Mój pogląd na literaturę - ebook
Mój pogląd na literaturę - ebook
Stanisław Lem był nie tylko genialnym pisarzem, ale również błyskotliwym i pełnym pasji krytykiem. Jego przenikliwe, często zaskakujące interpretacje dają nam wyjątkową okazję poznania zakamarków kuchni literackiej, niedostępnych najczęściej dla zwykłych śmiertelników. Książka odkrywa przed nami Lema-czytelnika - uważnego, kompetentnego, zaangażowanego, lecz momentami bezlitosnego i bezkompromisowego wobec kolegów po piórze.
Spis treści
Do moich czytelników
CZĘŚĆ PIERWSZA
Niebezpieczne związki
Głos autora w dyskusji nad "Filozofią przypadku"
Wyznania antysemioty
Tzvetana Todorova fantastyczna teoria literatury
O niekonsekwencji w literaturze
Markiz w grafie
Science fiction: beznadziejny przypadek – z wyjątkami
Mój pogląd na literaturę
CZĘŚĆ DRUGA
O Dostojewskim niepowściągliwie
"Lolita", czyli Stawrogin i Beatrycze
Andrzeja Kijowskiego poema narodowe
Przedmowa do "Torpedy czasu" A. Słonimskiego
Posłowie do "Wojny światów" H.G. Wellsa
Posłowie do "Ubika" Ph. Dicka
Posłowie do "Niesamowitych opowieści" S. Grabińskiego
Posłowie do "Pikniku na skraju drogi" i "Lasu" A. i B. Strugackich
O powstaniu powieści "Wizja lokalna"
CZĘŚĆ TRZECIA
"Summa technologiae". Posłowie do dyskusji
O poznaniu pozazmysłowym
Trzydzieści lat później
Bibliografia
Przypisy
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63471-42-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do moich czytelników
CZĘŚĆ PIERWSZA
Niebezpieczne związki
Głos autora w dyskusji nad "Filozofią przypadku"
Wyznania antysemioty
Tzvetana Todorova fantastyczna teoria literatury
O niekonsekwencji w literaturze
Markiz w grafie
Science fiction: beznadziejny przypadek – z wyjątkami
Mój pogląd na literaturę
CZĘŚĆ DRUGA
O Dostojewskim niepowściągliwie
"Lolita", czyli Stawrogin i Beatrycze
Andrzeja Kijowskiego poema narodowe
Przedmowa do "Torpedy czasu" A. Słonimskiego
Posłowie do "Wojny światów" H.G. Wellsa
Posłowie do "Ubika" Ph. Dicka
Posłowie do "Niesamowitych opowieści" S. Grabińskiego
Posłowie do "Pikniku na skraju drogi" i "Lasu" A. i B. Strugackich
O powstaniu powieści "Wizja lokalna"
CZĘŚĆ TRZECIA
"Summa technologiae". Posłowie do dyskusji
O poznaniu pozazmysłowym
Trzydzieści lat później
Bibliografia
PrzypisyDO MOICH CZYTELNIKÓW
Od kilku lat wyczuwam u Czytelników moich książek zaniepokojenie tym, że nie piszę już tak jak dawniej – dziesięć bądź dwanaście lat temu. Istotnie: nie opowiadam już z zupełną powagą historii o planetarnych eksploracjach, o niesamowitych przygodach ludzi w Kosmosie. Nie piszę książek jak Solaris czy Niezwyciężony, obrazujących starcie człowieka z zagadkami innych światów, starcie duchowe i badawcze, jak w Solaris, bądź fizyczne i zbrojne, jak w Niezwyciężonym. Nie piszę też albo – żeby być ścisłym – mniej piszę utworów w stylu kosmicznej münchhauseniady, więc powiastek kosmiczno-fantastycznych, jak Dzienniki gwiazdowe, lecz wypuszczam w świat albo opasłe dzieła teoretyczne (w rodzaju Filozofii przypadku, traktującej o teorii literatury, lub w rodzaju monografii, jak Fantastyka i futurologia), albo dość cienkie książeczki, takie jak Doskonała próżnia bądź jak (znajdująca się w druku) Wielkość urojona.
Zajmuję się więc albo – w tych grubych książkach – sprawami z pogranicza literatury, filozofii człowieka i futurologii, albo – w książeczkach beletrystycznych – eksperymentami, dość dalekimi treścią i formą od tego, co pisałem dawniej i co znalazło waszą, moich Czytelników, aprobatę.
Poczta przynosi mi listy, w których znajduję wyraz zaniepokojenia tymi zmianami; więc piszę ten list – otwarty – gdyż, niestety, nie jestem w stanie odpowiadać wszystkim korespondentom, zbitym z tropu, zaskoczonym, a nawet rozczarowanym moją „ucieczką” z terenu „klasycznej” science fiction. O tej mojej „ucieczce” pisali już zresztą nasi krytycy.
Otrzymuję prośby, apele, sugestie, bym pisał jak dawniej, pozostawiając filozofię – filozofom, a literacki eksperyment – prekursorom nowatorstwa, i w tekście lub podtekście takich listów słyszę wyrzut, że zdezerterowałem z SF, idąc za literacką modą czy też za moimi nowymi upodobaniami, a nie za tym, czego pragną czytelnicy. Korzystam więc z okazji, żeby złożyć wyjaśnienia – to jest, żeby wyjawić, czemu każda moja następna książka jest coraz mniej podobna do dawnych, jakie znalazły wasze uznanie.
Przyczyn po temu jest tyle, że nie wyliczę wszystkich, choćbym je wszystkie znał, co zresztą nie jest prawdą, więc powiem wam tylko, co sam wiem o tej przemianie.
Po pierwsze: próśb, bym pisał „dalsze ciągi” dawnych książek, takich np. jak Solaris, nie mógłbym spełnić, choćbym chciał, bo to niemożliwe. Chciałem w takich książkach obrazować spotkania człowieka ze zjawiskami tak odmiennymi od ziemskich, że do końca pozostają nierozszyfrowane, gdyż prawdziwie Kosmos jest taką nieskończonością, że naszymi ludzkimi, ziemskimi, bo wśród ludzi i na Ziemi powstałymi miarami nie można go zgruntować. Dążyłem więc w tych książkach do „eksperymentu antropologicznego”, z ukrytym pytajnikiem: co będzie z człowiekiem, jeśli zderzy się z czymś, co przerasta jego pojmowanie? Czy i jak będzie się umiał z tym pogodzić? Oczywiście, jak to w powieściach, sporo tam bywało innych spraw, lecz ten motyw wydaje mi się przewodni. A więc nie wyjaśnionych do końca zagadek planet, jak Solaris, nie mogę wyjaśnić w „dalszym ciągu”, gdyż byłoby to sprzeczne z podstawowym założeniem: że będąc miarą rzeczy ziemskich, człowiek nie jest miarą całego Kosmosu.
Po wtóre: nie piszę książek w sposób już ustalony i wypróbowany, ponieważ nie chcę opowiadać przygód dla samego opowiadania przygód. Zazwyczaj kryła się w tych opowieściach jakaś myśl, jak na przykład wymieniona wyżej. Uważam też, że skoro coś się w życiu zrobiło, to nie należy do tego wracać. A nie należy wracać, nawet gdyby się miało największą ochotę, ponieważ taki nawrót jest odwrotem, jest sprzeniewierzeniem się światu, jest właśnie ucieczką od rzeczywistości, ponieważ w niej nawrót w przeszłość z a w s z e jest niemożliwy. Ani cywilizacja nie może się cofnąć, ani ludzkość wrócić do pastersko-rustykalnego trybu życia, ani literatura nie może już opowiadać dziś dokładnie tak i dokładnie o tym, o czym opowiadali Cervantes z Balzakiem. Oczywiście, istnieje coś takiego jak eskapizm, nie tylko w literaturze, lecz i w życiu, są ludzie wierzący w możliwość powrotu do „dobrych dawnych czasów”, lecz jest to najczystsza utopia, a w moim przekonaniu nikt – więc ani przeciętny, ani ponadprzeciętny obywatel globu – nie ma, dziś właśnie, prawa uciekania się pod obronę utopii. Czy chcemy tego, czy nie chcemy, czy to nas napawa satysfakcją czy lękiem, świat mknie naprzód, w przyszłość, niewiadomą wbrew wszelkim wysiłkom futurologów, więc ten, kto pisze w takim świecie książki, musi ów fakt – nieustannie gwałtowniejącej przemiany – uwzględnić, jeśli nie chce t y l k o kłamać sobie ani swoim czytelnikom. Otóż co do mnie, nie uważam, żeby literatura była t y l k o pięknym lub dającym wytchnienie zmyśleniem, czyli kłamstwem. A więc odczuwam mus zmiany, i on mną powoduje, a nie wysiłek, żeby za wszelką cenę „być modnym” albo żeby „się wciąż podobać”.
Po trzecie: uważam, że tak „normalna” literatura, jak science fiction znajduje się z każdym upływającym rokiem w coraz większym zagrożeniu. Zagrożenie to nie pochodzi stąd, że powstała „straszna konkurencja” w postaci filmu, telewizji, masowych środków przekazu, że ludzie wolą patrzeć w mały lub duży ekran, niż czytać książki. Zagrożenie pochodzi stąd, że tracimy orientację w natłoku światowych zajść, czyli że nie potrafimy rozpoznać ich r e a l n e j h i e r a r c h i i – r o z r ó ż n i ć u s t o p n i o w a n i a i c h w a g i d l a n a s z e g o a k t u a l n e g o i p r z y s z ł e g o l o s u. Czujemy, że cywilizacja w potężnym ruchu odrywa się, że jest odrywana od swych korzeni tradycyjnych, historycznych, że dlatego musi sondować swoją przyszłość, że musi podejmować dziś decyzje, których skutki uratują bądź porażą nasze dzieci i wnuków. Ten stan jest ponad nasze siły i zwie się go nieraz future shock, więc – porażeniem wizjami nieogarnionej, rozdartej sprzecznościami, a zarazem nieuchronnie nadciągającej przyszłości. Ten stan rzeczy zastał literaturę oraz science fiction nieprzygotowanymi. To, o czym dziś prawi beletrystyka „normalna”, jak i to, co opowiadają kolorowe książki SF, rozchodzi się i rozwodzi się ze światem, który jest, i tym bardziej ze światem, który się staje – u bram wiodących w wiek XXI. „Zwykła” literatura często zamyka się w samej sobie lub uchodzi w mutacje mitologiczne, w „aleatoryzmy”, w mowę ciemną i splątaną – a science fiction umyka w pseudonaukową bajeczkę lub straszy nas uproszczonymi wizjami przyszłych koszmarów cywilizacyjnych. Obie więc skłaniają się do nietożsamych form – rezygnacji z działania, które nadało literaturze godność, a które J. Conrad nazwał „wymierzaniem sprawiedliwości widzialnemu światu”. Lecz aby sprawiedliwość wymierzyć, trzeba pierwej zrozumieć racje sądzonych stron; toteż nic nie może być ważniejsze ponad wysiłek zrozumienia, dokąd świat nasz zmierza i czy mamy mu stawiać opór, czy też, akceptując ten ruch, aktywnie w nim uczestniczyć.
Po czwarte: jakże więc może pisarz, rozumiejąc ten groźny stan rzeczy – groźny nie tylko dla jego rzemiosła, lecz dla wszystkich żyjących – udawać, jakoby właśnie tego nie rozumiał? Nie o to chodzi, żeby ratować literaturę przed „konkurencją” innych sztuk czy nowych technik, lecz o to, żeby wykuwać taki rynsztunek pojęciowo-artystyczny, więc takie miary intelektualne, etyczne i estetyczne, które nie rozsypują się w proch na najbliższym zakręcie historii. Nie ratowania literatury wymaga więc sytuacja, lecz ocalenia uniwersalizmu myśli ludzkiej – myśli, której piękne pisarstwo jest tylko jedną drobną fasetką. Nieuprawniony, by przemawiać w czyimkolwiek imieniu, mówię tylko za siebie: literatura na pewno nie może ani zbawić świata, ani go odmienić i nie uczyni tego, czy tradycyjnie, czy nowatorsko pisana. Niemniej może ona być środkiem usypiającym lub budzącym, może być albo narkotykiem i odżywką mrzonek, snów, narkozą, albo nieustającym wysiłkiem o g a r n i a n i a rzeczy ludzkich i antycypowania ich przyszłego losu. Nie powiadam: środkiem p r z e p o w i a d a n i a, nic podobnego. Literatura może być najwyżej w życiu duchowym czymś takim, czym w sferze cielesnej jest trening, zaprawa, potęgowanie ćwiczeniem refleksów i sprawności, więc koncentracją umysłową, więc nawet w najgorszym to ma ocalić, co obrazuje Pascal, kiedy mówi o myślącej trzcinie.
Z tego nauka dla mnie, że nie śmiem wracać do niczego, co już zostało zrobione, że nie wolno mi ani usypiać mych Czytelników obiecankami samoczynnych rajów technologicznych, ani straszyć ich tysiącem wyobrażalnych form technogennej, cywilizacyjnej Apokalipsy. A nie wolno, gdyż to już niezliczone razy powiedziano, zrobiono, napisano, przy czym wszystko jedno nawet, czy zrobiono to znakomicie, czy tandetnie, dość na tym, że od tego trzeszczą biblioteki, więc jeśli się nie ma nic innego, nic nowego do powiedzenia, uczciwość nakazuje raczej zamilknąć, niż dolewać wody do oceanu.
Cóż więc ja takiego robię właściwie? Na przykładzie książeczki, której fragment znajduje się obok tych słów, wyjawiam: usiłuję sobie wyobrażać płody przyszłej kultury. Nie jest to żadne poważnie zamyślane przepowiadanie. Nie są to żadne zbeletryzowane prognozy – nic ponad wysiłek choć mikroskopijnego poszerzenia horyzontów naszej myśli. Ponieważ idzie o myśli, o płody kultury, o artystyczne dzieła, o traktaty n i e i s t n i e j ą c e, czyli fikcyjne, przedstawiając f i k c j ę, tym samym znajduję się nadal Wielkością urojoną na terenie literatury. Jest to niejako fikcja w potędze, fikcja „drugiego stopnia”, skoro jej bohaterami nie są ludzkie postaci, jak to w powieści, wymyślone, lecz wymyślone d z i e ł a. Czy to fantastyka? Nie wiem, w jakiej mierze nazwa ta jest odpowiednia. Nie wiem i wyznaję, że to mnie mało obchodzi. Jest to w każdym razie literatura, która żadnego świata, z jego mieszkańcami, wprost nie pokazuje ani nie opisuje. Jest to literatura o literaturze – lecz nie w rozumieniu np. antypowieści, więc nie zamykająca się w sobie, w procesach pisania utworów, lecz literatura wykraczająca poza siebie. Udaje więc ona przyszłą plastykę (Nekrobie). Udaje protokół przyszłego spotkania człowieka – z „potwornie mądrą maszyną”, będącą tworem jego własnych rąk – którą nazwałem G o l e m e m. Udaje przyszłą naukową dyscyplinę – „bitystykę”, badającą „piśmiennictwo bityczne”, czyli teksty, co mają autorów n i e l u d z k i c h – bo są nimi komputery rodem z XXI wieku. Gdyż sprawa „koegzystencji” dwóch rozumów – ludzkiego i „nieludzkiego” – inteligencji biologicznej i maszynowej – wydaje mi się jednym z kluczy przyszłości.
Udając jednak owe przyszłe dzieła, nie napisałem ich samych – byłoby to zarówno niewykonalne, jak nużące – lecz tylko pisałem „wstępy” do nich. Ten żartobliwy chwyt (stworzenia „introdukcjonistyki” jako „nowego gatunku literackiego”) ułatwił wykonanie nie tylko jako ż a r t pomyślanego zadania. Zadanie to określa całość niniejszego listu. Nie wiemy, co zajdzie n a p r a w d ę, lecz winniśmy gotować się na to wszystko, co jest jeszcze w ogóle do pomyślenia – byle koherentnego, byle logicznego, byle wyraźnego.
Nie podlegając na tym polu tak srogiemu rygorowi, jakiemu nauka podlega, literatura – skoro działa ze współczynnikiem zwanym licentia poetica – może, a więc powinna, pozwalać sobie na więcej, niż jest w prawie czynić przewidywanie przyszłości naukowe – futurologiczne.
Jeśli Wielkość urojona jest miejscami dziwaczna, miejscami trudna do zrozumienia, miejscami niepodległa orzeczeniu, czy tu się serio cokolwiek głosi, czy może drwi i szydzi, to – mogąc wprawdzie zauważyć, że dziwaczny, trudno zrozumiały, szyderczy i poważny jednocześnie jest świat, w którym mieszkam i piszę – gotów jestem jednak wziąć winę za ową „trudność” tych moich tekstów na siebie. Nie chciałbym być ani „trudnym”, ani „elitarnym” pisarzem i cokolwiek myślę, staram się wyrazić tak prosto, jak tylko mogę – niestety, to mi się nie zawsze udaje. Może i nad miarę obciążam „naukowością”, scjentyficznością owe teksty, a to dlatego, gdyż sądzę, że literaturę odnawiać, literaturze pomagać, literaturę przysposabiać do świata można tylko z z e w n ą t r z, rozsadzając jej zakrzepłe postaci, że z jej wnętrza, tylko z niej samej, ratunek przyjść nie może.
Wzywam więc posiłki z filozofii, z przyrodoznawstwa, z futurologii, lecz nie zapożyczam się w ich dzisiejszym, realnym dorobku, lecz go fikcjami przedłużam – w przyszłość, albo raczej w tę zasłonę nieprzenikliwą, która ukrywa przyszłość przed nami.
To, co powiedziałem, ma być wyjaśnieniem, a nie usprawiedliwieniem, odpowiedzią udzieloną moim Czytelnikom, a nie próbą obrony czy wręcz wychwalania moich eksperymentów. Mogę się tym łatwiej mylić, że nie znam nie tylko świata przyszłości i świata teraźniejszości na wylot, lecz także samego siebie, własnych szans i własnych ograniczeń. Tak więc nie zalecam tych nowych tekstów, nie nazywam ich panaceami, nie mam ich za „jedyną słuszną” drogę, lecz robię po prostu to, co umiem i jak umiem – w literaturze.
Jeśli uda mi się napisać po Wielkości urojonej następną książkę, zapewne znów będzie w jakiś sposób inna, gdyż skoro świat nie chce się w kółko powtarzać, literatura nie powinna bez walki zrezygnować z dotrzymania mu kroku, jako malownicza gra z ukrytym zamysłem, jako żart, zaprawiony może i dramatycznym morałem, jako zabawa, nie z apodyktyczności pisarza, lecz z konieczności śmiertelnie poważna.
1973