- W empik go
Moje misje Czerwonego Krzyża - ebook
Moje misje Czerwonego Krzyża - ebook
Wsparcie medyczne dla ruandyjskich więzień, pomoc dla uciekinierów w Darfurze, upowszechnianie znajomości międzynarodowego prawa humanitarnego w Chorwacji, pomoc dla rannych w wojnie w Afganistanie, wsparcie medyczne dla haitańskich szpitali… Élisabeth Carrier spędziła znaczną część życia w tych miejscach na świecie, w których pomoc była najbardziej potrzebna. W książce Moje misje Czerwonego Krzyża opowiada o tym, co przeżyła i przedstawia swój sposób patrzenia na świat. Relacjonuje życie codzienne podczas misji i dzieli się z czytelnikami swoimi radościami i smutkami. Choć była naocznym świadkiem okropności wojny i barbarzyństwa człowieka, wciąż potrafi dostrzec to, co w nim najpiękniejsze: solidarność z innymi ludźmi i odwagę. Przytaczając liczne anegdoty, pozwala nam lepiej zrozumieć mechanizm, dzięki któremu działacze humanitarni mogą znieść to, co wydaje się nie do zniesienia, i kontynuować swoje misje na przekór wszelkim przeszkodom.
Élisabeth Carrier od dzieciństwa marzyła, by poznawać świat i być tam, gdzie rodzi się historia. Na tym marzeniu zbudowała swoją karierę: przez blisko trzydzieści lat pracowała dla Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża. Podczas licznych misji humanitarnych niosła pomoc ofiarom konfliktów zbrojnych i klęsk żywiołowych w Afryce, Azji, na Bliskim Wschodzie, w Europie i Ameryce. Za swoją działalność humanitarną otrzymała wiele wyróżnień, między innymi medal Florence Nightingale oraz dwa doktoraty honoris causa.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8002-496-0 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Idee i opinie wyrażone w tej książce są moje własne i w żadnym razie nie odzwierciedlają punktu widzenia czy oficjalnego stanowiska Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża (MKCK). Dołożyłam wszelkich starań, by dotrzymać zobowiązania do dyskrecji co do działań prowadzonych w ramach moich czerwonokrzyskich misji.
Chcąc zachować ich anonimowość, nadałam kilku osobom fikcyjne imiona. Zmieniłam również lokalizację geograficzną niektórych przypadków medycznych, aby uniemożliwić dokładne określenie miejsca, w których się wydarzyły.SŁOWO WSTĘPNE
W nie tak odległych czasach często naszym jedynym łącznikiem z wielkim światem byli podróżnicy, nieliczne osoby, które dla prowadzenia ewangelizacji lub udziału w wojnach udawały się do bardzo dalekich krain odmalowywanych przez naszą wyobraźnię w sposób niemal surrealistyczny.
U nas uosobieniem takiego podróżnika był afrykański biały ojciec, który raz na trzy lata albo raz na pięć lat pojawiał się w wioskowym kościele i opowiadał o niedożywionych dzieciach, o trudach życia w Afryce i panującej tam biedzie. Mówił też, i koniecznie trzeba to podkreślić, o pięknie Afryki. Aż pewnego dnia zjawił się „kwestujący”, człowiek przybyły z tak daleka, że nie byliśmy pewni, iż rozumiemy jego mowę. Przybył, pamiętam, u schyłku dnia, gdy chmury spiętrzone na niemal czarnym niebie zapowiadały burzę. Opowiadał, popijając herbatę, którą zaparzyła dlań matka. Opowiadał o starych krajach, o okrucieństwie ludzi, o głupocie panoszącej się na świecie. I podczas gdy snuł te swoje opowieści przed gronem niedowierzających własnym uszom słuchaczy, rozpętała się burza z piorunami i grzmotami. Dlatego właśnie tak dobrze go zapamiętałam: wydał się nam olbrzymem, swego rodzaju wyrocznią, a w każdym razie dziwną istotą przybyłą z fascynującego świata. To, co nam opisywał, a słuchaliśmy go z zapartym tchem, było w moich oczach najpiękniejszą przygodą, jaką można przeżyć.
Lektura relacji Élisabeth Carrier obudziła wszystkie te wspomnienia. Zresztą dla niej samej pragnienie poznania innych ludów i niesienia im pomocy zrodziło się pod wpływem opowieści wuja będącego misjonarzem w Afryce. Przekuła to pragnienie podróży w pomysł na życie: pomoc humanitarna stała się jej codziennością. Irak, Afganistan, Demokratyczna Republika Konga, Pakistan, Haiti…
Czytanie opowieści Élisabeth Carrier to śledzenie konfliktów i klęsk żywiołowych, które nawiedziły naszą planetę w ostatnich dziesięcioleciach. Oznacza to zapoznanie się z innej strony, od środka, z wydarzeniami, z którymi większość z nas zetknęła się jedynie w charakterze zewnętrznego i biernego obserwatora.
Élisabeth Carrier pracowała wiele lat dla Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża. Należy do wąskiego grona „superpielęgniarek” wzywanych setki razy na pomoc, by ratować ofiary klęsk żywiołowych i wojen, które nie zawsze określa się ich właściwą nazwą.
Kiedy tylko pojawi się rysa, szpara, możliwość dostania się tam, gdzie szaleje konflikt, „humanitarni”, jak bywają nazywani, spieszą na miejsce. Pielęgniarze, lekarze, spece od logistyki, mężczyźni i kobiety – rzucają wszystko, by pomóc dotkniętej nieszczęściem ludności. Często ich przyjazd stanowi dla tych chwilowo zupełnie odciętych od świata ludzi pierwszy promyk nadziei. Spada na nich wielka odpowiedzialność, a środki, jakimi dysponują, są aż śmiesznie małe.
Kilkakrotnie miałam okazję przyjrzenia się działalności przedstawicieli Czerwonego Krzyża w terenie. Tak jak błękitne hełmy Organizacji Narodów Zjednoczonych są ostatnimi przedstawicielami świata, który chciałby być bardziej cywilizowany, bardziej pokojowy. Kiedy ich praca zostaje dobrze wykonana, przywracają sens życia tysiącom ludzi, których wszyscy opuścili, porzucili na marginesie ludzkości.
Élisabeth Carrier udostępnia nam swój osobisty dziennik. Opisywała w nim liczne misje, w których uczestniczyła, odnotowywała trudności, obawy i lęki, którym musiała stawić czoło. Bo pomoc humanitarna to nie wakacje. Nie jest też utkana z heroicznych czynów, jak sądzi większość zwykłych śmiertelników. W terenie przypomina coraz częściej bieg z przeszkodami – natury administracyjnej, logistycznej czy politycznej. Trzeba negocjować, wyjaśniać, ufać. Trzeba też kształcić.
Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża wyznaczył sobie za cel niesienie pomocy wszystkim osobom, które uczestniczą w konflikcie zbrojnym lub z jego powodu ucierpiały, niezależnie od tego, po której stronie się opowiedziały lub znalazły. Tak określone zadanie wzbudza niekiedy moje wątpliwości: dlaczego stawiać na nogi bojownika, który czym prędzej znów chwyci broń? Czy w tych konfliktach wszyscy są po słusznej stronie? Kto jest dobry, a kto zły? Jak zobaczymy, Élisabeth Carrier też stawiała sobie czasem tego typu pytania. A jak łatwo się domyślić, nie ma na nie, niestety, prostej odpowiedzi. Liczy się to, by nieść pomoc, uratować życie, mając nadzieję, że koniec końców te działania coś zmienią na lepsze. Na niektórych obszarach Czerwony Krzyż rzeczywiście zdołał coś zmienić na lepsze.
Często się słyszy, że opowieść o podróży jest bardziej interesująca niż prawdziwa podróż.
Zimno, śnieg, kurz, skwar, owady – nic nie oszczędza działaczy humanitarnych na linii frontu. Z dala od pięciogwiazdkowych hoteli – w których jednak od czasu do czasu zaznają kilkudniowego odpoczynku – warunki życia są na ogół trudne. Wówczas wielkiego znaczenia nabiera solidarność grupy. Élisabeth Carrier napisała piękne stronice na ten temat: o przyjaźni, altruizmie, a także miłości. Nie omieszkała też wspomnieć o problemach powstających, gdy z jednej strony chce się działać w terenie, daleko w wielkim świecie, a z drugiej pragnie się trwałego związku z partnerem, który zostaje w domu. Élisabeth Carrier nie ma przed nami tajemnic, jeśli chodzi o życie osobiste, o jego dobre i złe okresy. Lecz inne radości, inne satysfakcje wynagrodzą jej niektóre braki.
Często pytano mnie, dlaczego wybrałam akurat zawód, który wykonuję. Dlaczego od blisko trzydziestu lat niestrudzenie przemierzam planetę na spotkanie świata, który stale mnie wzywa, a jednocześnie zdaje się za każdym razem coraz bardziej mi umykać. Z pewnością dla tych samych powodów co Élisabeth Carrier: aby poznawać, aby uczyć się, aby żyć. Aby usiłować znaleźć kilka odpowiedzi na liczne pytania, które nas nękają.
Ile to razy żałowałam, że nie jestem pielęgniarką ani lekarzem, gdy w sytuacjach kryzysowych zabiedzeni ludzie ze smutkiem w oczach przyglądali się naszemu przyjazdowi, zawiedzeni, że to ekipa filmowców, a nie lekarzy! Mam jednak nadzieję, że to swoista sztafeta – my informujemy, oni przejmują pałeczkę i spieszą z pomocą. Naszym zadaniem, wyzwaniem dla dziennikarzy i reporterów, jest alarmowanie społeczności międzynarodowej i czasem, jeśli uda się nam dobrze wykonać naszą robotę, wyjaśnienie tego, co się dzieje. Wyzwaniem wszystkich Élisabeth Carrier tego świata jest niesienie pomocy wszystkim tym istotom ludzkim, bo wszystkie mają prawo do ludzkich warunków życia.
W 2011 roku na świecie trzystu ośmiu pracowników organizacji humanitarnych zostało zabitych, porwanych lub zranionych – to rekord². Do większości tych zbrodni doszło w krajach, w których pracowała Élisabeth Carrier: w Afganistanie, Somalii, Sudanie, Sudanie Południowym i Pakistanie. Po raz pierwszy w dziejach Lekarzy bez Granic organizacja ta opuściła Somalię, po dwudziestu dwu latach nieprzerwanej służby. W tym samym czasie, w 2011 roku, zginęło stu sześciu dziennikarzy. Praca humanitarna nie jest tym samym co dawniej, podobnie jak praca dziennikarska. Élisabeth Carrier podkreśla to: „Miałam wiele szczęścia, bo przeżyłam najpiękniejsze lata MKCK – lata, gdy wojna była mniej nieludzka, a biurokracja zredukowana do minimum; lata sprzed terroryzmu, porwań, kiedy szanowano Czerwony Krzyż i organizacje humanitarne…”.
Czy dziś wojna jest bardziej „nieludzka”? Warto postawić to pytanie. Z pewnością praca humanitarna jest niebezpieczniejsza niż kiedykolwiek. Dziesięć czy dwadzieścia lat temu pracownicy organizacji humanitarnych byli często wzięci w dwa ognie, obecnie są brani na cel³. Lecz wszyscy ci, którzy marzą o wyjeździe, podróżach, niesieniu pomocy, zrozumieniu, nie tracą z tego powodu ducha. Nigdy nie było tak licznych organizacji pozarządowych działających na całym świecie – co oczywiście generuje zamieszanie, antagonizmy, niekiedy swoistą kakofonię.
Tak droga Czerwonemu Krzyżowi neutralność jest coraz mniej ceniona. Przyszłość pokaże, kto ma rację, a kto się myli. Niemniej tak długo, jak będą istniały wojny, tak długo na całym świecie będą żyły takie Élisabeth Carrier marzące o tym, by robić to, co ona robi, i o tym, by wyjechać. Mniejsza o cenę, jaką trzeba za to zapłacić.
Dzisiejszymi wyroczniami nie są już afrykańscy misjonarze ani wielcy podróżnicy, lecz pracownicy organizacji humanitarnych, którzy piszą takie opowieści, jak ta, oraz pisarze, ci posługujący się piórem i ci używający kamery. Trzeba dalej nieść tę pochodnię, utrzymać marzenie przy życiu, wierzyć w sprawiedliwość na świecie i w ludzi. Jesteśmy uprzywilejowani, jak słusznie mówi pani Carrier. Dane nam było – i niektórym wciąż jest dane – przeżyć Wielką Przygodę i uczynić z niej nasze życie.
Raymonde Provencher
Raymonde Provencher jest znaną dziennikarką i autorką filmów dokumentalnych, która od kilku dziesięcioleci zajmuje się sprawami międzynarodowymi. Wielokrotnie przemierzała świat, by opowiedzieć o życiu codziennym ludzi w regionach ogarniętych konfliktami. Jej filmy dokumentalne uzyskały liczne nagrody.WPROWADZENIE
„Od rana żołądek skręcają mi mdłości. Na ulicy leżą trupy, wszędzie krew. Zadaję sobie pytanie, ile jeszcze czasu będę w stanie pracować, dzień w dzień stykając się z koszmarem, ile czasu będę miała rozdarte serce, nie mogąc pomóc wszystkim, nie mogąc zabrać ich z tego piekła. Najgorsze nie jest wysłuchiwanie ich, najgorsza jest świadomość mojej bezsilności…”⁴.
Takie odczucia towarzyszyły mojej pierwszej czerwonokrzyskiej misji, w 1980 roku, w obozach dla kambodżańskich uchodźców, w których w straszliwych warunkach żyło pół miliona ludzi. Lata mijały, a ja często twierdziłam i wierzyłam, że obecna misja to już ostatnia: po trzydziestej przestałam. Dopiero w grudniu 2010 roku (czyli jakieś pięć misji później), kiedy moje ciało dało mi do zrozumienia, że ma dość, wycofałam się i zrobiłam miejsce dla młodszych ode mnie.
Czasem między jednym przydziałem a drugim zdarzały się dłuższe przerwy: przez miesiące, lata, zamierzałam osiedlić się na stałe, zbudować trwały związek… Bezskutecznie! Kiedy oglądałam w telewizji reportaże sprawozdawców wojennych, zew terenu zawsze okazywał się silniejszy.
Ciągle żywe było we mnie pragnienie bycia w centrum wydarzeń, tam, gdzie coś się dzieje, jak również upodobanie do odkrywania świata, poznawania odmiennych kultur i spotykania pasjonujących ludzi. Do tego dochodzi satysfakcja, że pomaga się tym, którzy cierpią – czy nie jest to wielkim przywilejem?
W mojej pierwszej książce opowiedziałam o moich przeżyciach na północy Kanady, wśród Indian i Eskimosów. Zdałam także sprawę z mojej pracy humanitarnej w krajach Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji nękanych przez wojny lub klęski głodu. Moja relacja zakończyła się w Afganistanie w 1989 roku. Potem nadal działałam w ramach Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża i Kanadyjskiego Czerwonego Krzyża, niosąc pomoc ofiarom konfliktów zbrojnych. Moje misje zawiodły mnie na kontynenty, na obszarze których wcześniej nie pracowałam: do Europy i Ameryki.
Niniejsza książka nie ma na celu przeanalizowania dobroczynnych efektów pomocy humanitarnej ani też zrozumienia problematyki konfliktów zbrojnych. Jest to w założeniu opowieść o codziennym życiu ludzi zaangażowanych w różne działania humanitarne: w odwiedzanie więźniów politycznych na Sri Lance, w Etiopii lub Czadzie, w niesienie pomocy uchodźcom z obszarów objętych wojną w Iraku czy Darfurze, zaznajamianie władz chorwackich z przepisami międzynarodowego prawa humanitarnego, w opiekę nad talibami rannymi w walkach szalejących w Afganistanie i Pakistanie, w rozprowadzanie leków w haitańskich, libańskich czy kambodżańskich szpitalach, pomoc żywieniową dla więźniów w Demokratycznej Republice Konga, opiekę medyczną nad Kaszmirczykami, którzy doświadczyli straszliwego trzęsienia ziemi… i w usiłowanie załagodzenia cierpień kobiet podczas wojen.
Fakt, że podczas tych misji odczuwamy potrzebę zabawy, może być traktowany jako przejaw braku powagi. Jednak należy widzieć w tym raczej mechanizm obronny, dzięki któremu łatwiej stawić czoło codziennym dramatom i tragediom. Sami Afrykanie mnie tego nauczyli.
Pojawiają się w tej książce opisy smutnych wydarzeń, to pewne, ale jest w niej także dużo anegdot, czasami śmiesznych, czasem zupełnie zwariowanych. Nawet w najgorszych sytuacjach nie chcę widzieć w ludziach, z którymi mam do czynienia, jedynie „biedne, cierpiące ofiary”.
Na kartach tej książki starałam się również oddać całe bogactwo rozmaitych kultur, które dane mi było poznać.
Chcę podzielić się z Wami moim doświadczeniem, moją wiedzą o świecie, moim spojrzeniem na ludzkość, kruchość życia i siłę nadziei.Wydawnictwo Akademickie DIALOG
specjalizuje się w publikacji książek dotyczących języków, zwyczajów, wierzeń, kultur, religii, dziejów i współczesności świata Orientu.
Naszymi autorami są znani orientaliści polscy i zagraniczni, wybitni znawcy tematyki Wschodu.
Wydajemy także przekłady bogatej i niezwykłej literatury pięknej krajów Orientu.
Redakcja: 00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/219
tel. (0 22) 620 32 11, (0 22) 654 01 49
e-mail: [email protected]
Biuro handlowe: 00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218
tel./faks (0 22) 620 87 03
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwodialog.pl
Serie Wydawnictwa Akademickiego DIALOG:
• Języki orientalne
• Języki Azji i Afryki
• Literatury orientalne
• Skarby Orientu
• Teatr Orientu
• Życie po japońsku
• Sztuka Orientu
• Dzieje Orientu
• Podróże – Kraje – Ludzie
• Mądrość Orientu
• Współczesna Afryka i Azja
• Vicus. Studia Agraria
• Orientalia Polona
• Literatura okresu transformacji
• Literatura frankofońska
• Być kobietą
• Temat dnia
• Życie codzienne w…
Prowadzimy sprzedaż wysyłkową