromnym wyposażeniu lekarskiego pokoju, w którym był już wielokrotnie w ostatnim czasie i zawsze wychodził z niczym — To nie moja decyzja, ale mogę porozmawiać z przełożonym oczywiście. Trudno tu nie przyznać panu racji, sam bym takiej decyzji nie podjął. Chciałbym na nią zerknąć. Na pacjentkę znaczy.

Doktor Piotr pomyślał sobie, że ten palant z policji mu nie wierzy, ale bez słowa podszedł do drzwi i gestem wskazał drogę, mimo że komisarz znał ją doskonale. w milczeniu podeszli do wielkiego okna, oddzielającego pokój OIOM od korytarza.

Żaluzje pozwalały zajrzeć do środka sali, w której stały obok siebie trzy takie same łóżka z szeregiem monitorów, każdy po lewej stronie wezgłowia. Tylko jedno łóżko pod samym oknem było zajęte, a postać tam leżąca niemal nie odróżniała się kolorem twarzy od białej pościeli poduszki. Nie miała już w ustach rurek, ale cały komplet różnokolorowych kabelków wciąż łączył ją z hałasującymi urządzeniami. Nie ruszała się, jakby spała albo wciąż była nieprzytomna.

— Zostawię tu pana, a sam wrócę do pracy — lekarz odwrócił się na pięcie, nie czekając na słowa pożegnania od komisarza.

Nie wie, czy w ogóle by się takowych od niego doczekał, bo wyglądało na to, że komisarz Sowa zupełnie odpłynął myślami.

Splótł ramiona na piersi i nie odrywał wzroku od postaci w pokoju OIOM za wewnętrznym oknem z białą roletą, teraz rozsuniętą. Nie zareagował ani na pożegnanie lekarza, ani na stojącego wciąż na baczność młodziutkiego posterunkowego o bladej twarzy i niemal łysej głowie bez czapki.

Kilka metrów za szybą, na łóżku pod oknem, leżała kobieta w nieokreślonym wieku. Patrzył, jak pielęgniarka albo salowa podniosła lekko oparcie, umożliwiając mu tym samym po raz pierwszy zobaczyć nieco więcej niż tylko leżącą postać. Kobieta poprawiła poduszkę pod plecami pacjentki, otuliła ją kołdrą i włożyła pod brodę ręcznik. Powolnym ruchem nabierała na łyżkę odrobinę zupy z małej miseczki i z ogromną czułością wkładała łyżkę do ust kobiety, mówiąc coś do niej jednocześnie.

Czyli nie była nieprzytomna i nie spała, pomyślał komisarz.

Pacjentka bardzo powoli i z dużym wysiłkiem zgarniała wargami z łyżki zmiksowany płyn w kolorze marchewki, dopiero za czwartym razem opróżniając ją do czysta. Pielęgniarka za każdym razem chwaliła ją uśmiechem za ten wyczyn.

Komisarz Sowa wpatrywał się w twarz chorej. Połowę głowy wraz z okiem przysłaniała gruba warstwa bandaży. Wiedział ze zdjęć w aktach, że pod materiałem kryła się ogromna rana od brody aż po czoło, która z całą pewnością oszpeci kobietę do końca życia. Na fotografiach wyglądało to przerażająco. Nie wiedział, ile ma dokładnie lat i jak się nazywa. Mogła mieć lat trzydzieści, ale równie dobrze mogłaby mieć lat czterdzieści kilka. Nie była stara, ale też nie najmłodsza. Dla nich była NN, zupełnie jakby była numerem. Nie pierwszym i nie ostatnim NN, jaki spotkał w swojej zawodowej karierze, ale w dziwny sposób mocno go intrygowała.

Samochód, którym się rozbiła, należał do zamordowanego w biały dzień mężczyzny i dlatego kobieta NN trafiła na jego biurko jako podejrzana albo świadek, w co wątpił. Sprawa na pierwszy rzut oka wydawała się prosta i nieskomplikowana, a takie ostatnio lubił najbardziej. Sądził po przeczytaniu akt, że z dużym prawdopodobieństwem zabiła go z zimną krwią, a potem uciekła i rozbiła się pod miastem, jadąc za szybko. Klasyczny przypadek brawury, kończący się wypadnięciem z zakrętu wprost na olbrzymi dąb rosnący w pobliżu drogi. Samochód uderzył w metrowy pień lewą stroną, niemal się owijając wkoło. Ciało kobiety wypadło przez przednią szybę, spadając kilkanaście metrów dalej w krzaki, co paradoksalnie zamortyzowało upadek i uratowało jej życie, ale oznaczało też, że nie miała zapiętych pasów. Kto nie zapina pasów, wsiadając ze spokojem i bez nerwów do auta? Myślał.

Nie miała przy sobie żadnych dokumentów, telefonu, torebki. Nic, zupełnie nic.

Ale w oczywisty sposób to ona musiała być morderczynią, nikt inny, a Sowa musiał to tylko udowodnić. Łatwizna — pomyślał.

3.

Dorota Jaśkowiak uśmiechnęła się ciepło do smutnej kobiety. Jej stan poprawiał się z dnia na dzień, opuchlizna z twarzy i operowanych miejsc znikała bardzo szybko. Krwistoczerwone wybroczyny, które potem nabrały barwy fioletowej, teraz powoli zanikały, tworząc na skórze mozaikę zielono-żółtą. Pod grubym opatrunkiem z całą pewnością chowała się drobna, a może nawet wychudzona twarz. Widok wciąż był nieco groteskowy, kiedy tylko jednym okiem obserwowała otoczenie, pokój w którym się znalazła i personel opiekujący się nią.

Dorota widziała w tym spojrzeniu ogrom smutku i żalu, czasami odczytywała z niego niemal zwierzęcy strach, ale nie potrafiła ocenić, co go wywoływało.

Ciało goiło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i Dorota wiedziała, że jej pacjentka wkrótce opuści OIOM i zostanie przeniesiona na zwykły oddział chirurgii, co z jednej strony bardzo ją cieszyło, ale z drugiej z trudem o tym myślała, bo zdążyła zżyć się z tą zagubioną kobietą.

Lubiła się nią opiekować, nawet jeśli przekraczało to jej zwyczajowe obowiązki. Nie wiedziała, dlaczego milcząca do tej pory kobieta wzbudza w niej takie ciepłe uczucia. Gdzieś w głębi duszy traktowała ją niemal jak swoją bliską, a może po prostu jako niespełniona matka oddawała jej uczucia, których do tej pory nie miała komu okazać? Wiedziała, że nikt, poza nią, nie troszczy się o tę kobietę i to było dla niej bardzo dziwne. Przyzwyczajona do całego tabunu ludzi, odwiedzających chorych, których wręcz trzeba było siłą wyganiać do domów, rzadko spotykała kogoś tak bardzo samotnego, że nikt z rodziny nie przyniósł choćby piżamy.

To, że pacjentka nie mówiła do tej pory, otulało ją niewidzialnym płaszczem tajemniczości. Takiej tajemniczości, którą aż chce się odkryć za wszelką cenę z różnych pobudek. Czasami dlatego, że odczuwa się potrzebę pomocy, a czasami ze zwykłej ludzkiej ciekawości by odkryć to, co jest przed nami ukryte.

w połączeniu z niewątpliwą urodą swojej pacjentki, delikatnej jak płatek jaśminu, Dorota stworzyła sobie w głowie obraz dojrzałej kobiety z wyższych sfer. Czasami wręcz snuła niegroźne fantazje o niej. Siedziała w domu z kubkiem herbaty o smaku czekolady i śliwki, którą miała zwyczaj wypijać przed snem. Trzymała gorące naczynie palcami obu rąk, brała małego łyczka, by się nie poparzyć, a jej myśli uciekały do szpitala, do tej jednej sali OIOM, która też była jej drugim domem. Wyobrażała sobie, że kobieta zacznie z nią rozmawiać, opowiadać o sobie, a Dorota dowie się w końcu, co takiego wydarzyło się w życiu tej istoty, zanim znalazła się na jej oddziale.

Dorota nie do końca wiedziała, czy współcześnie można mówić o „wyższych sferach”, sama przecież miała wyższe wykształcenie, a jednak ta kobieta różniła się znacznie od innych kobiet, mijanych w sklepie czy na ulicy. Wyobrażała ją sobie siedzącą przy ulicznym stoliku we francuskiej kawiarni, z wielkim kapeluszem na głowie, trzymającą w wąskich dłoniach niebanalną filiżankę z kawą. Co prawda ścięto jej włosy w szpitalu na krótko, ale Dorota wyobrażała sobie, że włosy spod kapelusza wiją się gęstymi pasmami i opadają w puklach na ramiona i plecy.

Uśmiechnęła się jeszcze raz do pacjentki, nie zdradzając swoich myśli, które ją samą zaskakiwały. Czasami myślała, że są wręcz nieprzyzwoite, chociaż nie bardzo wiedziała, co takiego nieprzyzwoitego miałoby w nich być. Nigdy wcześniej nie miała fantazji dotyczących pacjentów, bez znaczenia jakiej płci.

Cały czas uśmiechając się w połowie do swoich myśli, a w połowie do niemej postaci, poprawiła poduszkę pod głową Joanny.

— Spróbuj się do mnie odezwać — prawie szepnęła do ucha kobiety, starając się, by jej głos brzmiał łagodnie niczym słowa matki, po czym usiadła na krzesełku obok łóżka — Wciąż nie wiemy kogo zawiadomić, że tutaj jesteś. Powiedz nam, jak się nazywasz? Możesz powiedzieć?

Jasno-błękitne oko patrzyło na Dorotę bardzo przytomnie i rozumnie. Ciemne rzęsy okalały lazurową tęczówkę lekko pod skosem, wysmuklając i tworząc migdałowy kształt. Przez wiele długich dni pielęgniarki i lekarze widzieli w tym spojrzeniu panikę i krzyk rozpaczy. Potem okulista powiedział, że prawdopodobnie jest to spowodowane tym, że pacjentka nic nie widziała. z czasem odzyskała ostrość widzenia i dzisiaj Dorota była pewna, że jej ulubiona pacjentka patrzy na nią, słyszy i rozumie, co się do niej mówi.

— Jo…anna

To zabrzmiało jak skrzek małej żabki, ale Dorota usłyszała wyraźnie imię. Głos doszedł do niej zupełnie niespodziewanie, więc niemal podskoczyła ze zdumienia.

— Joanna! Tak masz na imię? To wspaniale, duszyczko! Możesz mówić! Czy możesz powiedzieć dalej? Jak się nazywasz? Skąd jesteś? Kogo mamy zawiadomić? — Cieszyła się tak bardzo, że miała ochotę uściskać kobietę o imieniu Joasia i cudem się od tego powstrzymała.

— N…nniee — głos z trudem wydobywał się z gardła Joanny i Dorota widziała, że kosztowało ją to naprawdę wiele wysiłku.

Położyła palec na ustach, by kobieta nie traciła sił na słowa. Serce jej się łamało, gdy widziała, że ta patrzyła z paniką w tym swoim błękitnym oku wprost w oczy Doroty, usiłując przekazać spojrzeniem, co chciałaby powiedzieć.

— Nie bój się, duszyczko — Dorota pogłaskała ją po ramieniu — powoli, ze spokojem, nikt cię nie goni. Może chcesz napisać? Dam ci kartkę i długopis. Jesteś już w stanie utrzymać coś do pisania? Tak, ja wiem, że jesteś bardzo słaba, a mięśnie nie pracują tak dobrze, jak kiedyś, ale chociaż spróbuj.

Dorota rzuciła się w stronę biurka, zaprzeczając tym samym, że nie ma się gdzie spieszyć. Jej się spieszyło, jakby ta chwila, która się właśnie wydarzyła, miała w magiczny sposób zniknąć, a jej pacjentka ponownie zamienić się w bezwładny odwłok, który nie mógł się z nią skontaktować.

A może spieszyła się, bo chciała zaskarbić dla siebie całe to wydarzenie, jakby było tylko jej zasługą? Drżącymi rękoma przerzucała kartki na swoim biurku, usiłując znaleźć coś, na czym Joanna mogłaby swobodnie pisać, aż w końcu znalazła czysty zeszyt. Podbiegła do łóżka i podsunęła chorej stolik w ten sposób, by ta mogła swobodnie nakreślić chociaż kilka słów.

— Nnnie wiem…

Joanna poszukała wzrokiem oczy Doroty, a kiedy ta odwzajemniła spojrzenie, dostrzegła u Joanny strach i rezygnację. Nie, oko chciało jej powiedzieć coś naprawdę ważnego.

W jednej sekundzie Dorota zrozumiała to spojrzenie i z jej twarzy zniknęło wcześniejsze podniecenie, a rysy stężały.

— Czego nie wiesz, Joanno? Nie wiesz, jak się nazywasz? — patrzyła z przerażeniem.

Joanna nie kiwnęła głową potakująco, chociaż wydawało jej się, że tak zrobiła. Spróbowała wyrazić całą pustkę, którą miała w środku, jednym spojrzeniem, ale nie miała pojęcia, czy ta pielęgniarka umiała odczytać jej myśli.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: