Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Morderstwo odbyło się - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Morderstwo odbyło się - ebook

Mikrofon, wygłuszone studio i tekst, w który można tchnąć życie własnym głosem. Czy można wyobrazić sobie spokojniejszą pracę?

Przepłukać gardziołko, rozluźnić szczęki i do budy. Dzień jak co dzień, kolejny krok do spełnienia marzeń o sławie, karierze i bajońskich pieniądzach. Chyba że…

Chyba że jedna z twoich koleżanek otworzy okno i postanowi sprawdzić, jak długo spada się z czwartego piętra. Tylko czy na pewno to był jej wybór?

Filip Marlot podejmuje rzucone mu wyzwanie i próbuje ustalić, czy do śmierci popularnej lektorki nie przyłożył ręki któryś z jej kolegów. Na szali jest znalezienie mordercy i piękna willa na Sadybie. Sprawa zaczyna się komplikować, gdy obsada słuchowiska „Morderstwo odbędzie się” odkrywa prawdziwe oblicza i ujawnia brudne gierki.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8900-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OBSADA

W ROLACH GŁÓWNYCH:

Filip Marlot – emerytowany policjant, marzący o świętym spokoju i większym mieszkaniu, siostrzeniec Janiny Rampel.

Janina Rampel – siedemdziesięciopięcioletnia nauczycielka emisji głosu, nazywana przez podopiecznych „cudowną Janeczką”. Filip niekoniecznie zgadza się z ową cudownością.

Alicja Mikulska – sąsiadka Janiny Rampel, pięćdziesięcioletnia reporterka śledcza, uwielbiająca kwiaty.

ZESPÓŁ LEKTORSKI

Marta Kowalska – ambitna, dążąca po trupach dawna wychowanka Janiny, tym razem występująca w roli ofiary.

Laura Biel – zawodowa aktorka, klasycznie piękna, dojrzała i elegancka. Znakomita lektorka, opiekunka i mentorka młodych lektorek.

Julian Tarnowski – aktor dramatyczny, reprezentant starszego pokolenia, jowialny, serdeczny i niepanujący nad pęcherzem.

Karolina (Lola) Lis – celebrytka, imprezowiczka obdarzona zniewalającym głosem i aparycją gwiazdy Hollywood. Uwielbiana przez realizatorów, przez lektorki – niekoniecznie.

Bernard Piasecki – przystojniak w typie Michała Żebrowskiego, uznawany za maszynę do czytania, skryty i introwertyczny profesjonalista.

Marzena Albert – rudowłosa gaduła, zafiksowana na zwierzętach i ekologii, ćwiczy jogę, do studia zabiera psa, marzy o czytaniu wielkich tekstów literatury.

Antek Grzegorzewski – dwudziestolatek uzależniony od yerba mate, chodzi w pogniecionych dresach i zwykle mówi to, co myśli. Zdarza mu się mylić, ale i tak wie, że pisana jest mu wielka kariera.

REALIZATORZY DŹWIĘKU

Adam Król – wieloletni przyjaciel Janiny Rampel, doświadczony realizator, mentor i mistrz. Błyskotliwy, inteligentny i ujmujący. Kochany przez lektorów.

Patryk Bułat – młodzieniec o aparycji Harry’ego Pottera, najmłodszy z realizatorów, miły i pomocny, niezwykle sprawny, zaangażowany i prostolinijny.

PRACOWNICY BIURA I STUDIA

Olga Milewska – menadżerka do spraw studia. Akceptuje teksty, wybiera lektorów, zarządza studiem. Próbuje znaleźć równowagę między pracą a życiem osobistym – bez efektów. Matka trójki dzieci i psa, czasem nie ogarnia rzeczywistości.

Monika Bródka – szefowa biura. Fascynuje ją praca lektorów i wielki świat lektorsko-celebrycki, wpada z umowami i pomysłami na nowe produkcje, nie stroni od plotek.ROZDZIAŁ 1
ZŁO CZAI SIĘ WSZĘDZIE

– Nie gram z wami więcej – oznajmił siedzący naprzeciwko mnie Adam Król, mój dzisiejszy partner do wista.

– Czyżby ktoś nie umiał przegrywać z honorem? – zażartowała ciotka Janina i uśmiechnęła się do Alicji Mikulskiej, sąsiadki, a tego dnia także swojej partnerki, która właśnie rzuciła atu.

Nie było wątpliwości, że przegraliśmy z kretesem, więc ukłoniłem się zwyciężczyniom i uścisnąłem im ręce, szczerze winszując.

– Ciociu, Alicjo, chylę czoła. Rozegrałyście to jak zawodowcy – oznajmiłem.

Do tego momentu był to zwyczajny czwartek. Jak co tydzień spotkaliśmy się w urządzonym ze smakiem (i dużym budżetem świętej pamięci wuja Henryka) domu mojej ciotki, Janiny Rampel, żeby pograć w karty. Zbudowana w latach sześćdziesiątych XX wieku willa z powodzeniem mogłaby pomieścić orkiestrę symfoniczną, a sam salon był większy niż mieszkanie moje i Adama razem wzięte. Zwykle partnerowała nam Alicja, a na czwartego gracza Janina dobierała kogoś ze swojego zawodowego otoczenia, co pozwalało jej być na bieżąco z plotkami. Najczęściej był to Adam Król, jej rówieśnik i wieloletni przyjaciel, pracujący jako realizator dźwięku w studiu nagraniowym.

Tego dnia padło na wista, a ja stworzyłem duet z Królem. Adam zwykle był znakomitym graczem, ale tym razem zdawał się wyjątkowo rozkojarzony.

Siedemdziesięcioletnia ciotka, której energii i wigoru mógłby zazdrościć niejeden czterdziestolatek, podniosła się od stołu i udała do kuchni, a jej długa muślinowa spódnica szeleściła przy każdym kroku. Adam ruszył w ślad za nią, co zresztą także stanowiło stały punkt czwartkowych wieczorów, kiedy tych dwoje udawało się do kuchni, żeby szykując poczęstunek, poplotkować o wspólnych znajomych.

– Niezła rozgrywka – pochwaliłem sąsiadkę ciotki, zbierając karty do drewnianej szkatułki pamiętającej czasy, gdy ulicami Warszawy jeździły jedynie dorożki.

– Sama nie wiem. – Mikulska potarła zmarszczone czoło. Jej surowa twarz, której niemal męskie rysy podkreślały krótko ostrzyżone, czarne włosy, zdradzała oznaki zafrasowania. – Czuję się… jakbyśmy wygrały walkowerem. Nie masz wrażenia, że Adam był dzisiaj… nieswój?

– Widzę, że bardzo cię to trapi – zauważyłem ostrożnie.

Alicja skinęła głową i otworzyła usta, żeby – najpewniej – pociągnąć temat. Ubiegła ją jednak ciotka, która weszła do salonu z wyrazem oburzenia, malującym się na pomarszczonej twarzy.

– Filipie! Stało się coś niewyobrażalnego! – wyrzuciła z siebie jednym tchem, a unoszący się z nienaturalną szybkością żabot koszuli zdradzał jej ogromne zdenerwowanie.

Oho, pomyślałem z uśmiechem, ciocia Janina znów odkryła kolejny spisek. Jak wtedy, gdy była przekonana, że podniesienie stóp procentowych ma za zadanie odwrócić uwagę obywateli od upychania majątku narodowego w nieruchomościach należących do żon polityków.

– Zamieniam się w słuch – oznajmiłem grzecznie.

Alicja poruszyła się na krześle, zdradzając zawodowe zainteresowanie. Instynkt śledczej musiał wyłowić niecodzienne nuty w głosie Janiny.

– To doprawdy niewyobrażalne, absolutnie i kategorycznie nieprawdopodobne – utyskiwała Janina.

– Droga ciociu, niech ciocia się uspokoi i powie wreszcie, co się stało, albo zacznę się martwić o zdrowie psychiczne cioci.

– O moje wcale nie musisz się martwić – odparła z naganą.

– Rozumiem, że powinienem martwić się o czyjeś inne? – ponagliłem ją, tracąc pomału cierpliwość.

– Nie wiem, Filipie, ach, zupełnie nie rozumiem, jak mogło do tego dojść!

Starannie ukryłem zgrzytanie zębami i inne oznaki irytacji, która pojawiała się zawsze, gdy moja afektowana ciotka nadmiernie przeżywała cudze nieszczęścia. Angażowała się w problemy znajomych i przyjaciół, z powodu braku własnych, niejednokrotnie wbrew ich woli. Zwykle okazywało się też, że wtrącanie się Janiny wywoływalo niepożądane wydarzenia, jak wtedy, gdy na siłę starała się pogodzić zwaśnione małżeństwo przyjaciół. Doprowadziła do sytuacji, w której oboje zerwali z nią wszelkie kontakty. I rozwiedli się, rzecz jasna, bowiem każde od lat żyło w szczęśliwym pozamałżeńskim związku.

Nie miałem jednak innego wyjścia, jak cierpliwie pozwolić jej się wygadać. Po śmierci wuja Henryka, męża Janiny, pozostałem jej tylko ja, nie licząc dalszych krewnych mieszkających gdzieś w Australii.

– Niech więc ciocia mówi – zachęciłem mimo wewnętrznych oporów. – Wspólnie coś wymyślimy.

– Dobry z ciebie chłopiec, Filipie. Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.

Westchnąłem cicho. Jeśli trzymać się metryki, byłbym najstarszym chłopcem na świecie, pomijając Piotrusia Pana, i jedynym, który przed tygodniem obchodził pięćdziesiąte urodziny. Jakiekolwiek jednak protesty i próby wpłynięcia na ciotkę nie miały większego sensu – już dawno doszedłem do wniosku, że Janina Rampel urodziła się stara duchem, a jej życiowym powołaniem było protekcjonalne traktowanie ludzi. Rozumiał to także wuj Henryk, który ze stoickim spokojem pozwalał żonie na traktowanie siebie jak młokosa, choć był od niej blisko dwadzieścia lat starszy.

– Oczywiście, ciociu, zawsze może ciocia na mnie liczyć. A więc…?

– To bardzo nieelegancko, Filipie, żeby zaczynać zdanie od „a więc”, tyle razy już ci to powtarzałam! A zatem, wracając do tej sprawy, która nie daje mi spokoju. Ach, to straszne! Niewyobrażalnie okropne! – Zrobiła efektowną przerwę, licząc zapewne na moją reakcję, jednak żadnej się nie doczekała. Cmoknęła więc głośno i podjęła temat: – Pamiętasz może, jak cieszyłam się na nowe słuchowisko, które miało być emitowane na antenie mojej ulubionej rozgłośni radiowej?

– Coś sobie przypominam… – skłamałem, bo absolutnie nie pamiętałem o żadnym słuchowisku.

– To na podstawie książki Agaty Christie? – Alicja musiała słuchać ciotki uważniej niż ja, o co zresztą wcale nie było trudno.

– Tak, właśnie to – potwierdziła Janina. – Otóż – znów zrobiła wyjątkowo długą pauzę, czym jedynie zirytowała mnie jeszcze bardziej – zostało odwołane!

Koniec świata!, chciałem krzyknąć, ale ugryzłem się w język. Takiej katastrofy z pewnością nie przewidziałem.

– I ta informacja tak bardzo ciocię zdenerwowała? – zapytałem z niedowierzaniem.

– A jakże! – Pewność bijąca z głosu ciotki wydała mi się całkiem nie na miejscu. Spodziewałem się, jak to już miało miejsce w przeszłości, że podzieli się z nami informacją o nieudanej operacji plastycznej którejś z aktorek, romansie szanowanego reżysera z nieletnią, w najgorszym razie opowie o narodzinach dziecka w czwartym miesiącu ciąży i wierze szczęśliwego ojca, że takie cuda się zdarzają, a wybaczona zdrada nie ma z poczęciem nic wspólnego. Odwołanego słuchowiska jeszcze nie przeżywaliśmy.

– Ciocia wybaczy, ale niezupełnie pojmuję, jak mógłbym w tej kwestii pomóc… – Starałem się brzmieć jak najgrzeczniej, choć przychodziło mi to z niemałym trudem. Zerknąłem na Alicję, która także zdawała się nie rozumieć tej bez wątpienia przesadnej reakcji. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i wywnioskowałem, że Mikulska dochodziła do podobnych konkluzji: ewidentnie stan umysłu mojej siedemdziesięciopięcioletniej ciotki, znanej ze znakomitego zmysłu obserwacji i zdolności czytania w ludziach jak w otwartych księgach, uległ gwałtownemu pogorszeniu. Musiałem wspiąć się na wyżyny dyplomacji, choć nie potrafiłem powstrzymać się od ironii. – Czy ciocia chciałaby, żebym wystosował petycję? Do Ministerstwa Kultury na przykład?

– Kpisz ze mnie, Filipie?! – ryknęła Janina, wprawiając nie tylko mnie, ale i siedzącą obok Alicję w szczere zdumienie. – Petycje to można pisać w sprawie zbyt rzadkiego wywożenia śmieci. My musimy działać! Działać, i to szybko, zanim dojdzie do kolejnej tragedii!

Na Boga, Rubikon został przekroczony! Czy powinienem natychmiast znaleźć najlepszy ośrodek opieki, nim Janina zrobi sobie krzywdę?

– Potrzebuję więcej faktów, ciociu – poprosiłem miękko. – Dlaczego miałoby dojść do kolejnej… tragedii?

– Bo zło czai się wszędzie, mój chłopcze – odparła dziwnym głosem, przywodzącym na myśl fałszywe media, wróżące z herbacianych fusów.

– Czy ciocia znów zasnęła w trakcie lektury powieści Agaty Christie? – zapytałem już całkiem poirytowany. Czułem, że jeśli zaraz nie dowiem się, co właściwie jest tematem tej kuriozalnej wymiany zdań, po raz pierwszy od czasu, gdy byłem nastolatkiem, okażę ciotce brak szacunku.

– Nie bądź nieuprzejmy, Filipie! – fuknęła na mnie, a jej szczupła klatka piersiowa znów zaczęła unosić się z niepokojącą szybkością.

– Uspokój się, Janeczko – rozległ się miękki głos Adama, nadchodzącego z kuchni. Na blaszanej tacy niósł spodki i filiżanki, które wesoło podzwaniały w rytm jego kroków. W jakiś magiczny sposób ten dźwięk rozładował napięcie. A może tak działał głos Adama.

Wysoki, wysportowany i wyjątkowo przystojny siedemdziesięciolatek położył tacę na stole i odwrócił się do ciotki z uśmiechem, któremu z całą pewnością udało się zmiękczyć niejedno damskie serce. Nigdy jednak, choć nie potrafię tego pojąć, nie udało mu się zmiękczyć serca Janiny na tyle, by potraktowała go jak kogoś więcej niż przyjaciela.

– Adamie, może ty nam wyjaśnisz, co tak wyprowadziło ciocię z równowagi? – zapytałem, kątem oka zerkając na Alicję, która z coraz wyraźniejszym przerażeniem przyglądała się Janinie.

– Ech, to moja wina – wyznał ze smutkiem w oczach. – Nie powinienem był o tym w ogóle mówić…

– Bzdura! – przerwała mu ostro ciotka. – Absolutnie dobrze zrobiłeś. Lepiej, że dowiedziałam się od ciebie, niż miałabym przeczytać o tym w prasie.

Atmosfera jak z surrealistycznego filmu zaczynała niemalże mnie oblepiać. Nie jestem pewien, w jakiej rzeczywistości wiadomość o odwołaniu słuchowiska radiowego, w dodatku przed jego premierą, znalazłaby się w prasie, a tym bardziej, z jakiego powodu informacja ta była na tyle istotna dla tych dwojga rozsądnych i zdrowych na umyśle siedemdziesięciolatków. Z miny Alicji wnioskowałem, że jej myśli podążały podobnym torem.

– Wybaczcie, jeśli moje pytanie wyda się wam… nie na miejscu – odezwałem się najspokojniej, jak pozwoliły mi na to aktualne okoliczności – ale czy za odwołaniem tego słuchowiska stoją jakieś wyjątkowe powody?

Ciotka podniosła na mnie wzrok i otworzyła usta, żeby udzielić mi najpewniej niezbyt uprzejmej odpowiedzi, ale nagle się zawahała.

– Czyżbym nie powiedziała o śmierci jednej z aktorek? – zapytała, mrugając intensywnie, co zapewne miało sprawić, że zbagatelizuję jej przeoczenie.

– Zdaje się, że jedynie własnym myślom – sarknąłem.

– Och, wybaczcie, to wszystko nerwy – mitygowała się staruszka. – Tak bardzo przejęłam się tą sprawą, że zupełnie nie pomyślałam o tym, że wy o niczym nie wiecie.

My, czyli Alicja i ja, odrobinę uspokojeni informacją, że wzburzenie Janiny ostatecznie może mieć rozsądne podstawy, wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, zapewniając się wzajemnie, że od tej pory będziemy uważniej przyglądać się zachowaniu ciotki. Tymczasem jednak chcieliśmy się dowiedzieć, o co, do licha, ten cały ambaras.ROZDZIAŁ 2
KOT WŚRÓD GOŁĘBI

Informację o tragicznej śmierci jednej z lektorek, mających brać udział w słuchowisku, przyjąłem z zaciekawieniem, jednak nie podzieliłem wzburzenia Janiny. Skwitowałem historię krótkim:

– Takie rzeczy się zdarzają.

Wbrew moim przewidywaniom zamiast ugasić pożar, dolałem oliwy do ognia.

– Myślałam, że akurat ty, Filipie, dostrzeżesz prawdę – syknęła ciotka, miotając iskrami ze swych stalowoszarych oczu. Daję głowę, że nigdy jeszcze nie widziałem jej w takim stanie, a z całą pewnością nie potrafiłem sobie tego przypomnieć.

– Janeczko – wtrąciła się cicho Alicja – wiesz, może warto się jeszcze raz zastanowić. Może wyciągasz zbyt daleko idące wnioski…

– Nie jestem wariatką! – Ciotka podniosła głos. – Marta też nią nie była i z całą pewnością nie mogła targnąć się na swoje życie.

– Skoro ciocia jest taka pewna, to dlaczego nie pójdzie z tym na policję? – uciąłem poirytowany.

– W policji pracują ludzie bez wyobraźni i zupełnie pozbawieni wiedzy o psychice człowieka. Z całym szacunkiem – dodała, łypiąc na mnie groźnie i bynajmniej szacunku w tym spojrzeniu nie było. – Dla nich, gdy ktoś wypada z okna, a na biurku zostawia list na zaledwie kilka słów, sprawa jest zamknięta.

Jęknąłem w duszy. Moja, niekiedy zbyt wybujała, wyobraźnia nakazywała mi wybrać rozmiar wiązanego na plecach kaftana. Dla ciotki, rzecz jasna, nie dla siebie.

– A dla cioci nie jest? – zapytałem cicho, sam nie wierząc, że kontynuuję tę rozmowę.

– Absolutnie nie! I żądam, żebyś przyjrzał się tej sprawie, zanim będzie za późno na cokolwiek, bo wszystkie ślady zostaną… Jak to się mówi? Sprzątnięte!

Nabrałem powietrza, żeby wyartykułować stanowczy sprzeciw, ale uprzedził mnie Adam, pytając nieśmiało:

– Umówiliśmy się, że nie będziemy rozmawiać o sprawach… zawodowych, ale może jednak zrobiłbyś wyjątek?

Rzeczywiście, zawarta między nami kilka tygodni wcześniej umowa zakładała, że omijamy tematy służbowe łukiem o wyjątkowo dużym promieniu. Z dniem, w którym przeszedłem na emeryturę, przestałem zajmować się tropieniem przestępców.

Przeniosłem wzrok z Adama na ciotkę i z zaskoczeniem zarejestrowałem, że złość zniknęła z jej poprzecinanej siatką zmarszczek twarzy, ustępując miejsca smutkowi.

– Nie bardzo rozumiem – przyznałem najłagodniej, jak potrafiłem. – Ja już nie mam spraw zawodowych.

– Jesteś detektywem, czyż nie? – odparła Janina.

– Emerytowanym – wycedziłem, tracąc resztki kontroli. – Przestałem zajmować się samobójstwami.

– Morderstwami – poprawiła mnie ciotka.

Spojrzałem na nią, nie kryjąc zdumienia, jednak intuicja nakazała mi nie wchodzić w dyskusję.

– Rzekomymi morderstwami tym bardziej się nie zajmuję. Jeśli policja nie znalazła niczego podejrzanego, to ja nie mam tam czego szukać – zadecydowałem oschle. – Naprawdę nie rozumiem, dlaczego uważa ciocia, że ta dziewczyna nie targnęła się na swoje życie, skoro wszystko na to wskazuje.

– Dobrze wiem, kto jest do tego skłonny, a kto absolutnie nie ma w naturze skłonności samobójczych! Kiedy mówię, że ją zamordowano, to możecie mi wierzyć!

Pewność, z jaką Janina wypowiedziała te słowa, zaskoczyła nie tylko mnie. Siedząca obok Alicja także miała minę, jakby naprawdę zastanawiała się, czy wierzy ciotce. Tymczasem Adam, co przyjąłem z ogromnym zdumieniem, nie miał najmniejszych wątpliwości, po czyjej stronie stoi w tej dyskusji.

– Możemy to udowodnić! – oznajmił tubalnie.

Zamrugałem kilka razy, po czym przywołałem na oblicze wyraz uprzejmego zaintrygowania i odparłem:

– Ach tak?

– Oczywiście! – podchwyciła ciotka. – Zajmiemy się tym z Adamem i udowodnimy ci, że mamy rację. I że wśród tych gołębi jest kot.

Mierząca niewiele ponad metr pięćdziesiąt ciotka przyjęła buńczuczną postawę, założyła ręce na piersi i dumnie uniosła głowę. Bez trudu potrafiłem sobie wyobrazić, że bijąca od niej charyzma oraz przez lata budowany autorytet potrafiły zdeprymować największe gwiazdy świata aktorskiego. W blisko pięćdziesięcioletniej karierze nauczycielki emisji głosu Janina wychowała trzy pokolenia lektorów, konferansjerów, dziennikarzy i aktorów, a oni darzyli ją estymą należną największym mistrzom.

Patrząc w jej stalowoszare oczy, nie miałem cienia wątpliwości, że decyzja już zapadła i Janina nie cofnie się przed niczym, byle tylko postawić na swoim. Jeśli postanowiła udowodnić, że wśród gołębi jest kot, to nie spocznie, póki tego kota nie złapie. Na domiar złego wyglądało na to, że ma w tym postanowieniu sojusznika.

– Załóżmy – odezwałem się po dłuższym milczeniu – czysto hipotetycznie, że rzeczywiście doszło do morderstwa, co, rzecz jasna, uważam za bardzo mało prawdopodobne, jeśli policja wykluczyła ten scenariusz. Rozumiem, że ma ciocia podejrzenie, kto mógłby dopuścić się tej zbrodni?

– Bynajmniej – odpowiedziała bez namysłu. – Ale to akurat najmniejszy problem, wszystkiego się dowiem.

– Niby jak? – Alicja przyszła mi w sukurs, za co byłem jej ogromnie wdzięczny.

– A tak, jak to się robi zazwyczaj: popytam, powęszę, podsłucham.

– I rozumiem, że spodziewa się ciocia, iż morderca radośnie przyzna się do zamordowania dziewczyny z… szacunku do cioci?

Przez ułamek sekundy na twarzy staruszki zagościł wyraz zaskoczenia, szybko jednak przywołała poważną minę i odparowała:

– Już ty się o to nie martw, mam swoje sposoby.

Zerknąłem na Adama, który kiwał się lekko w przód i w tył, a po jego ustach błąkał się nieśmiały uśmiech. Czyżby naprawdę miał zamiar wspierać Janinę w tym szaleństwie? Czy on aby nie wygląda, jakby miał zaraz pęknąć z dumy?

– To może być niebezpieczne – zauważyła przytomnie Alicja, uprzedzając mnie.

– Nawet jeśli, to mojej śmierci nie uda mu się tak łatwo zatuszować – zbyła ją ciotka, machając ręką, jakby odganiała od siebie upierdliwą muchę, po czym zwróciła się do mnie: – Chyba nie myślisz, Filipie, że ja pozwolę się tak po prostu zamordować.

– Absolutnie tak nie myślę, jednak ciekaw jestem, jak zamierza tego ciocia uniknąć. Czyżby wynajęła ciocia prywatną ochronę? – Sam nie wiem, skąd wzięła się ta złośliwość, musiałem całkiem stracić równowagę.

– Coś w tym stylu…

Nie spodobała mi się ta odpowiedź, jakaś nuta w głosie ciotki kazała mi wytężyć uwagę i wyostrzyć wszystkie zmysły. Co ta diablica planowała?

– Czyli dokładnie co? – zapytałem zimno.

– Dokładnie: to ty nam pomożesz – wyrzuciła z siebie Janina i spuściła wzrok na czubki swoich butów.

Siedząca obok mnie Alicja wciągnęła głośno powietrze, a Adam wstrzymał oddech. Mnie, żeby być całkiem szczerym, zamurowało. Patrzyłem na ciotkę oglądającą wypastowane trzewiki i nie mogłem wydusić z siebie słowa. Gdzie ja podziałem ten numer do najlepszego psychiatry w Warszawie?

– Ciocia raczy żartować… – wydusiłem w końcu. – Czy to jest spóźniony dowcip na prima aprilis? A może zrobiliście tu sobie show z ukrytą kamerą? – Rozejrzałem się po salonie, jednak nie zauważyłem żadnego obiektywu. – Skąd przyszło cioci do głowy, że ja się na to zgodzę? Mówiłem wielokrotnie: nie jestem już policyjnym detektywem, nie zajmuję się zbrodniami. Ani prawdziwymi, ani rzekomymi, ani urojonymi, nie interesują mnie żadne prywatne śledztwa. Czy to nie jest jasne?

Janina wciąż usiłowała przewiercić wzrokiem dziurę w czubkach brązowych botków, a mnie nagle zastanowiło, dlaczego właściwie ona ma je na nogach.

– Wybiera się gdzieś ciocia? – zapytałem. Wyraźnie ją zaskoczyłem tą zmianą tematu.

– Ach, tak, tak, zapomniałam ci powiedzieć – odpowiedziała odrobinę zawstydzona. – Idę z Adamem do teatru.

– O tej porze? – Zegar wskazywał cztery minuty po wpół do ósmej, ostatnie spektakle zaczynały się więc za niespełna dwa kwadranse, a ciotka miała do pokonania spory dystans.

– No, tak, wiesz… – jąkała się, zupełnie jak nie ona! – Idziemy na taki malutki benefis…

Benefis rzeczywiście mógł odbywać się później, więc niech będzie, że jej uwierzyłem, ale… zaraz!

– Ciocia idzie węszyć! – wykrzyknąłem. – Zamierza ciocia zacząć to swoje śledztwo i zinwigilować środowisko.

Przepraszający uśmiech Janiny wystarczył mi za twierdzącą odpowiedź. Spryciula, szybko przystąpiła do działań!

– Nie spodziewałem się tego po tobie, Adamie – stwierdziłem z zawodem, zwracając się do wieloletniego przyjaciela rodziny. – Ciebie jednego zawsze miałem za zrównoważonego i twardo stąpającego po ziemi.

On także posłał mi przepraszający uśmiech i uniósł ramiona, jakby mówił: „Wybacz, siła wyższa”.

– Oddam ci willę – rzuciła ni stąd, ni zowąd ciotka.

Spojrzałem na nią nic nierozumiejącym wzrokiem, jakby odezwała się do mnie językiem dawno zapomnianych ludów Ameryki Południowej.

– Pardon? – Adam najwyraźniej podzielał moje wrażenie.

– Oddam Filipowi swój dom, jeśli zgodzi się razem ze mną poprowadzić śledztwo i udowodni, że to było samobójstwo.

O, nie, nie, nie! To już naprawdę stanowczo za daleko zaszło! Miałbym zacząć grzebać w sprawie, która została zamknięta przez zawodowych śledczych, w dodatku razem z Janiną?

– Ciocia oszalała – skwitowałem gorzko. – Miałem nadzieję, że to chwilowe upojenie odniesionym zwycięstwem w wista, ale widzę, że sprawa jest poważna.

– Obawiam się, że muszę się zgodzić z Filipem – wyznała szeptem Alicja.

– Janeczko, nie wygłupiaj się, ten dom jest wart fortunę! – próbował studzić ciotkę Adam.

– A kto ja jestem, Tutanchamon? Niby co ja z tą fortuną zrobię po śmierci? – sarknęła staruszka. – Przecież go nie zabiorę.

– Czyli jednak planuje ciocia podróż w zaświaty – zakpiłem. Wyobraziłem sobie, jak ciotka pakuje do kufrów i walizek hebanową obudowę kominka, kolonialne fotele zdobyte przez Henryka na targu w Brukseli albo ramę ogromnego łoża, zdobioną secesyjnymi kwiatami. – Walizka spakowana? Bilet już kupiony? Zdąży ciocia przed Wszystkimi Świętymi, żebym świeczkę mógł zapalić?

– Tego niestety ci nie obiecam – odparła z godnością – ale mogę ci obiecać, że dom będzie twój, gdy uzyskasz niezbity dowód na to, że Marta popełniła samobójstwo.

– A jeśli doszło do morderstwa? – Nie mogłem uwierzyć, że te słowa wyszły z moich ust. Czy ja naprawdę podjąłem tę grę?

– Wówczas jeszcze sobie poczekasz, a później będziesz musiał się użerać z moimi dalekimi kuzynami. To jak będzie?

– To jest absurd – oznajmiłem, ale wyobraźnia podsunęła mi wizję użerania się o spadek z australijskimi krewnymi Janiny.

– Warto spróbować – poradziła mi Alicja. – Właściwie nic nie tracisz, a możesz dużo zyskać. Miałam kiedyś wątpliwą przyjemność poznania jednego z kuzynów Janeczki i ja bym z nimi do sądów nie chodziła…

Spojrzałem na Adama, ale w jego spojrzeniu dostrzegłem zagubienie. Zdaje się, że on nie wierzył w to, że ciotka sięgnie po najcięższe działa.

Nie mam pojęcia, co ostatecznie zadecydowało: czy była to ambicja, którą ciotka wyzwoliła, czy może nuda wynikająca z rozstania się z pracą policjanta, czy też wizja czyhających na spadek po Janinie dalekich krewnych. Być może suma tych wszystkich elementów sprawiła, że powiedziałem:

– Niech będzie. Gdzie i od czego zaczynamy?ROZDZIAŁ 3
ŚLEDZTWO NA CZTERY RĘCE

Poza zamiłowaniem do wtrącania się w nieswoje sprawy i wścibstwem, od którego niekiedy wręcz bolały zaciskane ze wstydu zęby, Janina miała jeszcze jedną charakterystyczną cechę: była niewiarygodnie uparta. Jeśli stawiała przed sobą cel, do jego realizacji zabierała się natychmiast i oddawała się tej misji całą sobą.

Nazajutrz, po zakończonym zawarciem kuriozalnego zakładu wieczorze, zjawiła się na progu mojego mieszkania, które w porównaniu do należącej do ciotki willi na Sadybie mogło uchodzić co najwyżej za schowek na miotły. Skromne dwadzieścia sześć metrów, składające się z pokoju z aneksem kuchennym i mikroskopijnej, łazienki od lat budziło w Janinie klaustrofobię, dlatego swoje wizyty ograniczała do absolutnego minimum.

Bez wstępów, natychmiast po przekroczeniu progu, zrelacjonowała przebieg benefisu, szczególnie eksponując kwestie zakulisowe.

– Wyobraź sobie, drogi chłopcze, że o jakiejkolwiek moralności w tym środowisku można raz na zawsze zapomnieć! – utyskiwała, walcząc z wełnianym szalem, którego kolorowe frędzle zawinęły się wokół guzika płaszcza. – Rozwody, zdrady, poliamoria, narkotyki, alkoholizm, operacje plastyczne! O tempora, o mores! – Udało jej się wyplątać szalik i odwiesiła płaszcz w kolorze czekolady na wieszak. – Byłam chyba jedyną osobą, która w tym towarzystwie składała się wyłącznie z własnych tkanek! Żebyś ty widział te napompowane usta, te wypchane biusty! – Stukając obcasami brązowych trzewików, ciotka zrobiła trzy kroki i znalazła się w aneksie kuchennym, gdzie nalała wody do czajnika, ani na chwilę nie przerywając monologu. – I raczej nikt mi nie wmówi, że to gładkie czoło Krzysztofa, wiesz którego, to efekt niedziwienia się światu. Do czego to doszło, żeby mężczyźni wstrzykiwali sobie jad kiełbasiany dla urody!

Słuchałem tej tyrady w milczeniu. Z racji wykonywanego do niedawna zawodu wiele lat temu przestały mnie dziwić idiotyzmy ludzkich zachowań. Tym bardziej, gdy w grę wchodził świat olimpijskich bogów, za jakich bez wątpienia mieli siebie tak zwani artyści.

Pomijając policyjną przeszłość, sam świat lektorów, aktorów i celebrytów nigdy nie był mi obcy, przede wszystkim za sprawą ciotki, która, nie mając własnych dzieci, za to ogromną wewnętrzną potrzebę wychowywania cudzych, zabierała mnie wszędzie i przedstawiała każdemu. Oczywiście dla większości „gwiazd” byłem wówczas jedynie smarkatym siostrzeńcem Janiny, na którego mało kto zwykle zwracał uwagę. Dzięki temu nauczyłem się stapiać z tłem i rola biernego obserwatora stała się częścią mojej natury. Miałem więc trwale i solidnie wyrobioną opinię na temat aktorskiego świata, która przez lata jedynie się ugruntowała.

Niezależnie od tego, czy swoją pozycję w show-biznesie celebryci zawdzięczali talentom, pieniądzom rodziców czy – co niestety zdarzało się nader często – właściwym kochankom, wszystkich ich łączyło jedno: ego. Rozbuchane, kapryśne, niedojrzałe i chimeryczne. A operacje plastyczne były jego najłagodniejszym przejawem.

– Dlaczego nic nie mówisz? – upomniała mnie ciotka, zalewając wrzątkiem dwa kubki z kawą. – Mógłbyś wyrazić swoją opinię, w końcu czeka cię praca z tymi ludźmi.

Westchnąłem ciężko, choć wiedziałem, że podjęcie tego tematu jest jedynie kwestią czasu. Po raz kolejny zadałem sobie także w myślach pytanie, czy ta gra jest warta świeczki. I równie szybko odpowiedziałem twierdząco. Wystarczyło jedno spojrzenie na moje dwudziestosześciometrowe mieszkanie, żeby pozbyć się jakichkolwiek wątpliwości.

– Nie zakładam, że moim zadaniem będzie omawianie operacji plastycznych ani sekretów alkowy byłych podopiecznych cioci – odezwałem się miękko.

– Tego nie wiesz, pamiętaj, że za każdą zbrodnią stoją wielkie namiętności! – zaoponowała Janina, przysiadając się do barku oddzielającego aneks od reszty mieszkania.

– To prawda – odparłem ostrożnie. – Wątpię jednak, by w tym wypadku chodziło o zbrodnię w afekcie, abstrahując od tego, że nie wierzę w jakąkolwiek zbrodnię.

Janina zmrużyła oczy, a siwy pukiel, uwolniony ze związanego na karku koczka, opadł jej na czoło.

– Mało znasz się na ludziach, jeśli nie dopuszczasz do siebie myśli o tym, że potrafią planować morderstwo i cierpliwie czekać na odpowiedni moment – stwierdziła tonem autorytetu. – Nie zapominaj, drogi Filipie, że tam, gdzie gęsto od relacji, należy właśnie szukać motywu.

Zaskakująca pewność, z jaką ciotka wygłosiła tę opinię, kazała mi podejrzewać, że wczorajszego wieczoru udało jej się dowiedzieć co nieco o relacjach panujących wśród lektorów. A ponieważ spodziewałem się, że po przemyśleniu skutków zakładu Janina się wycofa, nie poświęciłem tej sprawie zbyt wielu myśli. Zresztą nie było czemu szczególnie się poświęcać: lapidarne wzmianki w portalach internetowych mówiły jednogłośnie o samobójstwie, jakie miało miejsce w studiu nagraniowym przy ulicy Wiejskiej. Rzecznik Komendy Stołecznej Policji pozostawił sprawę bez komentarza, powołując się na dobro bliskich tragicznie zmarłej dziewczyny. Jeden lub dwa dzienniki zawiesiły pytanie, czy nie był to jednak wypadek, ale na tym sprawa została zakończona.

– Domyślam się, że wczorajszy rekonesans się powiódł – stwierdziłem, spodziewając się, że ciotka zdradzi mi coś więcej ponad plotki o życiu miłosnym aktorów.

– Zdecydowanie – odparła z dumą. – Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wiele mówią, nie mówiąc wszystkiego.

Z tą konkluzją musiałem się zgodzić: w swojej karierze niejednokrotnie udało mi się uchwycić sprawcę właśnie dzięki temu, że świadkowie usiłowali ukryć przede mną prawdę.

– Zechce ciocia podzielić się ze mną tymi obserwacjami? – poprosiłem grzecznie.

Janina wyglądała, jakby tylko na to czekała. Mlasnęła głośno, poprawiła się na stołku, upiła łyk kawy, po czym z miną wyrażającą co najmniej satysfakcję oznajmiła:

– Dowiedziałam się, że szefem produkcji był Piotr Cholewa, pamiętasz go na pewno, przyjaźniliście się w młodości – stwierdziła autorytarnie.

– To raczej za duże słowo, ciociu – odparłem łagodnie – ale owszem, pamiętam Piotra. – Rzeczywiście go pamiętałem. Ambitny, odrobinę introwertyczny chłopak, którego największym marzeniem było zdobycie Oscara. Wtedy jeszcze, a miało to miejsce blisko trzydzieści lat temu, studiował w łódzkiej filmówce i nieustannie rozprawiał o filmach noir. Doskonale pamiętam, że to dzięki niemu zakochałem się w twórczości Raymonda Chandlera, choć ciotka nie popierała tej sympatii, twierdząc, że powoduje mną wyłącznie zbieżność nazwisk, bo „nie ma możliwości, żeby ktokolwiek darzył sympatią na wskroś cynicznego Marlowe’a”.

– W każdym razie – ciągnęła Janina – udało mi się dowiedzieć, że od początku miał poważne problemy z tym słuchowiskiem. A to wycofano mu grant, a to studio okazało się zajęte, bo jakiś wydawca nagle miał pomysł na superprodukcję. A gdy już udało się dopiąć te kwestie, okazało się, że z odtwórcami ról wcale nie jest łatwiej. Piotr nie mógł zebrać porządnej ekipy, bo marzyły mu się wyłącznie gwiazdy, a później wiodąca aktorka z dnia na dzień zrezygnowała i trzeba było na gwałt szukać zastępstwa. – Ciotka zawiesiła głos i przełknęła ślinę. – A teraz to…

Słuchałem jej w skupieniu, starając się wyłuskać informacje, które mogłyby okazać się istotne dla śledztwa.

– Powiedział cioci o jakichś szczególnych… problemach interpersonalnych w ekipie? – zapytałem, nawiązując do jej wcześniejszej uwagi.

– Nie wprost. Piotr stara się raczej trzymać z daleka od wszelkich dram – stwierdziła z naganą. – Niemniej zauważyłam, że o samej Marcie mówił jakby… Hmm, z niechęcią? Nie wiem, jak to nazwać, ale odniosłam wrażenie, że nie darzył jej szczególną sympatią.

– To jeszcze o niczym nie świadczy – odparłem w zamyśleniu. – Profesjonaliści potrafią oddzielać sprawy służbowe od prywatnych przekonań. A co mówi o niej Adam?

Zdążyłem się domyślić, że Adam Król nie przez przypadek zaszczepił w ciotce myśl o podjęciu się prywatnego śledztwa. Jeśli ktokolwiek mógłby wiedzieć coś o prowadzonych między lektorami gierkach, to właśnie on – osoba, której ufano i zwierzano się z największych sekretów. Jego pełna wdzięku powierzchowność szła w parze z ujmującą osobowością i zjednywała mu ludzi w okamgnieniu. Odkąd sięgam pamięcią, w środowisku uznawany był także za bezkonkurencyjny autorytet. Poza środowiskiem mało kto o nim słyszał, ale realizatorzy rzadko są na świeczniku, choć to oni stoją za wielkimi głosami takimi jak Tomasz Knapik, Miłogost Reczek czy Janusz Kozioł, żeby wymienić tych świecących najjaśniej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: