Monteperdido - ebook
Monteperdido - ebook
Zapierający dech w piersiach thriller rozgrywający się pod groźnymi szczytami Pirenejów
Jesteście pewni, że chcecie poznać całą prawdę o tym, co wydarzyło się w Monteperdido?
Ana i Lucía, sąsiadki i przyjaciółki z małej wioski w Pirenejach, wychodzą ze szkoły i kierują się do swoich domów. Nigdy jednak nie docierają do celu. Całe miasteczko pogrąża się w żałobie.
Pięć lat później wśród szczątków rozbitego samochodu w pobliskim wąwozie służby odnajdują ciało mężczyzny i nastolatkę, ciężko ranną i zdezorientowaną. Okazuje się, że to Ana.
Śledztwo zostaje wznowione. Kim jest kierowca? Czy to on porwał dziewczęta? Czy Lucía nadal żyje? Odpowiedzi na te pytania kryją straszne informacje, z którymi wielu mieszkańców Monteperdido zmaga się od dawna.
Inspektor Sara Campos i jej szef Santiago Bain zmuszeni są do współpracy z lokalną policją. W przeszłości popełniono fatalne błędy w śledztwie i jedno jest pewne – to nie może się powtórzyć. Nieustępliwa i zdeterminowana Sara zrobi wszystko, żeby rozwiązać sprawę, ale Monteperdido ma swoje własne zasady…
Serial na podstawie powieści Monteperdido wyprodukowała hiszpańska telewizja RTVE – La Caza Monteperdido. To świetna i klimatyczna alternatywa dla skandynawskich thrillerów.
Agustín Martínez – hiszpański pisarz i scenarzysta. Studiował projektowanie obrazu i dźwięku w Madrycie, zajmował się też reklamą, następnie oddał się pisaniu scenariuszy do filmów krótkometrażowych, słuchowisk radiowych i seriali telewizyjnych.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07167-0 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trzynasty lipca. Joaquín Castán napisał na tablicy wiszącej na płocie: 1746 DNI BEZ LUCÍI.
Po wejściu do domu zobaczył syna śpiącego na kanapie. Włączony telewizor z wyciszonym dźwiękiem. Woń alkoholu. Podszedł i lekko nim potrząsnął. Quim otworzył zaczerwienione oczy.
– Nie wiesz, co się stało? – zapytał Joaquín. Quim miał zdrętwiały język, nie był w stanie wymówić ani słowa. Ojciec zresztą i tak nie dał mu czasu na wymyślenie wymówki. – Cuchniesz alkoholem.
– Co się niby stało? Otwórz okno, skoro ci przeszkadza – odpowiedział chłopak i znów zwalił się na kanapę.
– Znaleźli Anę. Jest w szpitalu w Barbastro, ale nie ma śladu po twojej siostrze, jeśli w ogóle cię to obchodzi.
Joaquín nie dodał już nic więcej. Wyszedł po schodach do sypialni, nie czekając na reakcję syna. Postanowił, że weźmie prysznic, a potem wróci do szpitala.
Przed wyjściem z hostelu Sara wzięła głęboki oddech. Przez okno dostrzegła terenówkę, Víctor czekał za kierownicą. Podeszła do auta ze wzrokiem wbitym w ziemię. Otworzyła drzwi i rzuciła „cześć”. Odpowiedział, ale nawet na nią nie spojrzał. Kiedy usiadła, przekręcił kluczyk i włączył silnik. „Powiedz coś, szybko”, pomyślała.
– Co z twoim psem? – zapytała, zapinając pas.
– Żyje – odparł gwardzista. Sprawdził w lusterku, czy droga jest wolna, i wyjechał na szosę.
Sara chciała mu wyznać, że całą noc nie mogła zasnąć. Że nienawidzi siebie za tę pomyłkę. Wystraszyła się, nie miała czasu sprawdzić, co ją zaatakowało, było późno i ciemno... Ale kiedy już uporządkowała w głowie wszystkie usprawiedliwienia, natychmiast runęły niczym domek z kart. Co były warte? Pocisk wyleciał z jej pistoletu, nie mogła go już wepchnąć z powrotem. Takie rozdzieranie szat po fakcie wydało jej się nagle niezwykle egoistyczne. Wszystkie argumenty, które nocą przywoływała w myślach, były bezużyteczne. Pomyślała o rodzinach ofiar słuchających zeznań gwałcicieli, morderców i porywaczy. Traumatyczne dzieciństwo, niemożność zapanowania nad popędami, skrucha z powodu wyrządzonych krzywd. Wiedziała, że tego rodzaju schematyczne przemowy jedynie podsycają nienawiść tych, którym zadano ból. Każdy argument jest usprawiedliwieniem, a usprawiedliwienia to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje ten, kto stracił ukochaną istotę. Nic nie uzasadnia zadawania cierpienia. Przyjęcie przeprosin oznacza pogodzenie się z tym, że nie ma winnych. Jakby morderca zrównywał swoje nieszczęście z nieszczęściem ofiary.
– Ta szosa biegnie przez miasteczko. Kilka kilometrów wyżej znajduje się skręt na Posets. Posets jest mniejsze niż Monteperdido, ma około trzystu mieszkańców, większość żyje z wynajmu miejsc namiotowych i z turystyki – powiedział Víctor tonem przewodnika. Widząc zdumienie Sary, wyjaśnił: – Będziesz tu pracować. Powinnaś poznać okolicę.
– Tak, jasne... mów dalej – odparła zmieszana.
„Mam nadzieję, że kiedyś przestaniesz mnie nienawidzić”, pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. Słuchała, jak sierżant beznamiętnie opowiada o Monteperdido. Na wschód góra Ármos, ta, którą widziała z pokoju w hostelu, i Kregüeña – za nią kryło się Posets. Obie zostały z tyłu, kiedy zjeżdżali drogą przecinającą miasteczko, przy której skupiła się większość sklepów i hoteli. Labirynt wąskich uliczek ciągnął się na północ. Choć dolina była dość duża, domy stały niemal jeden przy drugim, jakby chciały się schować za ścianą sąsiada albo szukały ochrony przed jakimś zewnętrznym zagrożeniem. Nad łupkowymi dachami wznosił się szczyt Monte Perdido, a na południu – masyw Przeklętych Gór. Równolegle do drogi płynęła zasobna w wody Ésera; w miasteczku zawieszono nad nią trzy mosty. Szosa schodziła w stronę Barbastro, żeby opuścić dolinę, trzeba było pokonać przełęcz Fall, którą przejeżdżali dzień wcześniej. Sara zauważyła, że Víctor nie opowiada o mieszkańcach ani ich zwyczajach, tylko o tych bryłach kamieni i lodu, u których podnóża wyrosło Monteperdido i które wyznaczały jego granice niczym chorągwie na polu bitwy. Góry były jedyną ważną rzeczą w tym miejscu. Jedyną, która przetrwa, kiedy nie zostanie już nic więcej.
Terenówka przemknęła przez tunel. Zapadło milczenie. Co jeszcze mogli sobie powiedzieć? Sara poczuła, że wilgotnieją jej oczy. Wycie postrzelonego psa odbijało się w jej głowie niecichnącym echem.
– Mogę włączyć radio? – wybąkała, wciskając guzik.
Víctor zauważył, że odwraca się do niego plecami i wygląda przez okno, udając, że słucha płynącej z radia muzyki. Próbowała zapanować nad przyspieszonym oddechem. Domyślił się, że stara się powstrzymać łzy. Był jej wdzięczny za to, że ukrywa ból. Że nie szuka u niego pocieszenia. Nie było go na nie stać.
Sześćdziesiąt kilometrów na południe od Monteperdido służby ratownicze przystąpiły do akcji wydobycia wraku samochodu. Z przepaści miał go wyciągnąć ustawiony na zboczu dźwig. W operacji brali udział także funkcjonariusze Górskiego Pogotowia Ratunkowego. Víctor przedstawił Sarze Sanmartína, kaprala dowodzącego jednostką GPR-u w Monteperdido, który w kilku zdaniach opisał im sytuację. Sypał fachowymi terminami – grań, turnia, zapadlisko – jakby rozmieszczał wokół siebie miny. Jego nieskazitelny mundur i ostrzyżone na jeża włosy skojarzyły się Sarze z typowym amerykańskim żołnierzem z filmów, aroganckim i śmiesznym. Postanowiła jednak zignorować prowokację i udać, że zna znaczenie wszystkich tych słów. W tym momencie interesowało ją tylko to, co kryje leżący na dnie przepaści pojazd. Miała świadomość, że wydostanie wraku może zająć kilka dni. Wcześniej będzie mogła obejrzeć zwłoki kierowcy, które już ułożono na noszach. Za chwilę mieli je wciągnąć do helikoptera. Postanowiła dokonać wstępnych oględzin, zanim przekażą ciało do zakładu medycyny sądowej w celu dokonania autopsji. Przechadzała się zdenerwowana po drodze, z której spadł samochód. Technicy zabezpieczali ślady opon, częściowo już zatarte. Spojrzała w dół przepaści. Miała ochotę tam zejść i obejrzeć wrak, ale musiała zidentyfikować zwłoki mężczyzny, który podróżował z Aną. Podskoczyła na dźwięk komórki. Dzwonił Santiago.
– Ana dostała drgawek. Właśnie wiozą ją na salę operacyjną – powiedział.
Ściany się ruszały, chybotały jak papier smagany wiatrem. Raquel próbowała oddychać, starała się wypełnić płuca powietrzem. Nie była w stanie skupić wzroku na wirujących wokół twarzach pielęgniarek, korytarzach, trzaskających drzwiach, szpitalnych łóżkach. Spadała w przepaść tak szybko, że widziała jedynie karuzelę rozmazanych plam. Spadała z taką prędkością, że czekała już tylko, aż uderzy o jej dno. Zdołała uwolnić całą skumulowaną panikę w krzyku, który wydała z siebie na chwilę przed tym, jak osunęła się zemdlona w ramiona ochroniarza.
– Trzeba ją stąd zabrać – powiedział pracownik szpitala.
Pielęgniarka przyniosła środki uspokajające. W korytarzu pojawił się Ismael, zobaczył stłoczonych ludzi. Najpierw dostrzegł rozłożone ręce, dłonie dotykające podłogi. Kiedy tłum się rozstąpił, jego oczom ukazała się Raquel. Leżała nieprzytomna, z zamkniętymi powiekami i twarzą wykrzywioną bólem, jakby omdlenie nie wystarczyło, by rozluźnić mięśnie. Ochroniarz pomógł położyć ją na łóżku. Ismael chciałby móc ją przytulić. Chciałby móc przedstawić się jako jej partner.
Álvaro Montrell wyglądał przez okno na pustkowie rozciągające się wokół szpitala. W oddali majaczyły szkielety domów, których nigdy nie skończono budować. „Pięć lat czekałem na ten dzień po to, żeby teraz moja córka umarła”. Myśl była tak okrutna, że poczuł się winny.
– Co się stało? – Gaizka wysiadł z windy i szedł w jego stronę, torując sobie drogę wśród kursujących korytarzem lekarzy. Álvaro odwrócił głowę na dźwięk jego głosu.
– Operują Anę – odparł.
– To coś poważnego?
Álvaro nie potrafił odpowiedzieć. Znów popatrzył przez okno. Na parkingu stało sporo aut z Monteperdido. Zobaczył samochód Joaquína. Pewnie przyjechali też Rafael i Marcial Nerín. Nie widział twarzy, byli za daleko, ale rozpoznał ich po sylwetkach: grupka niezdecydowanych osób, wahających się, czy wejść do szpitala. Przypominali gości zaproszonych na ślub, których poinformowano, że panna młoda uciekła.
Korony drzew kołysały się, kiedy helikopter lądował na równinie w pobliżu przepaści. Sara szła w jego stronę pochylona, by uniknąć prądu powietrza wprawionego w ruch przez śmigło. Jeden z ratowników zeskoczył na ziemię i podał jej torbę. Huk był taki, że musieli krzyczeć.
– To wszystko, co znaleźli w samochodzie – powiedział, przekrzykując ogłuszający hałas.
– A zwłoki? Chcę je zobaczyć.
Podeszła do tylnych drzwi. Skinęła na funkcjonariusza siedzącego przy noszach, żeby rozsunął pokrowiec.
Jej oczom ukazała się twarz obcego człowieka. Mężczyzna około pięćdziesiątki z głęboką raną na czole, otoczoną zaschniętą krwią. Jego skóra nabrała już żółtawej barwy, rysy były zniekształcone przez upływ czasu i pozycję, w której spędził ostatnie godziny, zawieszony głową w dół. Obrzękła, zdeformowana twarz. Miał tak spuchnięte oczy, że nie mieściły się pod powiekami. Sara rozsunęła suwak do końca. Nie był otyły. Wzrost średni, może trochę niższy. Sztruksowe spodnie koloru khaki i niebieska koszula w kratkę poplamiona krwią. Jego własną krwią.
– A buty? – zapytała na widok bosych stóp.
– W środku – powiedział funkcjonariusz, wskazując torbę, którą trzymała w ręku. – Spadły mu.
Ostatni raz rzuciła okiem na zwłoki. Mężczyzna był opalony, zdradzał to inny odcień skóry na ramieniu, pod krótkim rękawem koszuli. Golił się niedługo przed śmiercią. Jego ubrania wyglądały na nowe, a przynajmniej rzadko były prane. Sara nie chciała jeszcze przypisywać żadnego znaczenia tym szczegółom, nie przed autopsją.
– Kieszenie? – zapytała.
– Puste! – krzyknął funkcjonariusz.
Wskazała gestem, że mogą zamknąć worek. Odeszła od helikoptera, który ponownie wzbił się w powietrze. Z ziemi podniósł się kurz. Sara przyspieszyła, mrużąc oczy, by ochronić je przed wirującym piaskiem. Kilka metrów dalej stała terenówka Víctora.
Położyła torbę na masce i zajrzała do środka.
– Ktoś rozpoznał zwłoki? – zapytał Víctor.
Pokręciła głową i włożyła rękawiczki, by obejrzeć to, co znaleziono we wraku.
– O samochodzie też nie da się za dużo powiedzieć. Brak tablicy rejestracyjnej, popularny model... Spisali numer podwozia, może nam się poszczęści – poinformował Víctor.
Najpierw wyjęła buty: brązowe mokasyny, rozmiar czterdzieści jeden. Mała stopa. W torbie nie było skarpetek, nieboszczyk nie miał ich też na sobie. Stara mapa drogowa i pusta butelka po wodzie. Lokalna gazeta sprzed tygodnia; na pierwszej stronie artykuł o perspektywach ruchu turystycznego na letni sezon, obłożenie hoteli miało sięgnąć dziewięćdziesięciu procent. Sukces. Każda rzecz, którą wykładała na maskę, utwierdzała ją w przekonaniu, że kierowca zadbał, by w aucie nie znalazło się nic osobistego. Żadnych dokumentów samochodu, ubezpieczenia, rachunków. Nie miał nawet komórki.
– Musi tu coś być – mruknęła, nie kryjąc rozczarowania.
Víctor oglądał każdą rzecz, którą wyjmowała. Torba była już pusta. Maskę pokrywał zbiór bezużytecznych dowodów.
– A to co? – zapytał, sięgając po zgnieciony paragon. Wyjął go spomiędzy stron gazety.
– Stacja paliw La Cruz – przeczytała Sara.
– To ta przy wyjeździe z Barbastro – powiedział Víctor.
Sara ostrożnie rozłożyła paragon: trzydzieści euro za benzynę, płatne kartą. Numer, który pozwoli zidentyfikować zwłoki.
Santiago Baín usiadł na krześle w gabinecie. Lekarz zamknął drzwi.
– Czego możemy się spodziewać?
– Trudno cokolwiek wyrokować. Obrzęk nie jest duży, ale żeby uniknąć ryzyka, przeprowadzimy kraniektomię dekompresyjną. Ciśnienie tętnicze rosło i...
– Jaka będzie, kiedy się obudzi? – przerwał mu Santiago. Musiał być pragmatyczny. Może nie warto już było siedzieć w szpitalu i czekać na zeznania Any.
– Wszystko zależy od przebiegu operacji.
– Utrata pamięci?
– Niewykluczone. Poza innymi zaburzeniami.
Santiago pokiwał głową. Zanim wstał, przez chwilę zbierał siły. Zamykała się jego główna linia śledztwa – Ana. Odpowiedzi, których szukał, pozostaną uwięzione w labiryncie jej mózgu. Tymczasem gdzieś tam czekała Lucía. Policja była przekonana, że druga dziewczyna żyje. Porywacz zginął w wypadku samochodowym. Kto z nią teraz jest? Kto ją poi i karmi, czy w ogóle ktoś to robi?
Przed oczami stanął mu obraz uwięzionej dziewczyny: umierała z pragnienia i głodu, podczas gdy policja kontynuowała poszukiwania. Wstał i spróbował odegnać ten czarny scenariusz.
– Dziękuję – powiedział lekarzowi. – Oby nie musiał pan żałować, że nie pozwolił mi porozmawiać z Aną, kiedy o to prosiłem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------