Moja lista gości - ebook
Moja lista gości - ebook
Gdybyś mogła zjeść kolację w towarzystwie pięciu dowolnych osób, kogo byś zaprosiła i dlaczego?
Swoje trzydzieste urodziny Sabrina planowała świętować standardowo i bez fajerwerków. Każdego roku razem ze swoją przyjaciółką Jessicą spotykały się na urodzinowej kolacji, na której wspominały studenckie życie, plotkowały i wypijały morze wina. Tak miało być i tym razem…
Kiedy Sabb nieco spóźniona dociera na spotkanie, okazuje się, że przy stole czekają już nieżyjący już od lat ojciec, Audrey Hepburn, wykładowca z czasów studenckich oraz były narzeczony.
Jak to możliwe? Jakim cudem znaleźli się oni przy jednym stole? I kto poradzi sobie z tą niezręczną ciszą?
Moja lista gości to słodko-gorzka opowieść o dorastaniu, trudnych pożegnaniach i o tym, że musimy zrozumieć swoją przeszłość, by otworzyć się na przyszłość.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66981-46-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Czekaliśmy godzinę.
To słowa Audrey. Wymawia je niemal kąśliwie – i taka jest moja pierwsza myśl. Nie: Audrey Hepburn przyszła na moją urodzinową kolację, lecz: Audrey Hepburn jest zirytowana.
Włosy ma dłuższe niż w moich wyobrażeniach. Włożyła coś, co wygląda na kombinezon, ale nogi ma schowane pod stołem, więc trudno powiedzieć. Góra jest czarna, z kremowym kołnierzykiem i trzema okrągłymi guzikami z przodu. Na oparciu krzesła wisi czarny kardigan.
Robię krok do tyłu. Patrzę na nich. Na nich wszystkich. Usiedli przy okrągłym stole na samym środku restauracji. Audrey twarzą do drzwi, profesor Conrad po jej prawej, Robert po lewej. Tobias zajął miejsce po drugiej stronie Roberta, po jego lewej widzę Jessicę, a między nią a Tobiasem jest puste miejsce dla mnie.
– Zaczęliśmy bez ciebie, Sabrino – mówi Conrad, podnosząc kieliszek z winem. Pije czerwone, podobnie jak Jessica. Audrey ma szkocką, Tobias piwo. Robert nie pije.
– Usiądziesz? – pyta mnie Tobias. Głos mu się nieco łamie i wydaje mi się, że nie rzucił palenia.
– Nie wiem – odpowiadam. Jestem zaskoczona, że z moich ust w ogóle wydobywają się jakieś słowa, bo to jest czyste szaleństwo. Może to tylko sen. Może to jakieś załamanie nerwowe. Mrugam. Wydaje mi się, że jeśli otworzę oczy, zobaczę przy stoliku samą Jessicę, bo nikogo więcej się nie spodziewałam. Mam ochotę wybiec z restauracji albo popędzić do łazienki, oblać twarz zimną wodą i sprawdzić, czy oni naprawdę wszyscy tutaj są – czy naprawdę wszyscy tutaj jesteśmy.
– Proszę – mówi. W jego głosie słychać nutę desperacji.
Proszę. Takiego słowa użyłam przed jego wyjazdem. Proszę. Wtedy nie zrobiło żadnej różnicy.
Zastanawiam się nad tym. Bo nie wiem, co innego miałabym zrobić. Bo Conrad właśnie nalewa merlota z butelki, a ja nie mogę tak po prostu stać przy wejściu.
– Zaczynam panikować – oznajmiam. – Co tu się dzieje?
– To twoje urodziny – zauważa Audrey.
– Uwielbiam tę restaurację – odzywa się Conrad. – Nic się nie zmieniła przez ostatnie dwadzieścia pięć lat.
– Wiedziałaś, że tu będę – mówi Jessica. – Jakoś znajdziemy miejsce dla kilku osób więcej.
Zastanawiam się, co powiedziała, kiedy tu przyszła. Czy była zaskoczona, uradowana.
– Może moglibyśmy porozmawiać – rzuca Robert.
Tobias milczy. Mieliśmy z tym problem. Tak łatwo przychodziło mu pozwolenie, by cisza przemówiła za niego. Dopada mnie frustracja większa niż niedowierzanie. Siadam.
Restauracja tętni życiem, goście nie przejmują się tym, co się dzieje przy tym stoliku. Jakiś ojciec próbuje uciszyć małe dziecko; kelner nalewa wino do kieliszków. Sala jest niewielka, liczy może dwanaście stolików. Przy wejściu stoją różowe hortensje w doniczkach, a w miejscu styku ściany z sufitem wiszą lampki choinkowe. W końcu to grudzień.
– Muszę się napić – oznajmiam.
Profesor Conrad składa dłonie. Pamiętam, że robił tak krótko przed końcem wykładu albo po zadaniu nam wykonania dużego projektu. To jego sposób na wyczekiwanie akcji.
– Przyjechałem na to wyjątkowe wydarzenie aż z Kalifornii, więc mogłabyś przynajmniej powiedzieć, czym się teraz zajmujesz. Nie wiem nawet, jakie ostatecznie wybrałaś przedmioty wiodące.
– Mam opowiedzieć o swoim życiu? – pytam.
Jessica przewraca oczami.
– Komunikacja społeczna – mówi.
Profesor Conrad przykłada dłoń do piersi, udając zszokowanego.
– Teraz pracuję w wydawnictwie – mówię nieco obronnym tonem i pytam przyjaciółkę: – Co tu się dzieje?
Jessica kręci głową.
– To twoja kolacja.
Moja lista. Ona oczywiście wie. Była przy tym, jak ją spisywałam. To był jej pomysł. Pięcioro ludzi, żyjących lub nie, z którymi chciałabyś zjeść kolację.
– Nie uważasz, że to szaleństwo? – mówię.
Wypija łyk wina.
– Trochę. Ale codziennie dzieje się coś niebywałego. Zawsze ci to powtarzałam, pamiętasz?
Kiedy zajmowałyśmy razem tamto ciasne mieszkanko na Dwudziestej Pierwszej, wszędzie miała jakieś inspirujące cytaty. Zapisywała je na lustrze w łazience. Na biurku z Ikei, na którym stał nasz telewizor. Zaraz przy drzwiach. Zamartwianie się to życzenie sobie tego, czego nie chcesz. Człowiek planuje, Bóg się śmieje.
– Czekamy jeszcze na kogoś? – pyta Robert.
Audrey obraca nadgarstek.
– Mam nadzieję, że nie – mówi.
Upijam łyk wina. Biorę głęboki wdech.
– Nie – odpowiadam. – To już wszyscy.
Patrzą na mnie. Cała piątka. Patrzą z wyczekiwaniem, nadzieją. Patrzą, jakbym miała wytłumaczyć im, co tutaj robią.
Ale nie mogę. A przynajmniej jeszcze nie. Dlatego otwieram menu.
– Złóżmy zamówienie – rzucam. I składamy.19:45
– Czy ktoś lubi karpia? – pyta Conrad. Nie zamówiliśmy jeszcze, bo nie potrafimy ustalić, co robić. Conrad upiera się przy wspólnym zamówieniu, Robert chce to zrobić oddzielnie, Audrey nie podoba się menu, a Jessica i Tobias zjedli już zawartość dwóch koszyków z paluszkami chlebowymi. Wkurza mnie, że dopisuje mu apetyt.
– Jeszcze karmię piersią – mówi Jessica, lecz do nikogo konkretnie. – Potrzebuję węglowodanów.
Kelner przychodzi po raz drugi i ja przejmuję pałeczkę.
– Poproszę sałatkę z cykorią i risotto – mówię. Patrzę z ukosa na Conrada. Kiwa głową.
– Przegrzebki – odzywa się. – I trochę tych afrodyzjaków.
Kelner wydaje się zmieszany. Otwiera usta, znowu je zamyka.
– Ostrygi – wyjaśnia Audrey ze znużeniem. – Ja to samo, z sałatką z cykorią.
Profesor Conrad trąca ją łokciem.
– Ależ Audrey.
Jej się to nie podoba. Wciąż jest zirytowana.
Kiedy wszyscy składają zamówienia – makaron i zupa dla Jessiki, stek i sałatka dla Roberta – dociera do mnie, że tego nie przemyślałam. Gdy wybierałam każdą z tych pięciu osób, chodziło wyłącznie o mnie, o moje problemy z nimi, moją niejednoznaczną chęć znalezienia się w ich obecności. Nie zastanawiałam się, jak będą się dogadywać między sobą.
Unikam patrzenia w lewo, na Tobiasa. Już wiem, co zamówi. Wiedziałam to, gdy tylko otworzyłam menu. Czasami tak robię, gdy jestem w restauracji. Przeglądam menu i zgaduję, na co by miał ochotę. Wiem, że weźmie burgera z frytkami i dodatkową musztardą. I sałatkę z burakiem. Tobias uwielbia buraki. Przez jakiś czas był wegetarianinem, ale zarzucił to.
– Crudo i przegrzebki – mówi.
Obracam gwałtownie głowę w jego stronę. Wzrusza ramionami.
– Burger też wyglądał fajnie, ale dopiero co zjadłem wszystkie te paluszki chlebowe.
Tobias w dziwny sposób przejmował się swoim zdrowiem. Czasami wydawało mi się, że próbował zachować wychudzoną sylwetkę – może dlatego, że dzięki niej wyglądał jak przymierający głodem artysta? Nie ćwiczył, nie biegał, ale czasami omijał posiłki albo wracał do domu z nową sokowirówką i oznajmiał, że nie zamierza już jeść przetworzonej żywności. Był doskonałym kucharzem. Crudo. Powinnam była się domyślić.
Kelner zabiera nasze menu, a Audrey pochyla się do przodu. Pierwszy raz zauważam delikatne zmarszczki wokół jej oczu. Musi być już przed pięćdziesiątką.
– Wymyśliłam kilka tematów do rozmowy – mówi tym swoim aksamitnym, cichym głosem, który wszyscy tak dobrze znamy. Jest taka filigranowa, tak kobieca, że to aż boli. Bardzo żałuję, że siedzi z nami przy tym stole. Nie powinno jej tutaj być; szkoda jej czasu.
– Nie potrzebujemy ich – stwierdza Conrad, zbywając ją. – Wystarczą wino i hasło przewodnie.
– Hasło przewodnie? – dopytuje Robert. Podnosi wzrok znad szklanki wody. Jest drobnym, niskim mężczyzną. Widać to nawet wtedy, kiedy siedzi. Mama była od niego kilka centymetrów wyższa. Zawsze wydawało mi się, że sama plasuję się gdzieś pośrodku, sądząc po tej niedużej stercie starych fotografii, ale kiedy patrzę teraz na niego, wiem, że jestem wykapanym tatą.
Mamy takie same zielone oczy, takie same długie nosy, taki sam krzywy uśmiech i rudobrązowe kręcone włosy. Nie poszedł do college’u. Nikt w jego rodzinie nie poszedł. Dostał gruźlicy w wieku dziewiętnastu lat i spędził półtora roku w szpitalu. W izolatce. Jego własna matka mogła się z nim widywać tylko zza szyby.
Mama opowiedziała mi tę historię wiele lat później. Długo po tym, jak odszedł, kiedy był już martwy i nie mogłam zadać mu żadnych dodatkowych pytań. Nie wiedziałam, czy ta opowieść miała go uczłowieczyć, czy może pokazać go jako głupszego, bardziej abstrakcyjnego – niedotykalnego. Ale nie wiedziałam też, czy wciąż go kocha. Nadal nie wiem.
– Temat! – woła Conrad. – Musimy mieć temat przewodni.
– Działalność humanitarna – proponuje Audrey.
Conrad kiwa głową. Wyciąga notes i długopis z kieszonki na piersi. Zawsze nosił tam notes, na wypadek gdyby wpadł na jakiś pomysł. W czasie zajęć wyjmował go od czasu do czasu i coś w nim zapisywał.
– Julie! – mówi. – Twoja kolej.
Jessica patrzy na niego, ma kawałek bagietki w ustach.
– Nazywam się Jessica.
– Oczywiście, Jessica.
– Rodzina – mówi, wzdychając. – Ale nie wydaje mi się, żeby o to chodziło.
– Odpowiedzialność – dodaje Robert. Nieumiejętnie powstrzymuję śmiech. Odpowiedzialność. Co za absurd.
Potem Tobias. Opada na oparcie krzesła. Splata dłonie za głową.
– Miłość – rzuca z taką swobodą, z taką łatwością. Jakby to było oczywiste. Jakby to była jedyna możliwa odpowiedź na pytanie Conrada.
Oczywiście nie jest. Ponieważ gdyby była, nie potrzebowałabym go na tej kolacji. Gdyby to była prawda, wciąż bylibyśmy razem.
Chrząkam.
– Historia – mówię jakby w odpowiedzi.
Conrad kiwa głową. Audrey upija łyk wina. Jessica się wzdraga.
Oddaj się w ręce Boga.
– Czasami nie da się iść do przodu bez uprzedniego zrozumienia tego, co się stało – odzywa się Conrad.
– A co się stało? – pyta Audrey.
Nie podnoszę wzroku, ale i tak czuję na sobie jego spojrzenie. Szkoda, że nie siedzi na miejscu Conrada. Szkoda, że czuję jego zapach – mocny, uderzający do głowy – a jego stopa pod stołem jest tak blisko; gdybym zechciała, mogłabym dotykać go swoją.
– Wszystko – mówię po chwili. – Wszystko się stało.
– Cóż, zacznijmy od tego – odpowiada Conrad.Dwa
We wtorek po naszym śledztwie na kampusie UCLA byłam w biurze profesora Conrada, by przekonać go do postawienia mi trójki z plusem za pisemny egzamin, który kompletnie zawaliłam. Zawsze kiepsko sobie radziłam na jego zajęciach. Jakoś nie mogłam tego wszystkiego ogarnąć. Nie to, żebym się jakoś szczególnie starała. Przyznaję, że opuściłam się ze wszystkich przedmiotów. Nie mam żadnego wytłumaczenia poza tym, że byłam zmęczona nauką, wykładami, egzaminami. Nie chciałam już tego robić. A ciągnące się dramy z Anthonym nie pomagały.
– Może wybrałaś złe przedmioty wiodące – powiedziała mi Jessica, ale już było za późno, żeby zmienić. Kosztowałoby mnie to kolejne trzy lata, a nie było mnie na to stać ani pod względem finansowym, ani pod żadnym innym.
– Przyzwyczaiłaś się do idei, że wyniki nie są istotne – powiedział profesor Conrad. – Swoje zajęcia prowadzę z innym przeświadczeniem.
– Proszę. – Byłam bliska płaczu. – Mogę coś zrobić dla dodatkowych punktów?
Conrad pokręcił głową.
– Nie oferuję dodatkowych zadań.
– Nie mogę dostać dwójki.
– Możesz – nie zgodził się. – Tak się składa, że dostałaś.
Strach ścisnął mi żołądek.
– Przepraszam – mruknęłam.
Conrad położył mi dłoń na ramieniu. Ten gest wydawał mi się taki ojcowski. Nie byłam do tego przyzwyczajona.
– Przy następnym teście lepiej sobie poradzisz i średnia wyjdzie wyższa. To nie jest ostateczna ocena.
Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam z jego biura – rozgoryczona, zirytowana, zła. Spojrzałam na zegarek. Gdybym ruszyła od razu, mogłabym dotrzeć na kampus UCLA przed dziewiętnastą. Zgnieciona żółta kartka na dnie mojej torby z książkami informowała, że wydarzenie zaplanowano właśnie na tę godzinę.
Zadzwoniłam do Jessiki.
– Muszę się uczyć – powiedziała. – Ale Sumir ma teraz zajęcia i kluczyki do jego auta już na ciebie czekają.
– Spotkajmy się na dole.
Na Czterysta Piątej był korek. Siedziałam i przerzucałam kanały z 98,7 na NPR. Właśnie puszczali jakiś program specjalny o protokole NASA. Zaprosili do studia kogoś, kto niedawno wrócił z kosmosu. „Najbardziej uderzyło mnie to – powiedział – jak pod pewnymi względami wszechświat jest właściwie skończony. Jak w ogóle można wyobrazić sobie granicę wszechświata?”
Zmieniłam z powrotem na Britney Spears.
Na ulotce napisano, że wydarzenie ma się odbyć w Teatrze Billy’ego Wildera. Po dotarciu na UCLA zapytałam ochroniarza o drogę i po kilku pomyłkach przy skręcaniu udało mi się znaleźć miejsce do parkowania przy ulicy. Zegarek wskazywał trzy minuty przed dziewiętnastą. Idealnie.
Ruszyłam chodnikiem i pokonałam kilka stopni prowadzących do środka, a serce biło mi jak oszalałe. Co, jeśli on naprawdę tam będzie? Co mu powiem? Jak wyjaśnię swoją obecność? Muszę udawać zaskoczoną. Koleżanka kazała mi tu przyjść. To w gruncie rzeczy była prawda. Mogło być też tak, że w ogóle by mnie nie poznał.
Znajduję w torebce błyszczyk. Maluję usta, biorę głęboki wdech i otwieram drzwi.
Na scenie ustawiono ścianki działowe, na nich zawieszono zdjęcia. Ludzie chodzili alejkami, trzymając w rękach plastikowe kubki z czerwonym winem. Podeszłam bliżej. Na razie po tamtym chłopaku nie było ani śladu.
– Jesteś jedną z artystek? – zapytała dziewczyna z długim warkoczem. Miała na sobie spodnie dzwony i bluzkę z hiszpańskim dekoltem, którą widziałam kiedyś w Forever 21. Jessica taką przymierzyła w Beverly Center w zeszły weekend.
Miałam wrażenie, że dziewczyna mnie rozszyfrowała.
– Nie. Nie, ja tylko oglądam – odpowiedziałam.
Pokiwała głową i upiła łyk wina.
– A ty?
– Tam wiszą moje prace. – Wskazała ściankę z tyłu, po lewej stronie sceny. Zobaczyłam kolory. Mnóstwo kolorów.
– Mogę iść zobaczyć?
– Pod warunkiem, że nie każesz mi iść ze sobą. Moje prace są lepsze, gdy ich nie tłumaczę.
Zostawiłam ją i weszłam na scenę. Szybko się rozejrzałam. Ani śladu. Między ściankami też nie. Nie przyszło zbyt wiele ludzi, może trzydzieści osób. Już miałam wyjść, ale zauważyłam, że nowa znajoma mi się przygląda, więc postanowiłam sprawdzić jej prace.
Po drodze coś zwróciło moją uwagę. To było zdjęcie mężczyzny. Wyglądał jak członek plemienia. Może był Marokańczykiem. Widać go było od pasa w górę, palił cygaro i właśnie wypuszczał dym z ust. Oczy miał szeroko otwarte i szare, zmarszczki na jego twarzy były niczym ślady kredy na tablicy.
Wiedziałam, że to jego. Nie wiedziałam skąd, ale byłam tego pewna.
– Przepraszam – rzuciłam do dzieciaka w dżinsach z niskim stanem i bejsbolówce, który stał zaraz obok. – Czyja to praca?
Wzruszył ramionami, po czym wskazał plakietkę w połowie wysokości ścianki. TOBIAS SALTMAN. Zaraz obok zdjęcia chłopaka z wystawy Ashes and Snow. Miałam rację.
Poczułam krew tętniącą mi w żyłach na szyi.
– Jest tutaj? – zapytałam.
Dzieciak popatrzył na mnie zmrużonymi oczami.
– Nie wydaje mi się – stwierdził.
– A jest tu ktoś, kto będzie to wiedział?
Popatrzył w stronę, z której przyszłam, i wskazał kiwnięciem głowy tamtą dziewczynę z warkoczem.
– Zapytaj jego dziewczynę – rzucił.
Żar. Właśnie to poczułam. Wstyd i zażenowanie. Oczywiście, że miał dziewczynę. Głupotą z mojej strony było myśleć, że nie. Chciałam wyjść stamtąd jak najszybciej.
Wtedy jednak zobaczyłam liczbę obok fotografii mężczyzny. Siedemdziesiąt pięć dolarów. Praca była na sprzedaż.
Nie miałam aż tyle. Na moim rachunku bieżącym było jakieś czterdzieści dziewięć dolarów, a do tego może dwieście na oszczędnościowym.
Ale wiedziałam, że muszę kupić tę pracę. Już była moja.
– Jak mogę kupić fotografię z wystawy? – zapytałam dziewczynę stojącą obok pracy ze słonecznikami. – Mogę wypisać czek?
– Jenkins ci pomoże. – Miała na myśli młodą, krótkowłosą kobietę w dżinsach i brokatowym topie, która stała oparta o ścianę po drugiej stronie i właśnie coś mówiła, zawzięcie gestykulując. Podeszłam do niej.
– Chciałabym kupić tamtą fotografię – powiedziałam, wskazując pracę Tobiasa.
Odkleiła się od ściany.
– Załatwione – powiedziała. – Niezły jest, nie?
Pokiwałam głową.
– Chyba pierwszy raz coś sprzedał. Szkoda, że go tutaj nie ma.
Wypisałam czek, zamierzając przelać odpowiednią kwotę na rachunek, żeby płatność przeszła. Dziewczyna zapakowała dla mnie zdjęcie – szary papier i sznurek, bez taśmy.
– Cholera, zapomniałam o taśmie. Nikt niczego wcześniej nie kupił.
W drodze do wyjścia pomachałam do jego dziewczyny. Uśmiechnęła się. Miała przerwę między jedynkami. Przez to zakochałam się w nim jeszcze mocniej.
W drodze powrotnej położyłam fotografię na fotelu pasażera. Gdy weszłam do mieszkania, Jessiki nie było. Wiedziałam, że nie powieszę tej pracy. Później, kiedy zapytała, powiedziałam, że go nie zastałam, że pewnie nie należy do klubu.
– Przynajmniej spróbowałaś – rzuciła.
Trzymałam fotografię pod łóżkiem, zawiniętą w szary papier, przez dwa lata. Czasami nocą wyciągałam ją i trzymałam w rękach jak coś, co ukradłam.
Ciąg dalszy w wersji pełnej