- promocja
Moje dziecko nie chce jeść - ebook
Moje dziecko nie chce jeść - ebook
Przygotowujesz mu skomplikowane i zdrowe potrawy, zabawiasz przy posiłkach, całe wasze życie kręci się wokół pytań „co zjadło?”, „ile zjadło?”, „kiedy wreszcie będzie jeść normalnie?”.
Jeżeli w tym opisie rozpoznajesz swoją rodzinę, to jest to książka właśnie dla ciebie. Carlos González, ceniony specjalista od rozwoju dzieci, rozwiewa obawy rodziców. Wyjaśnia, dlaczego dzieci czasem odmawiają jedzenia, przestrzega przed pułapkami siatek centylowych i tłumaczy, jak procesy wzrostu i aktywność fizyczna wpływają na zapotrzebowanie kaloryczne.
W książce znajdziesz między innymi:
- najczęstsze przyczyny problemów z jedzeniem,
- porady, jak ich uniknąć,
- przestrogi przed zmuszaniem dzieci do jedzenia.
„Ta znakomita i przyjemna w czytaniu książka prezentuje rozsądne i intuicyjne podejście do jednego z największych zmartwień rodziców”.
Gill Rapley, współautorka książek o metodzie BLW
O autorze: Carlos González – znany i ceniony hiszpański pediatra, ojciec trojga dzieci. Prowadzi szkolenia dla profesjonalistów z zakresu karmienia piersią. Autor wielu książek i artykułów dla rodziców na temat zdrowia, żywienia i wychowania dzieci. Książka Moje dziecko nie chce jeść w samej tylko Hiszpanii miała aż 10 wydań, sprzedała się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, została także przetłumaczona na wiele języków obcych.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67216-50-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W ostatnich latach zasób wiedzy w zakresie fizjologii apetytu znacznie się powiększył. Zachwyca nas złożony proces regulujący spożycie pokarmów. A tymczasem nie przestaje zaskakiwać ogromna ilość stereotypów dotyczących apetytu dziecka i surowych zasad narzucanych w żywieniu maluchów.
Po raz pierwszy boleśnie doświadczyłam istnienia tych nakazów, będąc świadkiem męczarni mojego braciszka. Miał może ze dwa lata, a ja trzy. Tego popołudnia zajmowała się nami ciocia, bardzo zresztą miła i troskliwa.
Mój brat nie chciał zjeść banana, który był dla niego przewidziany na podwieczorek, więc ciocia wzięła go na ręce, zatkała mu nos, a kiedy musiał otworzyć usta, żeby odetchnąć, beznamiętnie włożyła mu owoc do buzi i powtarzała to, dopóki nie połknął całego owocu, mimo że płakał i próbował jej się wyrwać. Odebrałam to jako akt okrucieństwa, którego celu nie rozumiałam. Gdyby był głodny, toby go zjadł, a skoro nie jadł, to znaczy, że głodny nie był – tyle rozumie nawet trzyletnia dziewczynka.
O stołówce szkolnej też mogłabym co nieco opowiedzieć. Pod stołami, które miały półeczkę pod głównym blatem, można było znaleźć wszystko: najczęściej kawałki chleba, pomarańcze i kiełbasę, ale czasem nawet całe sadzone jajka. Nie wiem, czy dyrektorka o tym wiedziała, czy myślała, że uczniowie szkoły wszystko zjadają… Za to sprzątaczka na pewno doskonale orientowała się, ile dziecko jest w stanie zjeść.
Po wielu latach badań potwierdziłam moje pierwsze wrażenie: to apetyt reguluje proces spożywania posiłków i (przynajmniej u dzieci) robi to w sposób odpowiadający potrzebom danej osoby. Każdy gatunek ma pewne preferencje żywnościowe, które zdają się być określone genetycznie. My też nie jesteśmy wyjątkiem, przynajmniej póki nie przyswoimy sobie stereotypów epoki, w której przyszło nam żyć. Z czasem zaczynamy jeść według najróżniejszych schematów: bo jest post albo Boże Narodzenie, bo chcemy zadowolić teściową albo pochwalić się figurą w bikini… Tymczasem dzieci nie mają z góry określonych założeń na temat tego, ile ani kiedy mają jeść. Nie znają (ani znać nie muszą) zaleceń pediatry ani Światowej Organizacji Zdrowia, nie wiedzą, ile zjada synek sąsiadki. Dlatego niełatwo im zaakceptować surowe reguły, które czasem chcemy im narzucić.
One wiedzą. A my powinniśmy im się przyglądać i uczyć w kwestii jedzenia, a także w wielu innych sprawach. Pewnego razu przed przystawieniem synka do piersi zapytałam go donośnym głosem (tak, żeby usłyszał mnie ktoś, kto z wielką niechęcią tolerował fakt, że karmię go piersią): „Skarbie, chcesz napić się mleka specyficznego dla twojego gatunku, które ewoluowało przez miliony lat, aż stało się idealne dla ciebie, które nie wywoła u ciebie alergii i uchroni cię przed wieloma chorobami?”. A on spojrzał na mnie zdumiony i powiedział: „Nieee, cie cisia!”.
Książka ta, zarówno przyjemna w lekturze, jak i naukowo ścisła, a zarazem tak pełna szacunku do matek i dzieci, pozwala dostrzec głębszą filozofię relacji rodziców z dziećmi. _Moje dziecko nie chce jeść_ zainteresuje nie tylko matki, które marzą o tym, by ich dziecko „ładnie” jadło, ale przede wszystkim dzieci, które marzą o tym, by przyjemnie spędzać z mamą porę posiłku, jak i wszystkie pozostałe pory dnia.
_PILAR SERRANO AGUAYO_
Lekarz endokrynolog,
specjalistka ds. żywieniaWPROWADZENIE
CZY JAKIEŚ DZIECKO W OGÓLE JE WYSTARCZAJĄCO DUŻO?
„Moje dziecko nie chce jeść”. To zdanie niewątpliwie należy do tych, które pediatra w ciągu swego zawodowego życia słyszy najczęściej. Zimą ten tekst konkuruje jeszcze z kaszlem i katarem, za to latem staje się niekwestionowanym królem przychodni.
Niektóre matki, jak Elena, martwią się tylko trochę:
Mój synek Alberto skończył roczek. Nie je zbyt dużo, muszę go zabawiać, żeby w ogóle coś zjadł, a i tak niemal zawsze coś zostawia. Nie wiem, czy mam powód się martwić, bo jest bardzo żywym i wesołym dzieckiem, a lekarka mówi, że jest zupełnie zdrowy.
Inne, jak Maribel, popadają niemal w rozpacz:
Mam córeczkę w wieku sześciu miesięcy. Kiedy się urodziła, ważyła 2400 g, teraz 6400 g. Kiedy miała pięć miesięcy, pediatra kazała zacząć wprowadzać nowe pokarmy: bezglutenowe produkty zbożowe, mus owocowy itd., ale mała w ogóle nie chce tego musu jeść, a próbuję go podawać codziennie. Nie udaje mi się wcisnąć jej nawet jednej całej łyżeczki i niemal zawsze kończy się to płaczem, co mnie bardzo smuci i denerwuje. Źle się z tym czuję, bo nie wiem, co robię nie tak, nie chcę jej karcić ani zmuszać, ale jeśli tego nie zrobię, to chyba zupełnie nic nie zje. Myśli pan, że powinnam trochę odczekać i spróbować znowu? Za każdym razem, kiedy córka widzi łyżeczkę, od razu się denerwuje. Czuję się winna.
Czy Maribel byłaby spokojniejsza, gdyby jej pediatra, tak jak lekarka Eleny, powiedziała jej, że nie ma powodu do zmartwień i jej córka jest zdrowa? „Brak apetytu” to problem związany z równowagą pomiędzy tym, co dziecko zjada, a tym, co powinno zjeść według oczekiwań jego rodziny. Problem znika wraz ze wzrostem apetytu dziecka lub zmniejszeniem się oczekiwań jego otoczenia. Z reguły nie da się zmusić dziecka, by jadło więcej (i całe szczęście, bo byłoby to niebezpieczne). Celem tej książki jest więc zmniejszenie oczekiwań naszych czytelników tak, by zbliżyły się do rzeczywistości.
Twój przypadek nie jest wyjątkowy
Wyjaśniwszy, że ich dziecko jest niejadkiem, wiele matek dodaje coś w tym stylu: „Wiem, że jest wiele czepialskich matek, które twierdzą, że ich dziecko jest niejadkiem, ale panie doktorze, moje dziecko naprawdę nic nie je, gdyby pan to tylko zobaczył…”.
Mylą się podwójnie. Przede wszystkim mylą się, sądząc, że ich dziecko jest jedynym dzieckiem, które nie chce jeść. Ich dziecko nie jest nawet tym, które je najmniej. Droga czytelniczko, w naszym kraju na pewno jest jakieś dziecko, które je mniej niż twoje. (Że niby skąd mam tę pewność? To po prostu kwestia prawdopodobieństwa. Z definicji na świecie jest jedno i tylko jedno dziecko, które „je mniej niż wszystkie inne”. Jego matka pewnie nawet nie kupi tej książki. A w najgorszym przypadku i tak mam tylko jedną szansę na wiele milionów, że nie trafię.)
Matki mylą się jednak przede wszystkim, sądząc, że inne mamy są „czepialskie”. Żadna nie jest. Te dzieci naprawdę niewiele jedzą (bo mają niewielkie zapotrzebowanie, co wyjaśnimy później), a ich matki są naprawdę poważnie i słusznie zaniepokojone.
Dlaczego tak nas to boli
To logiczne, że matki martwią się o zdrowie swoich dzieci. Jest jednak jeszcze coś, co sprawia, że brak apetytu staje się problemem dużo bardziej niepokojącym niż katar czy kaszel. Z jednej strony matka skłonna jest sądzić (lub wmawia się jej), że to jej wina: że nieodpowiednio przygotowała posiłek, że nie umiała go podać, że nie wychowała odpowiednio dziecka… A z drugiej strony często traktuje problem w sposób bardzo osobisty, jak pokazuje Laura:
(…) u mojej jedynaczki, która ma osiemnaście miesięcy, problemem jest fakt, że zupełnie nie umie ładnie zjeść. Nieraz mi nerwy puszczają, kiedy wkładam tyle serca w szykowanie jej posiłku, a ona po dwóch łyżkach wszystko wyrzuca. Co mam robić, żeby jadła jak Pan Bóg przykazał?
Dziewczynka nie tylko nie ma apetytu, ale na domiar złego śmie „lekceważyć” wysiłki kulinarne matki. Nie wiedziałem jednak, że Bóg wydał jakieś nakazy dotyczące żywienia dzieci. A może Laura chciała powiedzieć „jak pediatra przykazał”?
Niemal wszystkie matki wyrażają to głębokie osobiste zaangażowanie emocjonalne, mówiąc „nie chce _mi_ jeść”, zamiast „nie chce jeść”. Niektóre postrzegają problem jako akt wrogości ze strony dziecka: „Odmawia mi… jedzenia owoców”. Wiele matek opowiadało mi, że płaczą przy karmieniu dziecka. I biedne stworzenie znajduje się nagle pośrodku fałszywego konfliktu emocjonalnego. Zamiast rozgrywać się w prostych kategoriach: jesteś głodny/nie jesteś głodny, walka o jedzenie może przekształcić się w pułapkę: kochasz mnie/nie kochasz. Dziecko oskarża się o brak miłości do matki tylko dlatego, że po prostu nie może zjeść więcej. Często też daje mu się do zrozumienia, a nawet mówi bezpośrednio, że jeśli nie zje, mama przestanie je kochać.
One jednak cierpią jeszcze bardziej
Rodziny, a szczególnie matki, cierpią z powodu konfliktów wokół jedzenia. Bardzo cierpią. Jak powiedziała jedna z matek: „To okropne, bać się nadejścia pory posiłku”.
A jeśli matka się boi, to co dopiero dziecko? Jak wielkie by nie były twoje obawy, zawsze pamiętaj, że twoje dziecko cierpi jeszcze bardziej. Nie próbuje cię nabrać, nie manipuluje tobą, nie „wie, jak cię podejść”, nie testuje granic, nie wykazuje ducha sprzeciwu… Jest po prostu przerażone.
Martwię się o mojego synka (piętnaście miesięcy), bo nie chce jeść. Trzyma jedzenie w buzi, a po pewnym czasie wypluwa, nie połyka i cały czas płacze, przestaje płakać dopiero, kiedy kończę karmienie.
To dlatego, że matka zawsze znajdzie jakieś wyjście, pociechę, nadzieję. Martwisz się, bo twoje dziecko nie chce jeść, boisz się, że się rozchoruje, czujesz presję rodziny i znajomych, którzy przyglądają ci się i twierdzą, że „to dziecko powinno więcej jeść”, niemal oskarżając cię, że jesteś wyrodną matką. Czujesz się odrzucona przez dziecko, które z zupełnie niezrozumiałych powodów nie chce zjeść tego, co z taką miłością mu podajesz, i czujesz się winna widząc, jak płacze, a wreszcie boisz się, że robisz mu krzywdę… Ale jesteś też osobą dorosłą, dysponującą szerokimi zasobami inteligencji, wykształcenia i doświadczenia. Możesz liczyć na miłość i wsparcie rodziny i znajomych, którzy najprawdopodobniej stoją w tym konflikcie po twojej stronie. A wychowanie dziecka, mimo że chwilowo może leżeć w centrum twoich zainteresowań, nie jest całym twoim światem. Masz przeszłość i przyszłość, hobby, może zawód. Masz też jakieś, właściwe lub nie, wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, wiesz, dlaczego zmuszasz dziecko do jedzenia (chociaż może nie wiesz, czemu ono jeść nie chce), a w chwilach największej rozpaczy nie przestajesz sobie powtarzać, że to wszystko dla jego dobra. Nie tracisz też nadziei, bo wiesz, że starsze dzieci jedzą same, a aktualny etap potrwa tylko kilka lat.
A twoje dziecko? Jaką ma przeszłość, przyszłość, wykształcenie, przyjaźnie, racjonalne wyjaśnienia, nadzieje? Twoje dziecko ma tylko ciebie.
Dla niemowlęcia matka jest wszystkim. Jest uosobieniem bezpieczeństwa, miłości, ciepła, pożywienia. W twoich ramionach dziecko jest szczęśliwe, a kiedy się oddalasz, rozpaczliwie płacze. W obliczu jakiejkolwiek potrzeby, jakiejkolwiek trudności, wystarczy, że zapłacze, a matka natychmiast się zjawi i rozwiąże wszystkie problemy.
Od pewnego czasu jednak coś jest nie tak. Dziecko płacze, bo za dużo zjadło, a matka, zamiast wysłuchać go jak zawsze, zmusza je, by jadło jeszcze więcej. I za każdym razem jest coraz gorzej: łagodne początkowo nalegania szybko przechodzą w krzyki, płacze i groźby. Twoje dziecko nie może pojąć, dlaczego tak się dzieje. Nie wie, czy zjadło więcej czy mniej, niż napisali w książce, niż powiedział pediatra, niż zjada dziecko sąsiadki. Nie słyszało o wapniu, żelazie ani o witaminach. Nie rozumie, że robisz to wszystko tylko dla jego dobra. Wie tylko, że od takiej ilości jedzenia boli je brzuszek, a mimo to wciska mu się jeszcze więcej. Dla niego takie zachowanie matki jest równie niezrozumiałe, co bicie czy wystawienie na noc nago na balkon.
Wiele dzieci spędza całe godziny, czasem nawet sześć godzin dziennie, „jedząc”, a dokładniej walcząc z matką nad talerzem pełnym jedzenia. Dziecko nie wie dlaczego. Nie wie, ile to potrwa (innymi słowy, wydaje mu się, że całą wieczność). Nikt nie przyzna mu racji, nikt nie doda otuchy. Osoba, którą kocha najbardziej na świecie, jedyna osoba, której może zaufać, najwyraźniej zwróciła się przeciwko niemu. Cały jego świat rozpada się na kawałki.
Podstawy teoretyczne
Zagadnienie braku apetytu u dzieci pojawia się w wielu książkach i artykułach prasowych. Rad w tym temacie udzielają też liczne kuzynki, koleżanki i sąsiadki. Ich poglądy nie zawsze są zbieżne, a czasem pozostają wręcz diametralnie sprzeczne. Różnice te zwykle wynikają z (nie zawsze wyraźnie sformułowanej) odpowiedzi, której autor udziela na dwa podstawowe pytania:
• Czy dziecko je wystarczająco dużo, czy też powinno jeść więcej?
• Czy dziecko jest ofiarą, czy też winnym zaistniałej sytuacji?
Ci, którzy uważają, że „niejadki” powinny jeść więcej, przypisują tej sytuacji różne przyczyny, a co za tym idzie, proponują rozmaite rozwiązania:
_DYSCYPLINA._ W rzeczywistości „winę” ponoszą rodzice, którzy „źle wychowali” dziecko, pozwalając mu kaprysić i stawiać na swoim. Marketing. Dziecko nie chce jeść, bo źle „sprzedajemy” produkt. Trzeba karmić je w spokojnym, swobodnym otoczeniu, używając zastawy ozdobionej dziecięcymi motywami…
_KREATYWNA KUCHNIA._ Dziecko jest znudzone monotonną dietą. Należy dbać o zróżnicowanie smaków i konsystencji, szykować atrakcyjne dania: wyrzeźbić z gotowanego ryżu myszkę z uszami z szynki, a na purée ziemniaczanym wymalować z oliwek i słodkiej papryki buźkę pajaca.
_FIZJOTERAPIA._ Od urodzenia codziennie należy masować policzki dziecka, by „stymulować i wzmacniać” mięśnie odpowiedzialne za przeżuwanie.
_FILOZOFIA WOLNOŚCI JEDNOSTKI._ Dziecko nie chce jeść, ponieważ musi umacniać w sobie ducha sprzeciwu wobec tych, którzy je do tego zmuszają. Należy przestać je zmuszać, a wtedy zacznie jeść więcej.
Nie zgadzam się z żadną z tych teorii. Filozofia wyłożona w tej książce jest bardzo podobna do teorii, którą nazwałem tu _wolnością jednostki_, jest jednak jedna podstawowa różnica: nie sądzę, by dziecko zaczęło więcej jeść, kiedy przestanie się je zmuszać, bo nie sądzę, by potrzebowało więcej pożywienia. Prawdą jest, że czasem dzieci jedzą wtedy trochę więcej i rzeczywiście spotkałem kilkoro dzieci, które nagle zyskały na wadze, kiedy przestano je zmuszać do jedzenia. Było to jednak tylko 100 czy 200 g, a efekt potrwał ledwie kilka dni. Co mnie zresztą w ogóle nie dziwi, bo jestem przekonany, że nawet naturalny pęd do sprzeciwu wobec zmuszania nie sprawi, że dziecko będzie jadło znacznie mniej, niż potrzebuje. Będzie to co najwyżej kilka kęsów „opóźnionego głodu”, które szybko nadrobi.
Idei niezmuszania dziecka do jedzenia, która jest centralną osią tej książki, nie należy więc rozpatrywać w kategoriach „sposobu na zaostrzenie apetytu”, lecz należy ją pojmować jako wyraz miłości i szacunku dla naszego dziecka. Jeśli przestaniemy je zmuszać, będzie jadło dokładnie tyle samo, co dotąd, unikniemy jednak cierpień i walk, które do tej pory towarzyszyły posiłkom.
Jeśli chodzi o drugie pytanie, czy dziecko jest ofiarą czy winnym, wielu autorów twierdzi, że „niejadek” ćwiczy swój charakter, testuje granice, uzyskuje jakieś korzyści czy manipuluje rodzicami. Nie zgadzam się z tym w najmniejszym stopniu i uważam, że dziecko jest głównym poszkodowanym sytuacji, w której wcale nie chciało się znaleźć. Przyjrzyjmy się na przykład następującemu opisowi Brennemana (1932), który szanowany pediatra angielski, Illingworth, cytuje słowo w słowo w swojej książce _The normal child_ (1991)¹:
„W niezliczonych domach rozgrywa się codzienna bitwa. Z jednej strony naprzód posuwa się armia, chwaląc, naśmiewając się, nakłaniając, przymilając się, oszukując, schlebiając, błagając, zawstydzając, karcąc, burcząc, grożąc, przekupując, karząc, pokazując i opisując zalety posiłku, płacząc lub udając płacz, robiąc z siebie głupka, śpiewając piosenki, opowiadając bajki, pokazując książeczki z obrazkami, włączając radio, grając na tamburynie za każdym razem, gdy jedzenie ląduje w buzi, z nadzieją, że przesunie się dalej w dół, a nie wróci z powrotem na zewnątrz, zmuszając nawet babcię do tańczenia tańców ludowych (wszystkie te procedury spotykamy często i obserwujemy na co dzień).”
Jak dotąd, zgadzam się całkowicie. Dalej powiedziałbym mniej więcej: „A z drugiej strony, biedne dziecko broni się najlepiej jak umie, zamykając usta, robiąc z jedzenia kulkę i przetrzymując je w buzi lub wymiotując”. Brenneman jednak postrzega sytuację w zupełnie inny sposób:
„Z drugiej strony mały tyran broni twierdzy, nie chcąc się poddać lub kapitulując na własnych warunkach. Dwa najpotężniejsze elementy jego arsenału obronnego to wymioty i strata czasu.”
Dlaczego tyran? W tym konflikcie to dziecko zawsze cierpi najbardziej. Co z tego, że jakiś dzieciak zamiast mięsa i warzyw w końcu dostanie jogurt truskawkowy? Dzieci mają sto wygodniejszych i przyjemniejszych sposobów na to, by dostać jogurt truskawkowy – naprawdę uważasz, że ponad półtoragodzinna walka z własną matką, plucie, płacze, krzyki i wymioty to tylko „przedstawienie” odgrywane po to, żeby dostać jogurt truskawkowy?