- promocja
Moje kochane nastoletnie dziecko - ebook
Moje kochane nastoletnie dziecko - ebook
Stan zdrowia psychicznego polskiej młodzieży drastycznie się pogarsza. Objawia się to niską samooceną, brakiem poczucia sprawczości, poczuciem osamotnienia, depresjami, próbami samobójczymi, samookaleczeniami. Temat ten, choć wielokrotnie nagłaśniany i opisywany w badaniach socjologicznych, nadal wymaga uwagi.
Dzięki tej książce poznasz prawdziwe historie dotyczące problemów i wyzwań nastolatków związanych z presją świata zewnętrznego:
• uzależnienia od gier i internetu,
• narkotyki i używki, media społecznościowe,
• hejt i nękanie, depresja,
• samookaleczenia,
• próby samobójcze,
• tematyka LGBTQIA+, itp.
Historie te zostały opisane ze szczególnym uwzględnieniem kwestii rodzicielskich, zachowań wspierających i destrukcyjnych ze strony bliskich dorosłych (rodzice, nauczyciele, środowisko) zarówno w przypadku otrzymania wsparcia lub jego braku.
Książka ta przedstawia dwa różne spojrzenia, dwie odmienne perspektywy na problemy młodzieży nastoletniej na podstawie prawdziwych historii nastoletnich osób, i oferuje wskazówki, jak postępować, aby wspierać osoby nastoletnie w kryzysie przechodzenia od okresu dzieciństwa do dorosłości.
Aleksander Drzewiecki (Gen X), przedsiębiorca i przedsiębiorca społeczny, edukator rodzicielski, współzałożyciel platformy wsparcia rodziców dorastających dzieci i nastolatków parenteen.pl, Przewodniczący Rady Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, tata dwójki nastoletnich dzieci.
Janek Niziński (Gen Z), twórca szkolenia „Lepiej nie wiedzieć”, student psychologii, współzałożyciel platformy wsparcia rodziców dorastających dzieci i nastolatków parenteen.pl.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68218-76-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szpital i początki
Ze wspomnień moich rodziców wynika, że byłem szczęśliwym dzieckiem. Siedziałem godzinami z zabawkami, wymyślając różne historie, dobrze się uczyłem i dużo się śmiałem. Gdy miałem cztery lata moi rodzice się rozstali i nagle znalazłem się w nowej rzeczywistości. Nie miałem już jednego domu, tylko dwa, w których to bywałem po trzy dni. Miałem poczucie, że nigdzie nie mam swojego miejsca. Moi rodzice dużo pracowali, więc we wczesnych latach dzieciństwa najwięcej czasu spędzałem z bardzo często się mną opiekującą babcią. Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy to w wieku dziewięciu lat zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy, który ulokował się w mojej kostce i dużej części piszczeli. Nagle place zabaw i szkoła zamieniły się w szpitalne sale i zwisające woreczki z chemią. To było straszne doświadczenie, wszędzie, gdzie się nie spojrzało, cierpiały i umierały inne dzieci. Chemioterapię przechodziłem w Polsce, ale na ostateczną operację, dzięki zbiórce pieniędzy zorganizowanej przez moich rodziców, wylądowałem w małym miasteczku w Niemczech, dzięki czemu uniknąłem amputacji nogi. Mimo wszystko mam bardzo dużo ciepłych wspomnień z tamtego okresu. Nie zrozumcie mnie źle, rak jest przerażający, ale to był okres mojego życia, gdy moi rodzice mieli dla mnie najwięcej czasu, a poza tym walczyli o moje życie wspólnie, razem. Całodniowe leżenie z mamą czy tatą, oglądanie z nimi seriali było wręcz spełnieniem marzeń, a i tak byłem na takiej ilości morfiny, że bólu prawie nie czułem. Po operacji nastał czas na rehabilitację i powolne wracanie do „normalnego” życia. Jeszcze przez wiele miesięcy nie byłem w stanie chodzić, a uwierzcie mi, ponowna nauka chodzenia to okropnie mozolny proces. Mniej więcej po dwóch latach wróciłem do podstawówki, do piątej klasy. Na początku byłem swego rodzaju fenomenem jako ciekawy, długowłosy blondyn, który ciągle kulał i przeżył jakąś straszną chorobę. Niestety z czasem ta ciekawość zaczęła przeradzać się w nieprzyjemne komentarze, uwagi, żarty, wytykanie, aż w końcu w pełnoprawne prześladowanie. Byłem słabym, wrażliwym ogniwem, któremu bardzo zależało, by ludzie go lubili, a niezbyt mu to wychodziło. To był czas, w którym uśmiech i motywacje do życia zaczęła mi zastępować samotność i powoli pojawiająca się depresja.
Światełko w tunelu
W gimnazjum sprawy trochę się zmieniły. Pojechałem na pierwszy w życiu obóz, gdzie przypomniałem sobie, że ludzie jednak mogą mnie lubić, dzięki czemu odzyskałem trochę pewności siebie i zacząłem poznawać coraz więcej osób. Nie byłem już jednak tym samym chłopakiem co wcześniej, bardzo się zmieniłem. Jakbym miał jakoś nazwać ten okres gimnazjalno-licealny, to nazwałbym go okresem pustki. Wielkiej, wszechobecnej pustki. Przestało mi zależeć na ludziach, przestałem wierzyć w jakiś sens życia, traciłem swoją wrażliwość, wchodziłem tylko w coraz większy mrok. Zacząłem też eksperymentować z różnymi substancjami. Na początku była to marihuana, później alkohol, różne psychoaktywne leki, które można było kupić w aptece bez recepty, takie jak thiocodin czy acodin, a z czasem pojawiały się też mocniejsze używki. Moim życiem kierowała coraz większa autodestrukcja, a ono samo było mi bardziej obojętne. Poznawałem masę znajomych i traciłem wielu przyjaciół. Wchodziłem w puste relacje, oparte na wspólnym ćpaniu i seksie. Moje więzi z rodzicami też były tragiczne, dużo się kłóciliśmy. Ja czułem się nierozumiany, niekochany i nieakceptowany, a oni widzieli we mnie coraz mniej ze swojego ukochanego syna. Przyznaję, że byłem bardzo trudnym dzieckiem, ale oni nie byli też najłatwiejszymi rodzicami. Z perspektywy czasu wiem, że kierowała nimi bezradność, strach, złość czy ból, a nie brak miłości czy chęć ukarania mnie, co wtedy tak odczuwałem. Patrzyli na mnie głównie przez pryzmat moich problemów, z którymi sami też nie dawali sobie rady. W końcu nasze kłótnie i moje postępujące uzależnienie doprowadziły do tego, że pojechałem do ośrodka leczenia uzależnień.
Ośrodki to straszne miejsca, ale nie trafiają tam tylko okropne osoby. Oczywiście, większość z nich to dilerzy, którzy chowają się przed wyrokami, ale zdarzają się wyjątki. Mimo wszystko, niezależnie skąd przyszliśmy i jakie prowadziliśmy życia, wszyscy wylądowaliśmy w tym samym miejscu. W każdym razie nie jechałem tam poznawać nowych znajomych, a wytrzeźwieć. Ośrodek pozwolił mi spojrzeć z dystansu na to wszystko, co doprowadziło do tego, że się tam znalazłem. Był to czas zajrzenia w głąb siebie i stworzenia siebie na nowo. Janek 2.0. Dopiero w tamtym miejscu zrozumiałem, co narkotyki robią z ludźmi. Obserwowałem masę cudownych, ciekawych i ambitnych osób, które za sprawą nałogu stały się bezmózgimi zombie, niepotrafiącymi przeżyć nocy bez kresek i tabletek. Przed ośrodkiem zawsze dostrzegałem w narkotykach jakąś estetykę. Większość ćpających znajomych, to osoby o artystycznych umysłach, potrafiące opisywać swoje narkotyczne tripy, w tak barwnych słowach, że można by pomyśleć, że dodają one ciekawości. W pewien sposób dragi były wpisane w kulturę, która nas ukształtowała. Ulubieni muzycy przedawkowywali, a ulubieni pisarze pisali książki w barach. W całym tym kulcie autodestrukcji był jakiś urok, a w ośrodkach miałem okazję poznać ten świat z drugiej strony. Większość osób nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że cotygodniowe branie mefedronu nie jest zdrowe. Dla nich to była głównie ucieczka od rzeczywistości, często patologicznej, z którą sami sobie nie radzili. Czar prysł.
Samodzielność
Po pobycie w ośrodku w wieku siedemnastu lat zamieszkałem sam. Mama i ojczym, z którymi mieszkałem od drugiej klasy gimnazjum, wyprowadzili się razem z moimi siostrami na Teneryfę. W domu mamy i tak czułem się okropnie, miałem wrażenie, że jestem problemem, a nie dzieckiem. Czułem, że mama ze mną walczy, zamiast mnie wspierać. Nagle, kiedy się wyprowadziłem, zrozumiałem, że to ja muszę o siebie dbać, bo nikt inny tego nie zrobi, że to ode mnie zależy, jak będzie wyglądało moje życie. Ponadto byłem w klasie maturalnej, a zależało mi, by dostać się na studia. Ten kawałek niezależności i samostanowienia sprawił, że brzydziło mnie to, jakim człowiekiem byłem, ile krzywdy wyrządzałem innym, a przede wszystkim samemu sobie. W pewien sposób przestałem też mieć się przeciwko czemu buntować. Zacząłem przykładać się do terapii i pracować nad sobą. Moim zdaniem wspólnym problemem depresji i uzależnienia jest to, że zapominasz, że może być inaczej, lepiej. Cały świat traci sens, na niczym za bardzo ci nie zależy i przez to bardzo, ale to bardzo trudno jest uwierzyć, że za tymi wszystkimi ciemnymi chmurami istnieje jeszcze jakieś słońce. Godzisz się z tą chujową rzeczywistością, tracisz motywację i odnajdujesz pewien rodzaj komfortu w tym cierpieniu, bo właściwie nawet nie wiesz, o co miałbyś walczyć. Ja z tego jednak wyszedłem. W ciągu dwóch miesięcy zaliczyłem klasę maturalną i dostałem się na studia. Odbudowałem wiele zepsutych relacji i zacząłem zdawać sobie sprawę, że nagle, pierwszy raz od wielu lat, mam dużo rzeczy, na których mi zależy i których nie chcę stracić.
Lepiej Nie Wiedzieć
Całe życie byłem obserwatorem. W momencie, gdy moja relacja z rodzicami była trudna, dużo uwagi poświęcałem lustrzanym relacjom przyjaciół i znajomych. Obserwowałem co działa, a co nie i przenosiłem te zachowania do mojego życia. Niedługo po wyprowadzce moje relacje z rodzicami zaczęły się poprawiać. Na początku powoli, bardzo trudno było nam odbudować wzajemne zaufanie, ale im dłużej podążałem „dobrą ścieżką”, tym było ono coraz większe. Czasem nadal nie mogę uwierzyć w to, jak z relacji, w której w żaden sposób nie byliśmy w stanie razem funkcjonować, doszliśmy do tego punktu, że nie wyobrażam sobie życia bez rodziców. Wszystkie te trudne doświadczenia skłoniły mnie do myśli, że może trzeba coś z tym więcej zrobić. Uważam, że wszystkie trudne doświadczenia nie mają żadnego znaczenia i są tylko pustymi traumami, jeśli ich jakoś nie wykorzystamy. Dostałem taką szansę dzięki mojej przyjaźni z Jarkiem Szulskim, który akurat w tym czasie zakładał nową szkołę o nazwie Liceum Artes Liberales. Poznałem go trzy lata wcześniej na organizowanym przez niego wyjeździe o nazwie SHIFT12345 i mimo miejsca, w jakim wtedy się znajdowałem, zauważył we mnie coś dobrego, uwierzył we mnie. Spotykaliśmy się dosyć często, a w trakcie jednego z takich spotkań, rozmawiając o tym, jak wielka przepaść dzieli pokolenie współczesnych nastolatków i ich rodziców, wpadliśmy na pomysł, który mógłby tę przepaść zmniejszyć. Stwierdziliśmy, że trzeba stworzyć warsztaty dla rodziców prowadzone przez młodych ludzi, którzy wyjaśnią i opowiedzą im o wszystkim, co powinni wiedzieć o świecie swoich pociech. Pozwolą im zajrzeć przez dziurkę od klucza do świata nastolatków i po nim ich oprowadzą. Na początek zacząłem prowadzić rozmowy i ankiety z różnymi młodymi ludźmi, tak, by samemu trochę bardziej zrozumieć ich potrzeby, wartości i to, czym żyją. Po przeprowadzeniu kilkuset rozmów, razem z dwójką byłych wychowanków Jarka Szulskiego i pod nadzorem psycholożki, zaczęliśmy tworzyć pierwsze na świecie warsztaty o świecie młodych z perspektywy młodych. Warsztaty okazały się sukcesem, rodzice mówili, że otworzyliśmy im oczy, a sprawą zainteresowały się też media, doprowadzając do tego, że w ciągu lekko ponad miesiąca pojawiłem się w „Dużym Formacie”, _Dzień Dobry TVN_ i Trójce Polskiego Radia. Zostałem zakwalifikowany jako _changemaker_ przez Ashokę i zacząłem aktywnie działać w obszarach zdrowia psychicznego nastolatków i ich relacji z rodzicami.
Na jeden z naszych warsztatów przyszedł Aleksander Drzewiecki, przewodniczący Rady Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę i przedsiębiorca, z którym od razu złapaliśmy wspólny język. Umówiliśmy się na kawę i okazało się, że obaj znamy problem – tylko z różnych stron – jakim jest przepaść między dorosłymi a dziećmi z wzajemnym zrozumieniem. Zaczęliśmy współpracować, a efektem jest między innymi platforma parenteen.pl oraz ta książka.Aleksander Drzewiecki
Ojcostwo
Jestem ojcem dwójki wspaniałych dzieci. Jednak rodzicielstwo nie przyszło nam łatwo. Staraliśmy się o pierwsze dziecko sześć lat, próbując wszelkich dostępnych wtedy metod leczenia bezpłodności. Uczestniczyliśmy też w kursie dla rodziców adopcyjnych, realizowanym przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. Ostatecznie nie zdecydowaliśmy się wtedy na adopcję, a rok później przyszedł na świat nasz biologiczny syn Staś. Jak cieszyło mnie spędzanie z nim godzin na wspólnych kąpielach, zabawach, rozmowach, wycieczkach, wyprawach, poznawaniu świata, nauce, czytaniu, grze na instrumentach. Te chwile wspominam jako wspaniały czas mojego życia i dziś wdzięczny jestem, że tyle było mi ich danych. Jednocześnie, w tym okresie przeszedłem ogromną wewnętrzną transformację i rozwój związany z rodzicielstwem. Większość moich wyobrażeń dotyczących ojcostwa, wzorców postępowania z mojego dzieciństwa, usłyszanych lub zaczerpniętych z poradników, okazała się nieadekwatna do rzeczywistości i doprowadziła mnie do bezsilności. Radzenie sobie z nią i towarzyszącym jej uczuciom złości, lęku, poczucia winy, bywało z pewnością trudne dla mojego dziecka. Przeformułowanie własnych przekonań nie było dla mnie łatwym zadaniem.
Gdy piszę te słowa, mój syn ma lat siedemnaście i wciąż – tradycyjnie od piętnastu lat – regularnie wyjeżdżamy na kilkudniowy tzw. męski wypad, na którym w sytuacji jeden na jeden odbywamy te najbliższe i najważniejsze rozmowy. Obecnie dużo rozmawiamy o wyborze kierunku studiów i uczelni, doświadczeniach związanych z wchodzeniem w dorosłość, doświadczaniu używek i o różnych ryzykownych sytuacjach, z którymi spotyka się mój syn. Zdarzają się trudne rozmowy. Czuję, jak wielkimi krokami zbliża się moment, gdy mój syn wyfrunie z domu.
Córeczkę – Biankę – poznałem, gdy miała siedem tygodni. Gdy Staś miał kilka lat, wróciliśmy do ośrodka adopcyjnego, by dokończyć przerwany wcześniej kurs. Tym razem pewni, że chcemy adoptować dziecko. Od poprzedniej próby minęło zbyt wiele lat, więc musieliśmy zaczynać szkolenie od początku. Dziewięciomiesięczny kurs adopcyjny PRIDE (Parents Resource of Information Development and Education), nosił polski podtytuł „Jak być dobrym rodzicem adopcyjnym”. Byliśmy jedynymi rodzicami w grupie uczestników szkolenia, więc szybko odkryliśmy, że w rzeczywistości kurs w 95 proc. dotyczył tego, jak być dobrym rodzicem po prostu, a może 5 proc. dotyczyło specyfiki adopcyjnej. Jestem niezwykle szczęśliwy i wdzięczny za możliwość bycia tatą Bianusi. Uwielbiam wspólne słuchanie i śpiewanie piosenek, jej ogromną wrażliwość i zdolność współodczuwania, kreatywne, czasem szalone pomysły, otwartość na ludzi i na świat czy gotowość do dzielenia się ze mną ważnymi sprawami. Gdy piszę te słowa, ona ma jedenaście lat i z przytupem wchodzi w okres dorastania, i mimo różnych zgrzytów z tym związanych codziennie odkrywam, jak wspaniale jest poznawać drugiego, bliskiego człowieka i towarzyszyć mu w jego drodze. Człowieka, który rozwija się i co chwila objawia w nowej wersji siebie. Jak dobrze jest móc przy tym wciąż odkrywać i rozwijać siebie.
Fundacja
Współpracę z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę rozpocząłem w 2004 roku (wtedy nazywała się jeszcze Fundacja Dzieci Niczyje). Przez ostatnie dwadzieścia lat moja relacja i zaangażowanie w jej działalność przyjmowała różną intensywność i wiele form. Najczęściej, pracując bezpośrednio z zarządem i ścisłym kierownictwem fundacji, wspierałem rozwój organizacji, doradzałem w obszarze fundraisingu, szkoleń pracowników i w różnorodnych kwestiach strategicznych czy zarządczych. Od dziesięciu lat jestem członkiem Rady Fundacji, a od 2022 roku jej przewodniczącym.
W październiku 2022 roku rozmawialiśmy w zespole ds. szkoleń FDDS nad stworzeniem programu profilaktycznego dla rodziców dorastających dzieci i nastolatków. Był to czas, gdy prawie siedemdziesięciu psychologów i psycholożek pracujących na linii telefonu zaufania dzieci i młodzieży 116 111 nie nadążało odbierać połączeń. Pomimo, że telefon czynny jest całą dobę siedem dni w tygodniu, dodzwaniało się jedynie co trzecie dziecko: linie były przeciążone, notorycznie zajęte. Wszystkie dostępne badania na temat stanu psychicznego dorastających dzieci i młodzieży oraz dane statystyczne dotyczące hospitalizacji psychiatrycznych, samookaleczeń i prób samobójczych wskazywały na gwałtownie narastający od 2010 roku problem zdrowia młodych osób. Większość dostępnych badań wskazuje na ogromną rolę rodziców jako tych, którzy mają największy wpływ na tworzenie okoliczności chroniących dzieci przed kryzysem psychicznym. Poczułem, że moja misja związana z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę dotarła do miejsca, w którym potrzebuję i chcę zaangażować się jeszcze bardziej.
Relacyjna Psychologia Rozwojowa
Rodzicielstwo to fascynująca dziedzina życia. Oprócz wspomnianego wcześniej kursu adopcyjnego PRIDE, miałem przez lata możliwość uczestniczenia w licznych kursach rodzicielskich (od szkoły rodzenia poczynając, po kursy pozytywnej dyscypliny, szkolne warsztaty dla rodziców czy roczny kurs All About Parenting). Przeczytałem na ten temat mnóstwo książek, z których najbardziej rezonują we mnie dzieła Jespera Juula. Juul pisał „wszyscy mamy ten sam problem, który można określić następująco: kocham cię, ale jak mam postępować, żebyś i ty poczuł, że cię kocham?” Podkreśla on, że rolą rodziców nie jest wychowywanie, lecz po prostu stwarzanie okoliczności sprzyjających naturalnemu rozwojowi, takich jak przestrzeń do przeżywania emocji i wyrażania uczuć, eksplorowania zainteresowań, swobodnej zabawy. Juul obudził we mnie przekonanie, że nie potrzebuję być idealnym rodzicem, ponieważ każde dziecko ma w sobie naturalny potencjał do rozwoju. Chodzi jedynie o to, by tego potencjału nie zblokować. Zamiast więc koncentrować się na „wychowywaniu”, kształtowaniu i kontrolowaniu zachowań dziecka, lepiej skupić się na budowaniu relacji opartej na zrozumieniu, pełnej akceptacji, wsparciu i poczuciu bezpieczeństwa. Ogromną pomocą dla takiej formy rodzicielstwa okazała się książka _Wi_ęź dr Gordona Neufelda i Gabora Maté, która odkryła przede mną kolejne książki i szkolenia obu autorów i zaprosiła do zanurzenia się w świecie Relacyjnej Psychologii Rozwojowej. W badaniach neurobiologicznych znajduje ona odpowiedź na pytanie, co jest najbardziej wspierającym, naturalnym dla gatunku ludzkiego środowiskiem wzrastania i rozwoju. Relacyjna Psychologia Rozwojowa podważa pewne psychologiczne półprawdy i wyjaśnia, dlaczego powszechne i promowane w masowej kulturze przekonania dotyczące potrzeb dorastających dzieci oraz wynikające z nich wskazówki postępowania dla rodziców, wbrew dobrym intencjom, mogą być niewspierające. Inspirowane poradami Instytutu dr. Neufelda rodzicielstwo przynosi mi radość i wytchnienie. I oczywiście wciąż popełniam błędy i czasem się gubię. Jednak dziś czuję, że mam ze sobą kompas, który wskazuje mi właściwy kierunek.
Spotkanie międzypokoleniowe
W styczniu 2023 roku uczestniczyłem w warsztatach dla rodziców „Lepiej nie wiedzieć” realizowanych w Liceum Arters Liberales w Warszawie. Warsztaty prowadzone były przez trzy młode, nastoletnie osoby. Tam pierwszy raz spotkałem Janka Nizińskiego, głównego prowadzącego – wtedy osiemnastolatka. Na sali kilkudziesięciu rodziców wsłuchiwało się w opowieści o tym, jak dorastające dzieci wchodzą w dorosłość: o wyzwaniach w świecie mediów społecznościowych, gamingu, patomuzyce, używkach, doświadczeniach seksualnych, presji szkoły, relacjach rówieśniczych i romantycznych, zaburzeniach odżywiania, depresji, samookaleczaniu i próbach samobójczych. Niecodzienna sytuacja: dzieci uczące rodziców. A ze strony tych drugich niedowierzanie, zaskoczenie, zdziwienie i mnóstwo pytań: „to co my mamy w tej czy innej sytuacji robić?”. Szkolenie mocno uświadomiło mi, jak ogromna jest przepaść w rozumieniu wielu tematów między dzisiejszymi osobami nastoletnimi, a pokoleniem ich rodziców. Zaangażowanie młodych dorosłych w pracę na rzecz dobrego rodzicielstwa wydała mi się koniecznością. Kilka tygodni później spotkałem się w Klubokawiarni Międzypokoleniowa na warszawskim Muranowie z Jankiem na kawie. Zawarliśmy wtedy porozumienie, by wspólnie kontynuować rodzicielską misję. Efektem tego porozumienia było powstanie parenteen.pl, społeczności rodziców dorastających dzieci i nastolatków oraz wspierających ich specjalistów. No i ta książka.„Lepiej nie wiedzieć” to zbiór dziewięciu wywiadów z młodymi dorosłymi, którzy w momencie ich przeprowadzania mają 18, 19 lub 20 lat. Opowiadają o swoich doświadczeniach, sytuacjach i emocjach z czasu dzieciństwa, dorastania, okresu nastoletniego i wchodzenia w dorosłość. Przywołują zdarzenia, przeżycia i słowa wciąż pulsujące świeżo w ich pamięci, choć widziane już z pewnego dystansu. Wszystko to wydarzyło się naprawdę. Tutaj opowiedziane jest oczywiście z subiektywnego punktu widzenia.
Osoby te zdecydowały, że „jednak lepiej wiedzieć”, choć wciąż „lepiej pozostać anonimowym”. Wielu z ich rodziców, którzy przecież także mogą sięgnąć po tę książkę – wciąż tkwi w tym „lepiej nie wiedzieć”, lub „nie ma co już o tym gadać”. A my chcieliśmy odsłonić karty.
Każda z tych rozmów kończy się pytaniami o rady dla rodziców i opiekunów. Niech będą one inspiracją dla wszystkich, którzy mierzą się z sytuacjami podobnymi do opowiedzianych.1. Przyklejeni do ekranów
W JAKIM WIEKU ZACZĘŁAŚ KORZYSTAĆ Z SOCIAL MEDIÓW?
Zaczęłam w wieku dziesięciu lat od Snapchata i Facebooka. Facebooka miałam dlatego, że jest on takim podstawowym medium, jakimś _must have_. Snapchat natomiast był jedną z pierwszych aplikacji, gdzie można było wysyłać sobie bezpośrednio zdjęcia, gdzie istniało _story_, więc można było pokazywać swój dzień, autentyczny moment, w którym się człowiek znajdował.
JA SAM PAMIĘTAM, ŻE FUNKCJĄ SNAPCHATA, KTÓRA NAJBARDZIEJ MNIE WCIĄGNĘŁA BYŁY DNI. POLEGAŁO TO NA TYM, ŻE JEŚLI CODZIENNIE WYSYŁAŁO SIĘ KOMUŚ JEDNO ZDJĘCIE, TO MIAŁO SIĘ PRZY KONCIE TEJ OSOBY POKAZANĄ LICZBĘ TYCH DNI. MAM WRAŻENIE, ŻE BYŁA TO JEDNA Z PIERWSZYCH WIDZIANYCH PRZEZE MNIE W INTERNECIE RZECZY, KTÓRA TAK UZALEŻNIAŁA, ZMUSZAŁA LUDZI DO KORZYSTANIA Z APLIKACJI REGULARNIE.
Też je pamiętam. Streaki dawały to złudne poczucie, że budujesz z kimś relację, co było iluzją. Bo jak można ją zbudować wysyłając sobie wzajemnie tylko zdjęcia? W ogóle mam wrażenie, że Snapchat rozpoczął takie uwiązywanie ludzi do aplikacji, takie pośrednie przymuszenie do ciągłego relacjonowania rzeczywistości. Tę funkcję najbardziej chyba przejął BeReal i Instagram.
A ILE MNIEJ WIĘCEJ CZASU SPĘDZASZ DZIENNIE W SOCIAL MEDIACH?
Obecnie do trzech godzin, a na samym Instagramie godzinę. Były jednak w moim życiu takie momenty, w których totalnie social mediów nadużywałam. Wtedy czas w telefonie potrafił dochodzić nawet do dwunastu godzin w ciągu dnia.
KIEDY MIAŁO MIEJSCE TO APOGEUM?
Nałożyły się na siebie początek pandemii i mój gorszy stan psychiczny. Zostaliśmy wtedy zamknięci w domach, lekcje były online, a ja dostałam nagle dużo wolnego czasu, z którym nie do końca wiedziałam co zrobić. Pamiętam, że pobrałam wtedy po raz pierwszy TikToka, w którego totalnie się wciągnęłam, potrafiłam siedzieć na nim dosłownie cały dzień. Teraz jest to dla mnie straszne, boli mnie serce, jak o tym mówię, ale nie miałam wtedy pojęcia, jak mogę zagospodarować tyle wolnego czasu, więc marnowanie go mi nie przeszkadzało.
KIEDY TWOIM ZDANIEM ZACZYNA SIĘ UZALEŻNIENIE OD SOCIAL MEDIÓW? KIEDY MOŻNA MÓWIĆ O SZKODLIWYM ICH UŻYWANIU? BO JEDNAK NIE ZREZYGNUJEMY Z NICH CAŁKOWICIE, TYLE PRACY, KONTAKTÓW MIĘDZYLUDZKICH PRZENIOSŁO SIĘ DO SIECI, ŻE OBECNIE JEST PRAKTYCZNIE NIEMOŻLIWE, BY ICH NIE MIEĆ.
Wtedy, gdy klikamy w ikonkę Instagrama czy TikToka automatycznie, bezmyślnie oraz gdy nasze relacje, obowiązki i pasje w świecie rzeczywistym są zaniedbywane właśnie na rzecz social mediów. Wiem, że nie trzeba wiele, by do takiego stanu się doprowadzić, bo są one skonstruowane tak, byśmy chcieli spędzać na nich jak najwięcej czasu. Mogą być jakąś formą ucieczki od samego siebie. Pomagają w dystansowaniu się od obowiązków, znieczulają na własne uczucia. Są więc zapychaczem czasu. Ma to odbicie też w mózgu, bo nasz układ nagrody jest wtedy ciągle zaspokajany. Social media to prosta dopamina, dostępna na wyciągnięcie ręki, zdecydowanie łatwiejsza w osiągnięciu niż ta, którą otrzymujemy po wykonaniu jakiegoś zadania w świecie rzeczywistym.
JAKĄ ROLĘ ODGRYWAJĄ TWOIM ZDANIEM SOCIAL MEDIA? BO JAK O NICH OPOWIADASZ, TO MAM WRAŻENIE, ŻE ONE POTRAFIĄ NAPRAWDĘ WIELE CZŁOWIEKOWI ZASTĄPIĆ.
Pozwalają na pewno utrzymywać relacje międzyludzkie. Podglądając przez chociażby Instagrama życie innych ludzi, możemy dowiadywać się gdzie są, z kim są, jak się czują. Oczywiście jest to relacja jednostronna, bo ci ludzie nie mają pojęcia o naszym istnieniu, ale my dostajemy wypaczone, ale jednak, poczucie bliskości z drugim człowiekiem. W social mediach możemy też wyrazić siebie tak, jak chcemy. Daje to możliwość ucieczki od siebie, własnych problemów, niekiedy bardzo trudnej rzeczywistości.
POWIEDZIAŁAŚ PRZED CHWILĄ, ŻE SOCIAL MEDIA SĄ DLA NAS UCIECZKĄ OD RZECZYWISTOŚCI, ALE TEŻ MIEJSCEM, GDZIE MOŻEMY WYRAZIĆ SAMYCH SIEBIE. JAK ROZUMIESZ TĘ AUTENTYCZNOŚĆ W NICH?
Dla mnie jest to trochę kwestia sporna, bo przecież każdy z nas przed wstawieniem jakiegoś zdjęcia czy relacji poświęca temu dłuższą chwilę, wybiera te najciekawsze, więc ta autentyczność już jakoś zanika. Z drugiej jednak strony dają one możliwość wyrazu siebie. Może patrzę na to trochę inaczej niż ty, bo pochodzę z małego miasteczka, gdzie w świecie rzeczywistym miałam bardzo ograniczoną liczbę osób, z którymi mogłam się trzymać i social media te ograniczenia trochę zdejmowały. Mogłam przez nie kontaktować się z osobami o podobnych zainteresowaniach, podobnych poglądach, podobnych ambicjach, których w świecie rzeczywistym bym nie poznała. To miało oczywiście też swoją ciemniejsza stronę, bo służyło mi do ucieczki od rzeczywistości. Jeśli miałam konflikt z rodzicami, ze znajomymi ze szkoły czy masę obowiązków, to zatopienie się w telefonie dawało mi komfort, pomagało odciągać moje myśli od trudności w realu, co było dla mnie o wiele prostsze, niż stanięcie z moimi problemami, uczuciami czy oczekiwaniami twarzą w twarz.
MOGŁABYŚ ROZWINĄĆ JESZCZE TEMAT AUTENTYCZNOŚCI?
Tak jak mówiłam, jest to dla mnie temat sporny. Ja sama przyznaję się, że nie jestem w mediach taka, jak w rzeczywistości i myślę, że nie byłabym w stanie być, nawet gdybym bardzo się starała. Więc z jednej strony możemy na tych platformach próbować pokazywać to, jacy jesteśmy w realnym świecie, ale zawsze siłą rzeczy będziemy delikatnie zmieniać ten obraz siebie, by pokazać go od najlepszej strony, czy to przez pokazywanie najciekawszych chwil, czy najładniejszego zdjęcia.
OD RAZU NASUWA SIĘ PYTANIE O EDYTOWANIE ZDJĘĆ. WIEM, ŻE ROBI TO ZDECYDOWANA WIĘKSZOŚĆ OSÓB. TY SAMA MASZ Z TYM JAKIEŚ DOŚWIADCZENIA?
Interesuję się fotografią, więc oczywiście przerabiam zdjęcia, ale trochę w innym celu; można powiedzieć, że robię to bardziej profesjonalnie. Zdarzało mi się jednak edytować zdjęcia, na których byłam. Myślę że w momencie, w którym zaczęłam dorastać, moje poczucie własnej wartości, pewność siebie bardzo się obniżyły. Zmagałam i wciąż zmagam się z trądzikiem, który wtedy był moim dużym kompleksem, więc korzystałam z jakichś retuszy, by wygładzić sobie cerę, wyglądać tak jak inne osoby w mediach społecznościowych. Teraz już tego nie robię, bo jestem bardziej samoświadoma, wiem, że wypryski są normalne i naturalne, ale wtedy tak nie myślałam. Bardziej od retuszu zdjęć są też chyba popularne filtry udostępniane przez aplikacje. Obecnie masz je na tak zaawansowanym poziomie, że nawet nie zauważysz, że ktoś ich używa. Jest to dużym problemem, bo o ile ja czy ty wiemy, że są one sztuczne, tak dzieciom oglądającym influencerów serwowane są nierealne, nieosiągalne standardy piękna.
CO SĄDZISZ O INFLUENCERACH? MAŁAŚ JAKO DZIECKO SWOICH ULUBIONYCH?
Jak byłam mała, obserwowałam tylko tych topowych youtuberów, więc w świat influencerów za bardzo wtedy nie weszłam. Jednak później wpadłam w pułapkę i faktycznie śledziłam masę kont. Co prawda były wśród nich wartościowe treści, ale większość z nich to była kompletna papka. W ogóle jak pomyślę sobie o współczesnych influencerach, to trochę przeraża mnie fakt, że mają oni po dwadzieścia parę lat, a ich główną widownią są kilkulatkowie. Moim zdaniem to, co mówią, co promują jest w wielu przypadkach bardzo niewłaściwie dla dzieci, które nie mają jeszcze wypracowanego własnego systemu wartości.
PRAWDA. DODATKOWO WSPÓŁCZEŚNIE ZOSTANIE INFLUENCEREM JEST STOSUNKOWO ŁATWE. MAM WRAŻENIE, ŻE NASTOLATEK, IDĄC DO LICEUM, MUSI LICZYĆ SIĘ Z TYM, ŻE PRZYNAJMNIEJ JEDNA OSOBA Z KLASY JAKOŚ TAM WYBIJE SIĘ W INTERNECIE. MOŻE PRZEZ ŁATWOŚĆ TEGO „ZAWODU” JEDNYM Z POPULARNIEJSZYCH MARZEŃ DZIECI JEST ZOSTANIE WŁAŚNIE INFLUENCEREM. POWIEDZIAŁAŚ TEŻ O YOUTUBERACH, KTÓRYCH TRZEBA BYŁO OBSERWOWAĆ, BYLI MUST HAVE. CO PRZEZ TO ROZUMIESZ?
Oni po prostu byli najpopularniejsi. Na ich profilach mogłeś dowiedzieć się najwięcej. Moi rówieśnicy często do nich nawiązywali, więc jeśli się ich nie obserwowało, to było się gdzieś tam poza wieloma tematami w rozmowach, czuło się trochę wykluczonym.
MÓWISZ WIELE O NEGATYWNYCH STRONACH SOCIAL MEDIÓW. MAJĄ ONE W OGÓLE JAKIEŚ SWOJE POZYTYWY?
Oczywiście. Praktycznie wszystko ma swoją złą i dobrą stronę. Mam wrażenie, że pomocą dla dobrego korzystania z social mediów jest świadomość tego, jak one działają, jak możemy nimi zarządzać. Więc jeśli zrozumiemy, jak otaczać się treściami dla nas wartościowymi, to mogą nas edukować, zainspirować, pomóc w nawiązywaniu kontaktów z innymi. Naprawdę stwarzają niezwykłe możliwości.
MÓWIŁAŚ WCZEŚNIEJ O TYM, ŻE NADUŻYWAŁAŚ SOCIAL MEDIÓW. DLACZEGO WŁAŚCIWIE ZDECYDOWAŁAŚ SIĘ TO ZMIENIĆ?
Chyba dlatego, że zobaczyłam, jak duży mają one wpływ na moje codzienne życie i na jego jakość. W tym najgorszym momencie potrafiłam odwlekać najważniejsze zadania tylko po to, by posiedzieć dłużej w telefonie. Poza tym potwornie mnie on męczył. Wiesz, jak przeglądasz trzydziestosekundowe filmiki na TikToku, to bombardujesz swój mózg ilością bodźców, których nie jest on w stanie przerobić. Skutkuje to trudnościami w nauce, problemami z koncentracją, co też zaczęłam wyraźnie u siebie zauważać. Wtedy stwierdziłam, że muszę z tym nadużywaniem mediów skończyć, bo nie byłam w stanie przez pięć minut słuchać jednej osoby, w trakcie wyłączałam się i kompletnie zapominałam, o czym ona wcześniej mówiła. Pomogło mi na przykład poświęcenie jednego wieczoru na przejrzenie profilów, które śledzę i zrobienie „czystki”. Stwierdziłam, że od teraz obserwuję tylko te treści, które mnie edukują, inspirują, w jakiś sposób rozwijają. Dzięki temu zaczęłam się dużo mniej porównywać z osobami w internecie, przestał być on moim głównym punktem odniesienia. Wyjście z uzależnienia było niezwykle trudne, musiałam na nowo nauczyć się czerpać przyjemność z zadań, które stawiam sobie w świecie rzeczywistym, ale im bardziej udaje mi się to osiągnąć, tym większą odczuwam radość z życia, z małych rzeczy.
JAK W OGÓLE UDAŁO CI SIĘ TEGO DOKONAĆ? BO MAM WRAŻENIE, ŻE WIELU NASTOLATKÓW TO PRZERASTA, A TOBIE JEDNAK UDAŁO SIĘ ZEJŚĆ Z TYCH DWUNASTU DO TRZECH GODZIN DZIENNIE PRZED EKRANEM TELEFONU.
Moje odklejanie się od smartfona było długotrwałym procesem, który zresztą nadal trwa. Na pewno pomogła mi świadomość tego, jak social media działają na nasz mózg, na wydzielanie dopaminy, dlaczego mają taki wpływ na jakość mojego życia. Pomogło też odinstalowanie TikToka, na którym spędzałam najwięcej czasu. Gdy to zrobiłam, przyłapywałam się na tym, że często automatycznie klikałam palcem w miejsce, gdzie znajdowała się wcześniej jego ikonka, co też bardzo wyraźnie pokazywało mi, jak mocno jestem uzależniona. Pierwszy tydzień był koszmarny. Byłam przygnębiona, sfrustrowana, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, ale dalej było już coraz łatwiej. Skuteczność odchodzenia od social mediów zapewniła mi też myśl, że nie jest to na stałe. Jak wcześniej próbowałam usuwać konta na aplikacjach, ustawiać sobie w telefonie ograniczenia, to moje uzależnienie wracało ze zdwojoną siłą. Tym razem stwierdziłam, że będzie to raczej próba ich ograniczenia, znalezieniu balansu niż odcięcia całkowitego, i dopiero to podejście dało efekt. W ogóle myślę, że ten balans jest kluczem. Bo tak, jak mówiłam, współcześnie trochę nie da się żyć bez social mediów, a one same, o ile wie się, jak z nich korzystać, mogą dać człowiekowi naprawdę wiele.
ZGODZĘ SIĘ, ŻE OBECNIE MŁODE OSOBY NIE SĄ W STANIE NIE MIEĆ KONT W TYCH WSZYSTKICH APLIKACJACH, BO ZNACZNA CZĘŚĆ ŻYCIA WŁAŚNIE NA NICH SIĘ OPIERA. KONTAKTY MIĘDZYLUDZKIE, WIEDZA NA TEMAT RÓŻNYCH WYDARZEŃ CZY IMPREZ, ZADANIA DOMOWE, GPS-Y, DOKUMENTY − TO WSZYSTKO JEST W TELEFONIE. DLA MNIE BEZSENSOWNE BYŁOBY ODCINANIE DZIECKA OD TEGO WSZYSTKIEGO, MIMO ŻE SOCIAL MEDIA POTRAFIĄ TAK NIEZDROWO WCIĄGAĆ, SZYBKO I MOCNO UZALEŻNIĆ. CO TWOIM ZDANIEM POWINIEN ZROBIĆ RODZIC?
Oczywiście standardowa odpowiedź brzmi: rozmawiać ze swoim dzieckiem. Moim zdaniem po stronie rodzica leży uświadomienie sobie, a później młodej osobie, jak te aplikacje wpływają na nasze życie. Na pewno bezsensowne jest dawanie szlabanów na telefon, bo to spowoduje utratę zaufania do rodzica i poczucie wykluczenia z części życia towarzyskiego u dziecka, a przez to jeszcze zwiększy chęć korzystania z social mediów. Jeżeli faktycznie ma ono problem z nadużywaniem telefonu, to można spróbować inaczej wypełnić mu czas. Zapisać na jakieś ciekawe zajęcia dodatkowe albo samemu coś zorganizować. I tak, jak mówiłam wcześniej, najważniejsza jest rozmowa, świadomość tego, co dziecko ogląda w internecie. Wiadomo, że nie będzie tak, że wyspowiada się ono ze wszystkiego co ogląda, a rodzic nie może też tego oczekiwać czy próbować naruszać jego prywatność. Nie chodzi też w tym wypadku o dokładną wiedzę na temat tego, co młoda osoba ogląda, a bardziej świadomość tego, jak to na nią wpływa, czy te treści, profile ją rozwijają, uwrażliwiają, inspirują, pozytywnie rozśmieszają. Jeśli chodzi o równowagę, to naszła mnie taka myśl, że jeżeli rodzic naprawdę bardzo stresuje się treściami, które dziecko ogląda i faktycznie walczy sam ze sobą, by nie naruszać jego prywatności, to może podsyłać młodej osobie jakieś fajne, wcześniej przez siebie zweryfikowane profile czy filmiki. To, poza poczuciem wpływu, pokaże też dziecku, że widzi on jego zainteresowania, nie neguje ich i może prowadzić do polepszenia relacji.
CZYLI ŚWIADOMOŚĆ RODZICA JEST KLUCZEM. MAM WRAŻENIE, ŻE ZARÓWNO W PRZYPADKU GIER, JAK I SOCIAL MEDIÓW SĄ ONE JUŻ NA TYLE ROZWINIĘTE, SĄ TAK ISTOTNĄ CZĘŚCIĄ NASZEGO ŚWIATA, ŻE BEZ SENSU JEST Z NIMI JAKO RODZIC WALCZYĆ, A RACZEJ SKUPIĆ SIĘ NA POZYTYWACH I MINIMALIZOWANIU SZKÓD, KTÓRE MOGĄ DZIECKU WYRZĄDZIĆ. CO SĄDZISZ O ROZWIĄZANIACH BAZUJĄCYCH NA PARTNERSTWIE, CZYLI TAKICH, GDZIE RODZIC NIE TYLKO DAJE KARY I NAKAZY, ALE RAZEM Z DZIECKIEM OGRANICZA CZAS PRZED EKRANEM?
Uważam, że to dobry pomysł, ale musi się to dziać za zgodą wszystkich stron. Ważne też jest, by rodzic pamiętał, że to po jego stronie leży wyciąganie dziecka z telefonu, czy to poprzez planowanie wspólnych aktywności, czy poprzez zaczynanie ciekawych rozmów. W tym rozwiązaniu podoba mi się jeszcze to, że by ono zadziałało, to rodzic też musi odłożyć smartfona. Teraz również coraz więcej dorosłych ma problem z nadużywaniem social mediów i nawet nie są tego świadomi. Dopiero w momencie, gdy wszyscy w rodzinie odłożą telefony, można faktycznie spędzać ze sobą czas, celebrować wspólne chwile, zatrzymać się, skupić na sobie nawzajem.