Moje szkolne życie - ebook
Moje szkolne życie - ebook
Gdy chodzi się do szkoły, czasami drobiazg wystarczy, by wszystko się skomplikowało: niezbyt modne ubrania, trochę za dużo nieśmiałości. Mam na imię Julia, mam 14 lat i jestem specjalistką od cudzych kłopotów! Razem z moją najlepszą przyjaciółką, Sabine, stworzyłyśmy małą agencję doradczą. Rozwiążemy każdy problem, z którym borykają się nasi koledzy ze szkoły: miłosny, rodzinny czy wizerunkowy. Za rozsądną cenę! O ile nie przeszkodzą nam w tym okoliczności…
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7229-854-6 |
Rozmiar pliku: | 6,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Juliette
Nazywam się Juliette i najpierw chciałabym się przedstawić. Ale nie myślcie sobie, że uwielbiam opowiadać o sobie, sobie i tylko sobie. Nie słuchajcie złośliwców. W końcu jestem dyskretna! Dyskretna i powściągliwa. Dokładnie tak! Chętnie wprowadzę was do mojego świata, ale nie spodziewajcie się zbyt osobistych wycieczek, jeśli wiecie, co mam na myśli… No to zaczynam!
Imię: Juliette Nazwisko: Lambert Wiek: 14 lat
Wygląd: (Poprzestańmy na tym, że bardzo siebie lubię).
Wzrost: Nie jestem zbyt wysoka, ale nie czuję się mała.
Waga: To nie wasza sprawa, ale nie jestem gruba.
Wady: Moje włosy! Wciąż próbuję coś z nimi zrobić… ale to jakaś masakra!
Rodzina: Moi rodzice i mój brat Mathieu (o trzy, a w zasadzie prawie o cztery lata młodszy ode mnie). Rodzice są fajni, ale mimo to nie powierzamy im naszych sekretów. Mieszkamy w bardzo starym, ale naprawdę świetnym mieszkaniu. Dużo w nim gratów, ale jakoś się ogarniamy. (Mam własny pokój tylko dla siebie).
Wydaje mi się, że o czymś zapomniałam… Ach, tak!
Wyniki w nauce: Może szkoła nie jest moim ulubionym miejscem, ale nie mam na nią alergii. I tyle!
Sabine: To moja przyjaciółka od przedszkola. Niestety rozdzielili nas w szóstej klasie i odtąd chodzimy do różnych klas. Ale i tak nikt ani nic nie stanie między nami! Zwłaszcza że stworzyłyśmy Porady Sabine i Juliette. Ale o tym później…
Uwaga: Po raz enty poprosić Sabine, żeby przygotowała swoją prezentację.Sabine
Cześć! Jestem Sabine! Robię dla was tę prezentację, bo Juliette mnie o to męczy – nawet jeśli nie mam w zwyczaju opowiadać o swoim życiu.
Imię: Sabine Nazwisko: Daumier Wiek: 14 lat
Wady: Żadnych nie dostrzegam…
Charakter: Prawie zawsze mam dobry humor. Jestem raczej uczuciowa; śmieję się i płaczę bez powodu (pełna powaga).
Rodzina: Mieszkam z mamą. Mam także starszą siostrę, która jednak studiuje w Anglii. Juliette (która czyta mi przez ramię) twierdzi, że powinnam być bardziej precyzyjna w tym temacie, ale nie mam na to ochoty.
Wyniki w nauce: Bardzo lubię szkołę, na pewno bardziej niż Juliette (która poszła napić się wody).
Sporty: Taniec i pływanie.
Co uwielbiam: Bardzo kolorowe ciuchy i bransoletki. I oczywiście czekoladę. I oczywiście Johnny’ego Deppa. I spędzać cały czas z Juliette i Mathieu (jej bratem). I to, że stworzyłyśmy Porady Sabine i Juliette, bo bardzo lubię pomagać innym.
Z grubsza to tyle. Uprzedzałam, że nie mam wprawy.
Voilà! Gotowe! Uf!Mathieu
Cześć wszystkim! To ja, Mathieu!
Oczywiście Juliette nie prosiła mnie o prezentację ani o zdjęcie, bo dla niej nie liczy się nikt prócz niej samej i jej kumpeli! Ale czy ja tu jestem tylko dla ozdoby? Tak się składa, że moja siostra potrafi być bardzo, ale to bardzo milutka, kiedy potrzebuje mojej pomocy przy Poradach Sabine i Juliette. Właściwie jest nawet urocza, kiedy ma problemy z naszym komputerem. Mimo to nawet mnie nie poprosiła, żebym się przedstawił! Cóż, i tak to zrobię!
Imię: Mathieu Nazwisko: Lambert Wiek: 10 lat
Wyniki w szkole: Chodzę do 3. klasy i dobrze sobie radzę, nie podam jednak moich ocen, żeby nikogo nie denerwować. Nie chwalę się, tylko mówię prawdę! I nie zamierzam za to przepraszać!
Rodzina: Ta sama co u mojej siostry, z tym że ja jestem „tym najmłodszym na szarym końcu”. Ci, którzy są w takiej samej sytuacji, zrozumieją.
Moje hobby:
1. Informatyka. Beze mnie Sabine i Juliette do dzisiaj szukałyby guzika ON-OFF na komputerze.
2. Gotowanie!
3. Czytanie kryminałów.
4. Szkoła, ale już o tym wspomniałem.
5. Lego, chociaż to już za mną. Osiągnąłem wiek, w którym nie wypada bawić się zabawkami dla maluchów.
6. Psy! To moje nowe marzenie: mieć wielkiego psa!
Teraz wiecie już prawie wszystko!1. Miłość i stylizacja… 30 euro
1
Miłość i stylizacja… 30 euro
Namierzyłam ją z odległości stu metrów, kiedy przemykała się pod oknami pokoju nauczycielskiego. Była ubrana w fioletową, trochę podobną do mojej, dość obcisłą bluzę z kapturem. Przez dobrych dziesięć minut ta śliczna brunetka w okularach wykręcała ręce, przyglądając się nam, jakby próbowała podjąć decyzję, czy podejść.
– Czołem… To wy jesteście Sabine i Juliette?
– To my! – huknęła moja kumpela, nie przestając podziwiać swoich nowych tenisówek. – Juliette i Sabine, Sabine i Juliette! A ty? Kim jesteś? Co możemy dla ciebie zrobić?
– Nazywam się Lucie. Chodzę do czwartej D. Jedna dziewczyna z mojej klasy wspomniała o was. Twierdzi, że chyba możecie mi pomóc.
Lucie nerwowo skubała szlufki swoich dżinsów. Przestępując z nogi na nogę, sprawdziła, czy nikt inny jej nie usłyszy, zanim dodała:
– Mam… problem z chłopakiem.
– Się zobaczy, się zobaczy… – odparła Sabine, zsuwając się z oparcia ławki. – Juliette? Masz kalendarz?
Miałam. Na samym dnie plecaka, pod wszystkimi książkami, ale miałam: bardzo elegancki, czarny kalendarz w okładce ze sztucznego nubuku, który bezzwrotnie pożyczyłam od swojego taty kilka miesięcy wcześniej.
– Sprawdźmy… Wtorek już zajęty… Środa… O rany! Pełno po korek! To może czwartek? Czwartek w południe w bibliotece, w ciszy. Pasuje?
– Tak, ale dlaczego nie teraz?
– Sorki! – odparłam z naciskiem. – Porady tylko podczas umówionych spotkań. Nie miej nam tego za złe, ale nasz grafik pęka w szwach.
Sabine podała jej nasz cennik.
– Trzymaj. W oczekiwaniu na spotkanie przeczytasz to sobie spokojnie w domu. Polecam nasz pakiet „Miłość i stylizacja”, bo wychodzi zdecydowanie taniej. To do czwartku!
Nie dodałyśmy nic więcej. Uśmiechałyśmy się z dystansem, aby dać Lucie do zrozumienia, że na razie to tyle. Trzeba pamiętać, że klient to nie kumpel! Szczerzenie się od ucha do ucha nie jest profesjonalne, a interesanci szybko tracą zainteresowanie, kiedy okazuje się im zbyt wiele sympatii.
Patrzyłam, jak Lucie się oddala. Zajęta lekturą naszego cennika, szła wolno, z głową wciśniętą między ramiona.
Wyraźnie widziałam, że trzeba nad nią popracować. Nie mogła trafić lepiej. Razem z Sabine wiedziałyśmy, jak się nią zająć. W ciągu kilku miesięcy zostałyśmy… Jak to powiedzieć, że nie wyjść na chwalipięty? Powiedzmy, że zostałyśmy królowymi porad!
Za odpowiednią opłatą każdemu uczniowi naszego gimnazjum zapewniamy plan działania, który pomoże mu rozwiązać problemy z sympatią, z wyglądem, z rodzicami, a także z rodzeństwem czy nawet z nauczycielami.
Nie jestem precyzyjna, kiedy mówię „każdemu uczniowi naszego gimnazjum”. Na początku Sabine miała przykry zwyczaj rozczulania się. Na przykład sprawa Sophie-Charlotte Duchaussoy omal nie zrujnowała naszej reputacji. W dodatku kosztowała nas tyle godzin odsiadki po godzinach, że czułam się tak, jakbym zamieszkała w szkole. Nie dość, że ze stylizacją Sophie-Charlotte poległyśmy na całej linii, to jeszcze jej mama, która nie doceniła zamiany plisowanych jak firanki w pociągu spódnic córki na coś bardziej na czasie, trochę grunge’owego, powiadomiła o wszystkim naszego dyrektora. Zapędzone przez panią Duchaussoy do jego gabinetu, w konfrontacji z naszym cennikiem i samą Sophie-Charlotte będącą żywym dowodem naszej porażki, zostałyśmy skazane bez wahania. Na dwanaście godzin odsiadki po godzinach!
Niemniej od tamtej pory Sabine, której było przede mną wstyd (w końcu to ona wpadła na pomysł nieprawdziwego piercingu), nie protestuje, kiedy odmawiam przyjęcia naprawdę beznadziejnych spraw.
Z jednej strony chodzi o przetrwanie naszej firmy, a z drugiej chcemy działać uczciwie, nie byłoby więc w porządku nakłaniać ludzi do wydawania pieniędzy bez gwarancji rezultatów.
Aktualnie znają nas wszyscy od szóstej do trzeciej klasy. Porady Sabine i Juliette, czy też Juliette i Sabine, jak głosi nasza papeteria oraz szyld, który umieszczamy na naszej ławce w godzinach urzędowania (10.00-10.30, 12.00-14.00, codziennie poza weekendami).
Nie zliczę, ilu dzieciakom oszczędziłyśmy depresji i w okamgnieniu załatwiłyśmy szałowy wygląd.
– Udało się nam – oznajmiłam uszczęśliwiona.
– O tak! – wykrzyknęła Sabine. – Nawet nie przypuszczałam, że odniesiemy taki sukces!2. Panna Nadęta
2
Panna Nadęta
Wszystko zaczęło się pod koniec września na tej samej ławce na dziedzińcu Lipowym, kiedy pewnego dnia wygrzewałyśmy się na słońcu. Bez szczególnego zainteresowania obserwowałyśmy szwendających się wokół uczniów, kiedy nagle dostrzegłam Lionela Peltiego, Jérôme’a Cosserata i Kahleda Mokadema, którzy nie odrywali oczu od Elisabeth Morin, dziewczyny z mojej klasy. Chichotali, trącali się łokciami i najwyraźniej nabijali się z niej i jeszcze innego ucznia z czwartej B, który sprawiał wrażenie spiętego. Gdy tylko Elisabeth odwróciła się do nich plecami, Jérôme Cosserat rzucił się na kolana, posyłając jej gorące całusy, Lionel udał, że omdlewa, a Khaled wystawił jęzor niczym zakochany wilk z kreskówki na miłosnym haju.
Sabine też ich zauważyła.
– Jeśli Elisabeth ich przyłapie, da im z liścia! A widziałaś tego zawstydzonego? Moim zdaniem jest w niej zakochany.
– Więc będzie cierpiał – odparłam. – Z tymi czerwonymi policzkami i niezdarnymi ruchami nie ma żadnych szans u Panny Nadętej.
– U Panny Nadętej?
– Och! To nie ja wymyśliłam to przezwisko, ale zapewniam cię, że pasuje od niej jak ulał.
Sabine nadal przyglądała się chłopakowi.
– Strasznie mi go szkoda. Byłoby mu łatwiej, gdyby zakochał się w kimkolwiek innym, choćby w Miss Francji. Może mogłybyśmy mu podpowiedzieć, jak zabrać się za Elisabeth?
– I niby jak miałybyśmy to zrobić? Cześć, to my, Sabine i Juliette. Pomożemy ci uwieść dziewczynę z twoich marzeń, bo wzbudzasz naszą litość tą swoją głupawą miną i buraczaną twarzą?
– No tak…
Zamilkłyśmy, gdy tymczasem grupa zaczęła się oddalać. Chłopak posłał ostatnie melancholijne spojrzenie Elisabeth Morin, po czym z ociąganiem ruszył za kolegami, którzy nie przestawali się z niego nabijać.
– Ale i tak… biedak z niego – szepnęła Sabine, wzdychając.
I wzdychała tak dokładnie co pięć minut, dopóki nie dałam za wygraną.
– W porządku! Zajmiemy się twoim protegowanym! Ale ostrzegam! Musimy się przygotować. Potrzebujemy więcej informacji o Elisabeth. Co lubi, co robi i takie tam.
– Zajmę się tym! – wykrzyknęła Sabine. – Popytam w klasie. Zrobię wywiad i dowiem się wszystkiego. Jaki jest jej ulubiony zespół, w jakim rozmiarze nosi kostium kąpielowy i nawet co jej babcia jada na śniadanie! Wieczorem do ciebie zadzwonię! No to pa!
Sabine popędziła przez dziedziniec i zniknęła mi z oczu. Ja zostałam na naszej ławce. Nie chciało mi się ruszać, dopóki nie zaczną się zajęcia, bo jak już wspomniałam, świeciło słońce.
Na geografii wylądowałam tuż za Elisabeth Morin. No nie, nie będę kłamać! Powiedzmy, że specjalnie za nią usiadłam.
Nauczyciel, cały w skowronkach po tym, jak oznajmił, że do wakacji zostało sześć miesięcy, poinformował:
– Dzisiaj zaczniemy omawiać obszary pustynne.
– Rewelka! – ucieszył się jeden uczeń.
– Koszmar! – skwitowali pozostali.
– Kto może je wskazać na tej mapie świata? – zapytał pan Charpentier.
Posypały się odpowiedzi. Nie było trudno, skoro wspomniane tereny były zaznaczone na żółto.
– Dobrze! Co widzicie? – kontynuował nauczyciel. – Przyjrzyjcie się uważnie.
Mnie bardziej interesowała Elisabeth. Włosy miała gładko zaczesane do tyłu i związane w koński ogon. Skoro żaden kosmyk nie zwisał luzem, bez wątpienia musiała poprawić fryzurę w czasie przerwy. Chwyciłam swój zeszyt do geografii i zaczęłam notować.
Była ubrana w niezwykle czyste dżinsy i śliczną krótką bluzę, bez wątpienia całkiem nową. Wyglądała, jakby było jej za ciepło. Robiłam postępy! Elisabeth Morin należała do grona dziewczyn, które mogły gotować się przez cały dzień, byle tylko móc podziwiać swój najnowszy nabytek. Dopisałam:
W dodatku chciała uchodzić za typ sportowy (co sugerują jej adidasy). Kiedy się im przyglądałam, gwałtownie podniosła rękę.
– Proszę pana! Ja byłam na pustyni, na Saharze. Spałam nawet w namiocie Tuaregów!
– Wspaniale! – wykrzyknął pan Charpentier. – Opowiedz nam o tym.
Elisabeth nie dała się prosić (bardzo zadowolona z siebie). Zrelacjonowała nam swoją wyprawę z takimi detalami, jakby spędziła tam kilka lat (pozerka, na pewno lubi słuchać swojego głosu). Nauczyciel był wniebowzięty, ale uczniowie zaczęli się nudzić.
– Byłaś pustynną księżniczką w innym życiu? – zażartował Jérôme Flesch.
– Daj spokój! – zadrwił Thomas Derry. – W innym życiu była kaktusem!
Szkoda, że tego popołudnia nie miałyśmy razem więcej zajęć. Zabrakło mi trochę czasu, żeby poskładać wszystkie elementy układanki. Skończyłabym ją diagnozować, gdyby tylko Elisabeth nie wybrała niemieckiego jako pierwszego języka obcego (chce uchodzić za dobrą uczennicę).
Po powrocie do domu nie zdążyłam nawet zanieść plecaka do swojego pokoju, kiedy mój brat wrzasnął:
– Telefon! To Sabine!
– Masz coś do pisania? – zapytała natychmiast moja kumpela.
– Taaaa… Moment…
Obok telefonu zawsze leży z pięćdziesiąt notesów, ale zawsze brakuje dobrego długopisu. Zadowoliłam się starym drewnianym ołówkiem, sfatygowanym jak kolba dla gryzoni.
– Pisz! Elisabeth Morin. Adres: ulica Général-Folon nr 25 w Nogent, telefon: 0102035678…
– Sama mogłam się tego dowiedzieć.
– A dowiedziałabyś się także tego, że urodziła się dwudziestego piątego maja w Nantes… w departamencie Loary Atlantyckiej?
– Zdobyłaś jej kartotekę policyjną?
– Notuj, notuj! Sporty, które uprawia: tenis, jazda konna, pływanie. Nic dziwnego, że nie ma obwisłych pośladków jak co poniektórzy.
– No daj spokój! I dyktuj wolniej!
Z mojego ołówka został już ledwie ogryzek.
– Nie mogę się doczytać… ach tak! Uwielbia książki science fiction. I ma megadziwne hobby, słucha wyłącznie muzyki klasycznej!
– Nie!
– Tak!
– Ale czego konkretnie?
– Mozarta, Vivaldiego, Aznavoura, tego typu rzeczy. Myślisz, że to nam wystarczy?
– Sporo tego mamy. Obserwowałam ją na lekcji i wynotowałam mnóstwo szczegółów na temat jej osobowości. Jutro ci wszystko przeczytam, ale trzeba jeszcze zdobyć informacje o jej… eee… chłopakach! – Wtedy wstydziłam się jeszcze rozmawiać o takich rzeczach, jak skończona idiotka.
– Pełna zgoda! – wrzasnęła Sabine do słuchawki. – Wykonam ze dwa albo trzy telefony i oddzwonię!
Bach! Rozłączyła się. Poszłam do swojego pokoju i zerknęłam na materiały z przyrody – jakieś obrzydlistwo o żabach. Biedactwa nie prezentowały się najlepiej. Na czwartym zdjęciu wstrzykiwano im jakiś niebieski płyn fluorescencyjny. Kiedy na nie patrzyłam, mój brat staranował drzwi.
– Juliette, jesteś głucha?! Trzymaj telefon! Znowu do ciebie! Mam dość tego, że ciągle mi przeszkadzacie!
Gdyby rodzice pozwolili mi mieć komórkę, nie byłoby takich problemów.
– Właśnie gotuję – Mathieu kontynuował swój protest.
Rzeczywiście słuchawka intensywnie pachniała oliwą z oliwek.
Z głośnika płynął głos Sabine, która zaczęła już rozmowę.
– …straszne! To straszne! – jęczała. – Nikt nic nie wie o sympatiach Elisabeth Morin. Nie dokopałam się do choćby jednej historii miłosnej, nawet z podstawówki.
Mój młodszy brat wykonał gest sugerujący, że udusi mnie tłustymi rękami, jeśli będzie musiał robić za moją sekretarkę, dlatego spróbowałam uspokoić Sabine.
– Nie przejmuj się. Wiemy dość na początek. Jutro w południe spotkamy się na ławce. Przyprowadź zakochanego!3. Chrum! Chrum!
3
Chrum! Chrum!
Wieczorem nie myślałam o Elisabeth Morin ani o Aurélienie Baruccim. Opuszczali moje myśli w miarę, jak upływał czas. Nawet nie wspomniałam o nich bratu.
Trzeba dodać, że byliśmy zajęci.
– Już? Skończyłaś pogaduszki? – zagderał Mathieu, kiedy dołączyłam do niego w kuchni. – Potrzebuję pomocy. Nie radzę sobie z otwieraczem do konserw.
Nie wiedziałam, co tam pichcił, ale dobrze się przy tym bawił.
– Postanowiłem przygotować kolację. Iście królewską ucztę! Tylko pomyśl: awokado z krewetkami. Klasa! Właśnie skończyłem sos i zamierzałem przygotować kartę dań, jak w restauracji.
– Trochę anorektyczne te twoje krewetki… Może być ciężko na nie trafić podczas jedzenia.
– Tylko nie zaczynaj! Lepiej otwórz puszkę z marchewkami!
Mój brat chwycił swój pisak, zawahał się na ułamek sekundy, po czym wybuchnął śmiechem.
– Zagrypione schabowe i marchewki na pestycydach! Nieźle, nie? A co powiesz na ser z atomowego mleka?
W rzeczywistości Mathieu nie potrzebował mojej opinii, skoro zdążył już przygotować nową etykietę dla camemberta. Widniała na niej kształtna czaszka okolona ociekającymi krwią literami, które tworzyły napis: „Made in Czarnobyl”.
– To ma być śmieszne?
– Pewnie!
Usłyszeliśmy hałas dobiegający od drzwi wejściowych.
– Co wy tam kombinujecie w kuchni?
– Nie wchodź, mamo! To niespodzianka! – krzyknął Mathieu.
Ale mama nie posłuchała. Położyła na stole dwie torby z zakupami, po czym cmoknęła mnie we włosy, a Mathieu w policzek. Przeczytała nazwy dań z karty, zerkając przez ramię mojemu bratu, i uśmiechnęła się lekko.
– To bardzo zabawne – zawyrokowała. – Prawie tak zabawne jak deser przetrzymywany od niedzieli, ale pośmiejecie się sami, bo dzisiaj jecie bez nas. Zaprosiłam gości.
– O nie! – zaprotestował Mathieu. – Wszystko gotowe!
Mama, zanim wyszła, spojrzała na mnie.
– Rozumiem ten cyrk w wykonaniu twojego brata, ale ty, Juliette, mogłabyś już chyba spoważnieć. Chcesz, żeby traktować cię jak dorosłą, a chwilę później bawią cię takie głupawe żarty!
We dwoje zjedliśmy nasze zagrypione schabowe. Kiedy tata zawołał nas, żebyśmy przywitali się z gośćmi, Mathieu był już poważnie chory. Wbiegł do salonu, kaszląc i krzycząc jak zarzynane prosię:
– Chrum! Chrum! Alarm! Alarm! Grypa!
To był naprawdę udany wieczór.
O Aurélienie Baruccim przypomniałam sobie dopiero następnego dnia w południe, kiedy zobaczyłam go, jak zbliża się do mnie w towarzystwie Sabine. Przyjrzałam się mu uważnie i pomyślałam w duchu, że powinnam była zastanowić się czterdzieści dwa tysiące pięćset siedemdziesiąt jeden razy przed wyrażeniem zgody na otoczenie opieką protegowanego mojej kumpeli. Pchała go przed sobą, trzymając za ramiona. I tak jak ona wyglądała fajowo w swoich pstrokatych ciuchach i brzęczących bransoletkach, tak Aurélien nie zachwycał absolutnie niczym. Apatyczny krok, uczulenie na pyłki, katar sienny ze wszystkimi możliwymi odgłosami, fryzura typu mop, wyciągnięta koszulka, która jednak nie zasłaniała nóg jakby toczonych na beczce – obraz nędzy i rozpaczy.
Podskoczył jak oparzony, kiedy Sabine mi go przedstawiła.
– Aurélien! Aurélien Barucci!
Wyraźnie się wahał, zanim podał mi wiotką i wilgotną dłoń, której się trochę spodziewałam.
– Bry… – mruknął. – Sa… Sabine mi wyjaśniła… Dziwny ten wasz pomysł, żeby mi pomóc… ale… to genialnie…
Pomyślałam, że gdyby zafundować mu potężne porażenie prądem, moglibyśmy zaoszczędzić kilka lat, ale nigdzie w pobliżu nie było gniazdka.
– Powiedz Juliette, że przyjmujesz naszą pomoc! – wykrzyknęła Sabine.
– Jasne… przyjmuję… – podjął Aurélien. – To miłe…
Im dłużej mu się przyglądałam, tym bardziej ulegałam złudzeniu, że oglądam film na zwolnionych obrotach. Tak! Dokument o lemurach w ślimaczym tempie!
Próbowałam ostrzec Sabine, że istnieją granice mojej dobrej woli. Dawałam jej wymowne znaki, ale na to było już za późno. Wpatrywała się w Auréliena z tą swoją irytującą czułością.
Napięcie sięgnęło zenitu, kiedy Sabine oparła rękę na ramieniu chłopaka, aby dodać mu otuchy.
– Załatwimy to! Słowo! Obiecuję, że za dwa tygodnie Elisabeth zapisze się do twojego fanklubu!
Aurélien zachichotał z radości, obiema rękami pociągając za koszulkę. Z niepokojem pomyślałam o notatkach, które zrobiłam na geografii (Elisabeth przywiązuje dużą wagę do wyglądu), ale chwilowo postanowiłam je zignorować.
– Doskonale, Aurélien. Sprawdźmy, co masz wspólnego z Elisabeth Morin.
– Elisabeth… – powtórzył.
– Uprawiasz sport? – zapytała Sabine, zaglądając do swoich notatek o Pannie Nadętej. – Grasz w tenisa?
– Nie.
– Ćwiczysz judo?
– Nie…
– Pływasz?
– Nie…
– Nawet nie pływasz? Błąd! Sama pluskam się od czasu do czasu. Świetna sprawa! Prawda, Juliette?
– Jasne, zwłaszcza jeśli lubi się chlor, włosy na dnie basenu i kurzajki.
Sabine poprzestała na wzniesieniu oczu do nieba.
– Aurélien, jeździsz konno?
– Nie…
– Szkoda! – podjęła, przewracając stronę. – Spróbujmy czegoś innego. Lubisz czytać?
– No… nie bardzo…
– A właśnie że tak! – krzyknęłam. – Posłuchaj mnie uważnie, Aurélienie Barucci, bo idzie nowe! Od tej chwili uwielbiasz czytać! Rozumiesz? Nie interesuje cię nic innego! Tylko czytasz, czytasz i czytasz! Pasjami! Bez opamiętania!
– Serio?
– Tak – odezwała się Sabine nieco ciszej. – Elisabeth lubi sport i książki. Skoro nie zapowiadasz się na atletę, musisz pozować przynajmniej na mola książkowego. Ale uwaga… Gdzie ja to zanotowałam? Ach tak! Mam… Elisabeth gustuje wyłącznie w powieściach science fiction.
– Tak?
– Jeszcze dziś udasz się do biblioteki – poleciłam – i wypożyczysz całą masę książek z tego gatunku.
– Znacie jakieś tytuły?
– To bez znaczenia – odparłam. – Patrzysz na okładki i zgarniasz wszystko, co ma związek z UFO, obcymi, glutowatymi potworami z kosmosu, bez względu na tytuł. Liczy się tylko to, żeby Elisabeth cię z nimi zobaczyła i uznała, że łączy was wspólna pasja! Dopilnujesz zatem, żeby wystawały ci z kieszeni i z plecaka. Zawsze będziesz nosił jedną z nich w ręku. Rozumiesz?
– Tak…
Dwa razy powtórzył „tak”, dość radośnie, a nawet dynamicznie.
– Świetnie! – ucieszyła się Sabine, klaszcząc w dłonie. – To może teraz zajmiemy się twoim wyglądem?
Tym razem musiałam odmówić.
– O nie! Wrócimy do tego w weekend. Aurélien, podasz nam swój numer telefonu, a my zadzwonimy do ciebie w odpowiednim momencie.
Sabine spochmurniała i zwiesiła głowę, jak zwykle w takich sytuacjach. Ale im dłużej przyglądałam się Aurélienowi Barucciemu, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że nad jego stylizacją będę musiała porządnie się nagłówkować.4. Charlie z Salonu Charliego
4
Charlie z Salonu Charliego
U la la! To nie będzie kaszka z mleczkiem!
W sobotę rano wyciągnięte (mama powiedziałaby, że rozwalone) na dywanie w moim pokoju razem z Sabine kartkowałyśmy czasopisma o modzie, kinie, katalog wysyłkowy La Redoute, a nawet program telewizyjny. Właściwie przejrzałyśmy wszystko, co u mnie znalazłyśmy, a co mogło zawierać zdjęcia i ciekawe inspiracje. Żeby cały czas mieć przed oczami twarz Auréliena Barucciego, przykleiłyśmy do mojej lampki nocnej jego niezbyt korzystne zdjęcie, które ostatecznie zgodził się wyrwać z dzienniczka ucznia.
Może trudno w to uwierzyć, ale wtedy nie dysponowałyśmy poważną dokumentacją. Nie miałyśmy jeszcze gotowych kart ze wszystkimi możliwymi fryzurami, pogrupowanymi według płci i z odnośnikami do folderów zawierających odpowiednie ciuchy. Musicie wiedzieć, że to była nasza pierwsza sprawa, poruszałyśmy się więc po omacku.
– Co o tym myślisz? – zapytała Sabine, podsuwając mi artykuł o piłkarzu, który postanowił wylansować się jako piosenkarz. – Ładnie przystrzyżone nad uszami. Cięcie petarda, co nie? Z czarną opaską na czole i z utlenionymi włosami Aurélien przeobrazi się w pierwszorzędnego sportowca! To go odmieni!
Tak, to z pewnością by go odmieniło. Tylko problem polegał na tym, że nawet rodzona matka mogłaby go wtedy nie poznać.
– Mimo wszystko trzeba potraktować go trochę łagodniej… Opaska to dobry pomysł. Na cięcie petarda też zgoda. Ale wstrzymajmy się trochę ze zmianą koloru włosów.
– Patrz, jaka podobna do mnie!
Sabine zaczęła wymachiwać zdjęciem top modelki. Przyjrzałam się jej uważnie. To prawda, że była ruda, ale przy okazji wyższa od mojej kumpeli o dobre czterdzieści centymetrów i miała minę kogoś, kto od wielu lat żywi się wyłącznie sokiem z grejpfrutów, w dodatku niesłodzonym.
– Jasne… odrobinę…
– Odrobinę! – wrzasnęła Sabine. – Tylko spójrz! Ten nos! Te oczy! Wszystko!
Stanęła przed moim dużym lustrem i przybrała pozę, zerkając na fotografię.
– Już wiem! To przez ten przedziałek na środku!
Chwyciwszy czasopismo w zęby, Sabine poprawiła włosy.
– A fak? Fak jes lepiej?
– Zdecydowanie! Fak… pokrewieństwo aż bije po oczach…
Przez moment moja kumpela doskonale bawiła się przed lustrem. Uniosła, przygładziła i związała włosy, po czym westchnęła zadowolona z siebie.
– Ach! Świetnie mi tak, co nie? No dobrze, jak się organizujemy? Same ostrzyżemy Auréliena Barucciego?
Zachowałam kiepskie wspomnienia z pewnego lipcowego dnia, kiedy próbowałam wyrównać włosy mojemu bratu Mathieu. Nie dość że nie odzywał się do mnie przez cały tydzień, to jeszcze musiałam mu kupić czapeczkę Nike’a (za dziewiętnaście euro), żeby mógł ukrywać pod nią moje dzieło.
– Nie, nie! – odparłam szybko. – Zabierzemy go do fryzjera.
Zajrzałam do książki telefonicznej i umówiłam Auréliena na czternastą.
Salon Charliego, fryzjer męski, damski, dziecięcy
Czynny od wtorku do soboty, a w czwartki przez całą noc
8 r Gén-Leclerc……… 01 43 77 69 82
Znałam ten zakład. Mijałam go w drodze do szkoły. Było trochę oldschoolowy i wydobywał się z niego intensywny zapach lakieru, ale miał jedną wielką zaletę. Znajdował się na usługowej pustyni, z dala od choćby najmniejszego sklepu, a to dawało mi pewność, że nie natknę się tam na moją mamę.
Zadzwoniłam do Auréliena Barucciego, żeby go uprzedzić.
– O czternastej? – zapytał. – Jesteś pewna?
– Tak! O czternastej, jedynka z przodu i czwórka z tyłu!
– W porządku…. ale… sam nie wiem… Waham się…
– Posłuchaj! Harujemy dla ciebie od wczoraj! Najwyższa pora na coś się zdecydować! Oczywiście to twoja głowa, twój wygląd, twoja przyszłość! Dlatego albo bez dyskusji zgadzasz się na nasze propozycje, albo radź sobie sam! I nie chcę cię dołować, stary, ale Elisabeth Morin nie zacznie od jutra tak po prostu rozwieszać gigantycznych plakatów z napisem: „Kocham Cię, Aurélien!”.
Usłyszałam w słuchawce, jak się czerwieni.
– Elisabeth…
Do czternastej zdążyłyśmy przekąsić sałatkę przy lekturze artykułów, które zostawiłyśmy sobie na później, kiedy szukałyśmy stylizacji dla Auréliena. Chociaż z Sabine łączy nas przyjaźń, mamy całkiem odmienne zainteresowania.
– Wiedziałaś, że Johnny Depp wybiera się na wakacje do Saint-Tropez? – zapytała Sabine, zatopiona w programie telewizyjnym.
– Nie! Możesz mi podać karafkę z wodą? Przecież wiesz, że życie aktorów niespecjalnie mnie ciekawi.
– Ja nie mówię o aktorach! Mówię o Johnnym Deppie! Saint-Tropez… Muszę porozmawiać o tym z mamą. To nie Wandea… Zostało jeszcze trochę soku pomarańczowego?
Miło spędzałyśmy czas. Wymieniałyśmy się wspomnieniami z wakacji i obiecałyśmy sobie, że kiedyś wybierzemy się na zajefajny wspólny wyjazd.
– Wyobrażasz nas sobie! – wykrzyknęłam nagle. – Za trzy albo cztery lata! Same! Bez rodziców! Na plaży, w słońcu…
Sabine słuchała mnie z uśmiechem.
– Och tak! Tylko my dwie… w Saint-Tropez!
– Proszę usiąść, młody człowieku!
O czternastej pięć Aurélien Barucci pojawił się u fryzjera, i to bez dyskusji. Sprawiał wrażenie przejętego, a kiedy prawie cały zniknął pod czarną, nylonową peleryną, zrobił przerażoną minę.
– Proszę się odprężyć, młody człowieku – zażartował Charlie, wprawiając nożyczki w ruch. – Rzadko krzywdzę klientów. Bardzo rzadko.
Jak już wspomniałam, zakład fryzjerski był trochę oldschoolowy, z beżowymi ścianami i fotelami z czerwonego skaju. Również Charlie nie nadążał za ostatnimi trendami mody, ale jego cennik i owszem. Nie od razu zdałam sobie z tego sprawę, skoro bez reszty pochłonęło mnie objaśnianie naszej wizji. Pokazałam zdjęcie piłkarza-piosenkarza, żeby uchronić Aurélienia przed kiepskim cięciem. Chłopak siedział już na myjce, kiedy zauważyłam cennik.
– Piętnaście euro za strzyżenie z modelowaniem! Spodziewam się, że za tyle będzie jak z obrazka!
– Przepraszam, ale woda jest trochę za ciepła… – jęknął Aurélien.
– Piętnaście euro! Porażka! – powtórzyła Sabine. – No dobrze, panie Charlie. Powiedzmy, że tylko go pan ostrzyże i zapomnimy o modelowaniu. Za siedem euro. Umowa stoi?
– Nie – odparł Charlie.
– Hej! Au! Parzy!
– Nałożyć ci odżywkę, młody człowieku? Masz trochę przesuszone włosy.
– Jeśli to dodatkowo płatna usługa, to nie ma mowy! – skrzywiła się Sabine.
No cóż, tanio nie było, ale efekt okazał się nie najgorszy. Trzeba dodać, że musiałyśmy nadzorować naszego fryzjera. Dosłownie przykleiłyśmy się do jego fartucha.
Wręczyłam mu nożyczki, które za szybko odłożył.
– Czy tu nie jest trochę dłużej niż nad drugim uchem?
– Tak, Juliette ma rację! I trzeba nałożyć mu trochę więcej żelu – podrożyła sprawę Sabine, wręczając fryzjerowi tubkę. – Sama nie wiem… brakuje objętości! Trochę przyklapnięta ta pańska fryzura, panie Charlie!
Skorzystałyśmy z okazji, żeby poprawić też nasze włosy. Takiego sprzętu potrzebowałam w domu. Ogromnego lustra, mocnego oświetlenia. Zdecydowanie! Ale mogłam sobie darować; tata nawet nie chciał o tym słyszeć.
„To wariactwo, ile czasu ty spędzasz w łazience!”, krzyczał co drugi dzień na przemian z: „Ciuchy! Ciuchy! Tylko to ci w głowie?!”.
Wiem też doskonale, co by powiedział na odlotową fryzurę Auréliena Barucciego, ale Sabine i mnie się podobała. Aurélien jej nie skomentował. Wolał trochę zaczekać, zanim przejrzy się w lustrze. A Charlie działał mi na nerwy. Aktualnie jesteśmy z nim bardzo zaprzyjaźnione, co nie dziwi, jeśli wziąć pod uwagę liczbę klientów, których mu napędziłyśmy. Ale tamtego dnia nawet nie odprowadził nas do drzwi. Kiedy przyjmował pieniądze, rzucił tylko:
– Uprzedzałem was, dziewczyny, że jestem fryzjerem, a nie magikiem!
Na poszukiwania czarnej opaski wybraliśmy się do sklepu Sport 2000. Znajdował się dość daleko, ale mieli promocje.
– Wow! Juliette, tylko oblukaj te baleriny! – krzyknęła Sabine. – Pomarańczowe! Cudowne!
– Wydawało mi się, że wolisz „się pluskać”. Teraz jeszcze tańczysz?
– Tańczę, pluskam się i rozważam szermierkę, jeśli chcesz wiedzieć – odparła radośnie Sabine. – Przepadam za tym białym strojem, tą metalową maską, szpadą i całą resztą! Bingo! Patrz tam! Opaski…
Przez chwilę grzebała w koszach. Z białym paskiem, bez białego paska, ze znaczkiem na górze… W końcu zdecydowała się na prostą, bawełnianą. Założyła ją Aurélienowi na głowę i zmierzwiła mu włosy.
– Uwaga… na trzy możesz przejrzeć się w lustrze! Raz, dwa… trzy!
Wytrzeszczył oczy i głupawo rozdziawił usta.
– Nie podoba ci się? – zaniepokoiła się Sabine. – To prawda, że z tymi ciuchami… można powiedzieć, że tylko wymieniłyśmy ci głowę. Liczy się efekt końcowy…
Zaczęła mu wszystko szczegółowo tłumaczyć, ale ja nie słuchałam. Przyszedł mi do głowy pomysł na rakietę.
– Zostało ci jeszcze trochę kasy, Aurélien?
– Niedużo…
Sprzedawca posłał mu szeroki uśmiech.
– Potrzebujecie jeszcze czegoś?
– Jakie macie najtańsze z najtańszych rakiet tenisowych? – zapytałam, patrząc mu głęboko w oczy.
Od razu zrozumiał, że nie ma sensu pytać o zdanie Auréliena.
– To nasz najtańszy model… ale nadaje się wyłącznie dla bardzo, ale to bardzo początkujących… I jeszcze kwestia jakości…
– Proszę się tym nie przejmować. Nie mamy zamiaru używać jej do grania.
– Jak to?
Również Aurélien wydawał się zaskoczony. Musiałam mu wytłumaczyć, że wystarczy przynieść ją do szkoły ze dwa razy z tygodniu. W jego oczach pojawiło się słabe światełko.
– Żeby Elisabeth ją zobaczyła! – wykrzyknął. – Tak jak książki science fiction. U la la! Ale będę objuczony!
Nagle rozentuzjazmowany, w nowej fryzurze, nie wyglądał wcale tak źle. Sabine puściła do mnie oko. Zdecydowanie robiłyśmy postępy.5. To jakiś nowy?
5
To jakiś nowy?
Wątpliwości ogarnęły mnie pod koniec dnia, kiedy dotarłyśmy do jego domu.
– Moi rodzice wrócą około osiemnastej. Zdążymy? – zaniepokoił się Aurélien.
– Będziemy się uwijać – zapewniłam go. – Gdzie twój pokój?
W milczeniu ruszyliśmy w głąb mieszkania. Chłopak drobił kroki, jakby nie spodziewał się niczego dobrego.
– To tutaj.
– Nędza! – wykrzyknęła Sabine, kiedy otworzył drzwi.
– Aurélien! – zagrzmiałam. – Wyobrażasz sobie minę Elisabeth Morin wchodzącej do tego pokoju?
– Elisabeth! Ona… ona tu przyjdzie?
– Ech, ty mu to powiedz, Sabine. Ja jestem na granicy!
– Spójrz na mnie, Aurélien! – przemówiła Sabine bardzo cierpliwie.
Chłopak przycupnął na brzegu swojego łóżka, ze skoncentrowaną miną, tuż obok gigantycznej maskotki Marsupilamiego.
– Aurélien… chyba jesteśmy zgodni, że celem tego wszystkiego – dotknął swoich włosów – jest poznanie Elisabeth, przypodobanie się jej, zaprzyjaźnienie się z nią w pewnym sensie…
– Taaa…
– Świetnie! Więc kiedy już poznacie się lepiej, być może pewnego dnia zaprosisz ją do siebie.
– Tak myślisz?
Na widok jego rozanielonej miny wybuchłam:
– Tak! Elisabeth przyjdzie do ciebie! Ale kiedy natknie się na plakat z Małą Syrenką, tapetę z Tintinem i Milou oraz twoją kolekcję kamieni, z pewnością zrobi w tył zwrot!
Aurélien Barucci smutno spojrzał na drzwi. Musiałam się uspokoić. Zrobiłam więc głęboki wdech.
– No dobrze, tym zajmiemy się później. Czy teraz możesz pokazać nam swoją szafę?
Bezlitośnie przetrzebiłyśmy jego garderobę. Poruszając się na czworaka po dywanie, nie marnowałyśmy czasu. Na małej stercie po prawej lądowały zatwierdzone ciuchy; na stercie po lewej te, które mógł nosić przy ludziach (choć nie bez ograniczeń); na ogromnej kupie za nami wszystko to, w czym nigdy, przenigdy nie chciałyśmy go oglądać.
Od czasu do czasu Aurélien wydawał cichy okrzyk. Próbował nawet odzyskać sweter ze sterty zakazanych rzeczy.
– Nie dotykaj! – krzyknęłam, chwytając go za rękę. – Odjęło ci rozum? Chcesz wszystko zaprzepaścić przez jeden sweter?
– Ale ja bardzo go lubię! Ciocia zrobiła mi go na drutach…
– Nie!
– Chociaż w te dni, kiedy nie ma szkoły?
– Nie!
– Ale nikt mnie nie zobaczy…
– Nie!
W końcu Sabine mu ustąpiła. Co za koszmar.
Kiedy od niego wychodziłyśmy, Aurélien przyciskał sweter do siebie.
– Cześć… i… i dzięki… to miłe…
– Cześć!
– Cześć i nie zapomnij, co ci powiedziałam – dodała moja kumpela. – Sweter z Kubusiem Puchatkiem nosisz tylko w niedzielne wieczory i tylko po domu!
Weekend nas wykończył, ale w poniedziałek podczas przerwy o dziesiątej zrozumiałyśmy, że nasza praca nie poszła na marne. Oczywiście idioci tacy jak Lionel Peltie, Jérôme Cosserat czy Khaled Mokadem skręcali się ze śmiechu bez względu na wszystko, ale w ogólnym ujęciu Aurélien Barucci wywarł piorunujące wrażenie.
– Wow! – zachwyciła się Sabine.
Jeden z czwartoklasistów, którzy stali nieopodal naszej ławki, rzucił:
– To… jakiś nowy? Patrzcie na tego kolesia! Nie wierzę… to Barucci!
– Niemożliwe! Nie!
– Chyba upadł na głowę…
– Ale dokąd on idzie z całym tym majdanem?
Z dwiema książkami pod pachą i kolejną wystającą ze świecącego nowością plecaka (skoro jego tornister z kółkami trafił na stertę rzeczy zakazanych), Aurélien w jednej ręce niósł rakietę tenisową, a w drugiej ogromną torbę sportową.
– Nie wiem, czy trzeba było pozwolić mu na tę rakietę – szepnęła Sabine. – Naprawdę nie wygląda jak żywcem wyjęty z Roland Garros.
– Jest dobrze. Elisabeth gra w tenisa, a Aurélien ma rakietę. I kropka!
– Ale przyjrzyj mu się dokładnie! – upierała się Sabine. – Poza tym Elisabeth również jeździ konno, a nie zamierzamy namawiać go, żeby przygalopował do szkoły na wierzchowcu!
I chociaż jeszcze nie zdawałyśmy sobie z tego sprawy, zaliczyłyśmy wstęp do naszej pierwszej kłótni, oczywiście zawodowej.
Aurélien roztropnie zaczekał przy naszej ławce, aż skończymy krzyczeć. Kiedy trochę ochłonęłyśmy, zapytał:
– To chyba nie przeze mnie?
– Nie!
– To dobrze. Bo ja jestem zadowolony. Naprawdę zadowolony! Widziałyście? Niczego nie zapomniałem!
– Właśnie miałyśmy z tobą o tym porozmawiać… – burknęła Sabine, unikając mojego wzroku.
– Ach! A co myślicie o moim kimonie? Pożyczyłem od brata.
– Dojdziemy do tego… dojdziemy…
– Nie widziałem Elisabeth – podjął Aurélien. – Wiecie może, gdzie jest?
W krótkich włosach zrobił się nagle strasznie wygadany. Posadziłam go na ławce i zwróciłam się do niego:
– Aurélien! Mam dwie wiadomości. Jedną dobrą, a drugą złą. Od której mam zacząć?
– Od… dobrej…
– Zrobiłeś furorę, stary! Kiedy pojawiłeś się na dziedzińcu, wszyscy patrzyli tylko na ciebie!
– Poważnie?
Tak, poważnie. A dodawanie mu śmiałości leżało w zakresie moich obowiązków. Musiałam mu uświadomić, że nawet jeśli ktoś jest brzydki, nie musi pokazywać innym, że to jakiś problem. No i proszę, doskonałe zdanie do zamieszczenia w naszej ulotce! „Nawet jeśli jesteś brzydki, nie musisz pokazywać innym, że to problem!” To się nazywa pewność siebie. W końcu, jeśli największy paszczak pozuje na władcę świata, nikt nie będzie śmiał się mu prosto w twarz. Ludzie raczej zaczną zadawać sobie pytanie: „Co on takiego ukrywa, że jest taki pewny siebie pomimo wyglądu?”.
Ten wywód mógł okazać się zbyt zawiły dla Auréliena Barucciego, dlatego powtórzyłam tylko:
– Zrobiłeś furorę!
Od razu urósł o dziesięć centymetrów i dumnie wypiął pierś.
– Mega! A… ta… ta zła wiadomość…?
Dałam Sabine znak do odwrotu, po czym wyciągnęłam swój plecak spod rakiety i rzuciłam lekkim tonem, oddalając się:
– No… nie taka zła. Elisabeth utknęła w łóżku z zapaleniem zatok. Chodźcie! Do przyszłego poniedziałku zdążymy dopracować detale.
– Elisabeth – jęknął biedny Aurélien. – Elisabeth…
Popołudnie było idealną porą na szkolenie Auréliena. Jeśli nie liczyć nas, biblioteka świeciła pustkami.
– Upuścisz ją wol-no. Zaczynaj!
Aurélien podniósł swoją książkę, opasłą powieść science fiction, po czym wrócił za regał ze słownikami.
– Goł! – zarządziła Sabine, jego osobista trenerka.
Ja udawałam Elisabeth Morin. Siedziałam przy stole, skupiona na swojej pracy.
Aurélien podszedł do mnie.
– Och! Przepraszam!
I bach! Upuścił swoją książkę prosto na moje zeszyty. Zdążyłam przeczytać tytuł 2240, wojna mutantów i zagrałam Elisabeth najlepiej, jak umiałam. Spojrzałam Aurélienowi prosto w oczy, wolno odgarnęłam kosmyk za ucho (nawet jeśli mam trzy włosy na krzyż, a Elisabeth może pochwalić się piękną grzywą) i powiedziałam:
– Och! Wojna mutantów… Lubisz science fiction?
– …
– Odpowiedz jej coś! – naciskała Sabine.
Wsunęłam kolejny kosmyk za drugie ucho i powtórzyłam:
– Och! Wojna mutantów… Lubisz science fiction?
– No! Tak… tak… trochę…
Trenerka wydała okrzyk rozpaczy, a pani Riboule, bibliotekarka, ostrzegła nas, że jeszcze jeden dźwięk i wszyscy otrzymamy dożywotni zakaz wstępu do jej królestwa.
Ćwiczyliśmy wciąż i wciąż od nowa, aż w końcu Aurélien Barucci odpowiedział:
– Uwielbiam! Nie czytam nic innego!
– Jej! – zawiwatowała Sabine.
Pani Riboule pogasiła światła i zamknęła bibliotekę.
Kiedy wychodziłyśmy ze szkoły, zwierzyłam się przyjaciółce. Aurélien robił postępy i nie zamierzałam tego kwestionować, nawet jeśli szło mu dość wolno. Mój problem polegał na tym, że brakowało mi czasu na wszystko inne. Żeby się nim zajmować, zrezygnowałam nawet z wieczornego wyjścia z mamą na zakupy. Na domiar złego, zasypała mnie wtedy lawina niewygodnych pytań:
„Jesteś chora? Chyba nie uważasz, że jesteś za gruba? Zakochałaś się? No wiesz, w twoim wieku!”.
– Dłużej tak nie mogę! – oznajmiłam z naciskiem. – Przynajmniej nie codziennie! Jeśli chcesz, pracuj dalej, ale ja robię sobie przerwę!
Moja kumpela nie była tym zachwycona, ale mnie rozumiała.
Spędziłam ogromnie przyjemny wieczór, myśląc głównie o sobie, zamiast o Aurélienie Baruccim, jego Marsupilamim, swetrze z Kubusiem Puchatkiem i rakiecie z promocji. Powygłupiałam się z bratem. W spokoju poplotkowałam z mamą i przekonałam ją nawet, żebyśmy pochodziły po sklepach następnego dnia. Po kolacji wzięłam relaksującą kąpiel ze specjalną mieszanką odprężającą z bluszczu, zrobiłam sobie maseczkę z ogórków i skończyłam naszyjnik z koralików (czarnych i wrzosowych), który zaczęłam robić kilka tygodni wcześniej. Byłam spokojna i miałam doskonały humor.
Opowiadam to wszystko, aby wyjaśnić, że metamorfozę pierwszego klienta Porad Sabine i Juliette, Juliette i Sabine (nawet jeśli pracowałyśmy dla niego za darmo), tego, który miał zapewnić błyskotliwy start naszemu przedsiębiorstwu i zrobić nam odlotową reklamę, Sabine dokończyła w pojedynkę.
Aktualnie zawsze, kiedy widzę Auréliena Barucciego, czuję ukłucie w sercu. Od dawna już nie spotyka się z Eliabeth Morin, a ja mam w nosie, że stał się pozerem i udaje, że nas nie zna. Mam w nosie, że wciąż przechwala się wygranymi meczami tenisowymi. Ma naprawdę krótką pamięć! Gdyby jego rodzice nie kazali mu zapisać się do klubu w ramach zamortyzowania zakupu rakiety, którą dla niego wybrałam, Aurélien nigdy nawet nie znalazłby się w rankingu.
Ale to nie to. Czuję ukłucie w sercu, bo nigdy nie zapomnę, kiedy po stylizacji zwrócił się do Sabine i do mnie:
– Super sobie poradziłyście, dziewczyny! Ile wam wiszę?
Dokładnie wtedy ujrzałam dolary przesuwające się w zawrotnym tempie tuż przed moimi oczami, niczym w kreskówce. To prawda, że mamy talent, ale trzeba przyznać, że to właśnie dzięki aurélienowemu „Ile wam wiszę?” wpadłyśmy na pomysł stworzenia prawdziwej firmy!6. Sprawa Charlesa Reya
6
Sprawa Charlesa Reya
No chyba żartujecie! Dlaczego miałbym dla was pracować? Czy mam napisane na czole „niewolnik”?!
Niebawem, bo już na początku listopada, musiałyśmy zatrudnić kogoś do pomocy. Niełatwo było wciągnąć mojego brata na pokład.
Nie miałyśmy jednak wyboru. Po metamorfozie Auréliena Barucciego klienci bardzo szybko zaczęli tłoczyć się przed naszą ławką, a my przestałyśmy z niej schodzić. Nie mogłyśmy jednocześnie przyjmować interesantów, opracowywać dla nich planów działania, zabierać ich do Salonu Charliego, przeglądać ich szaf, robić z nimi zakupów, a także być na bieżąco z najnowszymi trendami mody, wycinać zdjęć, segregować kart i odbierać telefonów. Wolałabym mieć prawdziwą sekretarkę, ale Mathieu był pod ręką, nauka w podstawówce nie zajmowała mu wiele czasu i dało się na nim przyoszczędzić.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki