- W empik go
Mój Salon (1868) - ebook
Mój Salon (1868) - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 182 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziś otwarcie Salonu. Nie przekroczyłem jeszcze progu sal wystawowych, a przecież już wiem, że zobaczą beznadziejnie długie rzędy obrazów wiszących na ścianach. Współcześni artyści nie przyzwyczaili nas do niespodzianek. Rokrocznie te same miernoty prezentują się,z niezłomnym uporem. Niewielki wysiłek pamięci wystarczy na przywołanie widoku tych zawsze podobnych płócien, które systematycznie wracają w sezonie wystawowym.
Jedna za drugą ciągną się monotonne szare sale o ścianach upstrzonych cierpkimi, krzykliwymi plamami, przypominającymi bukiety drukowane na neutralnym tle tapety. Ostre światło padające z góry rzuca białawe refleksy na błyszczące płótna, rozjaśnia złote ramy i wypełnia atmosferę drobinami rozsianego kurzu. Pierwsze wrażenie jest oślepiające; stajesz jak wryty, osłupiały, ze zwisającymi bezwładnie rękami i głową zadartą do góry. Ze skupioną uwagą oglądasz pierwszy lepszy obraz, nie widząc go i nie zdając sobie sprawy, że na niego patrzysz. Na prawo i na lewo wybuchają oślepiające race kolorów.
Powoli człowiek przychodzi do siebie, nabiera tchu. Wtedy dopiero zaczyna się poznawać starych znajomych. Są tam wszyscy, uszeregowani jak stosy cebuli, każdy w swoim kącie, ani starsi, ani młodsi, ani piękniejsi, ani brzydsi, skrupulatnie zachowujący te same zmarszczki i te same uśmiechy.
Są tam solidne wielkie machiny – nie mówię o obrazach religijnych, o których nikt nie mówi, ale o dziełach akademickich, nagich torsach zakonserwowanych w occie według uświęconych przepisów Szkoły. Zakonserwowane ciała przybierają przezroczyste odcienie, różowawe i żółtawe tony, przypominające zarazem kolor juchtu i płatki róży.
Są tam obrazy rodzajowe, sceny wojenne, wnętrza alzackie, sceny wiejskie, które jeszcze dzielą się na szereg grup, pikantne scenki greckie lub rzymskie, epizody historyczne pocięte na drobne fragmenty, czy ja wiem, co jeszcze? Lista byłaby zbyt długa. Mamy teraz w sztuce panowanie specjalistów; znam panów, którzy osiągnęli olbrzymi rozgłos malując zawsze tę samą poczciwą lalkę z kartonu opartą o ten sam stóg siana.
Robi się małe czyściutkie obrazki, które mogłyby służyć pięknym paniom jako weneckie lustra. Te małe obrazki mają przytłaczające powodzenie. Występujące na nich ludziki, jakby wyrzeźbione w drzewie lub kości słoniowej, delikatne, znakomicie wykończone, wywołują nieprzytomny zachwyt tłumu. To niepojęte: jak ręka wolnego człowieka może bawić się w naśladowanie pracy niewolników polerujących orzechy kokosowe?
Są także pejzaże – nieba z kamienia i bawełniane łąki, na których rosną drzewa z cukru. Nie trzeba z nich jednak zanadto żartować, ponieważ nasi współcześni pejzażyści przyglądają się przyrodzie i często ją naśladują; niektórzy z nich to prawdziwi mistrzowie, którzy mają już swoich uczniów.
Zapomniałem o portretach. Fala portretów wznosi się z każdym rokiem i grozi zalaniem całego Salonu. Przyczyna tego jest bardzo prosta: jedyni ludzie, którzy kupują dziś obrazy, to ci, którzy chcą mieć swój portret. Głupie, mizdrzące się twarze w różowym wypłowiałym kolorze przesyłają wam w przejściu idiotyczny uśmiech woskowych lalek obracających się w witrynach fryzjerów. Jeżeli za parę tysięcy lat ktoś odnajdzie portret pani baronowej S. lub pana L. D., wywoła to tylko okrzyk zdziwienia i litości. „Mój Boże – powiedzą nasi potomkowie – co to aa epidemia panowała w nieszczęsnej Francji? Do jakich biednych rodzin trawionych dziedzicznymi chorobami należeli ci ludzie, którzy zatroszczyli się o przekazanie nam swoich bladych twarzy o kościach policzkowych zaróżowionych jak u suchotników?”
Portrety, pejzaże, czyściutkie obrazeczki, sceny rodzajowe, wielkie poważne machiny wypełniające ściany wzdłuż i wszerz, od góry do dołu, chaotycznie poumieszczane jedne obok drugich, czerwone nad "niebieskimi, niebieskie nad zielonymi, jak zdarzy układ alfabetyczny. Dla subtelnego widza stwarza to rozpaczliwą kakofonię, jaką wywołałby koncert, w którym każdy instrument grałby fałszywie wymyśloną przez siebie melodię. Wzrok nie znajduje odpoczynku – wszystko stroi miny, wszystko skacze, wszystko rani oczy. Niektóre obrazy podobne są do kupy ciemnej i ponurej gliny; inne są jak słoje konfitur: przezroczyste, galaretowate, w kolorze galaretki z porzeczek lub z pigwy. Najbardziej męczy i drażni to, że nie można znaleźć najdrobniejszego fragmentu natury – wszystko banał lub afektacja, zręczność lub głupota, marzenie lub szaleństwo. Od czasu do czasu, bardzo rzadko, przyciąga nas nagle jakieś płótno. Otwiera się ono na świat otaczający, na prawdę; niknie krzykliwa tęcza sąsiednich obrazów, oddychamy świeżym powietrzem. Od razu widać, że artysta zobaczył to i odczuł, że namalował po męsku, że ma mocny lub subtelny temperament, że patrzył na przyrodę i zinterpretował ją w sposób indywidualny. Takie spotkania są rzadkie, ale mam nadzieję, że będzie ich kilka. Postaram się zapomnieć w miarę możności o przytłaczającej masie miernot, aby szerzej pomówić o ludziach mających talent i inteligencję. Mój trud będzie mniejszy, mniej przykry, bardziej celowy.