Mój brat czarodziej - ebook
Mój brat czarodziej - ebook
Julek był niezwykłym bratem dla małej Irenki. Każda chwila z nim była intensywna, swoista, magiczna.
W kuchni warzył tajemnicze „miszkulancje”, w tekturowym pudełku miał kawałek dżungli z prawdziwym wężem i całkiem sam, jako zaledwie dziesięcioletni chłopiec, wybrał się w podróż do… Ameryki! Dojechał tylko do Sieradza, na szczęście, bo Irenka bardzo za nim tęskniła i odliczała godziny do jego powrotu.
Wrócił, i czary zaczęły się na nowo!
Barwna opowieść o dzieciństwie Julka i Irenki Tuwim. On stał się znakomitym poetą, ona – świetną tłumaczką literatury pięknej.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-862-5 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tylko skąd mieć pewność, że to prawda? Można myśleć, że gwiazdy nam sprzyjają, a fusy podpowiadają, jaką podjąć decyzję, ale skąd wiadomo, czy rzeczywiście tak jest?
Urodziłam się w Łodzi – czarnym, zakopconym mieście zakurzonych ulic i murów fabrycznych. Jakoś nie słyszałam szumu skrzydeł Anioła Stróża, nikt nie mówił mi, że moje gwiazdy są szczęśliwe, ani nie wróżył z kart wspaniałego życia. Nie było ani łatwo, ani sielsko-anielsko, tylko ponuro i szaro, więc nigdy bym nie pomyślała, że to moje miejsce, Łódź, może być zaczarowane… Okazuje się, że magia działa nawet w najzwyczajniejszej rzeczywistości, jeżeli – tak jak ja – ma się brata, który jest czarodziejem. I to dobrym czarodziejem (bo bywają też źli – co prawda to nie czarodzieje, tylko czarownicy…).
Mój brat, Julian Tuwim, to dobry czarodziej. _Towim_ po hebrajsku znaczy „dobry”, a to słowo bliskie naszemu nazwisku. A dlaczego czarodziej?
Opowiem Wam o nim.
Od samego początku, po kolei.
Jeśli chcecie, posłuchajcie.
Sami zdecydujecie, czy to czary…ZACZYNA SIĘ OPOWIEŚĆ STRASZNA I WESOŁA
Jak się urodziłam, to on już był. Miał cztery lata i szare oczy, którymi patrzył na mnie ciekawie.
– To twoja młodsza siostra – uśmiechnął się tata i pogłaskał go po głowie.
– Jak ma na imię?
– Irenka.
– I ręka… – powiedział mój brat, spojrzał na swoją dłoń, a potem się zamyślił.
– Najważniejsze, że ona ma czystą buzię, bez skazy – westchnęła mama. – Chociaż pięknością nie jest – spojrzała na mnie badawczo.
– Jest śliczna – stwierdził stanowczo tata i przytulił mnie do siebie. – Co ty robisz?! – krzyknął nagle i wyjął z rąk synka książkę, po której chłopiec mazał zapamiętale ołówkiem. – To Szekspir! _Romeo i Julia!_ – dodał z naganą i wygładził porysowaną okładkę. – Nie wolno pisać po książkach! – pogroził palcem.
Dopiero później dowiedziałam się, że mój brat ma na imię Julek i urodził się z wielką, ciemną plamą na policzku. Mama bardzo martwiła się z jej powodu i nazywała ją „myszą”. Ciągle jeździła z Julkiem do różnych lekarzy, którzy obiecywali, że znajdą lekarstwo na tę „mysz”. Niestety… Nic nie pomagało.
Pewnego razu do naszego domu przyszła Cyganka. Miała długi czarny warkocz, niesamowite oczy, kolorową spódnicę i mnóstwo brzęczących bransoletek na rękach. Nie mogłam oderwać od niej wzroku.
– Potrafię czarować i odczarowywać – szeptała i strzelała tymi swoimi oczami na wszystkie strony. – Mogę z ręki powróżyć.
– A czy mogłaby Cyganka powiedzieć mi…? – spytała mama nieśmiało.
– A cóż takiego by pani chciała wiedzieć, kochanieńka? Cyganka wszystko wie, Cyganka prawdę ci powie – w oczach kobiety błysnęły iskry.
– Chciałabym… – wyszeptała mama, a jej twarz zrobiła się czerwona – chciałabym wiedzieć, czy ta plama na policzku mojego synka to znamię, czy znak, że on będzie miał ciężki los?
Cyganka bardzo długo patrzyła na Julka. Zaczęłam się nawet bać, że tymi swoimi dziwnymi oczyskami wypali dziurę w jego policzku.
– Niech pani narwie ziela, kiedy miesiączek będzie w nowiu1 – powiedziała Cyganka wreszcie. – Zrobi woreczek z lnianego płótna i gorące zioła do niego wkłada, a potem, o północku, przykłada synkowi do tej plamy. Zobaczy pani, że zniknie.
Ale nie znikła. I mama dalej się zamartwiała.
Julek i ja lubiliśmy chodzić z mamą na spacery do parku Staromiejskiego, zwanego parkiem śledzia (bo dawniej znajdował się tam targ rybny). Był w nim staw, po którym pływały śliczne łabędzie, była pijalnia wód mineralnych z fontanną, a wzdłuż alejek rosły wielkie drzewa i stały greckie posągi. Można też było oglądać przedstawienia wędrownego teatru, który często rozkładał się w ogrodowej altance.
Pewnego razu u wejścia do parku spotkaliśmy dwie panie. Gdy mijaliśmy je w przejściu, usłyszałam, jak jedna z nich powiedziała głośno do drugiej:
– Na litość Boga jedynego! Czy ty widzisz, jaką ten chłopak ma straszną plamę na twarzy?!
Julek stanął jak wryty. Spojrzał ze strachem na mamę, która szła milcząca, ze zmarszczonym czołem, a potem spuścił głowę i pobiegł alejkami.
– Chodź! Nauczę cię czarów! – wołał, a ja biegłam za nim.