Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Morderca z Polis - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Morderca z Polis - ebook

Szare bractwo trwa od lat w cieniu miasta-państwa Polis. Aleksander, będący jednym z nich, jest całkowicie zimnym i bezwzględnym człowiekiem. Mimo tego w jego oczach da się jeszcze dostrzec resztkę człowieczeństwa, co jest bardzo nietypowe dla osoby z owego ugrupowania.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-215-8
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

_Rok 490_

_„Mówiono, że przybył znikąd i_

_donikąd się wybiera. Mówi się,_

_że jego dusza jest szara jak jego płaszcz”_

Aleksander wszedł do baru leniwym krokiem. Wewnątrz znajdowało się pięć stolików, a przy nich — po pięć krzeseł. Przy stole w prawym rogu sali siedziało czterech żołnierzy z armii króla. Byli nieźle wstawieni, zażarcie kłócili się o jakieś pierdoły, wrzeszcząc na cały głos. Za długą ladą stał barman i leniwie wycierał blat, nie zważając na harmider. Prócz wojaków wewnątrz siedziało dwóch mężczyzn. Cicho rozmawiali, a gdy w środku pojawił się nowo przybyły mężczyzna, ucichli i poczęli się w niego wpatrywać w milczeniu. Aleksander wywoływał w ludziach strach. Nosił dość szeroki płaszcz w szarym kolorze. Jego twarz zakryta była kapturem, zawsze narzuconym na jego łysą głowę, za którym kryła się chuda i blada twarz poprzecinana licznymi bliznami. Błękitne oczy inteligentnie przemaglowały obecnych w pomieszczeniu, po czym bohater podszedł do baru i usiadł na jednym z krzeseł umiejscowionych przy nim.

— Jedno piwo — rzekł, rzucając na blat monetę. Jego głos był dość niski i basowy. Tak właściwie to odzwierciedlał mroczną duszę mężczyzny i jego gorzkie refleksje o życiu.

Barman zwinnie zagarnął pieniądz i pośpiesznie nalał piwo. Aleksander począł pić w milczeniu. Jego twarz zdawała się udręczona, ale barman nie mógł tego widzieć. W tym niezwykłym kapturze nie dało się dostrzec oblicza owego mężczyzny. Choćby na postać padało światło, twarz zawsze skrywał cień. Owa szata, którą nosił zabójca, powstała z wyjątkowego, magicznego materiału. Ci, którzy byli w stanie dostrzec twarz owego mężczyzny, już nie żyli. Pod szatą również nosił strój o szarym kolorze. Za pasem zapiętych miał sześć sztyletów i dwa miecze jednoręczne. Nie dało się ich zauważyć, a ci, którzy je dojrzą, nie pożyją długo. Owi, którym dane będzie ujrzeć jego miecze, będą leżeć zimni — zimni jak stal za jego pasem. Zimni jak jego serce.

Dwójka nieznajomych wiedziała doskonale, kim był Aleksander. To dlatego właśnie w tym momencie opuścili oni bar, co strasznie nie spodobało się barmanowi — mimo tego nie śmiał choćby krzywo spojrzeć na naszego bohatera. Nawet nie mruknął, bo gdyby to zrobił, jeszcze dziś byłby martwy. Zginąłby i leżał zimny. Owa dwójka mądrze postąpiła, wychodząc. Niebezpiecznym było siedzieć w jednym pomieszczeniu z członkiem szarego bractwa. Dokładnie tak nazywany był zakon zabójców, do którego należał Aleksander. W owym tajemniczym i mrocznym bractwie szkoliło się najlepszych płatnych morderców w całym Polis. Dokładnie tak nazywało się państwo-miasto, w którym przyszło żyć naszemu bohaterowi. Zakon szkolił dzieci od najmłodszych lat, niewielu było w stanie przetrwać morderczy trening, lecz ci, którzy przeżyli, stawali się maszynami do zabijania. Taką właśnie maszyną był ów człowiek siedzący teraz beztrosko i pijący piwo.

Żołnierze, nie mając pojęcia, kim jest nowoprzybyły, dalej wykłócali się, drąc na cały bar. Aleksander, gdy bez słowa dopił piwo, wstał i począł zmierzać w ich stronę leniwym krokiem. Nie chciało mu się ich zanadto zabijać, bo był poniedziałek, a on nie lubił poniedziałków, mimo tego postanowił nie odpuszczać. Mężczyźni, zajęci swoją kłótnią, nawet go nie dostrzegli. Pojawił się niczym cień za plecami jednego z nich. Szybkim, zwinnym i zdecydowanym ruchem złapał jego pusty kufel i rozbił o stół, po czym złapał żołnierza za głowę i poderżnął gardło niewielkim kawałkiem szkła trzymanym w dłoni. Jego towarzysze, tkwiący w szoku, wyjęli swe miecze. Człowiek w szarym płaszczu nadal trzymał jedynie rozbity kufel. Teraz kapała z niego krew. Barman stał, wpatrując się w to w osłupieniu. Natarli na Aleksandra z dwóch stron — pierwszy od prawej, drugi z lewej. Trzeci co prawda wyjął ostrze, lecz stał, jedynie pobladł. Bezpardonowy sposób, w jaki obcy poderżnął gardło jego towarzysza, był dla niego czymś, czego jego mózg nie mógł tak po prostu przetworzyć. Ten z prawej, zanim zdążył wykonać cięcie, dostał potężnego kopniaka w klatkę piersiową i natychmiast upadł na ziemię, próbując złapać oddech. Drugi ciął w szyję zabójcy, jednakże ten z łatwością uchylił się i dźgnął go pozostałością kufla w szyję. Następnie dobił leżącego na ziemi. Ten trzeci już wiedział, że nie jest w stanie go pokonać. Rzucił miecz na ziemię i zaczął błagać:

— Proszę, nikomu nie powiem, oszczędź mnie. Na wszystko, co dla ciebie dobre, błagam!

Aleksander podszedł do niego i wyszeptał:

— Ja nie wierzę w dobro. — Jego głos był zimny jak stal przy jego boku, był pusty jak oczy czterech trupów leżących na ziemi. Wypuścił kufel i powolnym krokiem ruszył w stronę barmana. Ten zrobił się blady. Ciężko było mu ustać na nogach, chciał coś powiedzieć, ale jakoś tak zaschło mu w gardle. Gdy już nieznajomy znalazł się przy nim, barman był pewien, że zaraz zleje się w gacie. Był o tym przekonany, lecz na jego szczęście obcy po podejściu powiedział tylko:

— Nalej mi jeszcze jedno piwo.

_Kim ty, do ciężkiej cholery, jesteś!?_, pomyślał barman, po czym posłusznie nalał piwo. Gdy mężczyzna je wypił, barman usłyszał brzęk monety, która uderzyła o blat. Zanim obcy opuścił pomieszczenie, wewnątrz jeszcze wybrzmiało zimne niczym stal:

— Nie widziałeś mnie, nic nie widziałeś.

I tego właśnie się trzymał.

Ulica. Tłum ludzi. Każdy pochłonięty swą codziennością, pędzący naprzód, niechcący się zatrzymać. Zastanowić. Przemyśleć co nieco. Kto miałby czas na cokolwiek w tym wyścigu szczurów. Mijają się obojętnie. Pomyślałby kto, że to mrowisko, a nie miasto ludzkie. Z lotu ptaka tak to wyglądało. Choć ludzie nie potrafią latać, a więc nie postrzegali tego w ten sposób. Choć nieliczne jednostki dzięki sile umysłu były w stanie wznieść się ponad to i poobserwować. Wyrwać się z codzienności i pomyśleć choć chwilkę. Ci będący w stanie to zrobić natychmiast dostrzegali pewną niezgodność w owej scenie. Nieporozumienie. W tej układance znajdował się człowiek, który nie pasował. Był odcieniem szarości wewnątrz tego kolorowego obrazku. Dosłownie i w przenośni. Był chłodem pośród w miarę ciepłego klimatu. Szeptem wśród krzyków i wrzawy. Mężczyzna ubrany na szaro szedł pośród tłumu, pośród zgiełku, mimo iż — będąc jego częścią — całkowicie tutaj nie pasował. Nie pasowały jego mroczne myśli. Nie pasowały mordercze zamiary. Pozostali myśleli o swych problemach i byli niejako roztargnieni. Ten niepasujący pan był skupiony, każdy jego ruch wydawał się przemyślany, wyglądało to, jakby tańczył od dawna ćwiczony układ taneczny. Tak właściwie można by go nazwać tancerzem śmierci. Pozostali nie zwracali na niego najmniejszej uwagi, co było dość szokujące. Owi obserwujący to myśliciele, wrzasnęliby na całe gardło „Jak to możliwe!?”, będąc w całkowitym szoku. Niedowierzając. Jak to możliwe, że taki oto morderca przechadza się wśród ludności miasta-państwa Polis? I to niezauważony. Niewzruszony tłum przechadza się obok, całkowicie obojętny. Wśród tych widzących ta scena wzbudza olbrzymie przerażenie. Ta beztroska. Ślepota wręcz. Cóż za przerażająca scena. A to dopiero początek. Ponieważ po krótkiej chwili szary brat jak gdyby nigdy nic, otoczony przez tłum, mijając swój cel, wyjął sztylet i szybkim ruchem zamordował swoją ofiarę. Niczego nieświadomy człowiek padł martwy. Jeszcze przed chwilą biegł przed siebie. Ślepo myśląc, że dożyje starości. Pozostali natomiast poczęli przechodzić obok, nawet nie zauważywszy, iż stąpają po jeszcze ciepłym ciele. Wpatrzeni w swoje okna na świat. Choć nie można mówić, iż nie jest ono czymś wspaniałym, magicznym wręcz. Smutnym jest ten widok, ale jedynie dla świadomych. Będących jednocześnie przerażonymi. Niestety nierzadko jedno musi iść w parze z drugim. Może gdyby choć jeden się zatrzymał i wrzasnął, zbudziłby wszystkich ze snu. Jednakże nie znalazła się taka jednostka wśród tych ludzi. A może mrówek? Kto wie? Może to jedynie takie większe mrowisko o nieco bardziej inteligentnych istotach? Bardziej rozwiniętych co prawda, lecz niekoniecznie aż tak świadomych, za jakich się podają. Morderca natomiast odszedł bezproblemowo. Szary i śmiercionośny, jak zawsze. Bezwzględny i obojętny na pozostałych.

Był już przyzwyczajony. Nawet nie spodziewał się reakcji. Przecież każdy miał swoje sprawy. Swoją codzienność. Swoje narzędzie łączące ich ze światem. Coraz realniej będącym częścią naszego mrowiska. Choć mającym w sobie mnóstwo potencjału i piękna. Również będącym siedzibą potworów, ukrywających się w nim. Ale te potwory to ludzie! Choć może już za niedługo w naszym mrowisku pojawią się tytani o niezmierzonym intelekcie i je wymienią na swoje. Wraz z nami… Ale kto by się tym martwił! Przecież mamy własne sprawy! Co tam z nami! I naszą przyszłością… Skoro jużeśmy szarych braci zaakceptowali. Mordujących niewinnych. To i tytanów się pominie w beztroskim trwaniu. Ci, choć o wiele niebezpieczniejsi, mogą okazać się całkiem przyjemni. Albo nas po prostu wymordują… Choć wcale nie jestem lepszy, bo łatwo mówić, trudniej coś mądrego zrobić… Słowa nie kosztują. Realne działanie mogące coś zmienić już tak…

Ale obawiam się jednego. Boję się, iż będą następne ofiary naszej wspólnej obojętności. I że będzie ich tak wiele, iż już nie będzie dało się nad nimi przejść obojętnie. A wtedy nawet nasze wspaniałe narzędzia nie pozwolą nam być ślepcami. Bo to już będzie sprawa nas wszystkich. Nieprzyjemny gość wchodzący w brudnych butach do naszego życia. Niechcący się przywitać. Żądający posłuszeństwa. Nieprzyjmujący odmowy. Czerwony na twarzy, ale nowym odcieniem czerwieni. Niebezpieczniejszym nawet od poprzedniego, choć trudno to sobie wyobrazić. A gdy zażąda, już będzie za późno, by się przeciwstawić. Z większymi poświęcaniami będzie trzeba się liczyć wtedy. Z większą trudnością i ilością trupów na ulicy zmierzyć. Po takich stosach ciał już nie będzie się dało przejść… Obym był głupcem, co się myli. Choć wszystko wskazuje na to, że tak nie jest. Niestety tylko dla tych, co z lotu ptaka patrzą. Ci skrzydła sobie mądrością zdobyli, latając niczym stróże nad pozostałymi. W nich jest nadzieja. Problem leży w tym, że tak wielu królów i królowych siedzi na ziemi, błąkając się pośród tłumów. A to oni dzierżą berło władzy. Siedząc na swych tronach, może zgubią nas wszystkich… Trzeba wśród nich znaleźć tych lotnych, co nam zginąć nie pozwolą. Tych, pod których skrzydłami będziemy mogli być nadal tymi głupcami wpatrującymi się wciąż i wciąż w te małe urządzonka.

Aleksander siedział w barze, beztrosko pijąc piwo. To już piąte, nie zamierzał przestawać, dopóki nie będzie całkowicie pijany. Każdego dnia upijał się przed snem i nie chciał tego zmieniać. Znajdował się w rogu sali, jako jedyny siedzący przy swym stoliku. Wszelkie pozostałe stoliki były zajęte, w gospodzie toczyły się głośne rozmowy. Mężczyzna, nie zważając na nie, popijał piwo w milczeniu, lecz nietypowe wydarzenie zakłóciło jego spokój.

Bezpardonowo dosiadła się do niego kobieta. Była dość niska i miała czarne włosy sięgające do pasa. Ubrana w nieskazitelnie białą suknie, z delikatnego materiału, sięgającą do ziemi. Jej twarz zakrywał biały welon. Bez żadnego wstępu lub przywitania podjęła:

— Co się z tobą stało? Kiedyś nie byłeś taki.

Każda inna osoba natychmiast zostałaby zamordowana przez naszego bohatera za taki przejaw impertynencji. Ta nieznajoma wydawała się emanować tajemniczą energią powstrzymującą mężczyznę. Z tego oto powodu nie zrobił nic, poza dopiciem piwa i rzucenia oschłym tonem:

— To miejsce jest zajęte.

— A więc to tak? Chcesz mnie zbyć?

— Dokładnie tak. — Jego głos był lodowaty. Mimo iż nie mogła dostrzec twarzy, wiedziała, że spojrzenie też ma zimne niczym lód. Mimo tego zdawało się, iż tego nie dostrzega.

— Powtórzę raz jeszcze, niegdyś byłeś inny.

— Czas mija, każdy się zmienia. Odejdź!

— O nie! Nie pozbędziesz się mnie.

Dopiero teraz spojrzał na nią. Wiercił wzrokiem.

— Ty mnie chyba nie zrozumiałaś. To był rozkaz.

— Którego nie zamierzam wykonać — skwitowała natychmiast.

W tej chwili zabójca zdziwił się, że ta osoba jeszcze żyje. _Powinienem ją zabić, ale jest w niej coś… Co mnie powstrzymuje. Co sprawia, że nie chce tego robić. To bez sensu._

— Od dawna tak nachodzisz ludzi?

— To mój pierwszy raz.

Nie zamierzał kontynuować rozmowy. Nastała długa i niezręczna cisza. W końcu to ona postanowiła przerwać.

— Ja odpowiedziałam na twoje pytanie, ty na moje nie.

Westchnął ciężko. _Chyba się nie odczepi. Głupi jestem, że jej po prostu nie zabiłem._

— Dobra, pytaj więc.

— Już zapomniałeś, o co pytałam? — fuknęła.

_Kobiety…_

— Coś o zmianie. Tak właściwie już odpowiedziałem. Każdy się zmienia z czasem, a więc nie ma się czemu dziwić.

— Ale nie każdy staje się bezlitosnym mordercą.

— Mam to w dupie. Życie to suka, a na koniec umierasz. Ja jedynie przyśpieszam nieuchronny koniec tych nieszczęśników. Powinni mi dziękować.

— Nie każde życie jest złe.

— Co to znaczy złe?

Zamilkła zmieszana. Nie była w stanie tego wyjaśnić.

— Właśnie — podjął. — Każdy używa tych słów. Dobre, złe, a nikt nie jest w stanie wyjaśnić o co tak właściwie chodzi. Nikt nie jest zdolny udowodnić, że takowe konstrukty mają jakikolwiek sens. Dla mnie to jedynie puste i nic nieznaczące słowa. Jedynie dźwięk unoszący się w przestrzeni. Szum liści poruszanych wiatrem ma większy sens.

— Mylisz się. Nawet nie wiesz, jak bardzo.

— Tak? A więc słucham. Oświeć mnie latarnią swego intelektu.

Nastała długa cisza. Dziewczyna spuściła głowę i rzekła cicho:

— Nie jestem w stanie.

— Przestań zawracać mi głowę pierdołami, mam istotniejsze rzeczy do zrobienia.

Natychmiast odparowała z nową energią.

— Upijanie się do nieprzytomności?

— Chociażby — rzekł niewzruszony, po czym demonstracyjnie wziął obfity łyk piwa.

— Nie powinieneś tak żyć. Nikt nie powinien. Choćbyś posiadał milion słów na uzasadnienie tego, nie przekonasz mnie, że to właściwe.

— I nie zamierzam. To ty się do mnie dosiadłaś i zawracasz mi głowę.

— Po prostu kiedy cię obserwowałam, zrobiło mi się smutno i chciałam…

— Co chciałaś? Myślałaś, że przyjdziesz i powiesz: „Chłopie, przestań się uchlewać i żyj inaczej”. A ja odpowiem: „Kurczę, nigdy o tym nie pomyślałem, masz rację, dziewczyno”. Błagam cię, nie bądź naiwna, świat tak nie działa. Ludzie się tak nie zachowują. Jestem jebanym pijaczyną i mordercą. Lepiej byś zrobiła, zostawiając mnie, abym się zapił na śmierć, i gdybyś się trzymała z daleka.

Nie mógł tego zobaczyć, ale po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Cicho poczęła mówić, jakby do samej siebie:

— Nie jesteś pijaczyną, nie dla mnie. Wiem, że stać cię na więcej. Wiem, że nie chciałeś takiego życia.

— Ale takie właśnie przeżywam, bo nad niczym nie mamy kontroli. Rodzisz się i jesteś tym, czym ukształtuję cię twoje życie, a na koniec giniesz. I tyle, nie ma nic więcej. Żadnego dobra. Żadnego zła. Żadnych wartości czy wyższych idei. Jesteś tylko ty, tu i teraz, w twoim marnym życiu, które zmierza jedynie do jednego. Do śmierci.

— A co z honorem? Ze szlachetnością? Z ludźmi zaharowującymi się dla innych? Czy chcesz zaprzeczać temu wszystkiemu?

— Bzdura. Nie ma takich ludzi. Nawet jeśli pomagają innym, robią to dla siebie, aby wypadać na dobrych.

— Widzisz! Sam użyłeś słowa „dobry”.

— Dobrych w ich percepcji, a więc to nadal nie oznaczało nic więcej prócz iluzji w ich głowach.

— Szlag! Po prostu jestem zbyt głupia, aby ci to wszystko wyjaśnić. Nie posiadam wystarczającej wiedzy, ale zapewniam cię, mylisz się.

— Po co ci to? Po co łazisz z zakrytą twarzą i starasz się przekonywać losowych ludzi?

Nie mógł pojąć jej intencji. Był przekonany, że ona może mieć w tym jakiś interes. Podejrzewał, że może być zabójczynią wysłaną przez zakon, aby go zlikwidować, i zagaduje go, żeby stracił czujność.

— Czekaj. Nie odpowiadaj.

Spojrzała na niego zmieszana.

— Zakończmy tę farsę. Wysłali cię, abyś mnie zabiła. Rozgryzłem cię. Miejmy to za sobą, nie zamierzam się nawet bronić, skoro stałem się stępionym i nieprzydatnym ostrzem, to zakończ to tu i teraz.

Wstała, podirytowana, i krzyknęła na cały głos:

— Jak możesz wygadywać takie bzdury!

Nikt w gospodzie nie zwrócił na to uwagi.

— To jedyne logiczne wyjaśnienie. Dobrze grasz swoją rolę, ale to zbędne.

— Dlaczego? Dlaczego tak łatwo się poddałeś?

— Bo życie nie ma najmniejszego sensu. Można w nim znaleźć coś zajmującego lub coś zatracającego. To alkohol. — Złapał kufel w dłoń i lekko przechylił, po czym upił znaczny łyk. — Ale to tylko chwila, wycinek twego życia, który przeminie. Dokładnie tak samo, jak ty i twoi bliscy. Nawet pamięć o tobie i nich w końcu zniknie z tego świata. Skoro nie jestem już potrzebny bractwu, to chyba czas na mnie.

Usiadła, zrezygnowana.

— Jesteś zupełnie inny…

— Mówisz tak, jakbyś mnie kiedykolwiek znała.

— Myślałam, że znam, ale chyba się pomyliłam. — W jej głosie dało się wyczuć rozpacz.

Gestem przywołał kelnerkę. Gdy znalazła się przy stoliku, natychmiast powiedział:

— Kolejne trzy kufle piwa. Jej również nalej, bo wygaduje bzdury — dodał, wskazując na kobietę obok.

— Dla niej? — Kelnerka spojrzała na niego pytająco.

— Dla tej oto kobiety w białej sukni siedzącej obok mnie — dodał lekko poirytowany.

— Ale… Tutaj nikogo nie ma…

Spojrzał na nią. Natychmiast zbladła. Wiedział, że nie kłamie. Znów spojrzał na nieznajomą siedzącą obok. Wpatrywał się w nią przez kilka minut. W końcu powiedział:

— Masz rację, nikogo tutaj nie ma.Rozdział drugi

_Rok 470_

_„Szare bractwo to nie są ludzie._

_O nie! Tak bym ich nie określił._

_Bestie pozbawione litości. Tak!_

_To bliższe prawdy”_

Dziesięcioletni chłopak trenował gdzieś w podziemnych komnatach ukrytych pod Polis.

— Aleksandrze, plecy prosto, kolana ugięte.

Drewniany miecz uderzył go w bok. Chłopak wygiął się i upadł na ziemię, wypuszczając kawałek drewna ze swojej dłoni. Dzieciak rozpłakał się.

— Ja nie chcę być w tym bractwie — wydusił z siebie, wciąż łkając.

— Doskonale wiesz, że nie masz wyboru. — Zimno rzekł nauczyciel.

— Ja chcę do mamy — dodał młodzieniec, wciąż płacząc.

— Twoja mama nie żyje. To również wiesz, celowo zamordowałem ją na twoich oczach. Zrobiłem to, abyś nie robił sobie nadziei.

Przestał płakać, jedynie spojrzał zimno na swojego nauczyciela. Od kiedy został porwany, nie spotkał nikogo innego w owym dziwacznym bractwie. Byli tylko on i jego nauczyciel. Osoba, której nienawidził najbardziej na świecie. Mimo tego teraz w jego oczach nie było nienawiści. Coś w nich lekko zgasło. Dokładnie tak samo, jak gasło w innych członkach szarego bractwa. Ci, którzy byli w stanie przeżyć trening, mieli zimne oczy, oczy ziejące pustką.

Wstał, był głodny. Było mu zimno w stopy. Chciało mu się płakać. Wszystko go bolało, szczególnie miejsce, w które przed chwilą otrzymał cios. Nauczyciel nie miał ani krzty litości. Uderzał strasznie mocno. Mimo tego wszystkiego chłopiec natarł na niego. Z jego oczu poczęły lecieć łzy, zaczął krzyczeć na cały głos:

— Zabije cię! Zamorduję! Zamorduję! Zarżnę jak świnię!

Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech. Po kilku minutach chłopak padł na ziemię.

— Znów zemdlał. Ten ma szansę na przeżycie — powiedział beznamiętnie.

Podniósł go i zaniósł do łóżka. Tak wyglądało początkowe szkolenie w szarym bractwie. Ciągła walka o przetrwanie na granicy śmierci. Tylko mistrz i uczeń, zamknięci gdzieś w lochach, z których nie ma ucieczki. Do których nie dochodzi światło. Jedynie mrok wewnątrz nich. Wypełniający puste i zimne korytarze i serca członków bractwa. Każdego z nich z osobna i wszystkich razem. Będący towarzyszem ich dni, podczas których mordują ludzi. Czuwający przy nich podczas snów…

Choć trudno sobie to wyobrazić, kolejny dzień był jeszcze gorszy. Następny również. Do momentu, aż Aleksander się przyzwyczaił, a jego oczy stały się puste. Ziały brakiem celów i pragnień. Nie wyglądały już jak oczy człowieka. Choć pozornie pozostały zupełnie takie same… Było w nich coś… Taka obojętność i zimno, jakiej nikt spoza bractwa nie miał w swych oczach choćby przez sekundę swojego życia. Im, mordercom z zakonu, towarzyszyła ona przez całe życie. Mimo tego w oczach tego chłopca czaiło się jedno pragnienie. Gdzieś w kąciku jego oczu, zaciekle broniąc się w ostatnim bastionie, kryła się chęć zabicia mistrza. Pamięć o matce i miłość do niej. Tego bractwo nie było w stanie mu odebrać. To odróżniało go od pozostałych członków szarego zakonu. Ten ostatni fort sprawiał, iż zachował swe człowieczeństwo. Nie stał się maszyną do mordowania jak inni. To była ostatnia iskra dla jego duszy. Ostatni żar pośród pustkowi wypełnionych mrokiem. Dzień po dniu trening i tylko on. Nic innego. Nauka walki i tego, jak zabić. Trucizną. Mieczem. Sztyletem. Gołymi rękoma. Kuflem w gospodzie. Talerzem. Czymkolwiek, co masz pod ręką. Jak to zrobić, aby być pewnym, że cel nie żyje. Cel… Jedynie to i aż to. Nie człowiek. Nie istota zasługująca na życie. Nie. Jedynie cel… Jedynie to, ponieważ w umysłach zabójców nie mogło być miejsca na jakąkolwiek moralność czy etykę. Jedynie cynizm i zimna kalkulacja. To było w zupełności wystarczające… Każdy nauczyciel wywierał silną presję na ucznia i prał jego mózg, aby myślał w bardzo określony sposób. Aby był skuteczny, nic więcej. Nic ponad to. Niegdyś każdy z nich również został w ten sposób zaprogramowany, i tak to trwało od setek lat. Może nawet tysięcy… I aż tyle, ponieważ uśmiercenie celu to najistotniejsza część istnienia zabójcy z szarego bractwa. Dlatego cel był oczkiem w głowie. Był mu bliższy niżeli matka zamordowana na jego oczach przez zakon. Niżeli brat, którego nigdy nie miał. Niżeli martwa siostra… Mimo owej bliskości łączyła ich bardzo nietypowa relacja. Polegająca na tym, iż cel musiał zginąć. Choćby zabójca miał wymordować cały świat, cel musiał zostać zamordowany. Nastoletni chłopcy po kilku latach treningu w szarym zakonie nie przypominali już dzieci. Nie chodzili jak dzieci. Nie myśleli jak one. Nie zachowywali się podobnie. Choć byli dziećmi. Były też dziewczyny, ale one pełniły inną funkcję dla zakonu…

_Rok 475_

Jak każdego dnia, po jedzeniu Aleksander natychmiast udał się z mistrzem do pomieszczenia, w którym mieli walczyć. Wziął ze sobą swój miecz, już od dwóch lat używali stalowych broni. Oczywiście były ostre, dlatego całe jego ciało znaczyły blizny. Niegdyś zastanawiał się, dlaczego ciało jego mistrza wydawało się jedną wielką blizną. Teraz już wiedział, że on musiał przejść podobny trening. Na początku się wściekał, że nauczyciel rani go jedynie na tyle płytko, że strasznie bolało, ale nigdy nie był to śmiertelny cios. Ponieważ on wolałby umrzeć. Później się przyzwyczaił.

Stanąwszy na środku Sali, oczekiwał przybycia mentora. Stał wyprostowany. Już miał te zimne i beznamiętne oczy członka szarego bractwa, choć jeszcze nie był pełnoprawnym zabójcą.

Gdy mężczyzna wszedł do środka, na ułamek sekundy w oczach chłopaka pojawiło się zmieszanie. Nie był sam. To się nigdy nie wydarzyło. Była z nim dziewczyna.

— To Boni. Od dziś będzie z tobą trenowała, jak i również spała z tobą w pokoju. Będziesz dzielił się z nią żywnością i wodą. Będziecie również każdego dnia razem trenować.

Stała obok mistrza. Chłopak natychmiast dostrzegł jej niebieskie oczy, a gdy tylko je ujrzał, zrozumiał że ona również przeszła trening. Były zimne i puste. Dokładnie takie same jak te jego. Nie odpowiedział. Ona również nic nie powiedziała. Słowa nie były im potrzebne. Mistrz wyszedł. Natarła na niego, z ich ostrzy wybrzmiał dźwięk walki. Nauczyciel zostawił ich samych sobie na rok. Tak właściwie poznali się w walce. Na początku nie rozmawiali zbyt wiele. Jedli w milczeniu, walczyli, odpoczywali, jedli, załatwiali się i znów walczyli, po czym spali w jednym łóżku. Obydwoje byli na początku strasznie skryci i nieufni wobec siebie. Spali ze sztyletem — na wszelki wypadek. Zbyt wiele przeszli, aby ot tak otworzyć się przed kimkolwiek. Mimo tego po czasie, raz na jakiś czas, podczas walki pojawił się uśmiech. Pojedyncze słowa poczęły gościć w ich komnacie. Następnie zagościły w niej nawet całe zdania. Zaczęła wytwarzać się bliskość miedzy nimi. I emocje. Strasznie silne. Chwilami myśleli, że mistrz zginął i już nigdy nie wróci. Chwilami mieli taką nadzieję… Mimo tego dzień w dzień posłusznie trenowali. Dokładnie co do dnia po roku mistrz powrócił. Niczym wspomnienie dawnego cierpienia i powrót starego i strasznego życia — pojawił się pewnego ranka. Boni zrobiło się słabo, gdy go ujrzała. On, nic sobie nie robiąc z ich nieprzychylnej reakcji, przemówił, jak gdyby ostatni raz był tutaj wczoraj.

— Od dziś zaczniecie wychodzić ze mną na miasto. Jedno z was będzie tutaj trenować, drugie natomiast będzie ze mną uczyć się w terenie. I tak na zmianę.

Przez ostatni rok zastanawiali się wielokrotnie, po co mistrz przedstawił ich sobie. Po co dał im tę nową iskrę życia? Teraz zrozumieli. Jedno będzie zakładnikiem bractwa, aby drugie nie uciekło podczas nauki poza podziemnymi komnatami.

Nauczyciel rzucił na ziemię jakieś szmaty.

— Aleksandrze, ubierz się, dziś to ty wyruszysz ze mną.

Przez ostatni rok, gdy byli ze sobą, znacznie się zmienili. Szczególnie Boni. Nie przypominała już tej samej dziewczyny, którą Aleksander spotkał rok temu, lecz gdy tylko ujrzała mistrza, natychmiast jej postawa się zmieniła. Uśmiech z jej twarzy znikł, a oczy jakby przygasły. Chłopak stał, wpatrując się w nią. Teraz miał kogoś, na kim mu zależy. Wiedział, że musi coś zmienić, jakoś zabić mężczyznę, który go trenował od lat, a którego nie znał. Mimo tego teraz posłusznie wykonał jego polecenie. Wiedział, że nawet gdyby zaatakowali go razem z Boni, nie mieliby najmniejszych szans. Musieli czekać i rosnąć w siłę, mieli nadzieję, że może za rok lub dwa… Nie mieli pojęcia, jak wielka przepaść ich dzieli.

Przez kolejne cztery lata mieli dla siebie czas jedynie w nocy. Niejednokrotnie spędzali je na rozmowach. Mimo iż kolejnego dnia musieli przechodzić męczarnie podczas treningu, było warto. Znali się doskonale. W końcu podczas jednej z wielu rozmów pojawił się nieoczekiwany pocałunek, będący jedynie wstępem do seksu. Bali się poddać pożądaniu. Przez długi czas wstrzymywali się, bojąc się o zajście w ciążę. Choć od lat wychowywani w podziemiach, znali świat. Trening obejmował też inne lekcje. Bali się, że w przypadku zajścia w ciążę Boni zostanie bezlitośnie zamordowana przez mistrza. To dlatego kryli się ze swoją relacją, ale on i tak wiedział. Od samego początku wiedział o wszystkim.

_Rok 480_

Bractwo w swym okrucieństwie wytworzyło pewną procedurę, w której ludzie traktowani byli przedmiotowo. Każdy chłopak z bractwa poznawał dziewczynę dokładnie w dniu piętnastych urodzin. Również każdy z nich spędzał z nią pięć kolejnych lat. Następnie każdy zakochiwał się w przyprowadzonej dziewczynie do szaleństwa, po czym w dniu dwudziestych urodzin mistrz wyruszał z już kobietą na lekcje w terenie i wracał samotnie. Dokładnie tak samo było w tym przypadku. Aleksander wrzeszczał wniebogłosy, tak samo jak inni. Płakał tak samo jak inni. Po czym chciał zabić mistrza tak samo jak inni. Lecz nikomu się to nie udało. Następnie było długie i powolne przyzwyczajanie się. Niektórzy próbowali popełnić samobójstwo, lecz nikomu również to się nie udało. Nauczyciele pilnie ich strzegli, aby szare bractwo nie utraciło swych przyszłych członków. Wtedy kończył się trening na zewnątrz i przyszli zabójcy wchodzili w ostatni etap treningu. Trudniejszy od wszystkich poprzednich.

Mistrz pojawił się w drzwiach i rzekł, jak gdyby nic się nie stało:

— Chodź.

Aleksander przez chwilę miał wrażenie, że Boni żyje. Niestety gdy zerknął na część łóżka, na której zawsze spała, nieco skulona, ujrzał jedynie delikatne wgłębienie. Obrócił się na drugą stronę.

— Nie pójdę. Możesz mnie zabić, jeśli chcesz.

Mistrz podszedł i złapał go za szyję, po czym uniósł. Aleksander zamknął oczy, pogodzony ze śmiercią. Mimo jego wielkich nadziei jego nauczyciel nie zamierzał go zabić. Zamiast tego wymierzył mu cios w brzuch. Zgiął się. Następnie dostał rozpędzoną pięścią w lewy bok twarzy. Upadł na ziemię.

— Podnieś się! — Wybrzmiało to bezlitośnie, ale on nie zamierzał tego robić. Nic już nie zamierzał. Powiedział jedynie:

— W końcu ci się udało, ty popierdolony sadysto. W końcu zabiłeś we mnie wszelkie pragnienie życia. Gratuluję. — Obrócił się na plecy i spojrzał swemu rozmówcy w oczy, lecz w nich nie dostrzegł nic prócz pustki. Nie różniły się one wiele od oczu martwej osoby. Te oczy zbliżyły się do jego własnych, gdy nauczyciel kucnął przy nim.

— To nie jest jeszcze koniec. Szare bractwo jeszcze z tobą nie skończyło.

Po czym wyszedł, lecz zostawił wewnątrz dziesięć butelczyn z winem.

Aleksander opierał się. Wiedział, że to kolejna manipulacja. Mimo tego uchlał się do nieprzytomności.

Kolejnego dnia mistrz również przyszedł. Również spuścił mu porządny wpierdziel i zostawił wino. I tak każdego kolejnego dnia. Nasz bohater każdego ranka był budzony na potężnym kacu przez swego mistrza i dostawał od niego bęcki. Po dość długim czasie i kilku złamaniach wstał i z nim poszedł. Każdy prędzej czy później wstawał. Każdego dało się złamać, to było jedynie kwestią czasu. Gdy już stał w komnacie naprzeciw swego znienawidzonego nauczyciela, usłyszał od niego zdanie, którego nie był w stanie zrozumieć. Po nim nastąpiło kolejne zdanie, a on poczuł się dziwnie. I kolejne zdania poczęły wybrzmiewać w powietrzu. On niczego nie rozumiał, ale od tych jego dziwnych i niezrozumiałych słów poczęło mu się robić lżej, a w jego głowie słowo Boni stawało się coraz bardziej obce. Jakby zatracało się to, co ono w ogóle oznacza. Ten ciężar ostatnich dni powoli odlatywał. Znikał, by już po chwili w umyśle Aleksandra wszelkie wspomnienia o Boni przestały istnieć. Gdy mistrz skończył, stojący naprzeciw niego młody mężczyzna był święcie przekonany, że nigdy nie poznał żadnej Boni ani kogokolwiek prócz swego bezlitosnego nauczyciela. „Kiedy słyszysz niezrozumiałe słowa, uciekaj”, powiedziałaby większość obywateli Polis. Rzekliby tak, bo wiedzą, iż oznacza to użycie magii. Mistrz przemówił po raz kolejny do swego ucznia siedzącego przed nim na ziemi:

— Wstań.

Ten natychmiast wykonał jego polecenie.

— Kim była Boni?

— Nie mam pojęcia — padła odpowiedź. Nawet powieka mu nie drgnęła.

— Zadziałało. Nigdy nie byłem zbyt biegły w magii, lecz podstawy znam dość dobrze.

Uczeń spojrzał na niego pytająco.

— Nie martw się tym, od dziś zacznę nauczać cię o magii.

— Magii? Nigdy nie słyszałem takiego słowa.

— Zanim wszystko ci wyjaśnię, chciałbym jeszcze coś powiedzieć. — Rzucił na ziemię sakiewkę po brzegi wypełnioną pieniędzmi. — Pamiętasz miasto Polis?

— Tak — odpowiedział, nie do końca rozumiejąc to pytanie.

— Dobrze, więc nic nie namieszałem. Możesz używać tych pieniędzy na cokolwiek ci się podoba, a gdy się skończą, dostaniesz następne. Od dzisiaj popołudnia będziesz miał wolne, możesz je spędzać poza podziemnymi komnatami.

Oczy młodzieńca zwężały się.

— Czy to jakiś podstęp lub próba?

— Nie. Trening będzie okrutnie wyczerpujący. Będziesz potrzebował odpoczynku. Polecam gospody i alkohol, a gdy ktoś ci podpadnie, możesz go zabić, ale trzymaj się z daleka od ludzi noszących szare płaszcze takie jak mój.

— To inni członkowie szarego bractwa? — Aleksander czuł się strasznie. Było mu niewyobrażalnie smutno, ale nie miał pojęcia dlaczego. Od dziś to uczucie już zawsze będzie mu towarzyszyło. Mistrz za pomocą magii zablokował w nim wspomnienia o Boni, lecz celowo nie zrobił nic z emocjami.

— Tak.

— Czy mógłbym się z nimi spotkać?

— Jedynie członkowie na poziomie mistrza i wyżej mogą kontaktować się w jakikolwiek sposób z pozostałymi osobami z naszego bractwa.

— Rozumiem. — Nie mógł znieść tego uczucia wewnątrz siebie. Coś rozrywało go od środka. Niewypowiedziany smutek i rozpacz, miał wewnątrz siebie krzyk, którego nie był w stanie pojąć.

— Teraz opowiem ci o treningu, nie zamierzam powtarzać, więc słuchaj uważnie. Każdy z ludzi posiada wewnątrz siebie siłę inną prócz fizycznej. Zazwyczaj nazywana siłą duchową. Wynika ona z trójpodziału rzeczywistości na sferę fizyczną, psychiczną i duchową. Niektórzy spośród ludzi posiadają siły duchowej wystarczająco, aby ich wola obróciła się w czyn. Żeby to, co jest jedynie wyobrażeniem, stało się realnością w świecie fizycznym. Używanie tej siły do kontroli żywiołów to właśnie magia, ale to nie wszystko. Ludzie używający magii zdołali skontaktować się z istotami z innych wymiarów, które nauczyły ich prastarych języków, starszych niżeli sama historia. Owe języki ułatwiają używanie magii. Istnieje siedem żywiołów i tyle samo języków służących do ich kontroli. Ziemia, woda, powietrze, ogień, elektryczność, śmierć, światło. Wszelka magia podlega tym żywiołom. Natomiast to nie jest jeszcze wszystko. Moc żywiołów można łączyć. Ziemia i woda to błoto. Każdy wojownik zdolny używać połączeń żywiołów staje się dziesięciokrotnie szybszy i silniejszy. Choć niewielu chodzi po ziemi takich, co potrafią tego dokonać.

— Czy można połączyć moc trzech żywiołów?

— Słyszałem, że w imperium Kserksesa istnieje taki ktoś, kto używa trzech żywiołów jednocześnie. Nazywa się Invictus. Jeżeli kiedykolwiek go spotkasz, uciekaj. W każdym razie poza nim nigdy o czymś takim nie słyszałem.

— Dlaczego postępy w opanowaniu magii wzmacniają ciało?

— Żywioły budzą naszą pierwotną siłę. Można by to określić w taki sposób, że zespalają duszę i ciało bardziej. Niektórzy twierdzą, że to szkodliwe i że nie powinno się tego robić. Na początek im więcej żywiołów opanujesz, tym silniejszy, szybszy i odporniejszy będziesz się stawał. Wszystko, co robiłeś wcześniej, było jedynie wstępem do tego, co nastąpi teraz. Wojownicy nieznający magii nie mają szans z przeciwnikiem słabo ogarniającym choćby jeden z żywiołów. Ich jest siedem, a im wyższy poziom ich opanowania, tym potężniejszy będziesz. Do tego na koniec umiejętność użycia chociażby jednego połączenia między nimi zwiększy twą siłę dziesięciokrotnie. A nauczyć się możesz wszystkich możliwych kombinacji między żywiołami. Chyba zdajesz sobie sprawę, jaki potencjał to w sobie zawiera.

— Na koniec można nauczyć się połączeń między trzema żywiołami.

— Na to nie licz. Lepsi od ciebie próbowali. Na początek, a więc na naprawdę wiele lat, zapomnij o łączeniach. Skupimy się na opanowaniu pierwszego kręgu każdego z żywiołów. Każdy z nich posiada pięć kręgów wtajemniczenia. Magia ostatniego, piątego kręgu jest w stanie zrównywać miasta z powierzchnią ziemi. Dodatkowo połączenie ducha z ciałem wydłuża życie. Ci, którzy opanowali wszystkie siedem żywiołów kręgu piątego, w zupełności przestają się starzeć. Dlatego przed nauczeniem się jakichkolwiek połączeń powinieneś opanować perfekcyjnie każdy z żywiołów.

— Czy tobie się to udało?

— Opanowanie siedmiu piątych kręgów?

— Tak.

— Niestety nadal nad tym pracuję.

— Czy ktokolwiek w całym bractwie tego dokonał?

— Aby zostać generałem, należy to uczynić.

— Generałem?

— Szare bractwo składa się z uczniów, mistrzów, generałów i wodza. Uczeń to jedynie potencjał. Mistrz to tak właściwie szeregowy zabójca bractwa, mogący szkolić kolejnych. Generał zarządza dziesięcioma mistrzami i aby otrzymać ten tytuł, należy opanować wszystkie żywioły piątego kręgu wtajemniczenia. Co oznacza, że generałowie są nieśmiertelni. Da się ich oczywiście zabić, ale nie starzeją się, a i zabicie ich nie jest proste. Nie raz w historii naszego świata generałowie pokonywali całe armie. No i oczywiście wódz. On zarządza całym szarym bractwem, opanował żywioły najwyższego kręgu. Zna również co najmniej jedno połączenie dwóch żywiołów, może kilku. Co oznacza, że jest co najmniej dziesięciokrotnie silniejszy od generałów. Słyszałem, że kiedyś zniszczył kilka miast, bo miał gorszy humor. Jedynie generałowie mają zaszczyt się z nim kontaktować, dlatego ja również nigdy go nie widziałem. Na dziś to wszystko, kamienne wrota do podziemnych komnat zostawiam otwarte. Od teraz poza treningiem możesz robić, na co tylko masz ochotę. Ale pamiętaj, nie mów nikomu o naszej organizacji i nie próbuj ginąć. Twoje życie jest własnością szarego bractwa.

Po tych słowach opuścił pomieszczenie, nie czekając na odpowiedź. Aleksander nawet nie myślał o tym, czego właśnie się dowiedział. Wewnątrz niego ziała czarna dziura, której nie mógł znieść. Natychmiast udał się do losowej gospody i uchlał do nieprzytomności. To ugasiło pożar w jego wnętrzu, ale jedynie na krótką chwilę…

_Rok 485_

W ciągu ostatnich pięciu lat Aleksander nauczył się języka każdego z żywiołów. Teraz nadszedł czas na naukę magii pierwszego kręgu wtajemniczenia. Mistrz przyglądał się swemu uczniowi przez dłuższą chwilę, a w końcu stwierdził:

— Jesteś gotowy. Poczekaj. — Wyszedł, zostawiając go samego. Po dość długiej chwili wrócił z opasłym tomiszczem trzymanym w dłoniach. — To jest księga, w której zapisane są wszelkie zaklęcia. Przy każdym są podane dokładne słowa, których trzeba się nauczyć, i skutki użycia formuły. Masz nauczyć się na pamięć wszystkich zaklęć pierwszego kręgu, następnie rozpoczniemy trening ich używania. Następnie nauka korzystania z nich podczas walki. Kiedy opanujesz już wszystkie zaklęcia kręgu pierwszego i będziesz zdolny korzystać z nich podczas starcia, otrzymasz tytuł mistrza i nasz wspólny trening się zakończy. Wtedy będziesz mógł kontynuować swój rozwój samotnie, używając księgi. Oczywiście jedynie w wolnych chwilach, po wykonaniu misji dla szarego bractwa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: