Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Motel Calivista - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,90

Motel Calivista - ebook

Mia Tang ma mnóstwo sekretów.

Po pierwsze: mieszka w motelu. Niełatwo znaleźć prawdziwy dom, gdy jest się obcym w nowym kraju. Codziennie, gdy rodzice dziewczynki sprzątają pokoje, dziesięcioletnia Mia w recepcji Motelu Calivista obsługuje gości.

Po drugie: rodzice dziewczynki pomagają imigrantom i pozwalają im za darmo zajmować wolne pokoje. Jeśli dowie się o tym pan Yao, bezwzględny właściciel motelu, cała rodzina znajdzie w prawdziwych tarapatach.

Po trzecie: Mia chce zostać pisarką. Ale czy to w ogóle możliwe, skoro dopiero uczy się języka angielskiego?

Aby przetrwać ten rok, Mia będzie potrzebować dużo odwagi, dobroci i ciężkiej pracy. Czy dziewczynce uda się pomóc rodzicom, uniknąć gniewu pana Yao i spełnić swoje marzenie?

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67324-24-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ro­dzice po­wie­dzieli mi, że Ame­ryka to ta­kie nie­sa­mo­wite miej­sce, w któ­rym bę­dziemy mo­gli miesz­kać w domu i mieć psa, ro­bić to, na co przyj­dzie nam ochota, oraz jeść tak dużo ham­bur­ge­rów, że aż nam po­czer­wie­nieją twa­rze. Jak do­tąd je­dyne, co udało nam się zre­ali­zo­wać, to ta część z ham­bur­ge­rami, ale wciąż mia­łam na­dzieję. Poza tym tu­tej­sze ham­bur­gery są cał­kiem do­bre.

Naj­lep­szego bur­gera po­chło­nę­łam w cen­trum lo­tów ko­smicz­nych Ho­uston ze­szłego lata. Nie pla­no­wa­li­śmy nic tam ku­po­wać – wszy­scy wie­dzą, że je­dze­nie w mu­zeum jest ja­kieś pięć­dzie­siąt ty­sięcy razy droż­sze niż gdzie­kol­wiek in­dziej. Ale wy­star­czył za­pach skwier­czą­cego be­konu, gdy prze­cho­dzi­li­śmy obok ka­fe­te­rii, żeby ko­lana się pode mną ugięły. Ro­dzice mu­sieli usły­szeć bur­cze­nie w moim brzu­chu, bo za­raz po­tem mama za­częła grze­bać w to­rebce w po­szu­ki­wa­niu drob­nych.

Wy­star­czyło nam pie­nię­dzy tylko na jed­nego ham­bur­gera, więc mu­sie­li­śmy się nim po­dzie­lić. Ale, o rety, co to był za bur­ger! Ogromny, z praw­dzi­wym be­ko­nem i ma­jo­ne­zem, i ogór­kami!

Mama lubi mi do­ku­czać, że po­żar­łam wtedy ca­łość na raz, zo­sta­wia­jąc im za­le­d­wie ja­kieś okruszki. Chciała­bym my­śleć, że zo­sta­wi­łam im jed­nak tro­chę wię­cej.

Inną wspa­niałą rze­czą w cen­trum lo­tów ko­smicz­nych była dar­mowa kli­ma­ty­za­cja. Tego lata miesz­ka­li­śmy w sa­mo­cho­dzie. To może i brzmi jak nie­zła za­bawa, ale nią nie było, bo mie­li­śmy po­psutą kli­ma­ty­za­cję. Po ham­bur­ge­rze tata ulo­ko­wał się przed kli­ma­tyza­to­rem i zo­stał tam do za­mknię­cia. Jakby chciał zmie­nić swoje palce w lody na pa­tyku.

My z mamą cho­dzi­ły­śmy od wy­stawy do wy­stawy. Z tru­dem za nią na­dą­ża­łam. W Chi­nach była in­ży­nierką, więc uwiel­bia ma­te­ma­tykę i ra­kiety. Za­chwy­cała się tym mo­du­łem i ko­lej­nym, i na­stęp­nym też. Ża­ło­wa­łam, że nie ma z nami mo­jego ku­zyna Shena. On rów­nież uwiel­bia ra­kiety.

Gdy do­szły­śmy do budki fo­to­gra­ficz­nej, twarz mamy się roz­pro­mie­niła. W budce można było so­bie zro­bić zdję­cie, na któ­rym wy­glą­dało się jak praw­dziwy astro­nauta w ko­smo­sie. We­szłam jako pierw­sza. Wło­ży­łam głowę w wy­cię­cie w tek­tu­rze i uśmiech­nę­łam się, gdy fa­cet po­wie­dział „se­eer”. Kiedy przy­szła ko­lej na mamę, po­my­śla­łam, że za­baw­nie bę­dzie wsko­czyć do jej zdję­cia. W efek­cie na fo­to­gra­fii zna­la­zła się ona w kom­bi­ne­zo­nie astro­nauty, uno­sząca się nad zie­mią, a ja sta­łam obok niej w klap­kach i ro­bi­łam pal­cami kró­li­cze uszy.

Twarz mamy wy­krzy­wiła się, gdy to zo­ba­czyła. Bła­gała fa­ceta, żeby po­zwo­lił jej zro­bić jesz­cze jedną fotkę, ale on rzu­cił tylko: „Nie da rady. Jedno zdję­cie na osobę”. Przez chwilę my­śla­łam, że mama się roz­pła­cze.

Na­dal mamy tę fo­to­gra­fię. Za każ­dym ra­zem, gdy na nią pa­trzę, ża­łuję, że nie mogę cof­nąć się w cza­sie. Gdy­bym mo­gła, nie ze­psu­ła­bym jej zdję­cia. I da­ła­bym jej wię­cej mo­jego bur­gera. Nie ca­łego, ale na pewno jesz­cze kilka kę­sów.

* * *

Pod ko­niec tego lata mój tata do­stał pracę jako po­moc­nik w kuchni chiń­skiej re­stau­ra­cji w Ka­li­for­nii. Ozna­czało to, że już nie mu­sie­li­śmy gnieź­dzić się w samo­cho­dzie – mo­gli­śmy prze­pro­wa­dzić się do nie­wiel­kiego miesz­ka­nia z jedną sy­pial­nią. A tata co­dzien­nie przy­cho­dził z pracy ze sma­żo­nym ry­żem. Cza­sami też, nie­stety, z wiel­kimi bą­blami na ca­łych ra­mio­nach. Mó­wił, że to tylko aler­gia. Ale ja tak nie my­śla­łam. Uwa­ża­łam, że to dla­tego, że przez cały dzień sma­żył je­dze­nie w skwier­czą­cym woku.

Mama też za­częła pra­co­wać w re­stau­ra­cji, jako kel­nerka. Wszy­scy ją lu­bili, więc do­sta­wała wy­so­kie na­piwki. Udało jej się na­wet prze­ko­nać szefa, żeby po­zwo­lił mi przy­cho­dzić ra­zem z nią po szkole, bo nie miała mnie z kim zo­sta­wić.

Szef mamy był po­marsz­czo­nym Chiń­czy­kiem o bia­łych wło­sach. Śmier­dział czosn­kiem i nie­na­wi­dził mar­no­tra­wie­nia cze­go­kol­wiek – ani oleju, ani pa­pieru to­a­le­to­wego, a już z pew­no­ścią nie dar­mo­wych za­so­bów ludz­kich.

– My­ślisz, że dasz radę z kel­ne­ro­wa­niem, mała? – za­py­tał mnie.

– Tak, pro­szę pana – po­wie­dzia­łam. Pod­eks­cy­to­wa­nie pul­so­wało mi w uszach. Moja pierw­sza praca! By­łam zde­ter­mi­no­wana, żeby go nie za­wieść.

Był tylko je­den pro­blem – mia­łam wtedy za­le­d­wie dzie­więć lat i po­trze­bo­wa­łam obu rąk, żeby utrzy­mać sta­bil­nie je­den ta­lerz. Inne kel­nerki po­tra­fiły za­nieść pięć dań na­raz. Nie­które na­wet nie po­trze­bo­wały do tego dłoni – ba­lan­so­wały ta­le­rzami na ra­mie­niu.

Gdy nad­szedł wie­czorny ruch, też za­ła­do­wa­łam tacę pię­cioma da­niami. Wielki błąd. Kiedy moje drobne plecy ugięły się pod cię­ża­rem, wszyst­kie ta­le­rze ru­nęły na zie­mię. Go­rąca zupa opry­skała klien­tów, a sma­żone kre­wetki fru­wały po ca­łej re­stau­ra­cji.

Z miej­sca zo­sta­łam zwol­niona, mama też. Nie po­mo­gły bła­ga­nia czy obiet­nice, że bę­dziemy zmy­wać przez ko­lejne mi­liony lat. Przez całą drogę do domu wal­czy­łam, żeby się nie roz­pła­kać.

My­śla­łam o trójce mo­ich ku­zy­nów w domu. Żadne z nich ni­gdy wcze­śniej nie zo­stało zwol­nione. Tak jak i ja, wszy­scy byli je­dy­na­kami. W Chi­nach każde dziecko jest je­dy­na­kiem, od­kąd rząd po­sta­no­wił, że ro­dzina może mieć tylko jedno dziecko. Więc jako że żadne z nas nie miało ani braci, ani sióstr, by­li­śmy dla sie­bie jak ro­dzeń­stwo. Opusz­cze­nie ich było naj­trud­niej­szą czę­ścią wy­jazdu z Chin.

Nie chcia­łam, żeby mama wi­działa, jak pła­czę w samo­cho­dzie, ale w nocy i tak mnie usły­szała. Przy­szła do mo­jego po­koju i przy­sia­dła na łóżku.

– Hej, wszystko jest w po­rządku – po­wie­działa po chiń­sku, przy­tu­la­jąc mnie mocno. – To nie twoja wina.

Otarła mi łzy z po­liczka. Przez cien­kie ściany sły­sza­łam kłó­cą­cych się mę­żów i żony i pła­czące dzieci w są­sied­nich miesz­ka­niach. Każde było tak za­tło­czone jak na­sze.

– Mamo, czemu tu przy­je­cha­li­śmy? – za­py­ta­łam. – Czemu przy­je­cha­li­śmy do Ame­ryki?

Od­wró­ciła wzrok i nic nie mó­wiła przez dłuż­szy czas. Nad nami prze­le­ciał sa­mo­lot, a opra­wione zdję­cia wi­szące na ścia­nach za­drżały.

Spoj­rzała mi w oczy.

– Bo tu jest więk­sza wol­ność i więk­sze moż­li­wo­ści – po­wie­działa w końcu. Nie miało to żad­nego sensu, bo wcale nie były one więk­sze w Ame­ryce. Tu­taj więk­sze są tylko ceny!

– Ale mamo…

– Pew­nego dnia zro­zu­miesz – po­wie­działa, ca­łu­jąc mnie w czu­bek głowy. – A te­raz idź spać.

Za­sy­pia­łam, my­śląc o mo­ich ku­zy­nach. Tę­sk­ni­łam za nimi i mia­łam na­dzieję, że i oni za mną tę­sk­nią.

* * *

Po tym, jak mama zo­stała zwol­niona z re­stau­ra­cji, za­częła bar­dzo po­waż­nie szu­kać pracy. Jak to mó­wiła – mu­siała znowu wsko­czyć na ko­nia. Był rok 1993, a ona ku­po­wała każdą chiń­ską ga­zetę, jaką tylko zna­la­zła. Oglą­dała ru­bryki z ofer­tami pracy przez lupę, ni­czym na­uko­wiec. I wtedy wła­śnie na­tknęła się na nie­zwy­kłą pro­po­zy­cję.

Nie­jaki Mi­chael Yao za­mie­ścił ogło­sze­nie, że za­trudni do­świad­czo­nego me­na­dżera mo­telu. Był wła­ści­cie­lem nie­wiel­kiego mo­telu w Ana­heim w Ka­li­for­nii i szu­kał ko­goś, kto by po­pro­wa­dził to miej­sce. Praca gwa­ran­to­wała dar­mowe za­kwa­te­ro­wa­nie! Mama pod­sko­czyła i chwy­ciła za te­le­fon – nasz czynsz po­chła­niał więk­szość pen­sji taty. (A po­dobno tu wol­ność i moż­li­wo­ści miały być więk­sze!).

Ku jej za­sko­cze­niu pan Yao był rów­nie en­tu­zja­stycz­nie na­sta­wiony. Wy­da­wało się, że nie prze­szka­dza mu brak do­świad­cze­nia ro­dzi­ców, za to na­prawdę po­do­bało mu się, że są parą.

– Dwoje w ce­nie jed­nego! – za­żar­to­wał po man­da­ryń­sku z moc­nym taj­wań­skim ak­cen­tem, gdy po­ja­wi­li­śmy się u niego w domu na­stęp­nego dnia.

Ro­dzice uśmie­chali się ner­wowo, a ja sta­ra­łam się sie­dzieć tak nie­ru­chomo, jak to tylko moż­liwe, żeby ni­czego nie ze­psuć, tak jak ze­psu­łam ma­mie pracę w re­stau­ra­cji. Sie­dzie­li­śmy w sa­lo­nie domu pana Yao, czy ra­czej re­zy­den­cji. Zmu­sza­łam się do pa­trze­nia na pod­łogę, by nie ga­pić się na czu­bek głowy pana Yao, tak błysz­czący w świe­tle, jakby był po­sma­ro­wany biał­kiem jajka.

Otwo­rzyły się drzwi i do środka wszedł chło­piec na oko w moim wieku. Miał na so­bie T-shirt z na­pi­sem „Mam wszystko w”, a pod nim ob­raz­kiem mi­ski zupy, prze­kre­śloną li­terą „z” i do­daną „d”. Unio­słam brwi.

– Ja­son, przy­wi­taj się – po­wie­dział pan Yao do chłopca.

– Dzień do­bry – wy­mam­ro­tał Ja­son.

Moi ro­dzice uśmiech­nęli się do niego.

– W któ­rej kla­sie je­steś? – za­py­tali go po chiń­sku.

– Idę do pią­tej – od­po­wie­dział po an­giel­sku.

– Ach, tak jak Mia – stwier­dziła mama. Uśmiech­nęła się do pana Yao. – An­giel­ski pań­skiego syna jest bar­dzo do­bry.

Od­wró­ciła się do mnie.

– Sły­sza­łaś, Mia? Bez ak­centu.

Po­liczki mi pło­nęły. Mój ję­zyk jakby stał się bez­władną jasz­czurką.

– Oczy­wi­ście, że do­brze mówi po an­giel­sku. Uro­dził się tu­taj – po­wie­dział pan Yao. – To jego pierw­szy ję­zyk. Oj­czy­sty.

Oj­czy­sty. Wy­mó­wi­łam bez­gło­śnie to słowo. Za­sta­na­wia­łam się, czy gdy­bym na­prawdę ciężko pra­co­wała, też by­ła­bym w sta­nie pew­nego dnia mó­wić an­giel­skim jak ro­do­wici Ame­ry­ka­nie. Czy może to było zu­peł­nie poza moim za­się­giem? Spoj­rza­łam na mamę, która po­trzą­snęła głową. Ja­son znik­nął w swoim po­koju, a pan Yao za­py­tał ro­dzi­ców, czy mają ja­kieś py­ta­nia.

– Dla pew­no­ści, mo­żemy miesz­kać w mo­telu za darmo? – ode­zwała się mama.

– Tak – od­parł pan Yao.

– A… co z… – Mama z tru­dem wy­po­wia­dała słowa. Po­trzą­snęła głową za­wsty­dzona. – Czy do­sta­niemy wy­na­gro­dze­nie?

– Och, ja­sne, wy­na­gro­dze­nie – po­wie­dział pan Yao, jakby mu to w ogóle nie przy­szło do głowy. – Co po­wie­cie na pięć do­la­rów od go­ścia?

Zer­k­nę­łam na mamę. Wi­dzia­łam, że li­czy w gło­wie, bo za­wsze wtedy miała taki roz­ma­rzony wy­raz twa­rzy.

– Trzy­dzie­ści po­koi, pięć do­la­rów za po­kój, to sto pięć­dzie­siąt do­la­rów za noc – po­wie­działa mama z sze­roko otwar­tymi oczami. Po­pa­trzyła na tatę. – To dużo pie­nię­dzy!

To rze­czy­wi­ście była ogromna suma. Mo­gli­by­śmy ku­po­wać ham­bur­gery co­dzien­nie, po jed­nym dla każ­dego z nas – na­wet nie mu­sie­li­by­śmy się nimi dzie­lić!

– Kiedy mo­że­cie za­cząć? – za­py­tał pan Yao.

– Ju­tro – po­wie­dzieli mama z tatą rów­no­cze­śnie.

Pan Yao się za­śmiał.

Gdy ro­dzice wstali, by uści­snąć mu dłoń, wy­mam­ro­tał:

– Mu­szę was ostrzec. To nie jest naj­ład­niej­szy mo­tel na świe­cie.

Ro­dzice po­ki­wali gło­wami. Wi­dzia­łam, że nie robi to im żad­nej róż­nicy, jak ten mo­tel wy­gląda. Mógł przy­po­mi­nać wnę­trze to­a­lety au­to­karu, je­śli o nas cho­dziło; sto pięć­dzie­siąt do­la­rów dniówki i dar­mowe miesz­ka­nie – wcho­dzi­li­śmy w to.Mo­tel Ca­li­vi­sta mie­ścił się na rogu Co­ast Bo­ule­vard i Me­adow Lane. Był to nie­wielki mo­tel, pierw­szy z trzech sto­ją­cych w rzę­dzie. Za­jazd To­paz oraz Mo­tel La­guna znaj­do­wały się tuż obok i były więk­sze, ale od razu uzna­łam, że nasz mo­te­lik jest naj­lep­szy. Z kre­mo­wymi ścia­nami i czer­wo­nymi drzwiami, wy­glą­dał cie­pło i za­chę­ca­jąco. Pod­nio­słam wzrok na szyld i prze­czy­ta­łam: NI­SKIE CENY. TE­LE­WI­ZJA KA­BLOWA. DO DI­SNEY­LANDU – TYLKO 10 KI­LO­ME­TRÓW. Pod­eks­cy­to­wana za­py­ta­łam ro­dzi­ców, czy to ozna­cza, że mo­gli­by­śmy tam po­je­chać.

– Pew­nie mo­gli­by­śmy – stwier­dziła mama.

Uśmiech­nę­łam się, de­lek­tu­jąc się tą chwilą. Na­sze ży­cie się zmie­niało. Zo­sta­niemy ludźmi by­wa­ją­cymi w Di­sney­lan­dzie.

A żeby było jesz­cze le­piej – w Ca­li­vi­ście był ba­sen! Znaj­do­wał się tuż przed bu­dyn­kiem. Woda mi­go­tała w zło­tym słońcu. Za­mknę­łam oczy i wy­obra­zi­łam so­bie, jak la­tem ska­czę na bombę do ba­senu. Bę­dzie su­per!

Tuż za nim znaj­do­wała się re­cep­cja. W sa­mo­cho­dzie spy­ta­łam ro­dzi­ców, czy mo­gła­bym po­ma­gać w przyj­mo­wa­niu go­ści, a tata za­śmiał się krótko i po­wie­dział: „Zo­ba­czymy”.

Pan Yao cze­kał na nas w re­cep­cji. Wpu­ścił nas i pod­niósł prze­grodę, że­by­śmy wszy­scy mo­gli wejść za ladę.

Re­cep­cję sta­no­wił długi drew­niany kon­tuar, roz­cią­ga­jący się nie­mal na całą sze­ro­kość po­miesz­cze­nia. Na­stęp­nie pan Yao za­pro­wa­dził nas do miesz­ka­nia służ­bo­wego, które znaj­do­wało się tuż za nią. Naj­pierw po­ka­zał sa­lon z wsta­wio­nym do niego łóż­kiem.

– Bę­dzie­cie spać tu­taj – po­wie­dział ro­dzi­com, wska­zu­jąc na nie. – Że­by­ście sły­szeli go­ści w środku nocy.

– Przy­jeż­dżają też w środku nocy? – za­py­tał tata.

– Oczy­wi­ście. To jest mo­tel – przy­tak­nął pan Yao.

– Ale czy to nie obu­dzi ro­dzi­ców? – za­py­ta­łam.

Pan Yao prze­wró­cił oczami.

– O to wła­śnie cho­dzi.

Póź­niej za­pro­wa­dził nas do nie­wiel­kiej sy­pialni znaj­du­ją­cej się na prawo od sa­lonu i kuchni.

– Dziew­czynka może spać tu­taj – stwier­dził pan Yao. Z ja­kie­goś po­wodu wciąż na­zy­wał mnie „dziew­czynką”, choć już kilka razy mó­wi­łam mu, jak mam na imię.

Zo­sta­wi­łam moje rze­czy w sy­pialni, a na­stęp­nie do­łą­czy­łam do ro­dzi­ców i pana Yao w re­cep­cji. Aku­rat tłu­ma­czył im dzia­ła­nie brzę­czyka.

– Jedno złe na­ci­śnię­cie i ko­niec! – po­wie­dział. – Wi­dzi­cie tę szybę?

Wska­zał na grubą szybę ota­cza­jącą po­miesz­cze­nie.

– Ta szyba jest ku­lo­od­porna. Wi­dzi­cie, że zbliża się ja­kiś zły czło­wiek, to nie mu­si­cie się mar­twić. Nie może was skrzyw­dzić. Ale je­śli na­ci­śnie­cie brzę­czyk…

Przy­ło­żył palce do przy­ci­sku znaj­du­ją­cego się pod kon­tu­arem i roz­le­gło się gło­śnie bu­cze­nie.

– …drzwi się otwie­rają – po­wie­dział pan Yao.

– I wtedy co? – spy­ta­łam.

– I wtedy on wej­dzie do środka.

Ro­zej­rza­łam się, by spraw­dzić, czy w biu­rze znaj­dują się ja­kieś inne ma­giczne gu­ziki czy ku­lo­od­porne szyby – ale ich nie było. Za­py­ta­łam pana Yao, jak roz­po­znamy, że ktoś jest złym czło­wie­kiem.

– Po wy­glą­dzie, oczy­wi­ście – po­wie­dział, co spra­wiło, że za­czę­łam się za­sta­na­wiać, bo prze­cież to nie jest tak, że źli lu­dzie cho­dzą so­bie z przy­le­pioną do czoła kar­teczką mó­wiącą „Je­stem zły”.

– Naj­waż­niej­sze to nie wpusz­czać żad­nych złych lu­dzi! – ostrzegł pan Yao. Jego źre­nice roz­sze­rzyły się, gdy wy­ma­wiał słowo zły.

* * *

Pod­czas gdy pan Yao po­ka­zy­wał ro­dzi­com znaj­du­jącą się z tyłu pral­nię i środki czysz­czące, ja zo­sta­łam w re­cep­cji. Wspię­łam się na sto­łek za kon­tu­arem. De­li­kat­nie się­gnę­łam w dół i do­tknę­łam brzę­czyka pal­cem. Był tłu­sty, jakby na­ci­skano na niego ty­siące razy. Po­woli przy­ci­snę­łam i usły­sza­łam, jak pik­nął. Na­ci­snę­łam po­now­nie. Bzzz. Bzzz. Bzzz. Prąd po­pły­nął przez opuszki mo­ich pal­ców.

Za­mknę­łam oczy i wy­obra­zi­łam so­bie, jak mel­duję go­ści. „Ależ tak, pani Con­nolly, z przy­jem­no­ścią za­pro­wa­dzę pa­nią do po­koju. Tędy!”, po­wie­dzia­ła­bym. „Oczy­wi­ście, że mogę po­móc z ba­ga­żem. Cała przy­jem­ność po mo­jej stro­nie”.

By­łam tak po­grą­żona w wy­my­ślo­nych roz­mo­wach z go­śćmi, że pra­wie nie usły­sza­łam, kiedy praw­dziwy gość pod­szedł i za­pu­kał w szybę. Pod­nio­słam wzrok i zo­ba­czy­łam szczu­płego czar­nego męż­czy­znę około pięć­dzie­siątki, uśmie­cha­ją­cego się i ma­cha­ją­cego do mnie. Zro­bił gest ręką, że­bym go wpu­ściła.

– Och, ja­sne – po­wie­dzia­łam i na­ci­snę­łam brzę­czyk. Bzzz.

Po­pchnął drzwi i wszedł do środka.

– Wła­śnie zo­ba­czy­łem pana Yao na par­kingu. Mu­si­cie być no­wymi me­na­dże­rami – po­wie­dział i wy­cią­gnął rękę nad kon­tu­arem. – Mam na imię Hank.

Uśmiech­nę­łam się i uści­snę­łam mu dłoń.

– Je­stem Mia. Miło pana po­znać.

– Ile masz lat, Mia?

– Dzie­sięć.

– Po­wiedz no, nie je­steś zbyt młoda, żeby pro­wa­dzić to miej­sce? – prze­ko­ma­rzał się ze mną.

Ro­ze­śmia­łam się. Od razu po­lu­bi­łam Hanka.

– Po­ma­gam ro­dzi­com – wy­ja­śni­łam. – A pan? Mieszka pan tu­taj?

– Pew­nie – po­wie­dział i wska­zał na je­den z po­koi. – To mój po­kój. Nu­mer dwa­na­ście.

Hank po­wie­dział, że nie jest ta­kim ty­po­wym go­ściem, który zo­staje tylko na dzień czy dwa. Był ty­go­dnio­wym. Ty­go­dniowy to ktoś, kto płaci za ty­dzień. Było pięć ta­kich osób w mo­telu – pani Q, pan T, Hank, Billy Bob i Fred.

– Po­znasz ich. Wszy­scy są bar­dzo mili. Może mów mi po imie­niu?

Uśmiech­nę­łam się.

– Do­brze! Lu­bi­cie tu miesz­kać? – za­py­ta­łam.

– O, tak. Cóż, je­dy­nym mi­nu­sem jest pan Yao. Wszy­scy go nie­na­wi­dzą.

– Na­prawdę? Wy­daje się w po­rządku.

Wy­ma­ga­jący, ale w po­rządku.

Hank prych­nął.

– Uwierz mi, wszystko o nim można po­wie­dzieć, ale nie to, że jest w po­rządku.

Za­nim zdo­ła­łam za­py­tać Hanka, co ma na my­śli, otwo­rzyły się tylne drzwi i wró­cili moi ro­dzice z pa­nem Yao. Gdy się od­wró­ci­łam, Hanka już nie było.– Pod­pisz­cie tu, na prze­ry­wa­nej li­nii – po­wie­dział pan Yao, pod­su­wa­jąc moim ro­dzi­com umowę długą na sześć stron.

Ro­dzice roz­pro­mie­nili się, gdy z dumą pi­sali swoje na­zwi­ska. Pan Yao wziął pod­pi­sany do­ku­ment i scho­wał do torby.

– Bar­dzo panu dzię­kuję, pa­nie Yao, za da­nie nam tej szansy – po­wie­dział mój oj­ciec. – Na­wet pan nie wie, jak wiele to dla nas zna­czy.

Głos mu się za­ła­mał.

– Obie­cu­jemy, że do­brze zaj­miemy się pań­skim mo­te­lem – do­dała mama. – Nie za­wie­dziemy pana.

Pan Yao po­ki­wał głową i pod­niósł klu­cze do mo­telu. Gdy ro­dzice po nie się­gnęli, cof­nął rękę tak, żeby jesz­cze na chwilę zna­la­zły się poza ich za­się­giem.

– Je­ste­ście od­po­wie­dzialni za wszystko, co się dzieje w tym mo­telu, ro­zu­mie­cie? – za­py­tał. – Coś się po­psuje, wy za to pła­ci­cie.

Moi ro­dzice przy­tak­nęli.

– Pod żad­nym po­zo­rem nie mo­że­cie zo­sta­wić mo­telu bez opieki. Ni­gdy. Jedno z was za­wsze musi być na miej­scu.

Ro­dzice po­now­nie przy­tak­nęli ener­gicz­nie, choć ja po­my­śla­łam: Za­raz – co? Nie mogę wyjść jed­no­cze­śnie z oboj­giem ro­dziców? A co z Di­sney­lan­dem?

Ale tak na­prawdę to trzeci wa­ru­nek spra­wił, że szczęka mi opa­dła.

Pan Yao od­wró­cił się do mnie.

– Nie mo­żesz ko­rzy­stać z ba­senu, dzie­ciaku.

– Dla­czego nie? – za­py­ta­łam.

– Je­śli sko­rzy­stasz z ba­senu, wtedy wszy­scy go­ście będą chcieli z niego sko­rzy­stać.

– I?

– Po­myśl tylko o ca­łej tej wo­dzie i ręcz­ni­kach, które zmar­nują. To nie jest do­bre dla śro­do­wi­ska.

Zmarsz­czy­łam brwi. Ja­koś nie mia­łam po­czu­cia, że cho­dzi mu o śro­do­wi­sko.

– Ona to ro­zu­mie. Nie bę­dziesz ko­rzy­stać z ba­senu, prawda, Mia? – Mama po­trzą­snęła głową.

Spoj­rza­łam na nią, wi­dzia­łam de­spe­ra­cję w jej oczach.

– Okej – od­par­łam.

– Do­brze. – Pan Yao uśmiech­nął się, za­do­wo­lony. Rzu­cił moim ro­dzi­com klu­cze.

* * *

Tej nocy re­cep­cję wy­peł­nił słodki za­pach ja­śmi­no­wej her­baty. Moi ro­dzice za­pa­rzali ją tylko na spe­cjalne oka­zje. Przed wy­jaz­dem z Chin spa­ko­wa­li­śmy jej nie­wielką puszkę i za każ­dym ra­zem, gdy zda­rzyło się coś do­brego, mama wy­cią­gała parę list­ków i ro­biła her­batę.

Chyba nie wy­da­rzyło się zbyt dużo do­brych rze­czy, bo wciąż sporo jej zo­stało. Ale wszystko miało się zmie­nić. Tego wie­czoru moi ro­dzice hoj­nie za­czerp­nęli z puszki.

Uspo­ka­ja­jący aro­mat prze­niósł mnie z po­wro­tem do domu babci, do chwil, kiedy wszy­scy zbie­ra­li­śmy się wo­kół stołu. Pod­czas tych wiel­kich ro­dzin­nych spę­dów mój ku­zyn Shen i ja za­wsze chi­cho­ta­li­śmy i ga­da­li­śmy jedno przez dru­gie.

Na samą myśl o She­nie po­czu­łam ból brzu­cha, ostry jak brzy­twa. Wciąż pa­mię­tam dzień mo­jego wy­jazdu. Wi­dzia­łam twarz Shena przy­ci­śniętą do szyby przy bramce bez­pie­czeń­stwa na lot­ni­sku; mru­gał z wście­kło­ścią, jakby pró­bo­wał po­wstrzy­mać łzy. Ro­bi­łam to samo.

Pod­czas lotu do­sta­li­śmy małe opa­ko­wa­nia ma­sła do chleba. W Chi­nach ma­sło było bar­dzo dro­gie, więc po­pro­si­łam o do­dat­kowe i scho­wa­łam do kie­szeni. Mie­sią­cami prze­cho­wy­wa­łam je dla Shena w lo­dówce, aż w końcu do­tarło do mnie, że nie wra­camy. Więc je zja­dłam.

Głos mamy przy­wró­cił mnie do rze­czy­wi­sto­ści.

– Hej, Mia! Po­patrz tu! Po­patrz na mnie! – po­wie­działa z uśmie­chem.

– Co? – za­py­ta­łam.

Pod­nio­słam wzrok i zo­ba­czy­łam mamę ku­ca­jącą przed kon­tu­arem, trzy­ma­jącą w gó­rze ręce, jakby za­mie­rzała zro­bić zdję­cie. Taki ma zwy­czaj. Ma­wia, że na­leży ro­bić zdję­cia mi­łym chwi­lom w ży­ciu, na­wet je­śli mia­łyby to być tylko uda­wane zdję­cia.

Gdy mama na­ci­skała spust swo­jego wy­my­ślo­nego apa­ratu, tata i ja wy­pro­sto­wa­li­śmy się i uśmiech­nę­li­śmy na­szymi naj­ład­niej­szymi uśmie­chami.

– Ba­kła­żan! – po­wie­działa po chiń­sku, a ja za­chi­cho­ta­łam, bo choć to wła­śnie mó­wili lu­dzie w Chi­nach, kiedy ktoś ro­bił zdję­cie, śmiesz­nie było to usły­szeć w Ame­ryce.

* * *

Gdy ro­dzice się roz­pa­ko­wy­wali, ja wy­mknę­łam się, by zna­leźć Hanka. Za­bra­łam dla niego fi­li­żankę ja­śmi­no­wej her­baty – te­raz, gdy bę­dziemy za­ra­biać sto pięć­dzie­siąt do­la­rów dzien­nie, z pew­no­ścią bę­dziemy mo­gli ku­pić jej wię­cej. Kiedy tu je­cha­li­śmy, wi­dzia­łam po dro­dze chiń­ski su­per­mar­ket.

Po­kój Hanka mie­ścił się z tyłu, za pral­nią. Przed wej­ściem stała do­niczka z sa­dzon­kami po­mi­do­rów kok­taj­lo­wych. Za­pu­ka­łam do drzwi.

Otwo­rzył od razu. Uniósł brwi na wi­dok her­baty.

– To dla mnie? – wy­krzyk­nął.

Uśmiech­nę­łam się i po­da­łam mu fi­li­żankę.

– Jest z Chin – po­wie­dzia­łam.

– Nie ga­daj!

Fa­cet z po­koju obok otwo­rzył drzwi, żeby zo­ba­czyć, co się dzieje. Był to biały męż­czy­zna w po­dob­nym wieku co Hank. Miał na so­bie ha­waj­ską ko­szulę, a na ra­mie­niu mały ta­tuaż przed­sta­wia­jący ża­glówkę. Z jego po­koju do­la­ty­wał za­pach po­pcornu.

– Billy Bob! Po­znaj Mię. To nowa me­na­dżerka. I po­patrz, przy­nio­sła mi her­batę z Chin! – ode­zwał się Hank.

– Miło cię po­znać, Mia – po­wie­dział Billy Bob, wy­cią­ga­jąc rękę.

Po­trzą­snę­łam nią.

– Cała przy­jem­ność po mo­jej stro­nie.

Billy Bob się uśmiech­nął.

– Trzeba po­wie­dzieć, że je­steś dużo mil­sza niż po­przedni me­na­dżer!

– On trak­to­wał nas jak oby­wa­teli dru­giej ka­te­go­rii – do­dał Hank.

– Na­prawdę? – za­py­ta­łam.

Hank po­ki­wał głową. Ostroż­nie pod­niósł fi­li­żankę do ust i na­pił się.

– Och, to jest na­prawdę do­bre. – Od­wró­cił się do Billy’ego Boba. – Mu­sisz tego spró­bo­wać.

Otwo­rzyło się wię­cej drzwi i wkrótce wszy­scy ty­go­dniowi zna­leźli się na ze­wnątrz. Roz­ma­wiali i po­pi­jali her­batę pod błysz­czą­cym pół­księ­ży­cem. Po­dob­nie jak Billy Bob, oni też byli biali. Pani Q miała dłu­gie, fa­lu­jące włosy, które opa­dały jej na plecy. Fred – duży brzuch, który trząsł się, gdy się śmiał. A pani T – bro­ka­towe, ko­cie oprawki oku­la­rów, które no­siła na czubku nosa. Hank miał ra­cję: wszy­scy byli bar­dzo mili.

Ty­go­dniowi za­py­tali, czy chcę za­grać z nimi w Mo­no­poly, ale ro­biło się późno i mu­sia­łam po­móc ro­dzi­com w roz­pa­ko­wy­wa­niu ba­gaży. Ży­czy­łam wszyst­kim do­brej nocy i już mia­łam wra­cać do służ­bo­wego miesz­ka­nia, kiedy na­gle so­bie przy­po­mnia­łam.

– Hej, Hank, co mia­łeś na my­śli, mó­wiąc wcze­śniej o panu Yao? – za­py­ta­łam. – Że można dużo o nim po­wie­dzieć, ale nie to, że jest w po­rządku?

Hank za­ci­snął szczęki.

– Wkrótce się do­wiesz, młoda. Ten czło­wiek ma ka­mień za­miast serca.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: