- promocja
Morderstwo na medal - ebook
Morderstwo na medal - ebook
Jan Śmigielski, awanturnik i kobieciarz, bogata hrabianka Ewelina, rozmodlona Joanna i ubogi szlachcic Stanisław o kryształowym charakterze. Młodość czworga tych ludzi została naznaczona przez miłość, zdradę i przeniewierstwa. Gdy podczas wojny polsko-bolszewickiej Jan ginie w obronie majątku żony, nikt nie widzi w tej śmierci niczego zagadkowego. Po latach jednak jej okoliczności wzbudzają wątpliwości u niepozornego dziennikarza, który razem z wichrowatym porucznikiem, Jerzym Ulissesem-Halickim, rozpoczyna drobiazgowe śledztwo. Muszą w tym celu udać się do dworu w Złotorogu, gdzie rozgrzebią przeszłość zmarłego i jego najbliższych. Z przeszłości tej wyłoni się obraz życia pełnego pasji, namiętności, zdrad i uczuć, które naznaczyły losy nie tylko zmarłego, lecz także wszystkich wokół. Co tak naprawdę wydarzyło się w Złotorogu w 1920 roku? „Morderstwo na polu chwały” autorstwa Marcina Chyczewskiego to historia o zbrodni i miłości. Jest pierwszym kryminałem autora i kolejną książką, której akcja dzieje się w Polsce w pierwszej połowie XX wieku. Składa się w przeważającej części z dialogów, które to napisane są zróżnicowanym, dostosowanym do postaci językiem, zrozumiałym jednak i prostym. Atmosfera powieści z każdym rozdziałem zagęszcza się coraz bardziej, począwszy od swobodnych, kurtuazyjnych relacji bohaterów, aż po dramatyczny i niespodziewany finał. Minęły dwa lata, od kiedy rotmistrz Jan Folblut-Śmigielski poległ bohatersko w obronie swego dworu przed bolszewikami. Śmierć ta nie wzbudziła wtedy żadnych podejrzeń. Zmarłego pochowano z honorami i zadziwiająco szybko przestano o nim mówić. Kiedy jednak w dwa lata później pojawia się perspektywa uhonorowania poległego Orderem Virtuti Militari, szczegóły owej śmierci podpowiadają, że kryje się w niej tajemnica. Porucznik Jerzy Ulisses-Halicki otrzymuje rozkaz wyjaśnienia wszystkich wątpliwości. Śledztwo prowadzi w przeszłość, której zbadanie staje się kluczem do rozwiązania zagadki. Wichrowaty detektyw użyć będzie musiał wszystkich swoich talentów, aby wydobyć prawdę pogrzebaną razem z rotmistrzem Janem Folblutem-Śmigielskim. Historia miłosna jest ciekawa i bardzo wciągająca. Stopniowe odkrywanie przed czytelnikiem jej kolejnych szczegółów sprawia autorowi wyraźną przyjemność, co czytelnik doskonale wyczuwa. Nie wszystko jednak jest tu podane na tacy i samodzielne rozwiązanie zagadki wymaga skupienia. Bohaterowie są wyraziści i różnorodni, co sprawia, że każdy znajdzie takiego, któremu może kibicować. Dla miłośników klasycznych kryminałów w stylu Agathy Christie jest to doskonała pozycja. „– Oczywiście miałby pan rację, gdybyśmy rzeczywiście prawdę odkryli. Nie, panie redaktorze. My odkryliśmy fakty, nie wszystkie jeszcze, zaledwie ich część, i dopiero kiedy zbierzemy je wszystkie, ukaże nam się prawda w całej swej wspaniałości. – Albo brzydocie – dopowiedział Federstain. – Albo brzydocie – zgodził się Halicki, po czym raz jeszcze pociągnął papierosa
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-300-3 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Część pierwsza
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Część druga
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Część trzecia
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Część czwarta
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piątyRozdział pierwszy
Artur Federstain
Papieros zajarzył się w półmroku, gdy tylko Jerzy Ulisses-Halicki przyłożył do niego zapaloną zapałkę. Zgasił ją szerokim, zamaszystym ruchem od ucha, zupełnie jakby ciął szablą, po czym opadł nonszalancko w skórzany fotel i począł badać bystrym wzrokiem to pułkownika Miłorzębskiego, w którego gabinecie się znajdowali, to siedzącego obok nieznajomego mężczyznę.
Wezwanie pułkownika, które znalazło go w restauracji Stylowa w towarzystwie dwóch uroczych dam, było iście żołnierskie: krótkie i rzeczowe, nie zawierało najmniejszej wzmianki o tym, czym to zaproszenie jest spowodowane. Wiedział jednak, że Miłorzębski jest człowiekiem zasadniczym i surowym i że nie zwykł był zajmować się głupstwami.
Oto więc siedział przed pułkownikiem, a obok niego korpulentny mężczyzna o semickich rysach, który na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym, w rzeczy samej jednak jest tym typem człowieka, który porusza tryby zdarzeń i spraw większych od siebie. Ubrany w elegancki, dobrze skrojony garnitur, na nosie miał okrągłe okulary. Pucołowate policzki, wysokie czoło, pociągły nos i podwójny podbródek sprawiały, że choć nie była to twarz piękna, patrzyło się na nią z przyjemnością. Ta przyjemność właśnie wydawała się dominującą cechą jego wyglądu.
Zanim go ujrzał, Jerzy Ulisses-Halicki był znudzony, teraz jednak ożywił się, jakby wstąpiła w niego energia, przeczucie nowej przygody.
Częstując mężczyznę papierosem, spostrzegł, że on również uważnie mu się przygląda, uważnie i badawczo. Odmówił i złożył ręce na brązowej teczce, którą trzymał na kolanach, jakby zastanawiając się, czy Ulisses jest godzien poznać jej sekrety.
– Nie dowie się pan, jeśli nie spróbuje – rzekł żartobliwie Halicki.
– Przepraszam? – Mężczyzna drgnął, nie rozumiejąc.
Głos miał dziwnie miękki, niepasujący do jego tuszy.
– Pan się zastanawia, czy pułkownik Miłorzębski wybrał odpowiednią osobę do rozwiązania pana problemu.
– Zgadza się – rzekł z zakłopotanym uśmiechem. – Bo widzi pan, spodziewałem się kogoś… starszego.
– I z całą pewnością kogoś poważniejszego – dodał Ulisses, puszczając zgrabne kółka z dymu.
– Tak… to również – zawahał się, a widząc lekki uśmiech na twarzy pułkownika, dodał: – Bo widzi pan, to sprawa niezwykle delikatna.
– Niech pan będzie spokojny – powiedział Halicki. – Pułkownik Miłorzębski rzadko się myli.
– Słyszę w pana tonie niezwykłą pewność siebie – rzekł mężczyzna – i muszę przyznać, że napawa mnie ona otuchą.
– Niech pan uwierzy w moje twierdzenie, że nie trzeba przeczytać setek woluminów i przeżyć dziesięcioleci, żeby właściwie łączyć fakty i dostrzegać rzeczy zakryte – odparł z przekonaniem Ulisses. – Nie potrzebuję studiować psychologii, żeby wiedzieć, czy ktoś kłamie, czy nie. Wystarczy mi instynkt i trzeźwe spojrzenie, i jeszcze życiowe doświadczenie. – Strzepnął popiół do kryształowej popielniczki na biurku. – Najprostsza odpowiedź zwykle jest tą właściwą.
– Ponadto pan porucznik Halicki ma moją pełną rekomendację – wtrącił pułkownik tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Ręczę swoim dobrym imieniem za jego umiejętności.
– To bardzo wiele znaczy – powiedział mężczyzna, schylając głowę przed pułkownikiem – ale widzi pan, to, z czym do panów przychodzę, to nawet nie są podejrzenia, a jedynie moje przeczucie i wyobrażenia.
– To bardzo obiecujące – rzekł zachęcająco Ulisses. – Przeczucia i wyobrażenia są zwykle o wiele ciekawsze od zdarzeń.
– Dobrze więc. Nazywam się Artur Federstain – powiedział, wziąwszy głęboki oddech. – Jestem dziennikarzem. Piszę dla „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”.
– Krótko mówiąc – przerwał mu zniecierpliwiony Miłorzębski – pan Federstain pisze artykuł o rotmistrzu Janie Folblucie-Śmigielskim.
Jerzy Ulisses-Halicki zmarszczył brwi, pociągnął w zadumie papierosa, po czym mruknął jakby do siebie.
– Folblut… Śmigielski… Coś świta mi w głowie.
– Zginął w ostatniej wojnie. Pośmiertnie nadano mu stopień rotmistrza. Wielu uważa go za bohatera.
– Obrona Złotorogu? – zapytał Halicki.
– Zgadza się – odparł Federstain. – Szarżował na oddział bolszewicki.
– Już pamiętam! – Ulisses pstryknął palcami. – Utworzyli okoliczny oddział samoobrony i pobili ruskich w lokalnej potyczce.
– Tak. Rotmistrz Śmigielski walczył ze swoim oddziałem na odcinku niemożliwym do obrony. Śmiertelnie ranny, został zawieziony do dworu w Złotorogu i tam zmarł w ramionach żony.
– Więc cóż? – spytał Ulisses, gasząc papierosa, po czym natychmiast zapalił następnego.
Dziennikarz tymczasem nachylił się lekko, jakby chciał mieć pewność, że jego rozmówca nie uroni ani jednego słowa.
– Naczelnik pragnie nagrodzić rotmistrza Orderem Virtutti Militari. Dlatego też redakcja wysłała mnie, żebym napisał o nim artykuł. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, jak zagmatwane było życie tego człowieka. Wiedziałem oczywiście, że był wielce majętny. Wiedziałem, że wżenił się w rodzinę Złotorogów, że pochodził ze starożytnej szlachty wołyńskiej.
Ulisses uśmiechnął się znacząco, słysząc te słowa, ale redaktor nie zwracał na to uwagi i mówił dalej.
– Kiedy tam zawitałem, wszyscy byli dla mnie bardzo uprzejmi, choć czasem wydawało mi się, że obserwują ukradkiem. Czułem, że coś jest nie w porządku, ale nie wiedziałem co. Potem pojechałem na miejsce potyczki. Było to niezwykle ciekawe. Spędziłem tam wiele godzin, a kiedy wróciłem do dworku, zacząłem zadawać pytania o szarżę. Zawsze mi odpowiadano, że była bohaterska. A później… Później zainteresowałem się samym rotmistrzem. Wszyscy opowiadali mi te same historie, nawet tymi samymi słowami, co jednak nie zdziwiło mnie wtedy. Wydało mi się oczywistym, że setki już razy rozmawiali o nim i wytworzyli sobie obraz jego życia.
Pułkownik pokiwał lekko głową, zgadzając się z jego przypuszczeniami. Ulisses jednak zmarszczył brwi.
– Hrabia Złotoróg i wdowa po zmarłym byli niezwykle uprzejmi – ciągnął redaktor. – W zasadzie skończyłem zbierać materiał i chciałem wracać, kiedy… – Nachylił się do Ulissesa jeszcze bardziej. – Proszę na mnie popatrzeć. Gdybym zaczął zadawać panu pytania, czy pomyślałby pan sobie, że kryje się za tym jakaś niegodziwość? Jestem nieszkodliwym, przysadzistym dziennikarzem, pisującym nekrologi i anonse w dziale towarzyskim, nie mam żadnych koneksji ani protektorów. A mimo to niewinne pytania, jakie zadawałem, pytania o młodzieńcze lata rotmistrza, o to, czym się zajmował, o jego charakter, ostatnie chwile… powodowały ogólne zmieszanie, niemal panikę. A ja przecież musiałem się tego dowiedzieć. Opowiadali mi wprawdzie. Musieli. I tak w końcu napisałbym ten artykuł. No i jest jeszcze to zdjęcie. Zdjęcie rotmistrza tuż przed śmiercią.
Przy tych słowach Federstain jakby się rozbudził. W oczach jego pojawiły się iskry, niemal płomienie. Otworzył teczkę i wręczył Ulissesowi zdjęcie. Przedstawiało przystojnego mężczyznę o ostrych rysach z agonią w oczach. Przez całą jego pierś przebiegała rana od cięcia.
– Znalazłem je w księgach metrykalnych parafii. Zdaje się, że zrobił je ówczesny proboszcz. Przez to zdjęcie zacząłem coś podejrzewać. Mówi się, że w ranę rotmistrza wdała się gangrena, na fotografii natomiast rana jest czysta.
Halicki podniósł się z fotela i położył zdjęcie na biurku. Ze skórzanego olstra przy pasie, w którym oficerowie nosili rewolwery, wyjął lupę. Kopcącego niemiłosiernie papierosa wręczył zaś zdumionemu Federstainowi.
– Proszę to potrzymać – rzucił niedbale.
Dziennikarz wziął od niego papierosa, lecz już po chwili dym go niemal dusił, więc tonem pełnym wyrzutu rzekł:
– Panie poruczniku!
– O, przepraszam najmocniej – odparł Ulisses. – Oczywiście może pan śmiało w międzyczasie sobie pociągnąć – dodał i zaczął uważnie oglądać zdjęcie. – Czyste cięcie – szepnął do siebie, gdy odbierał od Federstaina papierosa.
– No właśnie – przytaknął dziennikarz.
– A jak na pańskie wątpliwości zareagowali bliscy zmarłego?
– Oni? Nie zwrócili na nie uwagi. Śmierć rotmistrza to dla nich przeszłość, o której chcą zapomnieć. – Znów się pochylił. – W ogóle wszyscy zachowują się tak, jakby rotmistrz nigdy nie istniał. Nie ma nigdzie jego zdjęć, nie ma jego rzeczy…
– Ach, wie pan – przerwał mu Ulisses, machając lekceważąco ręką – minęły już dwa lata. Wspomnienia, wszystkie wspomnienia ulatują w miarę upływu czasu. Cóż złego w tym, że oni nie chcą karmić tych bolesnych, że pragną, aby czym prędzej umarły. Ludzie tak robią.
– Oczywiście – zgodził się Federstain – ale na ogół dzieje się to samoistnie. Po odbyciu żałoby, a tu żałoby żadnej nie było. I czasem… czasem zdawało mi się, że wszyscy odetchnęli z ulgą po jego śmierci. Przypuśćmy, że był złym człowiekiem. To się przecież zdarza. Czy bitwa nie byłaby odpowiednim momentem, żeby…
– Jak pana zdaniem on umarł? – przerwał znów Ulisses.
– Został otruty – odparł bez wahania dziennikarz.
– Rozumiem.
Zamilkli i trwali tak przez dłuższą chwilę. W końcu Miłorzębski rzekł stanowczym tonem.
– Wdzięczny panu jestem, panie Federstain, że pan do mnie z tym przyszedł. Sprawę tę trzeba dogłębnie zbadać, nim uhonorujemy tego człowieka tak ważnym orderem. Jestem pewien, że pan Halicki się ze mną zgadza.
– Rozumiem to doskonale – rzekł Ulisses. – Nie wiem tylko, co miałbym w tej sprawie zrobić.
– Rotmistrz dostanie Virtutti Militari – odparł zimno pułkownik. – To już postanowione. Ogłoszono go bohaterem i wzorem cnót obywatelskich. A pan musi dopilnować, żeby tak pozostało.
– Mam zbadać okoliczności jego śmierci? Nie sądzę, aby miały one znaczenie dla ogólnego wizerunku rotmistrza. Ale cóżby innego? Nic nie przychodzi mi do głowy. Niech mnie pan pułkownik nie trzyma dłużej w niepewności.
– Niech pan nie błaznuje i dobrze mnie zrozumie, poruczniku Halicki. Wezwałem tu pana z uwagi na pańskie szczególne umiejętności i doświadczenie w takich sprawach. Chcę, żeby pan dowiedział się wszystkiego o tym człowieku i jego śmierci. Jeśli to było zabójstwo…
– Czyżby chciał pan przykładnie ukarać sprawców?
– Właśnie tak. Bez względu na wszystko za swoją szarżę on zasługuje na miano bohatera. A ludzie muszą wiedzieć, że nie podnosi się ręki na bohaterów.
– Nawet jeśli w rzeczywistości byli, dajmy na to, okrutnikami?
– Chwileczkę – wtrącił się Federstain. – Jest jeszcze jedna rzecz, o której nie było dotychczas mowy.
– A mianowicie?
– Uważam, że żadnej szarży nie było.
Pułkownik Miłorzębski zmarszczył groźnie brwi, a Jerzy Ulisses-Halicki zagwizdał cicho.
– Taaak – rzekł przeciągle. – To zmienia obraz rzeczy. A z czego pan to wywnioskował?
– Z wyglądu pola bitwy. Poza tym wszyscy inni w oddziale, jak również koń rotmistrza, zginęli od kul. Wygląda na to, że wpadli w zasadzkę.
Ulisses-Halicki raz jeszcze spojrzał w zamyśleniu na ostatnie zdjęcie rotmistrza Śmigielskiego. Następnie popatrzył na ożywioną twarz dziennikarza. W końcu rzekł bez przekonania.
– Wątpliwe to argumenty.
– Panom zapewne się wydaje, że ja szukam sensacji – Federstain się uśmiechnął – że szukam dziury w całym, byle wywołać skandal swoim artykułem? Proszę mi wierzyć, że taki nie jestem. Nikomu nie zależy bardziej na tym, aby śmierć rotmistrza Śmigielskiego wyglądała tak, jak ją przedstawiano, bo jest to piękna historia, którą pragnę opisać. Coś tu jednak nie pasuje, jest w tym jakaś tajemnica, którą muszę poznać. Muszę, dla swojego spokoju i z szacunku dla tych, którzy będą o tym czytać. Bohaterowie, o których mówił pan pułkownik, nie muszą być kryształowi, nawet lepiej, jeśli tacy nie są, ale muszą być prawdziwi. Myślę, że to jest kluczowa sprawa. Nie będziemy ich wtedy kochać, ale będziemy w nich wierzyć, a czy nie o to idzie? Nie mamy być tacy jak bohaterowie, ale mamy być gotowi postępować jak oni. A jeśli nie było żadnego bohaterskiego czynu, jeśli Śmigielski zginął jak każdy inny żołnierz, to robienie z niego bohatera jest plunięciem w twarz im wszystkim.
Ulisses wolno, jakby z namysłem, zgasił papierosa. Federstain tymczasem mówił dalej.
– Dlatego właśnie nie możemy obok tego przejść obojętnie. Bo nawet jeśli cały świat nie będzie wiedział, że są jakieś wątpliwości, my to będziemy wiedzieli, a to wystarczy. Uważam, że jest w tym coś podejrzanego. I pan, panie poruczniku, musi to wyjaśnić.
– Załóżmy na chwilę, że pana podejrzenia są prawdą – rzekł spokojnie Halicki. – Cóż wtedy? Kto może cofnąć decyzję Naczelnika?
– Ja wiem, że nie będzie to przyjemne, ale to sprawa naszego honoru.
– Phi – parsknął Ulisses. – Chce mnie pan, jak to mówią, z mańki zażyć. – Uśmiechnął się łobuzersko, a w oczach jego zagrały iskry.
– Mówię tylko, że to ostatni moment, aby tę sprawę wyjaśnić, i jeśli tego nie zrobimy, może się okazać, że poświadczymy swoimi nazwiskami nieprawdę. Nie będzie to łatwe. Jak pan porucznik powiedział, minęło już trochę czasu, ślady się zatarły, a groby porosły trawą, zostają jednak świadkowie. Możemy ułożyć tę historię z ich półsłówek i półprawd. A wtedy… Wtedy będziemy spokojni.
Jerzy Ulisses-Halicki wstał.
Zgasił papierosa w kryształowej popielniczce i przeczesał palcami jasną czuprynę.
– Ma pan rację, panie Federstain – rzekł. – Tylko ja to mogę zrobić. Pojadę z panem do Złotorogu i odkryję prawdę. Przyda mi się nawet wycieczka na wieś, bo całkowicie sparciałem już w Warszawie.
Federstain również wstał, w oczach ponownie zapłonął ogień.
– Cieszę się. Nie zniósłbym…
– Nie tak prędko – przerwał mu Ulisses. – A jeśli okaże się, że nie ma pan racji?
– Napiszę piękny artykuł i będę szczęśliwy.
– Więc zapraszam ze mną do Stylowej na strzemiennego – rzekł Ulisses. – A potem w drogę.