- W empik go
Motyle ciemności - ebook
Motyle ciemności - ebook
Czym jest śmierć? Nieodwołalnym końcem istnienia, przejściem do innego wymiaru, sposobem na uwolnienie z okowów przyziemnej codzienności? Odpowiedzi na to pytanie poszukuje Maria Magdalena, dziewczyna niestrudzenie dążąca do zgłębienia tajemnicy, która od tysięcy lat fascynuje ludzkość. Jej nietypowe zainteresowania wspiera dziadek Zenobiusz, człowiek będący na wyjątkowo wysokim poziomie rozwoju świadomości. Być może wkrótce wspólnie odkryją, że śmierć służy czemuś zupełnie innemu, niż większość z nas byłaby skłonna sądzić...
– Życie to nie do końca poznany fenomen stworzenia i, mimo że prawdopodobnie nie jest jednostkowe we wszechświecie, winno być traktowane jako unikatowe i podlegać ochronie. – Uważał Zenobiusz. – Ludzie zabijają i krzywdzą bezmyślnie, bo nie wiedzą co robią – są nieświadomi, w jakiś sposób ułomni – tłumaczył.
Niefrasobliwość, z jaką ludzie podchodzą do śmierci zwierząt, przerażała Marię Magdalenę. Już jako nastolatka była przekonana, że każdy wydający ocenę: „smaczne lub nie”, powinien być świadomy kryjącej się za tą opinią śmierci zwierząt.
Krzysztof Langer – z wykształcenia lekarz, doktor nauk medycznych. Sternik jachtowy, wielbiciel snowboardu, narciarstwa, jazdy konnej, motocykli oraz zaawansowanej turystyki pieszej, niemal w każdych warunkach terenowych. Wielki miłośnik świata natury zafascynowany zjawiskiem, jakim jest życie. Wiedzę zawodową pogłębia o zagadnienia psychologii. Gra na gitarze, a instrument ten obok skrzypiec i fletu traktuje jako swój ulubiony.
Autor książek: „Jak wyciągnąć palce z wrzątku”, „Kto nie pyta – ten błądzi” oraz „Za wszystko i za nic”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-705-5 |
Rozmiar pliku: | 798 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Okryty niedźwiedzią skórą czarownik tanecznym krokiem poruszał się na ugiętych w kolanach nogach. Gęsty pióropusz falował, a masywny naszyjnik z pazurów i kłów unosił się i opadał w rytm dźwięków wydobywających się z uderzanych, wydrążonych pni. Pomalowana jaskrawymi barwami twarz Indianina w blasku ognia wyglądała demonicznie, ale jego oczy nie napawały grozą – były przyjazne. W takt pierwotnie brzmiącej muzyki szaman wydobywał z siebie monotonne, gardłowo-nosowe dźwięki. Ognisko strzeliło iskrami w górę i pojawił się gęsty, wonny dym, gdy do ognia dorzucił pachnących ziół. Nagle… czarownik zatrzymał się, przykląkł. Pióropusz opadł i niemal otarł się o twarz Marii Magdaleny. Uderzający w pnie zmienili rytm – dudnienie przycichło. Maria Magdalena była świadoma, że rytuał jest jedynym sposobem, by wyrzucić z siebie wszystko to, co zbędne, by oczyścić się i duchowo uzdrowić. Wszystko to wiedziała, a mimo to bardzo się bała. Czarownik zacisnął palce na jej policzkach i w lekko uchylone usta próbował coś wlać. Maria Magdalena wzbraniała się, walczyła, a nawet cierpiała, ale w końcu przełknęła łyk niemiłosiernie gorzkiego płynu. Zadziało się! W ułamku sekundy jej ciało przeszył bolesny skurcz – dotkliwy spazm, jakby dotknęła śmierci, ale po chwili… o dziwo ogarnęła ją lekkość puchu. Zaczęła wznosić się jak sokół i unosiła się do chwili, gdy nagle pojawiły się wątpliwości – straciła wiarę. Gdy moc zniknęła, niczym kamień spadła na ziemię. Ciało przeszyły drgawki…
– Mario, Mario! – Emanuela krzyczała przerażona widokiem swojego dziecka objętego we śnie konwulsjami. Z całej siły potrząsała jej ramionami. Uderzała dłonią w twarz. Maria Magdalena z trudem otworzyła oczy i rozpaczliwie nabrała powietrza – jakby wydobyła się z czeluści głębin. Była cała pokryta potem – potem pachnącym dymem i ziołami!
– Martwię się, tato. Tak bardzo się martwię – mówiła do Zenobiusza Emanuela. – Martwię się, co z tego wyniknie.
– Pozwól jej być sobą. Niech się dzieje wola… – Zenobiusz, choć nie było to łatwe, uspokajał.1. Coś absolutnie naturalnego
Martwą jaskółkę siedmioletnia Maria Magdalena włożyła do małego, tekturowego pudełka. Wrzuciła do środka polne kwiaty – tyle, ile się zmieściło. Wygrzebała patykiem dołek, położyła w nim pudełko i zasypała. Miejsce przystroiła kwiatami i zaznaczyła kamieniem. Robiła tak wielokrotnie z innymi nieżywymi, małymi zwierzątkami. Usiadła obok po turecku i zaczęła mruczeć jakąś znaną jej, niekoniecznie smutną melodię. Trudno powiedzieć, co było przyczyną tego, że Maria Magdalena swoim dziecięcym umysłem próbowała zrozumieć, dlaczego coś żyje, a następnie jest martwe. Dziecięco naiwna, niewypaczona przez świat myślenia dorosłych – nie bała się śmierci. Traktowała ją jak coś absolutnie naturalnego. A ponieważ się nie bała, nie miała potrzeby rozmawiania na jej temat – o nic nie pytała. Nie pytała, bo czas zadawania trudnych pytań miał dla Marii Magdaleny dopiero nadejść…2. Zostanę mistrzem
– Czy mógłbyś mi, dziadku Zenobiuszu, wyjaśnić słowa pradziadka, który podobno twierdził – co powiedziała mi moja mama, Emanuela – że ludziom najlepiej wychodzi „tarcie plecami o szorstką powierzchnię życia”? – Pewnego dnia spytała Maria Magdalena. Zenobiusz uśmiechnął się. Cieszyło go, że intuicyjna ciekawość pcha jego wnuczkę do poznania tajemnicy egzystencji człowieka.
– Twój pradziadek uważał, że ludzie z uporem godnym ubolewania doświadczają życia poprzez cierpienie.
– A mogliby inaczej? – dociekała Maria Magdalena.
– Oczywiście, że tak! Jeśli jakieś postępowanie przysparza cierpienia, to żeby nie trzeć o „szorstką powierzchnię życia”, wystarczy przestać robić to, co do tej pory się robiło. Ludzie nie powinni powielać błędów swoich przodków. Powinni uczyć się na ich bolesnych doświadczeniach – odpowiedział, być może trochę zawile, Zenobiusz.
– Ależ dziadku, czy pradziadek był równie tajemniczym człowiekiem jak ty?
Zenobiusz wybuchnął śmiechem. Uwielbiał szczerość dzieci. Uwielbiał ich bezpośrednie podejście do życia i prostotę myślenia. Umysły dzieci są niewinne, dopiero dorośli zmieniają ich pełen miłości stan rozumu w nieszczęśliwe bestie – uważał Zenobiusz.
– Twój pradziadek był dużo bardziej tajemniczym człowiekiem ode mnie. To był prawdziwy mistrz. Mój niedościgniony mistrz i nauczyciel.
– Nie rozumiem – szczerze przyznała Maria Magdalena.
– Kiedyś zrozumiesz, kiedyś może nawet sama zostaniesz mistrzem.
– Zostanę nim, dziadku Zenobiuszu. Możesz być tego pewien!3. Zenobiusz się nie mylił
Minęło kilka lat. Maria Magdalena była cudownym, spontanicznym, wiecznie uśmiechniętym dzieckiem, nieprzeciętnie ciekawym świata.
– Wszystkie dzieci są ciekawe świata, ale Maria Magdalena przekracza w tym względzie wszelkie normy – żartowała Emanuela.
Pytania typu: dlaczego ptaki latają, a ryby pływają – były proste. Ale odpowiedzi na pytania w kategorii kosmos, wszechświat, dusza człowieka lub dlaczego jedni ludzie chodzą do kościoła, a inni do meczetu lub synagogi, skoro istnieje jeden Bóg – nie były już takie proste. Mogło się nawet zastanawiać, skąd u Marii Magdaleny takie zainteresowania, wiedza, a nawet, jak na jej wiek, szczególna mądrość. Szczególną sympatią Maria Magdalena darzyła zwierzęta. Nazywała je swoimi przyjaciółmi, a nawet braćmi. Zdolna, pracowita i do tego ucząca się chętnie. Wszelka nauka, w tym języków obcych, gry na gitarze czy jazdy konnej, przychodziła jej łatwo. Wszystkie przyjaciółki Emanueli „puchły” z tego powodu z zazdrości. Było jednak w tym cudownym monolicie małe „pęknięcie”, które Emanuelę niepokoiło. Bywało, że Maria Magdalena w czasie snu dziwnie się zachowywała. Niespokojna mówiła przez sen egzotycznie brzmiącym językiem. Siadała, a nawet gestykulowała. Po obudzeniu niczego nie pamiętała. Na tę okoliczność przeprowadzono nawet kilka specjalistycznych konsultacji lekarskich, które niczego złego nie wykazały. Maria Magdalena była zdrowa jak przysłowiowa ryba. Niepokoju Emanueli nie podzielał Zenobiusz, który z ogromnym zainteresowaniem obserwował wszystko, co się wokół wnuczki działo. On jeden wyraźnie czuł – Maria Magdalena ma ponadzmysłowy dar. Emanuela nabrała pewności, że Zenobiusz się nie myli, gdy zauważyła, jakimi szczególnymi względami darzy Marię Magdalenę wszelkie stworzenie. Motyle, ważki, a nawet ćmy siadały na jej rękach jak na wonnych kwiatach. Ptaki na widok Marii Magdaleny nie tylko nie odlatywały w popłochu, ale wręcz przeciwnie – sprawiały wrażenie całkiem zadowolonych z jej obecności. Zdarzało się nawet, że niektóre z nich próbowały na niej usiąść. Pewnego razu, gdy Maria Magdalena włożyła do jeziora dłonie, dosłownie po chwili podpłynęło kilka ryb i zaczęło się o nie delikatnie ocierać. Ale to nie wszystko. Dla odmiany owady, które powszechnie uznawane są za nieprzyjemne, takie jak komary, osy czy pająki, trzymały się od Marii Magdaleny z daleka lub traktowały z ogromnym respektem.4. Kryjąca się za: „smaczne lub nie”
Za każdym razem, gdy Maria Magdalena widziała na drodze zabite przez samochód zwierzę: psa, kota, lisa, a nawet żabę, ogarniało ją poczucie winy za tych, którzy bezmyślnie zabili, mimo że nie musieli tego zrobić. Uczucie żalu, bezradności wobec beztroski zabijania prowokowało ją do zastanawiania się, jak uświadomić ludziom, że posiadanie siły nie daje im żadnego prawa do odbierania życia – nikomu.
– Życie to nie do końca poznany fenomen stworzenia i, mimo że prawdopodobnie nie jest jednostkowe we wszechświecie, winno być traktowane jako unikatowe i podlegać ochronie. – Uważał Zenobiusz. – Ludzie zabijają i krzywdzą bezmyślnie, bo nie wiedzą co robią – są nieświadomi, w jakiś sposób ułomni – tłumaczył.
Niefrasobliwość, z jaką ludzie podchodzą do śmierci zwierząt, przerażała Marię Magdalenę. Już jako nastolatka była przekonana, że każdy wydający ocenę: „smaczne lub nie”, powinien być świadomy kryjącej się za tą opinią śmierci zwierząt.
– Większość ludzi zupełnie tego faktu nie bierze pod uwagę – komentował Zenobiusz. – Nieprzyjemne skojarzenia skrzętnie eliminują ze świadomości. Powszechnie króluje bezduszne, przedmiotowe podejście do jedzenia. Niektórzy, wcale nierzadko, wręcz rywalizują w konsumpcji wymyślnych potraw dla zaspokojenia własnej próżności – mówił.
– Skoro zwierzęta zabijają wtedy, gdy są głodne, a syte puszczają wolno „najtłustsze kąski”, to dlaczego „najedzeni po brzegi” ludzie wyrzucają nadmiar żywności zamiast zachować umiar w jedzeniu lub przynajmniej dzielić się nim? – rozważała Maria Magdalena.
– Skutecznym nauczycielem, by niczego nie marnować, jest dotkliwy głód i niedostatek. Czasem niestety dopiero otarcie się o własną śmierć wyzwala w człowieku szacunek dla życia innych stworzeń. Bywa jednak i tak, że nawet skrajne doświadczenia niczego człowieka nie nauczą – twierdził Zenobiusz.5. Aura tajemniczości
Maria Magdalena zwróciła uwagę, że na wewnętrznej stronie obu jej dłoni linie życia wyraźnie układają się w artystycznie stylizowane, duże litery „M”. Gdy zbliżała dłonie do siebie, dwa duże „M” wyglądały jak pierwsze litery jej imion. Maria Magdalena uznała to za znak szczególny i swoim odkryciem pochwaliła się dziadkowi. Zenobiusz uśmiechnął się i powiedział: „według wiary twojej – ci się stanie”. Maria Magdalena nie wiedziała, dlaczego cytowane przez dziadka słowa, do których wielu ludzi zupełnie nie przywiązuje wagi, ją wyjątkowo sprowokowały do rozmyślań i poszukiwań…
– Maria… – to jeszcze rozumiem, ale dlaczego Magdalena? – dociekała Maria Magdalena, która bardzo lubiła swoje imiona.
– Maria jest imieniem, które wybraliśmy dla ciebie z twoim tatą – odpowiedziała Emanuela. – To piękne i dumne imię. Nosiło je wiele najwspanialszych kobiet. O rozważenie połączenia imion Marii z Magdaleną poprosił twój dziadek – Zenobiusz. Twierdził, że… – Emanuela zawiesiła głos. Straciła pewność, czy powinna kończyć zdanie.
– Tak? – podchwyciła Maria Magdalena.
– …mówił, że wyczuwa w twoim istnieniu aurę tajemniczości. Aurę podobną do tej, która otacza postać mistycznej Marii Magdaleny.
– Tak powiedział dziadek Zenobiusz? Wyczuwał aurę? I ty dopiero teraz mi o tym mówisz, mamo?
– Nigdy wcześniej mnie o to nie pytałaś – naiwnie tłumaczyła się Emanuela.
– Ależ to niesłychane! – Maria Magdalena była podekscytowana, mimo że o mistycznej imienniczce praktycznie niczego nie wiedziała. Emanuela za wszelką cenę chciała uniknąć dalszych pytań, dlatego natychmiast zmieniła temat rozmowy. Bała się, że Maria Magdalena jest jeszcze za młoda, by usłyszeć i zrozumieć wszystko to, co przepowiadał jej dziadek. A mówił rzeczy dziwne: „Maria Magdalena będzie miała dar wyczuwania aury. Aury Miłości, ale także… śmierci. Będzie wytrwale pracowała nad sobą. W rozwoju duchowym i rozumieniu tajemnic życia zajdzie daleko. Może nawet dalej niż jej pradziadek i ja.” Emanuelę cieszyły, ale też niepokoiły słowa ojca – a przecież nie powinny. Sama była jego uczniem i doświadczyła wiele, by zgłębić tajemnice Miłości.6. Tak niewiele potrzeba
Maria Magdalena tak bardzo kochała zwierzęta, że gdy miała około szesnastu lat, zdecydowała się poświęcić sporą część swojego wolnego czasu na pracę jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt. Od czasu do czasu robiła też wycieczki do ZOO. Będąc bacznym obserwatorem, zwróciła uwagę, że zwierzęta, które zostały przez życie doświadczone w szczególnie przykry sposób, najczęściej za przyczyną podłości człowieka, demonstrowały nie tylko bardzo poważne zaburzenia fizyczne, ale także, a może nawet przede wszystkim – emocjonalne. Były smutne, często agresywne i bardzo nieufne. Przedstawiały obraz głęboko nieszczęśliwych istot, a jednocześnie wyjątkowo pragnęły zainteresowania ze strony opiekunów. Zwierzęta, które zostały zabrane ze schroniska i w nowym domu znalazły klimat dobroci, spokoju oraz czułości, po wielu miesiącach, w trakcie których były skłonne wchłonąć każdą ilość bliskości, przytulania i słów akceptacji – wracały do stanu równowagi. Ich sierść robiła się błyszcząca, a agresja ustępowała miejsca równowadze.
– Były akceptowane i czuły się bezpieczne, a co najważniejsze – kochane. Zupełnie tak samo jak dzieci zabierane z domu dziecka – mówił Zenobiusz. Maria Magdalena nie była w stanie zrozumieć, dlaczego większość ludzi cierpi, skoro do szczęścia potrzeba tak niewiele.7. Ubezwłasnowalniające „pierożki”
Pewnego dnia Maria Magdalena zakomunikowała, że zostanie lekarzem – lekarzem weterynarii. Emanuelę cieszyła samodzielnie podjęta decyzja, szczególnie jednak doceniała w Marii upór i konsekwencję działania. Realizując swoje marzenia, Maria Magdalena wielokrotnie sygnalizowała potrzebę osiągania określonych celów, ale o pomoc przy ich zdobywaniu prosiła tylko w przypadkach bezwzględnej konieczności. Krótko mówiąc, Maria zwykle prosiła o wędkę, bo o zdobycie rybki umiała zadbać sama. Najwyraźniej należała do tej grupy ludzi, którzy potrafią wziąć życie w swoje ręce i bez obaw opuścić wygodne i rozleniwiające gniazdko domu rodzinnego. Gniazdko, w którym, wcale nie rzadko, matczyne ręce „lepiące pyszne pierożki” – skutecznie potrafią odwieść młodego „szpaka” od podjęcia odpowiedzialności za własne życie.8. Wegetarianizm
Maria Magdalena dość nieoczekiwanie poszerzyła krąg swoich zainteresowań o… wegetarianizm. Upór córki w trwaniu przy bezmięsnej diecie, w kontekście ciągle niewyjaśnionych, nękających Marię sennych „zawirowań”, przysporzył zmartwień Emanueli. Emanuela szanowała ludzi, którzy nie spożywają mięsa, sama jednak nigdy nie odczuwała takiej potrzeby. Ponieważ Maria na wszelkie próby perswazji ze strony mamy pozostawała całkowicie zamknięta, a „wsparcie” męża Emanueli sprowadziło się do zrzucenia całej winy za „pomysły” Marii Magdaleny na nią właśnie, zrozpaczona poprosiła o pomoc Zenobiusza.
– Jesteś cudowna, Mario Magdaleno! – Doświadczony w trudnych rozmowach dziadek chętnie podjął się mediacji. – Jesteś wielka, bo w ogóle myślisz o tak ważnych sprawach – Zenobiusz szczerze zachwycał się wnuczką. – W wegetarianizmie, tej filozofii życia, najbardziej ujmuje mnie to, że osoby ją praktykujące traktują zwierzęta jak współbraci zamieszkujących wspólny dom – ziemię. Nie jedząc mięsa, protestują przeciw ich zabijaniu. To wspaniale uduchowiona idea, jest jednak pewne ale…
– Ale? – Maria Magdalena nie spodziewała się, że za długim wstępem dziadka kryje się jakieś „ale”.
– Czy zastanawiałaś się nad logiczną podstawą wegetarianizmu? Ten, kto nie je mięsa ze względu na duchową więź, jaka łączy go ze światem zwierząt, zasługuje na szacunek – Zenobiusz zaczął wyłuszczać swój punkt widzenia. – Jeśli jednak nie je mięsa, bo uważa je za zbędne w diecie, wręcz szkodliwe i jest przekonany, że nasi przodkowie odżywiali się tylko owocami i nasionami, to się myli.
– Myli się? – Nagły zwrot „akcji” zbił Marię Magdalenę z tropu.
– Ależ oczywiście! – ciągnął Zenobiusz. – Nasi praprapraprzodkowie – ludzie pierwotni jedli wszystko, co tylko nadawało się do zjedzenia! Nie ma co mieć złudzeń, głód i niedostatek był im dużo bliższy niż uczucie sytości. Ten, kto prawdziwie doświadczył głodu, dobrze wie, że potrafi on doprowadzić do skrajnej desperacji. Dlatego, jeśli tylko udało im się coś złapać – nie wzgardzili niczym: jaszczurką, żabą a nawet ślimakami i robakami. Oj, nie wybrzydzali nasi przodkowie. By przeżyć, jedli prawie wszystko! Dopiero dziesiątki tysięcy lat później, gdy człowiek opanował łowiectwo, rolnictwo, a następnie hodowlę, gdy o żywność było już zdecydowanie łatwiej, pojawiły się uregulowania religijne. System nakazów i zakazów – praw dotyczących między innymi żywienia. Wskazywały one, jakie mięso człowiek może, a jakiego nie może spożywać. Nic nie mówi się przy tym o całkowitym zakazie jego jedzenia. Posty – świadoma, czasowa rezygnacja z jedzenia mięsa – także miały i mają podłoże religijne. Nie jest w związku z tym problemem czy człowiek powinien, czy nie powinien spożywać mięsa – bo raczej powinien. Jakie i kiedy to kwestia kultury, tradycji oraz religii, w której jest się wychowanym – wyjaśniał Zenobiusz. – Jest jednak coś, co odróżnia ludzi pierwotnych od nas, jak twierdzimy, ludzi cywilizowanych. To coś to pokora i szacunek wobec żywności. Mieli ją ludzie pierwotni – my w dużym stopniu jej nie mamy. Człowiek pierwotny nie zbierał niczego, co nie było dojrzałe, niczego, co nie było w pełni zdatne do zjedzenia. Zabijał, by przetrwać do następnego polowania. Nie gromadził żywności choćby dlatego, że nie mógł, nie potrafił – bo by się zepsuła. Nie zabijał bez potrzeby – szanował życie, ale szanował też śmierć. Dlatego nic się nie marnowało – zupełnie tak samo jak w świecie zwierząt. Człowiek współczesny rzadko się nad tym zastanawia. Żywności jest wystarczająco dużo, a problem głodu ma zupełnie inny, lokalny charakter. Na skalę masową uprawiamy rośliny. A hodowla zwierząt to przemysł, całkowicie bezduszna produkcja. Prawdziwe fabryki śmierci. Sztuczna karma, antybiotyki, hormony, stres i cierpienie. Mięso tak hodowanych zwierząt nie może być zdrowe. Jeśli jemy bez zastanowienia, zbyt dużo – z łakomstwa, a nie z głodu – jedzenie będzie szkodliwe – mówił Zenobiusz. – Spożywanie mięsa zdrowych zwierząt, żyjących w godnych, naturalnych warunkach, przy poszanowaniu dla ich śmierci nie jest czymś nagannym. Jest normalne. Jedzenie mięsa nie jest barbarzyństwem – nie powinno wzbudzać obrzydzenia. Barbarzyństwem jest brak szacunku do zwierząt, ich hodowli, śmierci i bezkrytyczne marnowanie żywności. Gdyby ludzie współcześni podchodzili do zwierząt z podobnym szacunkiem, jak robili to członkowie kultur pierwotnych, to z takiego myślenia i postępowania byłoby dużo więcej pożytku, niż z postnej demonstracji solidarności… – Maria Magdalena obiecała Zenobiuszowi, że przemyśli swoje postępowanie.