Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Moje Jezioro Fallen Leaf - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moje Jezioro Fallen Leaf - ebook

Wyjazd Marka i Ani na wymarzony urlop nad jeziorem Fallen Leaf, krwawy koszmar, nawiedzający sny dziewczyny i tajemnicze zatonięcie, którego świadkiem jest chłopak, zapoczątkowują lawinę nieprzewidywalnych, wydarzeń. Jak puzzle układają się one w metafizyczną układankę, w której mały motel gdzieś w Stanach, porośnięta tropikalną roślinnością posesja bossa kartelu narkotykowego i gra-labirynt w lesie pod Łodzią tworzą jeden sekretny świat. Spajająca go nić osnuwa się wokół Marka…
A może to on trzyma kłębek?

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-899-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Rozpaczliwy krzyk zmienił wszystko. Marek rozejrzał się w mgnieniu oka i po chwili już wiedział. W jeziorze Fallen Leaf ktoś się topił. Nie było czasu na myślenie. Teraz liczył się tylko instynkt, a ten nakazał mu biec na ratunek. Zostawił z tyłu Anię, która zdążyła za nim krzyknąć: „Co robisz?!”, i pędził tak szybko, jak tylko potrafił. Błyskawicznie przedarł się przez gęste zarośla, minął slalomem kilka sosen i znalazł się nad brzegiem jeziora. Z przerażeniem spojrzał przed siebie i zobaczył ręce wyciągnięte w niemym błaganiu tuż nad powierzchnią wody. Był blisko, coraz bliżej. Kilkanaście metrów po drewnianym pomoście i wreszcie daleki skok. Lodowata woda nie zrobiła na nim wrażenia. Nie mogła, miał zbyt ważne zadanie do wykonania. Zebrał wszystkie swe siły, by chwycić tonącego, ale właśnie teraz, w decydującym momencie, nie widział go. Z impetem natarł na wodę, zanurkował głęboko, wyprostowany jak struna. Nie było go. Ponownie sprawdził pod wodą, znowu bezskutecznie. Nie poddawał się, ale doskonale wiedział, że każda upływająca sekunda oddala go od sukcesu. Od uratowania życia. Jesteśmy tu tylko ty i ja – pomyślał. Muszę cię znaleźć. Wciąż desperacko szukał. I wciąż bez skutku. Usłyszał głos Ani, która stojąc na pomoście, wpatrywała się w poczynania Marka, śledząc je w nerwowym uniesieniu.

– Wracaj! – krzyczała z całych sił.

– Gdzie on jest? – w pytaniu Marka strach mieszał się ze zwątpieniem.

– Ale kto?

– Ten, który się topił.

– Nikogo nie widziałam. Wracaj!

Spojrzała na niego błagalnie. A on poczuł pustkę. W jednej chwili poczuł smak klęski jak ktoś, kto postawił wszystko na jedną kartę, by zaraz dowiedzieć się, że przegrał do cna. Jego myśli błądziły po najczarniejszych zakamarkach duszy, spijając natarczywie krople bezbrzeżnego cierpienia. Na domiar złego potwornie się zmęczył, dał o sobie znać gwałtownie narastający ból mięśni, który wzbierał w jego wnętrzu z siłą niszczycielskiej fali. Z trudem dopłynął do pomostu, z dużym wysiłkiem i przy wydatnej pomocy Ani wspiął się do góry, by zaraz upaść na deski. Przez chwilę był zamroczony, widział jak przez mgłę pochyloną nad nim twarz ukochanej, która coś do niego mówiła. Jej głos nie docierał do niego. Marek poczuł się jak widz seansu filmowego, odtwarzanego w zwolnionym tempie, z niewyraźnym obrazem i wyłączonym dźwiękiem. Nie znalazł w sobie dość siły, by wstać. Z każdą sekundą stawał się coraz słabszy. Było mu przeraźliwie zimno, trząsł się jak galareta, nie mogąc wypowiedzieć choćby jednego słowa. Ania musiała działać szybko. Wyjęła komórkę ze skórzanej torebki, wystukała numer alarmowy i poprosiła o pomoc. Teraz ponownie mogła skupić swoją uwagę na Marku. A jemu bardzo się przydała obecność Ani. We dwójkę szybko sobie radzili ze zdejmowaniem kolejnych części przemokniętego ubrania: białej, a teraz poszarzałej koszulki, której barwny nadruk na wysokości piersi siłą rzeczy wyraźnie utracił swój blask, czarnych, sportowych butów, a zaraz potem skarpetek i dżinsów, tak że pozostały na nim tylko czarne slipy. Było ciepło i słonecznie, ale ciało Marka jakby się zamknęło na działanie powietrza. Czuł, że straszliwy ziąb jeszcze długo nie ustąpi. Póki co wciąż wykręcał mu stawy. Młodzieniec nie mógł zebrać paru najprostszych myśli. Na szczęście miał przy sobie Anię. Pomogła mu ułożyć się na boku, podłożyła torebkę pod jego niemiłosiernie zmoczoną głowę i trzymając go mocno za rękę, cały czas do niego mówiła, zapewniając, że będzie dobrze. Marek z wolna dochodził do siebie.

– Tak bardzo chciałem mu pomóc – mówienie przychodziło Markowi z najwyższym trudem. Wypowiedzenie kilku słów było nie lada wyczynem.

– Porozmawiamy później, gdy ta sprawa się skończy.

– Ta sprawa nigdy się nie skończy. On się utopił, a ja nie zdołałem mu pomóc.

– Nikogo nie zauważyłam. Zobaczyłam, że biegniesz w stronę jeziora. Dopiero, gdy wskoczyłeś do wody, zrozumiałam, że stało się coś bardzo złego.

– Nawet teraz słyszę jego krzyk. Nigdy w życiu tak bardzo się nie bałem.

– Niczego nie słyszałam.

– Musiałaś słyszeć. Na pewno sobie przypomnisz.

Jeszcze przez kilkanaście minut byli tylko we dwoje. Potem na leśną, wydeptaną drogę w najbliższym sąsiedztwie jeziora wjechał policyjny jeep, z którego pospiesznie wysiedli kapitan David Grant – wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna i porucznik Kelly Shanahan – dużo niższa od swego kolegi, o smukłej, wysportowanej sylwetce. Kilka minut później rozbłysły czerwone światła karetki. Kierowca zatrzymał pojazd i pozostał na swym miejscu, zza szyby obserwując zaistniałą sytuację. W stronę jeziora zmierzał natomiast doświadczony lekarz i troje młodych sanitariuszy – dwóch mężczyzn i kobieta. Policjanci uzyskali podstawowe informacje o zdarzeniu jeszcze przed przybyciem zespołu medycznego. Teraz wkroczył do akcji lekarz, jego polecenia skrupulatnie wykonywali sanitariusze. Wstępnie stwierdzono osłabienie i znaczne wychłodzenie organizmu Marka, na co zresztą wskazywały już wcześniej nie tylko okoliczności, ale i jego sina skóra. Zaaplikowano mu zastrzyk wzmacniający i starannie ułożono na noszach, pod grubą warstwą okrycia. Wykonując niezbędne czynności, sanitariuszka poczuła charakterystyczną woń. No fajnie, trafił mi się kolejny piwosz do ratowania, pomyślała gniewnie. Ja to mam szczęście do takich.

– Pił pan alkohol? – zapytała czysto retorycznie, tak naprawdę zdążyła już poznać odpowiedź.

– Tak. Wypiłem dwa piwa.

– Właśnie tyle obstawiałam – skwitowała z marsową miną.

Kapitan Grant też nie wyglądał na zaskoczonego tą informacją. Sprawiał raczej wrażenie kogoś, kto całkowicie kontroluje sytuację. Marek został przeniesiony do karetki, jednak zanim to nastąpiło policjanci przeprowadzili badanie alkomatem zarówno wobec niego, jak i Ani. Ambulans, który natychmiast stał się dla Marka więzieniem skutecznie odgradzającym go od najbliższej mu osoby, zawiózł go do pobliskiego szpitala, gdzie miał być poddany szczegółowym badaniom. Ania podążyła do zaparkowanego w pobliżu samochodu, jak najszybciej chciała być znów przy Marku. Usiadła za kierownicą srebrnego mercedesa, który po chwili wystrzelił z piskiem opon, pozostawiając za sobą chmurę popielatego pyłu. Mknął wąską, krętą ulicą, z której roztaczał się niesamowity widok na znajdujące się niżej jezioro, skąpane w ostatnich żółtoczerwonych promieniach słońca, łagodnie opadających na gładką taflę jeziora. Późnowiosenny dzień powoli dobiegał końca. Wkrótce zapadł zmierzch, zapaliły się pierwsze światła. Potężne góry majaczyły w oddali. Nad jezioro Fallen Leaf nadciągały ciemne chmury…ROZDZIAŁ 2

David Grant był trzydziestoczteroletnim policjantem, który bardzo lubił swoją pracę. Każdego dnia pracował sumiennie, sukcesywnie pokonując kolejne szczeble zawodowej kariery. A kariera zapowiadała się obiecująco. Przed kilkoma tygodniami otrzymał awans na stopień kapitana, co sprawiło, że poczucie dumy rozpierało go jak nigdy dotąd. Będąc stróżem prawa, mimo młodego wieku dysponował pokaźnym bagażem doświadczeń, niejednokrotnie odbierając twardą lekcję pokory. Z pewnością zobaczył więcej, niż by sobie tego życzył, ale nigdy się nad sobą nie użalał. W pracy trudno byłoby go czymś zaskoczyć. Zupełnie inaczej wyglądało jego życie osobiste, w którym jakże często był zadziwiająco bezradny. Przeżywał kryzys wieku średniego trochę wcześniej niż inni. Niedawno rozwiódł się po jedenastu latach małżeństwa. Starał się z całych sił, by jego pociechom niczego nie brakowało. Dziewięcioletni syn Ryan i o dwa lata młodsza córka Michelle byli przez niego notorycznie rozpieszczani. Liczne grono przyjaciół Granta miało o nim jak najlepsze zdanie. Dla nich był po prostu porządnym facetem. Takim do rany przyłóż. I tylko często zachodzili w głowę, jak to się stało, że komuś takiemu przytrafił się rozwód, bo jego byłej też niczego nie można było zarzucić, a już na pewno nie można jej było posądzić o jakąś jędzowatość. Wytłumaczenia więc znaleźć nie mogli. No cóż, życie jest pełne niespodzianek, a to była właśnie jedna z nich. Decyzją przełożonych Grant otrzymał zadanie wyjaśnienia sprawy utonięcia w jeziorze Fallen Leaf. To właśnie na jego biurko miały trafić wszystkie raporty dotyczące tego zdarzenia, a on, zgodnie z oczekiwaniami kierownictwa, miał się z tą sprawą uporać błyskawicznie.

Marek Golecki dotarł punktualnie na umówione spotkanie. Nie lubił się spóźniać, więc nie zwykł tego czynić. David Grant poprowadził go przez imponujący labirynt wąskich korytarzy. Oj, można byłoby się tam zgubić. Ale nie z Grantem. W budynku panowała gorączkowa atmosfera, trudno byłoby zliczyć wszystkich policjantów, którzy mijali ich w pośpiechu zajęci służbowymi sprawami. Przyspieszony reżim pracy – ci, którzy byli tu zatrudnieni, chyba już do tego przywykli. Na pozór wyglądało to chaotycznie, ale nie trzeba było bacznej obserwacji, by stwierdzić, że każdy z nich wiedział, dokąd idzie i po co. Bo w murach tego budynku niewątpliwie dało się wyczuć zaprogramowaną sprawność działania. Celem krótkiej wędrówki Granta i Goleckiego był gabinet utrzymany w bladoszarej tonacji z niewielką ilością sprzętów, które w rozległym wnętrzu umykały uwadze, jakby koniecznie chciały być niewidzialne. Pokój znajdował się na drugim piętrze w czterokondygnacyjnym gmachu, który został wybudowany dwa lata wcześniej dużym nakładem policyjnych funduszy. Teraz byli sami, odseparowani od reszty świata dźwiękoszczelnymi ścianami i kuloodpornymi szybami.

– Napije się pan kawy? – Grant nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wielką radość sprawiło Markowi to pytanie.

– Z przyjemnością. Najlepiej, żeby była mocna.

Grant zajął się przyrządzaniem kawy, ani na moment nie przerywając rozmowy.

– Szybko postawili pana na nogi. – Policjant uśmiechnął się do Marka.

– Byłem w szpitalu przez dwa dni i muszę powiedzieć, że wcale się nie nudziłem. Grafik miałem wypełniony co do minuty. Dokładnie mnie przebadali, za każdym razem z zadowalającym wynikiem. Wczoraj dowiedziałem się, że jestem okazem zdrowia zbliżonym do ideału.

– Zaproponowali pomoc psychologiczną?

– Nalegali, żebym spotkał się z psychologiem, ale odmówiłem. Jestem już dużym chłopcem, na pewno sam sobie poradzę.

– Myślę, że powinien pan skorzystać z pomocy psychologa. – Grant podrapał się prawą ręką po głowie, nieco burząc ułożenie krótkich, czarnych jak sadza włosów. – Mogę to panu załatwić. Rzecz jasna bezpłatnie. Widziałem wystarczająco dużo dramatów wśród tych, którym tylko się wydawało, że są twardzielami. Słabość nie jest powodem do wstydu. Tragedia może złamać każdego.

– Dziękuję za troskę, ale nie zamierzam rozmawiać z psychologiem. Najgorsze już za mną, teraz może być tylko lepiej.

Albo taki hardy, albo taki głupi. A może i jedno, i drugie – pomyślał Grant. Wiedział jednak, że dalsze namawianie go po prostu nic nie da. Facet przyjął pozycję obronną i siła argumentów niestety nie zadziała.

– Jak pan zapewne wie, pańska koleżanka, Anna Milewska, już złożyła zeznania. Teraz kolej na pana. Myślę, że po naszej rozmowie nie będzie żadnych wątpliwości i jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego, to bardzo szybko wyjaśnimy tę sprawę.

– Bardzo mnie to cieszy. Dotychczas słyszałem o tym, że nie znaleźliście ciała.

– To prawda, ale nie ma powodu do niepokoju. Jezioro jest przeszukiwane przez najlepszą ekipę płetwonurków w Kalifornii. Jesteśmy cierpliwi. Topielec z pewnością nam nie ucieknie. Bo niby gdzie miałby się udać?

Upewniwszy się co do słuszności swego rozumowania, zaparzył kawę, podając ją w eleganckich, nieskazitelnie białych filiżankach z cienkiej porcelany, z których wydobywał się aromat pobudzający zmysły z mocą ożywczego wiatru, gdy ten przyjemnie smaga policzki. Markowi przypadła do gustu ta policyjna gościnność. Przyszło mu nawet do głowy, że mógłby tu jeszcze kiedyś wpaść, byle tylko nie w związku z taką smutną sprawą. Grant postawił jedną filiżankę przed Markiem, a drugą po przeciwległej stronie stołu. Trzecia filiżanka była przeznaczona dla tłumacza Briana Talcotta, który właśnie szybkim, zdecydowanym ruchem dłoni przeciągnął plastikową kartę po kilkucentymetrowej, pionowej szczelinie czytnika w drzwiach, by po chwili znaleźć się w środku. Marek ujrzał młodego, wysokiego mężczyznę o głowie okrągłej jak piłka, spoglądającego zza okularów w czarnych oprawkach, które kontrastowały z krótko przystrzyżonymi włosami w kolorze blond. Mimo wyraźnej nadwagi poruszał się sprawnie. Jego obecność była nieodzowna. Wprawdzie Marek posługiwał się angielskim niemal równie dobrze jak mową ojczystą, niemniej jednak rygor policyjnego przesłuchania wymagał precyzji językowej najwyższego stopnia. Grant poinformował obecnych, że złożone zeznanie zostanie utrwalone w formie zapisu audiowizualnego. I przystąpił do działania.

– Proszę podać swoje imię, nazwisko i wiek. – Słowa Granta zostały przetłumaczone przez Talcotta z angielskiego na polski.

– Marek Golecki. Mam dwadzieścia siedem lat.

Talcott ponownie zapewnił natychmiastowe tłumaczenie. Tak to już miało wyglądać do końca przesłuchania.

– Jakie jest pańskie obywatelstwo?

– Jestem Polakiem.

– Czy jest pan dodatkowo obywatelem innego państwa?

– Nie.

– W jakim charakterze i kiedy przybył pan do Stanów Zjednoczonych?

– Przyleciałem do USA razem z Anną Milewską. Jesteśmy turystami. Wylądowaliśmy w San Francisco trzeciego czerwca bieżącego, 2012 roku.

– Panie Golecki, proszę opowiedzieć o okolicznościach, które mogą mieć związek z przypadkiem utonięcia w jeziorze Fallen Leaf dnia ósmego czerwca 2012 roku. Mamy naprawdę dużo czasu, więc proszę się nie spieszyć. Chodzi o to, by przypomniał pan sobie wszystko to, co może być istotne dla prowadzonych czynności śledczych.

– Razem z Anią Milewską wypoczywałem nad jeziorem Fallen Leaf. I było doprawdy cudownie. Któż mógł przypuszczać, że nasz pobyt zamieni się w koszmar? Na pewno nie ja. Tego feralnego dnia wybraliśmy się na dłuższy spacer. Nareszcie mieliśmy dla siebie dużo czasu. Nic nie mogło tego zakłócić, tak mi się wtedy zdawało. Teraz wiem, jak bardzo się pomyliłem. Nagle usłyszałem przerażający krzyk. Był to męski, donośny głos. Po chwili zobaczyłem mężczyznę, który ostatkiem sił walczył o życie. Niestety, nie dałem rady mu pomóc.

Grant patrzył uważnie na swego rozmówcę, wyławiając każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Sinostalowe, wszystkowidzące oczy znowu go nie zawiodły. Zauważył, że Golecki nie potrafi, a może nie stara się ukryć emocji. Poczerwieniał, jego oddech był urywany, płytki. Głos drżał mu niemiłosiernie, utrudniając mówienie. Mężczyzna był przy tym jakby nieobecny, zatopiony w swych niedających wytchnienia myślach. Najwyraźniej nieodległe wspomnienia powodowały olbrzymi ból.

– Czy w trakcie spaceru, bezpośrednio przed tym tragicznym zdarzeniem, spotkaliście kogoś? Może z kimś rozmawialiście?

– Spotkaliśmy kilka osób, które już wcześniej zdążyliśmy poznać. To fajni, młodzi ludzie. Należeli do dużej grupy pracowników firmy informatycznej z Phoenix, którzy przyjechali na szkolenie połączone z obozem integracyjnym. Mieszkali w ośrodku wypoczynkowym Stanford Sierra, nad samym brzegiem jeziora. Możliwe, że utonęła właśnie któraś z tych osób.

– Sprawdziliśmy, wszystkie te osoby mają się dobrze. Co więcej, nikt w okolicy nie zgłosił przypadku zaginięcia. Czy spotkaliście kogoś jeszcze?

– W pewnym momencie zatrzymaliśmy się, Ania musiała zawiązać sznurówki. Popatrzyłem na okolicę i zwróciłem uwagę na pewną dziwną osobę, która znajdowała się w pobliżu.

– Dlaczego dziwną?

– Miała na sobie dziwny ubiór, czarną pelerynę sięgającą do stóp, z kapturem narzuconym na głowę. Ale było jeszcze coś. Nagle straciłem tę osobę z oczu, wyglądało to tak, jakby zapadła się pod ziemię. Widziałem ją tylko przez chwilę, poruszała się szybko między drzewami. W tym miejscu las jest przerzedzony, a widoczność całkiem dobra, więc trudno byłoby się ukryć. Gdy ten człowiek zniknął, poczułem trudny do wytłumaczenia strach, mimo że nie należę do osób strachliwych.

Grant i Talcott spojrzeli na siebie, by po ułamku sekundy przenieść wzrok z powrotem na Marka.

– Podzielił się pan tymi uwagami z panią Milewską?

– Wtedy nie zdążyłem, bo rozległ się krzyk tonącego. Rozmawialiśmy o tym dopiero w szpitalu. Ania nie zauważyła osoby w pelerynie, widocznie była zajęta zawiązywaniem buta.

– Czy później jeszcze pan zobaczył tę tajemniczą osobę?

– Nie. Zresztą później byłem zaabsorbowany tym, co zdarzyło się w jeziorze.

– A więc usłyszał pan krzyk…

– Zgadza się. Krzyknął: „Ratunku!”.

– Rozumiem, że krzyknął po angielsku? – Pytanie Granta zaskoczyło Goleckiego bez reszty, co z kolei wprawiło śledczego w zdumienie, liczył wszakże na natychmiastową odpowiedź. Tymczasem twarzą Goleckiego zawładnęło narastające zdziwienie, a następnie przerażenie, uzupełnione kropelkami potu, które pojawiły się na czole.

– Krzyknął po… polsku – wydusił, będąc pod wrażeniem wypowiedzianych przez siebie słów. Był zdumiony odkryciem, które przed chwilą poczynił.

– Ma pan stuprocentową pewność?

– Tak – tym razem odpowiedź Goleckiego była zdecydowana, nie pozostawiała wątpliwości.

– Wcześniej pan o tym nie pamiętał?

– Widocznie ta wiadomość, w jakiś dziwny sposób, znalazła się poza moją świadomością. Być może wciąż jestem w szoku…

– Ale pomocy psychologa pan nie potrzebuje?

– Ciągle mnie pan straszy tym psychologiem – prychnął Marek. – A ja po prostu nie sądzę, bym potrzebował jego wsparcia.

– Czy widział pan tonącego z bliska?

– Widziałem go tylko z daleka. Mimo to myślę, że udało mi się zapamiętać, w którym miejscu się znajdował. Problem polegał na tym, że straciłem go z oczu z chwilą, gdy znalazłem się w wodzie. Sprawdziłem nad i pod wodą, ale bez efektu.

– Czy potrafiłby pan opisać wygląd mężczyzny, który się topił? Jakieś cechy szczególne, które pozwolą na sporządzenie rysopisu?

– Nie sądzę, żebym mógł pomóc w tej sprawie. Dzieliła nas duża odległość, a tempo zdarzeń było zawrotne.

– Zreasumujmy więc to, co już wiemy. A wiemy tyle, że szukamy ciała Polaka. Czy w ciągu ostatnich dni spotkał pan rodaków?

– Nie widziałem nikogo z Polski. Poza moją dziewczyną Anią, rzecz jasna.

Dalszą wymianę zdań uprzedził dźwięk telefonu. Słuchawka znalazła się natychmiast przy uchu Granta, tak szybko, jakby ten ćwiczył refleks. Dzwonił sierżant Donahue, urzędujący piętro niżej. Rozmowa trwała krótko, w tym czasie Golecki zdążył jedynie wypić ostatni łyk kawy, która już wcześniej wystygła. Grant musiał usłyszeć to, na co liczył, bo uraczył rozmówcę słowami: „Dzięki, dobra robota!”. Odłożył słuchawkę powoli, jakby celebrując ten ruch, i głęboko odetchnął.

– Mamy ciało – oznajmił, po czym dodał z nutą triumfu w głosie: – Panowie, zbliżamy się do finału!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: