- W empik go
Motory życia. Tom 2: powieść współczesna - ebook
Motory życia. Tom 2: powieść współczesna - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 263 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Józefa Rogosza.
Warszawa
Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
1884.
Äîçâîëåíî Öåíçóðîþ
Áàðøàńà 5 Àâãóńòà 1883 ãîäà.
w Drukarni Przeglądu Tygodniowego, ulica Czysta Nr. 2
I.
NA WIDOK ŚMIERCI.
Jeśli O. Sebastyanowi przyszli na myśl Iwon i Alfred, wyczekujący z dnia na dzień spełnienia się ich losów, toć chyba powinniśmy i my zaglądnąć teraz do ich celi, gdyż w osamotnieniu zostawiliśmy ich zbyt długo.
W czasie, co upłynął, w życiu naszych przyjaciół nie nastąpiła żadna zmiana. Mieszkali razem, codzień na godzinę w samo południe wyprowadzano ich na przechadzkę; w oknie na trzeciem piętrze widywali te same postacie w czerni, i długie, samotne godziny spędzali na rozmowie.
Alfred, który zaraz po wyroku, był nerwowo rozdrażniony, z każdym dniem więcej się uspokajał i wkrótce dorównał IwoBowi, który równowagi ani na chwilę nie utracił.
Wiedzieli, że ich obrońcy wnieśli apelacyę, ale z sobą nigdy o tem nie mówili. Sara fakt ich wstydził, że ktoś prosił dla nich o laskę. Gdy jednak nie od nich zależało cofnięcie podania, musieli więc czekać, pókiby ich sprawa nie przeszła ostatniej instancyi i nie zostaią zakończona podpisem samego Księcia.
– …Wiesz co, Iwonie – mówił raz Alfred wyciągając się na twardym tapczanie – mnie w całej tej historyi tylko to martwi, że na samym początku mojej karyery takiego kozia wywróciłem! Jeszczem nie zaczął na dobre działać, a już muszę się usunąć.
– Przyznaj rai się jednak, Alfredzie – Iwo wtrącił – jakie właściwie były twoje marzenia osobiste… Coś sobie roił;… do czego dojść chciałeś, co osiągnąć?
– Czy mam ci prawdę wyznać, jak księdzu na spowiedzi?
– Możesz to uczynić w całem zaufaniu.
– A więc, przyznam ci się, Iwonie, że jakkolwiek pracowaliśmy bezinteresownie, jednakże w głębi duszy byłem zawsze trochę samolubem. Oto układałem sobie, że jeżeli ziszczą się nasze zamiary, to sara bieg wypadków będzie mnie mu siał na czoło wysunąć i ja wtedy przy boku Księcia, wiesz bowiem, że ani na chwilę nie przestałem być dobrym monarchistą, w ojczyźnie mojej, ważną rolę odegram.
– Marzyłeś więc, Alfredzie, o władzy?
– Nie przeczę… Ale skoro przyznałem się do najcięższego mego grzechu, więc teraz niech mi będzie wolno ciebie nawzajem zapytać, o czem ty marzyłeś.
– Ja, mój drogi – Iwo odpowiedział – chciałem tylko dobra ludu, z którego wyszedłem, któ… ry ukochalem i którogo niedola nieraz Izę gorzk;V z óoz mi wyciskała.
– A w razie urzeczywistnienia tych zamiarów, jakie miejsce sobie wyznaczałeś?
– Pod tyra względem, nie miałem żadnej ambicyi. Moge cię upewnić, Alfredzie, że nie marzyłem ani o krześle prezydenta, ani o tece ministra.
– Jak to,więc zmieniwszy formę rządu, byłbyś się usunął i wszystko zdał na łaskę losu?
– Nie zupełnie… Chociaż obetnie byłbym się trzymał na uboczu, równocześnie jednak nie byłbym omieszkał czuwać nad własną budowie i radzić tyra, którzyby u steru stali.
– Czyli innemi słowy – Alfred wesoło dorzucił – byłbyś odgrywał rolę Deaka węgierskiego, który bezpośrednio sam do niczego się nie mieszając, z ukrycia trząsł długie lata swoim krajem. O czemś podobnem marzył także Józef Garibaldi, schroniwszy się na Kaprerę, tylko temu nie dopisywały zdolności polityczne. Juk z tego widzę, mój Iwonie, wszyscyśmy jednakowi, każdy z nas marzy o władzy, choć każdy w sposób odmienny. Świętych niema między nami
Iwo musiał tym uwagom słuszność przyznać, skoro nie nie odpowiedział.
Na takich i tyro podobnych rozmowach, czas im schodził. Przypominali sobie lata dawniejsze, odkrywali najgłębsze tajniki serc i myśli swoich, oceniali czyny spełnione i roztrząsali wszystkie swoje zamiary. I dobrowolny ten obrachunek nie musiał wykazać niedoboru, skoro nad grobem się widząc żadnych sobie nie robili wyrzutów.
Pewnego dnia wezwano ich do sądu. Nie potrzebowali nawet pytać po co. Ich losy musiały się spełnić. Poszli spokojnie, z uśmiechem.
Prezydent w przytomności całego sądu i prokuratora, odczytawszy im – raz jeszcze wyrok, rzekł, że trybunał najwyższy apelacyę odrzucił, Książe zaś wyrok podpisał, z tym wyraźnym dodatkiem, by dla przykładu był wykonany na miejscu publicznem. Prezydent tak zakończył:
– Równocześnie N. Pan polecił najłaskawiej, żeby skazańcy byli straceni, nie jak dotąd bywało w zwyczaju, to jest we dwadzieścia i cztery godziny po ostatecznem odczytaniu wyroku, lecz dopiero za trzy dni, a to dlatego, iż pragnie im zostawić więcej czasu do pogodzenia się z Bogiem, swojem sumieniem i do uporządkowania interesów.
Przytomni wysłuchali tych słów w ponurem milczeniu. Iwo brwi lekko zmarszczył. Alfred uśmiechnął się boleśnie i szepnął przyjacielowi:
– Za strasznych musi nas poczytywać zbrodniarzy, skoro na tak długie skazał konanie.
Wrócili do kaźni.
Tu, tak samo jak ongi, gdyśmy ich pierwszy raz poznali, rzucili się sobie w objęcia, by w tym uścisku braterskim znaleźć osłodę teraźniejszości i wzmocnić ducha na przyszłość. Potem zaczęli znowu spokojnie rozmawiać.
– Czem się jednak cieszę niezmiernie – Alfred nagle zawołał – totem, że prawdopodobnie dziś jeszcze zobaczę O. Sebastyana, który wszystkich skazańców w długą podróż wyprą wia… Znasz go, Iwonie?
– Eaz, czy dwa widziałem go u ciebie, lecz zawsze, krótko, nigdy z nim dłużej nie rozmawiałem.
– Warto go bliżej poznać, warto! Misyonarz, który ćwierć wieku spędził w Afryce, a mimo to nie zdziczał; kapłan żarliwy, prawie fanatyczny, a człowiek wyrozumiały; mąż uczony, a jednak, nie pedant, słowem, rzadkość to prawdziwa! Jemu powierzę, nietylko grzechy mego żywota, lecz także mój testament. Zaiste, o lepszym powierniku, nawet marzyć nie mogłem.
Ezucił się na tapczan. Po chwili, na przyjaciela nie patrząc, który krokiem wolnym, kaźnię od drzwi do okna przemierzał, zapytał:
– Dawno już, jakeś się spowiadał, Iwonie?
– Lat temu piętnaście.
– Więc byłeś prawie dzieckiem jeszcze?
– Miałem wtedy lat piętnaście. Za trzy dni, właśnie w dzień mojej śmierci, skończę trzydzieści.
– Co do mnie, także już dawno jakem się spowiadał… Koledzy w szkołach wyśmiewali się z nabożnych, więc w sceptycyzmie trzeba ira było dorównać. Dziś atoli, wiara w dzieciństwie w sercu mem zaszczepiona, wraca w dawnej sile, to też czuję sic szczęśliwym, na myśl samą, że sumienie moje od grzechów uwolnię i w nowej szacie przed Tym stanę, który mnie przedwcześnie do siebie powoiuje, A ty, Iwonie, będziesz się spowiadał?
Iwo, który właśnie doszedł był do okna, nagle stanął i czoło zmarszczywszy wlepił wzrok w malutki skrawek błękitu, co górą się unosił. Nic jednak nie odrzekł. Przyjaciel, nie otrzymując długo odpowiedzi, podniósł głowę, aby spojrzeć na niego. Coś musiał wyczytać w tej twarzy wyrazistej, skoro nie powtórzywszy więcej swego zapytania, zaczął prędko mówić o rzeczach zupełnie innych, niemających z religią i spowiedzią, najmniejszej styczności.
Tegoż dnia po południu, przyszedł O. Seba-styan. Powitał obu, jak dobrych znajomych i zaczął rozmawiać, nie jak ksiądz, ciągnie moralizujący, lecz jak przyjaciel prawdziwy, który niesie ulgę cierpiącym.
Na dzień następny, zapowiedział wizytę wszystkich mieszkańców Raju, Książę bowiem, chociaż o to jeszcze nie proszony, sam przysłał szambelana do hr. Despota z uwiadomieniem, że ktokolwiek z krewnych lub przyjaciół, hr. Alfreda, Donata, zechce go odwiedzić, może to uczynić nazajutrz, przed samym słońca zachodem.
Usłyszawszy to Alfred, w pierwszej chwili niezmiernie się ucieszył, wkrótce atoli pobladł, ręce drżeć mu zaczęły, rozstrój nerwowy objawił się w całym organizmie. Więc miał tych zobaczyć, których na ziemi najbardziej ukochał, a miał się zejść z nimi, na to tylko, by ujrzeć ich Izy, usłyszeć głos rozpaczy, ina wieki ich pożegnać! O! czyż nie lepiej pójść w ciemną drogę, nie słysząc za s.)bą jęków boleści, nie mając przed oczyma ich twarzy cierpiących, nie słysząc w uszach tych słów pożegnania, których wspomnienie w godzinie śmierci, gotowe trupią bladością oblać mu oblicze, a co tłum niewątpliwie za objaw trwogi by poczytał?!
O. Sebastyan musiał się domyśleć, co się działo w duszy młodego człowieka, skoro przysunąwszy się do niego, szepnął:
– Synu! w tej ciężkiej chwili, może za pośrednictwem kapłana, zechcesz rozmówić się z Bogiem… On cię pocieszy, wesprze i sil doda.
– O I dobrze, dobrze mój ojcze!–odpowiedział i ukląkł przed spowiednikiem.
Iwo, ku drzwiom postąpiwszy, siadł na stołku drewnianym, który stał w tem miejscu, i głowę w dłoniach ukrył. Spowiedź tak cicho się odbywała, że nawet szeptu nie słyszał. Do jego uszu dolatywał tylko szelest niewyraźny, jakby gdzieś daleko wiatr liśćmi poruszał.
Gdy nareszcie kapłan penitenta rozgrzeszył, a ten powstał, ruchy jego były spokojne, twarz radością promieniała, duch i wiara zwyciężyły słabość natury. Iwo zauważył tg zmiang z pe-wneiu zdziwieniem.
O. Sebastyan rozmawiał teraz o rzeczach oho jętnych, o tem co aię na świecie działo, na co we Francyi się zanosiło, a czego sig w Anglii spodziewano. Iwo brał w rozmowie udział żywy, a gdy Alfred na chwilę ku drzwiom odszedł, by napić się wody z glinianego dzbana, szepnął;
– Jeśli łaska, księże, racz przyjść jutro w południe, gdy nas na przechadzkę wyprowadzają… Radbym pomówić tam, na wolnem powietrzu.
0. Sebastyan musiał się domyśleć, jaki był po wód tej prośby, gdyż na mówiącego, spojrzał okiem pełnem żalu. Mimo to odpowiedział; dobrze i rękę gorąco mu uścisnął.
Gdy wkrótce potem z kaźni wychodził, obu przyjaciół równo w głowy pocałował, życząc im boskiej pomocy i nocy spokojnej.
Nazajutrz w samo południe, znowu przyszedł. Udali się do ogrodu.
Napróżno Alfred, szukał dziś w oknie na trzeciem piętrze, ukochanych postaci. Okno było czarnym kirem zasłonięte, obie zaś przyjaciółki gotowały się właśnie w Raju do ciężkich odwiedzin, które dnia tego nad wieczorem, miały w więzieniu nastąpić. W zamyśleniu oddalił się od księdza i Iwona, którzy umyślnie szli wolno, by w tyle zostać. Za chwilę ujrzawszy ich żywą zajętych rozmową, aby im nie przeszkadzać, stanął pod kasztanem i znowu wpatrzył się w okno trzeciego piętra.
Z początku myslał i wszystko widział, wszelako powoli oczy zaczęły mu się zasuwać mgłą coraz bardziej gęstą, myśl robiła się ociężałą, znu żenię ogarnęło organizm. Szczęście że całą siłą oparł się o drzewo, inaczej byłby upadł na ziemię. Chwila jeszcze, a znajdował się w stanie zupełnego znieczulenia.
O. Sebastyan, ujrzawszy się z Iwonem sam na sam, stanął i patrząc mu w oczy zapytał:
– Co mi chcesz powiedzieć, synu?
Młody człowiek podniósł czoło pogodne i odrzekł spokojnie:
– Sądzę, że nie potrzebujesz, ojcze, pytać o moje przekonania i zasady, proces bowiem, który toczył się przez pól roku, dostatecznie wyświeci takowe… Nie wątpię też, że wiesz ojcze, iż j stem człowiekiem, który wolność myśli najwyża postawiwszy, chce takim zginąć jakim żył w la taoh swojej dojrzałości.
– Czyli innemi słowy, że nawet przed śmiercią, nie chcesz się z Bogiem pojednać – ksiąd odparł łagodnie.
– Niech ten się jedna, kto przeciw niemu za winił, ja pod tyra względem nie mam Sobie nic d wyrzucenia. Bogiem moim – wszechświat, ideałem – dobro ludzkości, a przeciw tym dwom świętościom, jam nigdy nie zgrzeszył.
– Powiedz rai jednak, synu, odkąd ta wian materyalistyczna, straszna jak huragan, co wszystko niszczy, odarta z piękna wszelakiego jak drzewo usychające, zimna jak rozum, a bezlitosna jak serce samoluba, odkąd też ona zagnieździła się w duszy twojej? Przecie nie przypuszczam, byś z nią na świat przyszedł, bo to niemożliwe! Bóg, człowieka stwarzając, stawia ma już u kolebki anioła stróża, który weń wiarę wlewa, dopiero zły świat i nauki błędne bujnym chwastem sceptycyzmu, przytłumiają piękne wiary kwiecie. Powiedz mi więc, synu, powiedz otwarcie, nie jak księdzu katolickiemu, łecz jak przyjacielowi, kiedyś wierzyć przestał?
– Będzie temu lat piętnaście, szedłem raz sam jeden późnym wieczorem. Droga prowadziła po przed kościółek wiejski. Obok bramy stał krzyż z Chrystusem rozpiętym, Mało sto razy przeszedłem już był tędy i zawsze czapkę zdejmowałem, matka bowiem od kolebki uczyła mnie pobożności, Dziś dopiero miało być inaczej. Ponieważ wieczór był chłodny, a ja ręce w kieszeniach trzymałem, więc stanąwszy przed krzyżem, zacząłem mimowolnie pytać sam siebie: czym powinien zdjąć czapkę, czy też nie? Im dłużej stałem, tembardziej rozjaśniało mi się w głowie i jam odszedł w końcu, nie oddawszy hołdu temu, com przed godziną jeszcze, za świętość poczytywał. Powiedz mi ojcze teraz, czy nowa moja wiara nie wypłynęła z własnego mego jestestwa, bez żadnego wpływu wewnętrznego? I nie tylko ja jeden znalazłem się w tem położeniu. Tysiące kła da się dziś spać innymi, a innymi wstają, dotychczasowe bowiem formy całkiem się już zużyły i duch nasz idzie ku przeobrażeniu. Tak samo przed wiekami, gdy wiara Olimpu w Grecyi pa dała, nietylko myśliciele, nawet prostacy zaczynali urągać swoim bogom cielesnym.
O. Sebastyan, w którym każde bluźnierstwo wywoływało porywy gwałtowne, często nawe fanatyczne, wysłuchał tego przemówienia spe kojnie, z uśmiechem i ani jeden nerw na twarz; mu nie drgnął. Snać wiedział, z kim będzie mówił, więc na wszystko się przygotował.
– Zatem podszepty szatana, usiłującego zgubić twoją duszę, ty synu wziąłeś za rodzaj objawionia?
– Ojcze! jam dzieckiem mego wieku, prze1 wyników logicznego myślenia, nie poczytuję ai za podszepty szatana, ani za objawienie. Eozum lunie oświecił…
– Jeśli tak, to niewątpliwie, hołdujesz także owej filozofii, która powiada, że świat powstał z atomów, że Boga niema, gdyż natura, mając prawa niezmienne, któremi się rządzi, działa sama przez się, nie potrzebując oglądaĆ się na owe go ducha wszechpotężnego, co wszystko dzierży w swojej dłoni, a którego my, pełni wiary, Bogiem nazywamy?
– Za długo ojcze, musiałbym mówić – Iwo odrzekł – chcąc na wszystko dokładnie odpowiedzieć. Wystarczy, sądzę, jeśli nadmienię, że po owej chwili pod krzyżem, która w mym duchu taki przełom sprawiła, rzuciłem się namiętnie do Bauki i w ciągu lat piętnastu zbadałem prawie wszystko, eo umysł ludzki dotąd stworzył rozumnego.
– I do czego doszedłeś? – ksiądz podchwycił.
– Do tego samego, do czego doszedł wasz wielki król biblijny, Salomon, do sceptycyzmu.
– A wiesz synu czemu? Boś tylko zimnemu rozumowi zaufał. Gdybyś natomiast do nauki zasiadł był z tą wiarą, którą matka w twoje serce wlała i nią rozświetlił drogę, po której mędrcy cię wiedli, to niewątpliwie do zupełnie innych byłbyś doszedł wyników. Rozum na wierze wsparty byłby ci musiał powiedzieć, że nim świat z atomów powstał, wpierw musiało być coś innego, z czego powstały, bod już stary filozof grecki twierdził, że z niczego nic powstać nie może, lub że jest od wieków ktoś, co te atomy stworzył i że prawa, któremi natura się rządzi, muszą mieć swego stwórcę! Wnętrze zegaru porusza się także według praw mechaniki, ale ono nie powstało samo przez się, tylko był ktoś, co je zrobił.
O. Sebastyan, wpadłszy raz w zapał, mówił pięknie, z głębi przekonania, porywająco. Wszystko 00 ojcowie kościoła w obronie wiary i religii napisali, umiał na pamięć, to też cytat szedł za cytatem, argument za argumentem, a jeden potężniejszy od drugiego. Iwo słuchał ze spokojem stoika, a gdy ksiądz nagle go zapytał, co myśli o nie śmiertelności i o duszy, bez namysłu odpowiedział:
– Wszystko co raz istnieje, istnieć musi na wieki, choćby co chwila, nową formę przyoblekało, dusza zaś jest tem, czem płomień u świecy… Gdy ją zgasimy, co się z płomieniem dzieje? Siła, która ją z siebie wydzieliła nazad ją pochłania.
– Więc wyznajesz teoryę o emanacyi i absor-bcyi, stworzoną przez myśliciela indyjskiego, która później pokutowała w formie aweroizmu?
– Zdaniem mojem, ojcze, nikt dotąd filozo-ficzniej, nie pojął początku i końca wszechrzeczy.
– Skoro tak, mój synu, więc powiedz mi teraz, jakie twoje pojęcie o Bogu i przeznaczeniu człowieka, jakie twoje ideały?
– Czy Bóg jest – nie wiem, sądzę jednak, ie być musi… gdyż i ja nie mogę pojąć, iżby bezmyślna materyą, była w stanie wszystko obmyślać, przewidywać i wszechświatem rozumnie kierować. Ale choćbym nawet ślepo w Boga wierzył, jeszczebym nie powiedział, że święteini są te formy, które ludzie sami ustanowili, by przy ich pomocy nad słabemi umysłami łatwiej panować i na swoją modłę ludzi zbawiać. Teraz rozumiesz ranie, ojcze, czemu na kolana przed tobą nie padłem i nie spowiadałem się z tego, co ty za grzech uważasz, a co ja poczytuję może za konieczność.. Wierząc, że jeżeli jest Bóg, musi on być także prawdziwym ojcem ludzkości, nie wątpię, że ostał tecznem przeznaczeniem człowieka jest doczesn – szc2gśliwość i że praca około tej szczęśliwości powinna być celem naszego życia, naszym ideałem. Ty, ojcze, twierdzisz, że szczęśliwość doczesna jest niczem i że obowiązkiem naszym marzyć tylko o szczęśliwości wiecznej, ciało bowiem, które jest pochodzenia ziemskiego, musi Ustąpić duchowi, który jest dzieckiem niebios. Ja natomiast, w tem rozbiciu człowieka na dwie odrębne połowy, widzę to złe, przeciw czemu dziś głównie buntuje się nasz umysł. Jakiż ojciec ziemski miałby serce żądać od swego syna', by ten dla dobra ducha narażał swoje ciało na głód, choroby, wreszcie na śmierć nawet? A czyż ojciec niebieski, który jest przecię miłosierniejszym niż najdoskonalszy ojciec ziemski, może od nas takiej potworności wymagać? Czyż to ciało nie jest tak samo jego tworem, jak i ten duch niewidzialny? A jeżeli tego nie żąda, to czyż może mu co wie kszą radość sprawić, niż widok ludzi, którzy tu, lia tyra globie, gorliwie nad tem pracują, iżby wszyscy byli równo 8?częśliwi! O! tak ojcze! Doczesna szczęśliwość ludzi, oparta na prawdziwej miłości, to ideał, o którym marzyłem, nad którego urzeczywistnieniem zacząłem był praco wać. Chociaż celu nie osiągnąłem, nie rozpaczam. Wiero, że po mnie przyjdą inni i nie wątpię, że z czasem wy sami pogodzicie ducha z materyą, bo jeśli niegdyś, dla obalenia zmysłowego pogaństwa, koniecznem było postawić ducha na piedestale świętości, ciało zaś w błoto wrzucić, toć dziś, rozbicie to niejest koniecznem, człowiek bowiem ma już tyle światła że wie, iż tylko tam jest doskonałość gdzie harmonia, tam harmonia, gdzie jedno nie pada pod ciężarem drujiego, tam szczęście, gdzie duch żyje z ciałem w zgodzie I
Iwo urwał. O. Sebastyan, który go słuchał cierpliwie, zapytał:
– I z tą wiarą twoją, z ktorą ronie zapoznałeś, dobrze ci synu?
– Widzisz ojcze, że ona mnie robi spokojnym, a gdzie spokój, tam szczęście.
Kapłan głową potrząsł.
– Spokojnyś dziś, hos człowiek ducha mężnego, ale co będzie w chwili, gdy smierć już zblizka zajrzy ci w oczy? Czy nie pożałujesz wtedy, żeś wzgardził pociechami religii, która sama tylko rozjaśnia ciemne widokręgi, która jak lampa morska jasno płonąca, wskazuje do przystani drogę, okrętom miotanym falą rozhukaną?
– Już niedługo ojcze, sam się więc przekonasz, czy trwoga mnie ogarnie, gdy godzina moja wybije. Ja wierzę, że zostanę, jakim dziś jestem.
Wypowiedział to takim tonem, że nikt nie mógłby wątpić o prawdzie w jego słowach zawartej. O. Sebastyan o krok doń się zbliżył, a biorąc go za rękę, rzekł;
– Dla duchów mężnych, śmierć w rzeczy samej jest niczem… Już nie jeden, z takich jak ty, zginął z czołem hardo podniesionem i z uśmiechem na ustach. Ale wierz mi, synu, życie trudniej czasem przeżyć, niż głowę oddać pod topór kata. Są zawody, które nas zmysłów pozbawia ją, są boleści, pod których brzemieniem, bezsilni upadamy. Wtedy jedyną naszą dźwignią – wiara, jedyną osłodą religia, jedyną ucieczką Bóg! Ten wielki, ukrzyżowany, nie dla słabych tylko na ziemię zstąpił, boć nie sami tylko słabi, jego pomocy potrzebują! Któż z większem upragnieniem wyglądał Mesyasza od owych proroliów potężnych, co to myślą, słowem i czynem narodowi swemu przyświecali?! Ale oni właśnie dlatego, że byli wielcy, wiedzieli, iż ponad wszystkiem musi być Bóg widomy, bez którego czynnej pomocy, człowiek nie może dojść do prawdy. A żywot ludzkości całej, czyż cię nie przekonywa, że w rękach Wszechmocnego jest ona, jakoby marne ziarnko piasku, którem on dowolnie porusza? Powiadasz, że nie masz pewności, azali Bóg jest na niebie i czy dusza tak jest nieśmiertelną, jak to kościół naucza' A niczemże są w oczach twoich słowa choćby pogańskich filozofów, którzy za to, bądź cykutę pili, bądź szli na wygnanie, że druzgocąc bogi olimpijskie, przepowiadali panowanie jedynego Boga i duszy nieśmiertelność?! Czy niczem także jest dla ciebie, krew tylu tysięcy męczenników, którzy dla tych prawd wiekuistych, szli na stos z radością? Lecz ty może sądzisz, że to byli sami ludzie słabi i umysłu małego. 0! synu, między nimi tyły mędrców całe legiony, i być musiały, inaczej mądrość świata starożytnego, nie byłaby w proch runęła! A żywot tego wielliiego filozofa Zachodu, tego Augustyna świętego, który z największej niewiary doszedł do wiary najczystszej, czyi cię nie przekona, że najgłębsza mądrość świata nie wystarcza, że filo zofia świecka to ułuda, a prawda odwieczna jeno w naszej wierze świętej! O nie sądź, że tylko słabi, wiary potrzebują. Kościół nasz, święty i dziś tysiące liczy takich, którzy mimo iż rozu raem wzbijali się w najwyższe regiony i długie lata Bogu urągali, gdy burza życia nad nimi za huczała, przyszli do niego szukać ratunku…
– Co do mnie, ojcze – Iwo przerwał nie bez gorzkiej ironii w głosie i uśmiechu – ja chyba nie znajdę się już w tem położenia, bo mi czasij braknie…
– Niezgłębione, synu, są wyroki nieba i nikt nie wie, do czego go Bóg przeznacza!… A teraz żegnam cię synu – ja pójdę modlić się za ciebie.
II.
STRZAŁ Z UKRYCIA
Dyrektor policyi, otrzymawszy od księcia rozkaz surowy, by czuwał nad Rajem, znalazł się w przykrem położeniu. Znając na wskró – każdą z wybitniejszych osobistości tak w stolicy, jak w całym kraju, wiedział doskonale", że hr Roman Despot nie należy do łudzi podejrzanych, niero wnie bowiem łatwiej można mu było zarzucić zbyt wielką obojętność dla spraw publicznych, niż skłonność do spiskowania. Mimo to, należało wy… słać natychmiast jakiego ajenta do Raju, by książę nie dowiedział się przypadkiem, że jego rozkaz został martwem słowem. Jak każdy wysoki dygnitarz, szczycący się łaską swego monarchy, miał i dyrektor setki nieprzyjaciół, czyhających na jego zgubę. Grdyby więc który z nich zwietrzył, że on rozkaz księcia puścił mimo uszu, niewątpliwie zarazby o tem doniósł do dworu, a wtedy dyrektor straciłby nietylko względy nadzwyczajne, lecz prawdopodobnie i posadę.
Kto jednak miał być owym duchem opiekuńczym, którego dla Eaju książę żadał? W mieście takie zadanie mógłby śmiało powierzyć pierwszemu lepszemu ajentowi; przeciwnie na wsi, sprawa była nierównie trudniejszą, tam bowiem wszyscy się znają, każda więc nowa figura zamiast podpatrywać, sama najczęściej bywa szpiegowana. Dyrektorowi wiele zaś natem zależało, by nikt w pałacu Despotów nie domyślał się nawet, że z jego ramienia został do Eajn przysłany wyżeł policyjny.