Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Morderca szuka drogi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2021
Ebook
24,99 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Morderca szuka drogi - ebook

Do słynnej moskiewskiej galerii Tretiakowskiej przybywa zdolny malarz, który pracuje nad kopiami obrazów Chagalla. Po ukończeniu dzieła malarz znika, a wiszące w ramach obrazy okazują się falsyfikatami. Niedługo później odnalezione zostaje ciało mistrza pędzla. Rosyjska milicja rusza w pościg za zabójcą malarza. W trakcie śledztwa inspektor Karsawin przemierzy kraje bloku wschodniego (Rosję, Polskę, Czechosłowację, Węgry) i nie pozostanie obojętny wobec uroku panny Zosi.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-280-4970-9
Rozmiar pliku: 307 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. MĘŻCZYZNA ZE SZTALUGAMI

Zza rzeki Moskwy słychać właśnie było bijące Kuranty Kremlowskie. Dziewięć głębokich uderzeń. Tych innych – o wyższych tonach, wybijających kwadranse, zegar nie wybił. A więc punkt dziewiąta. Pogoda panowała prześliczna. Taka, jaka bywa w Moskwie tylko w połowie maja. Niebo bez chmurki, a słońce jeszcze nie takie palące jak w czerwcu czy lipcu.

Ale mężczyzna idący Kadaszewskim Wybrzeżem nie spoglądał na rzekę ani też nie podziwiał przepięknej panoramy Kremla z jego rudoczerwonymi murami, rubinowymi gwiazdami świecącymi na wierzchołkach baszt i błyszczącymi w słońcu złotymi kopułami cerkwi. Szedł szybkim krokiem, a pod pachą niósł dużą tekturową teczkę i sztalugi.

Co może robić w tym zakątku miasta malarz, jeśli nie maluje Kremla i mostów na rzece Moskwie?

Na pewno podąża w stronę Ławruszyńskiego Zaułku, gdzie pod numerem dziesiątym w niskim, ale szerokim domu, zbudowanym na wzór dawnych bojarskich dworów, mieści się jedno z najsławniejszych muzeów świata – Tretiakowska Galeria z jej bezcennymi zbiorami malarstwa i rzeźby rosyjskiej oraz radzieckiej.

Galeria otwiera swoje podwoje o godzinie dziesiątej rano, ale jej liczni pracownicy – a pracuje się tutaj na dwie zmiany, bo muzeum jest otwarte aż do wieczora – rozpoczynają dzień roboczy dwie godziny wcześniej. Tak że malarzy kopiujących obrazy i historyków sztuki wpuszcza się przed otwarciem. Naturalnie za specjalnym pozwoleniem wydanym przez dyrekcję muzeum. Natomiast publiczność tak licznie zwiedzająca galerię już na dobrą godzinę przed dziesiątą ustawia się w długi ogonek przed kasami umieszczonymi w małym domku przed wejściem na dziedziniec.

Człowiek ze sztalugami skręcił w Ławruszyński Zaułek i pewnym krokiem szedł do portierni. Siedzący tu portier nie zdziwił się na widok malarza, jedynie zapytał:

– Wasza przepustka?

– Jaki jest numer Mikołaja Pawłowicza? – malarz odpowiedział pytaniem.

Nie musiał wyjaśniać, o jakiego Mikołaja Pawłowicza chodzi. Dla wszystkich pracowników Galerii Trietiakowskiej był jeden Mikołaj Pawłowicz. Dyrektor muzeum Mikołaj Pawłowicz Bojanow.

– Osiemdziesiąt siedem, czterdzieści trzy – odpowiedział portier i podsunął interesantowi telefon stojący na biurku. Mężczyzna ze sztalugami nakręcił numer.

– Witajcie, towarzyszu Mikołaju Pawłowiczu, mówi Wołkow Iwan Aleksandrowicz.

– Cieszę się, że mnie pamiętasz. Ile to lat nie widzieliśmy się? Co najmniej piętnaście. Ale teraz przyjechałem z Mińska na dłużej. Chcę zrobić parę kopii z obrazów Chagalla. Tak, tak, zaraz do ciebie przyjdę. Tylko powiedz, proszę, portierowi, żeby mnie wpuścił, a także miłej towarzyszce z sali Chagalla, aby mi nie robiła trudności.

– Nie, nie. Wolę, żebyś sam powtórzył to portierowi – to mówiąc, malarz podsunął słuchawkę siedzącemu za stołem pracownikowi galerii.

– Słucham was, towarzyszu dyrektorze... Słucham... – portier położył słuchawkę i poinformował: – Dyrektor rozłączył się.

– On zawsze był taki prędki – roześmiał się Wołkow. – No nic, pójdę do niego i poproszę, aby jednak zechciał do was zatelefonować. Będę tu przychodził codziennie, nie będziemy przecież tracić czasu na te wszystkie formalności.

Malarz zabrał sztalugi i bez sprzeciwu portiera skierował się do drzwi prowadzących na dziedziniec muzeum. Portier widział jeszcze, jak ten człowiek wszedł do obszernego holu i skręcił w lewo, tam, gdzie znajdował się gabinet dyrektora muzeum.

Wołkow rzeczywiście dotrzymał słowa. W parę minut później w portierce rozległ się sygnał telefonu. Mikołaj Pawłowicz Bojanow polecał dyżurnemu zawsze wpuszczać do galerii starego swego przyjaciela Iwana Aleksandrowicza Wołkowa. Niech portier zanotuje sobie to nazwisko i przekaże tę informację także kolegom.

Zaraz potem w pustej o tej porze sali z wielką kolekcją obrazów, akwarel i szkiców Marca Chagalla, którą ten malarz podarował przed dwoma laty Krajowi Rad, także odezwał się dzwonek. Gdy dyżurna Natalia Iwanowna Markowa podnosiła słuchawkę, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu i nawet pewnemu zaniepokojeniu usłyszała, że rozmawia z najwyższym zwierzchnikiem. Dyrektor zapowiedział, że malarz Wołkow za jego zezwoleniem będzie kopiował niektóre akwarela Chagalla i należy artyście jak najbardziej ułatwić pracę. Wolno mu zdejmować obrazy ze ściany, dokonywać dokładnych pomiarów, a w razie potrzeby także zdjęć fotograficznych, i to od razu na miejscu w sali, a nie w znajdującej się w gmachu muzeum pracowni przeznaczonej specjalnie do tego celu.

Natalia Iwonowna nie dziwiła się temu poleceniu. Codziennie co najmniej kilku malarzy kopiowało bardziej znane obrazy Chagalla. A dyrektor znany był z tego, że wołał posługiwać się telefonem, niż bawić w biurokratyczne fabrykowanie papierków.

W jakieś piętnaście minut po telefonie zjawił się i sam Wołkow. Przywitał Markową jak starą znajomą.

– Prosiłem Mikołaja Pawłowicza, żeby mi dał przepustkę – wyjaśniał – ale on machnął ręką i powiedział, że stary druh jak ja nie potrzebuje tutaj żadnych przepustek i ma się czuć jak u siebie w domu.

– Dawno znacie naszego dyrektora?

– Czy dawno? Przecież razem kończyliśmy Instytut w Leningradzie. A przedtem chodziliśmy razem do szkół. Później w czasie wielkiej wojny ojczyźnianej w jednym batalionie nadstawialiśmy karku. Całe oblężenie miasta przetrwaliśmy na linii frontu. Mikołaj Pawłowicz dosłużył się starszego sierżanta i Orderu Czerwonego Sztandaru. Ja musiałem się zadowolić tylko „Za Odwagę”. Ale, przyznaję, zawsze był lepszy ode mnie. I na wojnie, i w Instytucie. Raz mi życie ocalił, innym razem gdyby nie ja, może on byłby ziemię gryzł. Później nasze drogi rozeszły się. On został sławnym artystą, dyrektorem Tretiakowskiej Galerii. Ja prostym malarzem w Mińsku.

– Co zamierzacie malować? – Markowa przerwała wywody gadatliwego artysty.

– Mam zamówienie na skopiowanie sześciu akwarel. Za moje własne, może i nie gorsze, nikt nie chce więcej dać niż setkę. A za kopie tych – tu Wołkow wskazał na ścianę pokrytą barwnymi malowidłami – po trzy stówki zapłacą z pocałowaniem ręki, żeby im tylko zrobić. No, ale ja tak gadu-gadu – i wam przeszkadzam. A mnie samemu także najwyższy czas zabrać się do roboty.

Markowa spojrzała na zegarek.

– Na razie mi nie przeszkadzacie. Dopiero za piętnaście minut zjawią się zwiedzający. Wtedy nie będzie czasu na pogwarki. Trzeba bardzo uważać.

– Żeby nic nie ukradli? – roześmiał się malarz.

– Nie. Na pewno nikt nie przychodzi tu z taką myślą. Ale ludzie się pchają. Jeden drugiemu przeszkadza. Zdarza się, że chcą wziąć obraz do ręki albo przynajmniej go dotknąć, jakby nie wierzyli, że to tylko brystol i trochę różnokolorowych farb.

– A zatem do roboty! – Wołkow zręcznie ustawił sztalugi, rozłożył na nich biały karton, wyjął z teczki farby i ołówki i zabrał się do roboty.

Za temat swojej pierwszej kopii wybrał jeden ze szkiców do znanego obrazu _Skrzypek._

Markowa nie mogła się zbyt długo przyglądać pracy artysty. Ale ponieważ widziała bardzo wielu malarzy, którzy przychodzili do galerii, żeby sporządzać kopie znanych płócien, z miejsca zorientowała się, że pod tym względem Wołkow był znakomitym specjalistą. Pracował bardzo szybko i bardzo dokładnie. Kiedy po paru godzinach składał już swoje utensylia, obraz był w grubszych zarysach prawie gotowy. Jeszcze dwa, najwyżej trzy seanse, a pracę zakończy.

Od tego dnia malarz zjawiał się codziennie rano w galerii. Zawsze miał dla portiera jakieś życzliwe słowo. Dla Markowej to mały bukiecik kwiatów, to parę owoców, to czekoladki. Na próżno Natalia Iwanowna broniła się przed przyjmowaniem tych prezencików, Wołkow był niepoprawny i nigdy nie zjawił się z próżnymi rękoma.

W ciągu dwóch tygodni sympatyczny malarz zaprzyjaźnił się nie tylko z Markową, ale poznał i nawiązał przyjacielskie stosunki z większością pracowników muzeum. Zwłaszcza z kobietami pełniącymi dyżury w poszczególnych salach. Każdej miał coś miłego do powiedzenia. Świadczył drobne grzeczności i poruszał się po gmachu galerii jak po swoim własnym domu. Wielu z tych przygodnych znajomych nawet się nie orientowało, że Wołkow jedynie kopiuje tutaj obrazy Chagalla, a nie jest jednym z licznych zatrudnionych przez muzeum fachowców.

Swoją pracę artysta traktował ogromnie poważnie. Ten pierwszy rysunek, który sporządził w dniu przybycia do muzeum, okazał się próbnym szkicem. Jak to się mówi w języku sportowym: „rozgrzewką”. Później każdy z kopiowanych przez Wołkowa obrazów był najpierw przez niego fotogafowany apartem o szerokokątnym obiektywie. Następnie Wołkow sporządzał odbitkę odpowiadającą dokładnie wielkości oryginału, a z odbitki rysunek na przezroczystej kalce. Dopiero ten rysunek przenosił na karton. Mając już dokładnie skopiowany obraz w szkicu, malarz równie troskliwie dobierał kolory farb, tak że w końcu kopia nie różniła się niczym od eksponatu na ścianie.

Markowa słyszała, jak w rozmowie z innym malarzem, również kopiującym w galerii jakiś obraz, Iwan Aleksandrowicz chwalił się, że używane przez niego farby nie różnią się ani składem chemicznym, ani sposobem produkcji od tych, którymi posługiwał się Marc Chagall w czasie malowania oryginałów.

Ogółem Wołkow w ciągu tych dwóch tygodni sporządził kopie sześciu obrazów. Były to głównie szkice do najgłośniejszych dzieł Chagalla: _Skrzypek, Spacer, Czerwone słońce_ i trzy tematy biblijne. Metody pracy artysty zainteresowały technicznych pracowników galerii, zwłaszcza techników z pracowni fotograficznej. Wołkow nie miał tajemnic zawodowych, przeciwnie, chętnie pokazywał swój piękny, zagraniczny aparat fotograficzny, a nawet zrobił kilkanaście zdjęć różnych obrazów dla celów muzeum. Dzięki temu pozwolono na korzystanie z pracowni fotograficznej, co mu bardzo ułatwiło pracę.

Wszelkiego rodzaju zdjęcia wykonywał w godzinach porannych, kiedyjeszcze w muzeum nie było zwiedzających.

Od czasu do czasu artysta przerywał pracę, aby odwiedzić przyjaciela – dyrektora Bojanowa. Opowiadał później Markowej i jej koleżankom dyżurującym w sąsiednich salach, jak to z Mikołajem Pawłowiczem wspominali lata swoich studiów, jakie to nieraz psie figle płatali profesorom i jak później razem walczyli i głodowali w okopach Leningradu. A w czasie tych powrotów do przeszłości pili kawę, czy nawet po kieliszku koniaku.

– Zostalibyście u nas, towarzyszu, na stałe – powiedziała pewnego dnia Markowa, widząc, że praca malarza dobiega końca i ostatni z obrazów jest prawie gotowy.

– To samo ciągle mi powtarza Mikołaj Pawłowicz – roześmiał się Wołkow – mieszkanie mi w Moskwie obiecuje, ale ja się nie urodziłem na urzędnika. A tutaj przecież nie byłbym niczym innym. Fotografować i przez całe życie robić kopie cudzych obrazów, nawet arcydzieł, to nie dla mnie. Co innego jak się trafi okazja, żeby dobrze zarobić przez dwa tygodnie. Ale tak dzień w dzień, rok po roku... Wybaczcie, ale mam większe ambicje.

– No tak – zgodziła się Markowa – przecież widzę, że z was nieprzeciętny artysta.

– Właśnie – malarz aż się rozpromienił na ten komplement – ale jakoś tutaj nie mogę się wybić. Kto wie, gdybym zaraz po wojnie pojechał do Paryża, może dzisiaj nie kopiowałbym Chagalla, a jakiś inny pacykarz zajmowałby się powielaniem moich płócien. Ale kto wie... może jeszcze o mnie usłyszycie.

Wreszcie praca została skończona. Malarz zwinął swoje manatki i serdecznie się pożegnawszy ze wszystkimi, opuścił Galerię Tretiakowską. A wychodząc, zapraszał nowo zdobytych przyjaciół do odwiedzenia go w Mińsku, jeśli znajdą się przypadkiem w tym mieście. Zostawił im też swój adres przy ulicy Frunzego. Wszyscy go sobie zapisywali i wszyscy obiecywali skorzystać z zaproszenia. Wszyscy też żałowali, że ten miły, wesoły i uczynny człowiek już więcej nie będzie gościem muzeum. Przyzwyczaili się do niego i szczerze go polubili.II. PLAMKA NA KARTONIE

Następnego dnia na biurku dyrektora Bojanowa odezwał się telefon. Kiedy Mikołaj Aleksandrowicz podniósł słuchawkę, usłyszał bardzo zdenerwowany kobiecy głos:

– Towarzyszu dyrektorze, stała się straszna rzecz. Czy mogę do was przyjść?

– Dobrze – Bojanow wprawdzie miał za kilka minut spotkać się z grupą profesorów Akademii Sztuk Pięknych z Budapesztu, ale w głosie jego rozmówczyni było tyle niepokoju i rozpaczy, że po prostu dyrektor czuł, iż niepodobna nie spełnić prośby tej kobiety. Nie rozpoznał jej głosu i zapytał:

– Ale z kim mówię?

– Tu Markowa, z sali Chagalla.

– Natalia Iwanowna, co się stało? Naturalnie, możecie zaraz przyjść.

Nie upłynęło pięć minut, kiedy Markowa zjawiła się na parterze, w gabinecie dyrektora galerii.

– Siadajcie, towarzyszko – Bojanow wskazał wygodny fotel koło stolika i sam zajął miejsce naprzeciwko.

– No więc co was do mnie sprowadza?

– Towarzyszu dyrektorze, aż się boję o tym mówić. Może się mylę. Tak mi przykro, ale...

– Co się stało?

– Towarzyszu dyrektorze, ja bardzo przepraszam, ale zdaje mi się, że wasz przyjaciel zamienił jeden z obrazów Chagalla.

– Jak to zamienił obraz? Kto?

– No przecież mówię – kobieta jeszcze bardziej się zmieszała – ten, który robił kopię, stale zdejmował obraz ze ściany, a później zamienił go. Zabrał oryginał, a powiesił to, co sam namalował.

– O kim wy mówicie? Kto kopiował obraz Chagalla? Dlaczego ja nic o tym nie wiem?

Markowa była w tej chwili bardziej zdziwiona niż przerażona.

– Jak to kto? Powtarzam, że wasz przyjaciel, towarzyszu dyrektorze.

– Jaki przyjaciel? – ta kobieta i jej słowa zaczęły wprowadzać Bojanowa w gniew – mówcie krótko i jasno, o co chodzi.

– Tłumaczę jasno, że oryginał wisiał na ścianie, a Iwan Aleksandrowicz robił jego kopię. Bardzo udaną kopię. Nie można po prostu odróżnić od prawdziwego Chagalla. Nawet podpis wyrysował dokładnie. Ale kiedy pracował nad kopią, zauważyłam, że z boku na kartonie jest maleńka plameczka. Prawie niewidoczna. Ja ją jednak dostrzegłam. A dzisiaj, kiedy rano zaczęłam odkurzać piórkiem obrazy, widzę, że ta plamka jest na obrazie. Więc zaraz złapałam za telefon i dzwonię do towarzysza dyrektora. Może Iwan Aleksandrowicz sam się omylił i powiesił kopię zamiast oryginału.

– O jakim Iwanie Aleksandrowiczu wy ciągle mówicie?

– O waszym przyjacielu.

– Nie znam żadnego Iwana Aleksandrowicza. Jak jego nazwisko?

– Wołkow.

– Pierwszy raz słyszę.

– To niemożliwe! Sami, towarzyszu dyrektorze, telefonowaliście do mnie, aby Iwanowi Aleksandrowiczowi jak najbardziej ułatwić pracę przy sporządzaniu kopii obrazów Chagalla.

– Ja do was telefonowałem? – bezmierne zdziwienie zabarwiło głos dyrektora. – Kiedy to było?

– Jakieś dwa tygodnie temu.

– I co?

– Towarzysz Wołkow przyszedł ze sztalugami i zabrał się do pracy. Wczoraj skończył ostatni obraz.

– Dwa tygodnie pracował?

– Tak. Korzystał także z naszej pracowni fotograficznej.

– Ale dlaczego ja o tym nic nie wiem?

– Nie wiecie? – teraz Markowa zaczęła się złościć. – Telefonowaliście do mnie. Iwan Aleksandrowicz prawie codziennie chodził do was na koniak.

– Do mnie na koniak?

– Tak nam opowiadał. Mówił, że jest waszym kolegą z Instytutu w Leningradzie, a później razem walczyliście w oblężeniu. Chwalił się, że dostał medal „Za Odwagę”, wspominał, że dyrektor ma Order Czerwonego Sztandaru. Skąd by o tym wiedział, gdyby was nie znał?

– To ładna sztuka – Bojanow spojrzał na klapę swojej marynarki, gdzie wraz z innymi znajdowała się miniaturka „Czerwonego Sztandaru”. – Powtarzam wam, że nie znam żadnego Wołkowa i nigdy do was nie telefonowałam.

Rozmowę przerwał sekretarz, który wszedł do gabinetu.

– Towarzyszu dyrektorze – powiedział – węgierscy towarzysze już przyjechali i czekają w holu.

– Nie mam teraz dla nich czasu. Proszę, niech towarzysz Skwarcow się nimi zajmie. Mnie jakoś usprawiedliwcie. Powiedzcie, że wezwano mnie do ministra albo coś podobnego wymyślcie – zadecydował Bojanow i wrócił do rozmowy z Markową. – Jak on w ogóle dostał się do gmachu muzeum? – zapytał.

– Nie wiem. Po prostu przyniósł sztalugi i pracował. To wybitny fachowiec. Nigdy nie widziałam, żeby komuś udawało się robić tak podobne kopie.

– Ale kto i dlaczego go wpuścił do gmachu?

– Może towarzysz dyrektor telefonował także do portiera?

– Powtarzałem wam już ze trzy razy, że nie znam żadnego Wołkowa i do nikogo nie dzwoniłem – Bojanowa opanowała złość. Coraz lepiej rozumiał, że do muzeum udało się wtargnąć jakiemuś oszustowi.

– Może w administracji dali mu przepustkę jak każdemu malarzowi?

Dyrektor podniósł słuchawkę i wykręcił odpowiedni numer.

– Czy wystawialiście ostatnio, jakieś dwa tygodnie temu, przepustkę niejakiemu Wołkowowi? Iwanowi Aleksandrowiczowi?

Usłyszał przeczącą odpowiedź i rozłączył się. Nakręcił numer portierni:

– Kto przy aparacie? Dzień dobry, Dymitrze Piotrowiczu, mówi Bojanow. Czy znacie Iwana Aleksandrowicza Wołkowa? Wpuszczaliście go do muzeum? Wiem, że go dziś nie ma. Ale pytam, czy wpuszczaliście go przedtem do muzeum. Czy miał przepustkę? Tak. Dziękuję wam.

Dyrektor rzucił słuchawkę na widełki i oświadczył Markowej:

– Portier także twierdzi, że ja do niego telefonowałem i poleciłem mu zawsze wpuszczać do muzeum tego Wołkowa. Ładna sprawa!

– Ja tam nic nie wiem, towarzyszu dyrektorze. Kazaliście mu pracę ułatwić, to się nie sprzeciwiałam.

– Przecież do was nie telefonowałem. Ile razy mam wam to tłumaczyć?

– Nieraz towarzysz dyrektor telefonował do mnie, że przyjdzie jakiś malarz. Więc i tym razem o nic nie pytałam.

To była prawda. Bojanow rzeczywiście, jeśli miał do czynienia z osobiście sobie znanym artystą, najczęściej rekomendował go kobietom dyżurującym w salach. Nierzadko także polecał kogoś wpuścić do gmachu portierowi. Teraz widział, jak to się zemściło. Ktoś znający zwyczaje dyrektora, podszył się pod niego i umożliwił oszustowi czy też złodziejowi grasowanie po całym gmachu, a nawet korzystanie ze specjalistycznych pracowni.

– Ile ten Wołkow zrobił kopii? – dyrektor już się opanował.

– Sześć.

– Wiecie jakie?

– Naturalnie. Przez dwa tygodnie patrzyłam na jego robotę. Sama nieraz pomagałam mu zdejmować obrazy ze ściany.

– Chodźmy – Bojanow podniósł się z fotela – pokażecie mi te obrazy.

Weszli na pierwsze piętro i w sali Chagalla Markowa pokazała dyrektorowi sześć akwarel, kopiowanych przez tajemniczego Wołkowa. Bojanow, który poza tym, że pełnił funkcję dyrektora Galerii Tretiakowskiej, był także znanym i cenionym malarzem, sam teraz nie był w stanie powiedzieć, czy ma przed sobą kopię, czy oryginał. Jeśli kopię, była to naprawdę robota fachowca najwyższej klasy.

– O, widzicie – pokazywała Markowa – na tym obrazku w dolnym lewym rogu ta malutka plamka. Mogę przysiąc, że na oryginale jej nie było. Natomiast widziałam ją na bristolu, na którym Iwan Aleksandrowicz sporządzał kopię.

Bojanow zdjął niewielki obraz ze ściany i przyglądał mu się uważnie. Papier, na którym sporządzono akwarelę, był na pewno tak tamo stary i tego samego gatunku co używany przez Chagalla w epoce powstawania obrazu. To jest w pierwszej „epoce paryskiej” malarza, w latach 1910–1914. Tego dyrektor był absolutnie pewien. Sposób malowania także pozorował technikę mistrza. Farby również nie wykazywały żadnych różnic. Podpis jak gdyby ręką Chagalla.

Ale dyrektor Galerii Tretiakowskiej wiedział, że fałszerze potrafią podrabiać dzieła mistrzów, którzy tworzyli paręset lat temu. I to potrafią je podrabiać tak dobrze, że i płótno jest stare, i farby są sporządzane według średniowiecznych recept. Dopiero analiza spektralna potrafi wykryć różnice. Często zdarzają się spory pomiędzy fachowcami. Jedni gotowi są uznać dzieło za autentyk, inni za falsyfikat. Te trudności są znacznie większe przy dziełach artystów współczesnych albo niedawno zmarłych, bo tu łatwiej dobrać i chemikalia, i rodzaj papieru. Tak więc trzymając obraz w ręku, Bojanow nie mógł o nim powiedzieć nic konkretnego. Rzeczywiście, w lewym dolnym rogu widniała maleńka plameczka. Może ślad muchy? Ale czy jej nie było na oryginale, czy Natalia Iwanowna nie pomyliła się?

Na to pytanie, być może, odpowie tylko dokładna analiza obrazu dokonana przy użyciu skomplikowanych aparatów. Na szczęście Galeria Tretiakowska posiadała w wyposażeniu swoich pracowni najnowsze zdobycze nauki.

Bojanow zdecydował się. Ostrożnie powiesił obraz na miejsce i zapytał Markową:

– Towarzyszko, czy prócz mnie mówiliście jeszcze komuś o swoim odkryciu?

– Nie. Od razu jak zauważyłam tę plamkę, zatelefonowałam do was.

– Doskonale – pochwalił dyrektor. – Proszę was, zatrzymajcie wasze spostrzeżenie nadal w największej tajemnicy.

– Dobrze.

W głosie kobiety Bojanow wyczuł jednak niepewność. Żeby ją uspokoić, wyjaśnił:

– Podejrzewam, że ten Wołkow to kuty na cztery nogi złodziej i że zamienił nie tylko ten jeden obraz, ale także i pozostałe pięć. Sprawdzimy to w naszej pracowni. Chodzi jednak o to, aby teraz nie robić wokół tej sprawy niepotrzebnej sensacji. To by utrudniło pracę milicji.

– Milicji? – powtórzyła z przerażeniem Markowa. – Ja jestem niewinna – zapewniła.

– Naturalnie – potaknął dyrektor – ani przez chwilę was nie podejrzewam. Ale sami rozumiecie, że w tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak tylko zawezwać milicję. Niech się oni zajmą „moim przyjacielem” Iwanem Aleksandrowiczem Wołkowem.

– Towarzysz dyrektor myśli, że on ukradł te wszystkie obrazy? – do biednej, skołowanej wydarzeniami dnia kobiety dopiero teraz dotarły słowa Bojanowa. – Taka straszna strata. A to łotr! A z pozoru taki miły i grzeczny.

Markowa popłakała przy tych słowach. Wyciągnęła z kieszeni służbowego fartucha chusteczkę i ocierając łzy – powtórzyła:

– Co za łotr. Przecież nawet tę chusteczkę to on mi przyniósł w podarku, jak kiedyś zapomniałam swojej wziąć z domu.

Pomimo nieprzyjemnego położenia dyrektor nie mógł się powstrzymać od uśmiechu:

– Sami widzicie – powiedział – że w tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak wezwać milicję na pomoc. I jeszcze raz proszę – nikomu o tym ani słowa.

– Rozumiem. Ale co mam teraz robić?

– To co zwykle – Bojanow spojrzał na zegarek – za dziesięć minut dziesiąta. Zaraz tu przyjdą zwiedzający. Pilnujcie porządku.

– A milicja?

– Jak będzie chciała porozmawiać z wami, to was znajdzie.III. GDZIE W MOSKWIE SĄ NAJLEPSZE PIELMIENIE?

Pułkownik Sierpuchow właśnie kończył studiowanie grubej teczki z aktami. Musiał przyznać, że jego nowy pomocnik, podporucznik Karsawin, spisał się znakomicie. Wprawdzie sprawa kradzieży bagaży z sejfów na Dworcu Białoruskim nie była specjalnie skomplikowana, jednakże młody człowiek uwinął się z nią szybko. Umiejętnie zastawił pułapkę na złodziei i cała banda przestępców w ciągu zaledwie paru dni znalazła się pod kluczem. A do tego Karsawin prowadził dochodzenie sprawnie i zgodnie z wszelkimi przepisami. Akta sprawy sporządzono przejrzyście, tak że obecnie pułkownikowi nie pozostało nic innego jak tylko podpisać wniosek o przekazanie całej afery prokuraturze celem sporządzenia aktu oskarżenia.

– Zuch chłopak – mruknął pułkownik, podpisując dokument – jeżeli nadal będzie tak pracował, wysoko zajdzie.

Zadzwonił po sekretarkę, a gdy ta weszła do pokoju, polecił:

– Taniu, proszę, wyekspediuj te dokumenty do prokuratury. Ale zaraz, bo towarzysz Mrozow czeka na nie.

– Zaraz poślę przez dyżurnego – dziewczyna wzięła podaną jej teczkę – dzwonili z sekretariatu generała, że Aleksy Mikołajewicz oczekuje was o dziesiątej.

Pułkownik spojrzał na zegarek. Dochodziła dziesiąta.

– Dopiero teraz mi mówicie! – powiedział z wyrzutem.

Szef wydziału kryminalnego, generał Odojewski, niczego bardziej nie zwalczał u swoich podwładnych niż najmniejszej niepunktualności. Nigdy też nikogo nie wzywał „przyjdźcie natychmiast”, każdemu wyznaczał dokładny termin zameldowania się w jego gabinecie.

– Kiedy telefon był przed chwilą. Właśnie wstałam od stołu, żeby was zawiadomić – tłumaczyła się Tania.

Generał życzliwie przywitał pułkownika. Znali się wiele lat, pracowali równie długo, tak że zwierzchnika i podwładnego łączyły więzy starej przyjaźni:

– Mamy kłopot, Michale Fiodorowiczu – powiedział Odojewski – boję się, że nawet bardzo duży kłopot. Dlatego wezwałem was na pomoc.

– Co się stało?

– Przed chwilą dostaliśmy telefon z Galerii Tretiakowskiej. Skradziono im sześć obrazów Chagalla.

Pułkownik aż gwizdnął.

– Nieźle – skonstatował. – Jak to się stało?

– Natychmiast po otrzymaniu meldunku, dyżurny oficer zawiadomił mnie o tym. Osobiście rozmawiałem z dyrektorem muzeum. Sprawa jest zagadkowa. Z krótkiej relacji nie dowiedziałem się wszystkich szczegółów. Dość, że zrobiono kopie obrazów i następnie podmieniono je z oryginałami.

– Sprytnie. Kiedy to wykryli?

– Podmiany dokonano prawdopodobnie wczoraj. Dzisiaj rano rzecz się wydała.

– A teraz już o tym wiedzą wszyscy – roześmiał się pułkownik – a także wszystkie ewentualne ślady zniszczono.

– Nie jest tak źle. Dyrektor trzyma całą rzecz w tajemnicy. Twierdzi, że o kradzieży wie sam i jedna z pracownic galerii. Zabronił jej choć słowo pisnąć.

– Chociaż to dobre. Złodziej może się nie spodziewać, że kradzież tak szybko wykryto. Co towarzysz generał postanowił?

– Obejmiecie dochodzenie. Trzeba je prowadzić energicznie, ale i dyskretnie. Nie chciałbym, aby sprawa stała się głośna i trafiła na łamy prasy naszej czy też zagranicznej. Przynajmniej we wstępnej fazie dochodzenia. Jedźcie natychmiast do Galerii Tretiakowskiej i na miejscu zbadajcie, jak to wygląda. Dobrze, że nie jesteście dzisiaj w mundurze. To by mogło zwracać uwagę. Kto wie czy ten złodziej nie ma wspólników wśród pracowników muzeum?

– Nie przypuszczam. Do takiej pracy dobiera się ludzi możliwie najstaranniej. Dokładnie sprawdza nie tylko pod względem zawodowym.

– Możliwe. Ale ewentualny wspólnik może się kręcić po muzeum jako zwykły zwiedzający i baczyć, czy kradzież już ujawniono.

– To prawda – zgodził się pułkownik.

– Lepiej będzie, jeżeli nie weźmiecie służbowej wołgi, lecz pojedziecie metrem. Od stacji Nowokuźnieckaja to zaledwie parę kroków.

– Pojadę swoim moskwiczem. Mam go na parkingu.

– Świetnie. Potrzebujecie jakiejś pomocy?

– Czy konieczna jest obecność ekipy technicznej, zobaczę na miejscu. Sądzę jednak, że przestępca pozacierał ślady swojej działalności. Przyszło mu to tym łatwiej, że przez muzeum codziennie przewija się kilka tysięcy ludzi. Ale chciałbym wziąć ze sobą Karsawina.

– Karsawin, Karsawin? – generał nie przypominał sobie tego nazwiska.

– Wasyl Siergiejewicz Karsawin, podporucznik, przyszedł do nas zaledwie przed miesiącem.

– Aha. Ten młody, wysoki, z piegami na nosie?

– Ten sam – roześmiał się pułkownik. – Piegi to jego największe nieszczęście. Ale poza tym chłopak ma dobrze w głowie. Jest bystry i operatywny. Chciałbym mu dać szansę pracy przy poważnej sprawie. Mógłby na tym dużo skorzystać. On także dzisiaj jest po cywilnemu.

– Jeżeli tak uważacie, to sprawa załatwiona – zadecydował generał. – Po powrocie z muzeum przyjdźcie do mnie. Za piętnaście trzecia zdążycie?

– Zdążę, towarzyszu generale.

– A więc jedźcie i życzę powodzenia.

Zatrzymali samochód na Kadaszewskim Wybrzeżu, nieopodal Ławruszyńskiego Zaułka, i pieszo przeszli kilkadziesiąt metrów dzielących ich od gmachu muzeum. Początkowo pułkownik zamierzał kupić bilety wstępu i wejść do galerii jak zwiedzający, ale na widok ogonka, składającego się co najmniej z paruset ludzi, szybko zrezygnował. Podszedł więc do domku portiera i poprosił o połączenie z dyrektorem.

– A kogo mam zapowiedzieć? – portier najwyraźniej ich podejrzewał o chęć dostania się do gmachu muzeum poza kolejką.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: