Moskwa 1612 - ebook
Moskwa 1612 - ebook
Zajęcie Moskwy przez wojska polsko-litewskie w październiku 1612 r. było wynikiem układu hetmana koronnego Stanisława Żółkiewskiego z bojarami moskiewskimi, w myśl którego wszystkie stany Państwa Moskiewskiego obrały carem królewicza Władysława. Najważniejszym gwarantem wypełnienia postanowień umowy miały być oddziały Rzeczpospolitej stanowiące garnizon moskiewski. Jego sprawne funkcjonowanie uzależnione było od dostaw posiłków z zewnątrz. Na przełomie sierpnia i września 1612 r. hetman litewski Jan Karol Chodkiewicz podjął próbę dostarczenia żywności garnizonowi. Próba ta się nie powiodła. Po odstąpieniu hetmana od murów kremlowskich sytuacja garnizonu stała się niezwykle trudna. Głód doprowadził do aktów kanibalizmu i upadku dyscypliny. Na początku listopada oddziały polsko-litewskie, broniące Kremla dwa lata, skapitulowały.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-17167-1 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WSTĘP
------------------------------------------------------------------------
Pomnik kupca Kuźmy Minina i księcia Dymitra Pożarskiego, który stoi w Moskwie na placu Czerwonym, został wystawiony w 1818 r. na fali patriotycznego uniesienia po zwycięskich kampaniach z Napoleonem. Był to hołd dla dwóch bohaterów ich historii, uhonorowanie ludzi, którzy w epoce wielkiej smuty uchronili Rosję przed katastrofą. Minin i Pożarski w 1611 r. zorganizowali drugie pospolite ruszenie, które było czymś więcej niż siłą zbrojną; idea, która im przyświecała – wyparcie „Lachów i Litwy” z Moskwy i wybranie nowego cara przez reprezentatywny dla państwa Sobór Ziemski – zjednoczyła dużą część społeczeństwa moskiewskiego, w tym wiele skłóconych dotąd środowisk politycznych. W 1612 r., w wyniku kilku operacji wojskowych, zmusili do kapitulacji stacjonujący od blisko dwóch lat w Moskwie polsko-litewski garnizon. Do dzisiaj stanowią jeden z elementów patriotycznego mitu Rosjan, dodajmy – mitu o odcieniu antypolskim.
Interwencja Rzeczypospolitej w wielką smutę była wydarzeniem, w którym rozgrywka szła już nie tylko o zagarnięcie części terytorium wroga, ale o podporządkowanie sobie państwa moskiewskiego. Do początku XVII w. wojny między Rzecząpospolitą a państwem moskiewskim toczyły się na pograniczu. Rurykowicze moskiewscy „zbierali ziemie ruskie”, ostatni Jagiellonowie zaś, a po nich Stefan Batory, utrudniali im to, jak mogli. W 1514 r. Moskwicini zawojowali Smoleńsk, a kilkadziesiąt lat później wyciągnęli ręce po Inflanty. Skutecznie przeciwstawił się im Batory w kilku kampaniach, z których najdalsza dotarła aż pod mury Pskowa, zagony zaś w okolice Staricy, gdzie wówczas rezydował Iwan Groźny. Ale wciąż były to lokalne konflikty. Wojna polsko-moskiewska epoki smuty wyniosła konflikt między obydwoma państwami na inny poziom: za okupacją ziem, które od najazdów mongolskich nie zaznały obcego panowania, poszedł program polityczny – osadzenia polskiego Wazy na tronie moskiewskim. Mniejsza o to, jakie były szanse jego powodzenia, ważne było, że część elit moskiewskich w zamian za utrzymanie swoich wpływów skłonna była uznać królewicza Władysława Wazę za cara Moskwy. Nic z tego nie wyszło, a w wyniku zbrojnych działań wojsk polsko-litewskich zostały zniszczone ogromne połacie państwa moskiewskiego. W tym sensie ingerencję Rzeczypospolitej w smutę moskiewską można porównać ze szwedzkim potopem: w obu przypadkach za działaniami zbrojnymi szedł plan zmiany władcy – w Rzeczypospolitej Jana Kazimierza miał zmienić Karol Gustaw, wy państwie moskiewskim Wasyla Szujskiego królewicz Władysław – a oba państwa wyniszczyły wojny.
Jeden z ważniejszych epizodów w okresie ingerencji Rzeczypospolitej w państwie moskiewskim stanowią dzieje polsko-litewskiego garnizonu Moskwy. Było to ogromne przedsięwzięcie, niespotykane dotąd w dziejach wojskowości. Na przełomie października i listopada 1610 r. wojska hetmana wielkiego koronnego Stanisława Żółkiewskiego wkroczyły do stolicy państwa moskiewskiego jako sojusznicy, którzy mieli utrzymać spokój w kraju do czasu objęcia tronu carskiego przez Władysława Wazę. Powodzenie tej operacji zależało przede wszystkim od rozwiązania problemów natury logistycznej, których cel sprowadzał się do zapewnienia stałego zaopatrzenia i wsparcia oddziałom rozlokowanym w mieście.
Do marca 1611 r. takie działania podejmowały zwłaszcza pułki garnizonowe, co nie było trudne, ponieważ jeszcze panował spokój. Jednak w końcu miesiąca sytuacja uległa diametralnej zmianie. 29 marca dowódca garnizonu, referendarz litewski Aleksander Gosiewski, aby uprzedzić wystąpienie ludności spowodowane nadciąganiem pierwszego pospolitego ruszenia Prokopa Lapunowa i Iwana Zarudzkiego, sprowokował walki w Moskwie, które doprowadziły do pacyfikacji i spalenia dużej części miasta. Od tej pory szczególnego znaczenia nabrała pomoc z zewnątrz.
Początkowo kluczową rolę w dostarczaniu zaopatrzenia i uzupełnień do Moskwy odgrywał pułk starosty uświackiego Jana Piotra Sapiehy. Po jego śmierci, we wrześniu 1611 r., zadanie to przejął hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz.
Ciężka zima na przełomie 1611 i 1612 r., chłodna wiosna i dżdżyste lato 1612 r. spowodowały słabe zbiory i pogłębiły kłopoty aprowizacyjne. Trudności nasiliły się, gdy nieopłacone oddziały garnizonu zawiązały konfederację i opuściły Moskwę.
Na przełomie sierpnia i września nowe oddziały, które weszły w skład garnizonu, znalazły się w niezwykle trudnym położeniu: głód, choroby, a przede wszystkim zagrożenia ze strony drugiego pospolitego ruszenia Minina i Pożarskiego, oczekiwano więc szybkiej odsieczy hetmana Chodkiewicza. Tym razem jednak, inaczej niż poprzednio, margines dopuszczalnego błędu dla dowódcy oddziałów niosących pomoc garnizonowi w Moskwie skurczył się dramatycznie. Chodkiewicz stanął wobec wroga jak nigdy dotąd silnego i zdeterminowanego – co więcej – opartego o mury Moskwy. Co prawda hetman litewski dysponował bitnymi i zaprawionymi w bojach oddziałami piechoty oraz husarią, jednak jego celem nie było rozbicie przeciwnika, lecz przedarcie się z prowiantem i posiłkami na Kreml. Wszystko wskazywało na to, że nie obejdzie się bez walk ulicznych. Przyznać trzeba, że to dość niemiła perspektywa dla armii rozstrzygającej bitwy szarżą ciężkozbrojnej jazdy. Powtórzenie wiktorii kłuszyńskiej wydawało się mało prawdopodobne. Jednak Chodkiewicz podjął rękawicę i wykazał się kunsztem dowódczym.
Bitwa oddziałów hetmana z blokującymi garnizon moskiewski Moskwicinami 1–3 września 1612 r. odznaczała się niezwykłą zaciętością, obie strony wykazały godną podziwu determinację. Wydarzeniom tym nie sposób także odmówić dramaturgii: w kulminacyjnym momencie walk oddziały Chodkiewicza wraz z zaprowiantowaniem dla garnizonu dzieliło od Kremla jedynie 1800 metrów – wydawało się, że nic nie jest w stanie pokrzyżować planów litewskiemu dowódcy. Stało się jednak inaczej. Chodkiewicz poniósł klęskę. Z powodu strat poniesionych przez obie strony bitwę tę zaliczyć trzeba do najkrwawszych starć w historii staropolskiej wojskowości (w dwudniowych walkach Chodkiewicz stracił około 1500 zabitych). Także różnorodność rozwiązań taktycznych, które zastosowali dowódcy obu stron każe uznać tę bitwę za wydarzenie godne uwagi.
Polską interwencję w państwie moskiewskim wyznaczają dwie bitwy: zwycięstwo Żółkiewskiego pod Kłuszynem, które otworzyło drogę do Moskwy i stworzyło perspektywę osadzenia na tronie moskiewskim polskiego Wazy, i klęska Chodkiewicza pod murami Moskwy, która zniweczyła ten plan.SAMOZWANIEC I INNI
SAMOZWANIEC I INNI
------------------------------------------------------------------------
Miarodajnym źródłem, ukazującym zamieszanie w państwie moskiewskim za czasów Dymitra Samozwańca II, są pamiętniki Józefa Budziłły. Był to jeden z najemników, którzy licznie pociągnęli z Rzeczypospolitej na służbę impostora. Sam tytuł pamiętników jest już bardzo wymowny: _Wojna moskiewska wzniecona i prowadzona z okazji fałszywych Dymitrów od 1603 do 1612 roku_. Brakuje w nich jednak wyjaśnienia przyczyny objawienia się owych fałszywych Dymitrów. Cofnijmy się więc do wydarzenia, które było początkiem całej tej historii.
Iwan Groźny, odchodząc z tego świata, pozostawił po sobie dwóch synów – dwudziestosiedmioletniego Fiodora i dwuletniego Dymitra. Z racji starszeństwa jego następcą został ociężały umysłowo Fiodor, brat zaś wraz z matką i najbliższymi został zesłany do Uglicza. Powód był prozaiczny – otoczenie nieradzącego sobie z rządzeniem cara obawiało się, że zausznicy Dymitra mogą podjąć próbę zdetronizowania Fiodora, aby obwołać carem jego brata. Mimo wszystko życie Dymitra w Ugliczu upływało sielankowo, aż do feralnego 15 maja 1591 r. Około południa, podczas zabawy nożykiem, młody Dymitr dostał ataku apopleksji, w czasie którego niefortunnie zranił się w szyję. Cięcie okazało się tragiczne w skutkach, uszkodziło bowiem tętnicę, w wyniku czego Dymitr wykrwawił się i zmarł. Mimo jednoznacznego orzeczenia nadzwyczajnej komisji śledczej – na której czele stał Wasyl Szujski, w przyszłości car – że śmierć Dymitra była wynikiem nieszczęśliwego wypadku, od samego początku zaczęły krążyć pogłoski, jakoby za wszystkim stał Borys Godunow – wówczas najbardziej wpływowy człowiek w otoczeniu cara Fiodora. Wtedy jeszcze udało mu się dość łatwo spacyfikować nieprzychylne wobec siebie nastroje. Jednak kilkanaście lat później – kiedy po wygaśnięciu dynastii Rurykowiczów, Godunow został carem – sprawa okoliczności śmierci Dymitra powróciła jak zły sen.
W sierpniu 1604 r. w granice państwa moskiewskiego wkroczył pierwszy z serii uzurpatorów – Grigorij Otriepiew – który wszem i wobec ogłaszał, że jest ocalonym przed laty w Ugliczu Dymitrem Iwanowiczem. Po roku był już carem. Jednak Otriepiew krótko cieszył się władzą. W maju 1606 r. w Moskwie miały miejsce dramatyczne wydarzenia: podczas zaślubin cara z Maryną Mniszchówną – córką Jerzego Mniszcha, jednego z magnatów, który dopomógł mu zdobyć tron – doszło do zamieszek, w czasie których rozwścieczony tłum zgładził oszusta. Pod ciosami tłuszczy padło także kilkuset weselników z Rzeczypospolitej. Wkrótce carem został Wasyl Szujski najbardziej wpływowy bojar, który był animatorem tych zdarzeń.
Ale i on nie cieszył się zbyt długo spokojem. Już jesienią tego roku chłopsko-kozacka armia Iwana Bołotnikowa obległa Moskwę. Co prawda w 1607 r. Szujskiemu udało się zmusić powstańców do odwrotu, a nawet oblegał ich w Kałudze, ale mniej więcej w tym samym czasie na Siewierszczyźnie pojawił się kolejny samozwaniec. Historia jego cudownych ocaleń była jeszcze bogatsza niż poprzedniego samozwańca, opowiadał między innymi jak udało mu się uniknąć śmierci dwa lata wcześniej w Moskwie. Nowy samozwaniec pod wieloma względami różnił się od poprzednika. Najważniejsze było to, że pod jego sztandary licznie ściągnęli najemnicy z Rzeczypospolitej. Po pacyfikacji rokoszu Zebrzydowskiego kraj pełen był oddziałów wojskowych, które dla profitów gotowe były zaprzedać się nawet diabłu. Między wrześniem 1607 a wrześniem 1608 r. pod sztandary samozwańca ściągnęły pułki m.in. Budziłły, Samuela Tyszkiewicza, księcia Romana Różyńskiego, Aleksandra Zborowskiego i Jana Piotra Sapiehy. Dzięki ich pomocy, w czerwcu 1608 r. dotarł on w okolice Moskwy i założył obóz w podmoskiewskim Tuszynie. Szujski, jak nigdy przedtem, został przyparty do muru.
Państwo moskiewskie znajdowało się wówczas w opłakanym stanie. Wiele kataklizmów spadło na ten kraj. Wszystko zaczęło się w 1601 r. Deszczowe lato spowodowało słaby urodzaj. To, co udało się zebrać z pól, było liche i niewystarczające do zaspokojenia potrzeb ludności i zasiania ozimin. Sytuację pogorszyły jeszcze silne mrozy, które wystąpiły dużo wcześniej niż zazwyczaj, oraz bardzo mroźna zima 1601/1602 r. Krótko mówiąc, w 1603 r. w państwie moskiewskim panował straszliwy głód, a ceny żywności wzrosły horrendalnie. Konrad Bussow, cudzoziemiec, który wówczas przebywał w państwie moskiewskim, tak opisał sytuację: „(…) klnę się na Boga, najprawdziwsza prawda, co widziałem na własne oczy, jak ludzie leżeli na ulicach i, na podobieństwo bydła, pożerali latem trawę, a zimą siano. Niektórzy byli już martwi, a z ich ust wystawało siano i nawóz, a inni pożerali ludzki kał i siano. Niepoliczalne, ile dzieci zostało zabitych, zarżniętych i ugotowanych, rodziców przez dzieci, gości przez rolników i odwrotnie (…). Ludzkie mięso, drobniutko pokrojone i upieczone w pierogach, to jest pasztetach, sprzedawało się na rynku (…) i pożerało (…) tak że wędrowiec w tym czasie zmuszony był baczyć na to, u kogo zatrzymał się na nocleg”¹. Liczby przytaczane przez ówczesnych porażają: ofiarami głodu w Moskwie stało się ponoć 120 000 ludzi, a w całym państwie moskiewskim – jedna trzecia ludności!
W tych okolicznościach na niewiele zdawały się doraźne wysiłki administracji carskiej. Co prawda Borys Godunow od początku swoich rządów rozpoczął zakrojoną na szeroką skalę politykę ekonomicznego i wojskowego wzmacniania państwa, jednak straty wśród ludności spowodowane głodem ograniczyły mu pole manewru. Zamierzał przywrócić równowagę między bogatszym i biedniejszym dworiaństwem oraz ludnością chłopską. Oprycznina czasów Iwana Groźnego wstrząsnęła strukturami społecznymi państwa, a głód za Godunowa pogłębił ten chaos.
W ostatnim trzydziestoleciu XVI w. wzrost liczby dworian doprowadził do ich pauperyzacji przez rozdrobnienie przydziałów ziemi. Taki sam proces nastąpił wśród dzieci bojarskich (czyli dworian w carskiej służbie), których administracja nie była w stanie wyposażyć w atrybuty ich pozycji: ziemię i pensję. Wobec tego wielu z tych zubożałych zaczęło wstępować na służbę u zamożniejszych dworian. Aby zabezpieczyć ich prawa, w czasach Iwana Groźnego została sformalizowana pozycja tzw. kabalnych ludzi, to jest dworian służących według umowy jako świta możnowładców lub na ich dworach. Zagwarantowane zostały im prawa zabezpieczające przed samowolą suwerenów. Jednak w końcu XVI w. administracja carska anulowała podstawowy zapis, który chronił ich przed staniem się niewolnikami. Odtąd nie było możliwości wykupu, jedynie śmierć suwerena zwalniała ich ze służby. Faktycznie stali się oni niewolnikami (chłopami i kabalnymi chłopami), a o ich losie decydował teraz właściciel. Z militarnego punktu widzenia miało to niebagatelne znaczenie.
W czasie głodu stosunków pomiędzy biednymi i bogatymi dworianami nie regulowały żadne prawa: silniejsi, nie oglądając się na administracyjne zarządzenia, łamali prawa słabszych – nie tylko dworian, ale i chłopów.
Spustoszenia, które poczynił głód, zmusiły Borysa Godunowa do złagodzenia polityki wobec chłopów. Na kilkanaście miesięcy – między 1601 a 1602 r. – został przywrócony tzw. juriew dien, czyli jeden tydzień w roku, w którym chłopi mogli zmienić właściciela, jeśli dotychczasowy nie był w stanie utrzymać ich wraz z rodzinami. Mogli wtedy przenieść się do dóbr innego dworianina lub klasztornych. W 1603 r. niezadowolone dworiaństwo wymusiło na Godunowie anulowanie tego rozporządzenia.
Mimo to chłopi, najczęściej powodowani głodem, wciąż opuszczali swoje dotychczasowe domostwa i umykali tam, gdzie mogli stać się całkowicie wolni. Możliwości zaś mieli wiele. Formowali się na przykład w zbrojne watahy, które grasowały w miastach i na traktach. Nawet w Moskwie nie można było czuć się bezpiecznym. Chłopi ściągali do stolicy w nadziei, że tutaj uda się im przetrwać kryzys. W mieście dopuszczali się grabieży, wzniecali pożary. Powstanie Chłopka, którego oddziały w latach 1602–1603 dotkliwie spustoszyły okolice Moskwy, było apogeum wystąpień chłopskich.
Niedługo potem chłopi przystąpili do rewolty Bołotnikowa. Dla wielu z nich ogólny zamęt był okazją do ucieczki nad Don i zasilenia stanic kozackich.
Mimo spustoszeń, jakich dokonał głód, państwo moskiewskie zachowało elementarną zdolność w sferze administracji i wojskowości. Dowodem na to jest rozbicie wojsk pierwszego samozwańca w kluczowym starciu w 1604 r. pod Dobryniczami, do czego przyczyniła się znakomita postawa strzelców armii carskiej. Rangi temu zwycięstwu przydawał fakt, że po stronie Dymitra walczyły najemne chorągwie husarskie z Rzeczypospolitej (1500–2000 ludzi). I gdyby nie opieszałość dowódcy carskich wojsk, księcia Fiodora Mścisławskiego, zapewne marsz samozwańca zakończyłby się już na Siewierszczyźnie. Dodajmy tylko, że wojska Mścisławskiego na początku kampanii liczyły ponad 13 000 dworian i dzieci bojarskich oraz 15 000–20 000 bojowych pomocników (chołopów i kabalnych chołopów).
Inny przykład przemawiający za militarną żywotnością państwa moskiewskiego to kampania księcia Michaiła Skopina-Szujskiego, który w latach 1609–1610 razem ze Szwedami dał się mocno we znaki polsko-litewskim pułkom najemników, walczącym po stronie drugiego samozwańca.
Mimo tych niewątpliwych sukcesów przodkowie mieli lekceważący stosunek do potencjału wojskowego państwa moskiewskiego w pierwszej dekadzie XVII w. Stanisław Niemojewski, jeden z Polaków, którzy podążyli do Moskwy na ślub Maryny z Dymitrem Samozwańcem, w czasie pobytu w Smoleńsku w pamiętniku zapisał: „Do zamku żadnego z naszych nie puszczano, a iż nam podle zamkowego muru było jechać, bramy pozamykali, których jeno dwie do tak wielkiej obory. Strzelców do 600 przed zamkiem stało, podpierając się zardzewiałemi rusznicami”². Dodajmy tylko, że niebawem ta „obora” przez dwadzieścia miesięcy będzie opierała się armii Zygmunta III.
„Natomiast po dotarciu pod Moskwę stało hosudarskich arcerzów 100, drabantów 200 z alabarty. Arcerze ci, chociaż nie w barwie byli, ale mieli przecię każdy jaki taki ubiór jedwabny na sobie, w płaszczach wszyscy, z alabarty, u nich toporzyska okręcone drutem srebrnem. Drabanci zaś bez płaszczów, alabarty już inaksze i bez drutu, w sukniskach ladajakich, w czarnych, w skórzanych, rozmaitych, jedni z szpadami, w bóciech kowanych albo baczmagach, drudzy z szabliskami kozackiemi, w trzewikach albo w skórzniach in summa znać było rzemieślniki, alias kanalie. Podle tych alabartników stało strzelców 600 z rusznicami, w żupanach tylko, każdy w inakszej sukni, z pętlicami po pas. Może się rzec, że woźnic na gromadzie trudno się ma więcej ujrzeć, na których oni bardziej byli, niż na piechotę poszli. To ich samo tylko zdobiło, że każdy w białej czapeczce”³.
Mniej więcej w tym czasie, kiedy oddziały drugiego samozwańca zakładały obóz w podmoskiewskim Tuszynie, król polski Zygmunt III zintensyfikował przygotowania do zbrojnej interwencji w państwie moskiewskim. Z zamiarem tym nosił się już wcześniej, przynajmniej od czasu „krwawych godów moskiewskich”, które, jak pamiętamy, położyły kres życiu i władzy Dymitra. Mając jednak na głowie rokosz Mikołaja Zebrzydowskiego, zmuszony był chwilowo zarzucić myśl o wojnie i podjąć grę dyplomatyczną. Na przełomie 1606/1607 r. do Krakowa przybyło poselstwo moskiewskie. Na jego czele stał ks. Grigorij Wołkoński i diak Andriej Iwanow, którzy w czasie nieoficjalnych rozmów z senatorami dali do zrozumienia, że wielu bojarów chętnie usunęłoby Wasyla Szujskiego z tronu. Dostojnicy królewscy odpowiedzieli, że można byłoby go zastąpić królem Zygmuntem lub jego synem, królewiczem Władysławem. Jest mało prawdopodobne, aby była to ze strony moskiewskiej prowokacja. Raczej autentyczny wyraz opozycyjnych nastrojów panujących w Moskwie wobec słabo umocowanego Szujskiego. I nie było ważne to, że Moskwicini oskarżali Zygmunta i Rzeczpospolitą ni mniej, ni więcej, tylko o sianie zamętu w państwie moskiewskim. Liczyło się jedno – Szujski nie był gwarantem stabilności.
Te same akcenty zabrzmiały na jesieni 1607 r., kiedy z rewizytą do Moskwy przybyli polscy posłowie. Wtedy to, prócz zawarcia prawie czteroletniego rozejmu, bojarzy również dali do zrozumienia, że królewicz Władysław, jako następca Szujskiego, byłby przez nich mile widziany. Zygmunt III zaczął więc namawiać szlachtę do zaakceptowania pomysłu wojny z państwem moskiewskim. Do tego celu posłużyła mu instrukcja na sejmiki partykularne, która wyszła z kancelarii królewskiej w listopadzie 1608 r. Zygmunt, chcąc uniknąć kłopotów z sejmikami, tak jak to miało miejsce przed sejmem 1607 r., użył odpowiednio zmanipulowanych argumentów: uwagę szlachty zwrócił na fakt, że postanowienia rozejmu zawartego z carem Szujskim w większości nie zostały zrealizowane. Car co prawda uwolnił Aleksandra Korwina Gosiewskiego i Mikołaja Oleśnickiego (posłów, którzy z Dymitrem mieli wypracować warunki sojuszu), Mniszcha wraz z córką i nieco weselników z ich otoczenia, ale większość więźniów zatrzymał w niewoli. Choć według króla Zygmunta jedynym rozwiązaniem była zbrojna interwencja, zobowiązał się, że bez zgody sejmu nie podejmie żadnej decyzji w sprawach moskiewskich.
Wyniki kampanii przedsejmowej okazały się dla króla bardzo obiecujące: choć większość Litwy i część Mazowsza z rezerwą potraktowała jego sugestie, to sejmiki: proszowiecki, sandomierski i sieradzki, a więc najważniejsze, opowiedziały się po jego stronie. Wobec tego władca przemyśliwał nawet o rozpoczęciu wojny już u schyłku 1608 r., jednak za radą kilku senatorów odstąpił od tej koncepcji i postanowił poczekać do sejmu.
Jego obrady rozpoczęły się w styczniu 1609 r. w Warszawie. Interesujące, że – mimo korzystnych wyników kampanii sejmikowej – Zygmunt nie zdecydował się omawiać sprawy wojny z Moskwą na forum sejmu. Najwyraźniej znowu posłuchał rady kilku senatorów, którzy twierdzili, że najkorzystniej będzie poruszyć ten temat w czasie tajnej narady senatu. Szczególnie znamienna była wypowiedź prymasa Wojciecha Baranowskiego: „O wojnie moskiewskiej nie zda nic się Najjaśniejszy Miłościwy Królu, abyśmy tak in facto mówić mieli, a to dlatego, żeby nieprzyjaciel nie wiedział, na jaki cel mamy uderzyć”⁴.
Do spotkania z senatorami doszło na początku lutego 1609 r. Większość z nich poparła lub co najmniej nie sprzeciwiła się wyprawie. Sejm natomiast uchwalił konstytucję, która bezpośrednio dotyczyła przyszłej operacji wojskowej, oraz „Artykuły wojenne hetmańskie…”, co oznaczało zgodę sejmującej braci szlacheckiej na to przedsięwzięcie.
Wkrótce po zakończeniu obrad sejmu król odbył rozmowę z hetmanem Żółkiewskim. Zadziwiające, ale jeszcze wtedy król wahał się, czy rozpoczynać wyprawę. Zakomunikował hetmanowi, że decyzję podejmie w Krakowie. Jednak w końcu lutego 1609 r. wydarzyło się coś bardzo złowieszczego, co przyspieszyło bieg wydarzeń. Oto 28 tegoż miesiąca w Wyborgu państwo moskiewskie zawarło sojusz ze Szwecją. Postanowienia traktatu były skierowane przeciw Rzeczypospolitej. Już dostatecznym powodem do niepokoju było to, że Karol IX zobowiązał się wysłać na pomoc Wasylowi Szujskiemu 2000 jazdy i 3000 piechoty oraz oddział najemników. Jednak decyzję przyspieszyły pozostałe warunki sojuszu: Szujski zrezygnował na rzecz Szwecji z praw do Inflant, zobowiązał się dostarczyć władcy szwedzkiemu równorzędny liczebnie i na tych samych warunkach kontyngent wojskowy w wypadku konfliktu Szwecji z Rzecząpospolitą, Szwedzi dostali zgodę (zapewne w czasie działań na terenie państwa moskiewskiego) na branie do niewoli lub zabijanie Polaków i Litwinów.
Szujski drogo za te warunki zapłacił: musiał oddać Szwecji Karelię.
Na wieść o sojuszu moskiewsko-szwedzkim Zygmunt III, tym razem już nieodwołalnie, puścił w ruch machinę wojenną Rzeczypospolitej. Aktywność dyplomatyczną i wywiadowczą wzmogli starostowie pograniczni. Aleksander Gosiewski (starosta wieliski) i Andrzej Sapieha (starosta orszański) podjęli próbę osobistego spotkania z wojewodą smoleńskim Michaiłem Szeinem. Rzekomym powodem była potrzeba uzgodnienia warunków przejazdu gońca królewskiego Stanisława Radniewskiego, który – jak oficjalnie utrzymywano – miał nakłonić oddziały polsko-litewskich najemników do porzucenia samozwańca. Dla litewskich pograniczników był to rzecz jasna pretekst, chcieli bowiem przekonać wojewodę smoleńskiego, aby poddał się Zygmuntowi III. Jak można było się spodziewać, Szein okazał się wytrawnym graczem i nie wpadł w pułapkę, którą próbowali na niego zastawić litewscy urzędnicy. Gosiewski, prócz działań dyplomatycznych, wiosną 1609 r. przedsięwziął akcje zbrojne, które pogłębiły zamieszanie na pograniczu litewsko-moskiewskim. Jego brat, Szymon Gosiewski, zajął sporne terytoria przylegające do starostwa wieliskiego. Starosta wieliski nakłaniał też do poddania się kilku wojewodów moskiewskich.
Powróćmy jednak do Smoleńska. Tutaj – jak donosił Gosiewski Lwu Sapiesze na początku września 1609 r.: „chłopów z włości gwałtem dla osadzenia zamku pędzą, bo bojar i strzelców wysłano do Skopina-Szujskiego (…)”⁵. Jak widać, Michaił Szein doskonale wiedział o przygotowaniach Rzeczypospolitej do wojny i przygotowywał się do odparcia uderzenia. Znamienna była też informacja, która dotarła do króla na trzy tygodnie przed przekroczeniem granicy moskiewskiej. Jeden z kupców zeznał, że co prawda „(…) na Smoleńsku ludzi do boju niewiele, oprócz bojarów 300, a strzelców 200, miru do 2000 żywności na dwie lecie, prochu dość, dział sto kilkadziesiąt sztuk, bronić się wolą mają (…)”⁶. Służby kontrwywiadowcze Wielkiego Księstwa Litewskiego zanotowały także wzmożoną działalność szpiegowską organizowaną przez pogranicznych wojewodów moskiewskich. W związku z tym jeden z urzędników królewskich w końcu sierpnia 1609 r. odnotował: „O wojsku KJM i o wszystkim prawie dobrze wiedzą, gdyż śpiegów pełno tak z naszych, jako i z Moskwy po państwie KJMci”⁷.
Warto zwrócić uwagę, że król Zygmunt i Żółkiewski mieli odmienne koncepcje kampanii wojennej: władca chciał najpierw opanować Smoleńsk, a następnie ruszyć na Moskwę, Żółkiewski zaś opowiadał się za zajęciem Moskwy i dopiero wtedy przeprowadzeniem stosownych działań dyplomatycznych i wojskowych. Rzecz jasna każdemu przyświecał inny cel, przynajmniej w krótkiej perspektywie. Zygmunt chciał najpierw odzyskać dla Rzeczypospolitej utracone niegdyś ziemie przygraniczne, a dopiero potem zrealizować plan osadzenia siebie lub swojego syna na tronie moskiewskim. Żółkiewski zaś od początku mierzył najwyżej: dla niego celem była czapka Monomacha dla polskiego Wazy.
Jednak najważniejszym problemem było zapewnienie wystarczających środków finansowych. Na dopiero co zakończonym sejmie królowi udało się uzyskać od szlachty zgodę na… jeden pobór – i to też uchwalony przez część województw. Dlatego też władca podjął jeszcze jedną próbę uzyskania pieniędzy od szlachty. Pomysł był prosty: król chciał, aby na sejmikach posejmowych uchwalono podatek w tych województwach, które nie wyraziły zgody na sejmie, prócz tego raz jeszcze namówić do szczodrości tych, co uchwalili już jeden pobór. Posejmowe zjazdy szlachty odbyły się w kwietniu, jednak król nie osiągnął prawie nic, z tego co chciał. Ostatnią szansą miały być sejmiki deputackie, które zwołano na wrzesień 1609 r. Na dodatkowy pobór zgodziły się sejmiki: różański, łomżyński, generalny mazowiecki i wiszneński. Wyjątkowo hojna okazała się szlachta średzka, dotąd opozycyjnie nastawiona względem planów królewskich, która nie dość, że uchwaliła dodatkowy pobór, to jeszcze czopowe i dodatkowe cła. Niestety, dodatkowym podatkom zdecydowanie sprzeciwiły się sejmiki: proszowicki, sandomierski i oświęcimski. Malborski co prawda wyraził zgodę na jeden pobór, ale po uprzedniej konsultacji z innymi województwami. Finanse Zygmunta III na wojnę nieco podratowało 180 000 złotych ze szkatuły elektora, wypłacone w zamian za nadaną mu kuratelę w Księstwie Pruskim.
Mimo marnej kondycji finansowej Zygmunt III, nie spodziewając się cudu, czyli szczodrości pacyfistycznie nastawionej szlachty, przystąpił do dzieła. 28 maja 1609 r. w Krakowie wydał „Uniwersał strony odjazdu króla”. Władca określił w nim procedury zarządzania państwem w czasie jego nieobecności oraz przedstawił motywy, które zmusiły go do podjęcia wyprawy na wschód. Ta część „Uniwersału” niewątpliwie stanowiła kontynuację propagandy, którą dwór królewski rozwinął w miesiącach poprzedzających wyprawę, a także polemikę z jej przeciwnikami.
Po przybyciu do Lublina Zygmunt III spotkał się z hetmanem Żółkiewskim, który – ostrzegając króla przed całym przedsięwzięciem – stwierdził, że „się daleko weszło w czas roku, droga daleka, żołnierz niegotowy, pieniędzy nie brał, nie może się żadną miarą aż pod kopy ruszyć, nim granicy moskiewskiej dojdzie, jesień, zimna, które tam prędko nadścigną, facultatem rei gerende odejmą” ⁸. Żółkiewski miał niewątpliwie rację, ale odwieść władcę od wyprawy było już niepodobna. Inna sprawa, że nie tylko Rzeczpospolita, ale niemal cała Europa wiedziała, że władca przedmurza chrześcijaństwa zamierza podążyć z krucjatą do państwa moskiewskiego. W tym kontekście odwołanie wyprawy odczytano by jako dezercję wobec Najwyższego.
Zygmunt III, najpewniej za namową hetmana, aby zdementować oskarżenia, że atakuje przeciwnika wyłącznie w swoim interesie, sformułował w Lublinie odezwę do szlachty i senatorów zgromadzonych w Trybunale Koronnym. „Nic ani własnego w tym, ani swego zgoła nie upatruję nie tylko, abym zyskować miał, ale dobro ojczyste, pożytek Rzeczypospolitej, rozszerzenie granic, sławę narodu polskiego” – po raz kolejny podkreślił król⁹.
21 września armia królewska przekroczyła granicę moskiewską. Wojska ściągały pod Smoleńsk w turach. W tym miejscu warto przytoczyć jedną z tych historii, która oddaje klimat tamtych dni. Oto kilku chorągwiom kwarcianym przyszło przedzierać się przez lasy i chaszcze w strefie nadgranicznej, a paskudną drogę utrudniał dodatkowo jeden z urzędników biskupa wileńskiego Benedykta Wojny, który, aby uchronić dobra swojego pryncypała przed ewentualnym splądrowaniem, „mosty pozamiatał i drogi zarobieł”. Możemy sobie wyobrazić, ile przekleństw i złorzeczeń padło podówczas z ust kwarcianych: nie dość, że żołnierzom utrudniono dotarcie na miejsce koncentracji, to jeszcze nie mieli okazji pograsować po okolicznych dobrach¹⁰.
Na początku października, pod murami Smoleńska armia królewska liczyła około 12 tys. żołnierzy, z tego około 1/3 stanowiła piechota.
Zygmunt III liczył na to, że gdy pojawi się pod murami Smoleńska Michaił Szein, wraz z całym garnizonem podda się mu, chociaż dotychczasowe postępowanie wojewody smoleńskiego zdawało się przeczyć tym kalkulacjom. Władca Rzeczypospolitej starał się jednak zjednać sobie przeciwnika: zanim armia królewska przekroczyła granicę moskiewską litewscy urzędnicy bombardowali Szeina pismami, w których nakłaniali go do niestawiania oporu wojskom królewskim. Na przełomie sierpnia i września starosta orszański Andrzej Sapieha przekonywał go, że Zygmunt III przybywa, aby uchronić Smoleńszczyznę przed oddziałami samozwańca. Przy okazji, jako gest dobrej woli, zaproponował Szeinowi ukaranie uczestników najazdów na Smoleńszczyznę, do których doszło w ostatnich miesiącach. Pod warunkiem wszak, że wojewoda smoleński dostarczy staroście katalog strat i roszczeń. Jednak odpowiedź Szeina była jednoznaczna: nie dość, że odrzucił wszelkie propozycje kapitulacji, to poradził, aby król – nie przelewając krwi chrześcijańskiej – wycofał się na Litwę. Wobec nieprzejednanej postawy wojewody smoleńskiego król, 19 września, w specjalnym uniwersale do mieszkańców Smoleńska i powiatu smoleńskiego, wezwał, aby powitali go „chlebem i solą”. „Idziemy ku wam – pisał król – nie dlatego, abyśmy wojować albo krew waszę przelewać mieli, ale dlatego, iżby z pomocą Bożą i modlitwami Przenajświętszej Bogurodzicy naszej i wszystkich świętych wybranych Bożych was od wszystkich nieprzyjaciół waszych obronić i z niewoli od ostatniego zagubienia wybawić. Krew chrześcijańską jako najprędzej ująć, wiarę prawosławną, ruską nienaruszenie zadzierżeć”¹¹.
Uniwersał królewski nie spotkał się ze zrozumieniem mieszkańców Smoleńska. Nadzieje na pokojowe zajęcie miasta rozwiał incydent z 28 września: pod Smoleńskiem jeden z zagonów natknął się na wiszące na drzewie zwłoki jakiegoś nieszczęśnika. Przypięta do piersi kartka nie pozostawiała wątpliwości: „(…) to wor Michał Borysowicz wisi, dla worowania swego, które miał ze Lwem Sapiehą, oznaymując mu, co się w zamku działo ”¹². Tym, którzy go odnaleźli, zapewne zrobiło się nieswojo, powiało minionymi czasami: to oprycznicy Iwana Groźnego przypinali do piersi wieszanych nieszczęśników podobne do tej sentencje.
Oblężenie Smoleńska zaskoczyło polsko-litewskie rycerstwo, bijące się już drugi rok za „samozwańczą” sprawę. Jak można się było spodziewać, operację zaczepną Zygmunta III powitało ono z niezadowoleniem. Rotmistrz Mikołaj Marchocki doskonale zapamiętał wrzenie, które miało miejsce w obozie Jana Piotra Sapiehy: „Z tej okazji wrzawa powstała w wojsku, mówiąc: a co nam po tym, mamy na kogo robić; nie wiemy, jakim duchem król na nasze prace krwawe nastąpił”¹³. Pomruki niezadowolenia rozległy się także w Tuszynie. Aby całą sprawę wyjaśnić, wyprawiono pod Smoleńsk poselstwo, którego podstawą stała się świeżo zawiązana w Tuszynie konfederacja pod hasłem „Dimitra nie odstępować, ni z kim, imo niego, nie traktować”. Posłowie mieli przekonać króla, aby zaniechał swojej wojny i wycofał się z państwa moskiewskiego. Ponieważ ani na jotę nie odstąpili od otrzymanych instrukcji, toteż reakcja władcy była dosyć chłodna, choć pragmatyczna: co prawda król był zawiedziony uporczywym i nie liczącym się z majestatem królewskim stanowiskiem posłów, jednak zgodził się na dalsze pertraktacje w Tuszynie. Przy okazji ostrzegł ich, że prezentowana przez wojsko tuszyńskie pycha to kardynalny błąd, szczególnie w sytuacji, kiedy Wasyl Szujski nie został jeszcze rzucony na kolana. Aby przygotować grunt pod dalsze pertraktacje, po ojcowsku zwrócił się do żołnierzy: „Niechaj uważy poselstwo ojcowskie do siebie posłane, a wróci się do powinności wiernego poddaństwa i szczerego Polaka, który nie cudzoziemskim zapałem, ale zwyczajnym rozsądkiem polskim i wrodzoną cnotą ich, z ojczyzną i panem postępować winien”¹⁴. Propozycje króla – jak można było się spodziewać – podzieliły obóz tuszyński. Co prawda, hetman łże-Dymitra, książę Roman Różyński, oraz pułkownik Aleksander Zborowski twardo stanęli przy samozwańcu, jednocześnie opowiadając się za nieprzyjmowaniem królewskich posłów, a za nimi murem stanęła duża część podległych im oddziałów. Jednak nie mniej liczni opowiedzieli się za przyjęciem wysłanników Zygmunta III. Pobudki, którymi się kierowali, były prozaiczne: wieść niosła, że król dysponując astronomicznymi funduszami, nie tylko przyjmie na służbę oddziały, które porzucą sprawę samozwańca, ale wypłaci im żołd, z którym zalegał rzekomy car. Szalę na korzyść zwolenników kompromisu przeważyło stanowisko Jana Piotra Sapiehy, który nie kończąc wprawdzie oblężenia klasztoru Troicko-Siergiejewskiego, dał do zrozumienia, że jeśli posłowie królewscy nie zostaną wysłuchani, on ze swoimi oddziałami przejdzie na stronę króla.
Dzięki temu niebawem do Tuszyna przybyli wysłannicy królewscy i, trzeba przyznać, znaleźli się w niezręcznej sytuacji: pod nosem samozwańca, którego przecież kancelaria królewska traktowała jako uzurpatora, mieli doprowadzić do porozumienia pomiędzy obozem królewskim a służącymi mu polsko-litewskimi oddziałami. Z tego względu żaden z dostojnych członków poselstwa nie zamierzał wdawać się w jakiekolwiek z nim konszachty. Zresztą już ich sam wjazd do Tuszyna był osobliwym widowiskiem: co prawda, przedstawicieli króla powitali i wprowadzili do obozu Różyński i Zborowski oraz przedstawiciele samozwańca, jednak posłowie demonstracyjnie przejechali przed jego „dworkiem”, nie zwracając nawet głów w tę stronę. Afront był tym większy, że z nieukrywaną niecierpliwością z okien przyglądała się im „carska” para.
Nakłaniając żołnierzy do porozumienia z obozem królewskim, posłowie przedstawili przyczyny, z powodu których Zygmunt III rozpoczął działania wojenne: pamiętną rzeź Polaków w Moskwie, pogwałcenie przez Szujskiego immunitetu polskich dyplomatów oraz zawarcie przez niego sojuszu ze Szwecją. Zapewniali także, że król dąży wyłącznie do osiągnięcia korzyści dla Rzeczypospolitej. Choć celem strategicznym poselstwa było przeciągnięcie żołnierzy na stronę króla, jednak przedstawiciele Zygmunta III zasugerowali, aby część wojsk pozostała przy samozwańcu. Definitywne wyeliminowanie go byłoby bowiem nie na rękę polskiemu władcy, który zamierzał wciągnąć samozwańca do walki z Szujskim. Rokowania z polsko-litewskimi oddziałami okazały się dla posłów królewskich trudnym orzechem do zgryzienia. Wygórowane żądania finansowe, które dotyczyły nie tylko wypłacenia zaległego żołdu, ale przede wszystkim swego rodzaju gratyfikacji za odstąpienie od samozwańca, sięgającej 20 mln złotych polskich, doprowadziły do impasu w negocjacjach. I mimo że znaczna część żołnierzy opowiadała się przeciw takim nierealnym warunkom swoich kompanów, to wydawało się, że porozumienie trudno będzie osiągnąć. Jednak nieoczekiwanie – z powodu zatargu księcia Różyńskiego z samozwańcem – wydarzenia przyspieszyły swój bieg. Pretekstem stał się książę Adam Wiśniowiecki, kiedyś marszałek samozwańca, który wygnany z Tuszyna po zabiciu przez Różyńskiego pierwszego hetmana samozwańca Mikołaja Miechowickiego, teraz pod osłoną poselstwa królewskiego zamierzał powrócić do gry. Wiśniowiecki ryzykował głową, ale liczył, że w chwili kiedy wszyscy będą zajęci negocjacjami, nie będzie rzucał się w oczy. W nocy z 17 na 18 grudnia samozwaniec, mając za kompana właśnie księcia Adama, urządził ucztę suto zakrapianą alkoholem. Gdy towarzystwo było podochocone, car jął obdarowywać Wiśniowieckiego: wspaniała odzież, okraszona sobolami i perłami, piękny rumak, reprezentacyjna zbroja i szabla miały świadczyć o tym, że samozwaniec darzy swojego eks-marszałka niebywałymi względami. Wieść o tym zajściu doszła uszu biesiadującego z posłami i nieźle już wstawionego, Różyńskiego, zapewne za pośrednictwem rozżalonych żołnierzy, którzy przybiegłszy do kwatery księcia ze łzami w oczach krzyczeli: „płotce albo raczej łgarzowi ma co dać, a nam nic”. Tego już Różyński nie zdzierżył i popędził do samozwańca. Tam zrugał Wiśniowieckiego tymi słowami: „Co tu czynisz, łgarzu?! Bierzesz za swe plotki nasze zasługi!”, a następnie, zamachnąwszy się na Wiśniowieckiego kulą, którą się podpierał (to efekt dawnej kontuzji), o mało się nie przewrócił. Gdy Wiśniowiecki umknął, hetman zaczął besztać samozwańca: „Ej ty, moskiewski sukinsynu. Po co ci wiedzieć, jaką sprawę mają do mnie posłowie! Czort cię wie, ktoś ty taki. My, Polacy, już długo przelewamy krew za ciebie, a jeszcze ani razu nie dostaliśmy wynagrodzenia za to (…)”¹⁵. Awantura przeraziła samozwańca do tego stopnia, że postanowił uciec z Tuszyna. Pierwszą próbę podjął 20 grudnia, jednak Różyński dopędził go i zawrócił. Od tej pory trzymano go w areszcie domowym.
W końcu, 6 stycznia 1610 r., wraz z wiernymi sobie kozakami udało mu się zbiec do Kaługi. Jego ucieczka spowodowała, że żołnierze masowo zaczęli przechodzić na stronę króla.
Król wysłał posłów do Moskwy, ich tajnym zadaniem było wybadanie, czy bojarstwo moskiewskie poprze kandydaturę Zygmunta lub Władysława na tron moskiewski. Oficjalnym celem poselstwa miało być nawiązanie kontaktu z carem Szujskim. Posłowie wysłali więc do Moskwy gońca z listami do Szujskiego, bojarów, patriarchy moskiewskiego Hermogenesa i ludu, w których podkreślili, że król przybył do państwa moskiewskiego, aby je uspokoić i przerwać przelew krwi. Zaproponowali także Szujskiemu pertraktacje pokojowe. Jak można było się spodziewać, przedstawiciel carski przyjął tylko trzy pisma, prócz adresowanego do Szujskiego. Powód był oczywisty: posłowie królewscy – jak wielokrotnie przedtem, z rozmysłem – pominęli w nim zwroty, jakimi powinni posłużyć się, zwracając się do cara. Mimo iż wysłannik carski listy zatrzymał dla siebie, ich treść stała się ogólnie znana. Pospólstwo, gdy dowiedziało się o zatrzymaniu pism od posłów królewskich, a przede wszystkim o deklarowanej w nich dobrej woli, okazało niezadowolenie. Szujski, za pośrednictwem swoich „burzycieli”, rozpowszechniał w Moskwie wieści, że król polski zamierza zniszczyć Cerkiew prawosławną i szerzyć katolicyzm w państwie moskiewskim. Przeciwko propagandzie Szujskiego posłowie królewscy podjęli zdecydowane działania: Moskwicini z Tuszyna poinformowali bojarów moskiewskich, że król polski nie uznaje prawa Szujskiego do carskiego tytułu, ale nie uznaje go także wobec samozwańca. Tym samym przypomnieli im, że alternatywą może być osadzenie na tronie carskim królewicza Władysława. Agenci, wysłani przez dyplomatów królewskich do Moskwy, zapewniali o przychylnym nastawieniu Zygmunta III do wiary prawosławnej.
Na krótko przed ucieczką samozwańca z Tuszyna posłowie królewscy podjęli także tajne próby politycznego porozumienia się z bojarami w Tuszynie. Tamtejszą elitę polityczną tworzyli: metropolita rostowski Filaret, książę Grigorij Szachowski, Lew Pleszczejew, książę Jurij Trubecki, książęta Trojekurowie, książę Daniel Dołgoruki, Michaił Sałtykow i jego syn Iwan, książę Jurij Chworostynin, kniaź Wasylij Masalski, diakowie: Iwan Gramotin, Fiodor Andronow-Sołowiecki, oraz ataman Iwan Zarudzki. Silną pozycję w obozie tuszyńskim miał także książę Uraz-Mahmet, który stał na czele, uznającej władzę carską, ordy kasimowskiej. Polakom chodziło o odciągnięcie ich od samozwańca i przekonanie do kandydatury króla lub królewicza na tron moskiewski. Po ucieczce samozwańca do Kaługi rokowania zintensyfikowano. Doprowadziły one do tego, że za kandydaturą Zygmunta III opowiedział się jedynie Uraz-Mahmet. Zdecydowana większość dostojników, na czele z metropolitą Filaretem, zaakceptowała kandydaturę królewicza Władysława. Trzeba przyznać, że w tych warunkach była to opcja najbardziej realna. Mimo pojednawczych zapewnień Zygmunta III Uraz-Mahmet, bojarzy obawiali się jego ultrakatolicyzmu, podejrzewając go, że najechał państwo moskiewskie po to, aby szerzyć katolicyzm. Opowiadając się za królewiczem Władysławem, zastrzegli, że decyzję o wybraniu go carem mogą podjąć tylko stany zgromadzone na Soborze Ziemskim. Była to jednak tylko propozycja, stanowisko części elity tuszyńskiej, które należało jeszcze przedyskutować. W tym celu 13 stycznia pod Smoleńsk wyruszyło poselstwo, na którego czele stanęli Michaił i Iwan Sałtykowowie, Wasyl Masalski, Iwan Gramotin, Fiodor Mieszczerski, Jurij Chworostynin, Lew Pleszczejew i Fiodor Andronow. Całe przedsięwzięcie przedstawiało się obiecująco: bojarzy zawarli bowiem z wojskiem tuszyńskim konfederację, w której odcięli się od samozwańca oraz Wasyla Szujskiego.
Zarówno rokowania, jak i pobyt pod Smoleńskiem licznego orszaku bojarów miały bogatą oprawę. Król i jego dostojnicy dołożyli wszelkich starań, aby zjednać sobie moskiewskich arystokratów. Tak więc czas pomiędzy naradami i pertraktacjami upływał na nieustannych bankietach, toastom i świadczonym sobie grzecznościom nie było końca. Dla króla stanowiło to znaczne obciążenie finansowe. Lapidarnie i barwnie ujął to Krzysztof Dzierżek, sekretarz królewski: „Moskwa ta, która z posłuszeństwem z obozu tamtego do KJM przyjechali, wałęsają się po obozie. A kosztują KJM strawą i upominki przez 30 000, tak iż i teraz do tego przyszło, że na nie między pany i panięty collecty zbierano strawując ich”¹⁶.
W ciągu dwóch tygodni udało się wypracować platformę pod dalsze działania dyplomatyczne. Stał się nią układ zawarty 14 lutego 1610 r., w myśl którego królewicz Władysław miał zostać carem moskiewskim w momencie całkowitego uspokojenia państwa moskiewskiego. Nie zostało sprecyzowane, jak długo miałoby to potrwać, jednak do tego czasu rządy w państwie moskiewskim miał w jego zastępstwie sprawować ojciec – Zygmunt III. Król przystał na to, aby Władysław został koronowany na cara przez patriarchę moskiewskiego. Ustalono także, że prawosławie zachowa dominującą pozycję; w polityce wewnętrznej i zagranicznej nowy car będzie się konsultował z bojarami, a prawodawstwo moskiewskie, szczególnie prawo karne, zostanie zbliżone do polskiego. Stronie tuszyńskiej chodziło szczególnie o zaadaptowanie na grunt moskiewski prawa _Neminem captivabimus_, czyli przekładając na realia moskiewskie, że od tej pory żaden bojar czy dworianin nie będzie prześladowany przed wydaniem przez sąd wyroku. Dopiero na podstawie wyroku sądowego car będzie miał prawo uwięzić podsądnego lub skonfiskować jego majątek. Innym postanowieniem, podjętym w tym duchu, było umożliwienie poddanym cara wysyłania swoich synów na studia do krajów chrześcijańskich, bez obawy, że za karę ich majętności zostaną zarekwirowane lub pójdą z dymem, jak to wielokrotnie miało miejsce. Oba państwa miały zawrzeć sojusz militarny i gospodarczy. Kupcy z obu krajów mieli otrzymać prawo wolnego handlu. Król zgodził się też na utrzymanie swoistego status quo państwa moskiewskiego w sferze gospodarczej: podatki miały pozostać na tym samym poziomie, a dobrami i urzędami mieli być obdzielani tylko poddani cara. W celu realizacji układu wojska królewskie miały uderzyć na Moskwę. Nie rozstrzygnięto jedynie, kiedy i w jaki sposób miałyby zostać podjęte działania zbrojne. Jak zobaczymy, o tej kwestii zdecyduje rozwój wydarzeń.
Układ był kompromisem, jedynym na który wówczas było stać obie strony. Co prawda, strona moskiewska, zwłaszcza jej konserwatywnie nastawiona część, uznała kwestię przejścia Władysława na prawosławie za zaakceptowany i nieodwołalny punkt układu, dla Zygmunta III jednak ustępstwo w tej kwestii było doraźnym gestem politycznym. Nie sposób przypuścić, że miła jego sercu byłaby konwersja syna na schizmatycką konfesję. Tymczasowość układu rzucała się w oczy: postanowienia miały zatwierdzić sejm i senat Rzeczypospolitej, a tym samym dla króla do momentu ratyfikacji układ nie był wiążący.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki