Moje serce - ebook
Moje serce - ebook
Książka autorstwa dr hab. n. med. Andrzeja Krupienicza jest przewodnikiem dla pacjentów po chorobach serca i schorzeniach układu krążenia. W przygotowaniu książki, autor wykorzystał swoje doświadczenie zawodowe zdobyte w czasie codziennej pracy z pacjentami cierpiącymi na problemy kardiologiczne. Opisane w przystępnej formie zabawnych felietonów zagadnienia medyczne pomogą zrozumieć przyczyny najczęściej występujących chorób serca i naczyń, zasady wczesnej profilaktyki oraz wskażą najważniejsze aspekty stylu życia wymagające zmiany. Poradnik przeznaczony jest zarówna dla samych pacjentów jak i dla ich rodzin oraz najbliższego otoczenia.
Kategoria: | Medycyna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-200-5678-5 |
Rozmiar pliku: | 881 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przed czterema laty ukazała się moja książka o charakterze popularnonaukowym, zatytułowana Kardiologia. Podręcznik dla pacjentów. Zgodnie z tytułem, miała ona charakter systematycznego podręcznika kardiologii, omawiającego jej wszystkie aspekty. Od historii kardiologii, przez anatomię i czynność układu krążenia, do poszczególnych chorób, co nie przez wszystkich Czytelników (w tym moich pacjentów, których opinie poznałem) było łatwe do przyswojenia. I choć zostałem za napisanie tej książki wyróżniony nagrodą Jego Magnificencji Rektora Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, to jednak pozostał niepokój – czy przyjęta w książce formuła podręcznika akademickiego była najlepsza do zrozumienia przez czytającego podstaw wiedzy o chorobach serca.
Obecna książka powstała na zamówienie Wydawnictwa Lekarskiego PZWL, a miła Pani Redaktor Inga Markiewicz, po przeczytaniu Kardiologii, przestrzegła mnie przed autoplagiatem, doradziła zastosowanie przystępniejszej dla czytających formy i rezygnację z omawiania zagadnień historycznych (zwłaszcza to ostatnie zalecenie, mnie, jako historyka amatora, zasmuciło). Zastosowałem się jednak do tych rad i obecne opracowanie ma zupełnie inną postać. Pierwszą część stanowią felietony na poszczególne tematy kardiologiczne (pierwszych siedem z nich zostało opublikowanych w latach 2000–2001 w miesięczniku VIP, pozostałe powstały na potrzeby niniejszej książki). Jej drugą część stanowią odpowiedzi na często zadawane przez pacjentów pytania. Kończy ją zaś instrukcja obsługi własnego serca, wzorowana pod względem formalnym na tekstach dołączanych do rozmaitych sprzętów codziennego użytku.
Miłej lektury!1. O PRZESĄDACH
Pisanie felietonu o przesądach na progu kolejnego tysiąclecia zdaje się nie mieć sensu. Należy przecież założyć, że czytający te słowa jest człowiekiem wykształconym, obytym w świecie, wreszcie – niebiednym. Przesąd kojarzy się zaś nieodparcie z niewiedzą i niedostatkiem. Mam zamiar zajmować się – zgodnie z moją profesją – przesądami dotyczącymi medycyny. Czas przejść do rzeczy, Drodzy Czytelnicy, i uświadomić Wam smutną prawdę – Wy również w dziedzinie zachowania zdrowia jesteście wyznawcami prawd fałszywych, które mają ogromny, negatywny wpływ na Wasze życie.
Otóż leczę pacjentów w jednym z wiodących prywatnych szpitali warszawskich. Moi chorzy mają problemy życiowe typu: czy inwestować (jak koledzy) w nieruchomości na Sardynii, czy euro nadal będzie tracić wobec dolara (co zresztą wywołuje u niektórych inwestorów/pacjentów objawy nerwicowe ze strony układu krążenia). To jednak wcale, jak zauważyłem, nie wyklucza przyjmowania i, co gorsza, praktykowania rozlicznych szkodliwych zachowań zdrowotnych.
Krótka lista powszechnych przesądów zdrowotnych dotyczy:
Tłuszczów roślinnych (słowo „margaryna”, oddające istotę rzeczy, nie jest obecnie używane) – są zdrowe, a masło nie (jak wiadomo, wojna medialna dotycząca margaryny i masła zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem margaryny – już Napoleon zauważył, że do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i pieniądze).
Mięsa – niezdrowego jako takiego. Jeżeli jednak musimy jeść mięso, to w żadnym wypadku nie wieprzowe! Dopuszczalna jest wołowina, ale najlepsze jest mięso białe, czyli drób.
Kawy – szkodzi na serce, jeżeli w ogóle pić kawę, to tylko bezkofeinową!
Wody mineralnej gazowanej – jest szkodliwa, trzeba pić niegazowaną.
Coca-coli – jest szkodliwa! (Słyszałem na własne uszy, jak nauczycielka z pełną żarliwością przekonywała o tym niewinne dziecię. Zachęcała je do przeprowadzenia eksperymentu, polegającego na zanurzeniu na kilka godzin kawałka mięsa w rzeczonym napoju – mięso miało ulec strawieniu, bo coca-cola to kwas! Ciekawe, czy słyszała kiedykolwiek o kwasie żołądkowym).
Alkoholu – którego nie można pić, jeżeli przyjmuje się jakiekolwiek leki (a zwłaszcza antybiotyki).
Codziennych intensywnych ćwiczeń fizycznych wydłużających rzekomo życie.
Spożywania dużej ilości warzyw zawierających beta-karoten (marchew) – przeciwutleniacze zwalczają miażdżycę.
Jedzenie jajek to prosta droga do zawału serca (miałem przed kilku laty możność obserwować amerykańskiego profesora kardiologii podczas kolacji – z jajka jadł tylko białko. Wprawdzie „Newsweek” w jednym z ubiegłorocznych numerów triumfalnie zawiadomił na okładce, że już wolno (sic!) jeść jajka, ale może nie wszyscy przeczytali ten numer, więc jajka umieszczam na swojej liście).
Po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że, podobnie jak w formalnych pracach naukowych, muszę zadeklarować tzw. affiliations. Otóż uroczyście stwierdzam: nie jestem pracownikiem Coca Coli, zakładów mięsnych w moim rodzinnym Inowrocławiu, jakichkolwiek zakładów drobiarskich czy też firmy MK Cafe. Chodzi mi o to, że, jak zauważyłem, moi pacjenci, od których, co by nie mówić, w dużej mierze zależy pomyślność ekonomiczna kraju zajmują się urojonymi problemami i, jak mam nadzieję, bez powodzenia próbują zwalczyć w sobie typowo polską miłość do kotleta schabowego i bigosu zakropionego wódką czystą. Kochani! Odwagi!!!
Mogę jedynie obiecać, że fałszywość każdego z wymienionych powyżej sądów (i paru następnych) udowodnię Wam, drodzy Czytelnicy – bez stosowania uciążliwego aparatu naukowego (piśmiennictwo u autora!) – w następnych felietonach.2. O METODZIE
Moim celem jest walka ze szkodliwymi przesądami zdrowotnymi za pomocą racjonalnej argumentacji. I tu refleksja. Fakt, że ponad dwieście lat po encyklopedystach francuskich nadal trzeba zwalczać przesądy, dowodzi, że nie da się ich wyplenić (co nie oznacza zaniechania prób).
Mój dziadek był znachorem na Polesiu, tak więc z relacji ojca poznałem tajniki tzw. naturalnej medycyny. Dziadek od każdego zwracającego się o pomoc, oprócz innych wyrazów wdzięczności, żądał litra spirytusu. Pół litra rekwirował na własne potrzeby. Z pozostałości i tłuczonej cegły wyrabiał lekarstwo, które kazał pić i nacierać obolałe miejsca. Dodawał do tego „zioła”, które zbierał za stodołą, bo nie chciało mu się chodzić po lesie. I co? Ludzie zjeżdżali się z całego województwa! Tak pomagało!
Jak to było możliwe? Wiele chorób ulega samoistnemu wyleczeniu. Przykładem jest katar, który, jak wiemy, nieleczony trwa 7 dni, a leczony tydzień. Część chorób ma przebieg cykliczny, z okresami poprawy i pogorszenia, jak np. choroba wrzodowa, której objawy zaostrzają się wiosną i jesienią. Dziadkowy pacjent z wrzodem żołądka zgłaszał się na wiosnę. Po miesiącu stosowania „lekarstw” była poprawa! Część chorób ma podłoże psychosomatyczne. Pacjent wierzący w skuteczność dziadkowych leków (nie zapominajmy o dobroczynnym wpływie spirytusu) musiał odczuć ulgę. Oczywiście niektórym dziadkowa kuracja nie pomagała. Należało wówczas po prostu zwrócić się do innego specjalisty (np. od zamawiania uroków).
Co zatem należy przyjąć za dowód słuszności jakiegokolwiek stwierdzenia dotyczącego naszego zdrowia? Dowód taki w medycynie można uzyskać po wykonaniu prospektywnych (tzn. z góry zaplanowanych) i randomizowanych (osoby są badane w sposób losowy i włączane do grupy badanej lub do grupy kontrolnej) badań naukowych. Do tego trzeba stosować zasadę podwójnie ślepej próby (tj. ani osoba badana, ani prowadzący badanie nie może wiedzieć, czy w tabletce przyjmowanej przez pacjenta jest aktywny lek czy też placebo, tj. substancja nieaktywna, np. skrobia), a wyniki muszą być oceniane zgodnie z pierwotnym przyporządkowaniem osoby badanej (intention to treat). Jeżeli np. chory miał przyjmować leki na chorobę wieńcową, a trzeba było go operować, to tak czy inaczej powinien nadal być zaliczony do grupy badanych przyjmujących leki, a nie leczonej operacyjnie. Jakby tego było mało, liczba badanych musi być wystarczająco duża w celu uzyskania istotności statystycznej.
Oto przykład, jak istotne jest zachowanie wszystkich reguł metodyki naukowej. Zawał mięśnia sercowego wywołany jest zakrzepem tętnicy wieńcowej. Wydawało się więc logiczne podawanie w zawale leków fibrynolitycznych, rozpuszczających skrzep. Fibrynolizę zaczęto stosować we wczesnych latach 60. XX wieku. I co się okazało? U leczonych w ten sposób chorych czasem występowały udary mózgowe jako powikłanie terapii, której stosowanie zatem zarzucono. Dopiero przeprowadzone w dwadzieścia lat później, z zastosowaniem wszystkich wymienionych powyżej reguł, badanie GISSI (objęło ono ponad 20 tysięcy pacjentów!) udowodniło bardzo dużą skuteczność fibrynolizy w zawale serca, przy czym liczba uratowanych chorych była istotnie wyższa od liczby powikłań. Można tylko ubolewać, że takich badań nie przeprowadzono od razu. Przez ponad 20 lat co piąty chory z zawałem na świecie umierał, pomimo istnienia skutecznego leku, tylko dlatego, że jego efektywność nie została w sposób przekonujący udowodniona.
Wyobraźmy sobie teraz, że chcemy wykazać, iż tłuszcze roślinne (margaryna) są zdrowe, a masło nie. Jak to zrobić? Trzeba wybrać oceniane punkty końcowe (np. śmiertelność ogólna). Wyliczyć, jak duża grupa badanych jest konieczna. Ponieważ nawet najbardziej zagorzali zwolennicy margaryny nie twierdzą chyba, że jedzenie masła zabija co piątą osobę, to badane grupy musiałyby być o co najmniej rząd wielkości większe niż w badaniu GISSI (tj. liczyć po 100 000 badanych!). Dalej, osoby badane nie mogłyby wiedzieć, czy jedzą margarynę czy masło! Chyba wystarczy. Znacznie łatwiej i taniej zrobić akcję reklamową.
Podsumujmy: większość powszechnie przyjmowanych „prawd” zdrowotnych nigdy nie była przedmiotem badań naukowych i nazwanie ich przesądami jest jak najbardziej na miejscu. Co ciekawe, niektóre z owych „prawd” były przedmiotem poprawnych metodologicznie badań naukowych, które przyniosły całkiem nieoczekiwane wyniki. Okazało się np., że regularny intensywny trening zwiększa śmiertelność! I co z tego? Nic!