Moje CUDowne dwubiegunowe życie - ebook
Moje CUDowne dwubiegunowe życie - ebook
Anna Libre od dwunastu lat zmaga się z chorobą afektywną dwubiegunową. Mimo diagnozy zdecydowała się na spełnienie swojego marzenia o macierzyństwie. Dziś jest mamą dwóch wspaniałych chłopaków i partnerką największej miłości swojego życia. Pracuje jako nauczycielka języka angielskiego oraz interesuje się rozwojem osobistym i duchowym.
"Moje CUDowne dwubiegunowe życie" to powieść autobiograficzna napisana przez kobietę dotkniętą psychozą maniakalno-depresyjną. Autorka pokazuje różne oblicza choroby, takie jak depresja, mania, hipomania, stan mieszany, a nawet psychoza. Na swoim przykładzie stara się uświadomić, jak ważna w procesie dochodzenia do równowagi jest farmakoterapia.
Ponadto książka zawiera historię matki autorki, która również cierpi na ChAD. Niestety jej decyzja o nieleczeniu się przyczyniła się do wielu nieszczęść, a w rezultacie do rozpadu rodziny.
"Moje CUDowne dwubiegunowe życie" to również opowieść o miłości, przeznaczeniu oraz spełnianiu marzeń…
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8308-285-1 |
Rozmiar pliku: | 880 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Choroba afektywna dwubiegunowa (ChAD), zwana inaczej chorobą depresyjno-maniakalną lub cyklofrenią, jest przewlekłym schorzeniem psychicznym. Dwubiegunowość polega na cyklicznie nawracających stanach przygnębienia (depresji) i nadmiernej aktywności (manii) o różnym nasileniu. Pomiędzy tymi fazami występują okresy remisji, czyli stany bez objawów lub z symptomami dyskretnymi. Wczesne rozpoznanie problemu i zastosowanie właściwego leczenia umożliwiają wydłużenie okresów remisji, jednak warunkiem skuteczności terapii jest dobra współpraca chorego z lekarzem. Choroba dwubiegunowa może przejawiać się w różnych sferach życia i trudno ujednolicić jej objawy1.
Pierwsze symptomy choroby dwubiegunowej pojawiły się u mnie na długo przed postawieniem właściwej diagnozy. Śmiem twierdzić, że towarzyszyły mi od początku mojego życia. Prawdopodobnie skłonność do zachorowania odziedziczyłam po dziadku… Tak jak moja mama…
W 2012 roku, po zaledwie dwóch latach zmagań z chorobą, postanowiłam napisać książkę. Przebywałam wówczas w Ośrodku Leczenia Chorób Psychicznych. Pisząc ją, myślałam, że jestem w pełni zdrowa i mogę pomagać innym. Nic bardziej mylnego… Książkę napisałam w stanie hipomanii, której nie widzieli bądź nie chcieli widzieć psychiatrzy, psycholodzy oraz pacjenci. Dostałam od nich ogromne wsparcie i aprobatę, o czym świadczyć może opinia ordynatora, zamieszczona na okładce tej publikacji. Kiedy po opuszczeniu murów ośrodka pochwaliłam się swoim dziełem rodzinie, znajomym oraz lekarzom, na mojej drodze nie stanął nikt, kto próbowałby wybić mi z głowy pomysł jego wydania. Szkoda, bo książka napisana została szybko, chaotycznie… Znalazły się w niej błędy oraz zbyt osobiste, a nawet kompromitujące mnie informacje. Zamieściłam również swoje zdjęcie. Gdy po kilku miesiącach zorientowałam się, że wydanie jej było pomyłką, odczułam ogromny wstyd… Chciałam się od niej za wszelką cenę odciąć…
Niestety było to niemożliwe, ponieważ pojawiła się w Internecie oraz u osób, które ją kupiły… a do tego cały czas tkwiła w mojej głowie. W związku z tym po prawie dziesięciu latach od opublikowania jej doszłam do wniosku, że nadszedł czas napisać nową – lepszą – wersję, wzbogaconą o moje dziesięcioletnie doświadczenie. Część rozdziałów pochodzi z pierwszej książki. Zostały one nieco poprawione i skrócone. Nazwy miejsc, w przeciwieństwie do tych z poprzedniej wersji, są prawdziwe… Zmieniłam jedynie imiona swoich dzieci, swojego partnera oraz większości osób w niej opisanych, a także swoje nazwisko.
_Moje CUDowne dwubiegunowe życie_ pokazuje dwa oblicza choroby afektywnej dwubiegunowej: leczonej i nieleczonej, zarówno z perspektywy osoby chorej, jak i dziecka, którego matka cierpi na ChAD. Staram się uświadomić, że psychoza maniakalno-depresyjna to nie tylko choroba jednostki, ale i całej rodziny. Obnażając „tajemnice” dwubiegunowców, pomagam zrozumieć, co tak naprawdę dzieje się w ich głowach. Ponadto poruszam różne aspekty tej choroby, które mnie bezpośrednio dotknęły, takie jak: depresja poporodowa, mania psychotyczna czy stan mieszany, o którym rzadko się mówi. Na podstawie swojego doświadczenia dzielę się wskazówkami i radami, które pomogły mi odzyskać równowagę. Dziś – po dwunastu latach zmagań z ChAD-em – wiem, że jest to choroba nieuleczalna, z którą mimo leczenia żyje się do końca…
Oprócz choroby dwubiegunowej opisuję również inne zaburzenia psychiczne, z którymi nieustannie się zmagałam lub zmagam do tej pory, takie jak: natręctwa czy anoreksja. Starałam się, najlepiej, jak mogłam, oddać emocje, które towarzyszyły mi w różnych, tak bardzo skrajnych, stanach świadomości.
Książka kierowana jest przede wszystkim do osób cierpiących na chorobę dwubiegunową oraz ich najbliższych, którzy często nie wiedzą, jak im pomóc. Myślę jednak, że to książka dla każdego… Wydaje mi się, że czytając _Moje CUDowne dwubiegunowe życie_, każdy poczuje się choć trochę dwubiegunowy…
Życzę miłej lektury oraz inspirujących refleksji.
_Ania_
Jest ciepłe letnie popołudnie. Leżę na polu usłanym jęczmieniem. Ostatnie promyki słońca muskają moją twarz, a leciutki wiaterek rozwiewa włosy. Jestem uśmiechnięta, spokojna, rozmarzona. Zamykam oczy i widzę małą Anię biegnącą po łące. Dziewczynka, ubrana w białą zwiewną sukienkę, radośnie goni motylka.
Ten cudowny obrazek zawsze jawi mi się przed oczami, gdy słucham piosenki Stinga _Fields of Gold_. Niewinne dziecko… nieświadome tego, co czeka je w przyszłości, biegnie gdzieś w stronę słońca…
Wsłuchuję się w słowa piosenki…
Kilka lat minęło od tych słonecznych dni,
Gdy spacerowaliśmy razem po tym jęczmiennym polu…
Czy zostaniesz ze mną?
Czy będziesz moją miłością?
Słucham i bujam w obłokach, marząc o miłości i szczęściu, które na mnie czekają…2
------------------------------------------------------------------------
1 _Choroba dwubiegunowa (ChAD) – przyczyny, objawy i leczenie_, https://www.wapteka.p.oc/blog/artykul/choroba-dwubiegunowa-chad-przyczyny-objawy-i-leczenie .
2 Fragment pochodzi z mojej poprzedniej książki wydanej w 2012 roku.MOJA PRZYJACIÓŁKA ANOREKSJA
Wyciągam z wody dłoń. Jest jak kłoda. Gdy wkładam ją do wody, staje się jeszcze większa. Ludzie widzą kłodę i nazywają ją gałązką. Krzyczą na mnie, bo nie potrafię zobaczyć tego, co widzą oni. Nikt nie umie mi wyjaśnić, dlaczego moje oczy działają inaczej niż ich1.
Moja przygoda z odchudzaniem rozpoczęła się w siódmej klasie szkoły podstawowej. Ważyłam wówczas około 50 kilogramów i czułam, że powoli robię się gruba. Pragnęłam za wszelką cenę zatrzymać ten proces, tak aby nikt nigdy nie powiedział, że przytyłam. Teraz wiem, że chęć odchudzania się powodowana była głównie obawami przed reakcją innych na to, jak wyglądam. Zawsze miałam kompleksy związane ze swoją figurą. Stąd jakakolwiek negatywna uwaga na ten temat sprawiała, że czułam się gorsza i bezwartościowa. Myślałam, że jak się odchudzę, moje życie stanie się lepsze, będę miała więcej przyjaciół, a rodzice będą ze mnie bardziej dumni.
W przeciwieństwie do koleżanek, które wciąż były „na diecie”, ja zaczęłam od stopniowego wykluczania tuczących produktów ze swojego jadłospisu. „Bycie na diecie” mogłoby wzbudzić podejrzenia rodziców. Poza tym wymagałoby ode mnie przygotowywania specjalnych niskokalorycznych posiłków, na co wówczas nie miałam czasu. Pamiętam, że czytałam wtedy dużo książek o dietach i prawidłowym odżywianiu. Wśród rad, które wdrożyłam w życie, były zaprzestanie jedzenia po godzinie 18.00 oraz niełączenie mięsa z ziemniakami. Jakiś ówczesny ekspert uznał, że mięso w połączeniu z węglowodanami przyczynia się do wzrostu masy ciała. Zauważyłam, że po kilku tygodniach niejedzenia ziemniaków zaczęło mi brakować energii, często kręciło mi się w głowie, a czasem budziłam się w nocy z uczuciem ssania w żołądku. Piłam wtedy mleko lub herbatę i próbowałam zasnąć. Jeżeli to nie pomagało, jadłam jogurt bądź banana. W momencie, gdy spadek glukozy we krwi dał się we znaki do tego stopnia, że nie miałam siły ćwiczyć, postanowiłam po obiedzie zjadać pół tabliczki czekolady. Była to dla mnie taka rekompensata za niejedzenie ziemniaków i przy okazji ogromna przyjemność.
Wraz z restrykcjami dietetycznymi do swojego harmonogramu wdrożyłam regularne ćwiczenia fizyczne. Zaczęłam się gimnastykować, jeździć na rowerze i biegać. Potrafiłam wstać o 6.00 rano, wziąć zimny prysznic i pobiec na pobliski stadion, gdzie zwykle przebiegałam około 5 kilometrów. Początkowo wmawiałam sobie, że sprawia mi to frajdę, że robię to dla zdrowia i kondycji. Po kilku miesiącach treningów nauczyciel wychowania fizycznego zauważył moją „pasję” i wybrał mnie do grupy osób reprezentujących szkołę w sztafetowych biegach przełajowych. Poczułam ogromną dumę, ale i odpowiedzialność, ponieważ miałam biec na początku. Ostatecznie wywiązałam się znakomicie z tego zadania, gdyż przybiegłam jako pierwsza z czterech zawodniczek. Dziewczyny podtrzymały ten sukces i w rezultacie wygrałyśmy. Sprawiło mi to dużą radość i dało „kopa” do dalszych treningów. Na początku pierwszej klasy liceum wzięłam nawet udział w Warszawskiej Gimnazjadzie Sportowej, w biegu na 1000 metrów. Zajęłam wówczas trzecie miejsce wśród reprezentantek większości warszawskich liceów.
Dieta oraz ćwiczenia kilka razy w tygodniu i przy okazji spadek masy ciała wzbudziły niestety podejrzenia rodziców. Mama przypadkiem usłyszała w telewizji o anoreksji. No i się zaczęło… Zaniepokojona umówiła mnie na wizytę u profesor Jadwigi Komender. Mimo że masa mojego ciała nadal była w normie, to po dokładnym wywiadzie pani profesor postawiła diagnozę: początki anoreksji. Odtąd wszystkie moje posiłki były kontrolowane, a rodzice czasem nawet zmuszali mnie do jedzenia. I tak po kilku tygodniach tej „rodzinnej psychoterapii” zaczęłam normalnie jeść, nadal jednak uprawiając sport.
Podczas wakacji pojechaliśmy z rodziną nad jezioro. Pamiętam, że wtedy bardzo dużo pływałam. Codziennie wstawałam o 7.00 rano i biegłam na plażę, aby przepłynąć 500 metrów. Wmawiałam sobie, że to lubię i że świetnie się po tym czuję. A tak naprawdę był to jakiś wewnętrzny przymus. Po przepłynięciu wyznaczonego przez siebie dystansu mogłam spokojnie zjeść zasłużone śniadanie. A miałam wtedy naprawdę wilczy apetyt… Kanapki z suchą krakowską czy jajecznica na boczku stanowiły zwykle mój pierwszy posiłek. W ciągu dnia nie odmawiałam sobie słodyczy, fast foodów czy coli. Jadłam i piłam rzeczy, które wcześniej były zabronione. Pamiętam, że raz poprosiłam tatę, żeby przywiózł mi nad jezioro szarlotkę babci. Bez oporu zjadłam pół blachy w ciągu pół godziny. Bywało tak, że czasem po prostu nie mogłam przestać jeść. Napychałam się do tego stopnia, że ledwo mieściło mi się to w żołądku. Po takich ucztach zwykle dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Kiedy nie miałam siły, aby spalić pochłonięte kalorie, zamykałam się w łazience i prowokowałam wymioty. Po pewnym czasie stało się to rytuałem…
Kiedy rodzice zauważyli, że coś jest ze mną nie tak, ponownie zaczęli szukać pomocy. Mama znalazła w gazecie artykuł napisany przez panią Dorotę, byłą anorektyczkę oraz instruktorkę Techniki Alexandra (TA), która poradziła sobie z chorobą za jej pomocą. Technika Alexandra polega na pracy z ciałem i emocjami, tak aby odpowiednio reagować na bodźce, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne. U osób z anoreksją czy bulimią ośrodek głodu i sytości jest zaburzony. Stąd duży nacisk kładzie się na uświadomienie osobie chorej, że powinna jeść tylko wtedy, kiedy czuje fizyczny głód, a nie traktować jedzenia jako sposobu na rozładowanie napięcia.
Gdy byłam w drugiej klasie liceum, pojechałam z panią Dorotą na warsztaty z TA przeznaczone dla osób z zaburzeniami odżywiania. Poza zajęciami z Techniki Alexandra były tańce w kręgu, spacery, no i przede wszystkim rozmowy na temat naszych problemów z jedzeniem bądź niejedzeniem. Poznałam dziewczyny, które borykały się z trudnościami podobnymi do moich, a nawet z o wiele dramatyczniejszymi. Pamiętam dziewczynę, która miała poranione ręce od prowokowania wymiotów. Inna podczas napadu niekontrolowanego głodu zaczęła pochłaniać wszystko, co było pod ręką: ciastka, suchy chleb, a nawet cebulę. Następnie pod wpływem wyrzutów sumienia usiłowała pozbyć się tego, co zjadła. Pamiętam również myśli, które mi wtedy towarzyszyły: „Ja nie jestem chora, potrafię zapanować nad jedzeniem, a poza tym moja masa ciała jest w normie… nie zasługuję na to, aby się leczyć…”. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, że usypiam w ten sposób anoreksję, podstępnego potwora, który wciąż był w mojej głowie… Nadal myślałam o odchudzaniu, o tym, że wyglądam jak świnia…
Na wiosnę wdrożyłam intensywny plan treningowy: ćwiczenia, rower, bieganie po kilka godzin dziennie, do upadłego, tak aby jak najszybciej spalić tłuszcz, który powodował ogromny dyskomfort i sprawiał, że czułam się grubo. Myślałam wtedy, że jak uda mi się schudnąć chociaż 5 kilogramów, moje życie będzie lepsze. Uważałam, że mój organizm jest zaśmiecony przez fast foody, słodycze i sztuczne napoje gazowane. Musiałam się oczyszczać… Przynajmniej raz w miesiącu robiłam sobie trzydniowe głodówki, podczas których jadłam tylko jabłka, jogurt naturalny lub ryż. To miało spowodować pozbycie się toksyn z organizmu i co za tym idzie, oczyścić ciało oraz umysł. Po takich głodówkach czułam się lekko, moja waga wskazywała prawie 2 kilogramy mniej. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, że spadek masy ciała nie miał nic wspólnego z odchudzeniem, był jedynie efektem utraty wody. Wciąż wymyślałam sposoby na zgubienie tłuszczyku, znowu rezygnowałam z produktów, które powszechnie uważane były za tuczące. Jadałam dwa posiłki dziennie – śniadanie i obiad, realizując przy tym forsowny plan treningowy. W ciągu trzech miesięcy schudłam ponad 6 kilogramów. Nie poprzestałam jednak na tym. Odchudzanie stało się nieodłączną częścią mojego życia. Bałam się, że jak przestanę zwracać uwagę na to, co jem, znowu przytyję. W rezultacie w ciągu pięciu miesięcy moja waga spadła z 53 do 39 kilogramów! Teraz trudno mi w to uwierzyć, ale to prawda… Wyglądałam jak kościotrup. Gdy wróciłam do szkoły po wakacyjnej przerwie, koleżanki dopytywały się, jak to zrobiłam… Jedne patrzyły z podziwem, inne z odrazą. A ja byłam dumna ze swojego sukcesu. Pragnęłam za wszelką cenę utrzymać wymarzoną masę ciała, a nawet jeszcze schudnąć. Środkiem do osiągnięcia celu stały się po raz kolejny ćwiczenia fizyczne. Codziennie wstawałam o 5 rano, aby zdążyć z gimnastyką przed wyjściem do szkoły. W ciągu dnia dieta, duża ilość wody i zielonej herbaty.
Niestety moje działania znowu nie uszły uwagi rodziców, którzy zareagowali na to, umieszczając mnie w Prywatnej Klinice Leczenia Zaburzeń Odżywiania w Warszawie. Na początku bardzo się temu sprzeciwiałam. Uważałam, że nie jestem wystarczająco chuda, aby się leczyć. Były tam dziewczyny, które ważyły mniej ode mnie, co wpędzało mnie w kompleksy i wzbudzało poczucie winy, że mama i tata niepotrzebnie wydają pieniądze. Teraz wiem, że oni robili to wszystko po to, aby ratować moje zdrowie.
Po kilku miesiącach psychoterapii moje życie zaczęło wracać do normy… Jednak z powodu zatrzymania miesiączki musiałam leczyć się hormonalnie w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Po roku brania leków masa mojego ciała wzrosła o ponad 12 kilogramów, wrócił cykl miesiączkowy i zostałam uznana za osobę w pełni wyleczoną z zaburzeń odżywiania.
To były jednak tylko pozory. Anoreksja wciąż we mnie tkwiła, choć przykryta grubą warstwą tłuszczu… To ona zmuszała mnie do biegania, nawet gdy nie miałam na to ochoty. To ona nie pozwalała mi odebrać telefonu podczas ćwiczeń. To ona kazała mi wracać dwa razy w tygodniu do domu, podczas gdy mieszkałam na stancji, tylko po to, aby poćwiczyć. To ona zabraniała mi zjeść pizzę po 21.00. To ona towarzyszyła mi przez kolejne lata mojego życia… I będzie nadal… bo anoreksja to przede wszystkim choroba duszy i jest częścią mnie, mimo iż moja masa ciała na to nie wskazuje…
Często się zastanawiam, skąd to się u mnie wzięło. Czytałam, że zwykle chorują osoby ambitne, nadwrażliwe, o niskim poczuciu własnej wartości… Czytałam też, że jedną z przyczyn zachorowania na anoreksję może stanowić zamartwica mózgu – niewykluczone, że tak było w moim przypadku. Rzeczywiście moja mama miała trudny poród, urodziłam się z zaledwie dwoma punktami w skali Apgar i częściowym niedotlenieniem mózgu… Nie wiem, czy to było powodem mojej choroby. Być może… W każdym razie nie miałam na to wpływu. Tak jak nie mają wpływu inne osoby zmagające się z zaburzeniami odżywiania. Wiele z nich skrywa swoje problemy przed światem w obawie przed brakiem zrozumienia bądź odrzuceniem.
------------------------------------------------------------------------
1 Laurie Halse Anderson, _Motylki_, tłum. Agnieszka Myśliwy, Radom 2010.