- W empik go
Most pomiędzy nami - ebook
Most pomiędzy nami - ebook
June Brooks, młoda dziennikarka, była przekonana, że żyje w utopii. Mieście, które zapewnia każdemu obywatelowi opiekę i dobre samopoczucie. W rzeczywistości na margines zepchnięto artystów — jednostki najczęściej borykające się z problemami psychicznymi. Dziewczyna wierzyła w skuteczność zasad opartych na typach osobowości tak długo, dopóki nie poznała Axela Landberga, dotkniętego traumą piosenkarza. Wiedząc, że chłopak nie ma zamiaru przyjąć pomocy od specjalistów, obiecuje go wspierać. Jednak czy ta deklaracja okaże się wciąż aktualna, gdy dziewczyna pozna prawdziwą przeszłość artysty? Jak daleko oboje będą w stanie się posunąć, żeby choć na chwilę zyskać upragniony spokój i czyste sumienie?
Most pomiędzy nami to opowieść o pogmatwanych relacjach młodych ludzi, którzy wbrew wszystkim i wszystkiemu chcą walczyć o siebie, wierząc, że na końcu zmagań znajdą światełko nadziei.
Mija ósma godzina mojego siedzenia na tym okropnie niewygodnym krześle. Mam wrażenie, że kręgosłup przyrósł mi do oparcia. (…) Po raz setny przeglądam skrzynkę mailową i służbową komórkę. Niemal za każdym razem, zamiast wysyłać poważne wiadomości, ktoś robi sobie żarty. W ciągu ostatniej godziny poproszono o dużą pepperoni, tylko w połowie bez pepperoni, bo ktoś inny go nie lubi, a do tego colę, koniecznie zero, z tłumaczeniem, że dieta sama się nie utrzyma. Wzdycham i pocieram twarz, wmawiając sobie, że nie zasnę. Zamykam oczy tylko na trzy sekundy, kiedy nagle dzwoni telefon. Wzdrygam się i odbieram.
– Całodobowa Linia Wsparcia, INFJ przy telefonie.
Nikt nie odpowiada. W słuchawce słyszę tylko szybki oddech. Zaciskam mocniej dłoń na urządzeniu.
– Halo, czy wszystko w porządku?
Klaudia Dynur
Urodzona w 2001 roku studentka psychologii na jednej z krakowskich uczelni. Fanka długich i szczerych rozmów przy kawie. Aktorka teatru tańca W międzyCzasie oraz aktywna wolontariuszka w wielu projektach artystycznych i społecznych. Jeśli akurat nie oddaje się lekturze fascynującej książki, to poszerza swoją wiedzę na temat ludzi lub różnic kulturowych. Jej debiutancka powieść Most pomiędzy nami powstała w ramach przeprosin i podziękowań dla osoby, z którą przeżyła podobną relację.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-569-9 |
Rozmiar pliku: | 733 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Dlaczego Salemo uważane jest za pierwsze miasto utopię, które z powodzeniem zastąpiło dawne państwa? Dlaczego ludzie pochodzący z innych miast tak chętnie się w nim osiedlają i żyją w zgodzie mimo swoich różnych korzeni? Odpowiedź jest bardzo prosta. Wyobraź sobie miejsce, w którym prawo działa bez zarzutu. Władze postępują w zgodzie z obywatelami i realizują swoje postulaty. Ludzie pochodzący z najróżniejszych kultur funkcjonują wspólnie w imię tworzenia bezpiecznej dla każdego przestrzeni. Miasto jest całkowicie ekologiczne, chroni przyrodę i pomaga jej się rozwijać. Nauki medyczne są na wysokim poziomie. Każda operacja kończy się sukcesem, a całe leczenie odbywa się na koszt miasta. Ludzie znają swoje powołanie i realizują się zawodowo. Wskaźnik bezrobocia wynosi zero procent. Za sukcesem na każdej z tych płaszczyzn stoi jedno proste prawo – Zasada Szesnastki. Każdy człowiek w chwili stania się obywatelem Salemo zyskuje tatuaż zgodny ze swoim typem osobowości. Dzięki temu, że typ danej osoby jest nam znany od samego początku, o wiele łatwiej dobiera się współpracowników, tworzy zespoły, przyjmuje właściwych ludzi na odpowiednie stanowiska. To tylko część korzyści płynąca z wprowadzenia Zasady Szesnastki. Istnieje jedna grupa, która ma prawo ukrywać swój typ osobowości, a robi to między innymi w celu podsycenia ciekawości swoich fanów. Są to wszelkiego rodzaju arty…”.
Nagle rozlega się okropny pisk. Wzdycham, słysząc szybkie kroki od strony schodów. Do salonu wpada Edan, moja młodsza siostra.
– Już jest! – krzyczy. Jej policzki są rozpalone do czerwoności. Oczy ma tak szeroko otwarte, że zaraz jej wypadną. Wskakuje na sofę, a ja odsuwam się na drugi koniec, żeby ocalić siebie i swoje notatki od tej euforii. Edan sięga po pilota i włącza telewizor. Szuka czegoś w przeglądarce, lecz jej palce nie trafiają w odpowiednie klawisze z podekscytowania. Mama przez chwilę przygląda się jej gorączkowym ruchom, po czym wraca spojrzeniem do mnie. Unosi pytająco brew, a ja tylko wzruszam ramionami. Mam pewne podejrzenia co do stanu siostry, ale wolałabym, żeby nie okazały się prawdą.
Edan staje przed nami i bierze się pod boki.
– Mamo, June… – Robi dramatyczną pauzę, nie przestając się uśmiechać. – Dziś jest trzecia rocznica debiutu The Mirror, a Lex Lan właśnie wydał solowy album! – piszczy, a ja mam wrażenie, że zaraz eksplodują mi bębenki. Odtwarza jedną z piosenek i zaczyna śpiewać ze swoim idolem. Tańczy na środku salonu z pilotem, który służy jej za mikrofon. Jak to możliwe, że album dopiero wyszedł, a ona już zna cały tekst?!
– To super, Edan – mówię, próbując się przebić przez muzykę – ale zaraz idę do redakcji i właśnie pytam mamę o radę.
– Nie bądź taka. Spójrz na niego. – Pokazuje chłopaka na ekranie, ale nie zwracam na niego uwagi. – Ciacho, prawda? I nawet jest w twoim wieku…
– Co znaczy, że wcale nie chciałby się z tobą ożenić i mieć dzieci – kwituję, podnosząc na siostrę wzrok znad kartek. Dziewczyna łapie się teatralnie za serce i gromi mnie spojrzeniem.
Edan zna ten zespół od samego debiutu. Już nie dziwi mnie, że potrafi wyrecytować daty urodzenia jego członków, ich wzrost, numery butów czy rozmiary koszulek. Kocha ich bardziej niż mnie. Po czym to wnioskuję? Na ostatnie urodziny dostałam od niej bluzkę, w której wyglądam jak w worku, bo jest za duża o dwa rozmiary.
– Czytałaś karteczki z mojej ściany zwierzeń?
– Tylko obok niej przechodziłam. Co poradzę, że urządziłaś ją sobie w naszym pokoju.
– Dziewczynki, dość. – Mama krzyżuje ręce i opiera się wygodniej w fotelu. – Daj siostrze skończyć, Edan.
Dziewczyna, mrucząc coś pod nosem, wyłącza dźwięk.
– „…artyści”. To tyle. Tylko do tego akapitu miałam wątpliwości.
– Pisałaś o artystach? – Moja siostra znów wskakuje na sofę tuż obok mnie. – Musiałaś coś wspomnieć o Lexie Lanie. Pokaż. – Sięga po kartki. Wstaję i robię krok w tył, żeby nie mogła mi ich wyrwać.
– Jako odbiorca uważam, że wszystko jest w porządku. – Mama uśmiecha się i spogląda na zegarek. – Pośpiesz się, inaczej redaktor Linn każe ci przynosić sobie kawę przez kolejne dwa tygodnie.
Kiedy zauważam, która jest godzina, robi mi się słabo. Mama ma rację. Chowam w pośpiechu wszystkie materiały i wrzucam teczki do torby. Zgarniam z kuchennego blatu klucze do domu przewiązane fioletową wstążką, butelkę wody i jabłko. Podskakując w przedpokoju, zakładam buty. Ściągam płaszcz z wieszaka, bo wiosna w tym roku potrafi być wyjątkowo chłodna.
– A drugie śniadanie? – pyta mama, kiedy otwieram drzwi.
– Zjem na mieście, pa!
Idę szybkim krokiem przez podwórko, przeklinając się w myślach za to, że założyłam najbardziej niewygodne buty, jakie mam, w imię czegoś tak absurdalnego jak elegancja. Wchodzę do parku i staram się iść jeszcze szybciej. Wszędzie jest pełno ludzi. Jedni rozmawiają i śmieją się, a inni próbują zdążyć do pracy jak ja. Zaciskam usta z frustracji. Jeśli ktoś zapytałby mnie, czego nienawidzę najbardziej na świecie, to wybrałabym spóźnianie się. No i może jeszcze te okropne telenowele, które oglądają moi dziadkowie. Ponad dwa tysiące odcinków. Kto ma na to czas?
– Przepraszam! Pani Brooks?
Odwracam się z nadzieją, że to coś ważnego. Podbiega do mnie młody mężczyzna w garniturze. Przyglądam mu się, kiedy staje obok. Wygląda na jakiegoś ważniaka, a przynajmniej sprawia takie wrażenie, gdy stoi prosto ze ściągniętymi łopatkami.
– Chyba coś pani zgubiła.
Patrzę, co trzyma w ręce. Ma mój identyfikator, ten sam, bez którego nie przeszłabym przez żadne drzwi w budynku redakcji.
– Dziękuję bardzo. Musiał mi wypaść po drodze. To byłaby tragedia, gdybym go nie odzyskała. – Uśmiecham się niezręcznie, bo spojrzenie niebieskich oczu nieznajomego skupia się na mnie odrobinę za mocno. – Spieszę się, ale gdybym mogła coś dla pana zrobić…
Mężczyzna wsuwa mi do rąk identyfikator i coś, co wygląda jak wizytówka.
– Chętnie skorzystam z pani propozycji. Proszę zadzwonić, kiedy znajdzie pani wolną chwilę. – Żegna się ze mną skinieniem głowy i pewnym siebie uśmiechem. Przez moment stoję w miejscu, myśląc o tym, co się właśnie wydarzyło, a potem przypominam sobie, że zaraz będę spóźniona. Na szczęście wchodzę na recepcję, mając dwie minuty zapasu. Wszystko jest świetnie, dopóki nie uświadamiam sobie, że nawet nie sprawdziłam planu dnia. Wzdycham i mam ochotę krzyczeć.
– Pani Brooks?
Głos należy do Edwarda, zaledwie szesnastoletniego chłopaka, który pracuje w redakcji jako recepcjonista. Śmieje się cicho i kręci głową.
– Znowu zapomniała pani sprawdzić harmonogram – mówi, wyciągając coś z drukarki. – Oto on.
– Jesteś świetny, Ed. Wiszę ci przysługę. – Chwytam kartkę i już chcę odejść, kiedy chłopak znów się odzywa.
– Pani kawa. – Pokazuje na blat.
– To już dwie przysługi. – Uśmiecham się i zabieram kubek. Edward kiwa głową, śmiejąc się pod nosem.
– Dopiszę je do pani listy.
Patrzę na plan, biorąc łyk kawy. Szybko docieram do sali, która na szczęście jest na tym samym piętrze. Kiedy otwieram drzwi identyfikatorem i wchodzę do środka, wszyscy na mnie patrzą. Witam się skinieniem głowy, po czym zajmuję swoje miejsce. Chciałabym, żeby to był koniec pośpiechu na ten dzień. Ale to tylko marzenie.
—
Kiedy kończę pracę, mam wrażenie, że oczy zaraz wystrzelą mi z głowy. Wypiłam dwie kawy, a zamiast pobudzenia odczuwam jeszcze większe zmęczenie. Na szczęście nie muszę już nigdzie się spieszyć. Wracam do domu spacerem. Słońce świeci dość mocno między szklanymi wieżowcami. Samochody poruszają się bezszelestnie po drodze, a kierowcy zdają się na autopiloty, wykonując inne czynności podczas jazdy. Przebiegam przez pasy, bo na liczniku zielonego światła wyświetlają się ostatnie sekundy. Uśmiecham się, kiedy zauważam jakąś znajomą twarz. Ludzie odpowiadają mi skinieniem głowy albo kilkoma słowami. Zatrzymuję się na moście niedaleko Galerii Sztuki Tempo. Widać stąd dużą część miasta i ciągnącą się w dal rzekę. Przymykam powieki, oddychając świeżym powietrzem.
– June!
Odwracam się, od razu rozpoznając głos. Podbiega do mnie chłopak o brązowych, rozczochranych włosach. Uśmiecham się, kiedy poprawia swój biały fartuch. Po tym jak spełnił swoje marzenie o studiowaniu weterynarii, uwielbia się z nim obnosić. Wszelkiego rodzaju specjaliści są poważani w Salemo, więc Noah nie zdejmuje uniformu po praktykach.
– Wyszłaś z redakcji? – pyta, opierając się plecami o barierkę.
– Tak. Jestem w trakcie realizacji bardzo ciekawego artykułu.
– O czym tym razem?
– To ma być czołowy temat o fenomenie Salemo. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, artykuł pojawi się też w gazetach innych miast.
– Wow! – Chłopak obejmuje mnie, promiennie się uśmiechając. – Koniecznie musimy to uczcić.
Odsuwam się od niego ze śmiechem, poprawiając mu ubranie.
– Pognieciesz sobie fartuch i jak będziesz wyglądał na praktykach, hm? – Wydymam usta w sposób, który od zawsze go śmieszy.
– Jestem już dostatecznie pomięty, a poza tym właśnie wracam z kliniki i nie przespałem ostatniej nocy. Uczyłem się do egzaminu.
– Ani trochę tego po tobie nie widać.
– Koktajle warzywne od twojego taty działają cuda. Nie dość, że facet ratuje ludzkie życie, to jeszcze zna się na tym, co trzeba. – Śmieje się, a zaraz potem ziewa, zasłaniając dłonią usta. Tej małej kurtuazji nauczył się, dopiero kiedy zaczęłam go upominać, że nie mam ochoty oglądać jego migdałków.
– Poza tym – kontynuuje – mógłbym mu coś sprezentować w zamian za jego wskazówki, jak przetrwać studia.
– Nie mów tego przy nim na głos. Jeszcze zacznie mi wypominać, że ja go tak nie chwalę. – Przeszukuję torbę i wyciągam z niej batonik zbożowy. – Czasami mam wrażenie, że przyjaźnię się z rezydentem, a nie weterynarzem.
– Bardzo śmieszne, pani dziennikarko. – Bierze ode mnie przekąskę. – Może pogratuluję ci sukcesu, zapraszając cię na kawę w nasze ulubione miejsce? Ja stawiam.
Nie zastanawiam się długo i biorę go pod rękę.
– Prowadź.
Kawiarnia, której wnętrze jest całkiem przytulne, mieści się w budynku starej biblioteki. Na beżowych ścianach wiszą kopie popularnych obrazów w krzykliwych kolorach. Regały pełne książek służą za ściany i oddzielają od siebie stoliki. Przechodzimy przez całą salę i zajmujemy dwie czerwone sofy przy oknie. Przeglądam menu z nadzieją, że w ofercie pojawiło się już moje ulubione mrożone latte.
– Ja to, co zawsze – rzuca Noah, kiedy patrzę na niego pytająco. Znamy się od dziecka. Był moim sąsiadem, dopóki nie postanowił, że czas zacząć żyć na własny rachunek. Odkąd pamiętam, wybiera tylko jeden rodzaj kawy.
– Dlaczego zawsze pijesz americano? – pytam, opierając łokcie na stoliku. Chłopak uśmiecha się, a ja już wiem, że wysłucham teraz jego monologu. Noah uwielbia gadać. Myślę, że gdyby mógł, to nigdy by nie zamilkł.
– Jest kilka powodów. Kiedy byliśmy młodsi i bawiliśmy się na placu zabaw, powiedziałaś mi, że twoja mama pozwoliła ci spróbować swojej kawy. Przez kilka dni chodziłaś za mną i mówiłaś, że jest obrzydliwa, więc w końcu sam postanowiłem spróbować. Cóż, faktycznie była nie do przełknięcia, ale kilka lat później przekonałem się do tej kawy.
– Czyli jestem powodem twojej miłości do niej?
– To też jedyna kawa, jaką robi przedpotopowy ekspres w klinice, więc poniekąd zostałem na nią skazany. – Śmieje się, a ja razem z nim. Ściszony chichot dobiega też z innego stolika, przy którym siedzą trzy dziewczyny. Nawet nie próbują ukryć, że patrzą w naszą stronę, a raczej w stronę Noaha. Choć ja nie postrzegam go w kategoriach ewentualnego chłopaka, to trudno ukryć, że jest moim superprzystojnym i uroczym przyjacielem. Muszę się więc liczyć z wianuszkami wzdychających do niego wielbicielek.
– Idę zamówić. Co pijesz? – pyta, uśmiechając się do wpatrzonych w niego dziewczyn. Od zawsze wiedział, że podoba się płci przeciwnej, ale nigdy tego nie wykorzystywał. Stara się być miły, co często bywa powodem nieporozumień. Niektórym dziewczynom wydaje się, że Noah jest nimi zainteresowany, kiedy tak naprawdę on chce być tylko uprzejmy. Ostrzegałam go przed tym, ale w większości przypadków kończyło się tak samo – ogromnym rozczarowaniem.
– Mrożone latte. – Sięgam do torby i podaję chłopakowi książkę. – Oddaj ją. W środku jest moja karta biblioteczna.
Chłopak przypatruje się okładce i unosi brew.
– Jung? Ten od psychologii analitycznej? To prawie tak, jakbyś studiowała podstawy prawa Salemo.
– Mama mi ją poleciła. Mógłbyś też poczytać i może…
– Dobrze wiesz, że to nie dla mnie. Sto razy bardziej wolę wykastrować kota albo założyć rękawice po pachy i przyjąć poród krowy, niż zastanawiać się nad złożonością ludzkiej egzystencji – rzuca ze śmiechem, idąc w stronę kasy. Nienawidzę, kiedy ktoś wchodzi mi w zdanie, ale w wykonaniu Noaha stało się to naturalne. Ja nakłaniam go do rzeczy, których nie lubi, a on mi przerywa.
Rozpieram się na sofie i przeglądam wiadomości w internecie. Wchodzę w link prowadzący do raportu Organizacji Zdrowia Psychicznego, której członkinią jest moja mama. Artykuł dotyczy częstotliwości zapadania mieszkańców Salemo na choroby psychiczne. Autor przytacza procentowe zestawienie grup, w których najczęściej dochodzi do prób targnięcia się na swoje życie. W jednej i drugiej kategorii najwyższe liczby dotyczą artystów. Piosenkarzy, tancerzy, malarzy i wielu innych. Próbuję sobie wyobrazić te cyfry jako żywych ludzi, oddzielne historie i jest to co najmniej przerażające. Dalej znajduje się kilka wypowiedzi niedoszłych samobójców. Czytam je i z każdym zdaniem otwieram oczy coraz szerzej, a moje serce zaciska się boleśnie.
„Budzisz się w środku dnia i masz nadzieję, że dziś będzie inaczej, że nie będziesz czuć się jak w więzieniu… A potem nie masz nawet siły wstać z łóżka i jedyne, o czym marzysz, to żeby skończyć cierpieć”.
„Kiedyś kochałam robić wiele różnych rzeczy. Pływałam, chodziłam w góry, pisałam powieści. Dzisiaj najchętniej zostałabym w domu i nie wychodziła do ludzi przez najbliższy rok”.
„Szukałem pomocy i wsparcia u rodziny, ale zbywano mnie machnięciem ręki. Dziś leżę na oddziale zamkniętym”.
– Co czytasz? – Niemal upuszczam telefon, kiedy Noah stawia przede mną kawę. – Jesteś jakaś czerwona. Co to za zbereźne rzeczy oglądasz, przyznaj się!
– Nic takiego – mruczę, upijając szybko łyk latte. Noah chce coś powiedzieć, ale nagle ktoś woła go po imieniu. Podchodzi do niego dwóch chłopaków w białych podkoszulkach z czarnym logo smoka. Witają się, przybijając sobie piątki.
– Co tu robicie? – Noah uśmiecha się, wkładając ręce do kieszeni.
– Mamy przerwę. Reszta siedzi na górze. – Wyższy kiwa głową w stronę antresoli. Jego kolega patrzy przez ramię Noaha.
– Dlaczego nie przedstawisz nas swojej dziewczynie? – Macha do mnie, a ja unoszę nieznacznie brew. Wydaje mi się, że kojarzę skądś ich twarze.
– To June.
Obaj wydają z siebie długie „aaa…”, jakby przedstawienie mnie było odpowiedzią na pytanie. Nie jestem przekonana, czy mam się czuć urażona, czy to komplement.
– Hej, June. Dużo o tobie słyszeliśmy – mówi wyższy. Patrzę na Noaha, a on tylko wzrusza ramionami.
– Nie przeszkadzamy. Pamiętaj, że widzimy się jutro na próbie.
– Jasne.
Żegnają się i kiwają głowami w moją stronę. Odpowiadam tym samym. Kiedy znajomi Noaha odwracają się, żeby odejść, odczytuję napis z tyłu ich podkoszulków. „Tancerz”. Być może widziałam tych chłopaków na jednej z bitew ulicznych, na które czasem zabiera mnie Noah.
– Czyli już wróciłeś do tańca? – pytam, mając na myśli jego niedawną kontuzję, przez którą musiał zrobić sobie przerwę. Chłopak zajmuje swoje miejsce i patrzy na mnie z uśmiechem.
– Przecież wiesz, ile to dla mnie znaczy. Bez poppingu jakaś część mnie przestałaby istnieć.
– Wiem, ale… – Wzdycham krótko. – Na pewno słyszałeś, jak kończą artyści.
– June, daj spokój. Nie możesz bezkrytycznie wierzyć tym wszystkim badaniom. Mogę nazywać siebie artystą i być zupełnie zdrowy. Zresztą, czy ja ci wyglądam na wariata?
– Nie mów tak – karcę go, patrząc, jak upija kawę. – Nie to miałam na myśli.
– Wiem, przepraszam. – Oddaje mi swoje ciastko korzenne. – Nie musisz się martwić, okay? Gdyby coś było nie tak, to wiem, gdzie cię znaleźć. – Posyła mi uśmiech, który odpędza zmartwienia. Szybko wracamy do zwyczajnych tematów. Rozmawiamy o jego studiach i moim artykule, cukierni jego taty i gabinecie psychoterapii mojej mamy. Wspominamy wyjazd pod namiot z zeszłych wakacji, kiedy nagle przypominam sobie o moim dzisiejszym spotkaniu w drodze do pracy. Wyciągam z torby wizytówkę i kładę ją na stole.
– Zgubiłam identyfikator i ten facet go znalazł. Stwierdził, że mogę coś dla niego zrobić w zamian. Dał mi wizytówkę, ale nawet nie zdążyłam jej sprawdzić.
Noah obraca kartonik w palcach. Nagle jego oczy się rozszerzają i bierze głęboki wdech.
– June, tylko ty masz takie szczęście, żeby wisieć przysługę właścicielowi jednej z największych firm kosmetycznych w Salemo.
– Że co?! – Biorę od niego wizytówkę. Duży, estetyczny krój pisma głosi: „Calico Cosmetics”, a niżej: Dawid Rawicz. To jakaś ukryta kamera, prawda? Ktoś zaraz wyskoczy zza lady i powie: Dałaś się nabrać. Co takiego mogę zaoferować człowiekowi, który ma wszystko, czego chce?
– Może spodobałaś mu się i będziesz reklamować nową linię kosmetyków, kto wie. – Wzrusza ramionami, jakby nie miało to dużego znaczenia. Prycham pod nosem. Może jego zdaniem to mało interesujący temat na rozmowę, ale dla mnie ma ogromne znaczenie, bo pytania nie przestają wirować w mojej głowie.
– Noah, upadłeś na głowę? Ten facet może sobie zatrudnić każdą modelkę. Po co mu dziewczyna z ulicy?
– Naturalne piękno? – Unosi brew i mam poczucie, że mówi to pół żartem, pół serio. Zataczam dłonią koło wokół twarzy.
– Nie jestem dziś ani naturalna, ani piękna.
– Mówisz to przynajmniej trzy razy na tydzień, a ja uważam… – Noah nagle przerywa, bo ktoś siada obok mnie na sofie. Mimo że ciemne, kręcone włosy dziewczyny zasłaniają jej profil, rozpoznaję ją od razu.
– Och, Ruth… Nie wiedziałam, że wracasz dziś z wymiany – mówię powoli, próbując sobie przypomnieć, czy miałam odebrać ją z dworca, czy może jednak nie. Z przerażeniem dochodzę do wniosku, że to chyba kolejna sprawa, o której zapomniałam.
– Mówiłam ci o tym w zeszłym tygodniu – cedzi ze skrzyżowanymi rękoma. – Dzwoniłam do ciebie jakieś siedem razy.
Nie wiem, co jej na to odpowiedzieć. Znowu dałam ciała i zwykłe „przepraszam” już nie wystarczy. Patrzę na Noaha, szukając u niego pomocy, ale on odwraca wzrok i udaje zainteresowanie widokiem za oknem. Daje mi do zrozumienia, że mam sobie radzić sama.
Nagle Ruth łapie mnie za ramiona i potrząsa.
– Mogłabyś choć raz nie mieć wyciszonego telefonu? – jęczy, przestając mną trząść po tych słowach.
Ach, no tak. O nim też zapomniałam. Czy w wieku dwudziestu jeden lat należy zacząć się martwić utratą pamięci? Chciałabym nie dopuścić do tej pełnej grozy ciszy, która jednak zapada. Po dłuższej chwili Noah próbuje się odezwać.
– Chcesz kawy, Ruth?
Dziewczyna piorunuje go wzrokiem. Przyjaźnimy się w trójkę, ale jeszcze nigdy Noahowi nie udało się jej udobruchać, kiedy jest na mnie zła.
– Podziękuję – rzuca zgryźliwie, chwytając moją kawę i dopijając ją. Nie wiem, czy lepiej będzie paść na kolana i błagać o wybaczenie, czy kupić jej ciasto jagodowe. Jest tak niezręcznie, że mam ochotę stąd uciec. Ta chwila ciągnie się w nieskończoność. Kiedy Ruth podsuwa mi ulotkę, moje nerwy są napięte do granic możliwości. Wiem, że teraz dostanę ultimatum i tylko to sprawi, że wybaczy mi moje zapominalstwo.
– Wolontariat na Linii Wsparcia. Wpisałam się na listę, ale jednak nie mam ochoty tam chodzić, a oni muszą mieć niezbędne minimum, żeby ruszyć ze szkoleniem. Zastąp mnie i będziemy kwita.
– Przecież to szantaż – mruczę pod nosem, przeglądając ulotkę.
– Przez ciebie stałam na peronie prawie dwie godziny, więc to łagodna kara – mówi i wychodzi bez słowa pożegnania. Patrzymy z Noahem po sobie, wypuszczając wstrzymywane powietrze.
– Kupię ci na urodziny kalendarz, wtedy będziesz o wszystkim pamiętać.
– Chyba że wcześniej zapomnę to zapisać.LOG #243
– _Masz jeszcze dwadzieścia minut._
– Wystarczy mi dziesięć.
Szmer i odgłos zamykanych drzwi.
– Zabawne, że dopiero po dwustu czterdziestu trzech nagraniach stwierdziłem, że warto byłoby spróbować kamery zamiast dyktafonu.
Ostry kaszel.
– Tylko ja potrafię złapać przeziębienie w środku wiosny… Ale nie o tym chciałem mówić.
Cisza.
– Dziś jest ósma rocznica śmierci mojego brata, Lucasa, a ja…
Odgłos zapalanej zapalniczki.
– Od dawna nie ma mnie tam, gdzie teoretycznie powinienem być. Poza tym raczej nie mam ochoty wracać w rodzinne strony. Dobrze mi tu, gdzie jestem.
Szum wypuszczanego powietrza.
Cisza.
– Chciałbym zapytać Lucasa, co sądzi o tym, czym się teraz zajmuję. Pewnie by się zaśmiał i powiedział coś w stylu: cienias z ciebie.
Śmiech.
– Kto mu pozwolił odejść z tego świata? Od zawsze myślał, że skoro jest starszy, to mu wszystko wolno. Przysięgam, że…
Ostry kaszel.
– Zabiłbym tego, kto mi go odebrał.
Syk papierosa.
– Beznadziejnie być uzależnionym, ale jeśli nie dopadnie mnie własna paranoja, to na coś trzeba umrzeć, no nie?
Pukanie do drzwi.
– Fotograf już jest.
– Jasne, idę.
Moment ciszy.
– Niedługo pewnie się usłyszymy w kolejnym logu, a może nawet zobaczymy. Do mnie, który odsłucha to za jakiś tydzień: trzymaj się, brachu. Koniec logu dwieście czterdziestego trzeciego.
NAGRANIE ZAKOŃCZONE.