- W empik go
Monologi i deklamacye. 2, (Z raptularza Zagłoby) - ebook
Monologi i deklamacye. 2, (Z raptularza Zagłoby) - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 193 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wdzięczne rytmy… 5
Wyprawa na sejmik… 7
Nagrobki dla przyjaciół Imć Pana Zagłoby… 11
Nagrobek dla mnie, Zagłoby… 12
O fałszywości rodu niewieściego… 13
Utyskiwania Szmula nad zgubą stanu szlacheckiego… 16
Historya o mądrym gachu i oporney dziewce… 17
Epilogus albo zakończenie… 20
Jak się emancypantka w zwykłą pannę zamieniła. 30
Jako młodzianek pewien sportem chciał się podwice zalecać… 33
Powieść o niecierpliwym krawcu i wypłacalnym dłużniku… 41
Teatr Amatorski Nr 74.
Or-Ot.WDZIĘCZNE RYTMY WIELMOŻNEGO ONUFERA ZAGŁOBY.
Nad wodę człekowi milsze jest wino,
Nad wszystkie podwiki milszaś, dziewczyno!
Nad zacną gorzałtkę nad piwo grzane,
Przekładam ja ciebie skarby kochane!
Gdy spadną na ziemię ciemności zdroje
Przybywaj ty do mnie, klejnoty moje!
A tuszę, że okrom rączki twej białej,
Nie będą mi wzbronne inne specyały.
Nie byłem do podwik nigdy ciekawy,
Ważniejsze na głowie miewając sprawy,
Oręża-m od młodu nie puszczał z pięści –
Na starość mi za to fortuna szczęści.
Żem mydłek jakowyś – nie myśl, klejnocie! –
Kto srogich postrzałów otrzymał krocie?
Kto Patriae na chwałę dał mienie, zdrowie?
Ja mówić nie moge… Roch niechaj powie.
Z wrodzonej modestyi nie gadam wiele,
Ot! widzisz waćpanna tę dziurę w czele?
Dostałem ją ongi w sposób zdradziecki –
Ratując kraj miły z opresyi szwedzkiej.
Przybywaj corychlej, moje śliczności!
Bo całkiem uwiędnę z owej miłości;
Na lirze ze srogiej brząkam tęsknoty,
A serce mi jęczy, jak w marcu koty…
Przybywaj waćpanna! Nie bądź okrutną!
Nie będzie ci ze mną gorzko ni smutno,
Nie będziesz samotna, niech Bóg zachowa!
Poczekaj rok ino… moja w tem głowa!…
Miłosnych ja przygód miewałem wiele,
Ot, widzisz waćpanna tę dziurę w czele?
Dostałem ją ongi w sposób zdradziecki,
Uchodząc z haremu w ziemi tureckiej!WYPRAWA NA SEJMIK MONOLOG IMĆ PANA ZAGŁOBY.
Niech to jasny piorun trzaśnie! Niech to porwą wszyscy dyabli! Cały miesiąc tknąć nie mogę ani wina, ani szabli; grzbiet haniebnie potłuczony, wąs przecięty, gęba krwawa, kością w gardle mi stanęła sejmikowa ta wyprawa!!
Dowiedziałem się od Prota, – Panie Boże daj mu zdrowie! – że w połowie listopada ma być sejmik w Pacanowie. Jakże tutaj nie pojechać szlachcicowi herbowemu; trzeba wypić, ucha trzeba przyciąć temu i owemu.
Zacznę tedy rzecz ab ovo – i historyę powiem całą, nie zełgawszy ani krzynki będę wszystko prawił śmiało. Niechaj przyszłe pokolenia stąd naukę przednią mają: jak to szlachtę, na sejmiku, dziwne trafy spotykają. Jeszcze słonko nie wyjrzało z poza czarnych chmur obsłonek, jeszcze ledwie szarzał zwolna rozespany srodze dzionek, gdym się zerwał z swej pościeli, jako rycerz znamienity, (a łyknąłem na dzień dobry zacny kielich akwawity!) Osiodłałem swą kobyłę… Wiecie? z gwiazdką! tę srokatą! Przyodziałem grzeszne cielsko do podróży skromną szatą, a przy siodle przytroczyłem mantelzaczek wiktuałów; z tyłu za mną zaś pacholik wiózł na wózku pięć antałów. W jednym wino: hungaricum, lecz Poloniae educatum, w drugim piwo w mym browarze tej wiosenki świeżo natum; w trzecim sławny miód kowieński, czwarty pełny maliniaku, zaś gorzałka była w piątym – przedziwnego iście smaku!
Tedy żonę pożegnawszy i dziateczki miłe item, ostrogami w bok kobyłę bodę ostro jak dzirytem. Lecz tu omen się przytrafił, bo potknęła się srokata, a przezacny jej właściciel w grząskie błoto na łeb zlata. Ledwo, żem się wygramolił z tej przeklętej, brudnej mazi, aż tu znowu zamiast z prawej z lewej szlachcic na koń włazi… Tfu! do biesa! Czy to urok? Czy mi bieda dziś sądzona? – Miałem prospekt nieciekawy, siadłszy gębą do ogona!
Jakoś tam się poradziło, jużci siedzę jak należy; ja coś dumam o sejmiku, a kobyłka truchtem bieży. Łeb mi począł chwiać się nieco, pochyliłem tedy głowy, a w tem znów się stał przypadek, taki to już los morowy! Słyszę jakiś brzęk, coś tłucze pochylone moje łbisko, w coś uderzam moim nosem i twarz drugą widzę blizko! Ktoś mnie łapie, ściąga z konia, a wymyśla, aż nie miło. Gwałtu! rety! co się dzieje? Co to ze mną się zrobiło?
Casus tedy był takowy: pan kasztelan gnał w karocy, a ja w szybę łbem schylonym uderzyłem z całej mocy, potem nosem w nos palnąłem koronnego dostojnika, rozkrwawiwszy go tak szpetnie, że kasztelan z bólu fika. Więc się srogie larum czyni za obrazę cnej osoby, (toć ja takżem potłuczony i skrwawiony – do choroby!) Niosą dywan pacholiki, mnie zaś kładą na dywanie, potem krzepkie dwa hajduki zamaszyste sypią lanie…
Ledwo wstałem z dywanika po tej smętnej operacyi, aż tu sługa kasztelana prosi grzecznie do kolacyi.
– "Słuszną karę, mościpanie, odebrałeś! – magnat powie, – lecz ci teraz pierwsze miejsce ustępuję, jak gościowi".
Siadłem tedy po za stołem i używam co się zmieści; wychyliłem do północka cnych kielichów ze czterdzieści; zamroczyło mi się w ślepiach i podobno spadłem z ławy… Rano budzę się na dworze, patrzę: co to? dyable sprawy! Nagim cały, jak mnie właśnie pani matka porodziła: ni kontusza, ni żupana (a materya przednia była!) Ba! ni butów, hajdawerów i koszuli nawet niema, jeno szabla się na rapciach u gołego boku trzyma…
W okół stoi kupa chamów i śmiech słyszę onej zgrai: ten za brodę mnie ułapia, inny się znów do łba czai. Ten mnie skubnie, ów mnie muśnie, trzeci drapnie jak drapaka… Obruszyła się krew we mnie na kompromitacyą taką! Jak się zerwę, jak pochwycę mą szabelką, damascenkę, jak jednego wytnę w mordę, tego w szyję, tego w rękę, jak ich zacznę bigosować, – tak się gwałt uczynił srogi, i zuchwałe owo chłopstwo z placu boju dalej w nogi!…
Co tu robić? – myślę sobie, gdym samotnie został ino, – trzeba okryć grzeszne ciało choćby jaką koszuliną. Wprawdziem gładki i foremny, lecz tak chodzić nie wypada!
Gdy tak dumam, aż tu z tyłu nowa kupa na mnie wpada.
– "Tuś, opryszku! rozbójniku! Tuś bezecny bezwstydniku! Nim nadejdzie sąd z miasteczka – trzeba zamknąć go w chlewiku"…