- promocja
- W empik go
Morderca z pikiety - ebook
Morderca z pikiety - ebook
Największa w polskiej kryminalistyce niewyjaśniona sprawa seryjnego mordercy.
Gdy 19 września 1988 roku zostaje zamordowany Stefan W., szybko wychodzi na jaw, że był gejem. Milicjanci początkowo nie przywiązują do tej informacji większej wagi, z czasem jednak okazuje się ona kluczowa dla śledztwa...
Zabójstwo Stefana to pierwsza z serii siedmiu brutalnych zbrodni popełnionych w Łodzi i jej okolicach w latach 1988-1993. W „Mordercy z pikiety” Arkadiusz Lorenc, by odtworzyć te morderstwa, sięga do policyjnych akt. Historia jest zanurzona w kontekście społeczno-historycznym okresu transformacji. Przede wszystkim jednak autor szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego Roman do dziś pozostaje nieuchwytny? Czy ma to związek z tym, jak władze PRL, a później rodzącej się III RP, traktowały polskich homoseksualistów?
"Kim jest „Roman”, dlaczego morduje gejów i czemu jest nieuchwytny? To tylko część pytań, które zadaje Arkadiusz Lorenc w tym ważnym reportażu historycznym. Seria brutalnych zabójstw z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych to nie kolejna kryminalna sensacja, ale sprawa, którą można analizować na wielu poziomach. Przede wszystkim to obraz środowiska osób nieheteronormatywnych w Łodzi, które szukały dla siebie miejsca w homofobicznym kraju. To również czas transformacji i zmian politycznych, również dotyczących służb ścigania. W tle oczywiście jest dziedzictwo PRL-u, a przede wszystkim akcji „Hiacynt”, paniki związanej z AIDS i kryminalizacji tych, którzy nie mieścili się w definicji „normalnego” społeczeństwa. Wstrząsająca historia i brak jej rozwiązania – Lorenc szuka każdego punktu zaczepienia, aby znaleźć trop i puentę zbrodni."
Sylwia Chutnik
"Siedmiu mężczyzn zginęło tylko dlatego, że byli homoseksualni. To wciąż jedna z najbardziej tajemniczych seryjnych zbrodni w historii naszej kryminalistyki. Pozornie przypomina słynny film „Cruising” z Alem Pacino, ale jest mocno osadzona w polskim kontekście, z transformacją ustrojową i akcją „Hiacynt” w tle. Reportaż Arkadiusza Lorenca sprawie „mordercy z pikiety” nadaje wagę, na którą od dawna zasługiwała jako istotna część historii polskiej społeczności LGBT. Jednocześnie pokazuje potworny wymiar homofobii, gdy morduje się innych gejów, by zamordować geja w sobie."
Krzysztof Tomasik
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-5586-0 |
Rozmiar pliku: | 988 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– U pani też było słychać?
– I to jeszcze jak! Huk, jakby cały regał z książkami zwalił się na podłogę.
– A my to żeśmy słyszeli krzyk – mówili inni. – Męski – dodawali. – A dopiero potem ten hałas, macie państwo rację, to musiały być drzwi.
Nagle po schodach z drugiego piętra zbiegł blondyn o kręconych włosach postawionych do góry. Z pewnością jest jeszcze przed trzydziestką, i to sporo, wygląda w każdym razie bardzo młodo. Na oko ma mniej niż metr osiemdziesiąt wzrostu, zapamiętali ci, którzy go widzieli. Nie przywiązali jednak wagi do tego faktu.
– A, to pewno od Stefana – skwitował w końcu sąsiad. – Tam przecież ciągle jakieś awantury. Nie ma co tu stać, pora na kolację.
Stefan W. zamieszkał w kamienicy mniej więcej dwa lata temu i w tym czasie dał się już poznać sąsiadom jako imprezowicz. Nic dziwnego, że trzaskanie drzwiami nie zrobiło na nich wrażenia. Nawet jeśli zatrzęsły się od tego żyrandole. Dzień jak co dzień.
Był rozwodnikiem, mieszkał sam. Była żona urodziła mu wprawdzie syna, Rafała, ale chłopak został z matką.
Kiedy mężczyzna wprowadzał się na Grabową, pomagała mu cała rodzina: siostra uszyła zasłony, jeden szwagier pomalował ściany, a drugi kupił i zamontował bojler. W prezencie dostał też szklanki i zastawę stołową. Cały dotychczasowy majątek zostawił po rozwodzie byłej żonie i dziecku, sam nie miał nic, dlatego potrzebował wsparcia bliskich.
Miał pracę. Z zawodu był budowlańcem. Czasami nawet ktoś powiedział o nim ładnie: inżynier, choć Stefan nie miał wyższego wykształcenia. Pracował w zakładzie Energopol, ale w ostatnich miesiącach przebywał na zwolnieniu lekarskim. Cierpiał z powodu rwy kulszowej.
Zanim przeszedł na zwolnienie, często spóźniał się do pracy. Tłumaczył potem: „Oglądałem do późna filmy na wideo, zaspałem, bardzo przepraszam…” i przyrzekał, że to się więcej nie powtórzy.
Zimą 1988 roku kupił magnetowid (według szwagra zapłacił za niego 500 dolarów, to w późnych latach osiemdziesiątych duża suma) i od tego czasu przesiadywał w swoim mieszkaniu. Znajomi i rodzina zachodzili w głowę, skąd Stefan miał na to pieniądze, przecież u niego naprawdę się nie przelewało. Przypuszczali, że z handlu. Regularnie przecież wyjeżdżał za granicę, głównie na Węgry. Na pewno handlował.
Ten magnetowid zmienił jego życie. Dzięki niemu Stefan mógł bliżej poznać sąsiadów z Grabowej. Często wpadali do niego na jakiś film. Wybór był wprawdzie niewielki, ale to bez znaczenia; Stefan miał kilka kaset, w tym Rambo, który cieszył się dużą popularnością w kamienicy. Mężczyzna włączał więc coś na wideo, polewał po kieliszku i od razu wieczór mijał przyjemniej.
Filmy na wideo w 1988 roku były jednak przede wszystkim wspaniałym wabikiem na facetów. Stefan był gejem i nie krył się z tym szczególnie, w każdym razie sąsiedzi szybko się zorientowali.
– To jak, chcesz wpaść do mnie? Pooglądalibyśmy jakiś film – pytał nowo poznanych mężczyzn. Świetny pretekst do wizyty.
Nic dziwnego, że mieszkanie Stefana szybko stało się „tramwajem”, jak mówili o nim sąsiedzi: ciągle ktoś w nim był, ktoś wchodził, ktoś wychodził, nie było przestoju w interesach.
Z reguły byli to młodzi chłopcy. Stefan poznawał ich na pikietach, tam gdzie gromadzili się homoseksualiści. A pikiet było w Łodzi całkiem sporo, podobnie zresztą jak w każdym dużym polskim mieście w latach osiemdziesiątych. Mężczyzna bywał więc regularnie w okolicy dworca Łódź Fabryczna, w centrum miasta czy w restauracji Orfeusz przy placu Dąbrowskiego. Zagadywał albo dawał się zagadnąć. A potem już zapraszał do siebie.
Małe tête-à-tête przy wideo. Czasem okraszone czymś ekstra. Na coś ekstra Stefan liczył zawsze najbardziej.
Żył tak do dziewiętnastego września 1988 roku.Dziewiętnastego września 1988 roku do Łodzi przyjechał ze Zduńskiej Woli kolega Stefana, Irek. Spotkali się w banku PKO przy Piotrkowskiej. Nie znali się zbyt długo, poznali się jakiś rok wcześniej w pracy. Irek tylko raz zdążył w tym czasie przyjść do Stefana do domu. Usłyszał wtedy propozycję: „Nie chcesz jechać ze mną na Węgry, na handel?”.
Chciał.
Od tamtego czasu widywali się jednak tylko przelotnie, Irek zdążył być może już pomyśleć, że z propozycji wspólnego wyjazdu na Węgry nic nie będzie. Nagle jednak Stefan zjawił się bez zapowiedzi w jego domu. Przyjechał właśnie w tej sprawie.
– Jeśli mamy jechać, to w grę wchodzi wyłącznie najbliższa środa – powiedział stanowczo. – Sprawdziłem, tylko na ten dzień są dostępne bilety kolejowe.
– No to niech będzie środa.
Pozostało ogarnąć formalności. Dlatego właśnie następnego dnia rano poszli do banku i wymienili pieniądze.
Potem zakupy i szybki obiad. Udali się do znanej dobrze Stefanowi restauracji Pod Samowarem przy Narutowicza, a potem Irek wrócił do Zduńskiej Woli. Umówili się na spotkanie w środę o jedenastej na dworcu Łódź Fabryczna, dwie godziny przed odjazdem pociągu na Węgry.
W międzyczasie Irek zmienił nieco plany. Nie miał biletu na Węgry, pojechał więc do Łodzi, żeby go kupić. Tam okazało się, że zapomniał paszportu z domu, a bez niego nic nie dało się załatwić. Bilet będzie musiał więc kupić z rana w dniu wyjazdu. A to oznaczało, że w środę będzie na dworcu o wiele wcześniej, niż się umawiał ze Stefanem.
Żeby powiedzieć koledze o zmianie planów, pojechał na Grabową. Nie zastał go jednak w mieszkaniu. Zostawił mu więc we drzwiach karteczkę z informacją o tym, że sytuacja lekko się skomplikowała.
W dniu wyjazdu na Węgry Irek zapakował bagaże i przyjechał do Łodzi. Na dworcu nie zastał Stefana. Czy przeczytał karteczkę? Czy wie, że Irek przyjechał do miasta już o ósmej rano? Może przeczytał, myśli Irek, tylko uznał, że nie ma po co być na Fabrycznym tak wcześnie.
Bilet udało się kupić od ręki. Do odjazdu zostało jeszcze sporo czasu. Stefana nadal nie było. Irek pojechał więc po niego do domu.
Ale i tym razem drzwi do mieszkania były zamknięte. Karteczki, którą zostawił dzień wcześniej, nie było.
Dochodziła dziesiąta trzydzieści. Znowu na dworzec. Irek jeździł po mieście tam i z powrotem. Za pół godziny Stefan powinien dotrzeć na miejsce.
Nie dotarł.
Nie było go ani po półgodzinie, ani po dwóch godzinach. Pociąg odjechał bez Stefana i Irka.
Jak znaleźć Stefana? Irek nie wiedział. Zdenerwowany i zdezorientowany zostawił kolejną karteczkę w drzwiach do domu kolegi. Zapisał na niej: „Naczekałem się na ciebie”, dołączył bilet kolejowy i wrócił do Zduńskiej Woli.
Sprawa nie dawała mu spokoju. Czy to możliwe, że Stefan tak po prostu, bez żadnego ważnego powodu, zrezygnował z wyjazdu na Węgry i nie dał znaku życia? – zastanawiał się.
Zaczął przeczuwać, że mogło stać się coś niedobrego.
Sprawdził w czwartek. Przyjechał na Grabową. Drzwi do mieszkania Stefana były nadal zamknięte na klucz, a kartka i bilet kolejowy zatknięte w futrynę.W piątek po południu na klatce schodowej w kamienicy Stefana w Łodzi unosił się nieprzyjemny zapach. Sąsiedzi mówili między sobą: śmierdzi trupem.
Drzwi do mieszkania mężczyzny ciągle były zamknięte, nie było jak sprawdzić, czy wszystko na pewno w porządku. A ten smród – to zdecydowanie od niego, ustalili sąsiedzi. W końcu zadzwonili na milicję i poprosili o pomoc. Radiowóz podjechał o piętnastej trzydzieści. Milicjanci wezwali na miejsce jeszcze straż pożarną.
I dopiero wtedy wszystko stało się jasne. Stefan nie żyje.
A jego koniec to dopiero początek. O czym w 1988 roku nikt jeszcze nie wiedział.Seria siedmiu morderstw łódzkich homoseksualistów, która zaczęła się w 1988 roku, a skończyła w 1993, wzbudziła na przestrzeni ostatnich lat spore zainteresowanie mediów lokalnych i ogólnopolskich.
Na ogół zgodnie uznawały one, że za wszystkie zbrodnie odpowiada jeden sprawca. Nazwały go Romanem, bo tak, zgodnie z zeznaniami świadków, przedstawił się podejrzewany mężczyzna (dla ułatwienia ja również będę konsekwentnie nazywać go tym imieniem, pomimo braku pewności, czy jest prawdziwe; w tej historii wiele jest niewiadomych). Okrzyknęły go „mordercą z pikiety” od pikiet, czyli miejsc, w których w tamtym czasie spotykała się część gejów.
Niewiele jednak jest artykułów prasowych na ten temat z czasów, kiedy dochodziło do kolejnych zbrodni. Najpierw prasa milczała zupełnie, nie bardzo zresztą mogła pisać, bo cenzura niechętnie przepuszczała teksty o homoseksualistach. Później zaczęły pojawiać się jakieś krótkie wzmianki. Przypominały jednak raczej kronikę kryminalną: brutalnie zamordowano mężczyznę lat tyle i tyle. Wątek homoseksualności był spychany na drugi plan.
A przecież jest on w tej historii kluczowy.
Pierwsze szerokie publikacje prasowe i telewizyjne pojawiły się dopiero po 2000 roku, kiedy sprawą Romana ponownie zajęła się Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi.
„Gazeta Wyborcza” zastanawiała się wtedy: „W ciągu pięciu lat w Łodzi zabito siedmiu homoseksualistów. Czy po 17 latach od ostatniego morderstwa policjantom z łódzkiego «Archiwum X» uda się złapać zabójcę?”¹.
„Dziennik Łódzki” pisał: „Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w Łodzi zamordowano siedmiu mężczyzn. Wszystkie te zabójstwa połączyło jedno. Zamordowani byli gejami”².
Sprawą zajęła się też prasa skierowana do osób zainteresowanych tematyką kryminalistyczną. „Blady strach padł na łódzkich homoseksualistów po serii tajemniczych zabójstw, do których doszło w latach 1988–1993. Motywem siedmiu wyjątkowo brutalnych morderstw mógł być rabunek, ale mogła być też wyrafinowana zemsta czy nienawiść” – zanotował miesięcznik „Detektyw”³.
O mordercy gejów z Łodzi opowiadał Michał Fajbusiewicz w kultowym programie Magazyn Kryminalny 997. Poprosiłem go o rozmowę na ten temat. Kiedy zadzwoniłem do niego bez zapowiedzi, od razu sobie przypomniał, o jaką sprawę chodzi, mimo że w ciągu kilkudziesięciu lat tworzenia programu zajmował się tysiącami nierozwiązanych śledztw. Czy mordercę z pikiety zapamiętał dlatego, że jednego z ludzi z jego ekipy dotknęła ona osobiście? Jeden z aktorów, współpracujący z Fajbusiewiczem przy inscenizacjach zbrodni, był na imprezie imieninowej, po której doszło do morderstwa. Znał ofiarę. Dziennikarz nie wie, czy miał okazję poznać też Romana. To jednak mało prawdopodobne, ofiara poznała swojego oprawcę na pikiecie już po imprezie.
Nieprzypadkowo wspominam o Fajbusiewiczu. Zdarzało się, że dzięki Magazynowi Kryminalnemu 997 o różnych sprawach kryminalnych dowiadywali się ludzie, którzy wnosili do nich cenne informacje. W tamtym czasie jego widownia wynosiła kilkanaście milionów osób. Pół Polski siedziało przed telewizorami i oglądało program z zapartym tchem. W tym gronie bardzo często znajdował się jakiś świadek, który potem mógł skontaktować się z policją i pomóc w śledztwie.
W przypadku mordercy z pikiety było jednak inaczej. Ani materiały Fajbusiewicza, ani inne publikacje medialne nie przyniosły przełomu. Owszem, byli świadkowie, ale ich zeznania nie wnosiły do sprawy niczego nowego. Choć niektóre z przekazanych informacji są weryfikowane do dziś.------------------------------------------------------------------------
¹ Masłowski M., Urazińska A., Walczyk J., Zdarzyło się w Łodzi. Mordował gejów na Fabrycznym, 2010, http://lodz.wyborcza.pl/lodz/1,35136,7956685,_Zdarzylo_sie_w_Lodzi_Mordowal_gejow_na_Fabrycznym.html .
² Gronczewska A., Archiwum X na tropie. Kto mordował łódzkich homoseksualistów?, „Dziennik Łódzki”, 2019, nr 190.
³ Blady strach padł na łódzkich homoseksualistów po serii tajemniczych zabójstw. Mimo zakrojonej na wielką skalę akcji winni pozostali na wolności, „Detektyw”, 2019, https://www.magazyndetektyw.pl/blady-strach-padl-na-lodzkich-homoseksualistow-po-serii-tajemniczych-zabojstw/ .