Moje ciało nie ma historii - ebook
Moje ciało nie ma historii - ebook
Kolejna powieść autorski głośnego i skandalicznego w kręgach kultury arabskiej Smaku miodu. Tym razem Salwa an-Nu’ajmi roztacza przed czytelnikiem ezoteryczną wizję życia przemienionego w opowieść, którą nie tak łatwo spisać.
Hazar już od momentu swoich narodzin została zawieszona w przestrzeni pomiędzy kulturami. Uwięziona za sprawą rodziców między światem chrześcijańskim a muzułmańskim, musiała wypracować własny system wartości, który pozwoliłby jej swobodnie żyć. Realizacja marzeń i wyjazd do Francji wiążą się z rezygnacją z powrotu do Syrii. Odcięcie się od przeszłości ma swoją cenę – wyrzuty przyjaciół, dla których ojczyzna jest najważniejsza, wspomnienia, które nie pozwalają spokojnie spać, własne dzieci, które mówią innym językiem ojczystym niż ich matka. Pewnego dnia Hazar dostaje propozycję wyjazdu, który pozwoli jej rozliczyć się z własną przeszłością.
Salwa an-Nu’ajmi – urodzona w Damaszku syryjska poetka i powieściopisarka. Od lat siedemdziesiątych mieszka w Paryżu. Ukończyła teatrologię i filozofię muzułmańską na Sorbonie. Jej pierwszy tomik wierszy w języku arabskim, Paralèle, ukazał się w 1980 roku. Jest też dziennikarką, współpracuje z arabskimi gazetami i czasopismami. Mocno związana z Instytutem Świata Arabskiego w Paryżu, w którym zajmuje się działem prasowym. Prawa do jej głośnej powieści, Smak miodu, nabyło kilkunastu wydawców z całego świata.
Miałam chyba siedem lat. Rodzina wróciła z przyjęcia i nie znalazła mnie w domu. Wszyscy wywracali świat do góry nogami, żeby mnie znaleźć, ale bez skutku. Matka zaczęła ciężko oddychać, ojciec stracił nerwy, moi bracia wymieniali ze sobą pokątne spojrzenia, a siostry bladły i jąkały się, słysząc ojcowski krzyk. Znalazł mnie wreszcie śpiącą pod wielkim łóżkiem. Rozłożyłam jak trzeba prześcieradło, poduszkę i koc i zasnęłam. To z opowieści, jakie przekazują sobie rodziny o dziwnych wydarzeniach, jakie zaszły w ich domach. Nikt nie rozumiał, dlaczego wybrałam miejsce pod łóżkiem, żeby położyć się spać. Śmiałam się razem z nimi, wiedziałam jednak, że sprawa nie jest taka prosta i że od tego czasu szukałam miejsca jak najdalej od nich. Byłam dzieckiem i pragnęłam tylko jak najczęściej być sama. Dlaczego chciałam być sama? Samotność była moim marzeniem.
(fragment książki)
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-1666-8 |
Rozmiar pliku: | 606 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Inni śnią o swej przyszłości, ja zaś śnię o przeszłości. Planują swoją przyszłość, a ja planuję przeszłość.
Jestem córką opowieści. Córką słów: „Dawno, dawno temu”.
Urodziłam się z opowieści?
Nie. Urodziłam się z dwóch opowieści. Urodziłam się na styku dwóch opowieści.
Urodziłam się z dwóch opowieści. Urodziłam się z dwóch rozmaitych przekazów – historii małej i wielkiej. Od początku wiedziałam, że opowieść to punkt widzenia.
Wiedziałam od początku, że to, co opowiadamy, zależne jest od punktu widzenia, i to wystarczyło, aby zniszczyć wszystko.
Zniszczyć?
Muszę znaleźć inne słowo, odpowiednie dla tego, co przeżyłam.
Urodziłam się na styku opowieści mojej matki i mojego ojca, a kto urodził się na styku, ten nie znajdzie dla siebie miejsca.
Na styku była opowieść o miłości – piękna, jak wszystkie miłosne opowieści, ale pomieszała się z opowieścią o historii. Musiała się zmieszać, a ja zgubiłam się w opowieści o dwóch opowieściach.
Urodziłam się z opowieści o miłości, która przekształciła się w opowieść o małżeństwie. Z kolorowej opowieści, która stała się czarno-biała.
Od początku rozumiesz, że twoja opowieść jest inna i dzieli się na dwie. Uczysz się, jak zachowywać się wewnątrz rodziny i poza nią. W szkole i na podwórku. Pod czujnym okiem sąsiadów i z dala od nich. Wśród bliskich i wśród obcych.
Od początku pamiętasz, że wszystko ma swoje miejsce, że nie należy mówić wszystkiego, co się wie, nawet części tego, co się wie.
Od początku uczysz się przesiewać słowa i fałszować swoje świadectwa. Zapominać, co widziałaś, i pamiętać to, czego nie widziałaś.
Od początku próbujesz układać fragmenty opowieści, wypełniać jej brakujące miejsca, wierząc, że ich wypełnienie sprawi, iż opowieść wybuchnie niczym bomba, niszcząc wszystko wokół ciebie.
Próbujesz ją opowiedzieć sobie, zanim zyskasz świadomość, że opowiadasz ją innym. Upiększasz ją wielkimi kłamstwami i małymi legendami. Faszerujesz ją rozważaniami, które ci pasują, ale celowo mijają się z prawdą.
Czyż opowieść nie staje się opowieścią dopiero wtedy, kiedy ją opowiemy?
Nad moją ukrytą opowieścią nadpisałam wiele innych. Nad pierwszą opowieścią nadpisałam wiele innych. Opowieść nad opowieścią nad opowieścią. Nakładają się na siebie, przeplatają, przenikają. Opowieść wsącza się w inną opowieść i traci swój koniec.
Cóż z niej pozostaje?
Kto poczuje zapach pierwszej kropli, która nadała woń wszystkim opowieściom? Kto ją znajdzie pod siedmioma warstwami opowieści?POD MOIM ŁÓŻKIEM JEST CMENTARZ
Kiedy moja mama zmarła po raz pierwszy, modlili się za nią w kościele. Ksiądz mówił o miłości małżeńskiej, która połączyła mężczyznę i kobietę z dwóch różnych religii na jednej poduszce, w cieniu jednego Boga. O dzieciach, ich wychowaniu i edukacji w cieniu jednego Boga. Moja mama spała w swej trumnie, a my siedzieliśmy na drewnianych krzesełkach za nią. W kościele na Bab Tuma na Starym Mieście w Damaszku była nas garstka.
W kościele moja mama leżała w trumnie, w różowej poświacie.
Czy to jedna z barw opowieści?
Moja mama leżała w trumnie, a śmierć jest słodkim snem bez marzeń. Słodkim snem bez koszmarów. Od kiedy nie miałam żadnych nocnych koszmarów?
Co kryje się za widokiem trumny mojej matki i różowego koloru?
Klepsydra była przyklejona na ścianie obok drzwi otwartych na przyjęcie żałobników. Były na niej nasze imiona obok imienia mojej mamy i jej rodzeństwa – Jacqueline, Christo i Salima; imię mojego ojca i jego rodzeństwa – Aminy, Chadidży, Ahmada i Alego.
Dwa egzemplarze schowałam wśród swoich papierów i nie otworzyłam ust, kiedy przyszły świeżo wydrukowane z drukarni. Sprawdziła je uważnie moja starsza siostra, aby upewnić się, że nie zapomniała tam niechcący o nikim z rodziny; żeby nikt nie pomyślał, że pominęła go celowo, chcąc wymazać ze swego życia i ze śmierci mojej mamy.
Kiedy moja mama zmarła po raz ostatni, nie smuciłam się. Przyzwyczaiłam się do jej śmierci, a smutek stał się jednym z kolorów mojej krwi. Wcześniej umierała już kilka razy. Muszę zweryfikować całe moje życie, żeby policzyć, ile razy to było i kiedy. Po raz pierwszy stało się to... Ale po co to wszystko? Moja mama umarła i nasyciła się śmiercią w dniu pogrzebu. Moja mama umarła i nikt nie wypowiedział nazwy choroby, która spała z nią w szerokim łożu. Nikt z nas nie odważył się jej nazwać.
Kiedy mama umarła po raz ostatni, nie smuciłam się, ale odegrałam rolę, jaką powinnam zagrać z całą powagą – jak zwykle. Ubrałam się na czarno, tak jak moje rodzeństwo, przyjmowałam kondolencje w damasceńskim kościele. Słuchałam słów pocieszenia wypowiadanych łamiącym się, łzawym głosem. Dla ożywienia człowieka nie wystarczą łzy przełykane z bólem, przeciwstawiające się rozpadowi. To nie wystarczy. Tak robili wszyscy, nawet tata. Zadowoliliśmy się mechaniczną wymianą informacji, żeby uniknąć spotkania się wzrokiem.
Nawet tata – zapytałam? Nie, taty tam nie było. Umarł już i pochowany został na cmentarzu w rodzinnym mieście, daleko stąd – tak, jak nam nakazał.
– Czy chcesz być pochowany jako muzułmanin?
– Czy chcesz mnie śledzić nawet po śmierci? – odpowiadał, nieco złośliwie, ojciec.
Wszyscy się śmialiśmy, ale to nie była różowa opowieść, jak w tym damasceńskim kościele z moją mamą śpiącą w swej trumnie.
W Misjafie, po drodze do historycznej cytadeli, ciotka wskazała ręką w nieokreślonym kierunku: twój ojciec jest pochowany tam. Nie odpowiedziałam. Grzebałam w małym aparacie fotograficznym i nie odpowiedziałam ani słowa.
Mój tata został pochowany samotnie w swoim rodzinnym mieście, daleko od mojej mamy.
Mój tata został pochowany w swoim rodzinnym mieście. Byłam tam i nie odwiedziłam jego grobu – zajmowałam się fotografowaniem zabytków.DLA LUDZI Z ZACHODU MAMY ŁOŻE NAD RZEKĄ KAUSAR¹
– Nosisz czerwony płaszcz i chcesz być niedostrzegalna? Powinnaś wybrać inny kolor – powiedział do mnie drwiąco jakiś nieznajomy w pociągu ekspresowym jadącym nad morze.
Siedziałam przyciśnięta do okna. Usiłowałam zasłonić twarz czapką i zasnąć. Kiedy otworzyłam oko, siedział naprzeciwko i przyglądał mi się z uśmiechem. Na kolanach miał czarny laptop. Wydawało mi się, że zdanie, które rzucił dla zabawy, było skrótem komedii mojego życia.
Teraz przyszła kolej na mój uśmiech.
Mówią, że nie można dostrzec wiatru. Wiemy, że jest, widząc wznoszące się liście i kołyszące się drzewa. Nie mogę zobaczyć miłości. Wiem, że jest, kiedy spoglądam w lustrze na swoją twarz obok twarzy nowego chłopaka: oto ja, znów zakochana.
Są ludzie, którzy chwalą się swoimi zwycięstwami. Ja chwalę się tylko miłością. Znam tylko ofiary miłości i wiem, że wszystko, co zrobiłam w swoim życiu, zrobiłam właśnie dla niej.
Jako kobieta miłości nie mogę spotykać innych mężczyzn jak tylko tych, którzy się mną rozkoszują. Niosę pragnienie niczym sztandar zwycięskiego wodza i każdy, kto wychodzi mi naprzeciw, musi wejść w jego cień.
Mój chłopak spogląda na mnie za każdym razem zachwycony: jakaż jesteś piękna! Cóż to za opowieść?
Spogląda na mnie i staję się piękna.
Do imienia każdego chłopaka wiedzie jakaś droga. Oni się zmieniają, ale miłość pozostaje.
Mężczyzn, których pokocham, poznaję od pierwszego spojrzenia. Spoglądam na któregoś z nich i od razu wiem, co mnie z nim czeka. Rośnie blask w moim wnętrzu i jaśnieje w spojrzeniu, ruchu, słowie i uśmiechu. Po dziś dzień to wzajemne pragnienie. Nie zdradziłam siebie samej, przyjmując coś, jeśli już, to raczej odrzucając. Wczoraj, kiedy zobaczyłam nowego chłopaka, było to jak moment niespodziewanego odkrycia. Uświadomiłam sobie tajemnicę mojej niezwykłej radości: akceptacja? Odrzucenie? Akceptacja mojego pragnienia i tego, co mi narzuca, albo jego odrzucenie, gra z nim aż do końca – w tajemnicy lub otwarcie.
Przygląda mi się w restauracji, jakby widział mnie po raz pierwszy. O mało się nie udławiłam.
„Czemu tak na mnie patrzy?” – zastanawiam się, dość skrępowana.
– Jesz i jak gdybyś... – przerywa zdanie głośnym śmiechem. – To, co widzę, widzą teraz wszyscy. Ucieleśnienie słodyczy. Masz pełne usta i prawie się dławisz. Dla dopełnienia obrazu czekam na głosy zachwytu.
– Teraz dużo lepiej – odpowiadam kpiąco.
– Jesteś kompletnie otumaniona. Idziesz, jakbyś go miała między nogami, jesz, jakby był w twoich ustach. Kompletnie otumaniona!
– Teraz zrozumiałam i moje serce się uspokoiło. Zasługuje na więcej. Nie odkrywasz nic nowego. Z tobą mogę tylko „otumanieć”.
Pocałunkiem zmusza mnie do milczenia, lecz wiem, że mówię prawdę. Mówię prawdę, śmiejąc się jak zwykle. Nieostrożnie przekazuję ją dalej. Nie jestem w stanie wypowiadać jej na poważnie. Bronię się bez problemu i mówię, co chcę, nie przejmując się niczym. Z życiem psychicznym nie ma żartów – te słowa wracają do mnie niczym zepsuta płyta po każdym uśmiechu i powtarzam je za nim jak pilna uczennica.
Nigdy mu nie powiedziałam, że odróżniam jego smak w swoich ustach i że teraz czuję się tak, jakbym go smakowała. Nie powiedziałam mu. Nie opowiedziałam mu szczegółów tego, co przeżywam z nim i z innymi. Wiem tylko, że nie zapominam. On też nie zapomina. Opisuje, analizuje, kontempluje, wyciąga wnioski, pyta i odpowiada, moje milczenie go peszy. Mówią, że różnica między mężczyznami a kobietami to pamięć: kobieta pamięta, a mężczyzna zapomina. Być może to ładne powiedzonko i można je powtarzać jako wieczną mądrość, lecz ja wiem, że to tylko jedno z przysłów, które nie zawsze mają cokolwiek wspólnego z życiem i rzeczywistością.
Wiem z doświadczenia, że tym, co różni go ode mnie, są wypowiadane głośno słowa.
Nie mówię w samotności.
Nie mówię w milczeniu.
Nazywa mnie niemową.LÓD NA MOICH SŁOWACH
Abbas pije swoje espresso, ja zaś zieloną herbatę. On nie przestaje mówić, ja kiwam głową i mruknięciami potwierdzam, że podążam za jego myślą. Wybiera temat oczywiście taki, który jemu się podoba, ja mogę go tylko słuchać. Za biurkami naprzeciwko siebie. Każde ma określoną rolę: on stoi na scenie, ja jestem widzem. Uzupełnialiśmy się wzajemnie.
– Gdy byłem nad Zatoką, podrywałem pewną Egipcjankę, która pracowała w naszej w firmie, w dziale PR. Bardzo jej się to podobało. Myślałem, że chodzi o to, że jesteśmy krajanami. Kiedy spałem z nią po raz pierwszy, powiedziała, że jest kochanką dyrektora naczelnego. Zmartwiałem z przerażenia, ale mimo to spotkaliśmy się ponownie. Istniała między nami niezwykła harmonia seksualna. Dziewczyna była piękna i gorąca. Po powrocie do Egiptu znów się z nią zobaczyłem – miała urlop. Dziwne, ale nasze tête-à-tête było niezbyt gorące, nawet w łóżku, jak gdyby spotkanie poza miejscem, gdzie zetknęliśmy się na początku, zmieniło wszystko. Na imię miała Muna.
Zamilkł na chwilę, jakby odtwarzając sobie dawne obrazy, a potem kontynuował:
– Kiedy spotkałem dawną sąsiadkę, okazało się, że przeniosła się do innego budynku. Natknąłem się na nią przypadkiem w kawiarni. Pociągała mnie od dawna. Oczywiście mężatka. Poszedłem z nią do jej domu z butelką dobrego wina. Napijesz się kieliszek i twoje ciało otworzy się od razu na seks. Jakieś czary. Poszedłem za nią do kuchni. Przytuliłem się do niej od tyłu, odwróciła się, zacząłem ją całować. Położyła się i zaczęła... och... Pompa, prawdziwa pompa, o Boże...
Uśmiechnął się i opowiadał dalej:
– Kiedy byłem w niej, zapytała: „Ciągle ci odpowiadam?”. „To dowód – odpowiedziałem. – Czy chcesz mocniejszy?”.
Wybuchnął gorącym śmiechem, który wznosił się i wznosił, żeby nagle twardo opaść. Zamilkł na chwilę, po czym znów się ożywił i znów przyszła mu chęć do obnażania się:
– Czy opowiadałem ci o moim ojcu?
Nawet nie czekał na odpowiedź i zaczął:
– Nie miałem z nim najlepszych stosunków. Nie był zadowolony z moich życiowych wyborów, a ja ze swej strony nie robiłem nic, żeby to zmienić. Ta wzajemna wrogość była dla mnie wygodna. Kiedy zachorował, zostawił dom w Aleksandrii i zamieszkał z nami w Kairze. Miał raka krtani i nie mógł mówić. Musiał pisać, o co mu chodzi. Rozumiał, ale nie mógł dużo mówić. Odkryłem, że nie pamiętam, jaki miał głos, zanim zachorował. Moja pamięć słuchowa w jego przypadku szwankowała. Wynik biopsji z jego krtani miałem w kieszeni i chodziłem z nim po szpitalach, żeby ktoś mi to zanalizował i powiedział, jaki to rodzaj guza. W ostatnie dni opiekowałem się nim, myłem mu tyłek, wycierałem i ubierałem. Nie bałem się. Był świadomy i śmiał się. Kilka miesięcy po jego śmierci urodziła się moja córka – nią też się opiekowałem i myłem, tak jak opiekowałem się nim i jak myłem jego. Żona była przerażona, nie chciała go dotykać, bała się jego kruchości. Ja chwytałem go niczym kurczaka. Kiedy umarł, uświadomiłem sobie, w jakiej gorączce żyłem w ostatnim czasie. Działałem, nie myśląc i bez żadnego uczucia. Kiedy umarł, zacząłem się zastanawiać nad bolesnymi stosunkami, jakie nas łączyły. Odtwarzałem je w pamięci, żeby zrozumieć – od dzieciństwa aż do końca. Omal nie zwariowałem. Dzięki Bogu właśnie wtedy urodziła się moja córeczka.
Zamilkł i spojrzał szybko na zegarek, jakby opowieść nie jego dotyczyła. To sygnał końca przedstawienia. Uśmiechnął się do mnie szeroko, stukając palcem w klawiaturę i koncentrując się na pracy. Podniósł głowę dopiero około dwóch godzin później.
Pracowaliśmy we dwójkę w dziale tłumaczeń w Centrum Dialogu Cywilizacji: Abbas i ja. Gdybym miała możliwość wyboru, nikogo innego bym nie wybrała spośród pracowników naszego Centrum. Zaczął tu pracować wiele lat przede mną. Był jedynym tłumaczem. Kiedy przybyło roboty i nagromadziło się dużo pracy, doszłam ja i teraz jest nas dwójka. Bez wstępów zawarliśmy sojusz. Bez problemów odstąpił mi swoje biurko przy oknie, przejmując biurko naprzeciwko. My, dwójka tłumaczy amatorów po kursach i ciężkich przejściach zawodowych. Studiował fizykę i nigdy nie pracował w tym zawodzie. Dlaczego? Bo interesowała go głównie literatura. Dlaczego studiował fizykę? Żeby zadowolić rodzinę. Ja z wyboru studiowałam arabistykę. Znalazłam pracę w dziale tłumaczeń i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby zadowalać rodzinę.
Gdyby nie Abbas, ta ciężka praca przychodziłaby mi trudniej. Ciężka praca? „Przynajmniej wygodna. Nie męczy się ani dusza, ani ciało. Akurat na nasze możliwości” – mówił mi i śmialiśmy się razem. „Gdybyśmy żyli w naszym kraju, nie musielibyśmy znosić tego gnoju”. Powtarzał tę swoją sentencję dwadzieścia razy dziennie. Czasem odpowiadałam mu: „To czemu nie wrócisz do kraju? Możesz przecież pojechać tam w każdej chwili i wrócić, kiedy zechcesz. Jesteś tu z wyboru. Inni nie mają takiego szczęścia”.
Patrzy na mnie długo i nie odpowiada, lecz rozpoczyna kolejną opowieść.
Abbas odwiedza Egipt raz do roku i wysyła swoje dzieci na letnie miesiące do rodziny swej żony do Kairu. Mówi mi: „To najlepszy sposób, żeby dobrze nauczyły się arabskiego. Widzę wyraźne postępy po każdym powrocie”. Nie on jeden tak robi. To zwyczaj rozpowszechniony wśród większości jego kolegów i koleżanek z Centrum. Ja nie mam tej możliwości, dlatego mój syn mówi po arabsku jak orientalista. Czy możesz swoim dzieciom podarować ojczyznę, która nie jest twoja?
To dawne czasy.
„Hazar to dobry materiał. Ma dobre stanowisko w gazecie. Powiedz jej, żeby zapisała się do partii, i niech przyjdzie do mnie”. Mój przyjaciel ucieszył się ze słów redaktora naczelnego. Przyszedł, przekazując mi dobrą nowinę. „Gratuluję, sprawy idą lepiej. Jeśli tylko wstąpisz do partii, stanowisko jest twoje”. Kiedy zobaczył moją reakcję, zaczął mnie przekonywać:
– Dlaczego komplikujesz sprawy? Jeden podpis i wszystko załatwione. Wszyscy teraz tak robią.
On sam zrobił to, jeszcze zanim przyjechał ze swojego miasta na studia do Damaszku. Wyjaśnił mi, że tylko tak można sobie coś załatwić, że to normalne i że kto chce coś osiągnąć, musi dostosować się do panujących zasad.
Rzeczywiście, po co komplikuję tak prostą sprawę? Syn naszej sąsiadki, inżynier, który skończył studia w tym samym roku co ja, podporządkował się zasadom bez dyskusji:
– Zapisuję się do partii i dostaję stypendium zagraniczne. Najważniejsze, żeby zdobyć doświadczenie, a nie ma innej możliwości.
Zrealizował swój plan: zapisał się do partii, dostał stypendium i wyjechał. Ja tego nie zrobiłam. Ani stypendium, ani pracy. Bez nazwiska na listach partii rządzącej nie ma zdobyczy rewolucyjnych. Nie masz praw, ale możesz dostawać wyróżnienia. Chciałam swoich praw. Domagałam się swoich praw. Tylko moich praw.
Ojciec, który śledził wszystkie moje ruchy z daleka, powiedział mi w końcu:
– Nie bądź głupia. Nie dostaniesz stypendium zagranicznego, choćbyś spełniała wszystkie wyobrażalne warunki. Najważniejsze są znajomości. Złożyłaś do dziś trzy aplikacje. Czy sądzisz, że kiedyś będziesz coś z tego miała? Pomyśl i szukaj innego rozwiązania.
Mama wtórowała mu:
– Wszystkie drzwi są przed tobą zamknięte. Nawet to, że jesteś wybitna, na nic się nie zda. Najlepiej wyjedź.
Smutek to jedna z radości?
Wsłuchasz się w ciemne wołanie, zostawisz wszystko i wyjedziesz? Zostawisz funkcje, nagrody, stypendia, partie, prawa, znajomości, rejestry nazwisk, przyspieszone kroki, koncesje, historie, geografię i wyjedziesz?
To dawne czasy.
Za każdym razem, kiedy Abbas wraca z Egiptu, opowiada o coraz większej ruinie. Widzi to na własne oczy, dotyka własnymi dłońmi. Opowieści z życia codziennego nie mają końca. Ja nie jeździłam do kraju i nie opowiadałam po powrocie o postępującej ruinie. Nawet nie mam do tego prawa. Ja, która w ogóle nie mam wyobraźni, wyobrażam sobie czasem mój kraj. Muszę się zadowolić wyjazdami do innych krajów arabskich. To nie namiastka, nie szukam namiastki. Namiastka przychodzi sama. Namiastka zajmuje miejsce, ponieważ świat nie zna pustki, jak nas uczono. Ani natura, ani ojczyzna, ani moje krótkie życie, ani moje ciało.
„Z pewnością poczuję się zagubiony bez swojej pracy” – mówił amerykański fotografik. A ja mówię: „Bez swojej pracy i bez Abbasa”.
Przez okienną szybę widzę przed sobą Paryż taki jak na pocztówkach. To jest teraz moje miasto. Tu mieszkam już dłużej niż w rodzinnym mieście. Wybrałam je, przyjechałam tu i żyłam świadoma, że mogę stąd wyjechać, kiedy będę chciała.
To miasto mnie nie więzi.
Czy moje rodzinne miasto mnie więziło?
Czy moja rodzima opowieść mnie więziła?
To dawne czasy.CZY SMAK OJCZYZNY ZAMIENIA SIĘ W SANDAŁ?
„Ojczyzny nie buduje się korespondencyjnie”.
Dokładnie to zdanie wypowiedział Dżafar, kiedy poinformowałam go, że niedługo przyjadę. Chcę zbudować samą siebie. Już jako mała dziewczynka chciałam zbudować samą siebie. Chcę wybrać własne życie.
Dzielił nas tylko mały stolik przysunięty do ściany w damasceńskiej kawiarni Al-Modern w dzielnicy Al-Maliki, zaprojektowanej jakby specjalnie na spotkania kochanków. Siedzą wokół nas przy innych stolikach, a my przycupnęliśmy w umówionym miejscu, w jednym z kątów kwadratowej sali.
– Jedziesz teraz, w tym okropnym czasie?
W takim kraju jak mój zawsze jest okropny czas. Żyłam tylko w okropnych czasach. Myślałam i nie jadłam.
– Ojczyzna cię potrzebuje. Potrzebuje takich jak ty – naciskał Dżafar.
– Dlaczego myślisz o tym, czego potrzebuje ojczyzna, a nie o tym, czego ja potrzebuję?
– A jakie ty masz potrzeby? – pyta ze złością, a ja uparcie wzruszam ramionami i nie odpowiadam.
Nie on jeden przypominał mi o tym, że ojczyzna mnie potrzebuje. Słowa te powtarzały się jak refren w pieśni wzywającej do boju, jakby były tajnym hasłem, na które wszyscy się umówili. Czułam się zmuszana, ale jednak wiedziałam, że powinnam pojechać. Byłam wśród nich, ale w końcu pojechałam i koniec sprawy. Dlaczego wszyscy chcą mi podcinać skrzydła imieniem ojczyzny?
Kluczył długo, zanim wypowiedział to od dawna odkładane zdanie, na które czekałam. Wiedziałam doskonale, że rzuci mi je w twarz niczym policzek. Miałam świadomość, że wszystkie poprzednie pytania były wprowadzeniem do tego i krążyły wokół owego pytania:
– A ja?
Znów wzruszam lekceważąco i uparcie ramionami, nic więcej nie mówiąc.
Czuję, że jego gniew rośnie. Faluje i rozpada się w sobie, jakby miał mi to wykrzyczeć w twarz. Ale nie, wreszcie zbiera się w sobie i pyta:
– Tak po prostu?
– Nie. To wcale nie jest proste. – Jak zwykle próbuję grać.
– Uciekasz.
– Być może.
Uciekam się świadomie do zasady, że najdoskonalszą twarzą jest maska:
– Doskonale wiesz, że wyjazd po to, aby kontynuować studia, mam w planach od dawna.
Czy mogę mu powiedzieć, że się duszę? Że nie mogę tu dłużej żyć? Że ucieknę? Uciekłam.
Uciekłam? Od czego uciekłam? Nie znałam jednoznacznej odpowiedzi i wcale nie chciałam znać. Każdy pretekst jest dobry, kiedy chcesz zabrać walizkę i wyjechać.
Ojczyzna go potrzebuje? Ojczyzna ich potrzebuje?
Ojczyzna mnie nie potrzebuje?
Uciekam. Wyjeżdżam.
Dżafar został, żeby po wielu, wielu latach umrzeć tam na raka.