Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Moje życie, moja muzyka. Autobiografia Ennio Moriccone - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moje życie, moja muzyka. Autobiografia Ennio Moriccone - ebook

Autoportret geniusza, który zmienił oblicze muzyki filmowej

Ennio Morricone jest moim ulubionym kompozytorem. Kiedy mówię „kompozytorem”, chcę postawić go obok Mozarta, Beethovena, Schuberta. Quentin Tarantino

Barwna, wciągająca i pełna anegdot opowieść Ennia Morricone o jego życiu: od początków kompozytorskich przez współpracę z najważniejszymi reżyserami włoskimi i światowymi – jak Leone, Pasolini, Bertolucci, Almodóvar – aż po Oscara otrzymanego w 2016 roku za muzykę do filmu Tarantino.

Razem z Mistrzem zerkamy za kulisy show-biznesu. Dowiadujemy się, jak wielkie znaczenie w życiu artystycznym Ennia Morricone ma żona, czy wytoczono mu proces o plagiat i które gwiazdy rocka otwierają swoje koncerty jego muzyką. Maestro opowiada o przypadkach odrzucenia i o momentach, kiedy sam odmówił współpracy z gwiazdami. O tym, który wielki twórca filmowy zbył jego twórczość całkowitą obojętnością, a który pokochał go namiętnie. I o tym, dlaczego nie stworzył ścieżki dźwiękowej do Mechanicznej pomarańczy.

Bez cienia wątpliwości to najlepsza z powstałych na mój temat książek, najbardziej autentyczna i szczegółowa, najlepiej dopracowana. I najbliższa prawdzie. Ennio Morricone

Alessandro De Rosa (ur. 1985 w Mediolanie) – kompozytor, zaczął studia muzyczne zachęcony przez Morricone, ukończył konserwatorium w Hadze, współpracował z Jonem Andersonem z grupy Yes. Ostatnio pracuje dla RSI (Radiotelevisione Svizzera di lingua Italiana).

Ennio Morricone – obchodzi właśnie swoje 90. urodziny, skomponował muzykę do ponad 500 filmów i spektakli. Tworzy także, o czym niewielu melomanów wie, kompozycje z własnej inspiracji, które sam nazywa muzyką absolutną.

Podążaj za dźwiękiem! Posłuchaj playlisty, która została utworzona na Spotify i zawiera wszystkie omawiane w książce utwory.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-277-2004-7
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z wyrazami miłości dla mojej żony Marii,

która mnie inspiruje i nieprzerwanie dodaje odwagi.

Ennio Morricone

Dla moich rodziców, Gianfranka i Raffaelli,

dla mojego brata, Franceska, i dla Valentiny.

Dla Borisa Poreny, Paoli Bučan

i Fernanda Sancheza Amillategui.

Dla Ennia Morricone

Alessandro De Rosa

Możliwość spojrzenia z boku na własne życie i przeanalizowania jego poszczególnych etapów okazała się arcyciekawym doświadczeniem. Szczerze mówiąc, nigdy nie przypuszczałem, że się na to zdobędę. Potem zaś poznałem Alessandra i nasz projekt zaczął się rozwijać na tyle regularnie i spontanicznie, że ja sam, stopniowo i niemal niezauważalnie, zacząłem na nowo przeżywać powracające falami fakty z przeszłości.

Dziś mogę spokojnie powiedzieć, że teraz inaczej patrzę na wiele wydarzeń, które – jak to zwykle bywa – umykają uwadze wraz z mijającym życiem, nie doczekują się analizy i interpretacji ze względu na brak czasu i należnego dystansu. Może więc ta długa wyprawa wstecz i towarzysząca jej refleksja w tym momencie mojego życia była nie tylko ważna, ale wręcz konieczna. Ponadto odkryłem teraz, że powrót do wspomnień nie prowadzi jedynie do tęsknoty za czymś, co mija wraz z uciekającym czasem, ale pozwolił mi spojrzeć w przyszłość, zrozumieć, że nadal istnieję i że – kto wie – jeszcze wiele może się zdarzyć.

Bez cienia wątpliwości to najlepsza z powstałych na mój temat książek, najbardziej autentyczna i szczegółowa, najlepiej dopracowana.

I najbliższa prawdzie.

Ennio MorriconeJak doszło do tej rozmowy

Muzykę Ennia Morricone poznałem wiele lat temu. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to nastąpiło, ale w 1985 roku, kiedy się urodziłem, wiele jego utworów już rozbrzmiewało na naszej planecie. I to od dłuższego czasu. Pamiętam, że w dzieciństwie oglądałem z rodzicami w telewizji Tajemnice Sahary. Musiała to być powtórna emisja, bo miałem na pewno więcej niż trzy lata, a potem widziałem także Occhio alla penna z Budem Spencerem… Pamiętam też jakieś sceny z Ośmiornicy… Tak więc z pewnością musiałem słyszeć muzykę do tych filmów.

Do kina nie chodziliśmy.

Dopiero z czasem odkryłem, że kompozytorem muzyki był właśnie Morricone, i kto wie, ile jeszcze utworów zakorzeniło się w mojej głowie, zanim zacząłem je kojarzyć z właściwym nazwiskiem.

Szkoła mnie nudziła, więc zacząłem się uczyć gry na gitarze, najpierw z tatą, a potem poza domem, to mi jednak nie wystarczało. Chciałem stworzyć coś własnego. To był szczyt moich marzeń i ambicji. Doszedłem do wniosku, że dokonam tego dzięki muzyce. Zmieniałem co chwila nauczycieli, wciąż poszukując prawdziwego mistrza. Tego właściwego.

9 maja 2005 roku mój ojciec, Gianfranco, wrócił wieczorem z pracy do domu z „Metrem”, jedną z gazetek, jakie rozdają w środkach komunikacji miejskiej.

– Za chwilę w Spazio Oberdan1 w Mediolanie będzie Ennio Morricone… Może zdążycie tam dojechać z Franceskiem.

Z Franceskiem, czyli moim bratem.

Pobiegłem do pokoju i przygotowałem płytę z kilkoma utworami, które skomponowałem na komputerze, napisałem list i włożyłem wszystko do koperty zaadresowanej do Ennia Morricone. Nie przebierając w słowach, prosiłem go, by posłuchał płyty, a zwłaszcza jednej ścieżki Zapachu lasu (bardzo lubiłem i nadal lubię Święto wiosny Strawińskiego i próbowałem trochę na ucho i trochę na podstawie zdobytej jakimś cudem partytury odtworzyć to brzmienie). To była ścieżka numer 11. Dodałem, że bardzo mi zależy na jego opinii, a jeszcze bardziej na możliwości pobierania u niego lekcji.

Tak. Poprosiłem go, aby został moim maestro. Dotarliśmy z Franceskiem do Spazio Oberdan lekko spóźnieni, nigdzie nie było miejsc parkingowych, a konferencja już się zaczęła. Sala była wypełniona po brzegi. Czekaliśmy więc na zewnątrz razem z kilkoma osobami, i to z niebanalnymi osobami, które cały czas narzekały… Pamiętam, że po jakiejś półgodzinie mężczyzna w średnim wieku – dystyngowany, w garniturze i pod krawatem – stracił cierpliwość i odjechał swym czerwonym autem, puszczając na cały regulator i przy otwartych oknach Amarcord Nina Roty. Niezły ubaw. Kilka minut później ktoś otworzył drzwi służbowe i wyszedł, a ja wsunąłem stopę, zanim drzwi się zamknęły, i weszliśmy do środka.

Konferencja zbliżała się już do końca. Salę wypełniał tłum. Udało mi się usłyszeć tylko ostatnią wymianę zdań. Pytanie. Odpowiedź.

Ktoś:

– Co pan sądzi o nowych kompozytorach?

Morricone:

– To zależy. Często przysyłają mi do domu płyty, a ja zazwyczaj po odsłuchaniu kilku sekund wyrzucam wszystko do kosza!

Zauważyłem, że jest w złym humorze, ale i tak stanąłem z pozostałymi fanami w kolejce po autograf. Już dochodziłem do sceny, kiedy Morricone wstał, szykując się do wyjścia, ale jedyne drzwi znajdowały się koło mnie, nie było kulis.

Pomyślałem:

– Tylko nie to…

Kiedy schodził ze sceny, przepchałem się bezczelnie do przodu i udało mi się do niego dostać. Stanąłem w przejściu i powiedziałem, że mam dla niego płytę. W pierwszej chwili maestro pomyślał, że chcę autograf, i wyjął pióro. Ale wyjaśniłem, że to płyta do odsłuchania. Odparł, że nie ma gdzie jej włożyć, ale nie dawałem za wygraną i podkreśliłem, że przecież nie zajmuje wiele miejsca. I dodałem, że zależy mi przede wszystkim na jego opinii o ścieżce numer 11. Wziął paczkę, westchnął i zniknął.

Po powrocie do domu opowiedziałem rodzicom, którzy leżeli już w łóżku, całe zajście. Żeby nie przedłużać, podsumowałem:

– I tyle. I tak powiedział, że wszystko wyrzuca do kosza. Dobranoc.

Następnego dnia wydarzyło się coś niebywałego. Byłem właśnie w Vercelli na lekcji harmonii – w tym zakresie zawsze miałem braki – u Stefana Solaniego, gdy nagle odebrałem telefon od mamy. Zadzwonił Morricone i chciał ze mną porozmawiać, zostawił mi nawet na sekretarce wiadomość, którą później przegrałem i przechowuję do dziś.

Powiedział, że jest wtorek, 10 maja, i że odsłuchał mój utwór; uznał, iż dobrze się zapowiadam, ale słychać, że jestem samoukiem. Powinienem znaleźć dobrego nauczyciela. On nie może udzielać mi lekcji ze względu na brak czasu, ale muszę nauczyć się kompozycji. Nie ma innego wyjścia, to dobry utwór, ale jeśli nie poznam zasad kompozycji, zawsze będę kogoś naśladował.

To był nie lada problem, bo nie znałem nikogo, kto by uczył komponowania.

Oddzwoniłem po tygodniu, aby mu podziękować i poprosić o radę:

– Czy może mi pan kogoś polecić?

Odpowiedział, że może mi podać kilka nazwisk, ale wszyscy nauczyciele, których zna, są w Rzymie. Poradził mi, abym nie wstępował do konserwatorium, ale podążał swoją drogą, i zaczął się uczyć przynajmniej fugi. Podziękowałem i odparłem, że na pewno przeprowadzę się do Rzymu.

I tak zrobiłem. Zacząłem się uczyć zasad kompozycji i moje życie znacznie się skomplikowało, ale wiele się nauczyłem. Miałem szczęście, że na mojej drodze stanęli Valentina Aveta, z którą dzieliłem te wszystkie lata i pobyt w Cantalupo in Sabina pod Rzymem, a także Boris Porena (który został moim maestro), Paola Bučan, Fernando Sanchez Amillategui i Oliver Wehlmann, z którymi łączą mnie tysiące cennych przemyśleń, oraz Jon Anderson z Yes, z którym zacząłem zawodową współpracę; wiele zawdzięczam też osobom poznanym w czasie pracy, która zapewniała mi utrzymanie. Bez tych relacji najprawdopodobniej nie powstałaby niniejsza książka.

Od czasu do czasu rozmawiałem przez telefon z Morricone. Wysyłałem mu moje przemyślenia, prosiłem w liście o opinię, a on oddzwaniał następnego dnia, aby przekazać mi swój punkt widzenia. Taka konfrontacja, mimo że tylko przez telefon, miała dla mnie ogromne znaczenie, bo pozwalała spojrzeć na wszystko z odpowiedniej perspektywy i dodawała odwagi.

Zostałem w Rzymie sześć lat i kiedy postanowiłem przenieść się do Holandii, by tam kontynuować naukę, znowu do niego napisałem, tym razem, by wyjaśnić powody wyjazdu. Zadzwonił jak zawsze i opowiedział mi, nie kryjąc emocji, o swoich początkach, pokonywaniu kolejnych etapów, trudnościach…

– Gdy tylko pan przyjedzie do Rzymu, chciałbym pokazać panu krótki artykuł oparty na moich kompozytorskich doświadczeniach – oświadczył.

Przeszliśmy na ty dopiero, kiedy zaczęliśmy razem pracować.

Tekst nosił tytuł La musica del cinema di fronte alla storia (Muzyka filmowa wobec historii). Przeczytałem go dopiero latem 2012 roku, kiedy spotkaliśmy się ponownie w jego domu. Zgodnie z obietnicą podarował mi jeden egzemplarz i poprosił o wyrażenie opinii. Czułem się zaszczycony i z zainteresowaniem zacząłem sporządzać notatki.

Tak właśnie narodził się niniejszy projekt, którego efekty – przedstawione na tych stronach – stanowią tak naprawdę jedynie wierzchołek góry lodowej zgromadzonych przeze mnie informacji. Nasze rozmowy rozpoczęły się w styczniu 2013 roku. Mieszkałem wtedy w Holandii, ale często wracałem do Rzymu. Podjąłem się pracy pewien, że oddam mu kompletny tekst w ciągu dziesięciu lat od naszego najwcześniejszego spotkania. Tak też się stało. 8 maja 2015 roku wyruszyłem z Solaro – gdzie nadal mieszkają moi rodzice – i pojechałem do domu Ennia w nadziei na jego uznanie. Wyszedłem cztery godziny później, czując, jakbym miał w środku wielkie ciężkie koło, które właśnie kończy swój cykl, obracając się wokół własnej osi.

Tak właśnie zrodziły się niniejsze rozmowy – stoi za nimi moja silna determinacja oraz zaufanie, jakim obdarzył mnie Ennio Morricone, który pozwolił mi kontynuować tę przygodę, stanowiącą dla mnie zarówno wielką wartość, jak i ogromną odpowiedzialność. Dlatego też pragnę podziękować jemu oraz jego żonie Marii, okazującej zawsze uwagę i wsparcie, jego rodzinie i wszystkim osobom, które poświęciły mi swój czas, niejednokrotnie więcej niż jedno popołudnie, i pomogły zebrać informacje. Proszę, by szczególne podziękowania przyjęli: Bernardo Bertolucci, Giuseppe Tornatore, Luis Bacalov, Carlo Verdone, Giuliano Montaldo, Flavio Emilio Scogna, Francesco Erle, Antonio Ballista, Enzo Ocone, Bruno Battisti D’Amario, Sergio Donati, Boris Porena i Sergio Miceli.

W niniejszej książce nie chcemy i nie możemy mówić o wszystkim; nie da się przedstawić każdego niuansu jednej z najbardziej wpływowych osobowości muzycznych XX wieku, osobowości tak skomplikowanej i złożonej, jaką jest osobowość Ennia Morricone. Ale myślę, że każdy czytelnik, zarówno muzyk, jak i laik, zdoła w niej znaleźć odpowiedź na wiele związanych z nim pytań. Taką przynajmniej mam nadzieję.

Alessandro De RosaPakt z Mefistofelesem: partyjka szachów

ENNIO MORRICONE Chcesz zagrać partyjkę?

ALESSANDRO DE ROSA Jaką partyjkę? Musiałbyś mnie najpierw nauczyć grać. .

Jaki byłby twój pierwszy ruch?

Zazwyczaj zaczynam od uwolnienia królowej, więc prawdopodobnie takie byłoby otwarcie, choć wielki szachista Stefano Tatai poradził mi kiedyś, by zawsze zaczynać od e4. To przywodzi mi zaraz na myśl bas cyfrowany.

Przechodzimy od razu do muzyki?

W pewnym sensie… Z biegiem czasu znalazłem wiele punktów stycznych między systemem zapisu nutowego, który obejmuje długość trwania dźwięku i jego wysokość, a szachami. Tutaj wymiary pozostają przestrzenne, a gracz ma do dyspozycji czas, by wykonać właściwy ruch. Do tego dochodzą pionowe i poziome układy posunięć, rozmaite ujęcia graficzne, podobnie jak w zapisie nutowym. Co więcej, można łączyć modele i ruchy jak przy rozpisywaniu muzyki na poszczególne instrumenty. Gracz, który nie otwiera gry – czyli przeciwnik – przed kolejnym ruchem białych ma do dyspozycji dziesięć możliwych posunięć, których liczba potem rośnie wykładniczo. A to przywodzi mi na myśl kontrapunkt. Jeśli dobrze się temu przyjrzeć, jest w tym jakaś zbieżność i faktycznie sukcesy na jednym polu często idą w parze z osiągnięciami w drugiej dziedzinie. Nieprzypadkowo najwięksi szachiści wywodzą się czasami z grona matematyków i muzyków. Jak chociażby Mark Tajmanow, wybitny pianista i szachista, Jean-Philippe Rameau, Siergiej Prokofiew, John Cage, czy moi przyjaciele Aldo Clementi i Egisto Macchi; szachy są krewnymi matematyki, jak twierdził Pitagoras, a także muzyki.

Zwłaszcza pewnego rodzaju muzyki, jak u Clementiego, gdzie pobrzmiewa swoista powtarzalność, numeryczność, układy… czyli elementy odgrywające kluczową rolę także i w szachach.

Obie te dziedziny uważam za niezwykle kreatywne; u ich podstaw leży swoisty tok graficzny i logiczny, który wiąże się jednocześnie z prawdopodobieństwem, nieprzewidywalnością.

Co cię szczególnie pasjonuje?

Niekiedy właśnie nieprzewidywalność. Ruch wykraczający poza rutynowe posunięcia jest trudny do przewidzenia. Michaił Tal, jeden z największych szachistów w historii, wygrał wiele partii dzięki posunięciom, które zbijały przeciwnika z tropu i nie pozostawiały mu czasu na przemyślenia. Bobby Fischer, mistrz nad mistrzami, chyba mój ulubiony, wymyślił wiele nieoczekiwanych i zaskakujących rozwiązań.

Ryzykowali, często kierując się w grze instynktem. Ja z kolei poszukuję obliczeniowej logiki.

No właśnie, muszę powiedzieć, że szachy są najwspanialszą grą dlatego, że nie są jedynie grą. Wszystko podlega dyskusji: zasady moralne, zasady życia, koncentracja i chęć pokonania przeciwnika bez rozlewu krwi, chęć wygranej, ale na zasadach fair play. Wygranej dzięki talentowi, a nie tylko łutowi szczęścia.

Kiedy bierzesz do ręki drewniane figurki przypominające posążki, przekazujesz im swoją energię. W szachach jest życie. I walka.

To brutalny sport, niczym boks, tyle że jednocześnie rycerski i wyrafinowany.

Muszę ci się przyznać, że kiedy pracowałem nad muzyką do ostatniego filmu Tarantina Nienawistna ósemka (2015) i czytając scenariusz, widziałem, jak niemal niezauważalnie narasta napięcie wśród bohaterów historii, myślałem właśnie o tym, co czuje szachista podczas gry.

Tyle że odwrotnie niż w filmie Tarantina w tym sporcie nie dochodzi do rozlewu krwi ani do zadawania fizycznego bólu. Nie oznacza to jednak emocjonalnego chłodu. Nad grą unosi się nieme, konwulsyjne napięcie. Niektórzy twierdzą wręcz, że szachy są niemą muzyką, a mnie gra przypomina komponowanie muzyki. Pamiętaj, że napisałem Hymn szachistów na olimpiadę szachową w Turynie w 2006 roku.

Z kim najczęściej grałeś spośród zaprzyjaźnionych reżyserów lub muzyków?

Zagrałem kilka partii z Terrence’em Malickiem i muszę przyznać, że byłem zdecydowanie lepszy. Gorzej mi szło z Egistem Macchim, ale prawdziwym wyzwaniem okazał się Aldo Clementi. Na dziesięć spotkań przynajmniej sześć skończyło się jego wygraną. Był zdecydowanie lepszy ode mnie. Pamiętam, jak opowiadał mi o rozgrywce z Johnem Cage’em! Mnie przy tym nie było, ale ich starcie naprawdę przeszło w muzycznym świecie do legendy.

Starcie logiki z chaosem. Jak ci się udaje nie wychodzić z szachowej wprawy?

Znam wielu zawodowych graczy i gdy tylko mogę, śledzę ich poczynania na turniejach i w rozgrywkach. Od wielu lat prenumeruję najważniejsze periodyki branżowe: „L’Italia scacchistica” i „Torre & Cavallo – Scacco!”. Zdarzyło mi się nawet opłacić prenumeratę dwa razy! Ale pomimo tej determinacji i pasji coraz rzadziej gram w szachy. Ostatnimi czasy wyzywam na pojedynek Mefistofelesa, szachowy automat.

Demoniczny automat…

Możesz to spokojnie powiedzieć; prawie zawsze przegrywam. Udało mi się wygrać zaledwie kilkanaście razy, czasem jakiś pat i remis, jak powiedzieliby w żargonie szachiści, ale najczęściej wygrywa Mefisto.

Dawniej było inaczej. Kiedy moje dzieci mieszkały jeszcze w Rzymie, często z nimi grałem. Przez lata starałem się je zarazić moją pasją i z czasem Andrea wręcz mnie przeskoczył.

To prawda, że wyzwałeś na pojedynek wielkiego mistrza Borisa Spasskiego?

Tak. Kilkanaście lat temu w Turynie. Myślę, że wtedy osiągnąłem szczyt swojej szachowej kariery.

Wygrałeś?

Nie, zakończyliśmy remisem. To była wspaniała rozgrywka, jak twierdzili wszyscy obecni. Za naszymi plecami siedziała publiczność, a my dwaj graliśmy. Po zakończeniu przyznał się, że potraktował mnie ulgowo. To było ewidentne, w przeciwnym razie partia miałaby inny finał, ale i tak rozpierała mnie duma. Do tej pory przechowuję na szachownicy w moim gabinecie rozpiskę całej rozgrywki.

Otworzył grę groźnym i trudnym dla mnie posunięciem, czyli gambitem królewskim. Dzięki temu wyszedł do przodu, ale w piątym posunięciu zdecydowałem się na rozwiązanie Bobby’ego Fischera – który był historycznym przeciwnikiem Spasskiego – i wyrównałem. W tym momencie byliśmy zmuszeni powtórzyć trzy razy te same posunięcia i to wystarczyło, by ogłosić remis. Próbowałem później z pomocą Alvisego Zichichiego inaczej poprowadzić końcówkę partii, ale bez powodzenia. Tamtego dnia miałem za duży mętlik w głowie, straciłem ostatnich sześć, siedem posunięć. Szkoda.

Miałeś swoje ulubione strategie?

Przez pewien czas grałem „błyskawicznie”, prowadząc grę opartą na szybkim tempie posunięć. Osiągnąłem niezłe rezultaty, ale potem zacząłem przegrywać. Stawałem w szranki z takimi sławami jak Kasparow i Karpow, z którym przegrałem do szczętu, z Judit Polgár – wówczas w ciąży – i z Péterem Lékó w Budapeszcie. To były dla mnie niezapomniane chwile. Lékó uprzejmie zgodził się zagrać raz jeszcze po tym, jak popełniłem banalny błąd na otwarciu. I tak przegrałem, ale przynajmniej zachowałem resztki honoru.

Ostatnimi czasy doszedłem do wniosku, że istnieje czysto szachowa inteligencja, która ujawnia się podczas gry, ale nie ma nic wspólnego ze zdolnościami czy sposobem myślenia w życiu codziennym.

Inteligencja branżowa…

Tak. Wiele razy spotykałem osoby, z którymi rozmowa zupełnie się nie kleiła, a które okazywały się potem wybitnymi umysłami szachowymi. Odkryłem na przykład, że Spasski to niezwykle spokojny i łagodny człowiek, który podczas gry okazuje krwiożerczą determinację. .

Jak zaczęła się twoja miłość do szachów?

Przypadkowo. Jako młody chłopak trafiłem któregoś dnia na podręcznik do gry, zacząłem go przeglądać i w końcu kupiłem. Przez dłuższy czas tylko zgłębiałem zasady, aż w końcu zacząłem grać z Maricchiolem, Pusaterim i Cornacchionem, przyjaciółmi z kamienicy przy via delle Fratte di Trastevere, w której mieszkałem z rodzicami. Doszło nawet do tego, że zorganizowaliśmy turniej drużynowy. Tyle że zacząłem zaniedbywać lekcje muzyki i kiedy mój ojciec się zorientował, kazał mi natychmiast przestać. Więc przestałem. Nie grałem przez dłuższy czas. Wróciłem do szachów około 1955 roku, kiedy miałem już dwadzieścia siedem, a może dwadzieścia osiem lat i nie było to takie proste. Zapisałem się na turniej w Rzymie, na Zatybrzu. Należy pamiętać, że przez te wszystkie lata nie praktykowałem gry. Pamiętam do dziś, że mój przeciwnik, z dzielnicy San Giovanni, zastosował „obronę sycylijską”. Popełniłem karygodne błędy i przegrałem z kretesem, ale przynajmniej zrozumiałem, że chcę wrócić do nauki szachów.

Wziął mnie pod swe skrzydła sam Tatai, dwunastokrotny zdobywca mistrzostwa Włoch, który pechowo nie został arcymistrzem przez głupie pół punktu podczas turnieju w Wenecji wiele lat wcześniej. Kontynuowałem naukę z Alvisem Zichichim, a potem z Ianniellem, „kandydatem na mistrza”, który uczył już całą naszą rodzinę. I to on przygotował mnie do udziału w turnieju promocyjnym, w którym udało mi się dotrzeć do drugiej kategorii krajowej. Zdobyłem prawie 1700 elo. Niezły wynik, choć międzynarodowi mistrzowie oscylują wokół 2800 punktów. Na przykład Garri Kasparow doszedł do poziomu 2851 punktów.

Czyli nie żartowałeś… Kilka lat temu oświadczyłeś, że jesteś gotów zamienić Oscara za całokształt twórczości na tytuł szachowego mistrza międzynarodowego. Teraz byłoby ci łatwiej składać podobne deklaracje, bo zamiast jednej masz już dwie statuetki. . W każdym razie te słowa zrobiły na mnie duże wrażenie. .

Gdybym nie został kompozytorem, chciałbym być szachistą. Ale takim na wysokim poziomie, aspirującym do tytułu arcymistrza. Wtedy faktycznie opłacałoby się zostawić muzykę i komponowanie. Ale to nie było możliwe. Tak jak i nie miałem możliwości zrealizowania swej dziecięcej ambicji i nie zostałem lekarzem.

Jeśli chodzi o medycynę, to nawet nie próbowałem podążać tą drogą. Szachom poświęciłem wiele czasu, choć zacząłem naukę za późno i zarzuciłem ją na zbyt długo. Byłem już nastawiony na to, że zostanę muzykiem…

Żałujesz tego?

Cieszę się, że udało mi się spełnić na polu muzycznym, ale nie przestaję się zastanawiać, co by się stało, gdybym został szachistą albo lekarzem. Czy zdołałbym osiągnąć takie same sukcesy jak w muzyce? Niekiedy myślę, że tak. Wierzę, że dołożyłbym starań i że to by mi się udało. Bo wytrwale dążę do celu i jestem w stanie kochać to, co robię. Może to nie byłby „mój” zawód, lecz z pewnością oddawałbym mu się z wielką pasją. Czasem takie myślenie może prowadzić do wątpliwości, czy nie dokonałem wyboru lekkomyślnie.

Kiedy zrozumiałeś, że chcesz zostać kompozytorem? Czy to powołanie?

Muszę się przyznać, że nie. To był stopniowy proces. Jak już ci mówiłem, w młodości miałem dwie ambicje: najpierw chciałem zostać lekarzem, a potem szachistą. W każdej z tych dziedzin chciałem być wybitny. Ale mój ojciec Mario, zawodowy trębacz1, inaczej na to patrzył. Pewnego dnia wsadził mi trąbkę do ręki i powiedział:

– Dzięki niej mogłem was wychować i utrzymać naszą rodzinę. Teraz kolej na ciebie.

Zapisał mnie do konserwatorium do klasy trąbki i dopiero po kilku latach zacząłem się uczyć komponowania. To nauczyciele polecili mi ów wybór i faktycznie kurs harmonii ukończyłem z najwyższymi notami. Dlatego nazwałbym to bardziej dostosowaniem się do wymogu sytuacji, na którą nie miałem wpływu, niż powołaniem. Miłość do pracy oraz pasja przyszły z czasem i stopniowo, wraz z czynionymi postępami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: