Moje bieguny. Dzienniki z wypraw 1990-1998 - ebook
Moje bieguny. Dzienniki z wypraw 1990-1998 - ebook
Bardzo osobisty, przepojony refleksją dziennik człowieka zmagającego się samotnie z przyrodą i przede wszystkim, z własną słabością. To świadectwo, że pomimo wysiłku i zmęczenia aż do granic ludzkiej wytrzymałości, można osiągnąć zamierzony cel.
Spis treści
Pierwsze kroki
Biegun północny
Biegun południowy
Samotnie przez Antarktydę
Mount Vinson
Co dalej?
Aneksy
Przygotowania
Wyposażenie i technika
Człowiek w sytuacjach ekstremalnych
Słowniczek
Kalendarium najważniejszych wypraw polarnych
Dziękuję…
Indeks
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-930853-6-1 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zobaczyłem, że nie warto w życiu szukać łatwych dróg, bo nigdzie nas one nie zaprowadzą. A życie jest zbyt krótkie, żeby uczyć się na błędach.
W 1990 roku znalazłem się na Spitsbergenie. Stamtąd nieomal widziało się Biegun.
W 1993 roku przeszedłem Grenlandię, a potem dotarłem na nartach w jednym roku na biegun północny i południowy. Dwa Bieguny w jednym roku, do końca nie wiem, jak to się stało. Wiem, że byłem szczęśliwy, idąc. I może mniej szczęśliwy, osiągając cel i żyjąc później? Kiedy szedłem, było zimno i prawdziwie, później ciepło i śmiesznie. Nigdy nie potrafiłem sobie tego do końca wytłumaczyć.północ
Odkąd sięgam pamięcią, marzyłem o Biegunach. Moja droga do nich wiodła przez wiele krajów Europy, Ameryki, Azji, w końcu zaprowadziła mnie na Spitsbergen, gdzie poznałem Wojtka Moskala. Razem postanowiliśmy przejść w poprzek Grenlandię. Miał to być trening przed Biegunem. Postanowiliśmy przejść Grenlandię bez pomocy z zewnątrz. Wyruszyliśmy 5 kwietnia 1993 roku z małej wioski eskimoskiej Isortoq. Cały sprzęt i jedzenie ciągnęliśmy na sankach.
Wyruszyliśmy na koniec arktycznej zimy, bo miała to być próba przed biegunem północnym. Powoli zanurzyliśmy się w biały, lodowy świat. Świat wyznaczony przez wrzątek, nieskończoność i czekoladę.
Nieraz bywało ciężko, ale dawaliśmy sobie radę. Im było trudniej, tym bardziej myślało się o następnych wyprawach. To dziwne, ale przetrwanie w takich warunkach powodowało, że chcieliśmy więcej i dalej.
Wiem, że tam zaczęła się nasza droga na biegun północny. Po dwudziestu dniach osiągnęliśmy połowę trasy, a trzydziestego trzeciego dnia zobaczyliśmy góry zachodniego wybrzeża. Po dojściu na drugi brzeg w nocy na lotnisku znalazłem wannę. Leżałem w niej pięć godzin i tylko dolewałem gorącej wody.pierwsze kroki
22.01.88
Poczekalnia, zimno, jest czas, więc patrzę i myślę cichutko. Co robić? Zmienia się wszystko i ja też. Dlatego próbuję wrócić do tej chwili, do tego, co się teraz dzieje ze mną, do „Władimira”. Wiem, że to jest po prostu piękne, tylko jestem tak piekielnie wyczerpany, że nie potrafię się cieszyć. Może kiedyś. Jest w budowie jachtu taka chwila, kiedy już nie ma żadnych racji dla następnego kroku, a zmęczenie zmyło z ciebie wszelkie marzenia. I nie wiesz, czy spadasz, czy właśnie zerwałeś się do lotu. Tak, tak to przykre, że nie mogę odróżnić: lecę czy spadam. Na tym etapie są tylko dwa znaki: Tak i Nie. I nie mają dla mnie znaczenia żadne podróże, cała przyszłość. Mówię „tak”, robię jacht, ale przysięgam, że nie wiem dlaczego. Racje, które mógłbym podać, to za mało. Nie wytrzymują próby. Myślę, że tak jest ze wszystkim.
W końcu w życiu nadchodzi taki moment, kiedy jedyną racją, całym usprawiedliwieniem i wytłumaczeniem dla tego, żeby żyć dalej, jest słowo tak. Nic więcej, nic mniej. I to mnie przeraża. A innych?
Myślę o dwóch rzeczach: samotnie dookoła świata, Przejście Północne i Biegun.
Myślę, że się uda.
Budowa pewnych struktur, ot tak. Większość słów maskuje tylko naszą niewiedzę. Rozum ma tylko dwa słowa: tak i nie, reszta to sprawa estetyki.
Chcąc być konsekwentnym i uczciwym, każdą argumentację powinniśmy kończyć: bo to jest ładne, bo tak jest pięknie. I tak ze wszystkim.
Aha, właśnie Kółko i Biegun to dwie struktury, ładne nieprawdaż? Więc dlatego.
24.01.88 Gdańsk
Spokój, jaki przychodzi z wiarą, że to, co się robi, to coś najnormalniejszego. Opracować przed wyprawą specjalny trening fizyczny i psychiczny. Metoda: każdy problem, jaki można sobie wyobrazić, że się Tam przytrafi, rozwiązać przynajmniej na trzy sposoby. Dotychczasowe ekspedycje powinienem znać na pamięć. Każde doświadczenie, każda sytuacja, dokładna analiza.
Dyscyplina, dyscyplina i jeszcze raz dyscyplina. Powoli trzeba się całkowicie przebudować, szczegół po szczególe.
Dotrzeć na biegun północny jak Nansen. Wmrozić się w pak lodowy jachtem i dryfować, jak daleko się da. Potem zabrać na sanki żywność, paliwo i dojść.
To może trwać trzy lata. Coraz wyraźniej widzę, że muszę zrezygnować z wielu rzeczy. Jest cel i szczegóły, które do niego prowadzą. Na nic więcej nie mam czasu ani ochoty. Wypadłem już z torów. Już nie będę żył tamtym życiem. Już nigdy. Nie mam na to czasu. To dobrze czy źle? Żeby tylko ten Biegun. Krok po kroku. Wszędzie tam, gdzie są ludzie, mieszka też zawiść i rozmaite głupie gry. Więc z daleka od tego.
Mijam codziennie wiele osób. I żadnej z nich nie rozumiem. Rzeczy do zrobienia: Antarktyda, Morze Rossa, Ziemia Franciszka Józefa.
Żywność, sprzęt, droga.
26.01.88 Gdańsk
Włodzimierz Wysocki „Na ten chłód”
Na ten chłód, na ten ziąb
Co tak goni nas gdzieś?
Co tak ciągnie wciąż dalej i w głąb?
Trzeba ruszać, pal sześć!
Na ten chłód, na ten ziąb…
Dziwna rzecz, dziwna rzecz…
Od topoli i brzóz
Odchodzimy na Północ, hen precz.
Czy tam cieplej, gdzie mróz?
Dziwna rzecz, dziwna rzecz…
Ciepły mieliśmy kąt,
Lecz ruszyliśmy w świat.
Pewno jakiś w nas samych tkwi błąd?
Bo tak zawsze – pod wiatr,
Bo tak zawsze – pod prąd.
Do powrotu wtem głos
Nas namawia ten sam,
Co na oślep gnać w dal kazał nam.
Gdzie ów szczęsny jest los?
Może tu? Może tam?
Ja to pamiętam. I wypełnię co do najmniejszego słowa. Dokładnie. A wczoraj był 25 stycznia.
27.01.88 Gdańsk
Ciągle tylko buda, nora i bar mleczny. Całe szczęście, że jest takie zdanie: są żyjący i są zmarli, a także ci, którzy wypływają na morze.
11.02.88 Gdańsk
Kobieta potrzebuje ciepła, poczucia bezpieczeństwa, domu – a skąd ty to wszystko wytrzaśniesz? Odpowiedź na to proste pytanie jasno i bez wątpliwości pokazuje mi, że zawsze będę sam. Mogę się tylko roześmiać, jakie to proste. Choćbym nie wiem jak szukał i próbował ze wszystkich sił. Zawsze będę sam. Przestać o tym myśleć.
Ci, którzy stoją w miejscu. Inni drepczący w kółko. Ależ oczywiście, to tylko drogowskazy. A może aż.
Nie wiem co, ale z niektórymi ludźmi jest coś nie tak. Dom, gdzie się urodzili, szkoła, do której chodzili, praca czekająca tuż za rogiem. I to ma być życie. Chodzi o moment, w którym człowiek na wszystko się zgadza i ustala cenę. Na przykład: spokój. I proszę bardzo: jest zadowolony. Tylko spokój. Cicho, cicho, cicho sza.
A potem mówią cicho i nawet dużych liter się boją. A co dopiero wielkich słów.
19.02.88 Kraków
Znowu chwila i nic się nie dzieje. Ale to tylko chwileczka, bo już czekają całe góry spraw. Przeszedłem przez wiele takich gór. Ważna jest organizacja. Sprawność i wytrenowanie umysłu i ciała. Ciągle w pogotowiu. Nieraz zastanawiam się nad człowiekiem, który nie umie marzyć. Albo o tym zapomniał. Zamiast myśleć, włóczy się po śmietnikach. Wierzy słowom, których nie rozumie, schematom, których konsekwencji do końca nie widzi, przesądom branym za paradygmaty. Straszne to życie, ale przecież normalne. Ot, najzwyklejsze w świecie.
Patrzę na innych i nieraz wydają mi się tacy wiotcy. Poddają swoje życie, bez żadnej próby. Nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje, i nie wiadomo, co może im pomóc. Dlaczego w taki sposób marnują swoje życie? Może dlatego, że się boją. Strach przenika każdą myśl, która jest inna, i nie pozwala zacząć iść nową drogą. Bo może być trudno i niewygodnie.
07.03.88 Warszawa
Rano o 6:00 pobudka, Gdańsk, pięknie. Niebo, świeżość poranka, opary mgły i tramwaje, budzące świat do pracy. Pieszo przez Stare Miasto, Długa, kamieniczki, uliczki, stuk kroków i odbijające się w zaułkach echo. Piękne to wszystko, piękne. Coraz lepiej wiem, co robię, ile to waży. Coraz bardziej jestem świadomy, że życie warto przeżyć naprawdę. Ale to tylko etap. Po prostu czas zbierać się w drogę i iść dalej.
Hamburg 29.07.88
Od dwóch miesięcy jestem w tym mieście. Czasami jest ciężko, czasami mniej. Wszystko tu obce i ciężkie. Powietrze też. Nieraz pracuję nad Elbą i pływają tam statki, jeden za drugim jak tramwaje. Raz udało mi się zobaczyć polski, z Gdańska. Tylko praca mi już potem nie szła. I martwiłem się, ale nie pamiętam czym.
Chwila, kiedy metro zbliża się do Altony i powoli, powoli staje, odbiła się we mnie już tyle razy. Coś już we mnie ją odbiło tyle razy. Tak będzie już do końca? Ta chwila to znamię, to tatuaż, na całe życie będę pamiętał Hamburg-Altonę. A przecież to tylko stacja, gdzie zmieniam pociąg. Jest ciężko. Nie ma czym oddychać. Świat wydaje się ciepły i brudny. Przeżyjesz, pod warunkiem że zapomnisz o marzeniach. Tak to wygląda. Doszedłem do miejsca, gdzie trzeba jeść kamienie, żeby móc spojrzeć w lustro. Żeby czuć się człowiekiem. Ale to nie tak prosto, trzeba jeszcze ich szukać. A wokół puste zabawki. Muszę uważać i szukać kamieni. Póki jeszcze są. Póki jeszcze mam zdrowe zęby i dwadzieścia cztery lata na karku.
26.03.89 Hamburg
Mimo wszystko trzeba wierzyć w bajki. Żarty się skończyły, mój świat coraz bardziej oddala się od rzeczywistości, ale trzeba iść dalej. W następny dzień, miesiąc i rok. Coraz mniej nadziei, że się uda, ale to przestaje mieć znaczenie. Rzecz w tym, żeby się nie cofnąć nawet na pół kroku. Podnieść się i iść dalej. Nawet to, czy się żyje czy też nie, tak naprawdę nie jest już takie ważne. Trzeba iść aż do miejsca, gdzie się upada, po to aby już nigdy nie wstać. Z niczego, w co się wierzy, nie wolno zrezygnować. Bo to jest inna śmierć.
Napełniony jestem aż po samo gardło. Były urodziny, są święta. Jest kontener i materac, na którym śpię. Ale teraz jest ciemno. Boże jak ciemno! A czego się nie dotknę, ma sto masek, tysiąc podszewek, poprzebierane jest i poprzestawiane. Do najmniejszego słowa doczepione tyle sznurków, każde słowo skacze mi przed oczami i raz po raz uderza w twarz.
Piszę to dla siebie, żeby było lżej. Wierzyć się nie chce w to kulenie i czołganie: jeszcze raz wstać, oberwać, wstać, oberwać. Dawniej kontury były ostre, można było dotknąć ich ręką. Do Bieguna było niedaleko. Teraz dotyka zło, bucior na krtani, przyparcie do muru.
Jest las, do którego nikt nie chodzi. Gdy zawieje mocniej wiatr, wisielcy spadają jak zeschłe liście pod nogi. Mówię sobie, spokojnie, szedłem cały czas wedle znaków, powtarzałem moje zaklęcia, których mnie nauczono. Więc nie rozpaczam, pytam tylko, jak to możliwe. Przecież tak chciałem zobaczyć… Prawdę? Tak bardzo chciałem.
Marku, musisz zapomnieć, odejść stąd. Po prostu zostaw to wszystko i idź. Przecież gdzieś musi być słońce.
Jutro się poskładam, przykręcę głowę, ręce, nogi i pomaszeruję. Tylko rzygać się chce, bo jestem pełny, aż się wylewa te dwadzieścia pięć lat.
Spitsbergen
Moskwa 27.04.90
Lecę na Spitsbergen. W końcu w drodze. Czekam w brudnej poczekalni lotniska Szeremietiewo na samolot do Murmańska. Zmęczony i wytarzany. Teraz jest północ i mam dużo czasu. Mam ze sobą narty, sanki, prowiant i to, co potrzeba. Wczoraj w Warszawie widziałem znajomych z Instytutu Filozofii. To dobrze, że nie mam z tym nic wspólnego. Wyskoczyłem z tego pociągu, pokaleczyłem się i połamałem, ale warto było. Jeszcze jak warto.
Bywają na świecie ludzie, którzy boją się nawet podnieść głowę i wstydzą powiedzieć dobre słowo. Całe lata mijają dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i nic. Nic za nimi, nic przed nimi. Zapomnieli, co prawda, co piękno i coś, co w życiu trzeba zrobić. Bo inaczej wstyd i po co. I chodzą z niepewnością wypisaną na twarzy, bojąc się każdego swojego słowa, które się głośno wypowiada.
Nie wiem, co tam będzie w Murmańsku, jak dostać się do Tromsø, a później do Longyer. A jeśli nawet wyląduję na Spitsbergenie, to jak tam będzie? Tak czy inaczej trzeba będzie iść. Nie ma alternatywy. Będzie może strach, może inne sprawy, ale w końcu najważniejsze, żeby iść. Tak jak w Meksyku, tak jak wszędzie. Może tam było inaczej, bezpieczniej. Teraz skończą się rozmyślania i paplanina. Myślę, że w końcu znalazłem.
Czuję to. Tam jest Zona.
Szkoda tych ludzi. Mogliby mieć piękne życie. Szkoda mnie, mógłbym przecież żyć według przepisów i być… zadowolonym.
Może by wystarczyło i nie byłoby ani za mało, ani za dużo.
Nie czuję tego co dawniej: oddechu. Tylko jakbym pracował właściwym narzędziem we właściwym miejscu. Kiedyś zdawało mi się, że potrafię latać, a ja po prostu robię swoje.
Co mam zrobić? Co zrobić ze swoim życiem?
Jeszcze mogę.
Nie można wątpić ani pozwalać strachowi, żeby podchodził zbyt blisko. Reszta sama przyjdzie.
Lakselv – Tromsø 30.04.90
Jestem sobie w cieplutkim samolocie i dobrze mi tutaj. Przypadek, w Murmańsku byłem już niemal bez szans. Nie chcieli mnie puścić dalej. Po kłótniach z milicją, Inturistem i nie wiadomo jeszcze kim został pociąg, którym nigdzie nie można dojechać. W barze porozmawiałem z Norwegami i zabrali mnie do swojego autobusu. Nie wiadomo, skąd znaleźliśmy się na fińskiej granicy. Nie miałem żadnego pozwolenia, ale Norwegowie powiedzieli, że jadę na wyprawę do Svalbard i poręczyli za mnie, więc w końcu wbito mi wizę.
Potem kiedy powiedziałem, że będę całą noc jechał autostopem, żeby złapać samolot z Tromsø na Spitsbergen, jedyny, w którym jest szansa na miejsce, co oni zrobili? Zanim połapałem się, o co chodzi, ktoś chodząc z kapeluszem po autobusie, zebrał pieniądze na bilet linii SAS, a kierowca przez radiotelefon zarezerwował miejsce. I chociaż za bardzo jestem obity, żeby się tak naprawdę ucieszyć, to chyba mimo wszystko dobrze spotkać życzliwość. Ot tak. Siostrę naszą zagubioną Życzliwość. Przespałem się w husie u Marit, a rano pojechałem na lotnisko. Jestem sobie w samolocie, dobrze mi i ciepło na duszy.
Za dziesięć minut lądujemy w Tromsø. Myślę, że już nie będę chciał się wybrać do Afryki ani Południowej Ameryki, bo tam kolory strasznie hałasują.
A tu tylko biały i niebieski. Można w tych dwóch kolorach zmieścić wszystko, czego mi trzeba.
Horsund 7.05.1990
Jestem pod Gnalem. Sam. Jest tak fajnie, że nie chce mi się nawet pisać. Przecież wszystko jest jasne.
12.05.1990
Znowu pod Gnalem w husie. Jest świetnie. Mały hus wygląda jak skrzynka po czymś tam obita papą. Wstawione malutkie okienko tak zasypane śniegiem, że światło ciut, ciut się przebija, piecyk, dwie kojki. Jesteśmy tutaj od dwóch dni z Rosjaninem Wiktorem i husujemy. Ludzie w bazie mówią: życie to nie tylko seks, i to prawda.
Pod ręką broń na wszelki wypadek, sztucer i rakietnica dla każdego.
Wczoraj, a raczej przedwczoraj, bo jest 1:40 w nocy, przyszliśmy tutaj.
Trzeba było przejść przez lodowiec Hansa, a potem wzdłuż morza po żlebach. Żleby były strome i oblodzone, jakby się człowiek poturlał, to czekała zimna woda, -1,6°C, i głębinki, znaczy się koniec. Ale z nami były czekany, nogi i ręce, tak że jakoś się dokaczaliśmy. Dla chwiejów tutaj nie miejsce. Rozpaliliśmy w piecu, potopiło się wody, przynieśliśmy ze źródełka mineralnej, a potem nie można było zasnąć, więc dawaj gadać, żalić się, narzekać i chwalić. Dzisiaj podeszliśmy pod drugi lodowiec, namęczyliśmy się i znowu w husie: w piecu się pali, Wiktor już śpi. Hus jest często niszczony przez niedźwiedzie. Włamują się miśki, żeby sobie podjeść. Tego, co widzę, nie da się opisać. Można tylko patrzeć. Zmiana pogody: chłodny front, jutro będzie wiało i padało. W piecu huczy, popiję jeszcze herbaty. Przed oczami hałda śniegu. Ludzie tu są dobrzy i życzliwi. Widać klimat też określa świadomość. Lampa naftowa stoi niepotrzebna. Jest dzień. Polarny dzień. I kiedyś tam przyjdzie noc. Dobrze mi. Spać, życzę sobie dobrych snów. I Wiktorowi też.
Gnal 12.05.90
Jest czternasta, czyli jeszcze rano. Pogoda zła, wieje, widzialność prawie zerowa. Trzeba zbudzić Wiktora, coś zjeść i zasuwać.
Cieśnina Beringa zamarza w zimie, można przejść.
Buty Asolo Summit – Asolo Spa, Via Papa Luciani, 2 1-31020 Vidor.
Royal Geographical Society, 1 Kensington Gore, London SW7 2AR. Grenlandia – Kulusuk, Helgi Jonsson Air Taxi, Reykjavik.
Longyearbyen-Tromsø 2.06.1990
I znowu samolot, znowu lecę do Tromsø. Życiem się ciesz, dopóki jeszcze jest. I to jest prawda, cieszę się życiem, już z lekką obawą, co tam będzie w tej dżungli wśród ludzi w Europie. W końcu trzeba wracać, już nie będzie przemarszów, sanek i złej pogody. A ja nie chcę wcale dobrej pogody i ciepła, i całego tego hałasu. Ale na szczęście jest światło tam z przodu, dlatego będę żył i cały czas naprzód. Do światła. I może kiedyś?
Oslo 4.06.90
Tromsø, ksiądz Wojciech – byłem na mszy świętej, a potem chodziliśmy razem po mieście.
Po południu odwiózł mnie wczoraj na autostop. Stałem z plecakiem przy katedrze Morza Północnego, takiej dużej, białej. Dalej wszystko potoczyło się szybko. Po drodze zobaczyłem Narwik i pomnik polskich marynarzy z „Groma”.
Potem w Trondheim złapałem Australijczyka Richarda, który zawiózł mnie do Oslo. Wjechaliśmy na górę i było widać całe miasto u stóp. Różne tam zamki i inne oświetlone budowle. Była druga w nocy, pierwszy raz znowu spotkałem Ciemność. Czarne światło.
Niezły czas przelotu, tysiąc osiemset kilometrów i tylko trzydzieści sześć godzin autostopem. Nie wiem, co będzie dalej. Na razie żyję.
Jeszcze jedno: w Tromsø roślinność uboga, malutkie drzewka, śnieg, i jak jechałem, to wszystko bardzo szybko się zmieniało, na polach – coraz mniej śniegu, drzewa coraz wyższe, coraz więcej ich i potem już trawa, ptaszki świergotały. A od Trondheim to w ogóle zaczęły się tropiki – pola uprawne, no i cała ta Cywilizacja.
LISTA SPRZĘTU – SPITSBERGEN
1. Obóz:
– namiot
– śpiwór puchowy
– karimata
– prymus benzynowy
– zapałki (5 pudełek)
– czajnik
– menażki
– nóż
– łopata do śniegu
– folia NRC
– broń – sztucer
– naboje (10szt.)
– pistolet sygnalizacyjny
– szczoteczka do zębów
– ołówek
– notes
– książka: Zbigniew Herbert „Barbarzyńca w ogrodzie”
2. Ubranie:
– kurtka i spodnie ortalionowe
– bluza i spodnie wełniane
– bielizna polarowa
– buty narciarskie skórzane
– skarpety wełniane
– rękawice wełniane
– rękawice ortalionowe
– kominiarka
– czapka wełniana
– gogle
– okulary narciarskie
3. Nawigacja:
– kompas
– zegarek
– mapy Spitsbergenu
4. Marsz:
– pulki
– narty drewniane + kijek
– czekan
– lina (30 m)
5. Jedzenie i paliwo:
– kasza, ryż, konserwy
– butelki na paliwo (4 szt.)
– paliwo (5 l)
Łączna waga sanek z ładunkiem około 30 kg.LISTA SPRZĘTU – GRENLANDIA
1. Obóz:
– namiot
– śpiwór Thin Elite
– karimaty (2 szt.)
– prymus Optimus
– zapałki (10 pudełek)
– menażki
– scyzoryk
– termometr
– łopata do śniegu
– papier toaletowy
– szczotka do zębów
– ołówek
– długopis
– dziennik
– książki: Richard Kipling „Kim”, J.R.R. Tolkien „Wyprawa”
2. Ubranie:
– anorak goretex
– spodnie goretex
– kurtka puchowa
– bluza polarowa
– spodnie polar
– bielizna polarowa
– rękawice pięciopalczaste
– rękawice jednopalczaste
– rękawice przeciwwiatrowe
– buty Asolo-Summit
– opaska wełniana
– kominiarki (2 szt.)
– czapka
– okulary
3. Nawigacja:
– GPS Magellan
– Kompas Silva
– zegarek
– pozycje poprzednich wypraw
– mapy Grenlandii
4. Marsz:
– pulki
– narty Fisher
– kijki
– wiązania Telemark
– foki
– plecak duży
– plecak mały
– lina (20 m)
5. Jedzenie i paliwo:
(porcje na 40 dni)
– pemmikan, jedzenie liofolizowane, puree ziemniaczane, zupki w proszku, herbata malinowa, kawa, rodzynki, orzeszki, prince polo, czekolada
– łyżka
– finka
– butelki na paliwo (10 szt.)
– paliwo (151)
– termos plastikowy (1,5 l)
6. Materiały do reperacji:
– leatherman, igła, nici, materiał, drut, klej
Łączna waga sanek z ładunkiem około 70 kg.życie w lodach
Po przejściu Grenlandii postanowiliśmy z Wojtkiem Moskalem dotrzeć na nartach na biegun północny. Wybraliśmy najtrudniejszą drogę: z północnej Kanady po Oceanie Arktycznym, w przeciwnym kierunku niż Dryf Transarktyczny, który spychał nas z powrotem. Do przejścia mieliśmy 880 km, które postanowiliśmy pokonać bez pomocy z zewnątrz, ciągnąc na saniach studwudziestokilogramowy ekwipunek. Nasza droga wiodła po zamarzniętym morzu poprzecinanym szczelinami, otwartą wodą czy spiętrzonymi krami, tworzącymi wały piętnastometrowej wysokości.
Po starcie z małej wysepki Ward Hunt Island okazało się, jak mało wiemy o Arktyce. Czułem się jak dziecko, które buduje rakietę, żeby polecieć w Kosmos. Biegun był daleko jak Księżyc. Przez pierwsze trzydzieści dni pokonaliśmy tylko 100 km. Została nam połowa racji żywnościowych i 770 km do pokonania. Dotarcie do Bieguna graniczyło z cudem. Przełom nastąpił na osiemdziesiątym ósmym stopniu. Na dwa tygodnie przed wyczerpaniem się żywności, kiedy wydawało się, że prawdopodobnie nie mamy szans na osiągniecie Bieguna, postanowiliśmy mimo wyczerpania iść każdego dnia dwie godziny dłużej. Wydawało się, że nie mamy szans. Jednak wbrew temu, co mogliśmy obliczyć i zrozumieć, postanowiliśmy iść do końca i zobaczyć, co będzie dalej. Zamiast zdobywać Arktykę, zaczęliśmy po prostu żyć w lodach. Biegun nigdy nie dopuściłby nas do siebie, gdybyśmy myśleli tylko o jego zdobyciu.
Po siedemdziesięciu dwóch dniach marszu, 23 maja 1995 roku, stanęliśmy na północnym biegunie Ziemi.