Morderstwo w Orient Expressie - ebook
Morderstwo w Orient Expressie - ebook
Herkules Poirot po rozwiązaniu sprawy kryminalnej w Azji wraca do Europy. Pociąg Orient Express, którym podróżuje, grzęźnie w zaspie śnieżnej. W nocy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie jeden z pasażerów. Detektyw Poirot rozpoczyna dochodzenie, a jego podróż zamienia się w śledztwo. Fakty wskazują, że zabójca zajmuje przedział w tym samym wagonie… Czy Poirot zdoła rozwiązać zagadkę tajemniczego morderstwa? Sprawa nie należy do łatwych - każdy pasażer jest podejrzany…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-245-9184-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Znamienity pasażer Taurus Expressu
Piąta, zimowy ranek w Syrii. Przy peronie dworca w Aleppo stoi pociąg szumnie określany w przewodnikach kolejowych jako Taurus Express. W jego skład wchodzą kuchnia i wagon restauracyjny, wagon sypialny i dwa wagony linii lokalnych.
Przy stopniach prowadzących do wagonu sypialnego stał młody Francuz, olśniewający w mundurze porucznika armii. Rozmawiał z niskim mężczyzną opatulonym po uszy, tak że widać mu było jedynie zaczerwieniony czubek nosa i dwa szpice podwiniętych do góry wąsów.
Panował siarczysty mróz, toteż wyprawianie w podróż owego niedużego, dystyngowanego przybysza wydawało się zadaniem nie do pozazdroszczenia. Lecz porucznik Dubosc wypełniał je mężnie. Z jego warg spływały okrągłe zdania wypowiadane w wykwintnej francuszczyźnie. Nie, żeby dokładnie orientował się w tym, co się ostatnio wydarzyło. Oczywiście, jak zwykle przy takich okazjach, szerzyły się plotki. Generał – jego generał – miał coraz gorszy humor. I wtedy zjawił się ten nieznajomy. Belg, ale wyglądało na to, że przybył aż z Anglii. A potem minął tydzień – tydzień niezwykłego napięcia. I zaszły pewne wypadki. Jeden z bardzo wybitnych oficerów popełnił samobójstwo, inny podał się do dymisji. Anulowano niektóre obostrzenia regulaminu wojskowego. Generał zaś – ten sam generał porucznika Dubosca – nagle odmłodniał o całe dziesięć lat.
Dubosc podsłuchał przypadkiem fragment rozmowy między generałem a tajemniczym przybyszem.
– Ocaliłeś nas, mon cher1 – mówił wzruszony generał, a jego siwe, sumiaste wąsy drgały w takt wypowiadanych słów. – Ocaliłeś honor Francji i zapobiegłeś przelewowi krwi! Jakże mogę wyrazić swoją wdzięczność, że pospieszyłeś na moje wezwanie? Przebyć taki szmat drogi...
Na co nieznajomy (mienił się monsieur Herkules Poirot) zrewanżował się stosowną repliką, w której między innymi znalazło się i takie zdanie:
– Ależ jakże ja mógłbym zapomnieć, że ty kiedyś ocaliłeś mi życie!
Z kolei generał znalazł właściwe słowa. Wypierał się jakichkolwiek zasług z przeszłości, natomiast coraz goręcej prawił o Francji, Belgii, chwale, honorze i tym podobnych sprawach, aż wreszcie obaj mężczyźni uścisnęli się serdecznie i na tym zakończyło się wzajemne komplementowanie.
Ponieważ tyle tylko dowiedział się porucznik Dubosc, całe wydarzenie było dla niego owiane mgłą tajemnicy. Natomiast fakt, że jemu właśnie powierzono misję odprowadzenia monsieur Poirota na Taurus Express i że wypełniał ten obowiązek gorliwie i z zapałem, wróżył młodemu oficerowi jak najlepszą karierę w przyszłości.
– No to dzisiaj mamy niedzielę – zauważył porucznik Dubosc. – Nazajutrz, w poniedziałek wieczorem, już się znajdzie pan w Stambule.
Nie pierwszy raz wypowiedział tę kwestię. Konwersacja na peronie, tuż przed odjazdem pociągu, z natury swojej sprowadza się zazwyczaj do powtórek.
– Otóż właśnie – zgodził się monsieur Poirot.
– I, jak sądzę, zamierza pan kilka dni pozostać w tym mieście?
– Mais oui2. Nigdy dotąd nie bawiłem w Stambule. Szkoda by więc było potraktować to miasto jedynie jako przystanek w podróży. Comme ça3 – pstryknięciem palców zilustrował swoje słowa. – Nic pilnego mnie nie goni. Toteż spędzę tam kilka dni jako turysta.
– La Saint Sophie jest niezwykle piękna – oświadczył porucznik Dubosc, który jej nigdy nie widział.
Przez peron przeleciał podmuch mroźnego wichru. Obaj mężczyźni zadrżeli z zimna. Porucznik Dubosc kątem oka zdołał spojrzeć na zegarek. Za pięć piąta – jeszcze tylko pięć minut!
Zaniepokojony, że tamten spostrzegł jego gest, pospiesznie zaczął mówić:
– O tej porze roku podróżuje niewiele osób. – Popatrzył w górę na okna wagonu sypialnego.
– Otóż to – zgodził się monsieur Poirot.
– Miejmy nadzieję, że w górach Taurus nie złapie was śnieżyca!
– A bywa tak?
– Owszem, zdarza się. Ale w tym roku jeszcze jej nie było.
– No to miejmy tę nadzieję – powiedział monsieur Poirot. – Choć prognozy pogody z Paryża nie są pomyślne.
– Wyjątkowo niepomyślne. Na Bałkanach obfity śnieg.
– Z tego, co słyszałem, także i w Niemczech.
– Eh bien – odezwał się czym prędzej porucznik Dubosc, przeczuwając z obawą, że za chwilę znowu zapadnie milczenie. – Jutro wieczorem, o siódmej czterdzieści, będzie pan już w Konstantynopolu.
– Rzeczywiście – potwierdził monsieur Poirot, po czym w desperacji dodał: – La Saint Sophie, słyszałem, że jest bardzo piękna.
– Mam wrażenie, że jest wspaniała.
Ponad ich głowami, w oknie jednego z przedziałów wagonu sypialnego uniosła się roleta. Pojawiła się twarz młodej kobiety.
Mary Debenham, odkąd w ubiegły czwartek wyruszyła z Bagdadu, niewiele zaznała snu. Ani w pociągu do Kirkuku, ani w zajeździe w Mosulu, ani minionej nocy w tymże pociągu nie wyspała się należycie. A teraz, znużona bezsennym leżeniem w gorącej duchocie przegrzanego przedziału, wstała, by popatrzeć przez okno.
Najprawdopodobniej to Aleppo. Oczywiście, nic ciekawego, jedynie długi, skąpo oświetlony peron. Skądś dobiegały odgłosy wrzaskliwej, gwałtownej arabskiej kłótni. Pod oknem rozmawiało po francusku dwóch mężczyzn. Jeden z nich to oficer francuski. Ten drugi to niepozorny człowieczek z ogromnym wąsiskiem. Uśmiechnęła się blado. Jeszcze nigdy w życiu nie widziała kogoś tak szczelnie opatulonego. Na dworze musi być bardzo zimno. To dlatego tak straszliwie przegrzewają pociąg. Usiłowała szerzej uchylić okno, ale ani drgnęło.
Do rozmawiających mężczyzn podszedł konduktor Wagon Lit. Powiadomił ich, że pociąg za chwilę rusza. Tak więc lepiej będzie, jak monsieur już wsiądzie. Mały człowieczek zdjął kapelusz. Przecież jego głowa kształtem przypomina jajo! Mary Debenham, mimo strapień zaprzątających jej głowę, roześmiała się. Zabawny człowieczek. Jeden z tych, których nikt nigdy nie traktuje serio.
Porucznik Dubosc wygłaszał mowę pożegnalną. Ułożył ją sobie zawczasu i zachował na ostatnią chwilę. Była niezwykle kwiecista i wytworna.
Nie dając się zdystansować, monsieur Poirot odpłacił mu w podobny sposób.
– En voiture, monsieur4 – odezwał się konduktor Wagon Lit.
Z nieskrywanym ociąganiem monsieur Poirot wszedł po schodach do pociągu. Za nim konduktor. Poirot pomachał dłonią. Porucznik Dubosc zasalutował. Pociąg z przeraźliwym zgrzytem ruszył powoli w dalszą drogę.
– Enfin!5– mruknął monsieur Herkules Poirot.
– Brrr... zatrząsł się porucznik Dubosc, uświadamiając sobie dotkliwie, jak bardzo przemarzł...
– Voilá, monsieur – konduktor teatralnym gestem zademonstrował Poirotowi doskonały wygląd przedziału sypialnego oraz gustowne rozmieszczenie bagażu. – A tę małą walizeczkę, monsieur, postawiłem o, tutaj. – Wymownie wyciągnięta dłoń nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Herkules Poirot umieścił na niej złożony banknot.
– Merci, monsieur – konduktor nabrał energii i przybrał urzędowy ton. – Ja mam bilety monsieur. Poproszę także o pana paszport. Jak rozumiem, monsieur w Stambule robi sobie przerwę w podróży.
Monsieur Poirot przytaknął.
– Przypuszczam, że nie ma zbyt wielu podróżnych? – zapytał.
– Nie, monsieur. Mam jeszcze tylko dwójkę pasażerów, oboje to Anglicy. Pułkownik z Indii i młoda dama z Bagdadu. Czy monsieur życzy sobie czegoś jeszcze?
Monsieur życzył sobie małej butelki wody mineralnej Perriera.
Piąta nad ranem to niezręczna pora na zaczynanie podróży. Do świtu całe dwie godziny. Świadomy, iż tej nocy nie otrzymał swojej porcji snu, i zadowolony z wypełnionej z powodzeniem delikatnej misji, Poirot zwinął się w kłębek w kącie i zasnął.
Gdy się obudził, było wpół do dziesiątej, zrobił więc wypad prosto do wagonu restauracyjnego w poszukiwaniu gorącej kawy.
Akurat przebywało tam tylko jedno z dwójki pasażerów, bez wątpienia młoda angielska dama, o której wspominał konduktor. Była wysoka, szczupła, ciemnowłosa, miała może dwadzieścia osiem lat. Sposób, w jaki spożywała śniadanie, demonstrował jej chłodną pewność siebie, a to, jak wezwała kelnera, by dolał jej kawy, zdradzało obycie w świecie i doświadczenie w podróżach. Ubrana była w ciemną sukienkę podróżną z cienkiego materiału, znakomicie nadającą się do przegrzanego pociągu.
Monsieur Poirot, nie mając nic lepszego do roboty, zabawiał się dyskretnym obserwowaniem pasażerki.
Uznał, że należy do tych młodych kobiet, które bez najmniejszych trudności potrafią o siebie zadbać, niezależnie od tego, gdzie się znajdą. Była zrównoważona i kompetentna. Spodobała mu się surowa regularność rysów jej twarzy i delikatna, blada cera. A także ułożone w eleganckie fale lśniące czarne włosy i oczy – szare, chłodne i jakby nieobecne. Jednakże w mniemaniu Poirota była nieco zbyt kompetentna, by można ją było zaliczyć do tego typu kobiet, które określał jako jolie femme6.
W tej chwili do wagonu restauracyjnego wszedł drugi pasażer. Wysoki mężczyzna między czterdziestką a pięćdziesiątką, o szczupłej sylwetce, opalony, lekko posiwiały na skroniach.
– Pułkownik z Indii – powiedział do siebie Poirot. Nowo przybyły ukłonił się dziewczynie.
– Dzień dobry, panno Debenham.
– Dzień dobry, pułkowniku Arbuthnot. – Pułkownik stanął naprzeciwko niej z dłonią opartą o krzesełko.
– Czy pani pozwoli? – spytał.
– Oczywiście. Proszę siadać.
– Cóż, pani rozumie, że śniadanie nie zawsze nastraja do pogawędki.
– Mam nadzieję. Ale mimo to ja nie gryzę.
Pułkownik usiadł.
– Boy! – zawołał rozkazującym tonem. Zamówił jajka i kawę.
Przez chwilę jego wzrok zatrzymał się na Herkulesie Poirocie, lecz zaraz obojętnie przesunął się dalej. Poirot, który potrafił nieomylnie czytać w myślach Anglików, wiedział, że tamten mruknął do siebie: „To tylko jakiś przeklęty cudzoziemiec”.
Wierna swojemu narodowemu temperamentowi para Anglików nie była zbyt rozmowna. Wymienili między sobą kilka zdawkowych uwag i niebawem dziewczyna wstała i poszła do swojego przedziału.
W porze lunchu ponownie usiedli przy jednym stoliku. I tym razem oboje całkowicie zignorowali obecność trzeciego pasażera. Wiedli bardziej ożywioną niż przy śniadaniu pogawędkę. Pułkownik Arbuthnot opowiadał o Pendżabie i od czasu do czasu zadawał dziewczynie jakieś pytania o Bagdad, gdzie, jak się okazało, pracowała jako guwernantka. W trakcie rozmowy odkryli, że mają kilku wspólnych znajomych, co natychmiast sprawiło, iż stali się mniej sztywni.
Gawędzili o starym Tommym Iksie i Jerrym Igreku. Pułkownik dopytywał się, czy dziewczyna jedzie prosto do Anglii, czy też zatrzyma się w Stambule.
– Nie, jadę tam bezpośrednio.
– Czyż to nie szkoda?
– Przebyłam już tę trasę dwa lata temu i wtedy w Stambule zabawiłam trzy dni.
– Ach, tak. No cóż, muszę wobec tego wyznać, iż jestem niezwykle rad, że jedzie pani wprost do Anglii, gdyż ja także mam taki zamiar.
Niezgrabnie, sztywno skłonił się, przy czym się lekko zarumienił.
Nasz pułkownik ma romantyczną duszę – pomyślał rozbawiony Herkules Poirot. – Podróż pociągiem jest równie niebezpieczna jak rejs statkiem!
Panna Debenham odpowiedziała z chłodną uprzejmością, że będzie jej bardzo miło. Miała nieco peszący sposób bycia.
Herkules Poirot zauważył, że pułkownik odprowadził ją do przedziału.
Wkrótce za oknami pociągu ukazały się wspaniałe krajobrazy Taurusu. Kiedy mijali leżące w dole Wrota Cilician, stojąca w korytarzu tuż obok pułkownika Arbuthnota dziewczyna niespodziewanie westchnęła. Poirot, który znajdował się w pobliżu, usłyszał jej szept:
– Jak tu pięknie! Chciałabym... jakżebym chciała...
– Tak?
– Tak chciałabym móc się tym cieszyć! – Arbuthnot milczał. Tylko kwadratowy zarys jego podbródka przybrał jakby twardszy i bardziej zacięty wyraz.
– Jak mi Bóg miły, dałbym duszę, abyś ty nie była w to wmieszana! – powiedział po chwili.
– Pst... ciszej, proszę.
– Och! Wszystko w porządku. – Odrobinę zniecierpliwionym spojrzeniem obrzucił Poirota. Potem mówił dalej: – Ależ mnie nie podoba się to, że pani pracuje jako guwernantka, zmuszona biec na każde skinienie tyrańskich matek i ich rozpuszczonych bachorów.
Roześmiała się, w jej śmiechu dało się zauważyć jakby cień nieopanowania.
– Och! Proszę przestać myśleć w ten sposób. Poniewierana guwernantka to tylko wyolbrzymiony mit. Mogę zapewnić, że są tacy rodzice, którym nogi się trzęsą właśnie na mój widok.
Nie powiedzieli już nic więcej. Może Arbuthnot zawstydził się swojego wybuchu.
– Byłem świadkiem dziwnej, małej komedyjki – powiedział do siebie w zamyśleniu Poirot.
Przypomniał sobie to spostrzeżenie w przyszłości.
Do stacji Konya dotarli tej samej nocy o wpół do jedenastej. Dwójka angielskich pasażerów wysiadła, by rozprostować nogi. Spacerowali tam i z powrotem po ośnieżonym peronie.
Monsieur Poirot zadowolił się obserwowaniem przez zamknięte okno rojnej krzątaniny na dworcu. Jednakże po upływie jakichś dziesięciu minut uznał, iż mimo wszystko haust świeżego powietrza może mu dobrze zrobić. Przygotował się więc starannie, owinął w liczne okrycia i szale oraz zabezpieczył eleganckie obuwie, wsuwając kalosze. Tak uzbrojony zszedł na peron i, idąc wzdłuż niego, zawędrował aż za lokomotywę.
Głosy zdradziły mu, do kogo należą dwie niewyraźne sylwetki stojące w cieniu wagonu bagażowego. Mówił Arbuthnot.
– Mary...
Dziewczyna przerwała mu.
– Nie teraz. Nie teraz. Kiedy już będzie po wszystkim... Kiedy to będzie już poza nami... wtedy...
Monsieur Poirot dyskretnie się wycofał. Był zdumiony.
Ledwie poznawał ten zwykle chłodny, opanowany głos panny Debenham.
– Zadziwiające – mruknął do siebie. Nazajutrz zastanawiał się, czy tamci przypadkiem się nie poróżnili. Tak niewiele ze sobą rozmawiali. Pomyślał, że dziewczyna wygląda na stroskaną. Pod jej oczami pojawiły się głębokie cienie.
Około wpół do trzeciej po południu pociąg zatrzymał się. Z okien wyjrzały głowy podróżnych. Niewielka grupka mężczyzn skupiła się z jednej strony toru, pochylając się i wskazując coś pod wagonem restauracyjnym.
Poirot wychylił się i zagadnął przechodzącego obok konduktora Wagon Lit. Ten powiedział parę słów i Poirot cofnął głowę. Odwrócił się i omal nie wpadł na Mary Debenham, która stała tuż za nim.
– Co się dzieje? – spytała, jakby zadyszana, po francusku. – Dlaczego stoimy?
– Nic takiego, mademoiselle. Coś się zapaliło pod wagonem restauracyjnym. Nic poważnego. Ogień już ugaszono. Teraz naprawiają szkody. Nie ma najmniejszego niebezpieczeństwa, zapewniam panią.
Uczyniła drobny, gwałtowny gest, jakby sam pomysł niebezpieczeństwa odtrącała jako coś z istoty swej nieważnego.
– Tak, tak, rozumiem. Ale chodzi o czas!
– Czas?
– Właśnie, to spowoduje opóźnienie.
– Możliwe – zgodził się Poirot.
– Ależ my nie możemy mieć opóźnienia! Ten pociąg ma dojechać o 6.55, a trzeba jeszcze przepłynąć Bosfor i na drugim brzegu złapać odchodzący o dziewiątej Simplon Orient Express. Gdyby się spóźnił o godzinę czy dwie, stracimy to połączenie.
– Owszem, możliwe... – zgodził się Poirot. Popatrzył na nią zaciekawiony. Dłoń, spoczywająca na poręczy okna, nieznacznie drżała, tak samo wargi.
– Czy to ma dla pani aż takie znaczenie, mademoiselle? – spytał.
– Tak. Tak, ma. Ja... ja po prostu muszę złapać tamten pociąg.
Odwróciła się i poszła korytarzem do pułkownika Arbuthnota.
Denerwowała się jednak niepotrzebnie. Po dziesięciu minutach pociąg ruszył w dalszą drogę. Na Haydapassar przybył spóźniony zaledwie o pięć minut, nadrabiając podczas jazdy stracony czas.
Bosfor był wzburzony, toteż monsieur Poirot niezbyt dobrze zniósł przeprawę. Na promie rozdzielono go z jego towarzyszami podróży i więcej już ich nie widział.
Po przybyciu do mostu Galta udał się prosto do hotelu Tokatlian.
1 fr. Mój drogi
2 fr. Tak jest.
3 fr. Ot, tak.
4 fr. Proszę wsiadać.
5 fr. Nareszcie!
6 fr. Ślicznotka.