- promocja
Moje leczenie wodą - ebook
Moje leczenie wodą - ebook
„Jeśli miałbym wybrać jedno lekarstwo, byłaby to woda”.
Poznaj filary filozofii „wodnego doktora”.
Bawarski teolog z XIX wieku, ksiądz Sebastian Kneipp, był jednym z pierwszych propagatorów hydroterapii i zdrowego trybu życia, opartego na codziennej higienie, aktywności fizycznej, zrównoważonej diecie oraz odpoczynku. Przez 35 lat prowadził badania nad wodnymi kuracjami, które usystematyzował w wydanej w 1886 roku książce „Moje leczenie wodą”. Do klasztornej łaźni w Wörishofen, gdzie był proboszczem, przybywały po pomoc tłumy. Z czasem przekształcono ją w lecznicę, a Wörishofen stało się miejscowością uzdrowiskową. Na terenie Niemiec i nie tylko powstały liczne zakłady lecznicze wykorzystujące metody Kneippa.
Kategoria: | Ezoteryka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-766-1 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZEDMOWA AUTORA
do wydania pierwszego
Jako księdzu, leży mi na sercu przede wszystkim dobro dusz nieśmiertelnych. Dla nich żyję i za nie chcę umierać. W ubiegłych 40 latach miałem wiele pracy i troski także ze śmiertelnymi ciałami. Pracy tej nie szukałem nigdy. Zgłaszanie się chorych, mówiąc otwarcie, jest dla mnie przykrością. Tylko wejrzenie ku Temu, który z nieba zstąpił, aby leczyć słabości nasze, i pamięć na obietnicę: „błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią…”, „kubek zimnej wody, nie zostanie bez zapłaty” – dodawało mi siły do zwalczenia pokusy, radzącej odmówić wszelkim prośbom w każdym przypadku. A silną była wielce pokusa, gdyż zapłatą moją nie był zysk, ale strata czasu; nie cześć, ale często oszczerstwo, prześladowanie, a w wielu wypadkach niewdzięczność i szyderstwo. Zniosłem jednak to wszystko i jestem tym zadowolony. Że po takich antecedencjach nie mam wielkiej do pisania ochoty, pojmie to każdy, tym więcej, gdy mnie już starość gniecie, a duch i ciało pragną spoczynku, tylko ciągłe a natarczywe nalegania mych przyjaciół mówiących, że grzechem by było przeciw miłości bliźniego, gdyby moje doświadczenia wraz z moim ciałem legły w grobie, niezliczone prośby uleczonych, a w szczególności błagania biednych, opuszczonych, chorych mieszkańców wiosek wcisnęły mi pióro do drżącej ręki.
Z szczególniejszą miłością i troskliwością zajmowałem się zawsze ludźmi ubogimi, zapomnianymi i opuszczonymi chorymi na wsi. Dla tych przede wszystkim przeznaczam moją książkę. Stosownie do celu, styl jest prosty i jasny. Rozmyślnie starałem się, pomijając uczone wyrazy, suche frazesy, pisać w zajmujący, dla każdego zrozumiały sposób. Dlatego też, uwzględniając cel dobry i uczciwe zamiary, proszę mi wybaczyć, jeżeli jedno lub drugie opowiadanie za długim będzie, lub powtórzy się czasami.
Daleki jestem od tego, abym polemizował i walczył z jakimś istniejącym kierunkiem medycznym albo zaczepiał jakąś osobę, jej sławę i naukę. Wiem o tym dobrze, że tylko fachowcowi polemika przystoi – jak również i o tym przekonany jestem, że ludzie fachowi wdzięcznymi są laikom, jeżeli ci dzielą się z nimi swym długoletnim doświadczeniem.
Ktokolwiek ze szczerym słowem zbliży się do mnie, z radością podam mu rękę, uwagi i wskazówki przyjmę z wdzięcznością. Nie troszczę się jednak o dorywczą naganę ani o lekkomyślną krytykę, która z partyjnego pochodzi stanowiska i przezwiskami wojuje. Niczego bowiem nie pragnąłem goręcej, jak tego, aby uwolnił mnie od tej pracy i gniotącego ciężaru lekarza z powołania; jak również jest to moim wewnętrznym życzeniem, aby już raz ludzie fachowi więcej, dokładniej i gruntowniej studiowali metodę leczenia wodą, opiekowali się nią, i w praktyce ją zastosowywali. Ufam, że dla tych, praca moja będzie niejaką pomocą. Mogę bowiem zapewnić ich na tym miejscu, że pomimo mego prostego nieraz i odpychającego zachowania się budynek największy nie wystarczyłby do pomieszczenia wszystkich tych chorych i cierpiących, którzy tysiącami zbiegają się do mnie, że wreszcie mógłbym być bogatym, bardzo nawet bogatym, gdybym tylko jedną cząstkę chciał przyjąć ofiarowanej mi zapłaty. Wielu pacjentów, przychodząc, mówiło: „Dam 100, 200 marek, jeżeli zdrowie odzyskam”. Cierpiący szuka pomocy, gdziekolwiek ją znaleźć spodziewa się i z przyjemnością zapłaci dobrze lekarzowi, skoro go uleczy – mniejsza o to, czy za pomocą aptecznej flaszeczki, czy konewką wody.
Wielu sławnych doktorów leczyło wodą z wielkim skutkiem. Z ich śmiercią pogrzebano częstokroć ich doświadczenia, wiadomości, rady i wskazówki. Oby nareszcie jutrzenka w trwały i jasny przeszła poranek!
Każdej chwili biorę na siebie odpowiedzialność za każdy przypadek, każde imię zaznaczone w tej książce i na żądanie mogę całe wyjawić nazwisko. Niektóre dosadne wyrażenia proszę na karb mego nieco szorstkiego usposobienia policzyć. Z nim zestarzałem się, a przykro by nam obojgu było rozstawać się w starości. Idącej w świat książce niechaj towarzyszy przede wszystkim błogosławieństwo Boże.
A jeżeli kiedyś dowiedzą się moi przyjaciele, że przeniosłem się do wieczności, niechże mi wtenczas oddadzą miłości przysługę i prześlą z jedno „Ojcze nasz” tam, gdzie lekarz lekarzy w czyśćcowym ogniu leczy biedne dusze ku żywotowi wiecznemu.
Wörishofen, 1 października 1886 r.
AutorWSTĘP
WSTĘP
Liść nie jest zupełnie podobny liściowi, chociaż oba na jednym wiszą drzewie, to mniej jedno życie człowieka niepodobne drugiemu. Gdyby każdy przed śmiercią napisał swój żywot, mielibyśmy tyle rozmaitych żywotów, ilu ludzi. Zawikłane są drogi krzyżujące się w życiu człowieka, podobne nieraz do nierozgmatwanego kłębka, w którym nici wiją się bez planu i myśli. Tak wydaje się czasami; w rzeczywistości nigdy się tak nie dzieje. Światło wiary, rzucając swój jasny promień w niezbadaną tę ciemność, pokazuje nam, że te pogmatwane ścieżki wyższej myśli służą, a wszystkie od początku wiodą do celu wytkniętego przez stwórcę. Dziwne są drogi opatrzności.
Dziś już starzec, skoro spoglądam na przebyte lata i patrzę na pokrzyżowane ścieżki mego żywota, widzę, jak kilka razy wiją się one pozornie nad brzegiem przepaści; w końcu jednak zmieniły kierunek i przeciwko wszelkiej nadziei zwróciły się na słoneczną wyżynę właściwego mego powołania. Mam wiele powodów do uwielbiania mądrych rządów opatrzności, a to tym więcej, ile że owe złe i do śmierci wiodące ścieżki wskazały mnie i niezliczonej liczbie innych nowe źródło życia.
Miałem lat 21, gdym z książeczką służbową w kieszeni opuścił wioskę rodzinną. W książeczce stało napisane, że jestem czeladnikiem tkackim, lecz na kartkach mego serca już od młodości napisane było co innego. Długie, długie lata czekałem z upragnieniem bez granic na tę podróż, która miała wreszcie spełnić me marzenia, urzeczywistnić ideały. Chciałem zostać księdzem. Nie poszedłem sterować dalej czółenkiem, jak mniemano, lecz idąc z miejsca na miejsce, szukałem kogoś, kto by mi pomógł do nauki. Zajął się mną wtenczas ks. prałat Mateusz Merkle (zmarł r. 1881), wówczas wikary w Grönenbach, uczył mnie prywatnie lat 2 z tak nieznużonym zapałem, że już po tych 2 latach zostałem przyjęty do gimnazjum. Praca moja nie była łatwą i według wszelkich pozorów nadaremną. Po latach 5 największego niedostatku i natężenia nadmiernego byłem złamanym na ciele i na duchu.
Ojciec wiózł mnie raz z miasta do domu. Jeszcze dziś słyszę słowa właściciela zajazdu, gdzieśmy stanęli: „Tkaczu – rzekł do ojca – tym razem wieziesz swego studenta po raz ostatni”. I nie tylko oberżysta to mówił, i inni byli tego samego zdania. W mieście naszym był sławny lekarz wojskowy, wielki przyjaciel ludzkości, który wspaniałomyślnie niósł pomoc biednym chorym. W przedostatnim roku moich studiów gimnazjalnych odwiedził mnie 90 razy, w ostatnim przeszło 100 razy. Z całej duszy chciał mi dopomóc, ale wzmagające się charłactwo zwyciężało jego lekarskie wiadomości i ofiarną miłość bliźniego. Sam od dawna straciłem wszelką nadzieję i z cichą rezygnacją oczekiwałem końca.
Dla roztargnienia i rozrywki czytywałem z chęcią książki. Przypadkiem – używam tego powszechnie używanego, ale bezmyślnego wyrazu, gdyż nic się przypadkiem nie dzieje – dostała mi się w ręce maleńka książeczka; otworzyłem ją, traktowała o wodolecznictwie. Czytam raz i drugi i dowiaduję się o rzeczach niepodobnych do wiary. A może – pomyślałem – znajdę tu co i o mej słabości. Czytam dalej. Rzeczywiście, zgadza się, jota w jotę to samo. Co za radość, co za uciecha! Nadzieja poczyna elektryzować wiotkie ciało, a jeszcze więcej zwiędłego ducha. Książka ta była źdźbłem ratunku, którego się z całą uchwyciłem siłą; w krótkim czasie stało się ono laską, na której podpierał się chory; dziś uważam ją za łódkę ocalenia, którą mi zesłała opatrzność litościwa w odpowiednim czasie, w godzinie najwyższej potrzeby.
Książeczkę tę o wodolecznictwie napisał lekarz; zalecane przez niego zabiegi są po większej części surowe i ostre. Próbowałem leczyć się jego metodą kwartał, 1/2 roku; nie czułem żadnego polepszenia, ale i pogorszenia nie było. To dodało mi otuchy. Nadeszła zima w r. 1849; byłem znowu w Dillingen. 2–3 razy w tygodniu szedłem do Dunaju, wyszukałem sobie jakie samotne miejsce i kąpałem się chwil kilka. Do wody szedłem prędko, jeszcze prędzej wracałem do domu, do ciepłej izby. Kąpiele te zimne nie szkodziły mi, pożytku, jak uważałem, nie przynosiły wiele. W r. 1850 wstąpiłem do Georgianum w Monachium. Był tam także biedny student, któremu szło jeszcze gorzej niż mnie. Lekarz zakładu nie chciał mu wystawić świadectwa zdrowia, potrzebnego do otrzymania tytułu stołu (_titulus mensae_) przed święceniami; orzekł, że długo żyć nie będzie. Znalazłem teraz towarzysza boleści. Wtajemniczyłem go w misteria mojej książeczki i zaczęliśmy obaj leczyć się według niej na wyścigi. Mój przyjaciel otrzymał wkrótce od lekarza potrzebne świadectwo i żyje do dzisiaj. Ja znów z wolna nabierałem sił, zostałem kapłanem i żyję, i pracuję w swym zawodzie już przeszło lat 39. Moi przyjaciele, podchlebiając mi, mówią, że jeszcze dziś, kiedy 71 lat liczę, podziwiają siłę mego głosu, i siłę ciała. Woda była mi wiernym przyjacielem; któż weźmie mi za złe, że i ja jej wiernie dochowuję przyjaźni?
Kto sam biedę i nędzę cierpiał, ten potrafi ocenić biedę i nędzę drugiego.
Nie wszyscy chorzy nieszczęśliwymi są w równym stopniu. Kto ma się za co leczyć, ten łatwo w krótkim czasie uzdrowienie znajdzie. Takich chorych oddalałem od siebie setkami i tysiącami. Otaczałem zaś współczuciem biednych, opuszczonych i tych, których porzucili lekarze i apteka. Ludzi takich w wielkiej liczbie liczę do mych przyjaciół. Biedaków i tych, którzy nigdzie już nie znajdowali pomocy, nie odepchnąłem nigdy. Zdaje mi się, że byłoby nieludzkością, niesumiennością i niewdzięcznością, gdybym przed takimi zamknął źródła ratunku, które mi w mej nędzy ratunek i uzdrowienie przyniosły.
Wielka liczba cierpiących, jeszcze większa rozmaitość ich cierpień zachęcała mnie do wzbogacenia swego doświadczenia w zakresie wodolecznictwa, do udoskonalenia metody wodoleczniczej.
Mojemu pierwszemu doradcy, owej małej książeczce hydroterapeutycznej, wdzięcznym jestem z serca całego, za początkowe wskazówki. Wkrótce poznałem, że niektóre wskazane zabiegi są za ostre, gwałtowne i odstraszająco działają na organizm ludzki. Leczenie wodą nazywano dawniej uparcie „końską kuracją” a i dzisiaj jeszcze wielu jest takich, którzy, potępiając to, czego nie rozumieją lub rozumieją nie gruntownie, nazywają ryczałtem wszystko to, co trąci wodą, oszukaństwem, szalbierstwem, partactwem itd. Za wyjątki nie należy potępiać ogółu. Chętnie przyznaję, że niektóre zastosowania rozwijającego się dopiero wodolecznictwa odpowiednimi są raczej dla grubokościstego konia o silnych muskułach, a nie dla ludzkiego szkieletu odzianego miękkim ciałem i delikatnymi nerwami.
W żywocie słynnego ojca Ravignan T. J. znajduje się następujący ustęp: „Choroba jego, cierpienie gardła, pogorszyła się wkrótce z powodu natężenia i wnet przeszła w stan chroniczny”. (Ravignan był słynnym kaznodzieją. W Paryżu, Londynie i wielu wielkich miastach nauczał z apostolską żarliwością). „Cała krtań jedną była raną, a głos zamilkł jakby wyczerpany. Lat 2 (1846–1848) upłynęło w cierpieniu i nieczynności. Leczył się w rozmaitych miejscach kąpielowych, pojechał na południe – wszystko daremnie. W czerwcu r. 1848 udał się do zakładu doktora K. R. i zamieszkał w jego domu w dolinie B. Pewnego poranka po mszy św., w godzinie, w której zgromadzali się zwyczajnie wszyscy mieszkańcy domu, oznajmił zgromadzonym doktor z miną troskliwą, że ojciec Ravignan ma się gorzej i dlatego nie przyjdzie na śniadanie. Po czym zniknął… udał się do chorego i rzekł mu: „Wstań i pójdź za mną”. „Dokąd mnie prowadzisz?” – zapytał chory. „Wrzucę cię do wody”. „Do wody! – zawołał Ravignan – w gorączce, z kaszlem! Ale mniejsza o to, zgoda, jestem w twoich rękach i muszę cię słuchać”. Chodziło o spadówkę (Sturzbad); gwałtowny, ale skuteczny środek, jak powiada biograf. Skutek był natychmiastowy. Do obiadu przyprowadził lekarz z tryumfem swego chorego w dobrym stanie; jeszcze rano niemy, opowiadał wieczorem historię swego uzdrowienia.
Takie leczenie i ja nazywam maleńką końską kuracją, a pomimo dobrego skutku, jaki przyniosła, nie naśladowałbym jej, ani naśladować nie zalecał.
Na tym miejscu muszę powiedzieć, że nie pochwalam wszystkich zabiegów używanych po istniejących zakładach wodoleczniczych, niektóre zaś potępiam stanowczo. Wydają mi się one gwałtownymi, i – darujcie to wyrażenie – jednostronnymi. Wiele w nich robi się na jedno kopyto, a za mało, zdaniem moim, uwzględnia rozmaite usposobienia chorych, ich większe lub mniejsze osłabienie, słabiej lub silniej zakorzenioną chorobę, jej skutki, postępy i spustoszenia jakie mniej lub więcej dokonała itd. A w tym właśnie, w rozmaitości zabiegów i w różnorodnym zastosowaniu tego samego zabiegu do potrzeb pacjenta, powinien swą biegłość okazać mistrz. Przychodzili do mnie chorzy z rozmaitych zakładów leczniczych z gorzką skargą, mówiąc, że ich formalnie stamtąd wyrzucono. Przecież tak się dziać nie powinno. Raz przyszedł do mnie człowiek tęgo zbudowany, skarżąc się, że zaszkodził sobie przy myciu. Jakżeś się mył – zapytałem – „Trzymałem głowę przez kwadrans pod rurką studni – odpowiedział – z której płynęła zimna jak lód woda”. Cud doprawdy, że ta lekkomyślność nie sprowadziła ciężkiej choroby. Tak nierozumne i głupie postępowanie słusznie wyśmiewamy i wyszydzamy. A jednak wieluż to z tych, o których sądzić należy, że wiedzą jak należy rozumnie używać wody, zastosowując ją równie nierozważnie, odstraszyli wielu pacjentów na zawsze od wody?! Zdaniem moim jeszcze bardziej nierozsądnie działają oni, niż powyżej wspomniany lekkomyślnik. Że tak się dzieje, mógłbym przytoczyć wiele przykładów ilustrujących moje twierdzenie.
Ostrzegam przed zbyt gwałtownymi zabiegami i przed zbyt częstym używaniem wody. Zamiast pożytku, odniesiesz szkodę – twa ufność pełna nadziei zamieni się w bojaźń i odrazę.
Przez lat 30 badałem, doświadczałem, i każde zastosowanie próbowałem na sobie. Trzy razy – wyznaję to otwarcie – zmieniałem moje postępowanie. Zbyt naciągnięte strony zwolniłem nieco, od surowości przeszedłem do łagodności, od łagodności do jeszcze większej łagodności. Według mego dzisiejszego przekonania datującego się od lat 15, a licznymi uleczeniami wypróbowanego, ten tylko największe korzyści z wody odnosi i najpewniejsze rezultaty osiąga, kto jej używa w formie bardzo pojedynczej, łatwej, niewinnej.
W jakiej formie używam wody jako środka lekarskiego, podaje część pierwsza tej książki – o zabiegach, zastosowaniach wody – część trzecia poucza, jakich zabiegów w rozmaitych chorobach używać należy.
W części drugiej (przeczytaj położone na początku uwagi ogólne) zestawiłem szczególnie dla wieśniaków niektóre lekarstwa, z których urządzić sobie mogą tak potrzebną na wsi apteczkę domową. Mają one spełniać to zadanie na wewnątrz, jakiego woda dokonuje na zewnątrz: rozpuszczają albo wydzielają lub wzmacniają.
Na tym miejscu podam w krótkości na kilka pytań odpowiedź, która każdemu się przyda.
1. CO TO JEST CHOROBA I Z JAKIEGO WSPÓLNEGO ŹRÓDŁA POWSTAJĄ WSZYSTKIE CHOROBY?
Ciało ludzkie jest jednym z najcudowniejszych utworów, jakie wyszły z ręki Boga. Jeden członek pasuje do drugiego, wszystkie połączone w harmonijną jedność, a każdy z członków odpowiada przedziwnie całości. Jeszcze cudowniejszym jest wewnętrzne połączenie narządów ciała i ich wewnętrzna czynność. Nawet przyrodnik lub lekarz bez wiary, chociaż powiada, że skalpelem jeszcze nie doszukał się duszy, nie może odmówić najwyższego a słusznego uwielbienia dla ustroju człowieka niemożebnego do naśladowania. Na mnie i we mnie wszystko chwali imię Pana – musi zawołać człowiek, zastanawiając się nad sobą. Ta harmonia i porządek w ustroju nazwana zdrowiem bywa często zaburzoną rozmaitymi przypadkami. Imię ich choroba. Choroby wewnętrzne, choroby zewnętrzne, oto chleb codzienny, jaki ludzie dobrowolnie lub mimowolnie spożywać muszą.
Wszystkie słabości, jakiekolwiek miałyby imię, mają swą przyczynę, źródło i zarodek we krwi lub raczej w zaburzeniu krwi, które może być spowodowanym albo przez zboczenie w prawidłowym krążeniu krwi, albo przez zepsucie złymi sokami części składowych krwi. Podobnie do porządnie urządzonych nawodnień rozpościera się po całym ciele sieć żył napełnionych czerwonym sokiem życia, użyźniając i żywiąc każdą cząstkę, każdą drobinę ciała. Gdzie miara, tam porządek; jeżeli tempo krążenia krwi jest za szybkie lub za powolne albo jeżeli wcisną się do niej obce pierwiastki, wówczas pokój, porządek zostaje zburzony; miasto zgody, mamy niezgodę, zamiast zdrowia chorobę.
2. W JAKI SPOSÓB NASTĘPUJE UZDROWIENIE?
Po śladach w śniegu poznaje wprawny strzelec zwierzynę. Chcąc upolować jelenia, gemzę, lisa, idzie za śladami. Dzielny lekarz szybko rozpozna, gdzie tkwi choroba, gdzie jej źródło, jakie przybrała rozmiary. Symptomy wskazują mu chorobę; znając ją, wie, jakie zastosować środki. Postępowanie, procedura to bardzo pojedyncza. Czasem jednak tak nie jest. Jeżeli kto przyjdzie do mnie z odmrożonymi uszyma, wówczas wiem, że sprawcą jest tu mróz; komu młyński kamień rozmiażdży palce, tego nie będę pytał, gdzie go boli. Nie tak łatwa sprawa z innymi chorobami. Zwykły ból głowy lub cierpienie serca, nerwów, żołądka nie tylko mogą pochodzić z jednej, kilku lub kilkunastu przyczyn, lecz nieraz z choroby sąsiednich narządów, które cierpienie serca, nerwów, żołądka wywołują, niekorzystnie na nich oddziałując. Źdźbło słomy jest w stanie zatrzymać wahadło największego zegara. Najmniejsza drobnostka może spowodować najboleśniejszy niepokój serca. Znaleźć natychmiast tę drobnostkę, w tym leży sztuka. Badanie może być dlatego nieraz bardzo skomplikowanym i zawikłanym, a różnorodne złudzenia wcale nie są wykluczonymi. W trzeciej części tej książki, znajdziemy tego przykłady.
Gdy uderzę nogą lub siekierą o pień młodego dębu, drży pień, chwieją się gałęzie, porusza się listek każdy. Jakże błędne wydałbym orzeczenie, gdybym powiedział: Liść drży, porusza się, musi go więc ktoś potrącać. Tymczasem rzecz ma się przeciwnie; ponieważ drży pień, więc drży gałąź i liść, jako części i cząstki pnia. Nerwy są takimi gałęziami w drzewie ciała ludzkiego. „On cierpi na nerwy, nerwy są zaatakowane” – cóż to znaczy? Czy same nerwy są chore? Nie, ale cały organizm jest zaatakowany, osłabiony, więc cierpią, drżą i nerwy.
Przetnij ostrożnie nożyczkami nitkę pajęczej siatki idącą od środka ku brzegowi (peryferii). Cała ta sztuczna tkanina zepsuje się; z cudowną dokładnością przędzone i niby cyrklem odmierzane czworoboki i trójkąty tworzą naraz nieporządne, najbardziej nieregularne figury. Jakże byłoby nierozsądnie, gdybym rzekł: to pogmatwana, zepsuta robota, pająk z pewnością pobałamucił tym razem, i, snując swój jedwabisty domek, narobił masę błędów. Nawiąż przeciętą niteczkę na nowo, a pierwotny, cudowny porządek natychmiast powróci! Odszukać i odnaleźć tę maleńką, jedną niteczkę, w tym leży sztuka. Kto zamiast tego maca, grzebie w pajęczej tkaninie, popsuje ją zupełnie. Zastosowanie tego porównania zostawiam każdemu i kończę odpowiedzią na nasze pytanie: Pojedynczym, łatwym, nieskomplikowanym – i że tak powiem wykluczającym prawie każdy błąd, wszelkie złudzenie – jest leczenie, skoro wiem, że przyczyną każdej słabości jest zaburzenie krwi. Lecząc, mam tylko dwojakie przed sobą zadanie: albo muszę nieprawidłowo krążącą krew zmusić do prawidłowego, normalnego krążenia, albo muszę starać się wyprowadzić ze krwi złe soki i zarodki choroby, które zdrową krew psują i jej proporcjonalny skład burzą. Innego zadania – wyjąwszy wzmocnienie organizmu – nie ma wcale.
3. W JAKI SPOSÓB LECZY WODA?
Plamę atramentu na ręce szybko wymywa woda, krwawiącą ranę wyczyszcza także. Gdy w lecie po całodziennej, znojnej pracy obmywasz zimną wodą zaskorupiały pot z czoła, odżyłeś na nowo. To cię ochłodziło, wzmocniło. Matka spostrzega na głowie dziecka łuski i brud stwardniały. Bierze ciepłej wody lub ługu, rozpuszcza nim i zmywa nieczystości.
Właściwością wody jest więc rozpuszczać, wydzielać (równocześnie zmywać) i wzmacniać. Otóż twierdzimy, że:
Woda leczy wszystkie słabości, jeżeli w ogóle są uleczalnymi, gdyż rozmaite zabiegi wodne mają na celu zniszczyć zarodki, korzenie choroby:
a) rozpuszczają one materię chorobotwórczą we krwi,
b) rozpuszczoną wydzielają, usuwają,
c) oczyszczonej krwi wracają prawidłowe krążenie,
d) osłabiony organizm ujędrniają, wzmacniają.
4. SKĄD POCHODZI WRAŻLIWOŚĆ DZISIEJSZEJ GENERACJI, SKĄD TA UDERZAJĄCA ŁATWOŚĆ NABAWIANIA SIĘ WSZELKICH MOŻLIWYCH CHORÓB, KTÓRYCH DAWNIEJ PO CZĘŚCI NIE ZNANO NAWET Z NAZWISKA?
Pytanie to jest szczególniejszej doniosłości, aby go pominąć można. Odpowiadam więc na nie krótko, że powodem tego złego stanu zdrowotnego jest brak hartowania. Rozpieszczenie i zniewieściałość dzisiejszej generacji dosięgły wysokiego stopnia. Ogół stanowią osłabieni, słabowici, niedokrewni, nerwowi, chorzy na żołądek lub serce; silni i zdrowi należą do wyjątków. Czujemy dziś bardzo dotkliwie każdą zmianę powietrza; przejściom z jednej pory roku do drugiej towarzyszy zwykle zaziębienie, katar; nawet nagłe wejście z zimnej ulicy do ciepłej izby nie pozostaje bez złych następstw itd., itd. Przed 50, 60 laty było przecież inaczej. I dokąd zajdziemy, jeżeli, jak ogólnie skarżą się ludzie myślący, ludzka siła i życie ludzkie tak gwałtownie upada, i w rażący sposób marnieje? Charłactwo się zaczyna, zanim rozpoczęło się silne życie. Już wielki czas, abyśmy się nad tym zastanowili.
Dla usunięcia tego nędznego stanu i zaradzenia złemu potrzeba koniecznie hartować się. Po uwagach ogólnych umieściłem kilka niewinnych, na żadne niebezpieczeństwo nie narażających środków do hartowania skóry, całego ciała i jego części. Wiele osób rozmaitych stanów kiwało głowami z początku i uśmiechało się dwuznacznie – później jednak pochwalali je i praktykowali z widocznym pożytkiem. _Vivant seguentes!_
Potrzeba by również osobne rozdziały napisać o pożywieniu, ubraniu i powietrzu. Ale o tym innym razem; tu tylko słów kilka pokrótce. Wiem o tym, że moje zapatrywania separatystyczne, odosobnione, natrafią na opór. Mimo to stanowczo silnie trwam przy nich, gdyż dojrzały po długoletnim doświadczeniu. Nie są to grzyby, które przez noc wyrastają w głowie; są to szlachetne owoce, przykre i nieprzyjemne dla zakorzenionych przesądów, ale zdrowe i pożyteczne dla rozumnych ludzi.
Co do pożywienia stawiam następną regułę: Wikt domowy, prosty, pożywny, bez sztucznych wymysłów, niezepsuty ostrymi korzeniami, i niesfałszowany napój, który w każdym znajdziesz źródle, oba w dostatecznej użyte ilości – oto pożywienie dla ludzkiego ciała najlepsze i najpożyteczniejsze. (Nie jestem purytaninem i chętnie pozwalam po obiedzie na szklankę piwa lub wina, ale nie przyznaję im takiej wartości, jaką im powszechnie przypisują. Z punktu lekarskiego zapatrując się, odgrywają trunki pewną rolę po przebytych słabościach; w zdrowym stanie natomiast owoce mają większe znaczenie).
Ubranie, które sobie sam uprządłeś i zrobiłeś w domu, jest najlepszym dla ciebie, wieśniaku. Wielką dla zdrowia szkodę przynosi, szczególnie w zimie, niejednostajne ubranie, tj. okrywanie jednych części ciała mniej, drugich więcej. Na głowie futrzana czapka; szyja ściśnięta opaską, okręcona na metr długim, wełnianym szalem; na ramionach jakieś ciepłe w czworo złożone okrycie; wychodząc, bierze się jeszcze pled lub kołnierz futrzany, nogi tylko, biedne nogi ubrane w skarpetki, trzewiki lub buty, podobnie jak w lecie. Jakież skutki tej nierozsądnej stronniczości? Górne otulenia i okręcenia ciągną krew i ciepło ku górze, a dolne części ciała ziębną pozbawione krwi. I oto rozwiązana zagadka, skąd pochodzi ból głowy, kongestia, rozszerzenie żył w głowie i setki innych cierpień i niedomagań. Dalej jestem przeciwnikiem noszenia wełnianej odzieży na gołym ciele, a zwolennikiem bielizny lnianej lub konopnej, suchej, grubej, zgrzebnej. Ostatni przymiot jest dla skóry najodpowiedniejszym, bo jej nie rozdelikaca, lecz przez tarcie hartuje. Miękka, włosista, delikatna tkanina wełniana, okrywając gołe ciało, zda mi się ssać ciepło i soki i być współprzyczyną niedokrewności trawiącej naszą słabą i nędzną generację. Nowy system wełnianych ubrań w poprawnej edycji nie zapobiegnie niedokrewności ani krwi nie poprawi. Dożyją tego młodsi ludzie i z pewnością przeżyją ten system.
Powietrze. Rybom złowionym w źródlanej wodzie i pstrągom górskim dajemy pierwszeństwo przed innymi. Ryby ze strumyków odsuwamy, a ryby z bagien i błot mające smak nieprzyjemny chętnie darujemy każdemu. Kto oddycha powietrzem bagien i błot, karmi swe płuca zarazą. To samo powietrze wdychane po raz trzeci, działa trująco – powiada pewien sławny lekarz. Gdybyż ludzie chcieli to zrozumieć i starali się o możliwie czyste, świeże, kwasoród zawierające powietrze w swym pomieszkaniu, a szczególnie w sypialni, uniknęliby wielu dolegliwości i chorób. Powietrze czyste psuje się przez oddychanie. Wiemy o tym dobrze, że 1–2 ziarnka kadzidła rzucone na żar napełniają swym zapachem cały pokój. I o tym wiemy także, że 15–20 pociągnięć cygara lub fajki wystarczy, aby w wielkiej przestrzeni czuć było dym tytoniowy. Czasem rzecz drobna, nieznaczna, wystarczy do zepsucia powietrza w sposób taki lub inny, przyjemny lub nieprzyjemny. Czyż oddychanie nie jest do takiego dymu podobnym?
Ile oddechów czynimy w 1 minucie, w 1 godzinie, ile w dzień, w nocy?
Jakże zepsute musi być potem czyste powietrze, jakkolwiek dymu nie widzimy? A jeżeli pokoju nie przewietrzam, czyli jeżeli nie odnawiam złego, przez kwas węglowy zepsutego powietrza, ileż to zepsutych i zepsucie szerzących miasmów dostaje się do piersi? Skutki mogą i muszą być złymi i szkodliwymi.
Jak oddychanie i wyziewy, podobnie działa szkodliwie na czyste zdrowe powietrze za wielkie ciepło, w szczególności wielkie ciepło pokojowe. I ono psuje powietrze, a że pochłania i niszczy kwasoród, pierwiastek ożywiający powietrze, jest więc do oddychania szkodliwym, do utrzymania życia niezdolnym. 12–14° R. ciepła wystarcza w pokoju, 15 stopni nie należy nigdy przekroczyć.
Staraj się o dokładne przewietrzanie całego pomieszkania i dokonuj go codziennie z konsekwencją i wytrwałością w ten sposób, aby nikomu nie sprawiało przykrości, a służyło dla zdrowia każdemu. Szczególniejszą zaś troskliwość zwracaj na sypialnie i przewietrzanie łóżek.
Powiedziałem to, co uważałem za stosowne powiedzieć na tym miejscu. To, co powiedziałem, wystarcza do wytworzenia sobie obrazu pukającego obcego przybysza; możesz go po przyjacielsku przyjąć lub nie wysłuchawszy od drzwi odprawić. Na oba rodzaje przyjęcia jestem przygotowany, i oświadczam, że z obydwóch będę zadowolonym.
Uwagi ogólne
UWAGI OGÓLNE
Używam następnych zabiegów wodoleczniczych, które podaje część pierwsza niniejszej książki:
1. Okładów,
2. Kąpieli,
3. Pary,
4. Polewań,
5. Omywań,
6. Opasek,
7. Picia wody.
Część pierwsza obejmuje podpodziały wymienionych powyżej zastosowań. Mniej znane zabiegi wyjaśnione są szczegółowo i rzeczowo na właściwym miejscu.
Wszelkie choroby powstają przez zaburzenie krwi; albo obieg krwi jest nieprawidłowym, niedokładnym, błędnym, albo są we krwi domieszki zepsutych, obcych składników, zawierających zarody choroby (materie chorobotwórcze). Odpowiednio temu zadaniem jest zabiegów wodoleczniczych:
1. Rozpuszczać,
2. Wydzielać (usuwać, wydalać) materię chorobotwórczą,
3. Wzmacniać organizm.
Można powiedzieć w ogólności, że pierwszą usługę rozpuszczania dokonują wszelakie pary i ciepłe kąpiele z ziół – drugą usługę wydzielania oddają nam wszystkie opaski, a w części polewania i okłady – trzecią usługę wzmacniania sprawują zimne kąpiele, polewania, w części omywania i cały arsenał środków hartujących.
Nie wchodzę w szczegóły w tym miejscu, aby nie dać powodu do złego zrozumienia rzeczy.
Ponieważ każda choroba ma swoje źródło w powyżej wspomnianym zaburzeniu krwi, jasna więc rzecz, że w każdym pojedynczym wypadku choroby, wszystkie 3 rodzaje zabiegów albo innymi słowami: rozmaite zabiegi muszą być użyte, które mniej lub więcej rozpuszczają, wydzielają i wzmacniają; dalej, że nie leczy się tej tylko części ciała, która chorą jest, np. głowę, nogę, rękę, lecz zawsze całe ciało, które wtenczas chora krew obiega – chore miejsce uwzględnia się przede wszystkim i szczegółowo resztę ciała, jako współcierpiącą. Byłoby jednostronnym i błędnym inaczej postępować i działać w tych dwóch ważnych punktach. Kilka przykładów w trzeciej części tej książki usprawiedliwi moje twierdzenie.
Kto używa wody jako lekarskiego środka, tak jak ja myślę i życzę sobie, dla tego sam zabieg nie jest nigdy celem, tj. ten nie będzie używał jakiegoś zabiegu, dlatego że mu on podoba się właśnie teraz; ten jak błazen, nie będzie szukał w tym rozkoszy i chełpliwości, że może brać ile chce polewań, pary, opasek itd. Dla rozumnego są zastosowania zawsze tylko środkiem do celu. Jeżeli go osiągnie przez najmniejszą ilość wody, będzie już szczęśliwym, gdyż jego zadaniem jest pomagać domagającej się zdrowia naturze do samodzielnej, swobodnej czynności, rozwiązać więzy choroby i łańcuchy boleści, aby bez przeszkody, krzepko i z rozkoszą mogła sama spełniać swą pracę. Po dokonaniu tego zadania ustępuje lekarz z przyjemnością.
Uwaga ta jest ważną, jeszcze ważniejszą następna. Nic tak nie dyskredytuje i nie zniesławia wody jako lekarskiego środka, jak użycie jej niedyskretne, bezrozumne, bez miary, i obchodzenie się ostre, odstręczające, dzikie. Tacy ludzie i jedynie tacy, którzy się mają i sprzedają za znawców w leczeniu wodą, a ciągłymi opaskami, prawie krew wypędzającymi parami itp. odstraszają każdego pacjenta, tacy mówię, wyrządzają bardzo wielką szkodę wodolecznictwu, którą tylko z wielką trudnością można potem naprawić. W ten sposób nie używa się wody w leczniczych celach, takie okropności – darujcie mi to wyrażenie – nazywam hańbą wyrządzoną wodzie.
Kto zna działanie wody i umie jej w rozlicznych używać sposobach, ten posiada leczniczy środek, którego żaden inny, jakiekolwiek miałby on imię, przewyższyć nie jest w stanie. Żaden nie jest w działaniu różnorodniejszym i – że tak powiem – wszechstronniejszym. W naturze okazuje się jako niewidzialna kuleczka powietrza lub pary, zbiega się w kroplę i jako morze zapełnia największą część ziemi. To powinno być dla każdego hydropaty wskazówką i pouczyć go, że każdy zabieg wodoleczniczy, czy to w formie lotnej, czy płynnej, można podwyższać od najniższego do najwyższego stopnia, i że w każdym pojedynczym przypadku nie chory do opaski, pary itp., lecz odwrotnie, zabiegi wodne stosują się do chorego.
Mistrza poznasz po wyborze odpowiednich zabiegów wodoleczniczych. Obowiązkiem lekarza jest dokładnie zbadać chorego. Najpierw wpadają w oczy cierpienia drugorzędne, tj. choroby uboczne, które, jak grzyby zaraźliwe z wewnętrznej, głównej wyrastają choroby. Ściśle mówiąc, one to szybko prowadzą nas do źródła choroby, czyli do choroby głównej. Należy więc zbadać, jak daleko słabość postąpiła, jakie już wyrządziła szkody. Potem obserwuje się chorego, czy młody lub stary, słaby lub mocny, chudy czy tłusty, nerwowy, niedokrewny itd. Wszystkie te znamiona i wiele innych jeszcze stwarzają w umyśle właściwy obraz choroby, a gdy ten dopiero gotowym jest i jasnym, wtenczas należy sięgnąć do apteki wodoleczniczej i zastosowywać ją według reguły: im łagodniej i ostrożniej, tym lepiej i skuteczniej.
Podaję na tym miejscu jeszcze kilka uwag ogólnych, które wszystkich dotyczą zabiegów. Żaden zabieg wodoleczniczy jakkolwiekby się on nazywał, nie może szkodzić, skoro tylko jest zrobionym w sposób przepisany.
Większość ich dokonuje się wodą zimną – studzienną, źródlaną, rzeczną itp. W każdym wypadku, jeżeli specjalnie nie jest przepisaną woda gorąca, wyrażenie „woda” oznacza zimną wodę. Przy tym hołduję z doświadczenia zasadzie: im zimniej, tym lepiej. W zimie mieszam śnieg z wodą przeznaczoną do polewania zdrowych. Proszę mi nie zarzucać przesady, zważywszy, że czas trwania moich zabiegów wodoleczniczych jest krótkim bardzo. Kto raz odważył się spróbować, ten zyskał raz na zawsze – pozbył się wszelkich uprzedzeń.
Zresztą nie jestem znowu tak nieubłaganym.
Początkującym w kuracji wodnej, słabowitym, a szczególnie bardzo starym, latami obarczonym; dalej chorym lękającym się wody, posiadającym mało naturalnego ciepła, niedokrewnym i nerwowym, pozwalam z przyjemnością z początku używać wody letniej do każdego zabiegu, w szczególności w zimie, w ogrzanej łazience lub w pokoju (14–15° R.). Muchy wabię miodem, a nie solą lub octem.
Ciepłe zabiegi mają w każdym wypadku dokładne, specjalne przepisy, dotyczące stopnia ciepłoty, trwania itd. Stopnie ciepła oznaczone literą R, oznaczają skalę Réaumura.
O zabiegach zimnych podaję tu w krótkości kilka wskazówek (w części trzeciej często i obszernie to wyłuszczam), które przepisują, jak zachować się należy przed, podczas i po zabiegu.
Niechaj nikt nie waży się brać jakiegokolwiek zabiegu z zimnej wody, gdy mu zimno, dreszcz go przenika itd., wyjąwszy, gdy to specjalnie jest dozwolonym na jakimś miejscu. Zabieg należy o ile to możliwym szybko wykonać, bez bojaźni jednak i gwałtownego pośpiechu. Przy ubieraniu i rozbieraniu nie można nudzić i zwlekać, np. pomaleńku zapinając guziki, zawiązując krawatkę – te uboczne roboty można wykonać wtenczas, gdy już całe ciało jest dobrze okryte. Aby dać przykład, powiem, że zimna kąpiel całkowita, z rozbieraniem i ubieraniem się, nie powinna trwać dłużej nad 4 do 5 minut. Potrzeba do tego nieco wprawy tylko. Ile razy przy jakimś zabiegu przepisaną jest 1 minuta, rozumie się przez to jak najkrótszy czas; kiedy jest powiedziano 2–3 minuty, powinna zimna woda działać silniej, dosadniej, ale wcale nie dłużej.
Po żadnym zabiegu zimnej wody, jakkolwiek by się on nazywał, nie wyciera się ciała na sucho (wyjąwszy głowę i ręce, te ostatnie tylko do osady, dlatego, aby przy ubieraniu nie zmoczyć ubrania). Mokre ciało ubiera się natychmiast w suchą koszulę i w resztę ubrania; czynić to należy z możliwą szybkością, jak było wyżej powiedziane, aby prędko wszystkie mokre miejsca ochronić przed przystępem powietrza. Postępowanie takie wyda się niejednemu, ba, wielu nawet – dziwnym, mniemają bowiem, że chodzić musieliby w mokrej bieliźnie. Nim jednak wydadzą wyrok niechaj spróbują raz. Poznają wtedy do czego służy nie wycieranie się, i dlaczego jest ono dobrem. Wycieranie się na sucho jest tarciem, a że niemożliwym jest, aby na każdym miejscu w jednostajny odbywało się sposób, wytwarza stąd nierówną ciepłotę skóry i ciała, co dla zdrowych niewiele – dla chorych i słabych często bardzo wiele znaczy. Nie osuszanie się pomaga do porządnego, równomiernego i najszybszego wytworzenia ciepłoty ciała. Dzieje się to naraz, jak kiedy się plaśnie wodą na ogień. Wewnętrzna ciepłota używa zewnętrznej wilgoci ciała, jako materiału do szybszego wytworzenia intensywniejszej, większej ciepłoty. Jak powiedziano, chodzi o jedną próbę.
Natomiast przepisuję surowo, aby ubrany po każdym zabiegu wodoleczniczym używał ruchu tak długo (przechadzając się, pracując), aż wszystkie części ciała będą zupełnie suche i normalnie ciepłe. Z początku należy iść nieco prędko, gdy się rozgrzejesz, powolniej. Każdy najlepiej czuje, kiedy ciało odzyskało normalną ciepłotę i kiedy można ukończyć przechadzkę. Ci zaś pacjenci, którzy szybko rozgrzewają się i szybko pocą, powinni zaraz z początku iść powoli, ale za to dłużej używać ruchu i nie siadać, gdy są zgrzani lub spoceni, nawet gdyby byli w ciepłym pokoju. Katar (nieżyt) byłby nieuniknionym następstwem takiego postępowania.
Dla wszystkich niechaj będzie regułą, że kwadrans jest to czas najkrótszy, przez jaki używać należy ruchu po zabiegu. Mniejsza o to, w jaki sposób będzie on wypełnionym, czy czytaniem, pracą lub inaczej.
Te zaś zabiegi, podczas których leżeć w łóżku potrzeba – szczególnie okłady, opaski, mają tę uwagę położoną na swoim miejscu, jak również i to, co każdemu zabiegowi jest właściwym. Kto wziąwszy je zaśnie, tego budzić nie potrzeba, nawet choćby minął czas przepisany. Natura sama spełnia w takim wypadku najlepiej rolę budzika.
Gdy potrzebne są chusty, to pod tym słowem nie rozumiem cienkich prześcieradeł, lecz zgrzebne, jeżeli to możliwe, grube, surowe płótno. Biedni ludzie, jeżeli zamiast tego posiadają zużyte płótno, konopny worek, miękką ścierkę, mogą ich użyć także z pożytkiem. Wszak nieraz do obmycia ciała doskonale służy zgrzebne lniane lub konopne płótno.
Jestem przeciwnikiem noszenia wełnianego ubrania na gołym ciele z powodów, które we wstępie pokrótce naznaczyłem. Natomiast służy mi wełniana materia znakomicie do okrycia np. zimnej opaski. Ona wywołuje szybkie i obfite ciepło i pod tym względem jest nieprześcignioną, nieocenioną. Z tego samego powodu polecam przy takich zabiegach pierzynę jako nakrycie.
Nie ma zastosowania u mnie tak zwane nacieranie, wywołane tarciem, szczotką lub jakimkolwiek innym gwałtownym czynem. Pierwszym celem nacierania jest rozgrzanie, a to spełnia u mnie lepiej i równomierniej nie osuszanie się; cel zaś drugi: otwarcie porów, podniesienie czynności skóry itd. dokonuje gruba, lniana lub zgrzebna koszula z większym pożytkiem; nie działa bowiem chwilowo jak szczotka, lecz ustawicznie dniem i nocą, bez straty czasu lub sił. Jeżeli jest mowa w niektórych miejscach o silnym obmywaniu, to rozumiem pod tym szybkie obmycie całego miejsca, które się działaniu wody poddaje. Rzeczą główną jest, aby być mokrym, nie zaś, aby być nacieranym.
Jeszcze na jeden punkt zwracam tu uwagę. Zabiegi wodolecznicze wieczór przed spaniem dla większej części ludzi są szkodliwymi: one rozdrażniają i odpędzają sen. Niektórych jednak wieczorna aplikacja kołysze do lubego snu. W ogóle jednak mówiąc, nie polecam zabiegów o tym czasie, radzę natomiast każdemu, aby w tym względzie działał według własnego zdania i doświadczenia, gdyż on sam, a nie kto inny ponosić będzie wynikające stąd skutki.
Pojedyncze zabiegi znajdują się w części pierwszej niniejszej książki; jak je zaś używać w chorobach, podane jest w części trzeciej. Tam jest również powiedzianym, które zabiegi same dla siebie stanowią całość, a które są częściowymi tylko i w połączeniu z drugimi używają się, a które wreszcie szczególniejszej wymagają ostrożności (pary).
Zamykam te ogólne uwagi życzeniem, aby używanie wody zdrowych wielu wzmocniło, a wielu chorym wróciło zdrowie. Rozpoczynam najpierw podaniem środków hartujących – po czym nastąpi wykład o zabiegach wodoleczniczych używanych przeze mnie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Znam wielu lekarzy, którzy zabieg ten aprobują, jeżeli odbywa się z potrzebną przezornością. Tym zaś, co chcieliby mi zarzucić ostrość, przypominam, że używanie lodu w chorobach jest jeszcze ostrzejszym środkiem.
2. Pewien możny pan miał na palcach zamiast paznokci jakąś miękką masę. Polewania kolan wystarczyły do sprowadzenia krwi na dół, że odżywiła na powrót paznokcie. Stały się one twardymi jak dawniej.
3. Autor zapytany objaśnił mi, że po każdej stronie płótno na 2–4 palce zwieszać się powinno. P. T.