- W empik go
Mój ojciec, Paweł Jasienica - ebook
Mój ojciec, Paweł Jasienica - ebook
Fascynujące losy Pawła Jasienicy, a właściwie Leona Beynara, mogłyby stać się kanwą nie jednej, ale wielu książek. Przedwojenne Grodno i Wilno, pasje turystyczne realizowane w Klubie Włóczęgów z takimi osobowościami jak Czesław Miłosz. Po wybuchu wojny konspiracja i przynależność do Związku Walki Zbrojnej, tajny uniwersytet powszechny organizowany wraz ze Stanisławem Stommą, następnie walka zbrojna w AK i w brygadzie Zygmunta Szendzielarza, czyli słynnego majora „Łupaszki”. A potem równie burzliwe losy w PRL pod czujnym okiem bezpieki. Może właśnie tak intensywne doświadczanie wydarzeń historycznych spowodowało, że Paweł Jasienica stał się jednym z najlepszych pisarzy zajmujących się polską historią.
Ewa Beynar, córka Pawła Jasienicy, zebrała w niniejszej książce mnóstwo faktów, a także opowieści rodzinnych. Swoiste podsumowanie życia ojca napisały dokumenty, do których dotarła poprzez IPN.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7779-507-1 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyznaję, że poczułam potrzebę publicznej wypowiedzi po obejrzeniu teczki mojego ojca. Chciałam wtedy opisać kłamstwa Wiesława Gomółki z 1968 roku, kiedy publicznie zarzucał ojcu niegodne go zobowiązania w zamian za zwolnienie z więzienia. Napisałam więc do „Tygodnika Powszechnego” wyjaśniający artykuł, który redakcja wydrukowała bez wprowadzania jakichkolwiek zmian. Po raz kolejny zdecydowałam się na publikację, kiedy zupełnie wyprowadziło mnie z równowagi działanie stołecznej służby zdrowia, z którą miałam wątpliwy zaszczyt zapoznać się podczas choroby męża. Opisałam wtedy w „Gazecie Wyborczej” wszystkie głupoty, z którymi się zetknęłam. Ale żeby pisać książkę, o tym nie myślałam nigdy.
Po pewnym czasie i po dłuższych rozmowach z zaprzyjaźnioną już wtedy Dorotą Malinowską-Grupińską postanowiłam jednak, że spróbuję. W ostateczności, jeśli się nie uda, to będzie zmartwienie wydawnictwa. Pisałam przez parę miesięcy, wertując rodzinne papiery i zdjęcia i szukając źródeł w Internecie. Wspólnie z Dorotą stwierdziłyśmy, że książka powinna mieć wstęp profesora Bartoszewskiego. Zwróciłam się do niego z zapytaniem, czy zechciałby go napisać. Odpowiedział w swoim stylu, że uważa to za obowiązek. I oczywiście napisał. Zawsze wspominał swoją przyjaźń z Jasienicą i niejednokrotnie dawał jej wyraz. Książka, oczywiście po redakcyjnych poprawkach, ku mojemu zdziwieniu niezbyt licznych, ukazała się i nawet zdobyła czytelników. Zapraszano mnie na spotkania z nimi, znalazłam się w nowej roli w świecie dotychczas znanym mi z innej strony.
Minęło parę lat. Książki ojca wydał Prószyński i S-ka. Dorota, po rozstaniu się z tym wydawnictwem, założyła własne i niespodziewanie zaproponowała mi drugie wydanie mojej książki uzupełnione opisem późniejszych wydarzeń… Nie zdawałyśmy sobie jeszcze wtedy sprawy, jak bardzo książka o Jasienicy staje się coraz bardziej aktualna w dzisiejszych czasach.Splot okoliczności, w wyniku których w Trzeciej Rzeczpospolitej nie ukazywały się książki Pawła Jasienicy, skłonił mnie do tego, że ja, jedyna córka, postanowiłam spisać zapamiętane wydarzenia. Wydaje mi się ważne i istotne przedstawienie go nie tylko jako pisarza, ale także jako ojca. Przy okazji podejmuję próbę wyjaśnienia spraw, których on wyjaśnić nie mógł i nie zdążył.
Na ofiarowanym mi 16 października 1963 roku egzemplarzu Polski Jagiellonów tata napisał: Ewa! Nie zapomnij nigdy, że jesteś z Wilna, ani tego, że Twój praszczur podpisywał akt Unii Horodelskiej – po stronie litewskiej.
Jest takie podanie o początkach naszego rodu: Podczas walk z Turkami polski rycerz dostał się do niewoli razem ze swym giermkiem Beynarem – Tatarem. Skuto im razem nogi, aby uniemożliwić ucieczkę. Giermek odrąbał sobie nogę, aby ratować pana. Rycerz uciekł, a chan turecki, wzruszony bohaterstwem giermka, kazał go leczyć, po czym odesłał do Polski. Król nadał Beynarowi tytuł szlachecki, herb „Złota Goleń” i podarował mu nogę ze złota. Herb „Złotogoleńczyk” to inaczej „Nowina”. Według drzewa genealogicznego Beynarów początek rodu dał w 1380 roku Mikołaj Beynar, nasza gałąź pochodzi od jego syna Bartłomieja.
Mój pradziadek Ludwik Beynar, uczestnik powstania styczniowego, emigrował do Francji, gdzie ożenił się ze sfrancuziałą Hiszpanką Adelą Feugas. Z kolei ojciec babci, Wiktor Maliszewski, urodzony w Nantes, był synem powstańca z 1830 roku, który też znalazł się we Francji. W latach 60. XIX wieku Maliszewscy przesiedlili się do Rosji, podobnie jak Beynarowie.
Tata – Leon Lech – przyszedł na świat w tym samym mieście co Włodzimierz Ilicz Ulianow, czyli w Symbirsku nad Wołgą, 10 listopada 1909 roku jako drugie dziecko Mikołaja i Heleny Beynarów. Pierworodny, Janusz, urodził się 12 września 1907 roku w Jekaterynburgu, na samym wschodzie Rosji (w lipcu 1918 zamordowano tam cara Mikołaja II i jego rodzinę). Najmłodszą z rodzeństwa była Irena – urodziła się w Petersburgu 6 marca 1915 roku. Dziadek pracował jako agronom. Pierwszą pracę dostał właśnie w Jekaterynburgu. Jako potomek powstańca musiał osiedlić się na wschodzie Rosji. Jednak z biegiem czasu rodzina przemieszczała się coraz bardziej na zachód, aż w 1920 roku dotarła do Warszawy.
Babcia Helena
Dziadek Mikołaj
Z opowieści taty i jego pamiętnika wiem, że babcia Helena bardzo dbała o rozwój umysłowy swoich dzieci. Kultywowanie polskości, czytanie na głos odpowiednio dobranej literatury stanowiło w okresie rosyjskim rytuał. Języki polski, rosyjski i ukraiński dzieci poznawały w domu. Do nauki francuskiego angażowano nauczycielki. Po przyjeździe do Polski, kiedy Beynarowie znaleźli się w Warszawie, dziadek przez pewien czas nie miał żadnego zajęcia. Wtedy rodzinę utrzymywała babcia, wykorzystując swoją umiejętność haftowania. Żałuję, że nie zapytałam nigdy o to, kim byli zleceniodawcy tych prac. Kiedy synowie poszli do szkoły, zaczęły się problemy. Przekaz rodzinny głosił, że w warszawskiej szkole ojców marianów na Bielanach wpisano do dziennika: Beynarowie wdarli się do klasy jak tabun koni.
W latach 1921-1924 rodzina mieszkała w Opatowie, a następnie w Grodnie, gdzie ojciec zdał maturę w 1928 roku. Zachowane świadectwo z czwartej klasy Gimnazjum im. Bartosza Głowackiego w Opatowie nie świadczy o tym, że Leon Beynar był wzorowym uczniem – niedostatecznie z łaciny, której w przyszłości tak często używał, i zaledwie dobra ocena z zachowania się poza szkołą. Janusz którąś klasę repetował. Na świadectwie maturalnym, wydanym Lechowi po ukończeniu nauki w Państwowym Gimnazjum Męskim im. Adama Mickiewicza w Grodnie, widnieje zdanie, że absolwent jest „człowiekiem dojrzałym do studiów wyższych”. Stopnie miał raczej średnie, tylko z historii ocenę bardzo dobrą. Stopień dostateczny z matematyki był, moim zdaniem, nieco zawyżony.
Bracia Lech i Janusz, rok 1912
Uczeń
Wreszcie rodzina przeprowadziła się do Wilna i zamieszkała w domku na Zwierzyńcu, przy ulicy Jaskółczej 4. Dzieci dorosły, a rodzice zapewnili im możliwość studiowania. Janusz został agronomem, Irena lekarką, a że Lech będzie historykiem, wszyscy wiedzieli od dawna. Od dzieciństwa interesowała go tylko przeszłość, pochłaniał mnóstwo historycznych książek. W 1928 roku rozpoczął studia z zakresu historii na wydziale humanistycznym Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie.
Rodzina w komplecie
Mamę, Władysławę Adamowicz, urodzoną w Wilnie 4 stycznia 1904 roku, wcześnie osieroconą, wychowywały dwie starsze siostry (Stanisława i Wacława). Obie ukończyły szkołę średnią o kierunku pedagogicznym na tajnych kompletach im. M. Wysłouchowej w Wilnie, a następnie Seminarium Nauczycielskie im. Elizy Orzeszkowej w Warszawie i zostały nauczycielkami. Nigdy nie powychodziły za mąż, nie tyle z powodu braku adoratorów, ile z przekonania wpojonego w tej szkole, że chcąc dobrze uczyć i wychowywać cudze dzieci, nie można mieć własnych. Zajęły się młodszą siostrą, której zapewniły nie tylko naukę w dobrej szkole (im. Elizy Orzeszkowej w Wilnie), ale też na Wydziale Chemii Uniwersytetu Stefana Batorego. I tak moi rodzice poznali się na studiach.
Obydwoje należeli do Klubu Włóczęgów, uprawiali wioślarstwo sportowe i turystyczne, uczestniczyli w różnych wycieczkach i studenckich imprezach. O tym można przeczytać w Pamiętniku: Wstąpiłem do takiej organizacji, która w ogóle nie miała sztandaru, bo go zastępował olbrzymi, dwumetrowej chyba długości kij pielgrzymi, ozdobiony u góry pękiem czerwonych i żółtych sznurów. Nosiliśmy duże czarne berety sukienne z chwostem czerwonym, żółtym lub złotym, co zależało od wysługi i posiadanego stopnia. Był to Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich, przez jednych uważny za tonącą w najdzikszej rozpuście odmianę masonerii, przez innych zaś wyszydzany jako zgromadzenie cnotliwych harcerzyków. Opowiadano, że Włóczęgom nie wolno palić ani pić… Każdy z nas miał przydomek, wybrany i zatwierdzony przez kolegów. Mnie przypadło miano Bachusa, co stanowiło przesadne doprawdy uczczenie mych zasług, zamiłowań i możliwości (…) Uchodziło za pewne, że Klub Włóczęgów jest antytezą korporacji i to była prawda, nie ujęta jednak w żaden statut, bośmy go, wbrew obowiązującym przepisom administracyjnym, wcale nie posiadali… my kochaliśmy przyrodę, przestrzeń, plener. Spędzenie niedzieli w mieście hańbiło. Należało iść kupą na włóczęgę gdziekolwiek, do Suderwy, na Zielone Jeziora, do Sorok Tatarów, zawsze z zapasem żywności w plecakach, ale bez kija – symbolu, gdyż to by był proceder zbyt uroczysty jak na nasze gusta… Włóczęgi fizyczne odbywały się w niedzielę, sobotnie zaś wieczory poświęcone bywały włóczęgom duchowym. W tym celu gromadziliśmy się w przydzielonym nam przez rektora lokalu na Bakszcie, w najstarszej dzielnicy Wilna. Była to parterowa, chłodna i posępna sala w wiekowej budowli Bursy Akademickiej. Po drugiej stronie ulicy stało gmaszysko, w którym mieściła się ongi pierwsza w Wielkim Księstwie loża masońska, bodaj Cnotliwy Litwin Pod Gwiazdą Północy. Najwcześniejsza debata, w jakiej uczestniczyłem dotyczyła światowej wówczas sensacji literackiej, powieści Remarque’a „Na Zachodzie bez zmian”. Jeden temat był tylko wykluczony z tych zebrań: polityka. W Klubie zdecydowanie przeważali liberałowie, nawet późniejsi komuniści nie zdążyli jeszcze wtedy wyrzec się bezdroży wolnomyślicielstwa. Było również kilku endeków.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej