Mój Paryż, moja miłość - ebook
Mój Paryż, moja miłość - ebook
Piętnaście lat temu młoda Polka opuściła kraj, by zamieszkać w Paryżu. Tu z nastolatki stała się dojrzałą kobietą. Jak ułożyć sobie życie w mieście które potrafi zarówno uwieść jak i pokazać ciemną stronę? Fascynująca opowieść o pierwszych miłościach i rozczarowaniach, karierze modelki, typowych paryżanach i miejskich sekretach...
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-591-7 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Paryż pokochałam od pierwszego wejrzenia, mimo że on nie odwzajemniał mojego uczucia. Najpierw szydził ze mnie, młodej, naiwnej i niedoświadczonej łodzianki, która przyjechała z pustym portfelem i głową pełną marzeń. Później traktował mnie bezlitośnie, skazując na łaskę i niełaskę nie zawsze miłych i uprzejmych paryżan. Ostatecznie jednak mnie zaakceptował i wziął pod swoje skrzydła. Dziś jak stare dobre małżeństwo czasami się kłócimy, często się nie zgadzamy i wytykamy sobie słabe strony, jednak zawsze potrafimy dojść do porozumienia. Bo Paryż bywa zmienny jak kobieta, raz zachwyca, innym razem rozczarowuje. Czasami urzeka, a kiedy indziej zawodzi. Skrywa wiele sekretów, ale dzieli się nimi tylko z wybranymi. Chociaż ma wiele wad, potrafi oczarować i zawrócić w głowie. Brudne i tłoczne, lecz także piękne, tajemnicze i magiczne – takie jest miasto, w którym mieszkam już od kilkunastu lat. Bo Paryż, który kocham i o którym wam opowiem, składa się z przeciwieństw i właśnie dlatego jest wyjątkowy.Paryżanie
Wysiadając na lotnisku Charles’a de Gaulle’a z komfortowego i prawie pustego samolotu Air France, po raz pierwszy stanęłam na francuskiej ziemi. Od Paryża dzieliło mnie już tylko kilka kilometrów. Miałam szesnaście lat, głowę pełną marzeń, serce wypełnione nadzieją, wrażliwą duszę, uśmiech na twarzy i… najgorszy styl, jaki można sobie wyobrazić. W dniu przylotu do światowej stolicy mody byłam ubrana w jeansowe ogrodniczki, pomarańczowy podkoszulek i szare vansy. Wyróżniałam się na tle otaczających mnie ludzi, bynajmniej nie pozytywnie.
Przez kolejne tygodnie przekonywałam się, że nie tylko ubiór odróżnia mnie od paryżan. Byłam ich przeciwieństwem pod prawie każdym względem. Po wielu latach pobytu w tym wyjątkowym mieście nauczyłam się tutejszych reguł gry. Po dokładnej analizie sposobu życia paryżan zrozumiałam ich, zaakceptowałam, a ostatecznie sama stałam się taka jak oni. W Paryżu, inaczej niż w Londynie czy Nowym Jorku, nowo przybyli nie narzucają mieszkańcom swoich przyzwyczajeń. Paryżanie od lat kroczą własną ścieżką, a reszta świata musi się do nich dostosować. Dzięki temu każdy może się stać paryżaninem. Wystarczy tylko chcieć.
A jacy naprawdę są mieszkańcy miasta nad Sekwaną? Przyjrzyjmy się im z bliska.
Kolorowo mi
Podczas pobytu w Paryżu możecie być bardzo zaskoczeni tym, co zobaczycie. Mieszkańcy stolicy Francji przypominają raczej ludzi z reklamy włoskiego producenta odzieży United Colors of Benetton niż postaci z obrazów Pissarra czy Sisleya.
Paryżanie, podobnie jak mieszkańcy całej Francji, to nie tylko potomkowie Asteriksa i Obeliksa. To również dzieci, wnuki i prawnuki imigrantów przybyłych do Francji w ciągu ostatnich dziesięcioleci za sprawą polityki i bogatej historii francuskiego kolonializmu. Część z nich doskonale się zaadaptowała i zaakceptowała tutejsze kulturę, język i obyczaje. Dziś już tylko obco brzmiące nazwisko, ewentualnie znajomość ojczystej mowy rodziców czy dziadków świadczą o ich niefrancuskich korzeniach. Géraldine Nakache, popularna aktorka, Żydówka algierskiego pochodzenia, paryżanka do szpiku kości, czy Rama Yade, prawicowa polityk urodzona w Senegalu, mogą stanowić przykład udanej asymilacji.
Niestety, nie wszystkim imigrantom się to udało. Część z nich wolała pozostać w swoich enklawach. Niektórzy, mimo że mieszkają pod francuskim niebem od wielu lat i mają francuskie dokumenty, nie są w stanie porozumieć się w języku Moliera. Inni po prostu nie chcą się dostosować. Dlatego spotkanie z kelnerem pracującym w chińskiej restauracji, który posługuje się tylko dialektem kantońskim, krągłą Afrykanką w barwnym turbanie i szerokiej sukni w kolorowe kwiaty czy Arabką ukrytą za nikabem nie należy tutaj do rzadkości. Z reguły ci mieszkańcy Paryża zajmują całe dzielnice metropolii lub jej obrzeża, tworząc miasta w mieście i żyjąc w zgodzie ze zwyczajami swoich przodków, a ignorując zasady obowiązujące we współczesnej Francji. Najmniejszy sprzeciw rodowitych Francuzów wobec takiego stanu rzeczy poprawna (do przesady!) lewica odbiera jako atak na mniejszości etniczne i religijne.
Jeszcze kilka wieków temu Francuzi byli wyjątkowo dumnym i walecznym narodem. Kochali swój kraj i afiszowali się ze swoim pochodzeniem. Jednak prawie trzy wieki skrajnie lewicowego prania mózgu niemal całkowicie wyrugowały takie postawy. Dziś manifestującym swój patriotyzm Francuzom zarzuca się poglądy rasistowskie oraz brak tolerancji. Wywieszanie flagi narodowej na fasadzie domu czy oknie balkonowym jest dopuszczalne tylko podczas rozgrywek piłkarskich lub innych ważnych wydarzeń sportowych. Na co dzień Francuzi jak strusie chowają głowy w piasek i pozwalają narzucać sobie reguły gry.
Jednak w stolicy kraju, będącej kwintesencją współczesnej wielorasowej i wieloetnicznej Francji, znajdziemy grono ludzi, którzy są prawdziwymi paryżanami bez względu na swe korzenie. Inès de la Fressange, słynna paryska modelka, jest córką Argentynki. A Jean-Charles de Castelbajac, jeden z największych francuskich projektantów mody, urodził się w Casablance. Dlatego podkreślam, że paryżaninem nie trzeba się urodzić. Paryżaninem trzeba się stać.
Il n’y as pas un Paris, mais des Paris. De même, le parisien type, n’existe pas, nie ma jednego Paryża, ale jest ich kilka, tak samo, jak nie istnieje jeden typ paryżanina, powiedziała kiedyś Virginie Coupérie-Eiffel, wnuczka sławnego konstruktora. I myślę, że miała rację, gdyż mieszkańcy Paryża są różni, tak jak różne oblicza ma ich ukochane miasto.
Sami swoi
Aroganccy, bezczelni i opryskliwi – tacy wydają się paryżanie na pierwszy rzut oka. Uważają siebie i swoje miasto za pępek świata. Doskonale oddaje to typowe paryskie powiedzenie: „Paryż jest jeden, a reszta to prowincja”. Cóż, po kilkunastu latach mieszkania w stolicy przekonałam się, że to prawda. Paryż nie jest miniaturą Francji, a paryżanie nie są typowymi Francuzami. Prawdziwi paryżanie żyją według własnych zasad, często niezrozumiałych dla turystów, mieszkańców dalekich przedmieść i reszty obywateli ich pięknego państwa. Mają inny styl bycia i ubierania się. Ale zacznijmy od początku.
Mój pierwszy kontakt z mieszkańcami Paryża był, delikatnie mówiąc, mało zachęcający. Gdy zgubiłam się na ulicy, niechętnie wskazywali mi drogę. Gdy pytałam o coś po angielsku, często odwracali głowy i uciekali gdzie pieprz rośnie. Także przyjaciele mojego męża Martina, wówczas narzeczonego, początkowo byli wobec mnie uprzejmi, ale bardzo zdystansowani.
Paryżanie słyną ze swojego chłodnego podejścia do obcych. Zresztą znani są nie tylko z tego. Według jednego z sondaży przeprowadzonych całkiem niedawno przez gazetę „Le Figaro” paryżanie uważają się za osoby eleganckie, inteligentne i błyskotliwe. Pozostali mieszkańcy kraju zgadzają się z tym, lecz równocześnie twierdzą, że paryżanie są także egzaltowani, nieuprzejmi i wyjątkowo zarozumiali. Faktycznie, mieszkańcy stolicy mogą się wydawać pretensjonalni i nadęci, jednak gdy pozna się ich bliżej, często okazuje się, że to niezwykle sympatyczni i życzliwi ludzie. A ich wady, o których się tyle mówi, wynikają z tego, że żyją w zupełnie innym świecie.
W drodze
Paryżanie, jak większość mieszkańców wielkich miast, są wiecznie zabiegani i notorycznie się spóźniają, co według tutejszych standardów nie stanowi większego problemu. Jednak należy ich usprawiedliwić, gdyż długie stanie w ulicznym korku, jazda metrem, w którym pasażerowie są ściśnięci jak sardynki w puszce, a w końcu ciągły zgiełk i zamęt u każdego wywołałyby lekkie podenerwowanie. W dodatku w Paryżu często wybuchają strajki, także pracowników komunikacji, a gdy ani kolejka podziemna, ani nawet autobusy nie kursują, mieszkańcy stolicy nie są w stanie poruszać się po mieście. Rozwiązaniem mogłyby być rowery miejskie, ale ich liczba jest ograniczona i zwykle okazuje się, że wszystkie już dawno zostały wypożyczone.
Tak źle i tak niedobrze
Paryżanie są bardzo marudni. Niezwykle często powodem ich ubolewania jest pogoda: narzekają na upał latem, na chłód zimą, na padający deszcz, na wiejący wiatr i tak dalej. Drugim tematem, nad którym mogą się rozwodzić godzinami, jest działalność partii politycznych – stale je krytykują. Czy rządzi lewica, czy prawica, zawsze znajdą coś, co im się nie podoba.
Mała czarna
Paryżanie twierdzą, że najlepiej znają się na modzie, bo przecież u nich odbywa się fashion week. Mimo że sami ubierają się mało oryginalnie i tak naprawdę wszyscy są do siebie podobni, uważają się za wyjątkowo stylowych. Robią zakupy w tych samych baaardzo paryskich butikach oferujących dość zachowawcze stroje pozbawione choćby grama szaleństwa. Bez względu na porę roku czy dnia czerń jest ich faworytem. Zamiłowanie paryżan do tej barwy ma kilka przyczyn. Po pierwsze, o czym wszyscy wiedzą, czarny wyszczupla. Po drugie, to kolor bardzo elegancki i nadaje się na wszystkie okazje, no może z wyjątkiem ślubu czy chrzcin. Po trzecie, bo tak jest po prostu łatwiej. Wybierając czerń, trudno popełnić gafę stylistyczną. Czarny jest bezpieczny. Czasami jednak paryżanie szaleją. Wiosną i latem pozwalają sobie na włożenie czegoś białego, ewentualnie beżowego, a jesienią i zimą szarego lub brązowego. Krzykliwe barwy dobrze wyglądają na modelkach ze zdjęć w kolorowych czasopismach, ale nie na stonowanych paryżanach.
Koneserzy
Paryżanie zwykle myślą, że doskonale znają się na sztuce, a to dzięki licznym muzeom, galeriom i teatrom, które odwiedzają. Bardzo chętnie wybierają się na wystawy twórców współczesnych, mimo że absolutnie nie są zainteresowani dziełami artystów. Czują się jednak zobowiązani do zobaczenia czegoś, o czym wszyscy mówią. Poza tym sztuka to zawsze świetny temat do rozmowy z innym ambitnym i obeznanym paryżaninem.
Za kółkiem
Paryżanie sądzą, że są świetnymi kierowcami, gdyż nie mają problemów z prowadzeniem samochodu nawet po kilku kieliszkach wina. Aby to udowodnić, jeżdżą, jak się im podoba, bez pasów, z telefonem komórkowym przy uchu, nie respektując ani znaków drogowych, ani świateł ulicznych.
Najlepszy dowód na to, że paryżanin w stolicy jest naprawdę u siebie, to parkowanie. Mnie jakoś nigdy to nie zastanawiało, ale mój tata za każdym razem nie może się nadziwić, jak bardzo bezproblemowi są mieszkańcy stolicy Francji. Parkują, gdzie chcą, także na rondach, skrzyżowaniach i przejściach dla pieszych, a auto stojące tuż pod znakiem oznaczającym zakaz parkowania nikogo już nie dziwi. Jednak to nie miejsca parkowania, ale metoda ustawiania pojazdu najbardziej zaskoczyła mojego tatę, który stwierdził, że nigdy nie zostawi swojego samochodu na ulicy. Mimo że większość aut ma wielkość pudełka od zapałek, to zawsze brakuje miejsc parkingowych. Dlatego, parkując swój samochód, paryżanin bez najmniejszego zażenowania popchnie pojazdy z przodu i z tyłu, aby samemu mieć więcej miejsca. I absolutnie nikt tu nie robi z tego problemu.
Kurka paryska
Paryżanie, choć na ogół nie są wulgarni, potrafią kląć jak szewc, a francuskie słowo putain nabiera w ich ustach zupełnie nowego wydźwięku. Putain, będące dokładnym odpowiednikiem najbardziej popularnego polskiego przekleństwa, przez paryżan nie jest uważane ani za zbyt śmiałe, ani ordynarne. Może wyrażać zachwyt, zaskoczenie, niezadowolenie czy rozczarowanie. Stanowi wyjątkowo paryski synonim wielu przymiotników całkowicie akceptowany zarówno w towarzystwie, jak i w pracy. W Paryżu chyba tylko przedszkolaki nie mówią putain.
Na zdrowie
Paryżanie oprócz tego, że przeklinają i wcale się tego nie wstydzą, piją również hektolitry wina. Spożywanie alkoholu w porze obiadowej nikogo nie dziwi. Zimą czerwone wino podaje się do cięższych mięsnych potraw. Francuzi uważają, że świetnie rozgrzewa i zapobiega przeziębieniom. Latem, przy pięknej pogodzie, paryżanie chętniej piją białe czy różowe wino do lekkich sałatek konsumowanych w restauracyjnych ogródkach. Co ważne, alkohol musi być wytrawny.
Po lunchu i kilku lampkach wina paryżanie wracają do swoich zajęć. Oczywiście, nie zawsze udaje im się spokojnie zjeść posiłek w porze obiadowej, ponieważ jako ludzie wyjątkowo zabiegani i zapracowani mają coraz mniej czasu na gastronomiczne przyjemności w ciągu dnia. Dlatego często muszą poprzestać na kanapce.
Eksperci
Paryżanie charakteryzują się ogromnym tupetem i chętnie zabierają głos we wszystkich sprawach, nawet takich, na których się nie znają. Uważają jednak, że jako mieszkańcy metropolii mają prawo, a nawet obowiązek wyrazić swoją opinię na każdy temat. Konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie? Paryżanin wie, jak go rozwiązać. Problem ekonomiczny w Grecji? Paryżanin może podsunąć kilka propozycji. Brak spójności w Unii Europejskiej? Dlaczego nadal nikt tego nie skonsultował z paryżaninem, przecież on wie, co robić!Na walizkach
Mieszkańcy stolicy Francji kochają podróżować. Chętnie wyruszają zarówno na długie wakacyjne wyjazdy w różne zakątki świata, jak i na wycieczki weekendowe w okolice Paryża.
Latem często odwiedzają ekskluzywne i imprezowe Saint-Tropez, filmowe Cannes czy popularną Niceę, słowem, paryżanie uwielbiają Lazurowe Wybrzeże.
Leżąca na południu Francji Prowansja jest jednym z ulubionych celów wakacyjnych wojaży mieszkańców stolicy. Mogą tu do woli delektować się piękną pogodą i schłodzonym różowym winem. Będąc na wakacjach w Prowansji, paryżanin chętnie spożywa lokalne produkty. Kupuje je na cotygodniowych marché, targach, gdzie sprzedaje się świeżą i zdrową żywność. Szczególną miłością darzy oliwę z oliwek, oczywiście tę z pierwszego tłoczenia. Już dawno zapomniał o maśle, oleju słonecznikowym i innych tłuszczach. Jedynym konkurentem oliwy jest ocet balsamiczny, dla którego paryżanie również tracą głowę. Ich zdaniem potrawa, w której skład wchodzi oliwa z oliwek i ocet balsamiczny, musi być smaczna.
Mimo że paryżanie chętnie jeżdżą na południe kraju, to nigdy nie spotkacie ich w Marsylii, gdyż mieszkańcy tych dwóch miast żywią do siebie ogromną niechęć. Według paryżan powodów jest wiele, zaczynając od głośnego, nieprzyjemnego sposobu wypowiadania się mieszkańców Marsylii, a na ich zbytniej niefrasobliwości kończąc.
Na stoku
Paryżanie kochają mróz i śnieg. Ale oczywiście nie w Paryżu! Zimą chętnie wybierają się na narty do drogich ośrodków narciarskich, takich jak Chamonix, Méribel czy Courchevel. Mimo iż na nartach szusują tylko raz w roku, robią to wspaniale. Najważniejsze dla paryżanina jest to, aby z tygodniowego wyjazdu w Alpy przywieźć… opaleniznę. I choć przed kolegami w pracy kryguje się potem, mówiąc, że wygląda trochę głupkowato, to jednak w głębi duszy rozpiera go duma. Opalenizna nabyta na tego typu wyjeździe jednoznacznie wskazuje na wysoki status finansowy jej właściciela, gdyż pobyt na nartach sporo kosztuje.
Pępek świata
Paryżanie wychodzą z założenia, że ponieważ mieszkają w stolicy Francji, Europy, a nawet świata, mają prawo do bycia innymi niż wszyscy. Od najmłodszych lat wmawia się im, że są lepsi, wyjątkowi. Uważają się za kwiat narodu i jego przyszłość, bo przecież to w Paryżu znajdują się firmy o największej renomie, siedziby międzynarodowych koncernów i oczywiście najważniejsze urzędy decydujące o losach państwa.
Całkiem niedawno na wielu profilach użytkowników Facebooka można było zobaczyć mapę Francji widzianej oczami paryżanina. Okręgiem zaznaczono stolicę i jej peryferie. Resztę kraju opisano jednym słowem: prowincja. To dokładnie ilustruje nastawienie paryżan do pozostałych Francuzów. Jeśli chcecie się przypodobać mieszkańcom stolicy, oto kilka wskazówek:
Dziesięć rad, jak nie wkurzyć paryżanina
1. Odwiedzając paryżanina, nigdy, przenigdy nie pytajcie, jak może mieszkać w takiej klitce i dlaczego: w budynku nie ma windy / łazienka jest połączona z toaletą / nie ma pokoju gościnnego (to pytanie kuzynki mojego męża mieszkającej na południu Francji, gdy po raz pierwszy przyjechała do nas w odwiedziny).
2. Korzystając z metra, nie należy głośno się nim zachwycać. Nie wolno również skarżyć się, że… cuchnie. Wchodząc na ruchome schody, zawsze stawajcie po prawej stronie, inaczej zostaniecie stratowani. I pozwólcie, aby paryżanin najpierw wysiadł z zatłoczonego wagonu, zanim sami się do niego wepchniecie…
3. Idąc z paryżaninem na kolację lub drinka, nigdy nie informujcie go, że w waszym mieście piwo kosztuje cztery razy mniej, a w cenie paryskiej przystawki można zjeść cały obiad. Paryżanin wie, że jego miasto jest drogie, nie musicie mu o tym przypominać.
4. Robiąc zakupy w supermarkecie, kupując bilet na metro czy zaopatrując się w znaczki na poczcie, nie wdawajcie się w rozmowę z kasjerką czy urzędniczką. Wy tu jesteście na wczasach, ale paryżaninowi się spieszy, więc jeśli chcecie uniknąć nieprzyjemnych komentarzy, załatwcie szybko, co macie do załatwienia, i jeszcze szybciej opuśćcie kolejkę.
5. Nie umawiajcie się na spotkanie z paryżaninem w miejscu typowo turystycznym, takim jak Champs Élysées czy plac przed katedrą Notre Dame, gdzie będzie mnóstwo obcokrajowców i przybyszów z prowincji. Po pierwsze, nie zgodzi się, a po drugie, uzna was za nieznających miasta głupków.
6. Nigdy nie mówcie, że Paryż jest wspaniały i chcielibyście tu zamieszkać, że miasto was zachwyca i że przecież nie można tu tak szybko chodzić, bo nie da się podziwiać zabytków. Wy Paryża nie znacie, a paryżanin tu żyje na co dzień i jeśliby gapił się na zabytki, to… wszedłby w psią kupę!
7. W towarzystwie paryżanina nigdy nie kupujcie pamiątek od wścibskich ulicznych handlarzy / róż od natrętnych kwiaciarzy w restauracji / butelek wody od podejrzanych sprzedawców (podobno są przechowywane nielegalnie w studzienkach kanalizacyjnych i chodzą po nich szczury).
8. Nie proponujcie paryżaninowi obiadu lub kolacji w fast foodzie, a tym bardziej kebaba u Turka czy sajgonek u Chińczyka, jeśli nie znacie knajpki. Chyba że waszym celem jest otrucie mieszkańca stolicy. Większość tych lokali już dawno powinna zostać zamknięta ze względów sanitarnych. Co rusz wybucha kolejna afera dotycząca na przykład podawania mięsa gołębi zamiast kurczaka.
9. Nigdy nie wymagajcie od paryżanina, aby zgasił papierosa, nawet jeśli pali w miejscu niedozwolonym. Nie zwracajcie mu uwagi, że właśnie rzucił papierek na podłogę lub nie sprzątnął po swoim psie. To on jest u siebie, a wy jesteście tylko gośćmi.
10. Najważniejsze, aby nigdy nie porównywać paryżanina do mieszkańców innych metropolii, a już na pewno nie do londyńczyków i nowojorczyków (paryżanie mają wobec nich kompleksy, do których się nie przyznają). Pamiętajcie, że największą obrazą dla mieszkańca stolicy Francji jest powiedzenie mu, że… jest miły jak na paryżanina.
Paryska „dobra partia”
Paryska burżuazja nazywana potocznie les bourges to niezwykle ciekawa grupa społeczna warta głębszej analizy. Jej reprezentanci zamieszkują drogie dzielnice miasta: siódmą, ósmą, szesnastą i siedemnastą. W większości pochodzą z rodziny od pokoleń dysponującej sporym majątkiem, dlatego mają zupełnie inne podejście do pieniędzy niż nowobogaccy. Les bourges kończą dobre i drogie prywatne szkoły, aby w przyszłości zająć kierownicze stanowiska w największych francuskich firmach, ewentualnie jako członkowie partii prawicowej piastują ważne funkcje polityczne.
Można ich rozpoznać już na pierwszy rzut oka dzięki specyficznemu stylowi bycia i ubierania. Kobiety wybierają białe koszule, apaszki i perły, a mężczyźni niebieskie koszule, spodnie z materiału, sweter zarzucony na ramiona i buty typu bateau1). Panowie prowadzą zwykle duże błyszczące bmw, panie można zobaczyć za kierownicą filigranowych mini. Ich dzieci na szczęście są nieco mniej konserwatywne i bardziej inspirują się modą niż ich rodzice. Mimo to młodzi mężczyźni z tej klasy zawsze ubierają się podobnie, a mianowicie kochają polówki w krzykliwych kolorach od Ralpha Laurena, koniecznie z postawionym kołnierzykiem, obcisłe jeansy, okulary Ray-Ban i zamszowe mokasyny. Młode kobiety często zakładają zwiewne tuniki od francuskich projektantów, skórzane kurtki i baleriny. Preferują umalowane na wyrazisty kolor usta i fryzury „wiatrem czesane”. Młodych przedstawicieli tej grupy można spotkać wieczorem w ogródkach knajpek i restauracji, gdzie przy butelce szampana rozmawiają o problemach trapiących świat dwudziestego pierwszego wieku. Długie świąteczne weekendy spędzają poza miastem, udając się do maison de campagne, wiejskich domów, należących do ich zamożnej rodziny – te wspaniałe posiadłości rozsiane są na terenie całego kraju.
------------------------------------------------------------------------
1) Bateau – obuwie przypominające mokasyny, pierwotnie przeznaczone do noszenia na pokładzie statku.
Któregoś dnia mój mąż zaprosił do nas na kolację kolegę z biura wraz z żoną. Ustaliliśmy, że kolacja odbędzie się w piątek. Martin mówił mi, że to młodzi ludzie, niewiele starsi od nas, pochodzący z wyjątkowo zamożnych rodzin typu vieille France, stara Francja. To wyższa klasa społeczna często dysponująca dużymi zasobami finansowymi, w większości wierząca i praktykująca. Jednak jej poglądy zdecydowanie różnią się od obecnie najpopularniejszych w kraju norm. Wiedziałam również, że małżonkowie przyjdą osobno, gdyż każde z nich przyjedzie prosto z pracy.
W piątkowy wieczór Martin wrócił do domu, a chwilę później w drzwiach pojawił się jego kolega. Jak na Francuza przystało, przyniósł wspaniałe czerwone wino do kolacji. Przywitaliśmy się, po czym powiedziałam, że jest mi go żal, bo w taki piękny letni dzień musi się męczyć w garniturze. Mężczyzna z uśmiechem wzruszył ramionami i odparł, że taki już los mężczyzn w garniakach. Niedługo potem dołączyła do nas jego żona. Gdy otworzyłam drzwi, ujrzałam młodą kobietę w granatowej garsonce, białej koszuli, pomarańczowej apaszce, perłowych kolczykach i naszyjniku. Na nogach miała cieliste rajstopy i czółenka na kilkucentymetrowym słupku. Gdybym nie wiedziała, że jest nauczycielką historii, to sądząc po jej stroju, pomyślałabym, że pracuje jako stewardessa w jednej z wielu firm lotniczych. Przywitałyśmy się, dostałam od niej piękny bukiet kwiatów i zaprowadziłam ją do salonu. Po chwili rozmowy zapytałam, czy nie czuje się niekomfortowo. Spojrzała na mnie zdziwiona, więc dodałam, że podobnie jak nasi mężowie, nie miała czasu się przebrać po pracy. W tym samym momencie otrzymałam znaczącego kopniaka pod stołem. To mój mąż dawał mi do zrozumienia, że popełniłam wielką gafę.
Dziś się z tego śmiejemy. Nasi znajomi zostali wychowani w typowo paryskich katolickich rodzinach. Oprócz konserwatywnych poglądów mieli również dość staromodny sposób ubierania. On opowiadał nam kiedyś, jak jego rodzice zabronili mu nosić jeansy, mówiąc, że to strój roboczy i nie wypada w nich chodzić na co dzień. Ona przez wiele lat uważała, że najlepszą ozdobą oprócz tradycyjnych pereł jest welurowa przepaska we włosach, nawet jeśli się ma pięćdziesiąt lat. Na szczęście, kiedy rozpoczęli pracę, poznali ludzi z innych kręgów, dzięki czemu ich garderoba się zmieniła i dziś, mimo że są dziesięć lat starsi, wyglądają młodziej, niż kiedy ich poznaliśmy.
Zachowali jednak swoje poglądy na temat rodziny i gdy niedawno na świat przyszła moja druga córeczka, im urodził się już piąty potomek. Pewnie jak inne dzieci z katolicko-burżuazyjnych rodzin, on również otrzyma jedno z tradycyjnych francuskich imion, takich jak Jeanne (Janina), Apolline (Apolonia) czy Eugénie (Eugienia) dla dziewczynki albo Clément (Klemens), Paul (Paweł) lub Julien (Julian) dla chłopca.
Chłopaki z miasta
Całkowitym przeciwieństwem paryskiej burżuazji są les racailles, czyli młodzi ludzie, zwykle typowa łobuzerka, zamieszkujący podejrzane okolice i peryferie miasta. Niestety, zdecydowana większość z nich to potomkowie dawnych imigrantów z Czarnego Lądu. I chociaż ich rodzice mniej lub bardziej zintegrowali się z francuskim społeczeństwem, zaakceptowali tutejszy sposób życia i kulturę, to młodsze pokolenie nie ma ochoty żyć według „zasad systemu”, jak określają panujące w kraju normy. Les racailles zawsze przemieszczają się w grupach i tylko wtedy są odważni. Paryżanie na ich widok spuszczają głowy lub przechodzą na drugą stronę ulicy. Les racailles nie mają nic do stracenia, a przede wszystkim nic do zrobienia, dlatego dla rozrywki i zabicia czasu imają się kradzieży, napaści czy rozbojów.
Sama miałam z nimi do czynienia i któregoś wieczoru wylądowałam na komisariacie tylko dlatego, że odpyskowałam im, gdy usłyszałam wulgarne komentarze na mój temat. A ponieważ jedną z cech charakteryzujących tych chuliganów jest brak szacunku dla kobiet (zwłaszcza tych, które mają odwagę wyrażać swoje zdanie), nasze spotkanie zakończyło się bójką, interwencją policji i moim podbitym okiem.
Les racailles nie należą do znawców mody. Mają wyjątkowy styl i nie jest to bynajmniej komplement. Paryscy łobuzi noszą ortalionowe dresowe spodnie z podwiniętą jedną nogawką. Kiedyś naiwnie myślałam, że w ten sposób chronią spodnie przed ubrudzeniem od łańcucha roweru, ale wkrótce się przekonałam, że oni nie jeżdżą na rowerach, tylko na małych skuterach z celowo popsutymi tłumikami, żeby robiły więcej hałasu. Ci młodzi mężczyźni wkładają też podkoszulki z logo ulubionego klubu sportowego, zwykle Marsylii. Dlaczego? Podobno dzięki temu identyfikują się z „braćmi” z południa Francji, gdzie mieszka ogromna liczba imigrantów z Algierii i Maroka. Inni twierdzą, że chuligani wybierają ten klub na złość prawdziwym paryżanom, którzy marsylczyków nie cierpią. Obowiązkowymi elementami stroju są też białe skarpetki podciągnięte do połowy łydek i czapeczka z daszkiem typu bejsbolówka, którą przekręcają na bok. Do tego noszą torebkę-biodrówkę typu banan, ewentualnie saszetkę na cienkim pasku przerzucaną przez ramię. Bogatsi racailles uwielbiają znane firmy, na przykład Lacoste, ku rozpaczy marki, której nareszcie niedawno udało się zmienić swój niechlubny wizerunek.
Paryscy chuligani posługują się nawet własnym slangiem – znanym jako le verlan – całkowicie niezrozumiałym dla przeciętnego Francuza. Tworzą wyrazy, przestawiając lub skracając sylaby w jakimś istniejącym już słowie. Slang ten narodził się na paryskich przedmieściach – cités, gdzie w wysokich na kilkanaście pięter blokach władze powojennej Francji ulokowały większość imigrantów napływających do kraju. Wysiłki ówczesnych architektów, którzy chcieli uczynić te blokowiska miłymi dla oka, spełzły na niczym, a w dodatku ich nowi mieszkańcy raczej nie dbają o otoczenie. Na obrzeżach Paryża znajduje się mnóstwo tego typu osiedli. Mieszkająca tam łobuzerka chętnie przyjeżdża do centrum, aby podczas publicznych manifestacji lub imprez masowych móc zrobić rozróbę.
Krótki słownik paryskiego slangu
a donf – (fr.) à fond – dokładnie (chodzi o robienie czegoś dokładnie, z pasją)
chelou – louche – podejrzany, wątpliwy
keuf – flic – potocznie gliniarz
meuf – femme – kobieta
oim – moi – ja
oit – toi – ty
ouf – fou – zwariowany, szalony
pécho – choper – potocznie złapać, poderwać dziewczynę/chłopaka
reum – mère – matka
reup – père – ojciec
teuf – fête – przyjęcie, impreza
turevoi – voiture – samochód
véner – énervé – zdenerwowany
zarbi – bizarre – dziwny
Na szczęście dla turystów niezdających sobie sprawy z powagi sytuacji, ale przede wszystkim dla mieszkańców stolicy les racailles stanowią zdecydowaną mniejszość w Paryżu i unikając pewnych miejsc oraz masowych imprez i darmowych koncertów, możecie ich wcale nie spotkać.
Małe co nieco
Paryż słynie z wyjątkowej gastronomii, a paryżanie uwielbiają odwiedzać restauracje. Jednak niedawno nastała moda na inny rodzaj jadania na mieście. Paryż staje się europejską stolicą sushi na wynos. Każdy paryżanin, aby być modnym, musi mieć iPhone’a, nosić jeansy i jeść sushi.
W ciągu ostatniej dekady sushi stało się wyznacznikiem stylu życia, typowym paryskim posiłkiem. Przeciętny paryżanin konsumuje sushi minimum raz w tygodniu w porze obiadowej, często zamawia na wynos kolejny zestaw, tym razem w porze kolacji. Zdecydowaną większość restauracji serwujących sushi w Paryżu prowadzą Wietnamczycy lub Chińczycy.
Karty dań zawsze ilustrowane kolorowymi zdjęciami nie mają wiele wspólnego z prawdziwą japońską kuchnią. Wiem, co mówię, bo mieszkałam w Japonii przez dość długi czas. Mówiąc o sushi w Paryżu, tak naprawdę mam na myśli pseudojapońskie zestawy, w skład których wchodzą zarówno typowe maki, popularne california roll, a także świeże sashimi i uwielbiane przez paryżan małe mięsne szaszłyki w sosie teriyaki.
Niektóre restauracje dowożące sushi do domu proponują dania koszerne lub halal. Cóż, japońskie sushi z religijnym posmakiem może świadczyć o wielokulturowości miasta.
Paryżanie zamawiają najwięcej japońskiego jedzenia w niedziele z kilku powodów. Po pierwsze, większość restauracji tego dnia wieczorem jest zamknięta. Po drugie, paryżanin właśnie wtedy relaksuje się po intensywnym, towarzyskim weekendzie. Po trzecie, wśród młodych paryżan to już niemal tradycja, że w niedzielę po seansie kinowym (kina to kolejne miejsca oblegane w tym czasie) zamawiają sushi.
Tak więc paryżanin zafascynowany kuchnią Nipponu, którą zna jedynie z restauracji szybkiej obsługi, będzie delektował się sushi, aż… pewnego dnia odkryje jedną z wielu cudownych japońskich knajpek przy rue Sainte-Anne, gdzie skosztuje prawdziwych przysmaków prosto z Kraju Kwitnącej Wiśni.
Nawodnienie
Paryżanie, jak większość Francuzów, do posiłków oprócz wina piją tylko wodę mineralną. W latach osiemdziesiątych rynek zdominowała woda z bąbelkami. W Paryżu można kupić jej dwa rodzaje. Pierwsza to mocno gazowana woda Perrier podawana w wysokich szklankach z lodem i plasterkiem cytryny. Sprzedaje się ją w charakterystycznych szklanych zielonych butelkach o pojemności 0,33 litra.
Druga modna woda to włoskie San Pellegrino dostępne w szklanych butelkach o pojemności 0,5 lub 1 litra. Stała się tak popularna, że paryżanie zaczęli zdrabniać jej nazwę. Jeśli będziecie więc w stolicy Francji, pamiętajcie, by zamawiając do posiłku najbardziej paryską z włoskich wód gazowanych, poprosić o San Pé.
Być albo nie być
Ser czy deser? To jedno z ważniejszych pytań, które pada w prawie każdej restauracji we Francji na zakończenie posiłku. Paryżanie często rezygnują z serów, ponieważ uważają, że są zbyt kaloryczne. O ile w domowym zaciszu z przyjemnością zjedzą dojrzały brie, najlepiej z truflami, to w restauracji zamówią tylko mozzarellę z pomidorami jako przystawkę.
W knajpach kelner zawsze zapyta, czy goście mają ochotę na deser. Bo paryżanie, choć nigdy się do tego nie przyznają, są wielkimi łakomczuchami. Kochają słodycze. Zresztą trudno im się dziwić: gdy spojrzycie na tutejsze słodkości, to nie pozostaje nic innego, jak się nimi delektować. Mimo to zarówno paryżanin, jak i paryżanka bardzo się pilnują i zwracają uwagę na…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej