Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Moje wspomnienia o życiu towarzyskim w Warszawie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moje wspomnienia o życiu towarzyskim w Warszawie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DO MOICH CZYTELNIKÓW

Zachęcona od dawna wielostronnie, jako też z własnym poczuciem, bym skreśliła życie towarzyskie w Warszawie, w którym przebywałam: co tam poznałam i w pamięci, i w ciepłym przechowałam sercu — podjęłam na koniec pióro i rzuciłam na papier, co myśl skora przyniosła: bezsztucznie, szczerze, z prawdą a wiernie. Nie są to pamiętniki ani też notatki anegdotyczne, ale po prostu wspomnienia. Możem często zbyt przychylnie chwytała wszystko, zbyt barwnie i słoneczno, ale takim już moje usposobienie, które wszędzie raczej dodatnią tylko podejmuje stronę. Przyczynia to zapewne wdzięku w byciu własnym, ale może i pewną oznacza... słabość. Jeżelim przeto zadaniu nie odpowiedziała mojemu, wybaczcie! Bo wola była najlepszą.

Ślady owego życia dawniejszego Warszawy zacierają się coraz bardziej. Zanim przeto zdolniejsze pióro obraz tegoż poda więcej dokładny, przyjmiejcie książeczkę moją jako skromną niezabudkę do większego złożoną wieńca.

Zamierzyłam w tych Wspomnieniach o życiu towarzyskim w Warszawie jak najmniej mówić o mężu moim i o sobie — lubo że znajomi nasi właśnie zachęcali przeciwnie, a raczej żądali wyraźnie, by jak najwięcej o nas obojgu powiedzieć Godziłam więc, o ile mogłam, jedno z drugim. Potrzeba pierwej oswoić się ze wszystkim i dopiero w następnych Wspomnieniach, zwłaszcza też o mężu moim, opowiem więcej.

Paulina Wilkońska

Poznań w maju 1871

I h ave been in Corisande's garden, and she has given me a rose

Disraeli

Byłem w ogrodzie Korysandy — mówił Lothair — i dała mi różę." Tak kończy Disraeli swoją pięknie napisaną, rozgłośną powieść.

A ja zaczynam: mieszkałam w Warszawie i nader miłe na zawsze dała mi wspomnienie. Zaznałam w dawnej Wazów stolicy zacność, szlachetność, poczciwość, podniosłe obowiązku poczucie, miłość gorącą dla kraju i współbraci. Zamiłowanie języka i piśmiennictwa naszego. Pracę na niwie inteligencji ojczystej: pracę i walkę o nią i dla niej! A doznałam osobiście życzliwości szczerej i objawów przyjaźni rzadkie. Nadto, ileż to tam godzin, ile wieczorów przebyłam wesołych! O łzach i bólach, onych cierniach żywota dotkliwych, krwawiących, tutaj na teraz mówić nie będę. Raczej pragnę tylko świetlejsze w pamięci pochwycić smugi — gwiazdki niebieskie, niezabudki i róże.

Lubię wprawdzie we wszystkim dodatnią tylko chwytać stronę, i tę jeszcze zwykle własną zbarwię i dopełnię wyobraźnią. Jest mi z tym jakoś dogodniej, spokojniej, błożej. Może to i przez pewien rodzaj duchowego lenistwa, a może też przez zbyt dobrą wolę i życzliwość dla ludzi. Sama odgadnąć nie potrafię. Więc też wolę w drugie uwierzyć, choćby tylko przez wrodzoną nam dla siebie samych pobłażliwość. Zatem towarzystwa warszawskie nieskażony na zawsze dla mnie pozostawiły urok. Lubo że nieraz i przygan pod tym względem posłuchać musiałam — jak to zwyczajnie bywa wśród ludzi zdań różnych, a jeszcze różniejszych uwidzeń — niekiedy wszelako i z ważnych powodów, i z przyczyn niezbitych.

Pamiętam, wychodziliśmy raz z mężem z salonu państwa już o porannej godzinie. Szron z lekka drzewa Ogrodu Saskiego posrebrzył. Niebo zróżowiało od wschodu. Po ulicach wieśniacze przeciągały wózki. Mleczarki przydążały i przekupnie. Praca i zabieżność już się krzątały, a myśmy dopiero gwarną opuścili zabawę i na spoczynek dążyli! Dotknięta niezbyt przyjemnie tą myślą, głośno uwagę swoją wypowiedziałam.

— Rzecz powszednia, pani — ozwał! się na to nasz towarzysz i przyjaciel, Bogdan Dziekoński — tak bywa zwykle: marnowanie czasu obok skrzętności, bo jedni go mają na poziewanie za wiele, a drudzy za mało, by potrzebom życia zaradzić; próżniactwo obok nieustannej pracy; ciężar żywota obok płochego gonienia za wiatrem, za czczością. A wreszcie nędza i głód obok zbytków wymyślnych...

— Jakież to ponure obrazy! — zawołałam — i to z wesołego wychodząc salonu.

— Właśnie też dlatego... i wiem, że mnie pani zrozumiesz.

— Myślę wszelako, żeś pan także kilka godzin przyjemnie spędził, lubo że namówiony poszedłeś tylko.

— Tak, prawda... niby jaśniej mi było przez chwilę, i to gniewa mnie właśnie — odrzekł półgębkiem i za wąs, targnął.

— Wykonanie Beethovena było, przecudne. Śpiew ze Stradelii prześliczny. A przy tym rozmowy ożywione, pełne interesu i dowcipu.

— Było to wszystko! — stłumił westchnienie. — Beethoven, Stradella... Poezje na gruszach!... A ja własnym patrzyłem się okiem i uchem duszy w rozterce słuchałem. — Ściągnął białe rękawiczki, rwał je na kawałki i rzucał.

— Co pan robisz? — zawołałam znowu.

— Rad bym tak podarł przysłonę fałszywego położenia społecznioścd dzisiejszej — odrzekł autor Sędziwoja — złudę, pozłotę i wsteczniość. Nie mówię o dzisiejszym zebraniu, nie mówię wyłącznie o nikim, bo mnie całość boli. Niechaj każdy, jak może, zrywa kwiaty do wieńca żywota: swoboda umysłu i po- goda ducha wielkim nieba są darem, a korzystać z nich obowiązkiem nawet. Mnie. wszelako długo zapewnię świetne nie ujrzą salony... a może już nigdy! — i porzucił ostatni kawałek białej skórki w kałużę stopniałego szronu..

— Mój panie! — poszepnęłam.

— Może zbyt cierpko rani mnie wszystko — ciągnął Bogdan Dziekoński dalej — może omylnym patrzę się wzrokiem i stępionym chwytam słuchem... Ale nie mogę inaczej, bo w łonie moim gorzka wre boleść.

August dłoń jego uścisnął. A jam na oczy zaciągnęła kapturek, by od rannego powiewu łzawą zasłonić źrenicę. Przechodziliśmy właśnie obok smutnej pamięci pomnika na Saskim dziedzińcu.

PIĄTKOWE WIECZORY PANI KATARZYNY LEWOCKIEJ

Gdyśmy zamieszkali Warszawę, roku 1842, głośnymi podówczas były salony: pani Lewackiej, pani Niny Łuszczewskiej, wojewodziny Nakwaskiej itd. Zwłaszcza te trzy wymienione gromadziły wszystko, co tylko Warszawa miała inteligentnego, a zarazem i tak zwany wielki świat stolicy. A jakkolwiek pewnie salonowi pani Récamier, Rambouillet, Du Deffand i późniejszej pani Emilowej Girardin nie dorównały — boć Warszawa to nie Paryż, zwłaszcza też Warszawa w obecnych stosunkach — to wszelako mogły przypomnieć tamte. Spotykali się tam uczeni, poeci, artyści — i to artyści wszelkich gałęzi sztuki, bo. także i artyści dramatycznej sceny warszawskiej. Nadto i świat elegancki, młodzież złota i panny na wydaniu.

Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego występu — że się tak wyrażę — w salonie pani Lewockiej. Było to po ukazaniu się pierwocin powieści moich: Wieś i miasto.

„Biblioteka Warszawska" udzieliła mi zaszczytnej gościny w łamach swoich, zamieszczając malutką powiastkę: Rozyna, czym otworzyła mi zaraz przybytek księgarski, że i nietrudno było znaleźć nakładcę w panu Leonie Glücksbergu.

Jednocześnie ukazała się i pierwsza ramotka Augusta — Wspomnienie szkolne — także w „Bibliotece Warszawskiej", czyniąc talent jego niemal rozgłośnym od razu. Weszliśmy zatem w świat literacki i towarzyski Warszawy.

Pani Lewocka, pełna uprzejmości, przyjęła mnie sympatycznie nader i ochoczej dodała otuchy. Wielkiej wprawy towarzyskiej, czyniła na mnie wrażenie osoby budzącej wdziękiem prostoty zaufanie. Odwiedziła mnie w dni parę potem i zaprosiła nas raz na zawsze na piątkowe wieczory.

Nadszedł tedy ów piątek pierwszy. Z bijącym sercem weszłam po wschodach pawilonu Kazimirowskiego pałacu. Przy drzwiach salonu powitała nas poważna postać gospodarza domu — znanego w świecie uczonym. Pani Lewocka, mile uśmiechnięta, powiodła mnie do koła pań kilku. Pomiędzy nimi była i zacna siostra niezapomnianej nigdy Klementyny Tańskiej — pani Tarczewska. Całe to grono nader uprzejmym wyrazem młodą powitało autorkę i w jednej oswoiły i przyswoiły mnie chwili.

Córka i syn gospodarzy domu — pan Józef i panna Helena — byli rodzicom pomocą w przyjmowaniu gości.

Po godzinie ósmej salon ożywiać się począł i zapełniło go niebawem wszystko, co Warszawa znakomitego w swoich murach mieściła. Spotkałam tamże wtedy po raz pierwszy pana Augusta Cieszkowskiego, autora znakomitego i wielkiego rozgłosu dzieła wydanego przed laty parę: Du crédit et de la circulation. Dalej głębokiej nauki Prolegomena zur Historiosophie, Gott und Palingenesie i O filozofii jońskiej. Nadto leżała na stole i praca jego O ochronkach wiejskich.

Pani salonu przedstawiła mnie jeszcze kilku paniom i przedstawiło mi się kilkunastu mężczyzn. Pomiędzy tymi szczególniej zwrócił uwagę Aleksander Tyszyński, autor Amerykanki w Polsce i względny krytyk powieści moich. A byli tam panowie Michał Baliński, znakomity historyk, Feliks Zieliński, Leon Potocki, Antoni Czajkowski, poeta, Józef Paszkowski, poeta, Józef Paszkowski, pułkownik, mąż zasług wielkich i prawości wielkiej, zacna małżonka jego i malarka umiejętna, na której obraz, przedstawiający zamek krupski, darowany mi na pamiątkę, patrzę się właśnie. Szabrański, redaktor „Biblioteki Warszawskiej", poeta, Edward Dembowski i Skimborowicz, redaktorowie „Przeglądu Naukowego", Franciszek Gąsiorowski, znany z dowcipu, Tymoteusz Lipiński, Baranowski, astronom, panna Józefina Osipowska, autorka Księżniczki słuckiej, Ludwik i Cyprian Norwidowie i tylu, tylu innych.

Liczne zebranie na różne dzieliło się grupy. Gwar wesoły, ożywiony szerzył się wkoło. Do mnie panie zagadywały o powieściach moich i musiałam z niejednego otwartą zdać sprawę. Lecz było mi z tym i dobrze, bom w ich zapytywaniach raczej sympatię, a nie grzeczną tylko odgadywała ciekawość

Wtem zbliża się pani domu, uśmiechnięta, obejmuje mnie i szepce do ucha:

— Pan Leon Potocki mówił mi właśnie: „Czyliż podobna, że - to młode stworzenie już sto powieści zrodziło?"

Była to opinia, którą mi mój humorystyczny zrobił małżonek, a jeden z redaktorów rozgłosił. Rozśmiałam się z rumieńcem lekkiego pomięszania na licu. Pan Leon Potocki stał opodal i uśmiechnął się także, znać wiedział, że to o nim pani Lewocka mówiła. Pan Leon był synem jenerała Stanisława (Stasia) Potockiego. Poeta, powieściopisarz, recenzent i jeden z redaktorów „Biblioteki Warszawskiej". Autor nader zajmującego opowiadania Święcone w pałacu Potockich, do którego treść podała mu pani Lewocka, a dalej jeszcze Wilczek i jego pięciu synów i wydanych w latach ostatnich Pamiętników Kamertona.

Po chwili przybyła. pani wojewodzina Nakwaska, wielkiej powagi niewiasta, autorka Czarnej mary itd., itd. Sędziwa, z przygasłym już nieco wzrokiem. Dowcipne jej odpowiedzi krążyły nieraz po Warszawie. Polka całym sercem i duszą, bolała nad tym, na co patrzeć: się musiała, a prawdomówna, szczera i odważna, zwykła karcącym słowem każdą zdnożność i wsteczność, każdy przeciwnarodowy ukarać objaw.

Pani wojewodzina zagadała do pana Augusta Cieszkowskiego o jego pracy O ochronkach wiejskich. A znać nie całkiem do jej przekonania przypadła, bo siedmdziesięcioletnia pani pewnie inne miała zapatrywania. Uczony autor Prolegomena zur Historiosophie nic nie odpowiedział i skłonił się w milczeniu. Zdziwiło mnie wszelako niemało, gdy jedna z bogatych dziedziczek dóbr rozległych, wskazując tę książkę, wyrzekła:

— Takie ochronki mogą urządzać dziedzice na jednej wiosce, ale kto ma dobra' tutaj, na Wołyniu i w Galicji, to niepodobna, by mógł zajmować się nimi.

Nikt jej nie odpowiedział, bo właśnie drzwi otworzono i ukazała się wysoka, barczysta postać w mundurze pułkownika rosyjskiego. Spojrzałam się zdziwiona. Wojewodzina wyciągnęła ku niemu rękę, a jedna z pań obok poszepnęła: „Nasz bard, nasz wieszcz, pan Albert Potocki!" Poeta, powieściopisarz, wzięty w młodzieńczym wieku nagle. za objawy zbyt gorącego patriotyzmu do wojska jako prosty żołdak. Zasłany na Kaukaz, gdzie po latach długich służby ciężkiej i cierpień wyższej wojskowej dosłużył się rangi, gdzie poznał Apostoła Murawjewa, skazańca, piszącego prześlicznie pod pseudonimem Marlińskiego. Więc też z współczuciem po raz drugi spojrzałam się ku niemu i spotkałam dobroduszne, pełne sympatycznego wyrazu oblicze. Za powrotem od lat podobno niewielu do kraju pan Albert w krótkim czasie na horyzoncie piśmiennictwa naszego zasłynął. Napisał krytykę przekładu niektórych dramatów Szekspira, przez" Kefalińskiego (ks. Hołowińskiego), którego Akefalińskim nazwał. Drukował przełożone poezje z języków tureckiego, perskiego itd. itd.

Usiadł przy naszym stole. Wojewodzina' zapytała, czyli nic z sobą świeżo stworzonego nie przyniósł. Uśmiechnął się i wy-; ciągnął welinowy arkuszyk. — Do Kraszewskiego — wymówił..

— Wiersz do Kraszewskiego! — powtórzono wkoło i wszystko cisnąć się poczęło.

Poeta przeczytał nam wiersz zgrabny, gładki, napisany z dobrodusznym humorem, w którym przemawia do twórcy Świat i poeta; ażeby tak wiele nie pisał!

Mnie zrobiło się chmurno i przykro, żem aż głowę spuściła. Nie zważałam nawet na czynione uwagi i pochwały. Potem obejrzałam się za Augustem, czyli coś na to nie powie. Nie było go, bo właśnie z kilku panami na drugim końcu salonu rozmawiał. Nie słyszeli tego także ani Hipolit Skimborowicz, ani też Edward Dembowski.

— Tak, tak, on za wiele pisze — powtórzył jeszcze pan Albert.

— Ale jeżeli to jest koniecznością dla jego serca i duszy? Jeżeli tego widzi potrzebę, a umysł jego i siła jego twórcza spocząć mu nie dadzą? —rzuciłam szybko i odważnie.

'Pan Albert spojrzał się na mnie.

— Może łatwo wyczerpnąć tę siłę pisząc za wiele, pani! — odrzekł pochylony ku mnie. — Wypisze się prędko, zużyje, to i szkoda go będzie.

— Och nie, nie wypisze się! — zawołałam znowu. — Jest tam podobno zasób ogromny, miłość ludzi wielka... stąd i potęga... — tchu mi zabrakło.

— Więc mu tego wiersza nie przesłać? — zapytał poeta dobrodusznie.

W milczeniu pochyliłam czoło. Przemówiła za tym pani Lewócka i wojewodzina także. Pan Albert złożył welin z uśmiechem.

Nie wiem, czyli wiersz, ten był drukowanym. Czyli autor Sfinksa widział go kiedy?

W czasie rozmowy powyższej rozdzielono w towarzystwie kartki i rozpoczęła się gra piśmienna: zapytania i odpowiedzi. Pióra i ołówki były w. robocie. Po chwili rozwijano rzucone do urny kartki i. wygłaszał treść ich jeden z panów. Spamiętałam niektóre.

„Czymżeż jest wieszcz nasz, pan Albert Potocki, dla kobiet?"

„Kaprysem."

Pan Albert, czyli Wojciech Potocki — ulubieniec ówcześnie salonów — napisał był wiersz ładny Kaprys, który- w świecie eleganckim podobał się bardzo, mianowicie też paniom.

„Jakaż jest różnica pomiędzy panią Klementyną Tańską a panią Z.?"

„Pierwsza po żyznej, rodzimej chodzi niwie — druga, po czczym buja powietrzu."

— Odpowiedział znać jakiś antagonista systemu uczonej autorki! — zagadał pan Franciszek Gąsiorowski.

— A ja pewnie bym odgadł — poszepnął znakomity autor Pa-

miątników o królowej Barbarze i z uśmiechem rzucił ukośne spojrzenie na jednego z redaktorów.

„Czym jest śpiew?"

„Gimnastyką głosu."

„Czy wdzięczność jest cnotą?"

„Oui, grace aux ingrats!"

Gdy tę francuską przeczytano odpowiedź, niepośledni zrobił się harmider. Odgadnięto autora i musiał zaraz odpowiedź swoją w polskich położyć słowach.

— Jeszcze prosimy o parę arkuszyków papieru — wymówił dźwięczny głosik przy stoliku, gdzie, siedziały panienki. I pan Józef Lewacki z świeżym przydążył zapasem.

— Arkuszyki! arkusz! — wymówił pułkownik Paszkowski — a słyszeliście już państwo, jaką to etymologią senator Starynkiewicz temu wyrazowi nadaje?

— Nie, nic nie wiemy! — ozwano się wkoło.

— A prosimy szanownego pułkownika o tę wiadomość — dodał redaktor „Przeglądu Naukowego"...

— Otóż. twierdzi on, że pierwsze arkusze papieru, jako wynalazek germański, z Niemiec do Polski przywiezione zostały. Szlachcic jakiś, biorąc z nich jeden do ręki, zapytał ciekawie: „Was ist das?" Niemiec odpowiada: „Ein Bogen Papier." Szlachcic nie zrozumiał, więc dalej do dykcjonarza niemiecko-łacińskiego. Szuka „Bogen" i czyta: „arcus", potem „papyrus". I stąd nazwa „arkusz papieru" powstała.

Rozśmiali się jedni, drudzy czoła pomarszczyli.

— Dowcipny Moskal! — rzucił ktoś z boku półgłośnie.

— A zawsze kosztem, naszych — dodał ktoś drugi. Podano właśnie powtórną serią kartek. Zebranie rozeszło się po północy.

Pierwszy ten piątek tak ukołysał mnie mile i pole wdzięcznych ukwiecił marzeń, żem tej zimy rzadko opuściła który.

W dni parę po tym pierwszym dla mnie piątkowym wieczorze przyszli do nas redaktorowie „Przeglądu Naukowego".- Obadwaj, posłyszawszy o wierszu do Kraszewskiego Wojciecha Potockiego, żałowali, że go nie słyszeli, bo byliby się odezwali, zwłaszcza też Skimborowicz, od serca przyjaciel i gorący wielbiciel autora Świat i poeta. Zebrał był właśnie, swoje „Piśmiennictwo Krajowe", z którego dochód przeznaczył na postawienie pomnika Antoniemu Malczewskiemu na Powązkach. Widziałam ten pomnik później u kamieniarza przy cmentarzu powązkowskim. Jest to niby odłam skały czworóbocznej, ale nie całkiem foremny. Od góry, na prawo, przez łupanie! kamienia utworzyło się jakby godło Opatrzności wśród chmury. Poniżej wyryto skromny napis: „Autorowi Marii". Leżał u kamieniarza — bo nie odszukaną dotąd była mogiła wieszcza. Dziś już można go widzieć na cmentarzu, ale czy istotnie na grobie wieszcza, któż to wie?! Nieznana ręka, poetycznym uniesiona zapałem, nakreśliła na kamieniu ołówkiem:

- Autorowi Maryi napis i dość na tem, Lecz Polska, jak jest cala, potrząsła go kwiatem.

Pani Lewockiej ofiarował Skimborowicz egzemplarz „Piśmiennictwa" z przypiskiem i przeczytał nam uprzejmy jej liścik z podziękowaniem za ten upominek przyjazny. Był on z nader wielkim szacunkiem dla domu państwa Lewockich — tak samo i Edward Dembowski.

Ten ostatni był dziwnie smutny dnia tego, zamyślony, znękany i blady. Zapytałam go przychylnie o przyczynę. — Och, pani! — odrzekł — urodziłem się z wyrytym na czole moim stygmatem: „Męczennik".

W duszy jego i sercu szlachetnym zawsze bolała Polska. I to przeczucie smutnej doli własnej, ofiarniej, odzywało się w nim często.

W kilka miesięcy potem napisał mi także w albumie:

„Kreśląc Ci, Pani, myśl moją w tej chwili, cóż napisać mogę więcej, szczerzej nad obraz własnejże myśli? Otóż porównanie ją objawi: Jest burza, słota, wśród morza w głębinie strzaskana niejedna łódź ginie, bo grom żywota nie szczędzi nas. My giniem, Ty zostaniesz; Twój bieg spokojny i czysty jak łza współczucia. Twa dusza to łza, lecz łzą jest nadziei, bo Jutrznią jest nowych towarów.

O płyń, dąż, nie ujrzę Cię w mym biegu, bo gdy Ty bliska celu, bliska zbawień brzegu, jam w myśli dziedzinie zbłąkana, więc ginę...

Edward Dembowski."

W czerwcu roku 1843 widziałam go po raz ostatni. Przyszli do nas oboje z panią Anielą . Mówiliśmy wiele, a ubolewali nad wszystkim.

W końcu lipca, podobno, wbiegł do nas profesor D. — August był w (redakcji „Dziennika Powszechnego". — Wie pani, co się stało? — A czytałam przerażenie w jego twarzy.

— Cóż takiego? — zadrżałam.

— Aresztują, w Lublinie, na prowincji, tutaj... Edward Dembowski z żoną już są za granicą szczęśliwie. A z nimi i Roman Zmorski..

I wymienił jeszcze nazwisk kilka.

W pamiętnym — aż nadto pamiętnym — roku 1846 padł Edward Dembowski bohatyrsko na Podgórzu, wychodząc na czele poświęcającej się młodzi dla powstrzymania rzezi w Galicji. Padł wystrzałami austriackich ugodzony żołnierzy, zasiekany, jako męczennik! Przeczucie jego, niestety, spełniło się aż nadto prędko!

Odznaczała go zawsze może zbyt wrząca dusza, ale zarazem i chęci najszlachetniejsze, zdolność, zamiłowanie pracy, serce poczciwe i gorąca miłośćkraju.

Miotany ciągle walką wewnętrzną, nigdzie spokoju znaleźć nie mógł.

Pand Katarzyna z Lipińskich Lewocka, żona wizytatora szkół w Królestwie Polskim, była córką majora byłych wojsk polskich, a siostrą Tymoteusza, profesora, spółautora Starożytnej Polski. Urodziła się w Murafie na Podolu ruskim. Po śmierci ojca bawiła czas jakiś w domu księżnej Sapieżyny, mieszkającej we własnym pałacu w Warszawie. Stryj jej Józef, także wizytator szkół i członek byłej Izby Edukacyjnej, zostawał w ścisłych stosunkach z Czartoryskimi, Zamoyskimi i Potockimi, z których Stanisław był jego ministrem. Stąd i pani Lewocka bywała w tych domach jako panna, a następnie i jako mężatka. Przechowała stosunki z książęcymi dziedzicami Puław i można było członki tej rodziny w jej spotykać salonie.

Julian Ursyn Niemcewicz był jej wielkim przyjacielem. Trzymał do chrztu syna, Józefa, i zrobił mu zapis w testamencie.

Napisała mnóstwo książeczek służących dla młodzieży i biednej klasy, szczególniej rzemieślników: powieści moralne dla dzieci, jeszcze jedna powiastka, ofiarowana (1840) na dochód sali ochron, Powieści starego sługi, Glos ubogiej matki do córki udającej się w służbą, Bal w Resursie, Domek na Topielu, Kasper owczarek, sztuka dramatyczna, z prawdziwego napisana zdarzenia, Formalista, czyli Czarno na białym, przysłowie w scenach, drukowane w „Przyjacielu Ludu" 1839, Obiad u Mary'ego. W „Kółku Domowym" zajmujący opis niespodzianek sprawionych Niemcewiczowi w Wilanowie. przez grono kobiet, do którego sama należała, i bytność ich u niego w Ursynowie. Nadto podawała artykuły do „Pielgrzyma", „Piśmiennictwa Krajowego", „Gazety Porannej", „Pierwiosnka" itd.

Wiszniewski w przedmowie do trzeciego tomu Piśmiennictwa swojego wspomina o niej zaszczytnie.

Od lat najmłodszych wiązała ją przyjaźń z Klementyną z Tań- skich Hoffmanową i ta ostatnia napisała dla jej córki Wiązanie. Helenki.

Pana Lewoeka odwiedzała po razy kilka za granicą zacną i znamienitą autorkę naszą. Zwykle jej zawoziła upominki różne z ukochanej ziemi, z drogiej jej na zawsze Warszawy, zbierając przyczynki do tego wieńca pamiątkowego u przyjaciół i znajomych. Gdy więc w ciągu lata wybrała się znowu, by przyjaciółkę odwiedzić, zachęcona, przyłączyłam do zebranych dla niej upominków i dwa tomy powieści moich. Czym chata bogata, tym rada. Za powrotem przywiozła nam pani Lewocka, z osobna dla każdego, ręką autorki Dziennika Franciszki Krasińskiej na arkuszu wypisanych po słów kilka i obdzieliła nas wyciętymi kartkami. Dla mnie następujące były wyrazy, które z poszanowaniem w mojej książce pamiątek przechowałam:

„Pani Pauliny Wilkońskiej pisma przeczytałam z wielką przyjemnością, już znałam dawniej gładkie jej pióro. Dziękuję jej za uczyniony mi dar, za pochlebne wyrazy, a kiedy pozwala dać sobie rady jakie do dalszych prac, życzyłabym jej, żeby się wzięła do jakiej większej pracy historycznej. Kroniki tylko nasze i Niesieckiego przewertować należy, a treść obfita się znajdzie,"

Później, po latach, kiedym w rodzime Poznańskie wróciła i znowu zamieszkała tutaj, odwiedziłam w roku 1855 miłą mi Warszawę i dawnych tamże odszukałam znajomych. Podążyłam także do pani Lewockiej: była wdową i mieszkała z córką, panią Łempicką, przy ulicy Królewskiej. Przyjmowała zawsze j

Przeczytano zwykle czy to świeżą poezją, czyli też jaki ważniejszy ustęp albo broszurę i rozmowa toczyła się ożywiona.

Na jednym z tych wieczorów przeczytał pan Henryk Cieszkowski Glosą św. Teresy, poezją prześlicznie spolszczoną przez Zygmunta Krasińskiego. Różne wszelako co do jej treści powstały sądy: jedni przeczuwali w niej miłość niebiańską jedynie, drudzy sfanatyzowane uczucie ziemi. Jedni nazwali Glosę ; szczytem religijnej poezji i podniesieniem ducha, drudzy — mistycyzmu namiętnym wołaniem. Były to, zaprawdę, dziwnie sprzeczne zdania.

Podniosła poetyczność. Glosy przejmowała szczególniej religijnym entuzjazmem piękną duszę Apolinarego Zagórskiego, młodęgo Wołynianina wielkiej zacności i ewangelicznej czystości ducha. Lubił zwykle o religijnych mówić przedmiotach, a mówił z namaszczeniem, z głębokością myśli i uczucia. Napisał rzecz śliczną, Kielich goryczy, i powierzył mi druk tegoż. Kielich goryczy wyszedł u J. K. Żupańskiego w roku 1855, lecz został skonfiskowanym. We dwa lata później zgasł Apolinary Zagórski ma piersiową Chorobę, żałowany przez wszystkich, którzy go znali.

Pani „Lewocka i dziś jeszcze przyjmuje. Bywają u niej, jak" dawniej, literaci,artyści i osoby z tak zwanej arystokracji. Piątki zamknęła wszelako po stracie syna, który przed latami kilku nieszczęsnym utopił się wypadkiem. Przetrwała smutki różne i boleść niejednę, jest cierpiącą; fizycznie, lecz dotąd — jak słyszę — nie straciła na duchu i rzeźwości umysłu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: